Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

[SPINOFF] Galaktyczni Zawadiacy

Go down

[SPINOFF] Galaktyczni Zawadiacy Empty [SPINOFF] Galaktyczni Zawadiacy

Pisanie by Gość Pią Lut 27, 2015 3:30 pm




Galaktyczni Zawadiacy


~Początek~



Nad Ord Mantell unosiły się kłęby dymu, które można było już uznać za naturalne chmury tej planety. Czystego nieba mieszkańcy, w głównej mierze uchodźcy, nie widzieli już od bardzo, bardzo dawna. Przynajmniej od momentu, w którym rozpoczęła się woja z separatystami na terenach tejże planety.

Wraki statków, czy to republikańskich, czy należących do separatystów, stały się częścią Ord Mantell i powoli nie dało się wyobrazić tego miejsca z innym ukształtowaniem terenu.

Jednak jednego nie dało się odmówić tej planecie - klimatu. Ciężkiego, wojskowego, gdzie co chwila słychać było w oddali jakiś wybuch lub krótką strzelaninę. Jeśli przeszedłeś przez miejscową plażę i wciąż masz wszystkie kończyny, możesz uznać się za szczęśliwca - czas zagrać w loterię lub rundkę pazaaka!

- Znowu wygrałam! - oznajmiła radośnie młoda kobieta, przyklaskując dłońmi. Czerwone, kształtne usta wygięła w uśmiechu, ledwo ukazując dwa rzędy mlecznobiałych zębów. - Dawaj kasiorę, Brent. Sam chciałeś grać na kredyty! 

- Cwaniara… Albo oszustka! Na pewno oszukiwałaś, niemożliwe, byś miała tak niezłe karty w każdym rozdaniu! - oburzył się siedzący na przeciwko Rodianin, wpatrując się z niedowierzeniem na karty rozłożone na stoliku. 

- Uważaj, bo się czerwienisz z tej złości, a szkoda tak ładnego odcienia zieleni! - odparła kobieta, zbierając wygraną.

Brent nic nie odpowiedziawszy, wstał z impetem od stolika i coś mamrocząc w swoim języku, wyszedł z kantyny, po drodze popychając kilku innych klientów. Jednemu nawet wylał drinka, lecz ten był tak pijany, że nawet nie chciało mu się biec za Rodianem. 

Kobieta przeczesała smukłą dłonią swoje blond włosy i rozejrzała się po kantynie. Była pełna klientów, głównie żołnierzy po służbie, a także kilku podejrzanych typów, starających się wyglądać groźnie.

Zawiesiła na moment wzrok na pewnym Twi’leku, siedzącym samotnie przy stoliku na pięterku. Przed nim stało z pięć pustych kufli i kilka kieliszków. Blondynka uniosła jedynie brew, dziwiąc się, że ten nie leży jeszcze pod stołem kompletnie wstawiony.

Wzruszyła ostatecznie ramionami i wciąż zadowolona z wygranej, ruszyła w stronę maszyny grającej.

- Czas rozruszać to miejsce, zbyt tu ponuro - powiedziała, wrzucając wcześniej zakupiony żeton.

Kantyna, dotąd cicha i spokojna, jakby pogrążona w smutku przez wojnę na zewnątrz, ale także będąca chwilową oazą dla zmęczonych żołnierzy, wypełniła się przyjemną, skoczną muzyką. 

Blondynka spojrzała za siebie i nagle poczuła się jak cudotwórca. W mgnieniu oka na parkiet wyskoczyli klienci różnych ras, poddając się rytmom muzyki. Może tego właśnie było trzeba temu miejscu, pomyślała, po czym sama dołączyła do tańczących.

Pląsała wesoło, kusząco kręcąc biodrami, wijąc się w rytm muzyki, czasami podskakując jak dziecko, by potem znowu wcielić się w kocicę.

Uszczęśliwiła też jakiegoś żołnierza, tańcząc z nim przez chwilę i na koniec muskając go delikatnie ustami w policzek, by potem zniknąć mu z oczu.

- Niezłe masz ruchy, maleńka! - usłyszała, kiedy stanęła przy barze, by zamówić coś do picia. - Jestem Zephir, sławny instruktor tańca na Coruscant. Widziałbym cię w mojej szkole, może nawet jako moja asystentka! 

Kobieta odwróciła się i utkwiła swoje szare oczy w owym Zephirze. Typ przystojniaka, o czarnych włosach i gęstej brodzie tego samego koloru, okalającej również policzki. Był całkiem dobrze zbudowany, ale na tancerza nie wyglądał.

- Malora, sławna agentka SIS. Mam nakaz aresztowania niejakiego Zephira, prowadzącego lewe interesy na Coruscant. - Sama postanowiła pograć w grę brodacza.

Ten nieco się zmieszał, lecz szybko spróbował wybrnąć z zaistniałej sytuacji.

- Możemy i tak się pobawić. Użyjemy moich czy twoich kajdanek?

Kobieta chciała odpowiedzieć, lecz wtedy z piętra dało się usłyszeć kilka strzałów i okrzyki przerażonych klientów, którzy wybiegli, chcąc jak najszybciej opuścić kantynę.

- Żryjcie to, zawszone banthy! - dobiegł ich męski głos i po chwili z pokoju na piętrze wyłonił się czerwony Twi’lek, ten sam, na którego stoliku wcześniej stały puste kufle. 

Twi’lek uśmiechał się od ucha do ucha, po czym ruszył na parter, w stronę baru. Jego czerwone lekku pokrywały czarne pasy, a na jego plecach spoczywał karabin.

- Siedem shocików proszę - oznajmił niskim głosem, opierając się łokciem o blat. - Tyle na razie powinno wystarczyć.

Udawana Malora i udawany Zephir spojrzeli z zaciekawieniem na zawadiakę oraz na to, jak w mgnieniu oka opróżniał zawartość kieliszków.

- Za twoje zdrowie, Twi’leku! - odezwał się brodacz, unosząc swój napój do góry. - Chyba takich ludzi poszukuję… - dodał już sam do siebie, po czym zbliżył się do czerwonego jegomościa z karabinem.

- Poszukuję pomocy w pewnej… delikatnej sprawie i wydaje mi się, że jesteś typem osoby idealnie nadającej się do takiego zadania - zaczął brodacz, uśmiechając się do Twi’leka, pewny swoich umiejętności perswazji.

Twi’lek spojrzał z nieukrywanym zdziwieniem na człowieka. Jego mina mówiła tyle, co “zaraz dostaniesz po gębie za odzywanie się do mnie”, ale brodacz zdawał się tego nie zauważać i ciągnął dalej pewnym siebie głosem.

- Potrzebuję pomocy przy dostaniu się na Coruscant, żeby opróżnić swoje konto… przy tym też potrzebuję pomocy - uśmiechnął się głupkowato, drapiąc się po karku. - Jak mówiłem, to dosyć delikatna sprawa, mogę jedynie zdradzić, że nie jestem tam mile widziany, więc przewidziane są strzelaniny i masa kredytów - dodał po chwili, wiedząc, że to może przekonać takiego typa, jak ów czerwony Twi’lek.

- A co, bunt w szkole tańca? - wtrąciła się blondynka, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie. 

- W szkole tań… Ach, o to chodzi! - Brodacz uśmiechnął się, odwracając się ku kobiecie. - Chyba zaczęliśmy ze złej strony. Landil <nie pamiętam, jako kto się przedstawił>

- Niezmiernie miło było cię poznać, ale na mnie już czas - odparła blondynka, która odwróciła się i ruszyła ku wyjściu.

Wyminęła jeszcze kilku tańczących klientów, po czym zniknęła wszystkim z oczu. Kiedy już wyszła na “świeże” powietrze, przeliczyła ilość kredytów znajdujących się na jej koncie.

- Cholera, to wciąż za mało - stwierdziła, opierając się ramieniem o ścianę i wzdychając ciężko. 

Kiedy spojrzała przed siebie, nagle zrobiło jej się nieprzyjemnie gorąco, a przez jej ciało przebiegł dreszcz.

- Stang! Stang do potęgi! 

Niemalże jednym ruchem znalazła się z powrotem w kantynie, przeciskając się przez wciąż tłumy klientów, próbując dostać się do baru.

Landil spojrzał zdziwiony na nią.

- Szybko postanowiłaś wrócić. Czyżbyś już się za mną stęskniła? - powiedział, opierając się nonszalancko o blat. Twi’lek zajęty był ostrożnym niesieniem tacy pełnej kieliszków na pięterko.

- Nie rób sobie nadziei - odparła, nerwowo spoglądając w stronę wejścia.

- Jakieś kłopoty?

- Co? Nie, skądże znowu… Lepiej zajmij się swoimi sprawami.

Nagle do kantyny weszła trójka uzbrojonych po zęby ludzi, wyglądali na łowców nagród po pancerzu, jaki na sobie mieli. Jeden z nich utkwił wzrok na blondynce, po czym wskazał na nią palcem.

- No to się zacznie zabawa… - mruknęła, po czym zgrabnym ruchem przeskoczyła za bar, w ostatniej chwili, by uniknąć serii z blastera. 

Wtedy w kantynie na Ord Mantell rozszalał się chaos. Słychać było tylko krzyki klientów, wystrzały blasterów i huk tłuczonego szkła oraz wciąż skoczną muzykę wypływającą z niezniszczalnej maszyny grającej.

- Moje shoty! Zginiecie za to! - dało się słyszeć krzyk rozzłoszczonego Twi’leka z góry, który przewrócił jeden z blaszanych stolików, wykorzystując go jako prowizoryczną tarczę.

- Co to wszystko ma znaczyć? Kim ty jesteś? W co ja się wpakowałem?! - usłyszała tuż za sobą głos Landila. Okazało się, że wybrał tę samą kryjówkę.

Po chwili na blat opadł bez życia jakiś człowiek, a jego martwa ręka pacnęła brodacza w policzek. Ten się wzdrygnął i z obrzydzeniem odsunął kończynę truposza z dala od siebie.

Kobieta nic nie odpowiedziała, jedynie wychyliła się lekko, by oddać serię strzałów w stronę łowcy nagród i jego zbirów, których nagle przybyła całkiem spora grupa.

- Trzeba było uciekać razem z resztą klientów, nikt cię tu nie trzymał! - rzuciła w stronę Landila, próbując przekrzyczeć się przez huk wybuchów i strzałów.

- Nie mogłem przecież opuścić damy w potrzebie! - odparł dumnie, po czym dodał. - Mamy tutaj waszą zdobycz!

- Co ty robisz?! - wyszeptała do niego przez zęby. Przed chwilą chciał jej pomagać, a zaraz potem miał zamiar wydać ją łowcy nagród?!

- Udawaj razem ze mną - odszetpał. - Mam plan!

- To ewidentnie głupi plan!

W tym czasie za blat wskoczył też czerwony Twi’lek, oddając jednocześnie serię strzałów ze swojego karabina.

- Moja wcześniejsza kryjówka uległa zniszczeniu - powiedział, jakby chciał usprawiedliwić swoje przybycie.

- A masz jakiś lepszy plan poza śmiercią w tym miejscu? - Landil starał się wyjrzeć, lecz pocisk śmignął mu tuż nad głową, więc od razu schował się z powrotem za bar.

- Rozwalmy ich! - wtrącił się Twi’lek, widocznie zadowolony z sytuacji.

Następnie wszyscy troje oddali kilka strzałów, ustrzeliwując kilku najemników, jednak tych wydawało się wciąż przybywać. 

- Skoro przyjdzie nam tu razem zginąć… - zaczęła kobieta, jednocześnie wychylając się z boku i strzelając z blastera - powinniśmy choć wiedzieć, z kim umieramy.

Spojrzała na dwójkę mężczyzn i wygięłą usta w tym samym uśmiechu, co kiedy wygrała kredyty w partyjce pazaaka.

- S’atine, poszukiwana żywa lub martwa - przedstawiła się, a gdzieś nieopodal rozległ się wybuch, a niewielki podmuch rozwiał delikatnie jej blond włosy. Po tej introdukcji, znów się wychyliła, oddając kilka strzałów w stronę napastników.

- Zozsite - dodał Twi’lek, również strzelając. - Niezła impreza, wooohooo!

Landil tylko chwycił się za głowę, nie wierząc, w co się wpakował. Chciał tylko znaleźć kogoś, kto mu pomoże w jego delikatnej sprawie.

S’atine spojrzała za siebie i uśmiechnęła się kącikiem ust do nowych towarzyszy niedoli. 

- Mam plan - powiedziała, po czym odpięła z paska granat błyskowy i pomachała nim, prezentując go Landilowi i Zozsite.

- Zwariowałaś?! Będą strzelać na oślep! - przeraził się brodacz, wycofując się gdzieś w stronę zaplecza.

- Zoz, tak będę na ciebie mówić, rzucam na trzy, zamykamy oczy i uciekamy - zwróciła się do Twi’leka.

- Jasne! - odpowiedział krótko. - A co z nim? - wskazał na Landila, który pakował się do jednej z szafek, najwidoczniej sądząc, że tam będzie bezpieczny.

- Ech… Zabierz go stamtąd, nie zostawimy go tutaj na pewną śmierć.

Po odliczeniu do trzech, granat błyskowy został wyrzucony, a jasne światło oślepiło wszystkich, którzy nie byli na to przygotowani. 

Trójka zza baru zamknęła oczy i na oślep ruszyli w stronę wyjścia, choć jeden z nich był bardziej targany za szmaty, niż uciekający z własnej woli.

Kiedy tylko znaleźli się na świeżym powietrzu puścili się biegiem jak najdalej od kantyny, gubiąc tym samym ewentualny pościg.

Zdyszani skręcili w jakiś zaułek, gdzie mogli złapać oddech i zastanowić się nad tym, co dalej.

S’atine oparła się o ścianę i śmiejąc się, osunęła się na ziemię, na której usiadła. Tuż obok przyklęknął Zoz, również uradowany. Jedynie Landil wciąż wyglądał na zszokowanego i niezadowolonego z takiego obrotu sytuacji.

- Ścigają cię łowcy nagród?! - wydyszał w końcu. - Za co? Kim ty jesteś?

- Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - odpowiedziała S’atine, puszczając do niego oko. - Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy w dostaniu się na Coruscant, coś z twoim kontem… O jakiej kwocie mówimy?

- Co? Ach… No tak, muszę opróżnić swoje konto, na którym jest całkiem spora sumka…

- Niewiele mi to mówi.

- Co żeś przeskrobał w stolicy, że sam boisz się tam polecieć, szafeczkowy królu? - spytał Zozsite, sprawdzając stan swojej broni.

- Możemy zapomnieć o tym incydencie? - Landilowi najwidoczniej nie podobało się nowe przezwisko. - Co do Coruscant, hm… powiedzmy, że przeżyłem miłe przygody z córką wicekanclerza, co się jemu nie bardzo spodobało, kiedy się o tym dowiedział - odpowiedział, uśmiechając się na samo wspomnienie. - I teraz mój rysopis mają wszystkie służby porządkowe na Coruscant, dlatego, by opróżnić moje konto, potrzebna mi pomoc osób trzecich.

Twi’lek zaśmiał się wesoło, klepiąc brodacza po ramieniu. S’atine wciąż stała zamyślona, lecz w końcu się odezwała.

- No to ile masz tej forsy?

- Wystarczająco, byś mogła się wzbogadzić, złotko.

- Ty nie rozumiesz, prawda? Przez to, że pomogliście mi w kantynie, na was również wystawią wkrótce kontrakty… a właściwie na wasze głowy.

- Ekstra! Bez adrenaliny nie ma zabawy! - zachwycił się Zoz.

- Tego mi tylko brakowało… 

- To ile masz tych pieniędzy?!

Landil spojrzał zmieszany na S’atine, po czym podrapał się po policzku.

- Ciężko stwierdzić… No okej, nie wiem! 

- Nie wiesz ile masz na koncie pieniędzy? - kobieta uniosła jedną brew.

- Równie dobrze możesz tam nic nie mieć - powiedział Zoz, po czym zaczął się śmiać.

S’atine pokręciła jedynie głową, po czym skrzyżowałą ręce na piersi.

- Nie mamy chyba innego wyboru, musimy zaryzykować. Inaczej nigdy się nie wykupicie z listy łowców… By dostać się na Coruscant potrzebny nam będzie statek, a tak się składa, że wiem, jak zdobyć jeden - uśmiechnęła się zawadiacko, wpatrując się w horyzont.

- Zdobyć?! Sądziłem, że masz statek! Nie chcę nic kraść! - Landil ponownie spanikował.

- Spokojnie, królu z zaplecza, ten statek praktycznie jest mój...

Zozsite uśmiechnął się, a Landil wzruszył jedynie ramionami, kompletnie się poddając. I tak zaczęła się wielka przygoda i przyjaźń Galaktycznych Zawadiaków.


[SPINOFF] Galaktyczni Zawadiacy 14llbbp
Anonymous
Gość
Gość


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach