Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Rzucając cień

Go down

Rzucając cień Empty Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Nie Mar 06, 2016 1:41 am




D’kana leżał w opuszczonej kwaterze Tarczy Republiki. Leżał nago, obdarty z ubrań, z licznymi, krwawiącymi zadrapaniami na ciele. Krew na paznokciach świadczyła o tym iż były to samookaleczenia. Jedi był jednocześnie gorący jak piaski na Tatooine i zimny jak lód na Hoth.

- Przestań … proszę … - D’kana jęczał jak opętany. Odpowiedziała mu cisza.

- Wyjdź ze mnie … wynoś się ! – Rycerz Jedi wył do siebie.



:::



Śnieżyca na Hoth przysłaniała widoczność. Widać było jedynie ciemną sylwetkę postaci, przedzierającą się przez śnieżną pustynię. Widać było jedynie cień.



:::



Zakapturzona postać mocą wydobywała kolejne, coraz to większe zwały lodu i śniegu. Wyraźnie czegoś szukała.
W około nie było nikogo. Świadkiem całego zdarzenia były tylko ogromne lodowe jakby stalagmity, formujące olbrzymi las … nie do ogarnięcia wzrokiem.
Zakapturzona postać wyraźnie traciła cierpliwość. W około niej śnieg zaczął topnieć a podnoszone mocą kolejne porcje śniegu iskrzyły.
- GDZIE TO JEST! – zagrzmiał głos który po chwili zamarł.



:::



W lodowym lesie na Hoth, na śnieżnej polanie, w samym środku, można było zauważyć lewitującą w powietrzu czarną, lodową kulę. Naprzeciw kuli stał zakapturzony mężczyzna który spoglądał na przedmiot swoimi białymi jak śnieg, chciwymi oczami.
Nie odzywał się, tylko się przyglądał. Wiedział czym to może grozić. Ale przecież to jego własność, to jego myśli, to jego emocje. Potrafi nad nimi zapanować.
Jednym ruchem ręki mężczyzna stłukł kulę o najbliższy lodowy stalagmit. Ciemna mgła wyleciała ze środka formując kształt postaci … która zaczęła chichotać …
Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Nie Kwi 03, 2016 6:47 pm

LEKCJA POKORY




Nad kanionem, tuż nad przepaścią, na jasno zabarwionej jaszczurce siedziała zakapturzona postać. Miała na sobie szarą kurtkę z głębokim kapturem i wieloma naszywkami. Najwyraźniej na coś patrzyła.

Odpowiedź pojawiła się tuż u stóp zapadliska. W kanionie, ludzie pustyni rozłożyli swój tymczasowy obóz. Kobiety zajmowały się rozpalaniem ognia czy też rozkładaniem namiotów, dzieci biegały w około bawiąc się beztrosko. W obozie było tylko paru mężczyzn, reszta musiała najwyraźniej udać się na polowanie co sprawiało doskonałą okazję do ataku.

Osoba siedząca na jaszczurce szybkim ruchem zacisnęła uprząż sprawiając że zwierze napięło swój grzbiet przygotowując się do skoku.



:::



Chaos przerywały pojedyncze krzyki mordowanych kobiet i dzieci. Wszyscy którzy byli zdolni walczyć, polegli. Zostali bezbronni. Ale osoba w szarej kurtce miała to za nic, nie wiedziała dokładnie dlaczego to robi, Tuskeni nie weszli nikomu w drogę.

W około miotane były fioletowe fale mocy wypełnione drobnymi wyładowaniami. Ci którzy próbowali uciekać byli puszczani ale tylko na pewna odległość, tak by dać nadzieję. Potem było słychać już tylko dźwięk łamanego kręgosłupa.

Jaszczurka która przywiozła tu swojego Pana również miała kupę zabawy … i obiad.


:::


Rud’lin patrzyła na całą tę scenę z bezpiecznej odległości. Wyciągnęła swój wierny miotacz celując w Sitha który masakrował tymczasowe obozowisko. Musi być sporo wart …

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej i motywując się kiwnięciem głowy, jakby sama uznała to za słuszne, pociągnęła za spust. Z lufy, w stronę łaknącego mordu użytkownika mocy poleciał pocisk.


:::



Sceneria momentalnie się zmieniła. Opadł kurz, odkrywając zniszczenia wywołane przez zakapturzoną postać. W około leżało mnóstwo ciał niewinnych, namioty i inne przedmioty codziennego użytku walały się w około zniszczone bądź stopione w bezkształtną masę.

Nieopodal, nad całym tym pobojowiskiem stała postać w kapturze. Na twarzy miała maskę filtrującą powietrze i uniemożliwiającą identyfikację osobnika o białych, płonących nienawiścią oczach.

Postać stała tak, oddychając ciężko, nad swoim dziełem, z wystawioną ręką przed siebie, jakby na coś wskazywała. Parę metrów dale można było zauważyć wiszący w powietrzu pocisk który miał trafić morderczego kapturnika.


:::


Rud’lin po strzale schowała się za skałę oczekując jakiejś reakcji. Czekała na krzyk bólu bądź eksplozje ale nic takiego nie miało miejsca. Po wystrzale zapadła cisza.

Dziewczyna wychyliła się nieco zza skały aby zobaczyć jaki efekt przyniósł jej atak, to co zobaczyła zrobiło na niej nie małe wrażenie.

Mężczyzna który przed chwilą wymordował ludzi pustyni stał nad zniszczonym obozem i mocą zatrzymał pocisk który został w niego wystrzelony. Widać było że cały się gotuje w środku z nienawiści, ziemia wokół niego zaczęła drżeć.

- Dujikri zhol … - powiedziała kobieta pod nosem po czym przeładowała broń. Po chwili straciła równowagę pod wpływem niewielkiego trzęsienia ziemi.


:::


Mężczyzna korzystając z okazji i umiejętności użył swej szybkość i schował się za skałami. Na środku kanionu zostały tylko ciała ludzi pustyni i jaszczurka która właśnie pożerała jakieś martwe Tuskeńskie dziecko.

- … nie wychodź … - powiedział cichym i piskliwym głosem mężczyzna - … chce Cię znaleźć …


:::


Rud’lin tuż po odzyskaniu równowagi schowała się za kolejną skałą i zaczęła bacznie oglądać teren.

- Antai j’us buti orpali … Ka tikurzi buti anas Tsis ? – wyszeptała do siebie dziewczyna.

W ostatniej chwili wyczuła drgania mocy oznaczające że przeciwnik wrażliwy na moc jest blisko. Nie zastanawiając się ani chwilę, wyskoczyła zza ukrycia i pociągnęła za spust celując w plecy Sitha. Niestety broń była nieprzeładowana, nie myśląc długo zdzieliła mężczyznę w głowę kolbą.


:::


Mężczyzna zaślepiony emocjami nie wyczuł ataku. Oberwał prosto w tył czaszki, opadł na ziemię  pozostał tam trzymając się kurczowo za głowę, jęczał z bólu.

Rud’lin nie czekając aż Sith wstanie cisnęła w niego błyskawicami po czym przybiła mocą do ziemi krzycząc.

- Vykti zhol j’us Tsis imlmoa !  – wrzask dziewczyny wypłoszył całą zwierzynę żyjącą w kanionie. Mężczyzna próbował się uwolnić z uścisku mocy.

Znał ten język, uczył się go po kryjomu będąc jeszcze w Akademii.

- Ughhhh … przeklęte Sithańskie ścierwo … myślałem że Zakkulici was wytłukli – mężczyzna wycedził przez zęby.

- Nu Tsis? J’us zioplys? Raijdona ir Nu valia imlste tu’iea natura? – zapytała głośno dziewczyna. Mężczyzna nie odpowiedział, dalej próbował wyrwać się z dość silnego uścisku mocy.

- Nie przyznajemy się do języka? Co? Gadaj czego tu szukasz? – zadrwiła dziewczyna.

- Tego co wszyscy – odpowiedział mężczyzna po czym dodał - … ale teraz znalazłem Ciebie … głodny? – mężczyzna skierował to pytanie do jaszczurki która przełknęła właśnie głowę jakiejś kobiety. Rud’lin zacieśniła mocą chwyt tak aby sprawić ból mężczyźnie.


:::


- … nie uciekłam … nigdy nie uciekam – odpowiedziała pewnie dziewczyna. Mężczyzna prychnął.

- Uciekinier potrafi rozpoznać uciekiniera – zamaskowany kapturnik zagwizdał na jaszczurkę która momentalnie pojawiła się u jego boku. Mężczyzna nie zastanawiając się długą wskoczył na swojego wierzchowca i powoli zaczął oddalać się od kobiety.

- Już uciekasz? Wiedziałam że jesteś słaby mocą … co z Ciebie za Sith?! – kobieta znowu zaczęła drwić z mężczyzny.

Dosyć. Darował życie, głuchy był na obelgi i drwiny, ale nie pozwoli nazywać się …

Mężczyzna zatrzymał jaszczurkę i powoli z niej zszedł. Zaczął z wolna kroczyć w stronę dziewczyny, drobne kamyki wokół niego zaczęły drgać, białe jak śniegi Hoth oczy znów płonęły.

- Nie zwykłem bić dzieci … ani być obrażanym i przezywanym od Sithów – powiedział mocno mężczyzna w kapturze.

- Więc skąd ten Mrok? – zapytała Rud’lin krzyżując ręce na piersiach. Kapturnik odwrócił się w stronę jaszczurki i odpowiedział.

- Nie twój interes –

- Czyżby? – dziewczyna ciągnęła go za język.

- Wychował mnie Darth … -  Rud’lin zaczęła ale mężczyzna jej przerwał śmiejąc się.

- Te wasze tytuły zawsze mnie bawiły … - po tych słowach Rud’lin zreflekotwała się nieco.

- Zaraz … czekaj … Ty nie jesteś Sithem … spokojnie Rud on Tobą manipuluje – dziewczyna zaczęła mówić do siebie. Mężczyzna znowu dosiadł swojego jaszczura.

- Pamiętaj … nigdy nie nakładaj więcej niż możesz zjeść … wracaj do domu … - mężczyzna zacisnął uprząż.

- … jestem w domu – od Rud.

-  Jeszcze nie spotkałem nikogo kto by uważał tą kupę piachu za swój dom -

- Czasami ta kupa piachu to wszystko co się ma – odpowiedziała smutnym głosem dziewczyna.


:::


Parę metrów dalej od zniszczonego obozowiska Rud’lin bandażowała nogę jaszczurce którą dosiadał zakapturzony mężczyzna.

- Czemu Ci pomagam ? – zapytała jakby siebie. Po chwili przyszła niejasna odpowiedź.

- Sith by powiedział że Tobą manipuluje … Jedi … że to zrządzenie losu … Ja uważam że jesteś lekkomyślna… następnym razem nie będę taki wyrozumiały … ani ogłuszony … -

Dziewczyna po tych słowach wstała i otrzepała kolana.

- Gotowe Panie filozof … i mi mów Rud’lin … zapamiętaj to imię bo kiedyś może być ostatnim które będzie mogło CI pomóc …

Mężczyzna nie odpowiedział, gwizdnął i odjechał wzbudzając kurz za sobą. Chciał zignorować To wydarzenie, chciał zapomnieć o upokorzeniu jakiego doznał. Chodź miał niejasne przeczucie że to było zrządzenie losu, że moc go tu przyprowadziła i postawiła na swojej drodze tą drobna dziewczynę.


D’kana pędził na swojej jaszczurce przez morze wydm mając nadzieję że tak nie było.




ciąg dalszy nastąpi ...
Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Sro Maj 25, 2016 6:56 pm

Dzień był wyjątkowo przeciętny na Tatooine. Temperatura nie była wyższa niż zwykle a wiatr był znikomy. Mijała już może druga część doby kiedy w sporym obozie ludzi pustyni każda osoba wrażliwa na moc mogła wyczuć ogromny pokład midichlorianów.

- Polowa obozu TB … - z nad skalnego klifu prowadzącego wprost do obozu Tuskenów dało się słyszeć słowa wypowiedziane przez postać o kobiecych, wręcz dziewiczych kształtach.

Cały obóz był obserwowany … przez Rud’lin, niedoszłą akolitkę i córkę Dartha Nej’iry oraz jej wiernego droida nazywanego w skrócie TB.

Rud zaczęła obserwować obóz przez wizjer dystansowy.

- Dobra okazja do przejęcia pożywienia – powiedziała przybliżając obraz.

TB zapiszczał komunikując że reszta obozowiczów może wrócić w każdej chwili. Dziewczyna nie przejęła się tym zbytnio, sięgnęła poi karabin zawieszony na pasku i wycelowała go w trzech strażników. Strzeliła.
Z końca lufy jej karabinu wystrzelony został specyficzny pocisk który po trafieniu w cel od razu zamieniał się w ciemną maź o nie wdzięcznym zapachu. Trójka Tuskenów straciła przytomność od odoru.
Ex akolitka nie czekając ani chwili dłużej zeskoczyła z klifu wspomagając się mocą przy lądowaniu. Szybko sięgnęła za pas i zaczęła przetrząsać okoliczne namioty. Z niektórych, po jakże nieoczekiwanej wizycie dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk miecza świetlnego i jeszcze bardziej charakterystyczny ryk ludzi pustyni.


:::


- … zobaczmy … parę lepszych naboi, resztki jedzenia … - dziewczyna mówiła jakby do siebie szperając w skrzyniach należących do ich martwych od kilku chwil właścicieli.

- Teraz zobaczmy jakie jedzenie trzymają w klatce – powiedziała Rud wstając i odwracając się w stronę klatek na zwierzęta zrobionych własnoręcznie przez ludzi pustyni.

Jej oczy spotkały się znów z niewybaczalnie białym spojrzeniem pełnym skupienia.


:::


- Proszę, proszę … popatrz TB … ptaszek w klatce – zadrwiło dziewczę mierząc wzrokiem klatkę w której był zamknięty rycerz Jedi i cień, Skoltus D’kana.

Możliwe że kiedyś, momentami wyglądał gorzej. Ale i teraz jego wygląd mógł zostawić wiele do życzenia. Jego zwykle zadbane, czyste, czerwone dredy wystawały teraz niechlujnie spod kaptura. Na twarzy pokrytej wieloma bliznami i fioletowymi pęknięciami pojawił się kilkutygodniowy zarost zarost. Jego ulubiona szara kurtka przemytnika którą ukradł z bazaru na Coruscant była miejscami poprzecierana. Jednym słowem wyglądał jak menel wypluty przez tyłek Banthy.

Siedział tak, ułożony w kwiat lotosu, medytując. Wzrok miał spokojny i skupiony, myśli poukładane.

- Jak to moc potrafi poplątać los … co Jedi? – Rud’lin znów zadrwiła kopiąc piaskiem w klatkę w której siedział uwięziony mężczyzna.

W odpowiedzi na tą zaczepkę dało się słyszeć tylko ciche burknięcie.

- … nie … nie jestem Jedi –

- Ani Jedi, ani Sith … to co? Zwykły gość z mieczem świetlnym? W takie bajki nie wierze … - powiedziała poirytowana Rud.

- Nie korzystam z miecza świetlnego … za dużo roboty – odpowiedział cicho białooki.

Z brzucha Rud’lin dało się słyszeć głośne burknięcie. Była głodna.

- To co TB … dzisiaj potrawka z cwaniaka ze wschodu? – zapytała swojego kompana.

Skoltus podniósł prawy kącik ust w cwaniackim, cynicznym uśmiechu nie do końca wierząc czy dziewczyna była by go w stanie zjeść.

- Ataru – powiedział bez namysłu D’kana – forma czwarta … o ile się nie mylę … jest tak charakterystyczna że nie musiałem widzieć jak jej używasz … wystarczyło się wsłuchać.

Białe wręcz oczy Skoltusa spotkały spojrzenie Rud która uśmiechnęła się zadziornie mówiąc.

- Może nie używasz miecza świetlnego … ale znasz się na tym –

- Ty też – mruknął Skoltus spoglądając na ciała martwych Tuskenów.

Milczeli tak przez chwilę patrząc sobie w oczy.

- Byłam trenowana … to umiem – powiedziała Rud wzruszając ramionami.

Obeszła klatkę do okoła i rozcięła zawiasy w drzwiczkach tak, aby „nie Jedi” mógł swobodnie wyjść. Ten się jednak nie ruszał.

- Ręce masz wolne … możesz iść – powiedziała.

- A kto mówił że chce iść? – zapytał Skoltus.

- Jak tam wolisz, jak Państwo Pustynni wrócą … - zaczęła Rud.

- … to zgotujesz im miłą niespodziankę – dokończył za nią D’kana.

Mężczyzna zaczął zaglądać do namiotów. W niektórych znajdowały się ciała okaleczone przez miecz świetlny.

- Mordujesz bez powodu? – zapytał D’kana układając w głowie pewien długoterminowy plan.

- Ja? – zdziwiła się Rud – ja biorę co mogę i wracam na górę – mówiąc to założyła gogle i podeszła pod klif.

- Czyli zabijasz mając powód – mruknął do siebie Skol wsadzając do torby którą znalazł typowy strój człowieka pustyni.

- Pozbyłam się tylko strażników zaprawionych w boju – powiedziała Rud wyciągając hak na stalowej lince.

- A … potrafiła byś zabić bez emocji? – zapytał Skol pojawiając się jak duch za plecami dziewczyny.

- Nie – odpowiedziała po krótkim zastanowieniu.

- Tylko najwięksi tak potrafią – powiedział Skol i sam podszedł  do klifu badając spadek.

- Ta … wielki problem, nie zabić – prychnęła dziewczyna nawijając linkę na szpulę.

- Czasami darowanie życia jest trudniejsze niż jego odebranie – powiedział spokojnie Skoltus wycierając dłonie w piasek. Rud’lin spojrzała na niego poirytowana.

- Słuchaj gościu z twarzą w cieniu … zabiłam w swoim życiu jedną osobę, potem śniło mi się to jak koszmar nocami … nie mam zamiaru tego powtórzyć – Rud wyrecytowała to prawie jednym tchem po czym wracała do przygotowań do wspinaczki.

Skoltus zamknął oczy i powiedział.

- Tak, został ślad –

- Tak … został – potwierdziła po czym odwróciła się – czujesz?

Skoltus nagle otworzył oczy i odwrócił się w stronę pustyni.

- 24 … sami mężczyźni – powiedział D’kana po czym wskoczy wspomagając się mocą na pierwszą wyrwę.


:::


Leżeli na piasku i dyszeli ze zmęczenia. Parę klików dalej, tuż za uskokiem klifu dało się słyszeć ryki Tuskeńskich wojowników szukających swojej zdobyczy.

- Gdzie … Twój smok … kiedy jest potrzebny – wydyszała resztkami sił Rud.

- Albo je … albo kopuluje – zaśmiał się Skol wstając i siadając na kamieniu obok.

Rud’lin pierwszy raz uśmiechnęła się … szczerze.

- Chodź … zabieramy się stąd, będą nas śledzić – powiedział D’kana wstając i wysypując piasek z butów – trzeba zatrzeć ślady.


:::


Sceneria momentalnie się zmieniła. Nie było już skalnych uskoków ani namiotów Tuskeńskich. Dookoła rozpościerało się morze piasku na przemian z drobnymi kamieniami. Na środku tej niesprzyjającej życiu scenerii można było dostrzec dwie sylwetki ludzkie i jakieś pudło.

- Pracujesz dla mojego Ojca ! – krzyknęła dziewczyna trzymając dwa miecze świetlne w gotowości.

D’kana stał spokojnie, podniósł obie ręce w górę i śmiejąc się powiedział.

- Dobra robota Pani detektyw, masz mnie – po tych słowach Rud’lin nie wytrzymała i zaatakowała kapturnika z ogromną siłą. Godziła aby zabić.

W momencie w którym ostrze mieczy winno ugodzić Skoltusa jednocześnie w głowę i klatkę piersiową, ofiara ataku mrugnęła prawym okiem a miecze zatrzymały się niewielką odległość od celu. Niedoszła akolitka dociskała je z całej siły, bez skutecznie. Po chwili postanowiła puścić rękojeści, w rezultacie miecze zawisły w powietrzu.

- Ładne – powiedział Skoltus oglądając lewitujące miecze.

Rudlin, z wymalowaną wściekłością na twarz postanowiła zaatakować mężczyznę mocą. W tym celu przeskoczyła nad ofiarą robiąc pół obrót w powietrzu i stając na piasku skupiła w sobie energię ciskając średniej wielkości falą mocy która najwyraźniej nie zrobiła wielkiego wrażenia na Skoltusie. Nie bronił się, został jedynie odepchnięty parę klików w przód ryjąc butami w piachu.

Miecze wiszące do tej pory w powietrzu wyłączyły się i opadły w piach.

- Muszę przyznać, masz potencjał – D’kana wygrzebał się z piachu i stanął przed dziewczyną dyszącą z wściekłości.

- Nie zdołasz dostarczyć minę do Darths Nej’iry – zawyła z ogniem w oczach Rud.

- Nadawałabyś się … znasz ich język, i nauki … uważasz że moc jest jedna – Skoltus zaczął kroczyć w stronę dziewczyny – trzeba będzie popracować nad emocjami, ale Oni zawsze szukali takich indywidualistów …

Rud’lin przygotowała się do kolejnego ataku jednak w jednej chwili poczuła coś dziwnego. Na Taooine tego dnia było dość jasno, a w jednej chwili … jakby wszystko zgasło. Obraz robił się ciemniejszy, przed oczami zaczęły pojawiać się mroczne wizje, całe sceny pełne depresji. Dziewczynę opanował nieuzasadniony paraliżujący strach pod wpływem którego straciła przytomność.

D’kana podszedł do dziewczyny i zachichotał.

- Wybacz skarbie, nie znam Twojego Ojca … nie kumpluję się z Sithami – Skol zaczął sprawdzać mocą umysł dziewczyny – chciałem zobaczyć jak zareagujesz na stres – szepnął.

TB momentalnie przybiegł do właścicielki i zaczął wachlować ją kawałkiem materiału.

- Spokojnie mały – poraził droida wyładowaniami, tak aby go wyłączyć – nic jej nie będzie.

Skoltus wstał i rozejrzał się w około. Zagwizdał dość głośno po czym skupił moc, odwrócił wzrok ku dziewczynie.

- Minie trochę czasu zanim nas znajdzie –

Siadł obok niej, jego przyszłej polisy. Musi mieć jakieś wsparcie kiedy po niego przylecą.
Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Nie Cze 05, 2016 4:36 pm



Chochlik szedł od trzynastu godzin bez przerwy.

Nie wiedział gdzie idzie, na jego stopach pęcherze już dawno popękały, był wyczerpany ale nie mógł przestać, wiedział że jeżeli będzie kontynuował, dojdzie w to samo miejsce z którego zaczął.

- Właśnie … tak jest, zaczynasz i kończysz tam gdzie zacząłeś – właściciel głosu starał się nie piszczeć.

Miał zimne serce i porwane myśli. Co chwila jakby rozmawiał z kimś z dawnych lat, odpowiadał, opowiadał, pytał, zagadywał. Wymieniał jakieś imiona, niektóre często się powtarzały.

- Tak mistrzu, nasza kapsuła jest gotowa do odlotu … oczywiście że sam się nie zrzuciłem z tego balkonu … nie to nie moja krew – mówił przez zaschnięte usta.

Miał w tej chwili niesprawny umysł.

Upadł na kolana, chciał iść dalej ale jego organizm, i tak wyjątkowo silny odmówił posługi. Zawył, Był sfrustrowany.

- Dlaczego każde gówno w tym wszechświecie spotyka mnie! – krzyczał w niebo głosy.

- Zostawiłeś mnie … nie dokończyłem szkolenia, a Ty … tak po prostu odszedłeś – chochlik spoglądał teraz w niebo odnajdując biały księżyc swoimi równie białymi oczami.

- Musiałem sobie sam radzić … tylko ja nie miałem mistrza przechodząc próby – ściszył głos.

- Jedynie Jan’yse we mnie wierzył … - opuścił głowę – a ja go … zawiodłem.

Na pustyni było za cicho.

- Potem … to imperium … nie patrz tak na mnie! Musiałem uciec … Oni zabijali wszystkich … wszystkich – spod kaptura wysunęło się parę dredów … i parę kropel.

- Nawet nie wiem czy Oni żyją … może nie ma już do czego wracać – cień zapytał jakby sam siebie.

- A Ty … tak po prostu złączyłeś się z mocą … uciekłeś … tak jak ja uciekam teraz – przełknął łzy – dlatego nie patrz tak na mnie! – chochlik cisnął garścią piachu w przestrzeń.

- Nie jesteś wcale lepszy – po tych sowach opadł na ziemię, odwrócił się na plecy i zaczął obserwować rozgwieżdżone niebo które było wyjątkowo piękne tej nocy.

- A teraz ta dziewczyna … zarozumiała, chorobliwie zarozumiała – chochlik zmienił ton głosu – zupełnie jak …

- Ty! – jakiś niski, tubalny głos zadrżał gdzieś w przestrzeni, chochlik dobrze go znał.

Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Nie Cze 12, 2016 3:04 pm


Skoltusa obudziło dziwne kłucie w żołądku.

Wstał, rozejrzał się po Sali centrum medycznego w którym przebywał
Naprzeciwko, na łóżku leżała Witma, spała i trochę chrapała, musiała być wycieńczona. Nie zastanawiając się ani chwili, podszedł i przykrył ją jakimś kocem. W Sali było dość chłodno.

- Przykro mi że musiałaś to oglądać – mruknął cicho Skol i skierował się w stronę toalety mając nadzieję że Jedi który go pilnował również śpi.

Wszedł do pomieszczenia z umywalką i pierwsze co zrobił to ściągnął z siebie koszulkę. Spojrzał w holo-lustro, źrenice miał nadal rozszerzone, prawe oko wciąż było żółtawe. Szybko zaczął przemywać twarz chłodną wodą. Był cały rozgorączkowany.

- Kto by pomyślał że dam się tak nabrać – Skoltus mówiąc to przyglądał się swojemu odbiciu.

- Dałeś dupy synku … zrobili jak chcieli chłopaka z gangu – Skoltus po tych słowach palcem podniósł jedną powiekę aby obejrzeć spojówkę.

W pewnej chwili zauważył że jego odbicie zmienia się.

Twarz zaczęła robić się fioletowo-niebieska, kły wyrosły niewiele ponad linię przednich zębów, źrenice stały się poprzeczne jak u kota a tęczówki przybrały kolor nienaturalnej żółci. Usta popękały i ułożyły się w obrzydliwy i szeroki uśmiech a uszy przeobraziły się w spiczaste kołki.

Skoltus stał przerażony dotykając swojej własnej twarzy która najwyraźniej nie uległa zmianie.

- C-co do? – zapytał D’kana po czym uzyskał odpowiedź.

Odbicie odsunęło się od właściciela i zachichotało.

- Witaj Skol … po tylu latach … w końcu możemy pogadać – zapiszczało odbicie.

Skoltus odwrócił się ale w pomieszczeniu był sam, przerażony powoli zaczął rozumieć o co chodzi. Paskudne, chochlikowate odbicie przyglądało mu się oblizując swoje krwisto-czerwone, popękane wargi długim, rozdwojonym językiem.

- Ostatnio poczyniliśmy postępy … nieprawdaż? – zapiszczało odbicie.

- T-ty … nie jesteś prawdziwy – powiedział drżącym głosem Skoltus.

- Oczywiście że jestem … jestem tak samo prawdziwy jak Ty … czy cała reszta tej żałosnej hołoty – zapiszczało odbicie po czym zachichotało.

D’kana milczał, nie wiedział co powiedzieć. Przeczekać tą marę nocną czy uciec do Sali.

- Co się z Tobą stało Skol? Gdzie ten młody chłopak z Coru radzący sobie w każdej sytuacji … gdzie mój chuligan z ulicy … gdzie znacznik czarnego słońca? – zapiszczało odbicie szczerzą zaostrzone żeby z uwydatnionymi kłami.

- Urobili Cię … zrobili z Ciebie zwariowane zwierzątko gotowe na każdy rozkaz – zachichotało odbicie.

- Nosisz kajdany … a wczoraj? Muszę przyznać że ładnie Ci w obroży – odbicie zadrwiło chichotliwie. Zaczęło szeptać.

- A teraz … znowu będziesz nic nie znaczącym uczniem … marnym padawanem … padawan nie może być cieniem … jak zdejmą Ci kajdanki to założą obroże … już nigdy Ci nie zaufają – Skoltus opuścił głowę słuchając nęcącego szeptu.

- Taaaak … doskonale o tym wiesz … bo i ja o tym wiem – zachichotało odbicie.

- Nie ma znaczenia że byłeś z nimi prawie od początku … Ci co przyszli dawno po Tobie, pozbędą się Ciebie szybko – powiedziało odbicie.

- Powiedzą Ci żebyś mnie wypuścił pod pretekstem leczenia … a potem zabiją … nawet nie jak Sitha … jak zwykłą szumowinę – te słowa odbicie powiedziało już poważnym głosem.

- Stałeś się Cieniem człowieka mój miły … niczym więcej … jesteś żałosny – dokończyło odbicie.

- PRZESTAŃ! – krzyknął Skoltus lekko piskliwym głosem.

- Taaaak … taaaak dobrze … pokaż na co Cię stać! – chochlikowate odbicie zaczęło kusić Rycerza Jedi.

- To ja Cię stworzyłem rozumiesz? Ja jestem twoim Panem … potrafię Cię już wezwać – powiedział Skol ze łzami w oczach – nauczę się Ciebie pozbywać …

Chochlikowate odbicie kręciło głową z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Nie Skol … nie stworzyłeś mnie … Ty tylko mnie obudziłeś … pewnego feralnego dnia na Coruscant, kiedy pierwszy raz dokonałeś aktu gwałtu na samej naturze – zapiszczało odbicie.

Skoltus opuścił głowę i zaczął płakać.

- Taaaak … doskonale to pamiętasz prawda? Twoja pierwsza ofiara – zasyczało odbicie.

- Ani Ty do mnie nie należysz … ani ja do Ciebie … jesteśmy jednym – zapiszczało sykliwie odbicie – mogą próbować ile chcą … nigdy się mnie nie pozbędą …

Odbicie przysunęło swoją twarz do twarzy Skoltusa i powiedziało cicho.

- Jeżeli będę musiał odejść … to zabiorę Cię ze sobą – odbicie odskoczyło i zaczęło tańczyć wesoło po drugiej stronie, w lustrzanym odbiciu łazienki.

- Jest tylko jeden sposób by pozbyć się D’kany … wy o nim nie wiecie ale my je dobrze znamy - odbicie Skoltusa zaczęło śpiewać.

Skoltus powoli rozumiał o czym śpiewa jego odbicie. Było jego podświadomością informującą go że nie można się pozbyć jego chorego alter ego. Jeżeli ktoś będzie chciał się pozbyć chochlika, będzie musiał zabić samego Skoltusa.

- No co jest Skoltus … tańcz ze mną – zachichotało obrzydliwie odbicie.

Skoltus stał w bezruchu myśląc gorączkowo. Chichoczące odbicie tańczące nieskoordynowanie i śpiewające swoim piskliwym głosem wcale nie pomagało w znalezieniu rozwiązania.

- Kto się domyśli zakończenia … ten będzie miał niewiele do powiedzenia – odbicie układało na bieżąco kolejne zwrotki paskudnej piosenki. D’kana zaczął wariować.

- Dwóch ich było … jedne niepokorny, drugi zwariowany … jednego się pozbyli … dwa trupy mamy – odbicie zawyło na cały głos. W tym samym momencie zawył i Skoltus łapiąc się za głowę i wbijając paznokcie w skórę.

- Kto odpowie na pytanie tego jegomościa … rozpozna ciało Skoltusa po samych kościach – odbicie tańczyło podskakując w kółko.

- DOSYYYYĆ ! – Skoltus wydarł się z całej siły.

Siedział skulony w kącie. Cały drżał, na twarzy i klatce piersiowej miał rany po zadrapaniach. Krwawił, miał mętlik w głowie. Zastanawiał się czy rzeczywiście chochlik miał rację mówiąc o śmierci. Może Oni już o tym wiedzą, wiedzą że nie da się go wyleczyć, wiedzą że będą musieli go zabić.

Skoltus zerwał się i złapał za gardło.
Uprzedzi ich. Pozbędzie się chochlika raz na zawsze.
Postanowił. Nie da nikomu tej przyjemności, sam odbierze sobie życie.
Po krótkiej chwili, kiedy zaczęło mu brakować tchu, cos zauważył.
Chochlik zniknął.

Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Pią Lip 15, 2016 1:38 am




Kolejna linia farby pokrywała wnętrze jakiegoś znaku

- Wyszedłem z wprawy - mruknął Skoltus pod nosem.

Był znacznikiem Czarnego Słońca przez prawie pięć lat. Jego malunki zaznaczały terytorium wschodniego oddziału gangu od sektora przemysłowego po samą świątynię Jedi. Mało kto mógł się z nim równać w tagowaniu ulic.

W sali szpitalnej zarezerwowanej dla Młodego Jedi nie było nikogo prócz niego samego. W kącie pomieszczenia stała maszyna grająca z której wydobywały się dźwięki jakiejś buntowniczej muzyki. Część ściany nad łóżkiem Skoltusa pokryta była wszelkiego rodzaju malunkami.

Jedi nie mógł wyjść. Był trzymany pod kluczem. Zakuty w kajdany przestał nawet liczyć dni które mijały, od dawna nikt go nie odwiedzał.

"Coś się musiało stać", myślał młody Rycerz zakreślając obrys całego zdania i tagując pod spodem słowem "cHocHLik"<----.

Odłożył puszkę z farbą jednocześnie zatrzymując wzrok na bransoletach które nosił.

Były to bransolety z dziwnego, brązowego materiału. Na prawym nadgarstku miał ich sześć, a na lewym pięć. Uniemożliwiały mu fizyczne i mentalne korzystanie z mocy, mógł jedynie przeczuwać i odczytywać aury, emocje. Niewiele ale jak na kogoś kto panicznie bał się o swoje umiejętności i tak nieźle.

Spojrzał na dzieło z drugiego końca sali, tak aby ocenić malunek obiektywnie.

- Zdecydowanie muszę poćwiczyć -
Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Czw Sie 04, 2016 7:18 pm

WIZYTA

Dr Alem Alcota szedł głównym korytarzem Diviniusa, statku należącego do Tarczy Republiki, choć teraz bardziej należącego do każdego kto chciał przeciwdziałać rozbojom Zakuulu.

Można było tu spotkać Jedi, piratów, przemytników, wszelkiego rodzaju najemników i wysokich rangą ex-wojskowych. Wszyscy chcieli działać, wszyscy chcieli walczyć, wszyscy prócz ...

- Jest zamknięty ... dobrze pilnowany - za doktorem Alcotą szedł niski mężczyzna z jakimś datapadem.

- Zwykle w pomieszczeniu w którym przebywa siedzi jeden Rycerz Jedi - mężczyzna starał się nadążyć za doktorem - dwóch przed drzwiami, personel medyczny nie może przebywać dłużej niż pięć minut.

Dr Alcota szedł pewnym krokiem w stronę centrum medycznego.
- Jeżeli zauważy doktor coś dziwnego, proszę się natychmiast ewakuować - mężczyzna dawał ostatnie rady Dr Alcocie.

Dr Alcota skręcił w ostatni korytarz prowadzący do drzwi przed którymi stało dwóch Jedi. Słowa niskiego mężczyzny nie robiły na nim żadnego wrażenia.

- Jeżeli zauważy Pan jakiekolwiek oznaki używania mocy - mężczyzna przełknął ślinę - proszę uciekać.

Dr Alcota stanął na przeciw sporawych drzwi do specjalnie przystosowanego pomieszczenia medycznego. Jedi kiwneli na siebie i odsuneli się otwierając drzwi.

- Jeżeli poczuje się Pan dziwnie albo zobaczy Pan coś czego nie powinno tam być ... wtedy - niski mężczyzna mówiąc to wyciągnął blaster i podał doktorowi.

- Nie będzie potrzebny - powiedział doktor z miną godną najlepszego gracza w sabaaka.

Wszedł. Ale pewność siebie zaczynała znikać.

:::

Przedsionek był ciemnym pomieszczeniem w którym skanery miały wykryć podejrzane urządzenia mogące pomóc w uwolnieniu pacjenta. Doktor rozłożył ręce i dał się przeskanować po czym na chwilkę przystanął aby ostatni raz przeczytać kartę pacjenta która nawet na najbardziej rządnym krwi Sithcie zrobiła by wrażenie.

Przedsionek zamknięty z jednej strony, otworzył się z drugiej wpuszczając doktora do sporego pomieszczenia z jednym łóżkiem.

- Witaj - doktor po tych słowach podszedł powoli do łóżka pacjenta - jestem ... doktor Alam Alcota - powiedział czując lekki smutek.

Doktor po tych słowach rozejrzał się po sali w której stało sporo urządzeń medycznych. W większości był to sprzęt do badań mózgu. Nad łóżkiem pacjenta widniały malunki uliczne. Niektóre były podpisywane słowem "chochlik", inne, słowami w języku jawaskim czy huttańskim. Było też sporo malunków przedstawiających różne postacie, niekiedy w walce, niekiedy martwe. Z kąta dało się słyszeć jakąś specyficzną muzykę z przesterowanymi instrumentami. Nad samym łóżkiem pacjenta widniał sporej wielkości znak gangu czarnego słońca, a pod tym znakiem leżał ...

- Jan'yse Cię przysłał? - zapytał cichy niski głos, jakby zainteresowany.

Doktor nie widział jeszcze czegoś takiego.

Twarz trzydziestolatka ... w ogóle nie przypominała twarzy trzydziestolatka. Nienaturalnie czerwone włosy, blada cera jak śniegi na Hoth z licznymi, fioletowymi, podskórnymi pęknięciami ... i te oczy ... wręcz białe tęczówki wpatrzone w doktora ... jakby chciały prześwietlić jego duszę ...

Doktor odchrząknął i poprawił mankiety. Stwierdził iż musi podołać ale dopiero teraz troszeczkę żałował iż nie wziął darowanego mu blastera.

- Owszem ale nie do końca. To ja musiałem prosić go o zgodę aby móc Cię poznać - powiedział doktor spokojnie choć czuł się nieswojo.

Mężczyzna usadowiony był na swoim łóżku w pozycji pół leżącej z głową opartą o swoje dłonie. Ubrany by w zwiewną, szarą koszulę i krótkie spodenki. W ustach żuł wykałaczkę. Pomimo tego iz był niżej usadowiony niż doktor który stał to można było zauważyć wyższość w spojrzeniu którym Rycerz Jedi obdarowywał gościa.

- Zatem ... niech Pan siada - po tych słowach pacjent skinął głową na przewrócone krzesło leżące nieopodal łóżka.

Doktor przedarł się przez warstwę śmieci znajdującą się na podłodze po czym stawiając krzesło na nóżkach, usiadł zakładając nogę na nogę i łącząć opuszki palców.

- Dziękuję ... co prawda nie specjalizuję się w psychologii - doktor zaczął się tłumaczyć - jestem protetykiem.

- Protetykiem? - zainteresował się pacjent.

- Tak, zajmuję się protezami. Być może jesteś tego świadom że Mistrz Jan'yse jest cyborgiem. Obecnie trwa naprawa jego części, które zostały zniszczone na Zakuul.

Po tych słowach pacjent podniósł się bardzo szybko.

- Był na Zakuul? - pacjent prawie wydarł się pytając.

- Spokojnie - powiedział doktor unosząc rękę w uspokajającym geście - działo się to już dawno temu. Chodziło mi o wydarzenie w którym próbowano ściągnąć czołowych członków Tarczy - doktor dokończył wypowiedź niemal recytując.

- Aaaaa wtedy ... to luz - Jedi opadł na łóżko wracając do pierwotnej pozycji.

- Próbowali mnie uszkodzić bym nie dał rady się bronić - kojące słowa należały do Mistrza Jan'yse który wszedł do pomieszczenia. Skoltus nawet nie spojrzał na wchodzącego mistrza.

- Właśnie tłumaczyłem czym się zajmuję - oznajmił doktor patrząc na cyborga - zapewne powinienem wyjaśnić swoją obecność tutaj - dokończył odwracając wzrok na pacjenta.

- Panie D'kana, nie ukrywam że pana przypadek zaciekawił mnie jako lekarza. Chciałbym prosić o możliwość obserwacji procesu leczenia - powiedział doktor bez emocji.

Skoltus leżał na łóżku zastanawiając się co to znowu papa Sall wymyślił żeby go stąd nie wypuścić. W tym samym momencie odezwał się cyborg.

- A ja tu jestem dla bezpieczeństwa ... i żeby coś zaproponować - po tych słowach rozmowa zaczęła odbywać się między doktorem i cyborgiem co sprawiło że D'kana poczuł się trochę jak chore dziecko.

- Alam, słyszałeś o tej nowej planecie którą odkryliśmy? - zapytał Jan'yse.

- Owszem, coś mi się obiło o uszy - odpowiedział doktor sprawdzając coś w datapadzie.

- Dzięki pomocy domu Organa odbywa się renowacja starej świątyni - ciągnął dalej cyborg - Skol? Na tej planecie może odbywać się twoje leczenie. Poczujesz tam klimat Tython ... będziesz wśród Jedi - te ostatnie słowa pełne troski były skierowane do czerwonowłosego Jedi.

Skoltus milczał.

- Zmiana otoczenia niemal każdemu sprzyja - rzekł doktor - co jednak z kajdanami Pana D'kany? - zapytał spoglądając na nadgarstki Rycerza.

- Zostawimy tylko jedną, tak na wszelki wypadek - odpowiedział cyborg - będzie mógł korzystać z mocy ale będzie miał mniejszy potencjał niż zwykle.
Skoltus nie dał po sobie poznać że się cieszy.

- Skol ... leczenie nie będzie łatwe. Będziesz się musiał zmierzyć z ... 'Nim" - opowiadał Mistrz patrząc na Skoltusa - By połączyć osobowości, muszą się one dogadać. Musicie się stać jedną osobą.

- Potrafię go przywołać i uciszyć ... kiedy chcę - odpowiedział Rycerz ze spokojem w głosie - myślę że "wchłonięcie " go nie będzie stanowiło problemem ...

- Musisz go zaakceptować, porozumieć się ... ale też wziąć odpowiedzialność za jego czyny - powiedział ze spokojem w głosie Mistrz Sallaros.

- Musisz żyć ze świadomością co uczyniłeś - cyborg dalej ciągnął nudny monolog - i żeby te tragedie uświadomiły Ci że takie wywoływanie nie jest dobre bo sam tracisz świadomość.

'Słodka Bantho ... jak długo ten chłopięcy cyborg będzie tak gadać"

Skoltus nie wiedział czy to były jego myśli czy nie ale również miał dość monologu Mistrza.

- Alam ... jak chcesz to możesz obserwować proces leczenia - powiedział cyborg - takie zbieranie wiedzy się przyda.

- Byłbym wdzięczny gdyby Pan D'kana również wyraził taką zgodę - stwierdził doktor patrząc prosto w oczy pacjenta.

- A mam jakieś wyjście? - Skoltus wzruszył ramionami zastanawiając się co teraz będzie.

:::

Strasznie trzęsło. Chyba wchodzili w atmosferę. Jedi który go pilnował podczas lotu zasnął. Oprócz niego nie było żywej duszy w ładowni, tylko masa sprzętu budowniczego. Zastanawiał się co robią jego znajomi, czy jeszcze żyją? Troche źle się czuł z tym że Oni ryzykują życiem dla lepszego jutra a On jest traktowany jak zwierze doświadczalne. A może o to właśnie chodzi? Chcą z niego zrobić super żołnierza zdolnego do pokonania armii Zakuulu?

- Pieprzysz D'kana - powiedział do siebie i wyszedł ze statku po udanym lądowaniu.

Jedi z którym leciał odeskortował go na sąsiednie lądowisko na którym stał mały oddział żołnierzy uzbrojonych po zęby.

- Witamy na (...) - powiedział Jedi który go przejął - nie będziesz już tego potrzebował - dokończył zdanie zdejmując Skoltusowi bransolety i pozostawiając jedną.

Nagle, jak pierwsze uderzenie fazy po przyprawie, D'kana poczuł wszystko co go otaczało. Tyle dni nie mógł z niej korzystać że stał się bardzo wrażliwy na najmniejszy choćby powiew wiatru. Słyszał bicia serc najbliżej stojących, czuł ich aury, emocje, jednostajne oddechy.

Wymasował swoje nadgarstki na których były czerwone ślady po kajdanach mocy. Przez przypadek zacisnął pięść rozciągając palce a mały kontener za nim trochę się wygiął malując ledwo widoczny strach na oczach eskortujących go żołnierzy. Czuł ich strach.

- Ups ... wybaczcie - zaśmiał się trochę piskliwie i puścił oko do żołnierzy którzy nie byli pewni.

Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Skoltus Nie Wrz 11, 2016 2:17 am

Kolejne kule mocy bezlitośnie biły w bezbronnego manekina.

Od przylotu na planetę dającą azyl Jedi D'kana starał się zwiększyć swój potencjał który miał bardzo ograniczony.Zastanawiał się jak silny będzie po zdjęciu bransolety.

Już teraz jego siła woli znacznie  wzrosła. Ćwiczył zwykle nocami, po kryjomu. Z daleka od wścibskich oczu żołnierzy czy Jedi. Przywykł już do zaczepek małoletnich padawanów czy adeptów którzy drwili z niego.

"Słyszałem że teraz nie możesz nawet prze lewitować kubka"

"Hej laleczka, ładna biżuteria"

"Kto kupił tego niewolnika"


Gdyby tylko wiedzieli czym Skol się zajmował, z resztą ...

Każda taka myśl wyzwalała w nim ciemną stronę dlatego nie mógł sobie pozwolić na zbyt intensywne myślenie o takich docinkach. Starał się oczyścić umysł nie dając możliwości aby chochlik z niego wyszedł. Jednak czasami, w chwilach takich jak ta ...

Kolejna kula mocy poleciała w stronę manekina. Skoltus podbiegł do niego i zaczął uderzać pięściami korzystając z techniki Teras Kasi. Cięcie Aryxa, Atakująca Bantha czy nawet splot śmierci odpowiednio wykonany z asystą mocy mógł zrobić wrażenie nawet na Sithcie. Co chwile odbiegał od manekina nienaturalnie szybko zostawiając za sobą tylko ledwo widoczną mgiełkę tylko po to by pojawić się tuż za nim i poczęstować go kolejnymi ciosami otulonymi mocą w których z chwili na chwilę widać było coraz to większe wyładowania.

"Ja im dam shaga, ja im dam laleczkę ... mógłbym im namieszać w mózgu, sami by się pozabijali ...ughhh PIEPRZONE NERFOPASY!!"

Po tych słowach D'kana wysłał w stronę manekina ogromną kulę mocy naładowaną fioletowymi wyładowaniami i jakąś pomarańczową energią. Manekin nie wytrzymał tego i został wbity w ziemię.

Skoltus uklęknął dysząc lekko.

Ataki mocą i pięściami przerwał mu znajomy głos którego dawno już nie słyszał.

- Widzę że nadal wolisz walczyć pięściami - powiedział Mistrz Flawda.

Skoltus nie mógł uwierzyć że wielki mistrz Zakonu z którym próbował się skontaktować po przylocie sam go znalazł i przyszedł do niego jakby nigdy nic.
D'kana przerwa trening, przyciągnął mocą ręcznik i bidon z wodą. Wytarł małe stróżki ledwo widocznego potu i napił się pustosząc butelkę do połowy.

- Pomyślałem że skoro nie tylko ja preferuję również walkę wręcz to może - mówiąc to, miraliański mistrz zaczął się rozbierać - poćwiczylibyśmy razem.

- Jasne - odpowiedział Skol robiąc parę pompek stojąc na rękach - tylko żeby ci się nic nie stało staruszku - młody Jedi był bardzo pewny siebie.

Flawda tylko się uśmiechnął i nakładając rękawice ochronne odrzekł.

- Postaram się nie zrobić Ci krzywdy - przygotował gardę stając w pozycji ofensywnej.



:::



Skoltus siedział na świeżo postawionej kolumnie tuż przed wejściem do świątyni. Obserwował wszystkich z góry. Młodzików, Jedi, żołnierzy, handlarzy, szmuglerów.

Czuł się nijak.

"Do frakka powinienem być szczęśliwy, prawie wszyscy moi znajomi żyją, cienie mnie nie dopadły i chyba nie mają zamiaru a Witma bardzo profesjonalnie załatwiła sprawę ze swym uczniem"

Myśląc tak uśmiechnął się do siebie przypominając sobie dzień w którym namówił Sallarosa do śledzenia młodych przy użyciu tajnych technik cieni. Od dawna miał ochoteęaby namówić go na coś mało chlubnego i nie moralnego z racji że sam Sallaros uchodził za wielką cnotkę w tych sprawach.

Pomimo tego iż wtedy czuł ciepło w sercu widząc jak jego przybrana siostrzyczka odwzajemnia uczuci temu nieporadnemu choć miłemu chłopakowi to jednak coś go trapiło.

Skol nie mógł tego wytłumaczyć, miał wrażenie że stanie się coś złego.

- Podziwiasz widoki? - dobrze znany już głos dosięgnął go nawet tu.

Skoltus uśmiechnął się pod nosem i obrócił w stronę dochodzącego go głosu który należał do mistrza Flawdy stojącego tuż obok na szczycie kolumny.

- Zawsze lubiłem przesiadywać wysoko i obserwować wszystkich z góry - odpowiedział młody Jedi.

- Obserwowanie ludzi jest ciekawym zajęciem - odpowiedział mistrz siadając obok Skoltusa.

- ... ale podsłuchiwanie jest ciekawsze - rzekł Skol z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

- To zależy co podsłuchujesz - odrzekł Flawda ku zdziwieniu Skola.

- Albo kogo - dokończył D'kana. Po chwili milczenia słychać było westchnięcie które rozpoczynało słowa.

- Myśle że czas byś porozmawiał z kimś otwarcie - stwierdził Flawda.

- To znaczy? - zapytał zaintrygowany Rycerz.

- Wiesz z kim. Chodź - powiedział mistrz zeskakując z kolumny.

Młody Cień zaczął się domyślać dlaczego czuł od rana ciągłe przygnębienie.



:::



Stali we dwójkę pod niewielkich rozmiarów wodospadem, otoczeni przez wręcz bajkową scenerię którą psuł jeden tylko szczegół bo ... stali właściwie we trójkę ale ta trzecia osoba do złudzenia przypominała tą drugą.

- Stang - zaklął pod nosem Skoltus widząc coś co wyprowadziło go z
równowagi.

Nawet najbardziej przerażająca bestia ustąpiła by miejsca temu co zobaczyły oczy Skoltusa i mistrza Flawdy. Naprzeciw dwójki Jedi stała dokładna kopia Skola z małymi, przerażającymi różnicami których nie powstydził by się żaden turpista.

Postać była zgarbiona i wychudzona, o ziemistej cerze i rozbieganych oczach z wąskimi źrenicami. Ostro zakończone uszy wystawały z dredów a kły wychodziły poza obręb innych zębów, oblizywane raz po raz rozdwojonym językiem sprawiały wrażenie nienasyconych. Długie paznokcie drapały ziemistą skórę. Postać ta co chwilę mówiła coś do siebie w języku Sithów chichrając się bez powodu. Rozglądała się na wszystkie strony niepewnie.

- Wasza dwójka nie może się dogadać, jedna strona jest o wiele brutalniejsza i odcina kontrole od drugiego - poinformował Flawda.

- Byś odzyskał panowanie nad swoim ciałem, nad swoimi czynami - tłumaczył.

Mistrz Jedi spojrzał na wyraz twarzy Młodego Jedi, po krótkiej chwili zapytał.

- Teraz jak to widzisz ... czy chciałbyś aby to on kontrolował Ciebie ?

- W życiu ... - odpowiedział Skoltus z wyraźnym niesmakiem.



:::



Mistrz Flawda pochylił się nad rycerzem Jedi.

- Kto jest Panem twojego umysłu. Kim jesteś? - zapytał.

D'kana leżał w połowie zanurzony w strumyku. Miał drgawki.

Miraliański Mistrz przyłożył dłoń do czoła Rycerza, spod dłoni zaczęło wydobywać się jasne światło.

Skoltus ocknął się i błądzącym wzrokiem szukał kogoś w przestrzeni. Tęczówka jego prawego oka miała kolor ognisto pomarańczowy.

Flawda westchnął tylko i zaniósł wyczerpanego Skoltusa do świątyni z której wszyscy wybiegli po niewielkim trzęsieniu ziemi.



:::



D'kana aktywował stateczniki wspomagające start sporawej maszyny którą miał przyjemność pilotować. Miał mętlik w głowie i targały nim emocje. Czy postępował dobrze? Wszak dziewczyna miała niepewną przeszłość a i On sam nie by święty. Nowo poznana Togrutanka która zgodziła się z nim lecieć zapięła pasy i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Pewnie nawet nie wiedziała w co się pakuje. Komputer wyświetlił docelową planetę. Tatooine.

- Mam nadzieję że jesteś tego warta ...  - powiedział do siebie młody Jedi.


Skoltus
Skoltus
Agent

Liczba postów : 677
Join date : 25/02/2015
Age : 30
Skąd : Dworzec Lublin

Powrót do góry Go down

Rzucając cień Empty Re: Rzucając cień

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach