Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Zrodzony z nieba

Go down

Zrodzony z nieba Empty Zrodzony z nieba

Pisanie by Talym Pon Sty 29, 2018 4:20 pm

Już nie tak młody Padawan zmierzał przez valiriański las z dłońmi schowanymi w kieszeniach i wzrokiem wlepionym w zasłaną cieniem trawę, po której stąpał. Noc już zastąpiła dzień, a przyjemny chłód prowadził tych, których nie objął jeszcze sen. Togrutanin omijał pnie okrytych mchem drzew bez skierowywania na nich oczu. Opierał się na dźwięku i przeczuciu, które go nie zwodziły. Chociaż zastanawiał się, czy właśnie to przeczucie nie będzie tym razem omylne…

Siedział na pagórku, patrząc się w nocne niebo. Jego ręce oparte o kolana pozwalały dłoniom zwisać bezwiednie i głaskać przepływający między ich palcami wiatr. Prąd tego powietrza kojarzył mu się z mijającym czasem, który płynął nieubłaganie, niosąc na swojej powierzchni coś, czego Talym jeszcze nie mógł dostrzec. Właściwie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tym momencie medytuje. Emocje, które powinny mu teraz towarzyszyć, jakby zostały zdmuchnięte.
Usłyszał kroki zbliżającej się za jego plecami osoby. Właściwie to czuł je już od dłuższego czasu. Akurat obecność tej jednej kobiety była dla niego tak wyróżniająca się jak widok zbliżającej się do Valirii planety wśród zjawisk nieboskłonu.
- Cześć – odezwał się niepewnie głos Witmy. Nie wiedziała, czemu chciał się z nią spotkać, i troszkę ją to zaniepokoiło.
- Cześć! – Togrutanin odwrócił się do niej z ciepłym uśmiechem. – Jak się czujesz?
- Dobrze. Rana na plecach już niemal się zagoiła. – Usiadła koło niego, a Talym poczuł jej zapach, który tak umiejętnie go przyciągał. – A co u ciebie?
Nawet nie przeszło mu przez myśl, by odpowiedzieć w sposób zwyczajny, jak to większość ma w zwyczaju, słysząc to pytanie. Ten Padawan był tak ekspresyjny, że każdy jego ruch, myśl i słowo były autentyczne.
- Ach… - westchnął cicho, krzywiąc się. – Dużo myślę ostatnio. Zwłaszcza o tym, co się dzieje. Co się dzieje w Tarczy. – Podniósł wzrok na oczy Witmy, jakby analizując zawarte w nich teksty.
- Czasem myślenie szkodzi. Człowiek dochodzi do nieprzyjemnych wniosków. – Spojrzała na niebo, szukając, czy tym razem również będzie zorza.
Tym razem, ponieważ nie było to ich pierwsze spotkanie w tym miejscu. Już dwa lata wcześniej rozmawiali tutaj, pod nocnym, kolorowym niebem, otwierając się na siebie. Ku nostalgii, i tym razem zorza zaczęła tkać swe łuno nad parą zakochanych Jedi.
- Czyli… - podrapał się za głową Togrutanin, zanim zadał głupie pytanie - …nie powinienem myśleć?
- Nie to miałam na myśli – odpowiedziała mu Rycerz Maginia. – Bardziej chodzi mi o to, że zbyt długie zastanawianie się samemu może zmienić osąd.
- Chyba masz rację… - zgodził się Padawan. – Im dłużej myślę, tym bardziej zastanawiam się nad tym, czy Tarcza to na pewno mój dom. Czy to na pewno jest miejsce przeznaczone dla mnie. Wiesz, co mam na myśli?
- Mnie też wiele rzeczy się nie podoba. Czuję odpowiedzialność za każdą zabitą osobę. A tylu śmierci moglibyśmy zapobiec.
- Więc dlaczego? – zapytał z bezsilnością Talym. – Dlaczego Tarcza nie broni? Dlaczego nasze działania wyglądają tak a nie inaczej? Przecież… - zatrzymał się na moment, jakby musiał opanować natłok słów, które ciągnęły mu się na język. – Jedi powinni uspokajać. A wychodzi na to, że zabijamy wszystkich, którzy nam stoją na drodze do osiągnięcia celu. Najpierw Arikik, później ten agent… I na pewno to nie są wszystkie sytuacje, jakie miały miejsce. Pewnie o wielu nie wiemy… - dokończył szybciej. – Czuję się, jakby moi przyjaciele zamieniali się w krwiożercze bestie.
- Tarcza nie jest tym, czym była. Idee, które nam przyświecały, zostały zatarte. Odeszli od doktryn Jedi. My odeszliśmy od doktryn Jedi. – Wzięła Talyma za rękę i ścisnęła lekko.
Padawan bał się, że usłyszy te słowa. Jednak mimo to był na nie w pełni przygotowany. Mógł ich wcześniej nie słyszeć, ale je znał. Przewidział je. Nie dzięki Mocy, a dzięki więzi, którą dzielił z Witmą. Ona je po prostu teraz wypowiedziała.
- Żyjemy wymówkami – kontynuowała – zamiast tak, jak powinniśmy.
- Ale my nikogo nie ranimy. – Talym ścisnął na moment jej dłoń, patrząc na nią w zamyśleniu. – Nikogo to nie zabiło. Czy to nie znaczy, że nie robimy źle?
- To, że nie robimy źle, nie oznacza, że robimy dobrze. – Zabrała rękę i przyjrzała się gwiazdom schowanym za zorzą. – Nie tylko ty masz takie przemyślenia.
- Więc jak powinniśmy robić…? – zapytał niskim głosem z obawą o najgorsze, podążając za jej wzrokiem na nieboskłon.
- Od czternastego roku życia należę do Tarczy. Nie znam świata poza nią… Podobno odnalazło coraz więcej Mistrzów, została przywrócona prawdziwa Rada Jedi… Może tam… powinnam skierować swoje kroki?
Talym przełknął ślinę, zamykając oczy.
- Beze mnie – bardziej stwierdził, niż zapytał, odczytując przekaz i inteligentnie analizując słowa.
- Możesz iść ze mną – zapewniła go. – Zawsze chciałeś być prawdziwym Jedi – przypomniała mu, podkreślając słowo „prawdziwym”. – Tam będziesz mieć szansę.
- Witmo… - Spojrzał na nią poważnie. – Ja już nie chcę być Jedi – stwierdził załamanym głosem, kręcąc głową.
- Co? – wyrwało się jego ukochanej. Słowa Padawana zaskoczyły ją.
Właściwie nie tylko ją. Togrutanin po raz pierwszy powiedział to głośno, co, niczym potężna, mosiężna kula, zburzyło jego wewnętrzny świat, który kreował od dziecka. Najboleśniejszą częścią tego było to, że marzenie o byciu Jedi stanowiło ogromny fundament jego osobowości, a teraz się go wyparł…
Pamiętał, jak za dziecka udawał strażnika pokoju z lampą jarzeniową zamiast miecza świetlnego i kocem zamiast szaty. Oglądał te wszystkie programy dla dzieci o bohaterach, zastępując w wyobrażeniu ich twarze swoją. Legendy o Jedi opowiadane mu przez wujka Broela – osobę, która go wychowywała – dodatkowo podsycały ten nieskazitelny zapał, co w efekcie objawiało się snami o byciu podziwianym członkiem Zakonu. A gdy przybył do Tarczy, stało się to jego realnym celem a z czasem – rzeczywistością. Pomagał tym, którzy go potrzebowali. Nauczył się poprawnego korzystania z Mocy. Właściwie mógł myśleć, że to wszystko jest fikcją. Że tak naprawdę zginął, gdzieś tam, na Zakuul, z Broelem, a to wszystko jest rajem.
A teraz… Odrzucił to. Te dwa lata przebywania wśród Jedi zaczęły ostudzać jego, wydawałoby się, niepohamowany zapał. Nie tylko obserwował poczynania swoich sióstr i braci z Zakonu, ale również zgłębiał jego historię zawartą w Archiwach Świątyni na Valirii. Widział coraz więcej błędów i sytuacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca, a zyskały postać właśnie dzięki Jedi. Zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nigdy nie chciał być Jedi. Tytuł ten był dla niego tylko pewnego rodzaju formą, kształtem, który narzucił swojemu wzorcowi. Talym zawsze chciał po prostu pomagać, strzec i… obdarowywać miłością.
- Zrozumiałem to tutaj, w Tarczy – wytłumaczył, kiedy otoczenie wokół nich jakby zastygło. Drzewa przestały szeleścić, trawa przestała falować. Byli tylko oni i ich słowa. – Myślałem, że Jedi są inni. Że są to strażnicy pokoju i… szczęścia, bohaterowie podziwiani przez świat. Myliłem się.
Ciemnowłosa, mimo blizn piękna kobieta widziała po nim to, że w jego wypowiedzi jest pewna niewypełniona przestrzeń.
- Talymie, stało się coś? Czemu tak nagle… - Chwyciła jego dłoń, a drugą położyła na policzku, żeby spojrzeć mu w oczy. – Mi możesz powiedzieć wszystko.
Tą niewypełnioną przestrzenią był temat ich związku…
- Wiesz, co by się stało, gdybym poszedł z tobą do Zakonu, prawda? – mówił z trudem. – Wiesz, że Jedi nałożyliby na nas zasady. Nie byłoby nas. – Ponownie uścisnął mocniej jej dłoń, jakby się bał, że mu się wyślizgnie. – Ja nie chcę być jak oni. Chcę być, jaki jestem. Kocham ciebie, kocham naszych przyjaciół, kocham to wszystko. – Machnął ręką, jakby ogarniając świat. – W jaki sposób Jedi chcą szerzyć szczęście, jeżeli nie potrafią dać go sobie?
- W jaki sposób chcesz szerzyć szczęście, gdy w pierwszej kolejności myślisz o swoim własnym? – napomniała go jego była mistrzyni. - Tym właśnie stała się Tarcza. Nie pomagamy. Nie jesteśmy elitarną grupą. Bardziej czymś w rodzaju… piratów? Grabimy tam, gdzie nam się podoba. Pomagamy tym, którzy nas poprą. Nie tak szerzy się pokój w galaktyce.
- Ale… - Zacisnął na moment powieki. –To nie chodzi o to. Nie chcę przekładać własnego szczęścia nad innych. Ale nie chcę być też wyprany z emocji. Chcę pomagać nie tylko rozumem, lecz również sercem… Za to zgadzamy się co do Tarczy – dokończył ciszej.
- Więc co zamierzasz zrobić?
Talym puścił Witmę i na moment odwrócił się od niej, grzebiąc coś w kieszeni. Po chwili wyciągnął naszyjnik wykonany z jakiegoś srebrnego, chłodnego materiału. Jego odbijający światło gwiazd i zorzy cienki łańcuszek był zakończony okrągłym kryształem mieniącym się fluorescencyjnie jasnozielonym światłem. Wokół tego kamienia wiły się nitki srebra, otaczając go z każdej strony, by stanowił stabilną część biżuterii. Maginia wyczuła w nim swój dawny kryształ kyber przekazany jej byłemu Padawanowi do jego pierwszego miecza świetlnego.
- Proszę – powiedział nieśmiało Togrutanin, trzymając naszyjnik w garści w taki sposób, jakby czekał, aż Witma wyciągnie po niego dłoń, przez co zwisał swobodnie między nimi, chwiejąc się lekko, jakby poruszany wiatrem, ruchem Talyma, lub inną nieznaną energią znajdującą się między duszami zakochanych.
- Nie mogę tego przyjąć. – Kobieta pokręciła przecząco głową. – Już raz przyjęłam od kogoś naszyjnik, teraz nie wiem, czy ta osoba w ogóle żyje, czy ma się dobrze. Nie, nie chcę zakończyć naszej znajomości. Nie w taki sposób.
Naszyjnik nagle się zatrzymał. Talym puścił go, a ten trwał w miejscu, niczym zawieszony w czasie. Jedynie sam łańcuszek falował spokojnie. Padawan wpatrywał się w ten zielony punkt światła, jakby wyciągając z niego myśli.
- Między nami nigdy nie będzie końca, Witmo. Jesteśmy związani nie tylko przez uczucia, przedmioty i wspomnienia. Jesteśmy związani przez Moc: więź, która została między nami spleciona – mówił z pełnym spokojem, harmonią. Sprawiał wrażenie nieobecnego, będącego po zupełnie innej stronie, w zupełnie innym świecie. – Czuję twoje uczucia, przeżywam twój ból, śmieję się z tobą i słyszę twoje myśli. Chcesz być Jedi bardziej niż ktokolwiek tutaj, i jako Jedi musisz podążać własną ścieżką, niewyznaczoną przez nikogo. Ja z tej ścieżki nie mogę i nie będę cię ściągał. – Kryształ nagle się poruszył i teraz pływał przez powietrze, zataczając powolne kręgi. – Będę szedł obok, obserwując cię. Będę w pobliżu, żebym mógł cię złapać, kiedy upadniesz… ale nie wejdę na nią. Nie z tobą. I nie sam. Bo na mnie czeka zupełnie inna ścieżka. – Wyciągnął błękitną dłoń pod naszyjnik, a ten delikatnie na niej wylądował.
- Zawsze będziesz w moim sercu zajmował ważne miejsce. Bez względu na to, jaki wymiar będzie nas od siebie odgradzał: czy to będzie przestrzeń czy czas… zawsze będę przy tobie. – Dotknęła jego klatki piersiowej w miejscu, gdzie Togrutanie mają serce.
Talym uśmiechnął się delikatnie, zaciskając rękę z naszyjnikiem, a wolną dłoń położył na dłoni Witmy, spoczywającej na jego klatce.
- Tak samo jak ja będę z tobą.
Maginia uśmiechnęła się do niego i spojrzała w nocne, barwne niebo.
- Pewnie będziemy mieć coraz mniej okazji, żeby tak siedzieć i oglądać gwiazdy.
Padawan za to nie oderwał od niej wzroku. Patrzył na nią w ten swój zauroczony sposób, nie komentując tego, co powiedziała.
Dopiero po jakimś czasie dołączył do podziwiania nieboskłonu.

W gwiazdach tych widział nową ścieżkę, która go wołała. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z ogromu i powagi tego, co postanowił. Już nie będzie prowadzonym za rękę Uczniem Jedi przebywającym w bezpiecznej strefie. Teraz będzie dorosłym i odpowiedzialnym za swoje czyny Togrutaninem, dla którego Moc będzie jedynym światłem na tej nieznanej drodze.
Moc, która na początku była dla niego zabawką, później szkołą, a na końcu orężem do zaprowadzania pokoju. Teraz będzie jego przewodnikiem…


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Sro Lut 13, 2019 1:03 am, w całości zmieniany 3 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział I

Pisanie by Talym Sob Mar 10, 2018 6:41 pm

Płowa, cienka i przyjemna w dotyku koszula spoczęła na błękitnej, togrutańskiej skórze jeszcze lekko pachnącej poranną bryzą, co było efektem wizyty w odświeżaczu. Talym musiał poprawić jakość swojego zapachu spowodowanego wspinaczką górską, do której podszedł, gdy jeszcze valiriańskie słońce nie zdążyło wyjść poza horyzont. Jednak tym razem trening ten nie odbył się tylko z chęci pielęgnowania swojej pasji i ćwiczenia mięśni. Był to bieg pożegnalny, w trakcie którego Padawan miał uporządkować swoje myśli.
Teraz znajdował się w swoim pokoju, leżąc na łóżku, które jeszcze przed chwilą było pościelone. Z dłońmi splecionymi na brzuchu wpatrywał się w pęknięcie tynku na suficie. Tak bardzo zanurzył się w swej kontemplacji, że zaczął ją utożsamiać z własną sytuacją. Wyobraził sobie, że jest to szczelina między jego dawnym życiem a tym, co go czeka.
Wziął głęboki oddech i usiadł na materacu, opierając łokcie o kolana, by pochylić się nad plecakiem leżącym przy jego stopach. Wystawał z niego ciepły koc i manierka. Podniósł go i uporządkował znajdujące się w nim przedmioty, po czym zapiął go, by już nic nie wyleciało, gdy z bezsilności znowu go gdzieś rzuci.
Zarzucił go na ramię i podszedł do biurka mieszczącego się przed otwartym oknem. Idealne jakościowo powietrze planety wręcz kusiły, by zrezygnować ze swoich planów, ale siła woli Talyma była wyższa. Do tego te słodkie śmiechy młodzików uspokajane przez jakiś stanowczy głos... Świątynia była dla niego domem a Zakon rodziną. Nie łatwo było to wszystko zostawić. Właściwie prawie wszystko mówiło mu, by został. Nawet rozsądek.
Skąd w takim razie zrodziła się w nim taka decyzja? Złapał za srebrny naszyjnik z zielonym, okrągłym kryształem i wbił w niego spojrzenie. Witma nie była jedynym powodem. W tym widział swoją zmianę, nie wiedział tylko, czy na lepsze. Na początku swej przygody, jako Padawan, wszystko uzależniał od swej mistrzyni: Rycerz Maginii. Myślał tylko o niej, wszystko robił dla niej, cały czas spędzał z nią… Wypełniała ona całe jego życie. A tego dnia? Zdecydował, że czas wyruszyć w podróż zrozumienia siebie, nawet kosztem związku z Witmą. Na szczęście i jego ukochana pomyślała o tym samym. Tak, jak on, postanowił wybrać odpowiednią dla siebie ścieżkę. Z pewnością było to dużym ułatwieniem.
Zacisnął pięść, zamykając w niej naszyjnik, i przypiął tę biżuterię do swojego paska, obok miecza świetlnego. Następnie spojrzał na puszkę kakao i jej wieczko leżące obok. Chwycił za kartkę papieru, prawdopodobnie wyrwaną z jakiegoś niewielkiego notesu, i przeczytał zawarte na niej słowa.

Mistrzu Sallarosie Jan’yse

Postanowiłem wyruszyć w podróż, o której już kiedyś z tobą rozmawiałem. Wtedy szukałem sposobu na ciemność, która chciała mnie dorwać. Teraz wyruszam po to, by poznać swą prawdziwą ścieżkę – swoje przeznaczenie. Nie wiem kiedy i czy wrócę. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. I nie martw się o mnie! Dziękuję za ciepłe przyjęcie, dom i rodzinę. Dla mnie jesteś też przyjacielem. I proszę, podziękuj bardzo Mistrzowi Gritlenowi za wszystkie lekcje, które mi przekazał.


Talym


Togrutanin wrzucił kartkę do puszki kakao i zamknął wieczko, po którym chwilę później poklepał. Papier był rzadkością. To fakt.  Ale Talym uwielbiał go – jego zapach, wygląd i fraktura razem sprawiały, że nie chciał go zastępować holonotatkami. Zresztą pamiętniki, które prowadził, były papierowe. To też jakiś sentyment.
- Czas wyruszać – rzekł cicho, odwracając się do drzwi, które chwilę później się zamknęły za nim z sykiem.

Padawan wyszedł na lądowisko i od razu spojrzał na transportowiec Tarczy, którego opuszczona rampa przyjmowała kolejne skrzynie wtłaczane przez pilota. Szatyn w średnim wieku, nieco umorusany tam i ówdzie, z goglami na czole czochrającymi jego włosy, po skończeniu załadunku wyszedł jeszcze na zewnątrz, by przejrzeć coś w datapadzie. Gdy spojrzał znad urządzenia na zmierzającego w jego stronę Togrutanina, uśmiechnął się lekko, widocznie zadowolony jego widokiem.
- Padawan Talym – przywitał się, chowając datapad do głębokiej kieszeni szerokich spodni.
- Witaj, Lix. – Jedi skinął głową, wprawiając tym samym w ruch swoje lekku. – Lecę z tobą – oznajmił z delikatnym uśmiechem, wchodząc na pokład.
Pilota zaskoczyła ta wiadomość do tego stopnia, że stał, jak słup, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był Talym.
- A-ale jak to?! – Zmierzył za Togrutaninem, wbiegając ze stukotem po rampie statku. – Nikt mnie o tym nie powiadomił. M-m-miałem lecieć sam – wydukał, patrząc z zakłopotaniem na Talyma rozglądającego się po pokładzie wypchanym skrzyniami z żywnością.
- Postanowienie Rycerz Maginii – skłamał Padawan, zajmując miejsce obok pilota.
- Nigdy nie zrozumiałem sposobu postępowania Jedi… - mruknął Lix, zasiadając za sterami.
Talym patrzył przez iluminatory w przestrzeń Valirii. Lasy i świątynia zaczęły nagle się zapadać, jakby pochłaniane trzęsieniem ziemi, co było swoistą iluzją wznoszącego się statku. Oprócz rytmu silników słychać było klikanie w terminal sterowniczy. Zwykle zagadujący swych przyjaciół Padawan teraz dał sobie chwilę ciszy, by nic nie stało na drodze jego myśli zmierzających w galaktyczny eter…


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Pią Kwi 19, 2019 1:52 am, w całości zmieniany 4 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział II

Pisanie by Talym Pon Mar 12, 2018 12:22 pm

Talym, jako ułożony Togrutanin, odbywał właśnie wyznaczoną część snu, gdy obudził go huk zderzenia się metalowego poszycia statku z powierzchnią planety. Pierwsze, co ujrzał, to kamienne płyty prowadzące do namiotu polowego z namalowanym nad wejściem logiem Tarczy. Po obu stronach ścieżki natomiast znajdowały się różne skrzynie i stojaki. Między wszystkim poruszało się kilkadziesiąt istot przedstawiających przeróżne rasy. Na tle tej bazy wznosiły się drzewa o potężnych, powyginanych pniach i okazałych koronach szeleszczących liści. Był dzień, lecz niebo, nieco wzburzone nieprzeszkadzającym znacząco wiatrem, pokryte było szarą płachtą chmur, spośród których gdzieniegdzie, niczym ostrza wbite w wełniany materiał, przebijały się promienie słońca.
Togrutanin przetarł oczy, a Lix uderzył go zwartą pięścią w ramię, wstając z fotela pilota i zmierzając do wyjścia.
- Jesteśmy na miejscu, Padawanie Talym.
Jedi, przecierając obolałe od ciosu miejsce, obejrzał się za pilotem. Ujrzał, że rampa jest już opuszczona i na pokład wchodzi jakiś Bothanin i Chagrian, po czym włączają repulsory skrzyń z jedzeniem i bez większego trudu wypychają lewitujący ładunek na zewnątrz, kontener po kontenerze. Talym widział też, jak poza statkiem Lix rozmawia z jakimś przystojnym, ciemnowłosym, dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku. Jego kilkudniowy zarost dodatkowo uwydatniał kształt szczęki. Był ubrany w wojskowe połączenie białego munduru i zbroi z pomarańczowymi akcentami. I na jego ramienniku widniało logo Tarczy. Ręce trzymał oparte o biodra, odrywając co jakiś czas jedną z dłoni, by gestykulować w trakcie dyskusji. Do tego wyginał się co jakiś czas do tyłu pod wpływem noszącego go śmiechu.
Padawan podniósł się ospale i poszedł w stronę rozmawiającej dwójki, łapiąc po drodze za swój plecak. Zszedł powoli po durastalowej blasze, a oczy obu mężczyzn zwróciły się w jego kierunku. Dopiero teraz Talym dostrzegł, że o ile przed statkiem stał wielki namiot Tarczy, o tyle za statkiem znajdowały się pojedyncze domy, jakby wioska. A dookoła lasy i równiny.
- No, no – mruknął nieznany mężczyzna. – Witamy w naszym posterunku. Chłopaki z pewnością się ucieszą. – Zaśmiał się cicho, jakby odgadł reakcję kilku istot, które zatrzymały się, by przyjrzeć się postaci, która ich odwiedziła. Na niektórych twarzach nawet zawitał uśmiech.
- Przepraszam – mruknął Bothanin wypychający z pokładu statku skrzynię z prowiantem.
Talym, lekko zdezorientowany, zszedł z drogi tragarzom i stanął obok Lixa.
- Witam! – odpowiedział, analizując powoli, gdzie tak właściwie się znajduje i co tu się dzieje.
- Jestem generał Chor. – Przedstawił się wpół opancerzony mężczyzna, widząc zakłopotanie Togrutanina. – Dopiero się obudził? – skierował do Lixa odrywającego co chwilę wzrok od swego datapadu.
- Jestem Talym – powiedział, drapiąc się za głową. – Talym Sellgail, Padawan Zakonu Jedi i członek Tarczy.
- Aaa! – wydał z siebie generał, uderzając się w udo. – Rogaty rycerzyk. Ale to dobrze, to dobrze. Ostatnim Jedi, który nas odwiedził, był Dowódca Jan’yse. Dodało nam to nieco morałów. Chodź. – Machnął ręką, prowadząc go w stronę namiotu i zostawiając Lixa z kontrolą wyładunku.
Talym oczywiście ruszył za swym przewodnikiem, rozglądając się po całej scenerii. Humory były różne. Niektórych nie opuszczały. Dało się nawet dostrzec Durosjanina trzymającego brandy w jednej ręce, a datapad w drugiej. Tylko na zmianę podnosił jedno lub drugie – by coś przeczytać albo łyknąć. Opierał się łokciem i jedną ze skrzyń i na widok Chora uniósł butelkę w geście toastu. Większą uwagę Togrutanina przykuł jednak szczupły, o głowę niższy od niego mężczyzna. Jego ciemne włosy i oczy w połączeniu z garbatym, ostrym nosem nadawały mu nieprzyjemnego charakteru. Padawan poczuł się, jakby jedna z najbardziej nielubianych przez niego postaci z komiksów o bohaterach wyszedł z obrazu i wkroczył do świata realnego. Albo na odwrót. Dodatkowo w jego spojrzeniu było coś niepokojącego.
- Oon to przede wszystkim górnicza planeta – zaczął w trakcie drogi tłumaczyć Chor. – Mamy tutaj stanowisko, ponieważ władze tego miejsca wykorzystują swych mieszkańców jako tanią siłę roboczą.
- Niewolnictwo? – zapytał zgorszony tą sytuacją Talym.
- Właściwie… to tak – odpowiedział generał, zatrzymując się. Togrutanin prawie na niego wpadł. Chor złapał go za ramię i wskazał w stronę przeciwną niż szli, na niebo. – Widzisz to?
Padawan dostrzegł niewielki punkt na planie nieba, wiszący tak wysoko, że prawdopodobnie topił się w chmurach.
- To jest Gwiezdna Forteca Zakuul – wyjaśnił żołnierz z nieskrywaną nutą nienawiści w głosie. – Z tej perspektywy tego nie widać, ale wisi nad stolicą planety. Pobierają od jej mieszkańców dokładnie tyle, ile wydobywano przed ich przybyciem. Z tego powodu mieszkańcy nie zarabiają już tyle, co wcześniej, bo praktycznie wszystko idzie do Zakuul. Ale właśnie… praktycznie wszystko – podkreślił, wzdychając ciężko z kręceniem głową. Talym stał cicho, nie odrywając wzroku od Gwiezdnej Fortecy. – Na domiar złego nowy prezydent miasta zrobił z mieszkańców tanią siłę roboczą i każe im produkować dwa razy więcej, by jedną część miało Zakuul, a druga szła na sprzedaż, a pieniądze z tej sprzedaży do jego kieszeni – zakończył Chor, obróciwszy się na pięcie, by ponownie obrać kierunek w stronę namiotu.
Togrutanin jeszcze przez chwilę obserwował lewitującą budowlę, pogrążając się w konsternacji. Pierwszy raz widział swymi oczami jedną z tych maszyn, które trzymały pieczę nad planetami. Opuścił wzrok i z przymrużonymi powiekami popatrzył pod stopy, chcąc odwrócić od tego widoku swoją uwagę, jakby walczył z jakimś nieokreślonym przyciąganiem. Po tym dołączył do generała.
Chor odsłonił płachtę od wejścia do namiotu i wraz z Togrutaninem weszli do środka. Okazało się, że ten wielki namiot służył za sypialnię. Wszędzie były rozstawione wojskowe materace i bagaże członków Tarczy, w liczbie około trzydziestu. Po przeciwległej stronie namiotu znajdowało się kolejne, lecz o wiele mniejsze wejście.
W trakcie marszu mężczyzna wskazał Talymowi miejsce, gdzie może spać, i zatrzymał się.
- Jutro nad ranem odbędzie się narada. Będzie dobrze, jeżeli przyjdziesz. Tymczasem pozostawiam cię z tym. – I ruszył do wyjścia.
Padawan położył swój plecak obok materacu i spojrzał po reszcie posłań. Nikogo tu nie było. Zapewne wszyscy pracowali.

Wieczorem już każdy zajmował swoje miejsce. O dach namiotu uderzały krople deszczu. Padawan leżał w swoim wyrku, na boku, z dłonią podłożoną pod głowę. Oczy miał otwarte i obserwował w większości śpiących członków Tarczy. Z dwie osoby czytały jeszcze hologazety z najnowszymi wiadomościami z galaktyki. Ich nagłówki głosiły: „Kolejny atak Imperium” i „Pozostałości Palpatiny”. Ten ostatni tytuł spowodował, że Togrutanin zamknął oczy i odetchnął głęboko. Nie chciał wracać wspomnieniami do tych wydarzeń. Tylko przypominały mu o krzywdach Witmy, za którą teraz tak bardzo tęsknił. Nie spędzał z nią każdej nocy w jednym łóżku, ale zawsze miał tę świadomość, że może ukradkiem przejść do jej pokoju i pogładzić jej policzek, pocałować w czoło czy nawet po prostu na nią popatrzeć. Teraz miał tylko naszyjnik, którego nie przyjęła. „Może to dobrze?” – zastanawiał się, czując, że przynajmniej ma jakąś pamiątkę, linkę wspomnień, której może się w każdym momencie chwycić. Tak naprawdę to ból po rozstaniu rozpoczął się teraz, gdy musiał przeżyć pierwszą noc poza zasięgiem swej ukochanej. Nawet sama chwila zakończenia związku była dla niego o wiele spokojniejsza, wręcz wzorcowa względem poglądów Jedi.
Przewrócił się na drugi bok i poczuł, że wyrwał się ze stanu półsnu-półjawy. Większość myśli, która mu przed chwilą zaprzątała głowę, teraz kompletnie z niej wyleciała. Nawet nie był w stanie ich wyłapać i odtworzyć. Przyjął to z pewną ulgą, bo czuł, jak łza napływa mu do oka. To znaczyło, że nie były przyjemne. Z tym spokojem zasnął…


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Pią Kwi 19, 2019 1:53 am, w całości zmieniany 2 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział III

Pisanie by Talym Pią Lut 01, 2019 2:11 pm

Kropla potu, odbijająca promienie porannego słońca i podkręcana przez wiatr, znalazła się zbyt blisko szmaragdowego promienia i przez to zniknęła w ułamku sekundy, pozostawiając po sobie jedynie natychmiastowo zmiecioną parę. Młody, widocznie zdyszany i wysportowany Togrutanin stał ze stopami ustawionymi blisko siebie, z rękojeścią miecza trzymaną przy biodrze i jego ostrzem skierowanym w dół. Talym wyłączył broń stanowiącą symbol Zakonu Jedi i wbił w nią wzrok. Srebrzyste, metalowe części komponowały się z drewnianymi elementami drzewa apo apo, stanowiąc trzon dla niesamowitej energii. Padawan przypiął miecz do pasa i rozejrzał się dookoła. Znajdował się w pięknie zielonym i bujnym lesie, sam.

***

Odsłaniając namiotową płachtę, wszedł do niewielkiej przestrzeni, gdzie wokół kwadratowego stołu zasłanego holodokumentami stało kilka osób, w tym generał Chor, przystojny brunet. Oprócz niego było też wątły mężczyzna o czarnych włosach i z garbem na nosie, ten sam mężczyzna, który dzień wcześniej rzucił się Talymowi w oczy. Znalazł się też jakiś starszy, sędziwy żołnierz, kobieta w średnim wieku, o ostrym spojrzeniu, i  postawny Bothanin. Wszyscy od razu zwrócili wzrok na Padawana.
- Jedi Talym – Chor przedstawił przybysza. Była w nim pewna radość, spokój, luz. – Właśnie opracowywaliśmy plan działania. - Wskazał na hologramowy plan niewielkiego miasta zbudowanego w środku doliny, wewnątrz kręgu z lesistych gór. Właściwie do miasta było temu czemuś daleko. Hologram przedstawiał wysoki, spiczasty budynek i dziesiątki kilkanaście razy mniejszych, rozsypanych dookoła tej głównej budowli. – Jutro o świcie zaatakujemy z powietrza gabinet prezydenta, w czasie, gdy większość oddziałów zajmie się uwalnianiem niewolników. – Przewinął obraz, który teraz ukazywał obozy zbudowane w górach, gdzie byli przetrzymywani pracownicy. – Ogłosimy mieszkańcom, że są wolni od dotychczasowej władzy. Następnie…
Dowódcy bazy Tarczy na Oon omawiali szczegóły akcji, kiedy wzrok Talyma spoczął na podejrzanie wyglądającym, szczupłym mężczyźnie. Stał on w rogu namiotu, uśmiechając się lekko pod swoim garbatym nosem. Padawan miał dziwne uczucie, że ten człowiek nie jest najlepszym materiałem na ratowanie ludności. Zupełnie takie samo uczucie towarzyszyło mu w przypadku, gdy podczas pewnej misji na Ilum jeden z żołnierzy zamordował ludzi Imperium Sithów, co w mniemaniu Togrutanina było niepotrzebne.

Gdy narada się skończyła, pierwszy z pomieszczenia wyszedł ciemnowłosy mężczyzna. Za nim ruszył Talym, wodzony przeczuciem. Ze względu na ruch wzmożony szykowaną akcją, Jedi co chwilę ocierał się o jakichś żołnierzy Tarczy, tracąc swój cel z oczu. Trzymał go jednak zmysłami Mocy. W pewnym momencie podejrzany osobnik skręcił w stronę dwumetrowych skrzyń stojących przy lesie. Zaczynało się już robić ciemno. Szare chmury dawały czytelny znak, że słońce już straciło swoje panowanie tego dnia. Padawan poszedł za nim i zauważył, jak brunet wsiada na śmigacz i odpala go, patrząc nerwowo na Talyma. Togrutanin zatrzymał się wpół kroku, z lekko rozwartymi ustami, i wyciągnął rękę do uczestnika wcześniejszej narady.
- Poczekaj! Mam kilka pytań, ja… - W tym momencie silniki maszyny uruchomiły się i pojazd uniósł się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemię.
W tej chwili czas dla Talyma jakby się spowolnił. Mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust, przekręcając równocześnie rączkę odpowiadającą za dodawanie gazu, i ruszył w stronę lasu. Dopiero wtedy Padawan oprzytomniał.  Już był pewny, że coś nie gra. Wskoczył na skrzynię znajdującą się obok niego i zaczął rozglądać się za jakimś innym pojazdem.
- Talym? – zaczepił go generał Chor patrzący z dołu. – Co ty robisz?
- Potrzebuję szybkiego transportu – odpowiedział ze spokojem, nie pozwalając emocjom na przejęcie nad nim kontroli. – Najlepiej takiego, który zmieści się między drzewami.
- Tam stoi jeden, ale… - nie zdążył dokończyć, gdy Jedi już biegł we wskazaną stronę.

Togrutanin mijał potężne pnie, próbując nie stracić prędkości. Było to trudne, ale do zrobienia. W ciągu tych dwóch lat nauki Witma zdążyła mu przekazać wiele bardzo użytecznych umiejętności. Kierowanie śmigaczami było tylko jedną z nich.
Nie widział już swojego celu. Uciekający znajdował się wiele metrów przed nim. Tak właściwie to Talym nawet nie był pewny, czy jedzie w dobrą stronę. Wtedy zamknął oczy i ponownie powołał się na Moc i wysłał jej wici w różne strony, dając im podpowiedzi w formie obrazów szukanej osoby. Nie musiał się bać, że jadąc na ślepo, rozbije się o drzewa, ponieważ do „widzenia” nie potrzebował wzroku. Problem omijania przeszkód był zniwelowany dzięki echolokacji – naturalnej umiejętności Togrutan.
„Mam cię!” – pomyślał, gdy wykrył obecność celu. W tej samej chwili wykonał gwałtowny obrót śmigacza o dziewięćdziesiąt stopni, co posłało na drzewo kupę liści rozwianych przez energię repulsorów.
Już był coraz bliżej… Lewo, prawo, prawo, uchylenie przed konarem, jeszcze raz… Cel stał w miejscu.
Gdy Talym poczuł, że mężczyzna nie ucieka, spowolnił. Tym bardziej,  że był już właściwie przy nim. Wyjeżdżając z lasu, zauważył półkę skalną, urwisko. Uciekinier stał na krańcu wysuniętego głazu, obok swojego śmigacza i drzewa rosnącego nad przepaścią. Z tego miejsca, na prawo, właściwie było widać miasto centralne planety Oon, o którym wcześniej mówił Chor, oraz wioskę, na lewo, gdzie Tarcza rozstawiła swój obóz.
Talym zszedł z pojazdu i spojrzał poważnie na ściganego mężczyznę. Ten natomiast stał bez strachu, z nadgarstkiem przy ustach. Mówił coś.
- Dlaczego uciekałeś? – zapytał spokojnie Padawan, podchodząc coraz bliżej celu. Zatrzymał się około pięć metrów od niego i założył ręce na klatce piersiowej, okazując w tej postawie swoją pewność siebie oraz brak wyczuwanego zagrożenia.
Ta pewność siebie jest czymś niespotykanym u Talyma. Nawet wśród najbliższych zdarza mu się być roztargnioną i nieśmiałą osobę. Jednak od czasu, kiedy opuścił Valirię, coś się w nim zmieniło. Stawiając się w tej sytuacji, musiał nabyć odwagi. W innym wypadku cała ta wyprawa skończyłaby się w chwili założenia plecaka. To już jest przynajmniej jedna lekcja, którą doświadczył dzięki swej decyzji.
- Bo mnie goniłeś – odpowiedział bezczelnie ciemnowłosy, obracając się twarzą do Talyma. Nacisnął coś na komunikatorze wmontowanym w bransoletę i ponownie posłał swój wyzywający uśmieszek.
Togrutanin zmarszczył czoło, patrząc na mężczyznę i próbując zrozumieć, co ten właśnie zrobił. Wtedy wyciągnął przed siebie dłoń i, zaciskając nieco palce, użył Mocy. Ręka mężczyzny, na której był komunikator, została pociągnięta do Padawana. Uciekinier został przeciągnięty kilka metrów przez niewidzialną siłę, by jego nadgarstek skończył w uścisku Talyma.
Drobny, podstępnie wyglądający osobnik patrzył teraz na użytkownika Mocy z przerażeniem. Gdy znaleźli się oboje tak blisko siebie, kontrast ciał obu samców intensyfikował przewagę Togrutanina. Wyrzeźbione ręce Talyma nie dawały szans na ucieczkę. Jego palce tak mocno trzymały komunikator mężczyzny, że mogło się to skończyć zniszczeniem urządzenia. Wtedy Padawan sobie zdał sprawę z tego, skąd pochodziła ta nieludzka siła… To nie były tylko mięśnie. To był gniew. Naładowana nim Moc przenikała przez durastalowe urządzenie i miażdżyła kończynę uciekiniera. Twarz użytkownika Mocy wyraziła zaskoczenie, po czym nacisk na nadgarstek się zmniejszył.
- Jak masz na imię? – zapytał Talym, karcąc się w duchu za to, co się wydarzyło. Starał się nie pokazywać tego, że jego umysł toczy wewnętrzną batalię, próbując zrozumieć, co wywołało w nim tak silne, negatywne emocje. Zwykły, podejrzany cel nie mógł być tak silnym katalizatorem…
- Chyba żartujesz. – Mężczyzna bez skrupułów zaśmiał mu się w twarz, starając ukryć swój lęk. W końcu, znajdując się nos w nos z Togrutaninem, podczas szybko nadchodzącej nocy, widział rzeczy, które potęgowały jego strach.
Talym, na tle lasu i gwiazd, był w oczach tego człowieka rogatą istotą zdolną odebrać życie w kilka sekund. Padawan zdawał sobie z tego sprawę, dlatego wziął głęboki wdech i na moment przymknął oczy. Zadziwiło to ciemnowłosego na tyle, że przestał się wiercić.
Togrutanin powoli odchylił powieki i wtedy poczuł, jak wszechobecna Moc delikatnie muska jego ciało. Słyszał jej szeleszczący szept i rozpływał się w błogim uczuciu jej istnienia. Przyjrzał się trzymanemu komunikatorowi nałożonemu na nadgarstek, po czym powoli wypuścił ze swoich płuc powietrze.
Padawan upadł na ziemię. Gdy podniósł wzrok, był już gdzie indziej. Leżał na chłodnej posadzce, a przed nim stała ubrana w grafitowy płaszcz postać, z mundurową czapką na głowie. Był cyborgiem i górował nad Talymem. A raczej nad czarnowłosym mężczyzną, którego oczami Padawan teraz oglądał przeszłość.
- Oj, Garth… - Cyborg pokręcił głową, cmokając, by wyrazić swoje niezadowolenie. – Wrócisz do bazy Tarczy i będziesz kontynuował…

Padawan nie zdążył usłyszeć do końca wypowiedzi z wizji, bo ponownie znalazł się nad urwiskiem. Wolną ręką złapał się za czoło i syknął, by po chwili spojrzeć w oczy swojego celu.
- A więc, Garth… - zaczął, ale szybko urwał zdanie, by spojrzeć na przelatujące przed nim, za plecami jego uciekiniera, bojowe statki. Wszystkie leciały w stronę obozu Tarczy...


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Pią Kwi 19, 2019 1:55 am, w całości zmieniany 3 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział IV

Pisanie by Talym Pon Lut 04, 2019 9:48 pm

Togrutanin pędził na śmigaczu, mijając wygięte w łuk konary drzew. Na jego twarzy widniała zaciętość, którą rzadko ukazywał, a lekku falowały za nim, noszone przez prędkość, z jaką się poruszał. Wiatr się nasilił, więc liściaste korony co chwilę odsłaniały czarne niebo. Nie było widać żadnych gwiazd, jedynie wznoszący się z oddali dym, który odbijał czerwoną poświatę. To oznaczało, że był coraz bliżej.
W tej chwili przyszło mu do głowy, że wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby obok znajdowała się Witma. W ciężkich sytuacjach to ona była tą, która skakała w ogień, a on musiał zaciskać zęby, żeby nie skoczyć za nią. Z czasem przywykł do takich sytuacji. Nauczył się ufać i polegać na innych, więc i w tej chwili napiął mięśnie szczęki i pochylił lekko do przodu swe czoło, by opanować swój strach i stres. Pomyślał, że generał Chor i reszta żołnierzy Tarczy dadzą sobie radę.
Togrutanin zwiększył prędkość śmigacza, przekręcając jego rączki, by po chwili znaleźć się na skraju lasu i z niego wyskoczyć. Przez natłok myśli źle obliczył odległość i musiał teraz intensywnie zahamować, przekręcając maszynę o dziewięćdziesiąt stopni. Przed nim ukazał się obraz piekła. Płomień objął całą wioskę i obozowisko Tarczy. Dźwięk trzaskających wokół drzew i desek docierał do montrali Padawana z taką samą częstotliwością, co krzyki ludzi. Postawiony przez Tarczę namiot dowództwa został przygnieciony do ziemi przez szkarłatne jęzory żywiołu.
Talym zgasił śmigacz i zaczął stawiać powolne kroki w stronę centrum pobojowiska. Iskry odbijały się w jego oczach. Zewsząd otaczał go dym i zapach krwi. Gdzieś w oddali uderzył piorun. W takich momentach Padawan myślał, że Moc wyraża swój ból poprzez pogodę. Opłakuje ofiary i gniewa się na napastników, którzy odbierają życie istotom połączonym z kosmiczną energią. On, w tym całym chaosie, musiał zachować tak często odpychany spokój. Jeżeli Moc go tutaj zaprowadziła, to miała w tym cel. Miała cel w tym, żeby Talym trafił akurat na takiego pilota, który zawiezie go akurat na tę planetę. Miała cel w tym, żeby to wszystko się wydarzyło kilka dni po przybyciu Padawana. Miała cel w tym, żeby ten młody użytkownik Mocy szukał swojej drogi właśnie teraz.
Niebieski Togrutanin zacisnął pięści, wziął głęboki wdech i pozwolił kosmicznej energii, by wypłukała z niego emocje powodujące, że jego ciało drżało. Powoli się uspokajał, a jego dłonie rozkurczyły się. Wtedy złapał za rękojeść miecza świetlnego i go odpalił. Szafirowa klinga, która wyskoczyła z sykiem, była niczym jasny cel wśród ogólnie otaczającej go czerwieni.
Miecz świetlny dla Jedi nie był tylko narzędziem. A tym bardziej nie był tylko bronią. Był on niczym latarnia morska dla wód otaczającej go Mocy. Rękojeść powoli zbliżyła się do czoła Talyma, który zamknął swe oczy i skupił zmysły. Wysłał wici sondującej energii, by odnaleźć organizmy żywe. Po krótkiej chwili odnalazł jeden, znajdujący się niespodziewanie blisko.
Wtedy w jego stronę poleciała niebieska błyskawica blastera. Padawan odbił ją w eter i spojrzał w kierunku, z którego została wystrzelona. Wróg znajdował się za ścianą jednego z budynków. Talym wziął rozbieg i przeskoczył przez płomienie, równocześnie lądując obok celu. Wtedy zamachnął się mieczem i przeciął na pół trzymany w rękach przeciwnika blaster. Mężczyzna, któremu spojrzał w oczy, był ubrany w grafitową zbroję z nieznanym dla Togrutanina symbolem na ramieniu. Znak był wymalowany złotą substancją i przedstawiał dwa półkola zetknięte ze sobą wybrzuszeniami. Padawan nie miał pojęcia, kim ten ktoś jest i do jakiej organizacji należy. Wtedy nieznany mężczyzna wyciągnął zza pasa sztylet i pchnął nim w Talyma. Jedi złapał go za nadgarstek z ostrzem i wykręcił, przez co nóż upadł na ziemię.
- Ty! Zostaw go! – krzyknął ktoś za plecami Togrutanina.
Gdy Talym się odwrócił, zobaczył stojących dziesięć metrów dalej trzech żołnierzy, celujących w niego z blasterów. Byli w takich samych zbrojach, co obezwładniony mężczyzna, i również nie mieli hełmów. Padawan powoli podniósł ręce, puszczając swojego wcześniej dopadniętego przeciwnika i odwrócił się twarzą do napastników, wystawiając się na atak znajdującej się teraz za nim osoby. Widział spływający po twarzach przybyłych ludzi pot. Sam również był coraz bardziej zgrzany. Znajdowali się po środku płonącej osady, więc żar i dym dawały się we znaki. W tym momencie pod nogami trójki żołnierzy poturlało się coś kulistego.
Gdy tylko Talym zorientował się, co to jest, kopnął nogą w tył, posyłając na ścianę płonącego budynku stojącego za nim przeciwnika, po czym zasłonił się rękoma. W tej samej chwili urządzenie wybuchło i posłało pozostałych trzech mężczyzn na różne strony, przy okazji rozsypując płonące obok konstrukcje. Na skórę Padawana padło kilka odłamków zwęglonego drewna i czegoś, co prawdopodobnie było ludzkim ciałem. W miejscu, gdzie wcześniej stali żołnierze, został krater. Wtedy z płomieni znajdujących się za rogiem wyskoczył generał Chor i zasalutował Talymowi. Ten się uśmiechnął lekko i szybko podbiegł do towarzysza.
- Dziękuję za pomoc.
- Nie mamy czasu – odpowiedział mężczyzna, przecierając dłonią swoją osmoloną twarz. Jego policzki były zaczerwienione, a ramiona co chwilę unosiły się, by płuca mogły złapać jak najwięcej powietrza. Chor kiwnął głową w jedną z uliczek i pobiegł. Padawan podążył za nim.
W pewnym momencie generał zatrzymał Talyma, unosząc zgiętą w łokciu rękę, i wyjrzał za róg. Obserwował tak coś przez dłuższy czas. Togrutanin słyszał dwa głosy: jeden należący do kobiety, a drugi, mechaniczny, do kogoś, kto z pewnością nie był człowiekiem. Wtedy postanowił sam zobaczyć, co się dzieje. Gdy Chor go puścił i Talym mógł wychylić głowę, dostrzegł ubraną w grafitowy mundur szatynkę, z włosami spiętymi w kucyk. Trzymała na dłoni holokomunikator. I ona była oznaczona tym samym symbolem, co nieznani żołnierze.
- Nigdzie nie ma śladu Gartha, sir – mówiła do hologramowej postaci przedstawiającej istotę rasy Chevin.
Talym od razu sobie przypomniał o zdrajcy Tarczy, którego wcześniej gonił i z którego wyciągał informacje. To on wydał rozkaz zaatakowania tego miejsca, wysyłając sygnał przez swój komunikator.
- Wyczuwam go – odpowiedział hologramowy, ukryty pod czarnym kapturem Chevin. Jego głos przywodził na myśl warkot skrytych w cieniach drapieżników. - On musi gdzieś być. Znajdźcie go.
- Tak jest, sir – odpowiedziała kobieta, która wyłączyła holokomunikator, sprawiając tym samym, że Chevin zniknął. Po tym spojrzała w górę, na reflektory statku, które ją oświetliły. Transport wylądował obok niej, nie martwiąc się ogniem. Transportowiec zmiażdżył jeden z płonących budynków i wysunął rampę, by kobieta mogła po niej wejść.
- Jakie są rozkazy, Rycerzu Jedi? – zapytał Chor, widząc, co się dzieje.
Talym w końcu spojrzał na generała. Po twarzy Padawana widać było zmartwienie i ciężar, który nagle spadł na jego ramiona. Wziął głęboki oddech i spojrzał z delikatnym uśmiechem na Chora.
- Do Rycerza mi daleko – mruknął, drapiąc się za głową, po czym pognał przez kolejne płomienie, w stronę skraju lasu, zostawiając temat wznoszącego się teraz transportowca.

Talym i Chor w końcu wybiegli z ogarniętego pożogą miejsca i dotarli do skraju lasu, który w tym miejscu znajdował się na tyle daleko od osady, że nie zajął go ogień. Tutaj również stał niewielki transportowiec Tarczy, którym Padawan, wraz z pilotem Lixem, przybył na planetę Oon. Z wysuniętej rampy powoli wyszedł niski szatyn. Czarny olej ubrudził jego twarz i gogle znajdujące się na posklejanych, kręconych włosach. Był ubrany w pomarańczowe szelki i brązowy, wełniany sweter.
- Padawan Talym? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na przybyszy.
Togrutanin mu zasalutował, po czym minął go i bez słowa wszedł na statek. Zaraz za nim wmaszerował Chor.
Pilot popatrzył za dwójką i sam zaraz wbiegł do maszyny. Zamknął za sobą rampę i przeszedł na przód, gdzie przy sterach stali już Talym i Chor. Wtedy Padawan zobaczył przez iluminatory czerwoną wiązkę, która uderzyła niedaleko przed nimi, w las.
- Chcą nas zestrzelić! – stwierdził nerwowy Chor, patrząc na Lixa, który szybko zajął miejsce pilota i zaczął odpalać maszynerię. Przesuwał różne dźwignie i klikał przyciski, co wprawiło urządzenia w ruch. Wiele lampek się zapaliło, oświetlając kadłub, a statek powoli zaczął się odrywać od ziemi.
W tym momencie coś prawdopodobnie uderzyło w poszycie statku i sprawiło, że ten się zabujał w powietrzu.
- Osłony przyjęły cios, nic nam nie jest – zapewnił Lix, przyciągając do siebie dźwignię. Wtedy wszystkim mocno szarpnęło, a maszyna pognała w górę i do przodu.
Migająca lampka na czujnikach wskazywała, że śledził ich jeden z wrogich myśliwców. Ostrzeliwał ich tyły, więc Lix przeniósł tam całą moc pola ochronnego. Jego energia jednak malała i wiadomym było, że nie są w stanie wytrzymać tak w nieskończoność.
- Leć tam! – Wskazał przez iluminatory Talym, pokazując palcem w stronę urwiska znajdującego się przy ciemnym lesie.
- Po co? – zapytał Lix, unosząc jedną brew. Kompletnie tego nie rozumiał, jednak posłuchał się.
Padawan wtedy przeszedł na tył statku, a pilot zobaczył na swej konsoli, że rampa ponownie została opuszczona.
Talym patrzył na lecący za nimi myśliwiec. Statek był w kształcie półokręgu, z jego końcami skierowanymi do przodu, gdzie również znajdowały się ostrzeliwujące ich działa. Jednak to nie zdjęcie maszyny wroga było celem użytkownika Mocy. Padawan spojrzał w dół i zobaczył pod swoimi stopami, daleko w dole, rozciągającą się równinę ogarniętą deszczem. Po lewej stronie jego wzroku rósł znajdujący się nad urwiskiem las, gdzie wcześniej Talym dogonił Gartha, szpiega nieznanej organizacji.
Kolejny laser uderzył w pole ochronne statku, rozpływając się przed oczami Padawana. Rozproszyło go to na moment, ale po chwili Togrutanin odzyskał skupienie. Musiał teraz zachować spokój, by jak najlepiej panować nad Mocą.
- Obniż lot! – krzyknął za swoje plecy.
Przez moment nic się nie działo, jakby pilot nie posłuchał rozkazu. Jednak koniec końców transportowiec zaczął opuszczać lot, a jego poszycie prawie ocierało się o korony drzew rosnących nad urwiskiem. Padawan zamknął oczy i zaczął się wyciszać. Dźwięki silników, wiatru, uderzających w pole pocisków i burzy powoli słabły, a czas zdawał się spowalniać. Talym zanurzał się w Mocy, starając się sterować jej nurtem. W pewnym momencie słyszał już tylko deszcz i po chwili… wrzaski wygrażającego się na dole Gartha.
Padawan wziął głęboki oddech i szybkim ruchem wyciągnął w dół dłoń. W tym momencie zdawało mu się, że wszystko na moment stanęło w miejscu, a on miał teraz pod sobą przywiązanego do drzewa wiszącego nad przepaścią Gartha. „Nie myśl o manipulowaniu celem”, powtarzał sobie w głowie. „Wyeliminuj przestrzeń między tobą a nim.” Wypuścił z płuc powietrze i Mocą szarpnął za ciało mężczyzny. Liny jakby ożyły i same się rozwiązały, a ciało szpiega wystrzeliło jak pocisk ku Talymowi.
Rampa się zatrzasnęła, a Padawan, turlając się po posadzce statku z Garthem trzymanym w uścisku, odetchnął z ulgą i po chwili puścił mężczyznę. Ten zaraz wstał, wystraszony, niepewny, co się stało, i popatrzył z niedowierzeniem na Talyma. Już nie był przywiązany do wiszącego nad przepaścią konaru. Do tego użytkownik Mocy, który go wcześniej uwięził, leżał teraz wykończony, wręcz wystawiając się na cios niczym dusząca się na powierzchni ryba. Garth zmarszczył swój garbaty nos i wyciągnął przed siebie ręce, by rzucić się na Togrutanina i go udusić. Wtedy poczuł na kręgosłupie nacisk, co go automatycznie zmroziło i zatrzymało wpół ruchu.
- To ty nas zdradziłeś? – zapytał generał Chor, przyciskając lufę blastera do pleców Gartha.
Szpieg przeklął pod nosem i opuścił głowę, czując swoją porażkę. Wtedy Talym powoli podniósł się z ziemi, patrząc zmęczonym wzrokiem na Gartha. Padawan ciężko oddychał i ledwo się trzymał na nogach, dlatego jedną ręką musiał się oprzeć o ścianę ładowni statku. Prawie upadł, gdy maszyną zatrząsnął kolejny pocisk wroga. Togrutanin był cały przemoknięty. Jego płowa, grubo szyta koszula z serkowym wcięciem w dekolcie była cała przemoknięta, tak jak i on sam. Krople spływały po jego lekku i podbródku, by zaraz spadać na ziemię. Ciężko było powiedzieć czy to był pot, czy też deszcz.
- Garth… - robił przerwy w zdaniu, by łapać oddech - …kim wy jesteście?
- Myślisz, że ci powiem? – mężczyzna zmarszczył czoło, ale wtedy lufa blastera przeniosła się z jego pleców na potylicę. Szpieg o kruczoczarnych włosach przełknął ślinę i podniósł do góry ręce, pokazując ze wściekłości swe żółtawe zęby. – Jesteśmy „Nadzieją”.
Talym ściągnął brwi i spojrzał na znajdującego się za plecami Gartha Chora, który również został zaskoczony tą wiadomością.
- „Nadzieją”? – powtórzył Padawan, wbijając niepewny wzrok w mężczyznę. W tym momencie odczuł ironię. Jeżeli „Nadzieja” miała polegać na paleniu osad…
- Czym się zajmujecie? Dlaczego zaatakowaliście naszą bazę? – wypytywał Talym.
- Żebyście wy nie zaatakowali nas – odpowiedział z prześmiewczym uśmieszkiem Garth.
- Jak to „was”…? Jak mieliśmy was zaatakować? My nie wiemy, kim wy jesteście. – Nie rozumiał Togrutanin, kręcąc głową. Patrzył w oczy pewnego siebie mężczyzny i czuł obrzydzenie. I niepewność… Nie pamiętał, kiedy ostatnio to on musiał być tym, na którym spoczywał obowiązec prowadzenia rozmowy i wyciągania informacji. Życie bez mistrzyni wydawało mu się teraz o wiele trudniejsze…
- My jesteśmy wszędzie – mruknął Garth, kiedy od strony kokpitu dotarł do nich stłumiony krzyk Lixa:
- Trzymajcie się!
Zaskoczony Talym spojrzał ze zdziwieniem na Chora. Wydaje się, że zrozumieli się bez słów. Chwilę później Garth leżał na ziemi, ogłuszony przez kolbę blastera.
Generał i Padawan pognali na przód statku, by sprawdzić sytuację.
- Pola ochronne wysiadają. Muszę obniżyć lot. – Lix pchnął do przodu jedną z dźwigni i nagle transportowiec zanurkował.
Maszyną wstrząsnęły dwa kolejne strzały. Talym złapał się fotela, patrząc przez iluminatory na zbliżającą się polanę.
- Zostaniemy zestrzeleni – tłumaczył starający się naprawić sytuację Lix. - Musimy zmniejszyć odległość między nami a ziemią, bo inaczej będzie z nami krucho.
Padawan spojrzał na jeden z wyświetlaczy i zauważył, że oprócz migającej kropki przedstawiającej myśliwiec wroga, wyświetla się jeszcze jedna, symbolizująca kolejny niezidentyfikowany statek. Wtem poczuł ostre szarpnięcie, krzyk i uderzenie w głowę.


W montralach Talyma rozbrzmiewał ostry pisk. Pozostałe dźwięki słyszał jak przez mgłę. Gdy otworzył oczy, patrzył na wszystko z poziomu powierzchni, błota, w którym leżał. Widział jedynie plamy. Gdzieś z boku, wśród ciemnych kształtów, najprawdopodobniej szczątków statku, tańczyły płomienie. Deszcz padał mu na twarz, a on nie mógł się podnieść. Gdy próbował, jego klatkę przeszywał ostry ból. Kilka ciemnych sylwetek zbliżało się do niego, krzycząc coś zbyt rozmytego, by można to było zrozumieć. Pisk powoli przemijał. Dzięki echolokacji ocenił, że postacie znajdują się jakieś osiem metrów od niego. Czuł ich intencje. Wiedział, że jeżeli kolizja go nie zabiła, to zrobią to oni. Wysłał więc wici Mocy, by zlokalizować swój miecz świetlny. Po drodze wyczuł jednak ciało. Należało do Lixa. Nie oddychał. Nie żył… Tak samo Garth. W końcu znalazł miecz. Ugrzęzł w błocie. Chciał wyciągnąć w jego stronę dłoń, jednak ta zaraz opadła na mokrą ziemię, jakby odcięto jej zasilanie.
Talym przełknął ślinę i przygotował się na ostatnią chwilę. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Czuł ciepło blado-zielonego kryształu, który w formie naszyjnika spoczywał na jego klatce piersiowej. Nagle splunął krwią i przekręcił głowę na bok. Nie miał siły trzymać jej tak, żeby patrzeć na zbliżające się do niego cele. Zobaczył wtedy Chora, który spróbował się podnieść na nogi, ale zaraz opadł w kałużę. Wzrok Padawana nadal nie wrócił do normy, jednak fale, które docierały do jego montrali, przekazywały mu informacje, jakoby generał stracił jedną rękę.
„To… koniec?” – zapytał siebie w myślach Talym. „Czy to kara? Moc… tego dla mnie… chciała?” Do oczu zaczęły mu napływać łzy. Przypomniał sobie Witmę. Nagle wszystko, co widział, się zmieniło. Wydawało mu się, że znajduje się we śnie, a obok niego, wśród żywo zielonej trawy, leży Witma.
- Cześć… serduszko… - wychrypiał, starając się uśmiechnąć. Krew splamiła jego jamę ustną, sprawiając, że ostre kiełki wymalowane były szkarłatną plwociną. Wziął głęboki wdech i ponownie ujrzał makabryczny obraz miejsca zderzenia statku z powierzchnią, rzeczywistość. Zamknął oczy i uśmiechnął się lekko, by zasnąć…
Nagle usłyszał głosy strzałów blastera. Myślał, że to koniec. Że jego ciało zostało przeszyte. Nie czuł jednak nic. Pomyślał, że już nie żyje. Że on i Moc nareszcie stali się jednością. Mimo to nadal odczuwał ciężar swojego fizycznego ciała. Ostatnimi siłami podniósł głowę, by spojrzeć w stronę swoich nóg, gdzie wcześniej widział zbliżające się kształty żołnierzy. Teraz widział tam coś innego. Było ich czterech, jednak między nimi skakała jakaś piąta postać. W ręce dzierżyła coś, co wyglądało jak lanca świetlna o niebieskim kolorze. Pociski blasterów próbowały trafić w cel, ale nie mogły. Były one albo unikane, albo odbijane.
Wtedy Padawan stracił przytomność…


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Pią Kwi 19, 2019 1:55 am, w całości zmieniany 3 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział V

Pisanie by Talym Sro Lut 13, 2019 1:00 am

Talym otworzył oczy. Pierwsze, co zobaczył, to czyste ściany ciasnego pomieszczenia. Zrobione były z płatów syntplastu, co przywodziło na myśl charakterystykę wnętrza statku. Togrutanin powoli się podniósł do pozycji siedzącej. Zdał sobie wtedy sprawę, że leżał na łóżku, przykryty białą, cienką płachtą. Zdjął ją z siebie i postawił nogi na ziemi. Szybko złapał się za głowę i skrzywił się. Ciężko mu było w pełni otworzyć oczy. Nie były one przygotowane na tak jasne miejsce. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do warunków, Padawan wstał. Na sobie miał jakieś płowe szaty. Były to szaty użytkownika Mocy, Jedi, ale z pewnością nie należały do Talyma. Były ciemniejsze, grubsze i miejscami potargane. Obrócił się dookoła i zauważył drzwi.
Wychyliwszy głowę na korytarz, domyślił się, że statek nie jest wielki. Zapewne przeznaczony dla jednej, ewentualnie dwóch osób. Patrząc w lewo, dostrzegł kokpit pilota. Za znajdującymi się tam iluminatorami widać było soczyście zielone liście drzew. Oprócz tego, na korytarzu były, jeszcze trzy pary drzwi oraz właz, który zapewne wyprowadzał ze statku.
Do Talyma nagle dotarło uczucie obecności jeszcze jednej osoby na pokładzie. Nie zdziwił się, gdy po wejściu do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko niego, zobaczył generała Chora. Zdziwił go jednak fakt, że mężczyzna ten znajduje się w zbiorniku bacty. Dryfujące w błękitnym płynie muskularne ciało żołnierza powoli wracało do dawnego stanu. Togrutanin podszedł do zbiornika i odetchnął ciężko. Nie było mu łatwo patrzeć na Chora. Przekazująca tlen maska była przyczepiona do jego zarośniętej kilkudniowym, twardym zarostem twarzy, a zwisające z góry zbiornika pasy trzymały mężczyznę pod pachami, by mógł pływać w pozycji pionowej. Wtedy Talym zrobił kilka kroków, by mieć lepsze spojrzenie na bok generała. Jego ręka została urwana w połowie ramienia. Padawan pomyślał, że Chor miał wielkie szczęście, w porównaniu do pilota Lixa…
Padawan w końcu podszedł do włazu statku i nacisnął przycisk otwierający wyjście. Rozległ się cichy syk, a metalowa rampa wysunęła się z maszyny i zatrzymała na trawie. Talym zaczął powoli z niej schodzić. Do jego montrali docierała cicha melodia. Togrutanin rozpoznał w niej flet. Gdy stanął wreszcie na ziemi, zasłaniając swoje oczy przed światłem dnia, spojrzał w dół. Wtedy zdał sobie sprawę, że ma bose stopy. Lekko poruszał ich palcami, uśmiechając się pod nosem. Przypomniał sobie okres, kiedy chodził bez obuwia, bo naczytał się o przedstawicielach swojej rasy i naśladował Mistrzynię Aharlę Taash.
Stawiając kolejne kroki, Talym wyrwał się z rozmyślań. Nie wiedział czego, albo raczej kogo, się spodziewać. Coraz lepiej słyszał dźwięk fletu. Wtedy spojrzał w prawą stronę, w stronę dźwięku, przez ramię, i zobaczył tam postać odwróconą do Togrutanina plecami. Będąc w pozycji lotosu, siedziała na kamieniu, wpatrzona w otaczający statek las z drzewami o wygiętych w łuk pniach. Z perspektywy Padawana wyglądała ona tak, jakby ręce trzymała złożone przy twarzy. Zapewne grała na instrumencie. Talym wziął głębszy wdech i powoli zaczął do niej podchodzić. Osoba ta miała białe, krótko ścięte włosy i spiczaste uszy. Do tego jej skóra miała kolor przechodzący z kremowego w jasny brązowy. Padawan na moment się zatrzymał, gdy coś za plecami nieznajomego się poruszyło. Po chwili zrozumiał, że to ogon zakończony białą kitą.
Postać zaczęła schodzić z kamienia, spokojnie. Talym jednak szybko sięgnął do pasa. Cmoknął ustami, gdy zauważył, że nie ma przy sobie miecza świetlnego. Wyprostował się więc i skierował tę samą rękę, którą chciał dobyć broni, na tył głowy, by podrapać się. Gdy przeniósł spojrzenie z powrotem na nieznaną mu osobę, ta już stała na nogach. Mało tego, bardzo szybko szła w stronę Togrutanina, wyciągając przed siebie ręce. O dziwo nie miała fletu. Jedynie do jej pleców przyczepiona była wyłączona świetlna lanca.
Padawan nie był na to przygotowany. Szybko wyciągnął przed siebie dłoń, przyjmując pozycję bojową. Kolejny efekt treningów z Witmą – gotowość do walki wręcz w każdej sytuacji. Nieznajomy zatrzymał się jednak i jego ręce nieco opadły, sprawiając teraz bardziej wrażenie, jakby błagał o zrozumienie. Talym rozpoznał w nim przedstawiciela płci męskiej, nie potrafił jednak określić rasy. Zwłaszcza kłopot sprawiał mu nos, który bardziej przypominał stalowy, zdobiony dziób niż organiczny narząd. Były to cechy charakterystyczne dla humanoidalnej rasy Ryn. Osoba ta miała mniej więcej metr osiemdziesiąt wzrostu, niższa o pół głowy od Togrutanina, a jej rysy twarzy wskazywały na to, że jest również wysportowana.
- Talymie, tyle lat cię szukałem… - rozbrzmiał nadzwyczajnie spokojny, wręcz usypiający głos postaci.
Zdezorientowany Padawan powoli zaczął się rozluźniać. Jego napięta dłoń opadła na dół. Togrutanin przestał zaciskać szczękę, przez co jego mięśnie twarzy ostro rysujące się na policzkach zanikły, a nieznajomy zrobił kolejnych kilka kroków.
- Przepraszam, ale nie… - Togrutanin nie zdążył dokończyć, gdy znalazł się w objęciach przedstawiciela rasy Ryn. Na twarzy Padawana wymalowało się zakłopotanie i niepewny uśmiech. Nie wiedząc, co ma robić, poklepał wojownika po plecach. Choć niewiele się tutaj zgadzało Talymowi, nie czuł od tej osoby negatywnych intencji.
- Przepraszam. – Postać odsunęła się od Togrutanina i wyciągnęła do niego rękę. – Jestem Defar, Rycerz Zakonu Jedi. – Uśmiechnął się do Talyma, który uścisnął mu dłoń.
- A ja jestem Taaa… - przeciągnął Padawan, patrząc po swoim rozmówcy. Choć ten ktoś mógł się przedstawiać jako Jedi, ani jego szata, ani jego broń tego nie mówiły. Bardziej przypominał odzianego w przeróżne luźne lecz grube materiały, koce i chusty, wszystkie w ciepłych kolorach, złodzieja, który dopadł się piki Gwardzisty Zakuul.  – Skąd znasz moje imię? – Puścił dłoń Defara i zmarszczył czoło. – I skąd masz tę lancę? – Wskazał palcem na wystającą zza pleców broń. – I czemu mnie szukałeś tyle lat?
- Dużo pytań jak na cztery sekundy. – Jedi złapał Talyma za ramiona i zaczął go oglądać, niczym dumny ze swego syna ojciec, widzący postępy i rozwój potomka. Koniec końców poklepał go po szyi i wbił w niego łagodny wzrok, uśmiechając się ciepło. Dłoń ciągle trzymał na karku Togrutanina.
Padawan powoli zaczął się czuć niezręcznie, więc znowu podrapał się za głową i zaśmiał cicho.
- Chodź. Wszystko ci wyjaśnię, bracie – powiedział w końcu po dłuższej chwili Defar, kierując się w stronę lasu.

Przez kilka minut szli w ciszy, przemierzając naturalne tereny lasu, przez korony którego przebijały się pojedyncze promienie słońca, tworząc iście dziki, nieokiełznany, lecz pierwotny i piękny obraz natury. Defar stawiał szerokie kroki, przechodząc przez grube korzenie i rozglądając się w różne strony. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, jego ręce spoczywały splecione za plecami. Zdawał się rozkoszować świeżym powietrzem, chociaż Talym czuł, że to ciepło i zadowolenie od niego płynące miało swe źródło w czymś innym.
- Cieszysz się, że mnie znalazłeś – stwierdził Padawan, przyglądając się bacznie Rycerzowi Jedi. Gdyby nie echolokacja, wpadłby już na niejeden pień.
Defar przeniósł na niego swoje spojrzenie. Choć ciężko było to ocenić, Togrutanin ustalił jego wiek na zbliżający się do średniego.
- Oczywiście, że się cieszę, Talym.
Padawan podrapał się za głową, opuszczając powoli wzrok z twarzy Rycerza Jedi. Zaczął rozglądać się na różne strony, jakby szukał oparcia, podpowiedzi w tym, jak ugryźć temat.
- Zacznę od początku – wypalił nagle Ryn, patrząc pod nogi, jakby odczytał myśli Togrutanina. Jego ton głosu nadal brzmiał ospale, ale tym razem nabrał nieukazywanej wcześniej powagi. W tym momencie Talym dostrzegł w nim duszę prawdziwego Jedi, opanowanego obrońcy pokoju. – Twój ojciec był Rycerzem Jedi. – Defar przeniósł spojrzenie na Talyma i zauważył, że te wstęp nie zrobił na Togrutaninie wrażenia. Wręcz przeciwnie. Młody użytkownik Mocy tylko uniósł brwi, zachęcając, by tłumaczenie szło dalej. – Ja byłem jego Padawanem.
Tutaj Talym się zatrzymał. Defar zrobił jeszcze kilka kroków w przód, po czym nieznacznie się odwrócił, by spojrzeć na błękitną twarz, na której białe ślady tworzyły płynne, lecz ostro zakończone wzory.
- Mój… - mamrotał pod nosem Togrutanin. – Mój ojciec był Mistrzem Jedi?
Defar zamknął oczy i zaśmiał się cicho, po czym westchnął, patrząc w górę, na szeleszczące liście. Dzięki padającemu na nie światłu zdawały się emanować zielonym blaskiem.
- Moc chciała, że nim nie został. Oddał mnie w ręce innego mistrza, zanim zostałem Rycerzem. Rozumiesz, prawda?
Talym pokiwał głową. Znał zasady panujące w Zakonie. Jego ojciec, by zostać Mistrzem Jedi, musiałby doprowadzić Defara do zakończenia Prób Jedi z powodzeniem. A skoro tak się nie stało, to nie zyskał tego tytułu. Prawdopodobnie.
- Ale dlaczego mnie szukałeś? Skąd… Skąd o mnie wiedziałeś? – Padawan położył dłonie na swojej klatce piersiowej i po chwili je rozłożył, by zaraz swobodnie opadły. – Moi rodzice opuścili Zakon i ruszyli w nieznane. Nagle trafili na Zakuul, rozbili się tam i tam się mną zaopiekował wujek Broel, Rycerz Zakuul. Wychowywał mnie… Nie było w tej historii żadnego Padawana Defara.  – Togrutanin uśmiechnął się żałośnie. Z jednej strony był pewny tego, co wiedział, a z drugiej…
Defar odetchnął głęboko i w sposób prawie niezauważalny pokręcił głową.
- Przykro mi, Talym, ale to nie jest prawda.
Padawan cały czas stał w miejscu, nie wiedząc, co powiedzieć. Nagle machnął ręką, odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę statku.
- Talym, musisz mi uwierzyć – dotarł spokojny ton głosu do montrali, lecz Togrutanin się nie zatrzymał.
Niebieskoskóry użytkownik Mocy odganiał nachodzące na niego liście i gałęzie, powtarzając sobie w głowie: „To na pewno nie jest prawda. On zwariował. To na pewno nie jest…” W momencie, gdy czubek świetlnej lancy dotknął jego mostku, jego myśli się zatrzymały, a przed nim pojawiła się postać Defara. Rycerz Jedi po chwili opuścił broń, widząc szok w oczach Togrutanina.
- Patrz – powiedział krótko przedstawiciel rasy Ryn, wystawiając swoją z długimi pazurami.
- Gdzie mam spojrzeć?
Defar nie odpowiedział, tylko drugą ręką złapał Talyma za dłoń i położył ją na swojej, tej już wyciągniętej.
- W przeszłość.
Padawan zrozumiał. Zastanowił się, skąd ten Rycerz Jedi wie o jego zdolnościach telemetrycznych, jednak jego myśli skupiły się nagle na czymś innym. Plus fakt, że to nie byłby pierwszy przypadek, kiedy obca osoba poznała te informacje. Przypomniał sobie o przeszłości, w której został uwięziony przez jedną z Darth Sithów, by odczytać informacje na temat starożytnych i potężnych istot Mocy. Odciągnął jednak od siebie te wspomnienia i zacisnął dłoń. Zamknął oczy i pozwolił kosmicznej energii, by przemówiła do niego w swoim języku.
Nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu, w zupełnie innym ciele. Stał na placu treningowym, a przed nim znajdowała się druga postać. „To ja?” – zastanowił się, widząc osobę, która była prawie że jego odbiciem. Wtedy zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie patrzy na swojego ojca – dumny Togrutanin o błękitnej skórze, z tradycyjnymi, srebrnymi ozdobami okalającymi twarz, czekający z mieczem treningowym w dłoni, by przyjąć atak swojego Padawana, Defara, którego oczami widział Talym.
Talym wrócił do teraźniejszości i zrobił kilka kroków w tył, łapiąc się za głowę. Jego oddech przyspieszył, a przestraszone oczy skierowały swe źrenice w stronę Ryna. Rycerz Jedi stał spokojnie, wciąż trzymając wyciągniętą dłoń. Po chwili ją opuścił i zaczął się zbliżać do Togrutanina. Ten z kolei upadł na kolana, w trawę, próbując złapać w swe płuca jak najwięcej powietrza. Padawanowi kręciło się w głowie i miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Przepraszam, Talym – rzekł swym lunatycznym głosem Defar, klękając przy błękitnoskórym. – Sięgnąłeś bardzo daleko wstecz. Nie pomogłem ci wystarczająco.
Nagle Talym złapał go mocno za nadgarstek.
- Powiedz mi, co wiesz.

Talym i Defar znajdowali się teraz na skraju lasu, nad urwiskiem. Pod nimi rozciągała się szeroka polana a przed nimi, w oddali, góry pokryte kolejnymi tysiącami drzew, do których optycznie zbliżało się słońce. Oboje siedzieli w pozycji kwiatu lotosu i patrzyli w dal. Talym nagle nie wytrzymał. Westchnął ciężko, zgarbił się i złapał za jakieś źdźbło trawy, by przez chwilę się nim pobawić i zaraz je wyrzucić. Powoli przekręcił głowę w lewo, by spojrzeć na Rycerza Jedi. Ten dalej trwał niewzruszony, w swojej wyprostowanej, siedzącej i medytacyjnej pozie. W swych dłoniach, w pozycji poziomej, trzymał lancę świetlną.  Togrutanin wyciągnął przed siebie nogi i zgiął je w kolanach, by oprzeć się o nie. Otworzył usta, by coś powiedzieć.
- Zaczęło się dwadzieścia jeden lat temu – wciął mu się w słowo Defar, jakby dokładnie wiedział, kiedy zacząć. – Twój ojciec wyleciał wtedy na misję. – Głos Rycerza Jedi brzmiał tak, jakby ktoś przesypywał piasek przez palce. Miało się wrażenie, że same słowa koją i uspokajają duszę. Nie było w nich jednak nieczułego zimna. Wręcz przeciwnie. Talym miał wrażenie, jakby słuchał słów brata, którego nigdy nie miał. Słów, które rozprowadzały błogie uczucie bezpieczeństwa po jego ciele.
Wtedy Ryn na moment zamknął oczy i pochylił swoją głowę do przodu. Togrutanin już nie czuł potrzeby ponaglania członka Zakonu Jedi. Tak cierpliwie, jak czekał na zachód słońca, tak cierpliwie czekał na dalszą część opowieści.
Defar podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.
- Nadal zadziwia mnie wola Mocy… Twój tata, a mój mistrz, przyleciał na tę planetę, na Oon. – Rycerz Jedi spojrzał na Talyma. – Tutaj poznał twoją matkę.
W Talyma te słowa uderzyły z taką siłą, że sam się fizycznie wzdrygnął. Poczuł się tak, jakby właśnie był świadkiem duchowego objawienia. Wyruszył w podróż w nieznane, by odnaleźć swą drogę. Po raz pierwszy w życiu podołał się na Moc. Los chciał, że trafił na pilota, który zawiózł go na Oon. Na tej samej planecie, na której on był teraz, nie tylko spotkał byłego Padawana swojego ojca, ale również, ponad dwadzieścia lat temu, jego rodzice spotkali się po raz pierwszy.
Choć w Talymie buzowały emocje, wstrzymał on swoją chęć mówienia. Przełknął ślinę i kiwnął głową, chcąc usłyszeć, co się działo dalej. Ryn powoli pochylił swe czoło, dając tym samym znak, że docenia ciszę zachowaną przez Padawana.
- Jego misja trwała tutaj kilka miesięcy. Towarzyszyłem mu w niej. Naszym zadaniem było rozwiązać spór między rodzinami, które kłóciły się o naturalne złoża planety. Twoja mama miała w tym wszystkim znaczącą rolę. Co ważne, to ona zapewniała nam przez ten cały czas dach nad głową. To był czas, kiedy twoi rodzice się do siebie zbliżyli… Wspomniałeś, że twoi rodzice opuścili Zakon – nagle Defar zmieniał temat. – Prawda jest taka, że twoja mama nigdy do niego nie należała. Nawet nie była wrażliwa na Moc.
Talyma zasmuciła ta wiadomość, chociaż nie miała ona wielkiego znaczenia. Wolał jednak widzieć obojga swoich rodziców jako bohaterów galaktyki. Bądź chodziło o to, że ból sprawiała mu każda informacja, która zbijała wersję, w którą on wierzył. To wszystko było zakorzenione w jego dziecięcym mózgu. Nawet sobie nie zdawał sprawy, jak bardzo zakorzenione…
- Kiedy zakończyliśmy misję i wróciliśmy do świątyni na Coruscant – kontynuował Defar, patrząc na słońce, które już powoli się chowało za odległymi górami – twój ojciec podjął decyzję, że odchodzi z Zakonu. Zrobił to z miłości do twojej matki… Znasz ich imiona? – zapytał nagle, mrużąc nieco swe oczy.
- Tanaa i Movru – odpowiedział Talym, patrząc z nadzieją na Rycerza Jedi. Modlił się, żeby te informacje nie okazały się fałszem. Choć nawet jeżeli by tak się okazało, to nadal miał w głowie tę myśl, że to Defar uważa, że to wszystko jest nieprawdziwe. Może to on się myli, a nie Talym? To pytanie nurtowało go najbardziej – skąd on wie? Skąd może to wiedzieć i dlaczego tak przypuszcza? Wolał jednak, by Rycerz Jedi przedstawił to sam, bez ponaglania i wymuszania. Nie chodziło już o grzeczność. Padawan po prostu chciał mieć jak najwięcej czasu, by przygotować się na najgorsze.
Defar pokiwał lekko głową.
- Tak, tak mieli na imię. A czy wiesz, jakie jest twoje prawdziwe nazwisko, Talymie „Sellgail”? – zapytał Ryn, wyrażając swym tonem, że czuje niechęć do drugiego członu nazwy Talyma.
- Sellgail – odparł Padawan tonem pewnym, choć miał wątpliwości. Zapewne zabrzmiał głupio. W końcu powtórzył tak właściwie to, co zakwestionował Defar.
- Vauan – poprawił go Rycerz Jedi i położył dłoń na ramieniu Togrutanina. – Talym Vauan. To po twoim ojcu.
Choć Padawan nie był w stanie tego wytłumaczyć, poczuł w środku coś przyjemnego. Zupełnie tak, jakby jego podświadomość nareszcie przypomniała sobie to, o czym tak dawno zapomniała. To, co próbowała przywrócić do świadomości przez tak wiele lat. Odpowiedź na nurtujące pytanie.
Defar zabrał dłoń i położył ją z powrotem na rękojeści lancy. Popatrzył przed siebie, by rozkoszować się ognistymi kolorami obejmującymi krajobraz, i kontynuował:
- Twój ojciec, mistrz Movru, musiał oddać nie tylko swój miecz, ale również mnie. Od tamtej pory już nie byłem jego Padawanem, jednak nie zapomnieliśmy o sobie. Twój tata zamieszkał z twoją mamą i praktycznie odciął się od dawnego świata. Choć nie był już obrońcą pokoju dla galaktyki, był nim dla Oon i swoich najbliższych. W tym i dla mnie… Jako pełnoprawny Rycerz Zakonu Jedi zacząłem ich odwiedzać. Gdy przyleciałem do nich po raz pierwszy, na świecie już byłeś ty. – Defar westchnął z zachwytu, a po jego ciele powoli sunęła bursztynowa płachta słonecznych promieni. Talym uśmiechnął się pod nosem. – Pierwsze, co pomyślałem, to że jesteś ich darem od Mocy. Było mi dane patrzeć, jak dorastasz. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, czego mnie nauczył mistrz Movru, twoja mama oraz ty, a przed czym przestrzegał mnie Zakon. Przywiązania, czułości… prawdziwych emocji. Nie byłem w stanie opanować miłości, która we mnie rozbrzmiewała, gdy trzymałem cię na rękach. Stałeś się dla mnie bratem. Ale nie jednym z tych, z którymi połączył mnie Zakon, tylko tym, z którym połączyło mnie serce. I czułem, że to twoje serce zawiązało tę nić, Talym. Czułem się dumny, mogąc towarzyszyć ci w twojej podróży. Często się zastanawiałem, czy robię dobrze względem nauk Jedi. Jednak twoja nieskazitelność za każdym razem rozwiewała moje obawy. Nie mogłem dostrzec w tobie powodu, dla którego powinienem się winić… Z czasem ja i twoi rodzice zauważyliśmy w tobie dary, które nosisz w sobie po dziś dzień. Masz w sobie ducha ojca i serce matki.
Talym instynktownie złapał się za miejsce, gdzie biło jego serce, i uśmiechnął się ciepło. Przez moment czuł się tak, jakby jego rodzice uśmiechnęli się do niego z jego wnętrza. Spojrzał w dół i dostrzegł wtedy swój naszyjnik – zielony kryształ w kształcie kuli, jarzący się zielonym blaskiem, wiszący na srebrnym łańcuszku – prezent nieprzyjęty przez Witmę, jego byłą mistrzynię.
- Okazało się również, że i Moc przekazała tobie swój dar. Gdy tylko mistrz Movru odkrył twoją wrażliwość, zaczęliście trening. Przekazywał ci swoją wiedzę Jedi, jednak ograniczał jej filozofię do rzeczy, które naprawdę chciał tobie przekazać. Nim się obejrzeliśmy, zacząłeś się bawić w obrońcę pokoju, wybawcę świata… - jego głos się załamał, a twarz spochmurniała. Bynajmniej nie chodziło o słońce, które stopniowo zanikało, i chmury, które przybierały krwawo-fioletowego koloru. – Aż po szesnastu latach pojawiło się Zakuul.
Rycerz Jedi zwiesił głowę i zapadł na moment w zadumę. Talym za to wziął głęboki oddech, jednak nie odwrócił ani wzroku, ani swojej uwagi. Wpatrywał się w Jedi, chcąc poznać prawdę. Prawdę przekazywaną przez Defara, choć już nie potrzebował fizycznych dowodów na jej udowodnienie. Mimo tego, że jeszcze nie usłyszał tłumaczenia, dlaczego jego wspomnienia przeszłości są inne, już wierzył w wersję Defara. Nie chodziło tylko o to, że była ona zwyczajnie piękniejsza od tej, w której rodzice Talyma rozbijają się na Zakuul, kiedy on był niemowlakiem, i przez kolejne szesnaście lat jest on wychowywany samotnie, w piwnicy, pod opieką „wujka” Broela. Chodziło o to, co podpowiadało mu jego serce, przeczucie. Miał wrażenie, że to wszystko jest zbyt nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, żeby okazało się kłamstwem. Jeżeli Moc chciała wskazać Talymowi drogę, sens istnienia, musiał on poznać swoją prawdziwą przeszłość. Jeżeli tego chciała, to teraz robiła to w najlepszy możliwy sposób.
- Wielka Mistrzyni Satele wysłała nas na wojnę. Mieliśmy bronić galaktyki. Ja jednak musiałem obronić zupełnie inny świat. Wasz świat. Ruszyłem na Oon. To, jaki ból czułem po drodze… Czułem śmierć swoich braci z Zakonu Jedi. Jednak nie mogłem zawrócić. Gdy dotarłem tutaj, miasto już zostało przejęte. Od mieszkańców stolicy dowiedziałem się, że mistrz Movru bronił miasta. Mieszkaliście niedaleko stolicy, wręcz o krok od niej, w lesie, w chatce, na jednej z gór. Gdy tam dotarłem, już ciebie nie było, a twoi rodzice… nie żyli. Zastałem ruinę i ruiną się stałem… Potrzebowałem wiele czasu, by na nowo ułożyć w sobie spokój… - Defar zamilkł na moment, by powrócić zaraz do głównego nurtu wydarzeń. - Wiele rzeczy należących do ciebie zniknęło. Szybko pojąłem, co się stało. Zostałeś porwany przez Broela.
- Broela?! – Talym nie wytrzymał. Podniósł głos, patrząc z niedowierzaniem na Defara. Poczuł, jak żar łez obejmuje jego oczy, jednak szybko powstrzymał je przed spłynięciem po błękitnym obliczu. Zacisnął pięści i zaraz się uspokoił. Spojrzał gdzieś w dal, na chmury, które powoli traciły swą barwę, by ustąpić miejsca szaroburej palecie nocy. Przeniósł wzrok na Rycerza Jedi i przełknął ślinę. Togrutanin wyglądał tak, jakby ledwo się trzymał. Może był łatwowierny? Może Defar rzeczywiście był niestabilnym pustelnikiem, który mówił to, co szeptał mu jego schorowany umysł? Ale wciąż…
- Nie chcesz mi uwierzyć, wiem. – Ryn przez krótką chwilę patrzył na Talyma kątem oka. – Ja sam wolałbym, by to nie było prawdą. Ale wszystko się zgadza. Od tamtego czasu cię szukałem. Już nie było Zakonu Jedi, więc przyrzekłem sobie, że resztę życia poświęcę na odnalezienie ciebie. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć na Zakuul, zacząłem zbierać informacje o Broelu. Okazało się, że był naukowcem Zakuul, a nie Rycerzem, jak mówisz. Posiadał swoje laboratoria, w których pracował nad obcymi rasami. W żadnym z tych laboratoriów jednak nie było ciebie. Koniec końców udało mi się go wyśledzić, kiedy wracał do swojej nory. Do miejsca, gdzie cię przetrzymywał. Gdy tylko go tam znalazłem, wiedział, że to koniec. Odebrał sobie życie.
W tym miejscu Talym poczuł kłucie w sercu. Przypomniał sobie ten moment. Pamiętał to, jakby to było wczoraj. To już na pewno nie była iluzja. Gdy tamtego dnia uciekł, myśląc, że Rycerze Zakuul przyszli po niego, zginął Broel. Dokładnie wtedy Talym był już na statku i uciekał z Zakuul. Fala bólu, która go przeszła, była związana z końcem życia jego opiekuna.
- To, co tam znalazłem… - zatrzymał się Defar. – To wszystko przypominało więzienie, nie dom. Rozbity zbiornik kolto, w którym byłeś przetrzymywany, twoje pamiętniki, rysunki, holopady z nagraniami twoich rodziców… Zabrał tam całe twoje dzieciństwo. Całe twoje życie. Ale najgorsze było co innego. Znalazłem dokumenty, w których zachował informacje o swoich działaniach. Talym, on ci nie tylko zmienił nazwisko. On usunął twoje wspomnienia i wszczepił nowe. Wymazał twoje życie z rodzicami i wszczepił tam siebie. Przykro mi…
Talym wstał. Nie mógł tego wytrzymać. Zrobił kilka kroków w przód, niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi urwiska, i ukrył twarz w dłoniach. Tak bardzo chciał, by obok niego stała teraz Witma, jego ukochana, jego była mistrzyni... Potrzebował jej wsparcia, a miał tylko naszyjnik. Złapał za kryształ i spojrzał na granatowe niebo.
A więc taka była jego historia? Okazuje się, że Talym nie był przez większość swojego życia odcięty od świata, ukryty w norze na Zakuul. On był odcięty od swoich wspomnień. A to sprawiało mu większy ból. Czuł się potraktowany niesprawiedliwie. Dlaczego Moc tego dla niego chciała? Czy to było częścią lekcji? Czy to miało go do czegoś doprowadzić? Na razie czuł żal, rozpacz…
Zamknął oczy i skupił się. Wbrew wszystkiemu… przyniosło mu to jakiś wewnętrzny spokój. Czuł się stabilniejszy, pełniejszy. Zupełnie tak, jakby ktoś przywrócił mu pod nogi podstawy, bez których wcześniej chwiejnie poruszał się po świecie. Wydawało mu się, że teraz dostrzega rdzeń, który mu skradziono.
Defar podszedł do niego i teraz oboje stali razem, ramię w ramię.
- Przez kolejne dwa lata próbowałem cię dogonić. – Uśmiechnął się pod nosem. Talym to zauważył i się zdziwił. – Wyglądało to tak, jakby Moc przez ten caaały czas odsuwała mnie od ciebie. Zawsze wyślizgiwałeś mi się spomiędzy palców. Robiłeś to już jako dziecko, na Oon, kiedy próbowałem cię zatrzymać przed skakaniem z dachów.
Teraz i Talym ciepło się uśmiechnął na te słowa. Czuł to miłe uczucie, kiedy ktoś wspominał mu o jego części życia, której on już nie pamiętał.
- Gdy dotarłem za tobą na Alderaan – kontynuował Defar – ciebie już tam nie było. Znalazłem tylko twój rozbity statek, a później się dowiedziałem, że zniknąłeś z jakąś Miraluką i mężczyzną. Przez większość czasu nigdzie nie mogłem znaleźć twojego śladu. Zupełnie, jakbyś się zapadł pod ziemię. Momentem przełomowym były twoje występy na Coruscant. – Zaśmiał się cicho. – Oj, jak się wtedy wystraszyłem, że mój braciszek Talym z bohatera przeobraził się w złoczyńcę. Widziałem w holowizji, że razem z jakąś Rycerz Jedi zakłóciliście bal dobroczynny i zaraz po tym zniknęliście. Chociaż to jeszcze nic w porównaniu do tego, że kilka miesięcy później prowadzili cię przez stolicę, zakutego w kajdany, bo razem z jakąś grupą napadliście na senator Palpatinę. Będziesz musiał mi to wytłumaczyć, braciszku. – Defar wbił wzrok w Padawana, jednak nie było w nim srogości, a zwyczajna chęć usłyszenia całej historii. Z podkreśleniem na „całej”.
- To jak mnie znalazłeś tutaj? – zapytał Talym.
- Szukałem cię wszędzie tam, gdzie znalazłem ślady Tarczy. Szczerze powiem, że miałem mieszane uczucia, kiedy się dowiedziałem, że do niej należysz…
- Tarcza to wspaniali ludzie! – wciął mu się w słowo Talym, by zacięcie bronić imienia tej organizacji. Po minie Defara zauważył, że chyba zbyt intensywnie zareagował, a ten wcale nie miał zamiaru nikogo urazić.
- Przepraszam. O tym też mi możesz opowiedzieć. Wracając… znalazłem informacje o tym, że Tarcza ma tutaj swoje obozowisko. Przybyłem na tę planetę i najzwyczajniej w świecie na ciebie czekałem. W międzyczasie zbierałem informacje o tym, dlaczego w ogóle się tutaj pojawiliście. Okazało się, że jest to misja idealna dla młodego Padawana. Jak widać, źle to oceniłem… - stwierdził z żalem. – Koniec końców, czekałem tutaj, równocześnie ciągle sprawdzając wiadomości z HoloNeta, czy gdzieś znowu nie pojawiła się Tarcza, a przy okazji ty. Myślałem, że jeżeli Moc chce, bym cię odnalazł, sprowadzi cię tutaj. Na miejsce, gdzie wszystko się zaczęło… Jak wiesz, tak się stało. Gdy tylko obozowisko Tarczy zostało zaatakowane, wyczułem ciebie. Poczułem, że jesteś w niebezpieczeństwie. To, co w tamtym momencie się w tobie działo, wysłało do mnie sygnał poprzez Moc. Kiedy udało mi się dogonić wasz statek, zauważyłem, że wrogi myśliwiec siedzi wam na ogonie. Zestrzelili was. Kilka chwil później zobaczyłem, że wasz transportowiec się rozbił, i wylądowałem obok. Czułem, że twoje życie ucieka. Obroniłem cię przed żołnierzami i zaniosłem do statku. Zabrałem też twojego kompana, żołnierza. Niestety stracił rękę. Pozostała dwójka już nie żyła. Przepraszam…
Talym pokręcił powoli głową.
- Nie przepraszaj… Dziękuję. – Uśmiechnął się smutno, kładąc dłoń na ramieniu Ryna. – Uratowałeś mi życie. I generałowi Chorowi. – Po chwili wtulił się w Rycerza Jedi, czego ten się nie spodziewał. – Dziękuję za wszystko, Defar. Dziękuję…

Gdy Talym i Defar wrócili na niewielką polanę po środku lasu, na której stał statek Rycerza Jedi, niebo zajęła już noc. Przez unoszące się wysoko chmury nie było widać zbyt wielu gwiazd. Choć było chłodnawo, dało się wytrzymać w zwykłej, nieco grubszych szatach z długimi rękawami, w których był Togrutanin.
- Mam coś jeszcze dla ciebie – powiedział Ryn, gdy wchodzili po rampie statku. Po wejściu, skręcił w lewo i otworzył pierwsze drzwi, które się tam znajdowały. Ich blacha z sykiem przesunęła się na bok.
Defar wszedł do środka. Gdy Talym tam zajrzał, dostrzegł niewielki magazyn, raczej schowek. Znajdowało się tam wiele przeróżnych rzeczy, w tym również prowiant.
Nagle Rycerz Jedi odwrócił się do Togrutanina i wręczył mu pudełko zawinięte w czerwoną płachtę.
- Otwórz to, kiedy będziesz sam…

Mimo że Chor nie odzyskał jeszcze pełni swoich sił, był w stanie wykonywać większość podstawowych czynności. Defar wyciągnął go ze zbiornika bacty i sprawdził jego stan. Od ataku minęło niewiele więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Było to mało, patrząc na stan żołnierza, który stracił rękę, ale szybka pomoc sprawiła, że nie stracił dużej ilości krwi, a reszta obrażeń została błyskawicznie wyleczona przez medyczną substancję.
Gdy tylko Chor się obudził, pierwszym jego odruchem był zamach na twarz Ryna. Talym go zatrzymał i wszystko wytłumaczył.
- Proszę, generale Chor – powiedział Defar, podając żołnierzowi ciepłe ponczo w grafitowym kolorze. – Twoja zbroja uległa nieco uszkodzeniu.
- A moja broń? – zapytał mężczyzna. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jego lewa ręka, odstawał teraz zabandażowany kikut, sięgający połowy ramienia.
- Schowana w magazynie.
Chor popatrzył po Defarze. Właściwie to teraz każdy patrzył po każdym. Wiedzieli, że skoro już wszyscy są w stanie gotowości, to trzeba obmyślić plan działania…

Talym wyszedł ze statku z pakunkiem w rękach. Było już kilka godzin po północy. Nie mógł zasnąć. Jego myśli mu na to nie pozwalały. Zbyt wiele informacji dotarło do niego w ostatnim czasie, by mógł spokojnie oddać się snowi, kiedy w dodatku chrapiący żołnierz leżał obok jego łóżka, na materacu, wykrzykując przez sen jakieś militarne powiedzonka.
Większość chmur zniknęła. Teraz Talym widział pole gwiazd, które migotało do niego. Niektóre punkciki poruszały się szybciej, więc musiały być satelitami, bądź innymi, mechanicznymi obiektami. Padawan wziął głęboki oddech i uśmiechnął się, patrząc w górę. Przypomniał sobie ludową pieśń o chłopcu zrodzonym z nieba, śpiewaną przez jego matkę w puszczanej przed snem projekcji z holopadu. A może to były przebłyski jego pierwotnej pamięci, kiedy mama osobiście mu ją śpiewała? Teraz wszystko wydawało mu się takie wymieszane.
Powoli odwinął płachtę owijającą pudełko i odchylił pokrywkę. To, co ujrzał, wywołało zdumienie i ciepły uśmiech na jego twarzy. Wyciągnął to, co tam się znajdowało, i założył. Pasowało idealnie. Pasowało tak samo dobrze, jak jego ojcu – srebrne kolce, będące tradycyjną ozdobą głów Togrutan, okalające twarz i głoszące, że jest się godnym wojownikiem.
Talym zdjął je z głowy i schował. Po tym położył dłoń na wieczku zawiniętego pudełka i ponownie spojrzał w górę, na gwiazdy… Teraz, gdy naprawdę czuł, że ma ich obojga przy sobie, wszystko wydawało się prostsze.


Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Pią Kwi 19, 2019 1:55 am, w całości zmieniany 3 razy
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział VI

Pisanie by Talym Pią Kwi 19, 2019 12:48 am

Talym i reszta załogi, Rycerz Jedi Defar oraz Generał Chor, dalej stacjonowali na polanie pośrodku lasu, gdzie stał statek przedstawiciela rasy Ryn, służący za dom i schronienie. Trzyosobowa drużyna  spędziła resztę nocy na śnie, czekając, aż na planecie Oon nastąpi nowy dzień. Gdy tak już się stało, zgodnie z planem, Talym oraz Chor wyruszyli do stolicy.
Krajobraz miasta nie był imponujący. Głównie uwagę przyciągała górująca nad wszystkimi innymi budynkami, zwężająca się ku górze, iglasta wieża. Stanowiła ona miejsce dowodzenia prezydenta. Wszystkie pozostałe budowle były tylko niewielkimi pudełkami, skromnymi bunkrami dla szarych mieszkańców, którzy dokoła miasta widzieli wyłącznie zalesione góry i urwiska. Nie trudno było nabrać wrażenia, że stanowili oni zamkniętych w re robotnikówktórych tania siła robocza napędzała kieszenie pana i władcy.
- Jak się czujesz, Chor? - zapytał zatroskany Togrutanin, przenosząc wzrok na swojego towarzysza. Ukryte pod grubym ponczo ciało żołnierza tworzyło iluzję, jakoby ten odzyskał rękę. W rzeczywistości z lewej strony wystawał mu jedynie kikut.
- Ah - prychnął - drobnostka - odpowiedział zdawkowo i skinął głową w kierunku szyldu restauracji.
Talym czuł, że to nie jest drobnostka.

Padawan i żołnierz zajęli miejsca zaraz przy oknie. Za ladą stała Catharka, która dla Chora stała się czymś w rodzaju haka, na którym można zawiesić swój wzrok. Talym szturchnął mężczyznę i spojrzał za szybę na uliczkę miasta. Nic nadzwyczajnego. Matka idącą z dzieckiem za rękę, mężczyzna ciągnący wózek z owocami jaquira...
- Zdecydowaliście? - rozległ się słodki głos futrzastej kobiety. Umaszczenie geparda dodawało jej dzikiego wyglądu, czemu Chor nie był się w stanie oprzeć.
Talym popatrzył spod byka po swoim zaślinionym towarzyszu i pokręcił lekko głową. Pochylił się nad kartą i wybrał pierwszą lepszą mięsną pozycję, jaka tam była.
- Ja poproszę golonkę z mubasy. Dla przyjaciela...
Talyma w tym momencie zatkało, gdy zobaczył, jak jednoręki żołnierz wyciąga powoli dłoń, by pogłaskać Catharkę po przedramieniu. Padawan kopnął go pod stołem, przez co ten zawył i szybko wycofał się z akcji. Kelnerka popatrzyła po nich dziwnie, jednak nie skomentowała zajścia.
- A dla ciebie? - skierowała swe pytanie do Chora.
- To samo - odpowiedział za niego Talym. Zrobił to tak szybko, że żołnierz nawet nie miał szans otworzyć ust, co spotkało się z jego wyrażonym na twarzy niezadowoleniem.
Catharka zostawiła ich i poszła za ladę, do kuchni, znikając za drzwiami.
- Młody, co cię ugryzło? - zapytał Chor, patrząc z oburzeniem na Talyma.
- Wiem, że musi ci być ciężko, ale "restauracja"? Do tego podrywanie kelnerki?
Chor rozłożył rękę i kikut, patrząc na Talyma w sposób mówiący: "A dziwisz mi się?". Po tym nachylił się do niego przez stół.
- Słuchaj, zostałem kaleką, straciłem bogowie wiedzą ilu żołnierzy, a do tego okazuje się, że za tym wszystkim stoi jakaś organizacja zwana "Nadzieją". Naprawdę myślisz, że mam teraz siłę i ochotę na to, żeby biegać z bronią po tej zapyziałej planecie i szukać sprawców, by im strzelić w łepetynę?! - ściszył głos, gdy zorientował się, że niektórzy zaczynają się na nich patrzeć, po czym opadł na fotel. - Mam... ale...
- Damy radę - pocieszył go Togrutanin, patrząc swoimi żółtymi oczyma gdzieś w przestrzeń za oknem.
Mężczyzna westchnął i zrobił to samo. Wtedy głos Padawana odezwał się ponownie.
- Poddałeś się. Czuję to.
Chor myślał, że zaraz wybuchnie. Wbił wzrok w Togrutanina, a jego schowana pięść zacisnęła się pod płatem grubego materiału odzieży.
- Uraziłem twoją dumę - kontynuował Talym spokojnym tonem - rozumiem. Ale taka jest prawda. Nie ma w tym niczego złego. Bo wiesz... - Uśmiechnął się lekko. - Każdy z nas się czasami poddaje.
Generał przewrócił oczyma.
- Wy i te wasze mądrości Jedi...

Dwójka kończyła opróżniać swoje talerze.
- Okej, teraz ty - stwierdził Chor, rzucając brudną serwetkę na resztki sosu plamiącego naczynie.
- Ja? - zapytał kompletnie zaskoczony Talym, składając chusteczkę w sposób perfekcjonistyczny.
- Przejrzałeś mnie na wylot. Wiesz, że jestem w rozsypce. A ty?
Padawan zacisnął szczękę i opuścił wzrok. Spojrzał gdzieś w kąt restauracji, zbierając myśli w swojej głowie. Było to porównywalne do efektu, kiedy spokojny ul zostaje wzburzony patykiem, a każda pojedyncza pszczoła nagle wylatuje z impetem i nie może odnaleźć swojego miejsca.
- Trafiony - dodał żołnierz, patrząc cierpliwie po swoim towarzyszu. Spróbował skrzyżować ręce na klatce piersiowej, jednak kikut wyrastający z lewej strony tułowia był za krótki. Gdy Talym nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, Chor ponownie zaczął mówić. - Nie przybyłeś tutaj z polecenia Tarczy. Według danych jesteś cały czas na Valirii. W plecaku masz mnóstwo prywatnych rzeczy...
- ...grzebałeś w moim...?! - spróbował oburzyć się Talym, jednak widok uniesionej dłoni mężczyzny go powstrzymał.
- ...na dodatek... - Chor oparł się o stół. - Wiem, jak wygląda zranione serce, Rycerzyku. - Opadł ponownie na fotel. - Ta akcja z kelnerką? Nie potrzebuję Mocy, żeby wiedzieć, co się za tym kryje.
Padawan szybko schował swą twarz w dłoniach i wypuścił z płuc sporą dozę gorącego powietrza. Zaczął się trząść i nim minęła chwila, po jego błękitnych polikach spłynęły smugi łez. Talym wyciągnął rękę do serwetnika, by przetrzeć oczy.
- O rany... - mruknął przejęty żołnierz. - Świeża rana.
Talyma to nieco rozśmieszyło, na moment. Jednak było to tym idealnym ciosem w tamę, która blokowała słowa.
- To była nasza wspólna decyzja. Stwierdziliśmy, że tak będzie lepiej. - Padawan podniósł wzrok na Chora, oczekując jakiegoś komentarza, ale nic takiego się nie wydarzyło, więc kontynuował. - Ona też jest Jedi. Tyle że... ona jest prawdziwym Jedi. Wiesz, takim, dla którego Zakon... Zakon to całe życie. - Uśmiechnął się słabo. - Ja w nim nie widzę miejsca dla siebie. J-ja... wyruszyłem w podróż, żeby znaleźć cel dla swojego życia. Żeby... żeby znaleźć jakieś przeznaczenie. Od Mocy. Rozumiesz? - Talym opadł na oparcie, wbijając spojrzenie w drewniany sufit, w szparze którego wiercił się drobny pajęczak. Odetchnął głęboko i zamknął oczy. Następnie w jego głosie rozbrzmiał spokój. - Tak bardzo mnie ciągnie, by do niej wrócić. Wiem jednak, że tak będzie dla nas lepiej. Wiem...

Niedługo później Talym opuścił restaurację, zostawiając w środku Chora koczującego przy ladzie. Padawan przemierzał ulice średnio żyjącego miasta, trzymając ręce w kieszeni i nie bardzo patrząc, co się dzieje dokoła niego. Ze stagnacji wyrwał go dopiero krzyk dobiegający z bocznej uliczki: "Puść to!". Jego montrale dzięki falom dźwiękowym zlokalizowały cztery postacie, trzy z nich górujące posturą nad tą ostatnią. Padawan spojrzał tam i już wiedział, że zmysły go nie zawiodły. Niska, wytatuowana dziewczyna o włosach w kolorze fuksji, spiętych po obu stronach głowy w koki, próbowała coś wyrwać z rąk jednego z mężczyzn. Jego kolega odepchnął dziewczynę, przez co ta wypuściła rzecz i upadła pod ścianą. Gdy tylko zadowoleni napastnicy się odwrócili, by wolnym krokiem opuścić miejsce zbrodni, kobieta szybko wstała i rzuciła się na plecy mężczyzny, podrzucającego w ręce brzęczący worek. Bez problemu została zrzucona. Chwilę później na jej twarz poszedł zamach ową sakiewką.
Ręka zatrzymała się i wypuściła zdobycz. Nadgarstek ścisnęła błękitną dłoń rosłego Togrutanina. Trójka bandziorów popatrzyła z konsternacją po Padawanie, który, z powodu swojego luźnego ubioru, na członka Zakonu Jedi nie wyglądał.
Talym przerzucił coś przez swoje ramię i po chwili w dłoniach dziewczyny wylądował worek z pieniędzmi.
Trio rzuciło się na Padawana. Obserwująca wszystko dziewczyna krzywiła się za każdym razem, kiedy z ust mężczyzn wydostawało się stękanie. Chwilę później napastnicy zaczęli uciekać. Jeden kulał.
Togrutanin obrócił się do kobiety o różowych włosach i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nic ci nie jest?
Wytatuowana ofiara oniemiała... i zemdlała.

- Hej... hej... HEJ!
Dziewczyna widziała tylko rozmazany obraz - czarna plama na jasnym tle. Gdy wzrok jej się wyostrzył, zauważyła twarz pochylającego się nad nią Talyma. Jej automatyczna reakcja zmusiła ją do daremnej próby podniesienia się. Togrutatnin przytrzymał ją jedną ręką, a druga została uniesiona w uspokajającym geście.
- Ło, ło, ło, nic ci nie zrobię - obiecywał, patrząc, jak różowowłosa dziewczyna próbuje mu się wyrwać. W końcu ją puścił, przez co ta upadła na ziemię i zaczęła się jak najszybciej odsuwać, jakby widziała ducha.
- Nie wierzę - wymamrotała, nie zdejmując wybałuszonego spojrzenia z Togrutanina. Obejrzała się dokoła za drogą ucieczki i zrozumiała, że jest cały czas w tym samym miejscu, w którym zemdlała. Złapała się za pierś, przełknęła mocno ślinę i zamknęła oczy, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.
- Przepraszam? - zapytał grzecznie klęczący przy niej Talym, chcąc, by ta powtórzyła głośniej.
Dziewczyna przetarła oczy i szybko nimi zamrugała, jakby próbowała zmienić obraz wyświetlany przez jej mózg. Nie zadziałało.
- Ty... Ty nie możesz być prawdziwy - zaczęła powtarzać w sposób gorączkowy, kręcąc głową. - Ty... Nie, to musi być jakiś... - Nagle złapała Talyma twarz w obie dłonie i zaczęła mu się przyglądać, bez żadnych ogródek. Po chwili na jej twarzy zagościło wzruszenie, a ona sama zaśmiała się do siebie. Nim Padawan zrozumiał, co się dzieje, dziewczyna wtuliła się w jego tors i uścisnęła mocno.
Togrutanin równocześnie poklepał ją po plecach i podrapał się za głową. Zakłopotany sytuacją, chrząknął. Widział, jak robią tak w holofilmach. Zawsze działało... Nie zadziałało.
- Kim... jesteś? - zapytał spokojnie i ostrożnie Talym. W jego głowie powoli powstawała psychoanaliza, która z pewnością nie była przychylna dla dziewczyny. Zadziałało.
Różowowłosa powoli odsunęła się. Nie ukrywała tego, że to pytanie ją zabolało. Tyle że Padawan nie potrafił zrozumieć, dlaczego.
- Nie pamiętasz mnie - stwierdziła z żalem. Potrzebowała jeszcze chwili intensywnego wpatrywania się w oczy Togrutanina, by powtórzyć te słowa. - Ty naprawdę mnie nie pamiętasz. Ty... - Nim zdążyła dokończyć, wskazała palcem za plecy Talyma. Po jej spojrzeniu widać było zdecydowanie, że nie jest to nic dobrego.
Gdy Padawan się obrócił, ujrzał zmierzających w ich kierunku dwóch żołnierzy, prowadzonych przez jednego z pobitych wcześniej chłopaków. Talym zmrużył oczy, widząc ich opancerzenie. To nie była zwykła policja...
Bez zbędnego uzgadniania, Talym i dziewczyna pobiegli dalej uliczką. Za nimi rozlegały się krzyki, nawołujące do zatrzymania się. Gdy z powodu płotu trafili na ślepy zaułek, Padawan podniósł dziewczynę i wraz z nią przeskoczył na drugą stronę, co wywołało takie zdziwienie wśród ścigających, że oboje zamilkli. Przeskakiwanie z pięćdziesięciokilowym obciążeniem dwumetrowych przeszkód nie było normalne. Nawet dla wysportowanego Togrutanina.
Padawan puścił dziewczynę, pozwalając jej biec o własnych nogach.
- Nadal to umiesz... - stwierdziła, uśmiechając się pod nosem.
Talym spojrzał na jej twarz. Patrzyła przed siebie. Zadowolona.

Co prawda już dawno udało im się zgubić pościg, ale zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy różowowłosa otworzyła jeden z włazów w ziemi, prowadzący do ścieków. Niezadający pytań Talym podążył za nią do środka.
Dwójka maszerowała wzdłuż zalanego wgłębienia, po suchym brzegu. O dziwo poruszali się po omacku. Przynajmniej robiła tak prowadząca dziewczyna, która nie posiadała togrutańskich zdolności echolokacyjnych. Talym widział, jak koniuszki jej palców suną się po wilgotnej ścianie. Nagle coś błysnęło i Padawan zobaczył przed sobą tę samą osobę, w różowych włosach, jednak kilka lat młodszą. Obraz był chwilowy, a jego natura bardzo dobrze znana niebieskoskóremu - wizja.
Po kilku zakrętach dotarli do durastalowych drzwi. Przez to, że były uchylone, z pomieszczenia wydostawało się blade, zielonawe światło. Gdy weszli do środka, ukazała się im speluna, która mogła kiedyś służyć za jakąś maszynownię. W środku, oprócz wielu rupieci, kilku ekranów i lamp jarzeniowych, znajdowała się bucząca maszyna.
Dziewczyna zatrzymała się po środku pomieszczenia i wyczekująco patrzyła po Padawanie. Talym poczuł się tak, jakby został tu zaprowadzony przez nieme zwierzę, chcące coś przekazać, przedstawić w jakimś celu dane miejsce. Z tego powodu zaczął się rozglądać w różne strony. Oddech stanął mu w gardle.
Na ścianie wychodzącej naprzeciwko drzwi było wyryte "Baza:", a zaraz pod tym: "Aliaxy, Pounduka i Talyma". Całość otoczona wygrawerowaną pętlą.
Togrutatnin stąpał niepewnie z nogi na nogę, idąc w stronę napisów. Przejście do owego miejsca było odgrodzone, jakby stanowiło świętość. Nawet uprzątnięte w wieże starocie zdawały się kurczowo trzymać słabo solidnych konstrukcji, byleby nie zbezcześcić tej przestrzeni.
Gdy tylko Talym dotknął swojego wyrytego imienia, przed oczami ujrzał własną szczupłą, młodszą rękę dającą początek owej pieczęci. Cofnął się o krok, odepchnięty przez wizję przeszłości. Obrócił się, by spojrzeć na dziewczynę. Jego usta ciągle były otwarte, dłoń wisiała w powietrzu, zmrożona po dotknięciu ściany, a oczy powoli zapełniały się szklistą substancją.
- Aliaxa? - zapytał słabo.
Różowowłosa pokiwała głową, wzruszona sytuacją. Jej lekki uśmiech powoli ustąpił miejsca stłumionemu śmiechowi.
- Cześć, Talym.

- Czyli to było nasze miejsce spotkań? - zapytał Padawan, patrząc po krociach zgromadzonych tu przez lata przedmiotów. Większość nadawała się jedynie do wyrzucenia. Oczywistym było, że to pomieszczenie juz dawno przestało służyć służbom miasta.
- Tak. Znaleźliśmy to miejsce razem. - Aliaxa opierała się o buczącą maszynę, trzymając ręce w kieszeniach krótkich spodenek. - Naprawdę nic nie pamiętasz?
Togrutanin pokręcił głową, a następnie się za nią podrapał. Wkładał cały swój mentalny wysiłek w to, by wspomnienia ożyły na nowo, jednak wydawało się to nieosiągalne.
- Po tym ataku Zakuul zostałem zabrany. Usunięto mi pamięć i wszczepiono nową - wyjaśnił, odkładając stłuczoną makrolornetkę na jeden z kartonów. A... - Talym ponownie spojrzał na napis na ścianie. Czuł się głupio, tworząc w głowie pytanie, które miał zaraz zadać. - Pounduk. Znałem go, prawda? Kim on jest?
- Teraz pracuje w kopalni. Będziesz mógł się z nim zobaczyć dopiero po zmierzchu - odparła w sposób surowy, aczkolwiek negatywny wydźwięk jej głosu bynajmniej nie był skierowany do Padawana. - Przyszedłeś tu, żeby nas uratować?
- Tak... Tak jakby... Jestem tu przypadkiem - przyznał Talym, patrząc Aliaksie prosto w oczy. W normalnej sytuacji by się zaśmiał nerwowo. Teraz wiedział, że odbierał jej nadzieję. Po jej reakcji zauważył, że nie to chciała usłyszeć.
Dziewczyna mimo to wymusiła uśmiech i poruszyła się w sposób niespokojny.
- Wydajesz mi się teraz taki... obcy.
Talym, po długiej ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć, zmienił temat.
- Tamci mężczyźni zaatakowali cię w środku dnia. W widocznym miejscu. Czy to jest tutaj normalne?
- Tutaj KAŻDY przejaw samowolki jest normalny - wyrzuciła, nachylając się do Padawana. - Prezydent dba tylko o kasę. Nie obchodzi go, czy mieszkańcy "jego" miasta z tej całej biedoty i miernoty oskubią się z ostatniego grosza, tak długo, jak on sam może siedzieć cieplutko w swojej wieży.
Togrutatnin przypomniał sobie widok tamtych żołnierzy. Mieli oni te same odznaczenia co ludzie, którzy zaatakowali stanowisko Tarczy.
- A ci żołnierze? Kim oni byli? - w tonie Padawana słychać było coraz większe spięcie.
Aliaxa wzruszyła ramionami.
- Sami zadajemy sobie to pytanie. Od czasu do czasu ludzie o nich plotkują. Na pewno nie są policją ani czymś takim. Dobrze ich nazwałeś. To raczej wojsko. Strzelam, że pilnują nas, żebyśmy nie robili kłopotów prezydentowi. A... I pilnują, żebyśmy wykonywali swoją robotę. - Westchnęła ciężko. - Myślałam, że nie żyjesz.
Talyma uderzyła bezpośredniość Aliaxy połączona z taką zmianą tematu. Czuł się tak, jakby jej myśli były wytatuowane na jej ciele - niemożliwe do przeoczenia, wbijające się w twój zmysł, przekazujące esencję wiadomości. A kolejność tego wszystkiego była określana przez przypadek tego, gdzie spojrzą twoje oczy.
Padawan uśmiechnął się delikatnie i podszedł do koleżanki. Położył ciężką dłoń na jej ramieniu, a drugą ręką  machnął, jakby przedstawiał swą osobowość przed trybunami oglądającej go publiczności. Jednak za tym ekstrawertycznym gestem kryła się iluzja. Prawda była taka, że Togrutanin miał ochotę zamknąć się w sobie. Stworzyć bezpieczny kokon i przetrawić problem o skali tak dużej, że proces ten mógłby trwać latami. Latami, które stracił...
- Żyję. Mam się dobrze. I razem ze swoimi przyjaciółmi pomożemy wam.
Najwidoczniej udało mu się poprawić humor Aliaxy. Skinęłą głową i jeszcze raz uściskała swojego dawnego przyjaciela.

Gdy roześmiani Talym i Aliaxa wyszli z kanalizacji, większa część słońca była już schowana za horyzontem. Niebo pokrywał granat i blednące chmury. W widoku tym jednak było coś niezwykłego.
- Co to jest? - zapytał Togrutanin, którego mimika nagle przybrała wyraz oniemienia.
Wśród ciemniejącego sklepienia raz po raz rozbłyskały różowe światła. Każdy taki wybuch ujawniał przezroczystą powłokę czegoś, co to migotanie absorbowało. Na dodatek, chmury wiszące w powietrzu znikały, jakby były pożerane przez niewidzialne stworzenia. Wszystko to było akompaniowane przez wysokie dźwięki przywodzące na myśl wielorybi śpiew.
- Chmurne istoty - wyjaśniła Aliaxa, opierając się ramieniem o Talyma i razem z nim oglądając pokaz cyklamenowych iskier. - Twój ulubiony widok. - Przeniosła spojrzenie na Talyma, mając nadzieję, że coś sobie przypomni. Coś takiego jednak się nie wydarzyło. - Raz na jakiś czas przylatują tutaj i jedzą - pomachała palcem - sam widzisz "co". Symbol naszej planety.
Talym nieco się zamyślił. Stojąc w tym miejscu, przypomniał sobie widok valiriańskiego nieba pokrytego zorzą. Myśl do myśli i nagle umysłem znalazł się obok Witmy. Czuł jej zapach i słyszał jej głos. Ciężko mu było stwierdzić, czy to iluzja wywołana przez wyobraźnię, czy jednak coś silniejszego, bardziej realnego...

Talym wrócił do obozu, zostawiając Aliaxę w mieście. Zdał sobie sprawę z tego, jak wiele godzin zeszło mu na rozmowie z dawną, zapomnianą przyjaciółką. Nie czuł jednak z tego powodu wyrzutów sumienia względem Chora, mimo że mieli się spotkać i razem wrócić do statku. W tym momencie miał silną potrzebę odkrycia prawdy o swojej przeszłości. Nie do końca wiedział, co o tym myśleć. Przecież priorytetem była misja, uratowanie mieszkańców stolicy, niewolników, a nie odnajdywanie wspomnień...
Chor również zdążył wrócić, więc razem z Talymem przekazali informacje Rycerzowi Defaraowi, rasy Ryn, i zaczęli obmyslać dalszy plan działania. Najważniejszą wiadomością był fakt, że żołnierze "Nadziei" stacjonowali w stolicy oraz pracowali dla prezydenta. Padawan próbował przekonać swoich towarzyszy, by jak najszybciej zaatakowali główną wieżę, siedzibę prezydenta, i wyzwolili miasto. Czuł, że w tym pośpiechu kieruje się prywatnymi pobudkami, którymi była chociażby Aliaxa. Pozostała dwójka jednak ochłodziła zapał Togrutanina. Koniec końców uzgodniono, że to Chor uda się do miasta na dalsze zwiady, a Talym... wybierze się z Defarem na misję specjalną.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział VII

Pisanie by Talym Nie Lip 28, 2019 5:36 pm

Gdy tylko słońce zaczęło się wyślizgiwać z objęć nocy, by w sposób magiczny rozpocząć nowy dzień, Talym i jego nowy przyjaciel rasy Ryn, Jedi Defar, weszli do królestwa lasu planety Oon.
Nietypowe, wygięte w łuk pnie były podporą dla zmęczonego marszem Togrutanina. Ciężko mu było stwierdzić, ile czasu już szli.
- Defar... - wysapał - nie mogłeś... no wiesz... podwieźć nas statkiem?
Spokojny członek Zakonu Jedi odwrócił się w stronę dreptającego za nim Talyma i jedynie uśmiechnął się delikatnie.
Taka zbywająca odpowiedź, o ile można było ją nazwać nazwać "odpowiedzią", zdenerwowałaby niejedną osobę. Natomiast błękitnoskóry Padawan jedynie zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
Talym zatrzymał się. Cienka, prawie że aksamitna płowa koszula trzymała się jego skóry tak, że mięśnie, które rozbudował przez kilka ostatnich lat, mogły swobodnie prezentować swoje kształty. Togrutanin zdjął plecak, wyciągnął z niego butelkę wody i położył go na trawie. Biorąc łyki orzeźwiającego płynu, rozglądał się dookoła. W tym lesie, wśród tych drzew, było coś wyjątkowego, coś ciężkiego do opisania. Uczucie, które zdawało się dotykać jego zmysłów Mocy. Przywodziło mu to na myśl lasy Valirii...
- Zmęczyłeś się, bracie? - zapytał Defar, wracając do Talyma.
Ten Rycerz Jedi zdecydowanie lubił używać tego określenia względem młodego Togrutanina. Dla Padawana było to trochę nieswoje - znali się niespełna kilka tygodni. A przynajmniej tak to widział Talym, którego pamięć o Defarze zaginęła. Jeżeli stojący przed nim Ryn znał go od małego, słowo "brat" nie wydawało się już takie nie na miejscu.
Togrutanin uśmiechnął się do swojego przewodnika, pozostawiając odpowiedź domysłom. Jeden do jednego.
Rycerz Jedi oparł trzon swojej świetlnej lancy o drzewo i rozpostarł ramiona. Obracał swoje ciało w różne strony, rozkoszując się otaczającym go terenem.
- Miejsce, do którego zmierzamy, zakłóca działanie urządzeń.
Talym zakręcił butelkę i schował ją do plecaka, którego następnie przerzucił przez ramię.
- Jak to możliwe?
- Tego nikt nie wie.
Padawan nie zadawał więcej pytań.

***

Choć przedłużająca się wędrówka wymuszała kreację coraz to innych niejasnych kwestii, umysł Padawana pozostawał spokojny. Działało tak na niego otoczenie, rytm kroków, równy oddech... Nie zauważył, kiedy w jego myślach zapanowała cisza.
Koniec końców Talym i Defar dotarli do podnóża góry. W miejscu, gdzie się znajdowali, drzewa zdawały się kłaniać górskiemu szczytowi. Szczególną uwagę Talyma przykuło za to coś znajdującego się dokładnie przed nimi - drzwi, których inkrustowane drewniane skrzydła były w kształcie trójkąta. Było to wejście do wnętrza góry.
- To, bracie - mruknął Defar - jest Świątynia Jedi.
Padawan podszedł do bramy. Wystarczyło, że lekko je pchnął, a te otworzyły się na oścież, skrzypiąc przy tym tak niemiłosiernie, że czas, który zakonserwował to miejsce, rozszedł się z piskiem po ściółce leśnej.
Talym odwrócił się i zauważył, że Defar stoi w miejscu.
- Nie wchodzisz ze mną?
Rycerz Jedi pokręcił głową.
- Po to cię tu przyprowadziłem. Wyruszyłeś w podróż, żeby odnaleźć swój cel, siebie. Tam znajdziesz odpowiedź.
Ryn usiadł na ziemi i chwycił za swój nos. Moment później zaczął wydawać dźwięki, które mogły pochodzić tylko z fletu. Jednak żadnego instrumentu w jego dłoniach nie było.
Talym uśmiechnął się przyjaźnie i zajrzał do środka świątyni. Za drzwiami panowała zupełna ciemność, więc zwykły wzrok nie był mu w stanie dostarczyć satysfakcjonujących informacji. Bez dalszego zwlekania, wszedł do środka.

Togrutanin tak długo maszerował ciemnymi korytarzami, że w pewnym momencie stracił rachubę czasu. Gdyby nie jego czułe na dźwięki montrale, kilka razy miałby  bliskie spotkanie ze ścianą.
Dotarł do pomieszczenia zbudowanego na planie koła. Było ono niewielkie, ale również oświetlone. Chociaż słowo "oświetlone" chyba nie do końca jest odpowiednie. Przed nim znajdowały się trzy przejścia, trzy skrzydła drzwiowe, a każde z nich było naznaczone fluorescencyjnym znakiem.

Zrodzony z nieba 3_fila10

Talym był osobą skorą do nauki, opanował również umiejętność szybkiego czytania, toteż nie było trudno spotkać go w archiwach ze wzrokiem skanującym ściany tekstu. Sporą część swojego czasu poświęcał na zapoznawanie się z naukami Jedi (chociaż nadal najczęściej czytał romansidła, a najlepiej te, których główny bohater ratował świat). Dzięki temu udało mu się wyłonić z zakątków pamięci znaczenia danych symboli. Przedstawiały one Trzy Filary Jedi, kolejno: Moc, Wiedza i Samodyscyplina.
Togrutanin zatrzymał się i dał sobie chwilę namysłu. Zamknął oczy, by przed jego jego wizję ponownie opanowała czerń. Wsłuchał się w wewnętrzny głos i pozwolił się prowadzić kosmicznej energii. Nagle, poprzez zamknięte powieki, dostrzegł błysk dobywający się od strony lewego skrzydła. Przeszedł przez drzwi przedstawiające filar Mocy.
Nie spodziewał się tego, co miał zastać. Po uchyleniu drzwi ujrzał swoją sypialnię na Valirii. Wszystko było takie samo jak w dniu, kiedy opuścił tę planetę. Okno otwarte na plac świątyni, skąd dobywały się śmiechy młodzików, wpuszczało świeże powietrze do środka niewielkiego pomieszczenia. Plecak, z którego wystawał koc i manierka, leżał przy nodze jednoosobowego łóżka, a na biurku podsuniętym pod parapet stało pudełko kakao.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? - odezwał się kobiecy głos zza pleców Talyma.
Zdziwiony Togrutanin odwrócił się i ujrzał twarz młodej Rycerz Jedi, przez którą przechodziła blizna w kształcie litery X.
- Witma - westchnął wzruszony Padawan, który sięgnął po dłoń ukochanej. Dziewczyna jednak błyskawicznie zabrała rękę, by nie pozwolić mu na dotyk.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? - powtórzyła stanowczo, a w jej oczach pojawiła się złość i rozpacz.
- Witma, ja... - Talym próbował się nieporadnie tłumaczyć, jednak emocje nieubłaganie ściskały jego gardło.
- Dlaczego mnie zostawiłeś?! - wykrzyknęła po raz kolejny, a do jej oczu napłynęły łzy.
Togrutanin spróbował się do niej zbliżyć, by ją objąć, jednak w momencie, gdy zrobił krok, Witma wykręciła mu nadgarstek. Przeszywający ból ręki sprawił, że Talym upadł na kolana. Padawan zacisnął powieki i pochylił głowę, a do jego montralów co chwilę docierało to samo, natarczywe pytanie - Dlaczego mnie zostawiłeś?!
W jednej chwili wszystko ustało. Znajdował się pośrodku lasu, na pagórku, a wokół niego panowała noc przyozdobiona zjawiskową zorzą. Była to ta sama noc, kiedy zakończył swój związek z Witmą, jednak nigdzie jej nie było. Czuł, że to była ta sama noc. Gdy tylko spojrzał w górę, ujrzał, że księżyc został zastąpiony wielkim, okrągłym zielonym kryształem, który pokrywał większość nieba. Ten sam kryształ, jednak o wiele mniejszy, spoczywał w jego naszyjniku ze srebrnym łańcuszkiem. Była to biżuteria, którą chciał podarować Witmie zaraz po rozstaniu, by przypominała ona jej właśnie o Talymie. By mógł być z nią na zawsze w tej symbolicznej formie.
"Jaki był twój cel?" - odezwał się ciężki głos, który zdawał się docierać od strony kryształowego księżyca. Tembr głosu rezonował w Talymie. Niskie dudnienie przywodziło na myśl gong, który równocześnie uspokaja i ogłusza ciało. Padawan nie odpowiedział. Czuł się sparaliżowany, oderwany od rzeczywistości. Wtedy jego ciało się uniosło i powędrowało w stronę szmaragdowej twarzy kryształu kyber. Nim się zorientował, znajdował się pośrodku kosmosu, a jego ciało opływały płachty barw zorzy.
"Nie chciałeś być w Tarczy?"
- Nie... To nie tak.
"Chciałeś się usunąć z drogi Witmie'Glred Maginii? Nie chciałeś jej przeszkadzać na ścieżce Jedi?"
- Tak. Chociaż... nie, ja... - Talym czuł się zdruzgotany. Jego wypowiedzi były niepewne. Błądził myślami w swym umyśle, rozpaczliwie goniąc za odpowiedzią na to najważniejsze pytanie.
"Boisz się swojej mrocznej wersji? Odcinasz miłość, by ona nie powstała?"
- Nie! Nie boję się jej!
W tej chwili Padawan ponownie został szarpnięty przez niewidzialną siłę, a jego ciało zaczęło się niebezpiecznie szybko zbliżać do zielonego giganta. Gdy już miał się zderzyć z jego powierzchnią, nastała ciemność.
Togrutanin rozglądał się na wszystkie strony. Stał na nogach i właściwie tylko tyle widział. Pod nim, nad nim i wszędzie dookoła była tylko przytłaczająca, czarna otchłań. Nagle jego wzrok natknął się niewielką postać. Była to dziesięcioletnia wersja Talyma.
Padawan powoli podszedł do chłopca. Widok ten odebrał mu dech w piersiach i przyprawił o wzruszenie. Między nimi było dziesięć lat różnicy. I dopiero teraz to wszystko do niego dotarło.
- Boisz się - wyznał chłopiec swym dziecięcym głosem. - Boisz się, prawda?
Talym uronił łzę i klęknął na jedno kolano, zaraz przed mniejszym Togrutaninem. Uśmiechnął się delikatnie i przejechał dłonią po nieskazitelnym, błękitnym policzku.
- Tak... Tak bardzo się boję - wyszeptał Padawan.
Dziecko nie spuszczało wzroku z Talyma. Jego mimika nie zdradzała żadnych emocji, jedynie spokój.
- Nie musisz się bać. Bohaterowie się nigdy nie boją.
- Wiesz... Właśnie w tym problem, że... czasami się boją. - Zaśmiał się przez łzy. - Czasami się boimy. - W sposób zaczepny dźgnął chłopca palcem w środek mostka. - Tacy jak my. Boimy się.
- Dlatego uciekłeś. Żeby się przestać bać.
- Tak. - Talym pokiwał głową. Na moment wzbił wzrok w dół, by przetrzeć swe łzy. - Chciałem znaleźć dowód, że nie muszę się już bać.
- Znalazłeś?
Nastała cisza. Padawan nie odpowiadał. Patrzył tylko w te swoje-nieswoje młodsze oczy. W swych fałszywych wspomnieniach był dzieckiem wychowywanym na Zakuul. Dzieckiem, które chciało pójść w ślady rodziców i tak, jak oni, pomagać światu jako Jedi. W prawdziwej wersji wydarzeń to śmierć jego ojca i matki była powodem, dla którego chciał być silniejszy, by już nikt mu bliski, czy niebliski, już nigdy nie zginął z powodu ogólnie panujących konfliktów. Chciał zakończyć łańcuch nieszczęść i uratować tyle niewinnych istnień, ile się dało. W obydwu wersjach nałożył na siebie ogromne oczekiwania, wizję zostania bohaterem galaktyki. Zapragnął zostać kimś wielkim i zapieczętował to jako swój cel. Życie w Tarczy pchało go w stronę spełnienia tychże marzeń i pragnień. Niestety, trwało to do czasu. W pewnym momencie z potencjalnego bohatera galaktyki stał się wrogiem Republiki. Chcąc ratować bal przed atakiem ukrytych morderców, dokonał zniszczeń, które przykryły jego chwałę. Próbując zdobyć informacje na temat senator Palpatiny, stał się zbirem napadającym na bezbronnych polityków. A jakby tego było mało, koniec końców znaleziono go przy senator, aresztowano i przeprowadzono przez miasto w towarzystwie kamer przesyłających obraz do HoloNetu. Został zniesławiony przed całą galaktyką. Z bohatera stał się złoczyńcą. Z członka organizacji ratującej słabszych stał się częścią pirackich napadów. Widział w sobie kogoś, kogo chciał zwalczyć.
Ta wyprawa w nieznane miała pociągnąć go sznurkami w odległą galaktykę - gdzieś, gdzie zawsze znajdzie się ktoś, kto potrzebuje pomocy. Talym potrzebował nie tyle celu, co sposobności na udowodnienie swoich dobrych intencji. Chodziło tylko o to i aż o to. Jego miłość łącząca go z Witmą faktycznie była przeszkodą dla samej Witmy w tym, by została Jedi w pełnym tego słowa znaczeniu. Niestety, była też przeszkodą dla niego, by spełnić oczekiwania wobec samego siebie. Nie mógł pozostać w Tarczy, obok ukochanej, jeżeli chciał ratować świat. Do tego potrzebował nowego startu, nowej misji. Fakt, że Moc zaprowadziła go na Oon - planetę, która właśnie bohatera potrzebowała - był tylko dowodem na to, że jego decyzja była najlepszą decyzją, a w tym wszystkim wspierała go Moc.
To wszystko jednak nie kończy się na Oon. Nawet jeżeli uda mu się pomóc mieszkańcom tego globu, jego stolicy, to jego imię dalej będzie nosiło znamiona dawnych wydarzeń. Talym potrzebuje je wyczyścić. Potrzebuje pokazać innym i sobie, przede wszystkim sobie, że jest bohaterem, jakim zawsze chciał być.
Także odpowiedź na pytanie, czy znalazł dowód na to, że nie musi się już bać, stała się jasna. Jasna jak to, co planował zrobić.
- Znalazłem - odpowiedział spokojnie.
Chwilę później cała postać jak i ogarniająca go nicość zaczęły się rozpływać, by ukazać kryjące się za wszystkim miejsce. Chwilę później znajdował się po drugiej stronie drzwi symbolizujących Moc jako jeden z Filarów Jedi. Klęczał w pomieszczeniu spełniającym funkcje korytarza, jednak pod obiema ścianami ciągnęły się miejsca wyznaczone do medytacji - okrągłe poduszki postawione na okrągłych, metalowych i zdobionych płytach. W suficie znajdowały się lampy oświetlające wszystko. Z początku wydawało się Talymowi, że to jest zwykły przykład elektroniki. Zrozumiał jednak, że za szklanymi kopułami znajdują się świecące się, żółte kryształy.
Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, które właśnie w tym momencie zaczęły się uchylać. Talym słyszał kroki jakiejś postaci, z czego co drugi wydawał metaliczny dźwięk. Za chwilę ujrzał niską, naprawdę niską, postać ubraną w szaty Jedi, poruszającą się o lasce. Jej sposób ruchu był dziwnie sztywny. Przez poły płaszcza Togrutanin dojrzał metalową protezę. Najciekawsza jednak była twarz tej osoby. Był to przedstawiciel rasy Aleena. Zdawał się być samcem w podeszłym wieku.
Niziutka postać zatrzymała się na widok Talyma. Nie dała po sobie poznać zdziwienia. Może nawet go nie czuła? Jedi ten zatrzymał się, oparł obie dłonie o laskę i popatrzył przenikliwie po Padawanie.
- Jedi?
- Tak? - odpowiedział niepewnie Talym, podnosząc się. - To znaczy... tak jakby.
- Oczywiście, że nie Jedi - skwitował przedstawiciel rasy Aleena i ruszył w stronę drzwi, przez które wszedł Togrutanin.
Padawan oniemiał. Chyba prędzej spodziewał się wizji Mocy, w której ujrzy Witmę, gadający, zielony księżyc i młodszą wersję siebie, niż jakiegoś sędziwego Jedi. Togrutanin podrapał się za głową i pobiegł za tą tajemniczą postacią...
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział VIII

Pisanie by Talym Nie Wrz 01, 2019 3:36 pm


Talym wyszedł za sztywno kroczącym Mistrzem Jedi rasy Aleena na rozwidlenie prowadzące do trzech różnych skrzydeł Świątyni, gdzie każde ze drzwi było oznaczone innym symbolem Filarów Jedi. Właśnie wyszli z tych przedstawiających Moc, by zaraz skręcić w prawo i przejść przez te określone znakiem Wiedzy.
Za framugą znajdowało się spore pomieszczenie zbudowane na planie półokręgu. Rzędy zautomatyzowanych półek z holodyskietkami były skierowane niczym promienie w stronę osoby przekraczającej próg pomieszczenia, a ich słaba, ledwo działająca błękitna poświata ujawniała chaos, który zamieszkał w tych Archiwach.
Niski staruszek Jedi kroczył nad księgami, holopadami i innymi przedmiotami porozrzucanymi po podłodze z nieznanego powodu. Większość pokrywał kurz, którego drobinki również wisiały w powietrzu, co było widoczne na tle migoczących urządzeń. Mechaniczna noga Aleena postukiwała, tworząc dziwnie uderzające echo. Miało się wrażenie, że był to rytm serca śpiącej Świątyni.
- Kim jesteś? - zapytał Togrutanin, stając pośrodku Archiwów. Otoczony skierowanymi w jego stronę półkami, czuł silną potrzebę skierowania swych dłoni w stronę zachowanej tu wiedzy.
- Jestem... nikim - odpowiedział Jedi, podchodząc do czytnika dyskietek. Urządzenie zdawało się być za wysokie dla osobnika tak niskiej rasy, jednak składowisko gratów usypane przed tą mechaniczną skrzynią pozwoliło wspiąć się na odpowiednią wysokość.
- Jesteś Mistrzem Jedi - poprawił go Talym, patrząc z nieskalaną ciekawością po tej małej istocie. Czuł płynącą od niego siłę, Moc. Zupełnie tak, jakby był wieloletnim dębem, którego wieki istnienia wytworzyły pień równie potężny co stabilny. Za słojami jego ochronnej warstwy kryły się jednak katastrofy, które odcisnęły piętno na samym rdzeniu.
- Jedi nie istnieją - stwierdził twardo przedstawiciel rasy Aleena, odwracając się twarzą do Talyma. Wpatrywał się w błękitne oblicze Togrutanina przez dłuższą chwilę, zachowując milczenie, po czym powrócił do swoich czynności. Wyciągnął z czytnika jakieś dyskietki i zszedł ze sterty gratów, by powędrować do jednej z półek, do której szuflad zaczął wkładać owe holodyskietki.
W Talyma te słowa uderzyły w sposób prawie fizyczny. Usłyszeć od kogoś takiego, że Jedi nie istnieją? Dla Talyma Zakon przez większość życia stanowił przykład niepokonanego, niosącego wyzwolenie i sprawiedliwość organizmu. I choć w ostatnim czasie zaczął kwestionować pewne poglądy tejże organizacji, dalej widział w nich ostoję bohaterstwa.
- To nieprawda! - podniósł głos, co poniosło się echem po Archiwach. Nie spodziewał się takiego efektu. Nie tylko po akustyce pomieszczenia, ale również po sobie. Wystraszyła go ta reakcja, więc zaraz się opanował. - Podobno Zakon Jedi przetrwał i ukrywa się gdzieś w galaktyce. Jedi żyją.
Gdy staruszek odłożył ostatnią z holodyskietek, spojrzał na Talyma ciężkim wzrokiem. Podpierał się o swoją laskę, trzymając na niej obie dłonie, po czym zaczął stawiać kroki w stronę Togrutanina.
- Jedi nie istnieją - powtórzył swoje słowa. - Wiesz, kim jest Jedi? Czym jest Jedi? Co stanowi o Jedi? - Aleena wpatrywał się swoimi ciemnymi, zmęczonymi oczyma w oczy Padawana. Talym nie wiedział co odpowiedzieć, więc odpowiedź przyszła od osoby, która zadała pytanie. - Nadzieja. A dla nas już nie ma nadziei.
Mistrz wyminął Togrutanina i ruszył do wyjścia.
Padawan nie dopuszczał do siebie tych słów. Buntował się przeciwko nim. Bunt ten znowu wydał swój owoc.
- Stój! - wykrzyknął Talym. Działanie to poskutkowało. Jednak swoje słowa Togrutanin musiał kierować do pleców Aleena. - Cały czas jest nadzieja. Możemy się odbudować. Pokonamy Zakuul. Uratujemy galaktykę!
Stary Mistrz Jedi zaczął się śmiać. Odwrócił się do młodzieńca z kpiącą ironią w oczach.
- Nie dostrzegasz sedna problemu, chłopcze. Patrzysz na... powierzchowne problemy. Nie znasz Zakonu. Nigdy nie byłeś w Zakonie. Widzę to. Powiedz mi, kim jesteś? - Aleena ponownie położył swoje dłonie na główce drewnianej laski i patrzył z rozbawieniem po Togrutaninie, jakby z góry wiedział, że odpowiedź będzie żałosna, że będzie potwierdzeniem tego, co on sam już wie.
Padawan przez moment stał oniemiały. Zaciskał i rozluźniaj palce, próbując złapać równy oddech, po czym zaczął mówić.
- Jestem Talym... i jestem Padawanem. - Przełknął ślinę. - Tak jakby... Jestem Padawanem z Tarczy Republiki. To znaczy... - Podrapał się za głową. - Już chyba nie jestem w Tarczy, ani nie jestem Padawanem. Uciekłem. Szukam jakiejś pomocy i...
- Szukasz celu - dokończył za niego Mistrz Jedi, nie tracąc uśmieszku. - Widzisz... - Zaśmiał się pod nosem. - Właśnie o tym mówię. Nie jesteś Jedi. Widzę w tobie zupełnie... zupełnie co innego. Dla Jedi najważniejsza jest Moc. Nie ma niczego oprócz Mocy. Dla ciebie? Dla ciebie liczy się cel. Chcesz coś osiągnąć. Chcesz być kimś. Chcesz zrobić coś. Twoje serce jest... jest... rozdarte. Miłość? Tak... Tak, to miłość. Dziewczyna.
Staruszek zdawał się czytać z Talyma jak z otwartej księgi. Padawan nie był w stanie niczego ukryć. Ale prawdą było również to, że Talym niczego nie starał się ukryć. Może podświadomie dawał pozwolenie na tę analizę, by otrzymać jakąś radę?
- Widzisz? Jesteś dowodem na to, że Jedi nie istnieją. Zakon upadł nie przez atak Zakuul. Zakon upadł, bo odszedł od Mocy. Widziałeś tamte drzwi? - Wskazał za siebie. - Trzy Filary Jedi, trzon, podstawa: Moc, Wiedza i Samodyscyplina. Co dla teraźniejszych Jedi jest filarami? Zwycięstwo, Władza i Wpływy. Dlatego upadliśmy. Nie przez Zakuul, tylko przez nas samych. To jest koniec Zakonu. To jest koniec Jedi. To jest koniec... - dokończył słabo. - Powiedz mi, chłopcze, czy znasz historię Zakonu? Czy znasz historię Exara Kuna? Czy słyszałeś o Wielkich Schizmach i Wojnie Domowej Jedi?
- Ale to nie ma niczego wspólnego z tym, co się dzieje - przerwał Talym. - Każdy popełnia błędy, trzeba tylko...
- Nie - przedstawiciel rasy Aleena odebrał prawo głosu. - Zakon jest skażony. Jedi nie różnią się niczym od Sithów! - Machnął ręką, nabierając bardziej groźnego wyrazu twarzy. - Powiedz mi, co jest gorsze? Sith, który z radością zabija swoich wrogów, czy Jedi, który jest zimny jak głaz i tak samo jak głaz zabija bez krzty zastanowienia? Wiesz, dlaczego tak wielu Jedi przechodzi na Ciemną Stronę? Ponieważ oni tak naprawdę już są po Ciemnej Stronie. Wystarczy im to uświadomić. Mówią za to ich własne zachowania!
- Nieprawda! - kłócił się Talym. Te słowa go zabolały. Były swoistym ciosem w jego autorytet. Burzyły jego wizję Zakonu.
- Satele Shan wysłała wszystkich na śmierć! Na mord! Wymordowała nas! - krzyczał Mistrz Jedi. - Wszyscy nie żyją... - dodał krucho, jakby suchy wiatr Archiwów zamroził jego struny głosowe. - Wszyscy nie żyją... - Opuścił głowę i ruszył w stronę drzwi.
Talym stał przez moment oniemiały. Myśli tłoczyły się w jego głowie. Nie mógł jednak pozwolić na to, by tak to się skończyło. Mistrz Jedi przeżył traumę, Padawan to wiedział. Do tego wszystkiego niepotrzebne były słowa. Wystarczyło spojrzenie i trochę... empatii.
- Może dlatego nie chcę być prawdziwym Jedi - oznajmił Talym.
Mistrz się nie zatrzymywał, toteż Togrutanin poszedł za nim.

Oboje wyszli z Archiwów. Przez moment wędrowali w milczeniu, pokonując ciemność wąskich, krętych korytarzy. Prowadzili wewnętrzne monologi, utwierdzając się w słuszności własnych przekonań.
Doszli do końca korytarza i znaleźli się w oświetlonej sali, która przypominała stołówkę. Na rzędach stołów stały jeszcze brudne naczynia, jakby pozostawione w biegu. Wiele z nich było rozbitych, pokruszonych na kamiennej podłodze. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowało się obramowane przejście od kolejnego miejsca.
- Odejdź stąd - odezwał się w końcu kulejący Jedi. - Nie wrócę do Zakonu.
- Nie proszę cię o to. - Po czasie namysłu Talym zmienił zdanie. Już nie chciał nakłaniać Mistrza Jedi do powrotu do swoich braci. Chciał czegoś innego. - Przekaż mi swoją wiedzę. Ucz mnie, żebym nie popełnił błędów tych wszystkich Jedi.
Aleena spojrzał badawczo po Padawanie.
- To nie ma sensu. Już i tak jest po wszystkim.
Talym wziął głęboki wdech i się zatrzymał. Trochę to rozbawiło Mistrza Jedi. Albo i ucieszyło? Przede wszystkim wyglądało na to, że Padawan sobie odpuścił i zostawi starca w spokoju.
- Idź stąd - dorzucił Aleena, nie zatrzymując się.
Togrutanin zrobił jednak coś zupełnie innego. Usiadł na ziemi i przyjął pozycję medytacyjną. Wyglądało na to, że nie ma zamiaru opuszczać tego miejsca. Mistrz Jedi spojrzał po młodzieńcu z dozą zdziwienia. Tego się nie spodziewał. Jednak swojego zdania nie zmienił. Po chwili wyszedł ze stołówki, zostawiając Talyma samego.

Minęły godziny. Mistrz Jedi dalej przechadzał się po świątyni. Spacerując po opuszczonych komnatach, ponownie przechodził przez stołówkę. Zaskoczyło go to, co zastał. Talym dalej trwał w tym samym miejscu.
Starzec zaśmiał się pod nosem i przeszedł obok Togrutanina, kierując się na drugą stronę sali.

Minęła kolejna godzina. Tym razem Mistrz Jedi przesiadywał w Archiwach, sprawdzając, które holodyskietki są jeszcze sprawne. Nagle usłyszał kroki. Drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał, były otwarte, toteż widział część korytarza. Gdy dostrzegł sylwetkę Talyma kierującą się do wyjścia, pokręcił głową z zażenowaniem i mruknął do siebie:
- Zero zdziwienia.

Mistrz Jedi postanowił wyjść na taras. Znajdował się on na szczycie góry, w której została zbudowana Świątynia Jedi na Oon. Wyglądało to tak, jakby cały górski szczyt został ścięty, pozostawiając po sobie płaską, kamienną płytę otoczoną lasem. Widać było stamtąd podnóża góry, korony wygiętych w łuk drzew oraz rozchodzące się na horyzoncie doliny.
Przedstawiciel rasy Aleena podszedł do murku i rozejrzał się po okolicy, rozkoszując się spokojem. Jego umysł jednak zmącił obraz, który dostrzegł. Wydawało mu się, że Talym sobie odpuścił. Że wrócił tam, skąd przyszedł. Ten natomiast właśnie wracał do Świątyni, z plecakiem przewieszonym przez plecy. Usiadł przed drzwiami świątyni i urządził sobie piknik.

Nastała już noc. Jakkolwiek stary Jedi próbował być obojętny na postać Talyma, nie mógł się oprzeć pokusie sprawdzenia, czy młodzieniec się nie poddał. Wyszedł ponownie na taras i pierwsze, co do niego dotarło, to dziwny, bardzo dobrze znany mu świst. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł zielony blask - Talym stał na dole i ćwiczył walkę mieczem świetlnym, a dokładniej mówiąc, jej I formę.

***

Koniec końców minęły dni. Raz po raz Talym opuszczał tereny Świątyni, a potem wracał. Widok Togrutanina po pewnym czasie przestał zaskakiwać Aleena. A co czuł Talym? Determinację.
Padawan wracał do statku, do generała Chora i Rycerza Jedi Defara, uzupełniał zapasy, rozeznawał się w wydarzeniach związanych ze stolicą Oon, po czym wracał do Świątyni.


Zbliżała się kolejna noc. To był już prawie tydzień, odkąd Talym spotkał Mistrza Jedi rasy Aleena.
- Jeden, dwa, trzy... Jeden, dwa, trzy... - liczył, wymachując mieczem w określonej sekwencji. - Jeden, dwa... - Nagle przerwał. Wydawało mu się, że coś słyszy.
Padawan wyłączył miecz, by lepiej wsłuchać się w otoczenie, i zaczął się rozglądać za źródłem dźwięku. Robiło się coraz głośniej, a Talym powoli się domyślał, co słyszy - dźwięk silników.
W tym momencie spomiędzy liści drzew zaczął docierać do jego oczu blask reflektorów. Zasłonił oczy dłonią, próbując jednocześnie dostrzec rysy statku. Z początku pomyślał, że to jego załoga - Chor i Defar - jednak szybko zmienił zdanie, gdy przeleciała nad nim flota składająca się z transportowca i dwóch myśliwców zbudowanych w kształt półokręgów z ich końcami skierowanymi do przodu. Padawan poznał te maszyny.
Togrutanin szybko się odwrócił i wbiegł do Świątyni. Transportowiec lądował przed górą, podczas gdy myśliwce krążyły w powietrzu. Mistrz Jedi akurat przebywał na tarasie, widząc wszystko idealnie. Statki przelatywały nad nim, tworząc podmuchy wiatru, które powiewały jego szatą.
Rampa statku została opuszczona i zbiegło po niej pięciu uzbrojonych i przygotowanych do strzału żołnierzy. Ich czarne zbroje były ozdobione znajdującymi się na barkach złotymi symbolami przedstawiającymi dwa złączone ze sobą grzbietami półokręgi. Talym od razu rozpoznał w nich "Nadzieję", organizację, która zniszczyła obóz Tarczy na Oon oraz służyła jako straż w stolicy planety.
Padawan oparł się o ścianę, za rogiem za drzwiami, niewidoczny dla żołnierzy. Czuł, jak adrenalina próbuje wzmocnić jego ciało. Wziął więc głęboki oddech, by uspokoić swoje mięśnie i wyciszyć umysł. W tej walce potrzebował skupienia, nie siły. Wyjrzał za róg i dostrzegł, że piątka ludzi zmierza w jego kierunku. Jeżeli się wychyli, prawdopodobnie wystrzelą w niego bez zawahania. Do tego, uwięziony w drzwiach Światyni, byłby łatwym celem do ostrzału, a salwa wypuszczona z pięciu blasterów będzie dla niego zbyt trudna do odbicia. Musiał coś wymyślić...

W tym samym czasie Mistrz Jedi obserwował to, co się działo, i nawet jako Mistrz Jedi nie był w stanie zachować spokoju. Spędził w tej świątyni ostatnie kilka lat i dobrze wiedział, że do czegoś takiego nie powinno dojść. Całą winę zrzucił na Talyma. Miejsce to było niewykrywalne dla skanerów. Po stolicy Oon krążyły plotki o istnieniu tejże Świątyni, ale dotychczas żadnej zwyczajnej istocie nie udało się odnaleźć tego miejsca. Była zabezpieczona na różne, bardziej lub mniej oczywiste sposoby. Stąd jedynym rozsądnym wytłumaczeniem było to, że to Talym ściągnął tutaj tych żołnierzy.
Gdy Aleena rozmyślał nad tym, dlaczego Padawan to zrobił, nad jego głową doszło do wybuchu. Podniósł wzrok i dostrzegł, że lasery myśliwców próbują zestrzelić tę Świątynię. Na szczęście laserowe pociski zetknęły się z polem ochronnym, które otaczało świętą górę Jedi.

Talym również poczuł drgania pola. Nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że nie jest dobrze. Miał teraz dwa wyjścia - albo wybiegnie na żołnierzy i zostanie przeszyty niczym ser szwajcarski, albo wbiegnie głębiej do świątyni i tam zmierzy się z wrogiem. Szczerze mówiąc, żadna opcja mu się nie podobała. Ale tylko jedna dawała mu szansę na przeżycie... więc ruszył ciemnymi korytarzami.
Tam Talym miał pewną przewagę. Korytarze nie tylko tworzyły skomplikowaną sieć połączeń, ale równocześnie były skąpane w absolutnej ciemności. I o ile żołnierze musieli opierać się na dźwięku, Padawan miał nie tylko Moc, ale i zdolność echolokacji. Togrutanin wyciągnął z kieszeni małe urządzenie, kształtem przypominało długopis. Nacisnął znajdujący się na nim przycisk, a do jego montrali nagle zaczęły docierać bardzo dobrze skorygowane ultradźwięki, pomagające zbudować wizualny obraz otoczenia. Schował się za rogiem i dał sobie chwilę skupienia. Wyczuwał dwa cele, zbliżające się do niego z dwóch stron. Sam znajdował się na swoistym skrzyżowaniu korytarzy. Wszedł w jeden z nich i poczekał. Po chwili przeszedł koło niego jeden z żołnierzy. Talym był schowany za rogiem, więc został niezauważony. Zakradł się za niego i nagle złapał go za szyję. W tym samym momencie, po drugiej stronie, wyszedł kolejny przeciwnik. Nie widząc, co się dzieje, wystrzelił z blastera. Pocisk trafił w bok trzymanego przez Padawana mężczyzny. Togrutanin szybko go puścił i odpalił miecz. Bezwładne ciało opadło u jego stóp, chwilę przed tym, jak sam został obsypany pociskami. Odbijał jeden po drugim, trzymając się formy IV, wariantu Shien. W końcu jedna z błyskawic trafiła wroga w udo. Dwóch zostało obezwładnionych.
Talym pobiegł dalej. Wyczuwał, że pozostała trójka szybko się do niego zbliża, kierowana usłyszaną przed chwilą strzelaniną. Kroki Padawana głośno odbijały się korytarzami, dając znać wrogowi, w którą stronę ma zmierzać. Togrutanin dotarł do stołówki. Biegł przez nią, próbując dostać się do przejścia po drugiej stronie. Gdy już był w połowie sali, do środka wbiegła pozostała trójka. Zaczęli strzelać. Talym odwrócił się i odbił kilka strzał. Nadal stanie i odbijanie pocisków tylu przeciwników nie było najlepszym pomysłem. Musiał szybko zmienić strategię. Zamknął na moment oczy i skoncentrował się w Mocy. Wyczuł trajektorię lotu kilku czerwonych błyskawic i odbił je wszystkie jednym machnięciem. Dało mu to ułamek sekundy na to, by wyciągnąć rękę w bok i szarpnął Mocą za znajdujący się obok dwumetrowy stół. Talym przewrócił go na bok i sunął w stronę przeciwników, tworząc w ten sposób tarczę przed pociskami. Na szczęście blat stołu był metalowy i wytrwał ostrzał. Teraz Talym był osłonięty przed żołnierzami, ale wiedział, że zaraz albo obejdą stół, albo zamienią go w proch. Dlatego zaczął biec w stronę wrogów. Gdy znajdował się blisko chroniącego go blatu, wykonał wślizg, równocześnie skupiając w swoich dłoniach Moc. Skończyło się to tak, że kopnął stół od spodu i dodatkowo pchnął go falą Mocy, posyłając mebel na przeciwników. Dwóch z nich zostało powalonych. Jeden przez to uderzył głową w ścianę i stracił przytomność. Drugi starał się uwolnić, a trzeci uniknął ataku, odskakując w bok. Nie zdążył strzelić w stronę Padawana, ponieważ ten już się znajdował przed nim. Togrutanin był dobrze zbudowaną istotą, więc wyrwał przeciwnikowi blaster i rzucił za siebie, po czym szybko zadał cios w żebra, a następnie rękojeścią miecza uderzył go w potylicę. Gdy ostatni z przytomnych żołnierzy akurat wygramolił się spod przyciskającego go blatu, został kopnięty w żuchwę.
Talym próbował złapać oddech. Sama akcja nie była męcząca. Nie wymagała od niego nadludzkiego wysiłku. Chodziło o niebezpieczeństwo, w którym się znalazł. Nagle syknął i złapał się za ramię. Gdy spojrzał na dłoń, jego błękitna skóra była zabarwiona krwią. Pocisk jednego z blasterów drasnął prawe ramię.
- Na Moc... - westchnął i odwrócił się w stronę przejścia znajdującego się po drugiej stronie stołówki. Musiał szybko znaleźć starca Jedi.
Gdy tylko postawił kilka kroków, za jego plecami rozległ się charakterystyczny syk.
Talym zamknął oczy i przeklął w duchu. Spojrzał za siebie i dostrzegł coś, czego za nic się nie spodziewał.
Przed Padawanem stał cyborg. Był niższy od Togrutanina o głowę, a jego mechaniczne protezy były...
"Nie" - pomyślał Talym. - "To nie jest cyborg."
Jedynym, co było ludzkie w tej postaci, to blada, łysa głowa i część korpusu. Chociaż nie wiadomo, czy i to nie było syntetycznym wytworem mającym imitować ludzkie organy. Białe, świecące oczy wpatrywały się pusto w Togrutanina. Poza tym wszystko - nogi, biodro, ręce - było złożone z mechanicznych części. Najgorsze jednak było to, co trzymała owa postać - czerwony miecz świetlny.
- Sith? - zapytał zgłupiały Padawan.
- Odpowiedź: jestem Avecter - rozbrzmiał mechaniczny głos droida. - I jestem ucieleśnieniem tego, czym jest Sith.
Postać ruszyła na Talyma. Oboje starli się w tańcu mieczy. Talym odparowywał ataki jeden po drugim, ale czuł, że traci przewagę. Ruchy przeciwnika były szybsze i zdawały się analizować technikę Padawana, przez co każdy kolejny cios był skuteczniejszy i bardziej precyzyjny. Droid zamachnął się mieczem na głowę Togrutanina, a ten zablokował cios. Przez chwilę się siłowali. Talym czuł pulsujący ból ramienia, który tylko utrudniał koncentrację. Chcąc się wyswobodzić, wykorzystał resztki sił do uniesienia miecza i uwolnienia jednej ręki, by posłać falę Mocy w stronę wroga. Droid został odrzucony, ale jego mechaniczne stopy wbiły się w ziemię i zatrzymały resztę metalowego ciała. Świątynia znowu zadrżała. Tynk posypał się z sufitu. Talym stał w miejscu, trzymając obiema dłońmi miecz. Zielona klinga połyskiwała między nim a jego przeciwnikiem.
- To zaczyna się robić dziwne - skwitował Talym, próbując się uspokoić.
Nagle wszystko wydawało mu się poważniejsze. Wiedział, że uciekając z Valirii i lecąc w nieznane w poszukiwaniu przygód musi się przygotować na wszystko. Ale to? Droid Sith? Organizacja próbująca go zabić? To wszystko nagle stało się poważniejsze. Już nie było obok niego Witmy, która w każdej chwili mogła go ochronić. Tutaj na szali było jego własne życie i tylko on mógł je obronić.
Padawan uśmiechnął się delikatnie. Właśnie zdał sobie sprawę, że dzieje się dokładnie to, czego chciał. Chciał wrażeń? Specjalnej misji, dzięki której udowodni swoją wartość? Prawdziwego nemesis, dzięki któremu zyska chwałę? Chciał być niczym ten bohaterem z filmu akcji? No to...
Nagle został porażony błyskawicami. Z palców droida wylatywały porażające pajęczyny prądu, które odbierały Talymowi władzę nad ciałem i przysparzały bólu. Padł na kolana i wypuścił miecz. Już kiedyś miał okazję doświadczyć na sobie Błyskawic Mocy. Jednak to nie było to. Czuł, że za tym kryje się zwykła technologia a nie Moc. Mimo to nie był w stanie wyzwolić się z uścisku elektryczności.
- Poddaj się - mówił mechanicznym głosem Avecter. - Poddaj się siłom Ciemności. Dołącz do nas, a razem zmienimy ten świat. "Nadzieja" przyjmie każdego...
- Nie! - wykrzyknął w odpowiedzi.
Talym i Ciemna Strona Mocy? O tym nie było mowy. Padawan prędzej zginie, niż da się skusić czemuś takiemu. W jego ciele nie było miejsca na ciemność. Cała esencja Talyma opierała się na świetle, którego nie mógł zdusić żaden cień. Ten Togrutanin był przykładem tego, że w świecie istnieje nieskazitelna czystość. Koniec końców Talym kierował się tym, czego wyzbywali się Jedi - miłością.
Gdy Padawan już myślał, że przegrał walkę, wiązki prądu zniknęły. Gdy spojrzał na Avectera, dostrzegł, że ten został przybity do ściany, nad drzwiami, przez niewidzialną siłę. Moc.
Talym odwrócił się i zobaczył Mistrza Jedi z wyciągniętą dłonią.
- Dziękuję - wydyszał Padawan, ale przedstawiciel rasy Aleena nawet na niego nie spojrzał.
- Przyszedłem tutaj, żeby cię zabić - odparował Mistrz Jedi, uśmiechając się pod nosem. - Ale teraz widzę, że jednak się co do ciebie pomyliłem.
Nagle w sali jadalnej rozległ się ogłuszający dźwięk, który rozproszył Aleena. Pisk objął całą salę, zmuszając obecnych do zatkania organów słuchu.
Dźwięk ustał. Zanim Jedi zorientowali się, co się stało, droida już nie było.
- Uciekł - stwierdził Talym, trzymając się za montrale. - Użył jakiegoś mechanizmu.
- Nie mamy teraz na to czasu - rzekł Mistrz Jedi. - Chodź.

Kiedy biegli na taras, Talym zauważył, że kulejący Aleena i ta jego stara, zardzewiała proteza nogi zostają w tyle. Z tego powodu wziął go na ręce i w ten sposób wybiegli na górę. Gdy tylko zobaczyli nocne niebo i niebieską energetyczną kopułę pola siłowego opierającego się atakom myśliwców, Padawan odstawił Mistrza Jedi na ziemię.
- Jak ich powstrzymamy?
Mistrz Jedi zamknął oczy, rzucił laskę gdzieś na bok i wyciągnął przed siebie ręce. Wokół rozległ się charakterystyczny dźwięk Mocy i nagle statki spowolniły. Poruszały się wolniej, jakby dla nich czas spowolnił. Talym sobie wtedy zdał sprawę, co może zrobić. Wziął rozbieg i skoczył do góry, wzmacniając swoje możliwości Mocą. Będąc w powietrzu, odpalił miecz świetlny i wbił się w kadłub statku, lądując na dachu jednego z nich. Myśliwiec po chwili odzyskał prędkość, tak samo jak i drugi. Togrutanin musiał się mocno trzymać, żeby nie spaść. Padawan przeczuwał, że opór wiatru w tym wypadku będzie najmniejszą przeszkodą. Gorzej będzie, gdy maszyna wykona manewr. Talym rozpruł poszycie statku i w ten sposób dostał się do fotela pilota. Chwilę później mężczyzna wyleciał za burtę, a Togrutanin siedział za sterami.
Już w pierwszej sekundzie prawie się rozbił o drugi, wrogi myśliwiec.
"W takich chwilach żałuję, że tyle czasu spędziłem na wspinaczce po górach, zamiast ćwiczyć pilotaż" - pomyślał Talym i skręcił ostro w prawo, by naprowadzić działa na swojego przeciwnika.
Gdy już był gotowy oddać strzał, zorientował się, że nigdzie nie widzi wrogiego myśliwca. Nagle jego statek się przechylił, a obok niego przeleciały czerwone wiązki energetyczne. Pociski uderzyły w las, powodując wybuch. Talym od razu wyczuł w tej akcji działanie Mocy. Został obrócony przez Aleena, który obserwował i kontrolował sytuację z dołu. Będąc teraz obróconym bokiem, zobaczył z góry zwykłą górę. Zero śladu po tarasie. Nigdzie też nie było widać Mistrza Jedi. Jednak chwilę później dotarł do Padawana świst kolejnych pocisków. Miały one uderzyć w górę, kiedy zetknęły się z niewidzialnym polem. Niestety, energia Świątyni musiała się wyczerpać, ponieważ błękitna, fluorescencyjna płachta zaczęła zanikać, odsłaniając prawdziwy obraz znajdujący się poniżej. Togrutanin dostrzegł niewielką postać Mistrza i uśmiechnął się pod nosem.
Nie było czasu na sentymenty. Trzeba było wrócić myślami do akcji. Talym zmarszczył czoło i wyprostował dziób statku. Na skanerach o dziwo nie widział żadnego statku, ale jego zmysły Mocy podpowiadały mu, że przeciwnik siedzi mu na ogonie. Padawan przeniósł więcej energii do silników, tym samym przyspieszając, po czym gwałtownie skręcił. Właśnie oberwał jedną z błyskawic wrogich działek w skrzydło, przez co ciężko mu było utrzymać poziom. Stwierdził, że ma tylko jedno wyjście.
Oba myśliwce leciały teraz prosto na siebie. Talym modlił się w duchu, by znajdujący się poniżej Mistrz Jedi odczytał jego intencje. Nie wiedział, czy to coś da, ale starał się to przekazać myślami. Wysyłał swoje zapakowane w wyobraźnię zamiary, chcąc wyjaśnić swój plan.
Statek przeciwnika nie skręcał. Udało się. Mistrz Jedi trzymał Mocą wroga, by maszyna nie zmieniła toru lotu. Za chwilę się zderzą.
Skok.
Padawan wyskoczył przez wypaloną dziurę w dachu i na moment zawisł w powietrzu. Chwilę później oba statki wpadły w siebie.

Gdy Talym spadł na dach, nieco się potłukł. Spadając z takiej wysokości, zbił sobie łokieć, zwichnął kostkę i oczywiście był cały obdrapany. Gdy podniósł głowę, dostrzegł uciekający transportowiec wroga.
- Przyszli tu za tobą - stwierdził Mistrz Jedi, podchodząc do młodzieńca.
- Jak to? - wydyszał Padawan.
Aleena nie odpowiedział. Sięgnął po coś pod szatę i wyciągnął drobne, zmiażdżone urządzenie.
- Nadajnik - skwitował starzec. - Miałeś go cały czas w swoim plecaku.
Togrutanin złapał się za głowę. Nie był w stanie się podnieść. Wszystko za bardzo go bolało, a do tego czuł, że od razu by zemdlał.
- Myślałem, że tutaj elektronika nie działa.
- Bo tak jest. A przynajmniej było... Odkąd tu przyszedłeś, urządzenia zaczęły działać na nowo… Po części.
Talym nic z tego nie rozumiał.
- Nie patrz tak na mnie - dodał Aleena. - Niewiele więcej z tego rozumiem niż ty. - Mistrz Jedi rzucił Padawanowi zepsute urządzenie. - Szykuj się, chłopcze. Jestem Igan Mykkenri i pokażę ci, jaki naprawdę powinien być Jedi.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział IX

Pisanie by Talym Nie Wrz 08, 2019 7:17 pm

- Sto dziesięć, sto jedenaście, sto dwanaście... - wyliczał wykonujący pompki Talym, podczas gdy Mistrz Jedi Igan Mykkenri, rasy Aleena, siedział na jego plecach i medytował.
Owi użytkownicy Mocy trenowali na Oon, u stóp góry kryjącej w sobie opuszczoną ostoję strażników pokoju, w lesie, gdzie każdy pień był wygięty w łuk i każdy liść zdawał się kierować do serca tego terenu - Świątyni Jedi.
- Nie rozumiem - Togrutanin przerwał liczenie. - Co takiego trudnego jest w robieniu pompek?
Talym od razu pożałował swoich słów. Nacisk na jego plecy nagle stał się tak potężny, że niemożliwym było wyprostować ręce w łokciach. W tym samym czasie ucieszony z siebie Mistrz Jedi opierał swój drewniany kostur o kręgosłup Padawana, równocześnie naciskając Mocą na młode, silnie zbudowane ciało.
- Dyscyplina, cierpliwość, zaufanie - rzekł Igan Mykkenri, po czym dołożył tyle energii ciężaru na plecy Togrutanina, że ten już nie wytrzymał i padł twarzą w łaskoczącą jego lico trawę.
Wszystko z boku obserwował Rycerz Jedi rasy Ryn - Defar. Patrzył na to z delikatnym uśmiechem. W Talymie widział kogoś na wzór młodszego brata, toteż tego rodzaju obraz przysparzał nieco rozbawienia i poczucia, że to wszystko wyjdzie na dobre.
Mistrz Mykkenri zszedł z Padawana i stanął przed jego głową.
- Wstawaj, chłopcze. Chyba że już się poddałeś? - Uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc kpiąco po błękitnoskórym.
Togrutanin jednak nie dał za wygraną. Podniósł się, otrzepał i popatrzył z determinacją w oczach po swoim metrowym nauczycielu. Talym był niepoprawnym optymistą. Odpuścić? Poddać się? O nie, to do niego nie pasowało. Niestety, przez to nie widział granicy, a to mogło go wpakować w otchłań, której nie chciał widzieć.

***

Talym i Igan siedzieli na środku tarasu wybudowanego na szczycie góry. Wokół nich rozciągało się zielone morze koron drzew oraz pasma górskie zdające się łaskotać niebo. Gdzieś tam dalej widać było także najwyższą wieżę stolicy planety Oon, w której urzędował prezydent. Pogoda sprzyjała nauce. Był dzień, lekki powiew wiatru orzeźwiał umysł, a promienie słońca wspomagały użytkowników Mocy w skupianiu swej uwagi na kosmicznej energii świata.
- Jesteś tylko i aż Padawanem - zaczął Mistrz Mykkenri - ale już teraz powinieneś zacząć wsłuchiwać się w Moc, by poznać ścieżkę, którą stawia ona przed tobą. Zaufaj jej, a wybierze dla ciebie taką ścieżkę, która będzie najlepiej dostosowana do twoich wrodzonych predyspozycji. Dzisiaj opowiem ci o ścieżkach, które Moc może dla ciebie wyznaczyć. Albo by ci wyznaczyła, gdybyś był członkiem prawdziwego Zakonu Jedi. - Przedstawiciel rasy Aleena popatrzył z pewną dozą pogardy w stronę siedzącego przed nim togrutańskiego chłopaka. Pogarda ta jednak nie była skierowana w postać Talyma, a instytucji Zakonu, którą utworzyła Tarcza.
Padawan Tarczy przemilczał tę uwagę, więc starzec kontynuował.
- Zakon Jedi podzielił role Rycerzy i Mistrzów Jedi na trzy gałęzie: Obrońców, Negocjatorów i Strażników. Obrońcy koncentrują się na walce oraz często są pierwszą linią obrony galaktyki przed tymi, którzy chcą ją zniszczyć.
Talyma to zaintrygowało. Obrońca Jedi? Czy to nie brzmi świetnie? Do tego walka ze złem? Heroiczne misje i ratowanie galaktyki? Strzał w dziesiątkę!
- Wywodzą się oni od pierwszych Rycerzy Jedi, którzy opuścili Tython - kontynuował Igan. - To oni sprawiali, że coraz większa część galaktyki była bezpieczna. Do dzisiaj kontynuują tamto zadanie. Działają niczym siły porządkowe Republiki. Są wojownikami i oczywistym ich znakiem jest miecz świetlny, który zazwyczaj jest koloru niebieskiego. Ci Obrońcy Jedi dzielą się dodatkowo na Strażników Świątyni, Obrońców Pokoju, Pilotów, Specjalistów od Egzotycznych Broni i Fechmistrzów.
Okej, Talym był przekupiony.
- Ale ty do nich nie pasujesz - skwitował Mistrz Jedi, patrząc się w droczący sposób po istocie, której montrale nabrały wyrazistszych kolorów.
Padawan podrapał się za głową.
- Dlaczego? Przecież to brzmi jak idealna praca dla mnie! Zawsze chciałem być kimś takim.
- Esencją Obrońcy Jedi jest walka. Ty, wbrew tego co myślisz, wojownikiem z krwi i kości nie jesteś.
Togrutanin chciał już coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Chyba rozumiał punkt Igana Mykkenri. Przede wszystkim Talym miał duże braki w walce mieczem świetlnym. Do tego stawianie czoła wrogom wyglądało dobrze tylko w holofilmach akcji. W prawdziwym życiu większość konfrontacji była związana z troską o bliskich, strachem przed porażką czy nawet śmiertelnym ryzykiem. Nie dawało mu to takiej satysfakcji, jakiej się spodziewał.
- Pomedytujesz, zobaczysz - dodał Igan. - Kontynuując, mamy jeszcze Negocjatorów Jedi. To oni skupiają się na prawdziwym pokoju. Starają się rozwiązywać konflikty bez używania przemocy i szukają sposobów na zjednoczenie żywych istot poprzez Moc. O ile Obrońcy Jedi walczą z pożogą mrocznych sił, Negocjatorzy podtrzymują podstawowe zasady moralne Kodeksu Jedi. Najbardziej szanowani z Mistrzów Negocjatorów Jedi są odpowiedzialni za negocjacje z politycznymi frakcjami należącymi do Republiki i z tymi poza nią. To oni lepiej niż ktokolwiek inny rozumieją pojęcie pokoju. Pomagają wszystkim ludom galaktyki w rozwiązywaniu ich politycznych konfliktów. Poza negocjacjami zajmują się nauką i badaniami.
Mimo że opis tej gałęzi Rycerzy Zakonu Jedi nie brzmiał już tak frapująco, Talym zaczął poważnie rozważać skupienie się na tej opcji. Nie było w niej obrazów spektakularnych bitew, aktów bohaterstwa i chwały, ale w swoich podstawach przedstawiała filozofię stanowiącą rdzeń duszy tego błękitnoskórego Togrutanina. Od zawsze tym, na czym mu najbardziej zależało, było niesienie dobra. A czym jest dobro, jak nie aktem niesienia pomocy bez krzywdzenia przy tym innych?
- Symbolem Negocjatorów Jedi jest ich głębokie zrozumienie i opanowanie Mocy - dodał przedstawiciel rasy Aleena. - Najbardziej doświadczeni z nich są nazywani Mędrcami. Wśród Negocjatorów znajdują się najlepsi z uzdrowicieli, jasnowidzów i proroków. Gdy jest taka potrzeba, wykazują się niesamowitymi umiejętnościami walki. Jednak w takim wypadku najczęściej posługują się Mocą. I chociaż noszą przy sobie miecze świetlne, najczęściej z zielonym ostrzem, to zazwyczaj tylko wiszą one przy ich pasach. Wydaje mi się, że ta ścieżka byłaby dla ciebie lepsza, chłopcze. Twoja umiejętność empatii i niespotykanie wyjątkowo silna więź z Mocą wręcz wykrzykują nazwę tej ścieżki. Ale to ty będziesz musiał zdecydować. W końcu każdy Jedi jest wolnym Jedi.
Talyma coraz bardziej kusiła ta wizja rozwoju. Faktycznie opis cech użyty do opisania wzorcowego przykładu Negocjatora Jedi bardziej przemawiał do Talyma, niż ten użyty do opisania Obrońcy Jedi.
- A jakie ścieżki może obrać taki... Negocjator? - dopytał Talym, patrząc z zainteresowaniem po tej małej, choć potężnej, i jak widać niezmiernie mądrej istocie.
- Tak jak wspomniałem wcześniej, wśród Negocjatorów znajdziesz Uzdrowicieli, Jasnowidzów, Badaczy, Ambasadorów, Dyplomatów czy nawet Strażników Wiedzy.
- Ci Jasnowidzowie... oni przepowiadają przyszłość, tak?
- Nie tylko. Dzięki ich połączeniu z Jednoczącą Mocą widzą nie tylko wydarzenia przyszłości, ale i przeszłości. Widzą, jak Jednocząca Moc łączy czas i przestrzeń w jedną całość. Widzą rzeczy dziejące się z odległości setek lat świetlnych. Niektórzy zyskują tytuł Proroków, a ich wizje są zapisywane w holokronach.
Talym, znając swoje zdolności, wiedział, że ta ścieżka byłaby najlepiej dostosowana do niego chociażby ze względu na jego umiejętności telemetryczne. Z drugiej strony jego zamiłowanie do kultury Jedi, czytania książek i nauki czyniło go także dobrym materiałem na kogoś spod sztandaru Strażnika Wiedzy - historyka, archiwistę czy nawet bibliotekarza.
- Ostatnią z gałęzi Rycerzy i Mistrzów są Strażnicy Jedi. Są oni kimś pomiędzy Obrońcami a Negocjatorami. Nie są ani mistrzami walki mieczem świetlnym, ani mistrzami Mocy. Za to posiadają umiejętności, których żaden inny Jedi nie posiada. Do tych umiejętności nie jest wymagana wrażliwość na Moc. W funkcjonowaniu cywilów widzą potencjał na lekcje o tych dziedzinach, w których może pomóc tylko praktyka i wiedza. To wszystko zdobywają dzięki założeniu, że Moc nie da im odpowiedzi na każde pytanie. W porównaniu do Obrońców i Negocjatorów, często pozostają miesiącami czy latami na jednej planecie. W ten sposób mogą zostać wybrani na Stróży danej planety. Rzadko kiedy muszą używać broni, ale i tak noszą przy sobie miecze świetlne, najczęściej o żółtej barwie ostrza. Tak naprawdę ciężko ich spotkać. Pozostają ukryci, dopóki sytuacja nie wymaga, by było inaczej. Zajmują się zadaniami, którymi żadna z pozostałych grup nie chce się zająć, a także takimi, które dla innych Jedi wydają się niemożliwe. Wśród nich spotkasz szpiegów, śledczych, specjalistów od techniki, sabotażystów czy też ekspertów od innych dziedzin, które nie pasują do końca do tradycji Zakonu. Do Strażników Jedi należą też rekruterzy - osoby, których zadaniem jest szukanie w Republice dzieci wrażliwych na Moc i sprowadzanie ich na ścieżkę Jedi. Strażników możesz podzielić na Slicerów, Ekspertów od Techniki, Ekspertów od Zabezpieczeń czy też, najbardziej kontrowersyjnych z nich wszystkich, Cieni Jedi.
Na słowa "Cieni Jedi" Talyma przeszedł dreszcz. Witma kiedyś go przed nimi ostrzegała. Miał jednak wrażenie, że tu mowa jest o nieco innych Cieniach Jedi.
- Daj sobie czas, chłopcze, a Moc cię zaprowadzi na odpowiednią ścieżkę.

***

Talym i Igan stali pośrodku szerokiej sali zbudowanej na planie koła. Kopuła znajdująca się nad ich głowami była przyozdobiona freskami przedstawiającymi przeróżne obrazy związane z historią Jedi. Przy ścianach postawiono stojaki na kije treningowe, szafy z najrozmaitszym sprzętem i kukły. Całość była oświetlona przez przytwierdzone do ścian pochodnie.
- Istnieje siedem form walki mieczem świetlnym - tłumaczył Aleena, trzymając dłonie złożone na drewnianej lasce. - Jesteś w stanie je wymienić?
- Determinacja, Rywalizacja, Wyciszenie, Agresja, Wytrwałość, Równowaga i Zażartość - wymienił bezbłędnie Padawan.
- A w której z nich się specjalizujesz?
- W czwartej? - zapytał Togrutanin, drapiąc się za głową. - W Ataru?
- Ty pytasz się mnie czy ja ciebie?
Talym bezsilnie opuścił ręce i odetchnął ciężko.
- Och, nie wiem. Tyle jest tych form! A w mojej pamięci uczę się ich dopiero trzy lata. Ledwo panuję nad Shii-Cho.
- Masz braki w sztuce walki mieczem świetlnym - stwierdził Mistrz Mykkenri i wyciągnął rękę w stronę stojaków. Po chwilę do jego dłoni i dłoni Togrutanina pofrunęły miecze treningowe. Obie istoty złapały je, ale w obu przypadkach wyglądało to zupełnie inaczej. Igan zacisnął palce na rękojeści bez żadnego zawahania. Było to dla niego tak naturalne, jak poruszanie palcami. Natomiast Talym był w tej kwestii tak niezdarny, że przez moment musiał żonglować bronią, zanim spoczęła ona w jego uścisku.
Przedstawiciel rasy Aleena pokręcił głową z niedowierzaniem, a Padawan zaśmiał się nerwowo.
- Ale masz też duży potencjał w Mocy - dodał Mistrz Mykkenri. - Wykorzystujesz ją w sposób intuicyjny, do czego też masz talent. Trzeba w jakiś sposób zadośćuczynić twoim brakom w treningu. Musimy więc wybrać formę, która zrekompensuje i połączy wszystkie te cechy - Niman, formę dyplomatyczną.
Padawan słuchał w skupieniu. Nigdy nie przykuwał zbytniej uwagi do tej formy walki mieczem świetlnym. O wiele bardziej interesował go właśnie wariant Ataru, gdzie użytkownik wykonuje akrobatyczne i zjawiskowe figury, stanowiąc równocześnie niezwykle szybką i groźną broń.
Igan Mykkenri rozmieścił równomiernie swe stopy i odrzucił kostur na bok. Rękę z mieczem treningowym skierował za siebie, ostrze kierując w górę. Wolną dłoń położył na klatce piersiowej.
- Zaatakuj.
Padawan rzucił się na Mistrza Jedi. Trzymając miecz oburącz, spróbował zaatakować strefę II przedstawiciela rasy Aleena, czyli jego prawą rękę. Zrobił to, wykonując zamaszysty poziomy cios.
Akcja napotkała reakcję. Uniesiony ostrzem w górę i trzymany z tyłu miecz Igana ruszył dołem, zataczając pełne koło i w ten sposób odbił atak Talyma. Od razu po tym trzymana wcześniej przy klatce piersiowej ręka Mistrza Mykkenri została wysunięta w stronę Padawana i posłała na niego falę Mocy. Togrutanin nie był w stanie się przed tym obronić, przez co odleciał kilka metrów do tyłu. Efektem lądowania było kilka przewrotów w tył, co sprawiło, że ciało Padawana zostało potraktowane jak szmaciana lalka.
- Takiej mocy uderzenia nie zapewni ci żaden miecz świetlny - skomentował swoje dzieło Igan, podchodząc do obolałego Talyma, który nawet nie mógł się podnieść. - W Niman wykorzystujesz płynne i zamaszyste ruchy mieczem świetlnym tylko do tego, by wspierać potencjał Mocy. Bronisz się nim i tniesz, kiedy trzeba, ale prawdziwa siła tkwi w tym, jak pomysłowo wykorzystasz Moc. Ten wariant formy VI jest hybrydą poprzednich form, z wyjątkiem formy II, dzięki czemu nie posiada znacznych wad ani zalet. Jej opanowanie także jest łatwe, przez co twoje braki w umiejętnościach posługiwania się mieczem świetlnym nie będą aż tak znaczące. I przede wszystkim nie opiera się ona tylko na pracy ostrzem. Jako że jej inną nazwą jest Równowaga, używasz Mocy do zadośćuczynienia jej luźnemu stylowi machania mieczem... Czy to będzie twoją specjalnością? - Igan wbił spojrzenie w Togrutanina.
Klęczący na ziemi i trzymający się za żebro Padawan nie odpowiedział słownie. Spoglądał na swojego nowego mistrza, próbując skupić myśli wbrew doskwierającemu mu bólu. Po chwili uśmiechnął się kącikiem ust.
To będzie jego specjalnością.
Właśnie...
Talym zmrużył oczy.
- Nie masz miecza świetlnego - stwierdził, patrząc dziwnie po starcu. Dla upewnienia się, przeniósł wzrok na szaty Mistrza Jedi, próbując dostrzec między nimi rękojeść broni.
- To prawda - stwierdził sucho Igana.
Przez moment oboje trwali w milczeniu.
- To prawda... - powtórzył przedstawiciel rasy Aleena. - Miecz świetlny jest symbolem Zakonu Jedi. Dla mnie Zakon Jedi... nie istnieje.
Igan Mykkenri ruszył do wyjścia z sali treningowej na swej stalowej, wystukującej ciężkie brzmienie protezie. Padawan patrzył za nim ze współczuciem. Jak bardzo on musi cierpieć? Jak wielkiego bólu trzeba doświadczyć, by stracić wiarę w wartości, które pielęgnowało się dziesiątki lat?
Igan Mykkenri był świadkiem dosłownego i metaforycznego upadku Zakonu. Atak Zakuul jedynie przypieczętował los Jedi, na których ten wiekowy Aleena nie potrafił już patrzeć w ten sam sposób od dłuższego czasu. Przyczyny upadku Zakonu dopatrywał się w ich podstawach, wartościach. Twierdził, że jego koniec nie był skutkiem ataku Imperatora, a efektem zatrucia ducha Jedi. Będąc świadkiem zatracenia się tylu użytkowników Mocy, znając historię tylu przypadków upadłych Jedi, nie potrafił już tak samo patrzeć na swoją organizację. Trenowanie Talyma przywracało w nim nieco nadziei. Postać tego młodego Padawana pokazała mu, że w niektórych nadal jest prawdziwa wola Mocy. Ale sam Talym dla Igana Zakonu nie zrewolucjonizuje...


Padawan znajdował się w niewielkim pomieszczeniu. Tutaj bałagan był jeszcze większy niż w Archiwach. Cztery ściany oddzielone tylko kilkoma metrami przechowywały między sobą półki i szafy wypełnione częściami potrzebnymi do zmontowania miecza świetlnego. Chociaż i tak największa ilość z tychże komponentów znajdowała się na ziemi, w nieładzie.
Talym starał się dotknąć wszystkiego, równocześnie powstrzymując się od kichania. Ilość kurzu była przytłaczająca. Ale pomieszczenie to miało w sobie coś wyjątkowego - ciszę i setki wspomnień zawartych w tych drobnych częściach. Wiele z nich zdawało się szeptać swoją historię do granatowo-białych montrali.
Padawan usiadł przy biurku. Wcześniej musiał przesiadywać tutaj jakiś specjalista od tworzenia mieczy świetlnych. Na blacie leżało kilka emiterów, zardzewiałe ogniwo zasilające i pęknięty obwód modulacji.

"Miecz świetlny jest symbolem Jedi, obowiązku i poświęcenia" - przypominał sobie Talym słowa Mistrza Mykkenri.

- Jak mam wybrać stąd cokolwiek? - mruknął do siebie Togrutanin, przenosząc wzrok z blatu na stojącą przed nim zagraconą półkę.

"Miecz świetlny służy nie tylko do obrony. Jest on także istotnym elementem skupienia umysłu."

Padawan wyciągnął dłoń i zamknął oczy. Czuł, jak znajdujące się przed nim komponenty zaczynają wibrować. Od tego wszystkiego zaczęły go mrowić palce. Czuł się tak, jakby jego opuszki były łaskotane wiciami Mocy, które starają się go naprowadzić na odpowiedni tor. Poczuł, jak jego dłoń się zamyka, jakby sterowana niewidzialną siłą. Gdy otworzył oczy i pięść, dostrzegł leżącą na błękitnej skórze soczewkę do miecza świetlnego.

"Jednym ze sposobów poznania Mocy przez Jedi jest użycie miecza świetlnego jako instrument medytacji."

Talym sięgnął do pasa i odpiął swój własny, stary miecz. Położył go na stole i zaczął przyglądać się jego obudowie. Większość z tego, co w nim widział, mu odpowiadała. Czuł, że nie chce zastąpić całości. Zamiast tego wolałby go tylko zmodyfikować. Jakby nie patrzeć, trwał on przy nim już trzy lata.

"Miecz świetlny jest tak wyjątkowy i niepowtarzalny jak jego użytkownik."

Padawan ponownie odciął się od zmysłu wzroku. Pochylił nieco głowę a znajdujący się przed nim miecz świetlny uniósł się. Moc objęła go swoją istotą i powoli, subtelnie, zaczęła go rozkładać na pojedyncze elementy. Cały proces musiał być przeprowadzony ostrożnie. To wszystko nie tylko ze względu na wartość sentymentalną przedmiotu, ale i na fakt że rekonstrukcja i ponowna konstrukcja miecza mogła zakończyć się katastrofą nie tylko dla samego narzędzia.

"Dla Sithów miecz świetlny jest zwykłym narzędziem, które można wyrzucić i zastąpić."

Z rękojeści wyłoniło się jej serce - kryształ kyber. Jego zielona poświata padła na błękitne oblicze i położyła się niczym płachta na żółtych tęczówkach Togrutanina. Talym nagle poczuł, jak coś porusza się przy jego biodrze. Spojrzał w dół i dostrzegł przypięty do pasa naszyjnik - srebrny łańcuszek z zielonym kryształem kyber wyszlifowanym w kształt kuli. Znajdujący się w nim kamień dostał kiedyś od Witmy. Były dni, kiedy stanowił on rdzeń jej miecza. Gdy przyszedł czas by zbudować swój własny miecz świetlny, niebieski Padawan otrzymał od ówczesnej mistrzyni Maginii ten oto kryształ kyber. Dwa lata później Talym zamienił go w biżuterię, chcąc, by stanowił pamiątkę dla jego ukochanej. Na szczęście nie przyjęła prezentu.

"Kryształy nie odbierają energii Mocy od Jedi. Za to zbierają nadmiar energii, który emanuje od wrażliwych na Moc. Do tego mogą zachowywać ślady obecności poprzednich właścicieli."

Padawan popatrzył z powrotem na swój rozłożony na części miecz świetlny. Kryształ stanowiący jego centrum był niczym pole grawitacyjne, wokół którego pozostałe komponenty wykonywały melancholiczny taniec. Ten kryształ był zupełnie inny. Ten kryształ został wybrany przez Talyma, i na odwrót - ten kryształ, pochodzący z Ilum, wybrał Talyma.

"Kryształ,  z którym ma się więź, poprawia połączenie z Mocą. Jego użytkownik jest jak siatka a Moc jak woda przelewająca się przez nią. Kryształ pobiera nadmiar tej wody, Jasną i Ciemną Stronę. Im silniejszy staje się użytkownik, tym silniejszy staje się kryształ."

Padawan opuścił powieki. Do lewitującej sfery zaczęły dołączać inne części, w tym soczewka, która wcześniej znalazła się w dłoni Talyma. Komponenty się wymieniały. Jedne dołączały do symbiotycznego rytuału, inne się odłączały. Wszystko bardziej przypominało przemyślane działanie znajdującej się obok niewidzialnej istoty, znawcy, który w magiczny sposób doskonale wiedział co, gdzie, kiedy, jak i z czym łączyć, aniżeli zaplanowane działania Togrutanina.
Mijały godziny. Proces wymagał czasu. Wszystko musiało się zgadzać na poziomie molekularnym. Mimo że wewnętrznie Talym zachowywał spokój, oddał swój miecz w opiekę Mocy i wyciszył umysł, z jego serca do serca broni były przesyłane informacje - emocje, wspomnienia, rany i to, co najważniejsze - dusza.
Miłość.
Dobro.
Pokój.
Światło.
Szmaragdowy kryształ został otulony diamentową poświatą. Jego zielona esencja zdawała się rozpływać i mieszać ze śnieżną istotą.
Wszystko nabierało innego znaczenia.
Miecz został złożony.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział X

Pisanie by Talym Wto Wrz 17, 2019 12:11 pm

Drzwi kajuty otworzyły się z sykiem i stanął w nich szatyn z kilkudniowym zarostem. Ubrany był w łachmany i widać było po sylwetce, że wiele lat jego życia zostało wydane na służbę w wojsku. Jednak najbardziej rzucającym się w oczy symbolem poświęcenia był brak lewej ręki, której kikut zasłonięty był grubą chustą.
- Muszę ci coś pokazać - rzucił mężczyzna i zaraz zniknął z pola widzenia.
Talym powoli się podniósł z łóżka, odkładając na bok ledwo trzymającą się, wiekową księgę.
- Chor, co się stało? - zapytał, wychodząc na korytarz. Od razu dojrzał czekających w kokpicie żołnierza i Rycerza Jedi rasy Ryn - Defara.
Padawan stanął obok nich. Nie wyglądali na zadowolonych, zwłaszcza Chor.
- Prezydent stolicy wysłał przekaz - wyjaśnił mężczyzna. Już chciał kliknąć przycisk odpowiedzialny za wyświetlanie holowidea, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, by spojrzeć zmartwionym wzrokiem na Togrutanina. - Może ci się to nie spodobać. - I wtedy włączył nagranie.

Zrodzony z nieba Logo_n10

Przed oczami trójki wyświetlił się hologram wysokiej postaci ubranej w długi, sztywny płaszcz i czapkę mundurową, którą zdobił symbol Nadziei - dwa półokręgi stykające się wypukłą częścią. Ręce miał schowane z tyłu, a spod daszka w stronę kamery patrzyła para oczu, jedno biologiczne, drugie techniczne - prezydent planety.
- Obywatele Oon - zaczął swoją wiadomość - żyjemy w ciężkich czasach. Większość z was pewnie słyszała o ostatnich wydarzeniach. Organizacja zwana "Tarczą" postanowiła rozstawić swój obóz obok naszej stolicy. Jednak niewielu z was wie, dlaczego nasze wojsko zaatakowało owy obóz. Tarcza zniszczyła jedną z Gwiezdnych Fortec, tym samym stając się wrogiem Zakuul. Biorąc to pod uwagę, nie mogliśmy pozwolić, żeby ktoś taki przebywał na naszym terytorium. Gwiezdna Forteca Zakuul obserwuje i pilnuje nas. Jeden błąd może kosztować nas wszystkich życie. Dlatego apeluję do mieszkańców: jeżeli ktokolwiek wie, gdzie znajdują się te osoby - w tym momencie zostały wyświetlone twarze Talyma i Chora - wydajcie nam ich. Są to członkowie Tarczy przebywający na wolności. Muszą zostać aresztowani i oddani w ręce Zakuul, byśmy udowodnili swoją lojalność. - W przemowie nastała cisza, jednak wiadomość nie została zakończona. - Mam jeszcze apel do samych poszukiwanych... Jeżeli się poddacie, obejdzie się bez ofiar.
Hologram, który przed chwilą wyświetlał głowy Togrutanina i żołnierza, zmienił się teraz w skutą kajdankami młodą dziewczynę, której ręce i nogi pokrywały tatuaże.
- Aliaxa! - krzyknął Talym, poznając swoją przyjaciółkę z dzieciństwa.
- Macie godzinę. Czekam na was na głównym placu - dokończył prezydent i hologram zniknął.
- Znasz ją - stwierdził Defar. Stał z założonymi na piersi rękoma, a jego zakończony kitką ogon falował spokojnie.
- To moja przyjaciółka. Spotkałem ją jakiś czas temu w stolicy. - Talym zacisnął szczękę i pięści. - Idę po nią.
- Ja też - dorzucił Chor.
- Wiecie, że to jest pułapka? - zapytał Jedi, patrząc po twarzach towarzyszy. Sam nie wyglądał jednak na takiego, co uważa ten pomysł za zły. Raczej chciał poznać zdanie pozostałych.
- Tak, wiemy - Padawan spojrzał na Chora i kiwnął mu głową. Był wdzięczny za to, że żołnierz solidaryzował się z nim. - Ale nie mamy innego wyjścia.
- Tak właściwie... - zaczął Defar, analizując coś w głowie. - Nie pokazali mojego zdjęcia. Najprawdopodobniej nie wiedzą o mnie.
Cała trójka zaczęła po sobie spoglądać. W ich głowach już powstawał plan...

Zrodzony z nieba Digita10

Talym i Chor szli ramię w ramię przez główną ulicę miasta. Prowadziły ich rzędy domów z płaskimi dachami a przed nimi wznosiła się ogromna wieża. Zdawało się, że dotyka chmur. To tam stacjonował prezydent, ale to nie tam mieli się udać.
Oczywiście nie zabrakło gapiów. Ludzie mieli nadzieję, że poszukiwani członkowie Tarczy sami oddadzą się w ręce policji. Większość z nich wyglądała przez okna. Tylko nieliczni stali przy drodze i rzucali hasłami, których lepiej nie cytować.
- Kochają nas - stwierdził Chor, patrząc po twarzach miejscowych.
Dwójka dotarła na plac. Wyłożony szarymi płytami okrąg był podstawą dla pomnika składającego się z dwóch białych, marmurowych pazurów stojących na prostokątnym bloku kamienia. Całość była otoczona budynkami. Wielkość placu nie była imponująca, ale zmieściłaby kilka straganów.
Na miejscu czekał już prezydent. Wyglądał identycznie, jak na nagraniu. Przez wysoki kołnierz płaszcza i spoczywający na głowie beret widać było tylko oczy, z czego jedno, to mechaniczne, zrobione z czerwonego szkła, zdawało się analizować Talyma i Chora pod kątem uzbrojenia, którego nie mieli. Jego postać była wysoka i na pewno wzbudzała respekt. Wykończenia ubioru prezydenta były złocone, ale uwagę Padawana przykuwały przede wszystkim odznaka spoczywająca na piersi cyborga oraz emblemat na nakryciu głowy - symbol Nadziei, organizacji, która była odpowiedzialna za atak na obóz Tarczy i Świątynię Jedi na Oon.
Za plecami prezydenta stał oddział składający się z sześciu żołnierzy, również służących pod znakiem wrogiej organizacji. Byli w pełni uzbrojeni i gotowi do oddania strzału. Dwójka z nich pilnowała klęczącej Aliaxy. Różowowłosa dziewczyna kręciła głową i próbowała krzyczeć wbrew zakneblowanym ustom. Widać było, że łzy wymęczyły jej spojrzenie.
- Witajcie! - Prezydent przywitał przybyszy, unosząc triumfalnie swoje ręce. - Wiedziałem, że zachowacie się mądrze.
- Wypuść ją - rozkazał Talym, unosząc w górę ręce. Chor zrobił to samo.
- Dopiero gdy zostaniecie skuci.
Padawan przez moment milczał.
- Dobrze.
Władca stolicy spojrzał na swoich żołnierzy i kiwnął głową. Chwilę później dwójka żołnierzy podeszła do Togrutanina i mężczyzny, by nałożyć im kajdanki. Chor próbował się wiercić, ale koniec końców jego ręce zostały skrępowane.
Talym wpatrywał się w stronę Aliaxy, ale jego wzrok był skoncentrowany na kimś innym...
- Teraz możesz ją wypuścić - stwierdził, rzucając prezydentowi zaciekłe spojrzenie.
Mężczyzna stał w pewnej siebie postawie. Po chwili uniósł rękę i wykonał ruch palcami. Najwidoczniej był to gest dla żołnierzy, by uwolnili dziewczynę. Gdy jeden z nich ściągał Aliaksie kajdany, w pierś drugiego z nich wbiła się świetlna lanca o niebieskim ostrzu. Broń po chwili samoistnie wysunęła się z ciała i pofrunęła do dłoni Defara, który stał teraz za dwójką pozostałych oniemiałych żołnierzy.
Na placu wybuchł chaos. Aliaxa miała już uwolnione ręce, więc złapała za broń stojącego za nią żołnierza i zaczęła się z nim siłować. Chor uderzył tyłem głowy w czoło pilnującego go mężczyzny, a Talym kopnął swojego oprawcę w brzuch, powalając go tym samym na ziemię. Defar w tym czasie obezwładnił pozostałych żołnierzy.
Gdy obecni na placu walczyli, prezydent stał spokojnie. Jego oko analizowało wszystko, co się działo. Po chwili sam wykonał ruch. Chwycił za coś pod płaszczem i wyciągnął to przed siebie. Na jego dłoni znajdował się okrągły dysk - holoprojektor. Nagle nad urządzeniem pojawiła się hologramowa postać - młody Ithorianin, do którego głowy jeden z żołnierzy Nadziei przykładał lufę blastera.
Gdy Aliaxa to dostrzegła, zamarła. Po chwili również w jej stronę została wymierzona broń.
Talym nie wiedział, co się dzieje. Tak samo zresztą jak Chor i Defar.
- Poddajcie się, albo on zginie - wyjaśnił prezydent stanowczym lecz spokojnym głosem.
- Pounduk... - wymamrotała Aliaxa, nie mogąc w to uwierzyć.
Na placu nastała cisza. Pozostała trójka żołnierzy mierzyła karabinami w towarzyszy Talyma i w niego samego.
Padawan również oniemiał. Prezydent wyciągnął swoją kartę z rękawa; miał Pounduka - drugiego z zapomnianych przez Talyma przyjaciół.
Togrutanin padł na kolana i wbił swoje spojrzenie w zarządcę miasta.
- Wygrałeś.

Talym, Chor, Defar i Aliaxa zostali zamknięci. Każdy w innej celi, wszyscy z kajdanami, większość z zabezpieczeniami, utrudniającymi kontrolę Mocy. Okazało się jednak, że i Pounduk znajduje się w tym samym pomieszczeniu.
- Nic ci nie jest? - pytała słabo różowowłosa dziewczyna.
- Nie, spokojnie... - odpowiedział jej Ithorianin.
Padawan patrzył się pusto w pomarańczowe pole siłowe. Ponieśli klęskę.
- Ale nas zrobili... - przeżywał Chor, mamrocząc do siebie. Po chwili słychać było głośne westchnienie. - Już się nie mogę doczekać, aż Zakuul nas stąd zabierze - zaśmiał się żałośnie.
Defar pewnie medytuje, pomyślał Talym. Co innego mógł robić? Padawan podszedł bliżej pola. Zobaczył, że pilnowało ich kilku żołnierzy.
Jeden ze strażników spojrzał spod byka na Togrutanina.
- Na co się gapisz?
Togrutanin nie odpowiedział.
Drzwi do sali więziennej nagle rozsunęły się z piskiem i do środka weszła jakaś postać. Jej kroki były ciche. Może gdyby nie dźwięk przesuwających się płyt sygnalizujących czyjeś wejście, nikt by nawet nie usłyszał stąpania tej osoby. W polu widzenia Togrutanina nagle znalazła się kobieta. Wyglądała młodo i... zjawiskowo. Od razu zwróciła na siebie uwagę wszystkich obecnych na miejscu osób. Jej ruchy były tak kobiece, jak jej sylwetka. Pod ręką trzymała kilka ciemnych płaszczy.
Kobieta przeszła najpierw koło cel Aliaxy i Pounduka. Nie zwróciła na nich uwagi. Potem znalazła się przy klitce Chora. Popatrzyła po nim i poszła dalej. Niczego nie dało się wyczytać z jej oczu. Gdy znalazła się obok Talyma, zatrzymała się. Odwróciła ciało w jego stronę i przechyliła głowę, analizując togrutańską postać. Padawan miał wrażenie, że skądś ją znał...
- Jo, Ceo, Avler, jesteście oczekiwani w sekcji dwunastej - rzuciła kobieta, nie spuszczając wzroku z Talyma.
Chwilę później strażnicy wyszli. Gdy tak się stało, dziewczyna podeszła do konsoli umieszczonej w ścianie obok celi Padawana.
- Jestem Oksavia, wypuszczę was stąd.
- Co...? - wypalił sucho Talym, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Zaufajcie mi. Chyba że wolicie skończyć w Gwiezdnej Fortecy.
Pola siłowe zniknęły i cała więziona piątka wyszła ze swoich klitek. Oksavia usunęła wszystkim kajdany i wręczyła Defarowi jego świetlną lancę, która spoczywała pod ścianą.
- Musisz być aniołem - palnął Chor, nie mogąc wyjść spod wrażenia uroku kobiety.
Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się lekko i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Otworzyła drzwi na korytarz i rozejrzała się, czy nikogo tam nie ma.
Talym spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na Defara. Ten w żaden sposób nie odpowiedział.
- Ludzie, ruchy! - pospieszył ich Chor, który zaraz wyszedł za kobietą.

Grupa najpierw poruszała się korytarzami. Co chwilę byli zatrzymywani przez uniesioną rękę Oksavii. W końcu dotarli do wyjścia ewakuacyjnego, dzięki czemu szybko i niezauważenie mogli zejść po schodach na najniższe piętro i uciec z budynku.
Gdy stali już przed drzwiami prowadzącymi na wolność, dziewczyna odwróciła się do reszty i podała im płaszcze.
- Załóżcie to na siebie. Nikt nie może was rozpoznać.
Po tym otworzyła drzwi i wszyscy wyszli z głównej wieży prezydenckiej. Słońce już zaszło, chociaż było widno. Większość mieszkańców albo pracowała w kopalniach, albo spała, szykując się do ciężkiej pracy.
Talym maszerował z tyłu grupy. Wpatrywał się w kobietę, zastanawiając się, kim ona jest, dlaczego im pomogła i przede wszystkim... gdzie już ją spotkał? Jedno było pewne - pracowała dla Nadziei, sugerował to symbol wyszyty na rękawie jej koszulki oraz to, że żołnierze tejże organizacji wykonywali jej polecenia.

Udało im się opuścić teren miasta. Gdy zatrzymali się na obrzeżach lasu, Chor odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do Oksavii.
- Jak mogę ci się odwdzięczyć? - zapytał w bałwochwalczy sposób.
- Wybacz mi za to, co zrobiła Nadzieja.
Ta odpowiedź zatkała mężczyznę. Aliaxa i Pounduk stali obok siebie i rozmawiali, patrząc co chwilę na Talyma. Padawan w takim wypadku postanowił do nich podejść.
Togrutanin podrapał się za głową i wysunął rękę do Ithorianina.
- Cześć, Pounduk.
Obcy patrzył Talymowi prosto w oczy. Byli praktycznie tego samego wzrostu. Nagle oczy Pounduka zaczęły zachodzić łzami i wtedy objął on Talyma.
- Witaj, przyjacielu… - odpowiedział wzruszony Ithorianin.
- Dlaczego nam pomogłaś? - Defar skierował do Oksavii. Po tym pytaniu wziął głęboki oddech, rozkoszując się zapachem świeżego i chłodnego powietrza.
- Ja... Ja już nie chcę... - Jej głos się załamał, na co szybko zareagował Chor, obejmując ją ramieniem.
- Nie musisz się bać.
Talym i Pounduk wypuścili się z ramion i teraz razem z Aliaxą obserwowali sytuację. Padawanowi jednak ciągle coś nie dawało spokoju. W tej dziewczynie było coś... tak znajomego.
- Zaprowadźmy ją do statku - zaproponował, patrząc po swoich towarzyszach.
Chor od razu pokiwał głową, zgadzając się na tę propozycję. Defar jednak odpowiedział ciszą. Widać było, że nie do końca jest przekonany do tego pomysłu.
- Ej, spójrz na nią! - rzucił mężczyzna do Rycerza Jedi rasy Ryn. - Od razu widać, że potrzebuje... - spojrzał na kobietę, która zdawała się tak obarczona psychicznie, że samo patrzenie na nią przyprawiało o ból - ...potrzebuje trochę pomocy.
- Nie każcie mi tam wracać - wypowiedziała załamanym głosem. - Wiedzą, że to ja was wypuściłam. Od teraz jestem zdrajczynią. Ukażą mnie...
Aliaxa i Pounduk patrzyli na to, nie wiedząc co zrobić. W końcu Talym poklepał ich po ramionach.
- Możecie iść z nami.
- Nie możemy - odpowiedziała mu dziewczyna, której oba koki w kolorze fuksji kontrastowały z niebieskimi montralami Togrutanina. Popatrzyła po Pounduku i przełknęła ślinę. - Mają naszą rodzinę. Kiedy zauważą, że nas nie ma... Wolę nie myśleć, co się stanie. Musimy tam wrócić. - Popatrzyła smutno po Talymie, który nie mógł tego zrozumieć.
- Wtedy znowu was zamkną! Znowu was wykorzystają, żeby...
Aliaxa położyła dłoń na jego klatce piersiowej.
- Schowamy się. Bez obaw. Ukryjemy się w kanałach, razem z rodziną. Ty rób swoje. - Zmusiła się do uśmiechu, który dla porównania u Pounduka wyszedł naturalnie i bynajmniej autentycznie.
Padawan popatrzył po nich w zdumieniu. Trwała między nimi chwila ciszy, którą Talym wykorzystał do namysłu. W końcu wziął głęboki oddech i skinął głową.
- Dobrze, wracajcie. - I również się do nich uśmiechnął.
Trójka przyjaciół uściskała się, po czym Aliaxa i Pounduk ruszyli z powrotem w stronę miasta. Gdy Talym spojrzał na Defara, Chora i Oksavię, widać było, że doszli do jakiegoś porozumienia.
- Wracajmy - powiedział Rycerz Jedi i cała czwórka weszła do lasu, kierując się w stronę statku.

Blady księżyc unosił się nad planetą Oon, mając pieczę nad nocną porą dnia. Rampa statku Defara była opuszczona i ze środka wydostawało się światło. Obok maszyny rozpalono ognisko.
Chor nie opuszczał Oksavii nawet na krok. Siedział na jednym pniu razem z nią, podczas gdy Talym zadowalał się spoczywaniem na trawie. Kilka kroków dalej Rycerz Jedi rasy Ryn siedział na głazie, skąd docierały do nich przyjemne dźwięki.
- On tak gra na nosie? - zapytała z niedowierzaniem dziewczyna, patrząc w stronę Jedi.
- Ta, sztuczka jego rasy - odpowiedział Chor, zakładając na plecy kobiety koc. - Mają flet w nosie.
Padawan wpatrywał się w Oksavię. Jego żółte oczy próbowały przeniknąć jej osobę.
- To dlaczego nam pomogłaś? - zapytał. - Mówią, że jesteśmy niebezpieczni. Że przez nas może was zaatakować Zakuul.
- Dobrze wiem, że to nie jest prawda - parsknęła, jakby przelewając swoją złość na organizację zwaną Nadzieją. - Użyli tych kłamstw, żeby kontrolować mieszkańców. Coraz częściej dochodzi do protestów przeciwko prezydentowi. Ludzie już nie mają siły pracować w jego kopalniach, zarabiając dla jego kieszeni i wymagań Zakuul. Dlatego wskazał im nowego wroga, was. Dzięki temu uważają prezydenta Truama za ich obrońcę, a Tarczę za zagrożenie. Teraz całą resztę swojej energii będą poświęcać myślom o tym, żeby was wyplewić.
Chor patrzył pod swoje nogi, nie mogąc tego słuchać. Wybicie obozu Tarczy musiało w niego uderzyć w sposób, którego Talym nie mógł sobie wyobrazić. Jednej nocy stracić tylu przyjaciół, współpracowników... Słyszeć ich krzyki, wołanie o pomoc. Strzał blasterów i syczenie pękających pod ogniem desek...
- Truam... - powtórzył konsternacyjnie Talym. - To on dowodzi Nadzieją?
Dziewczyna przez moment milczała, po czym pokręciła głową.
- Nie znamy dowódcy. Prezydent Truam jest tylko pionkiem.
- Bardzo ważnym pionkiem - skwitował ponuro Chor, jakby już planował egzekucję.
- Nie znacie dowódcy? - Talym się zdziwił. - Jak to jest możliwe?
- Nadzieja to organizacja równości. - Spojrzała Togrutaninowi prosto w oczu, w sposób wyrażający pewność siebie oraz siłę.
Akt ten zadziwił Padawana. To była całkiem ciekawa zmiana postawy.
- A... czym się ta organizacja zajmuje? - zapytał niepewnie.
- Walczy o sprawiedliwość, o równość. A przynajmniej walczyła... - Oksavia wróciła do swojej ponurej aury. - Myślałam, że broni niewinnych, słabych... Ale po tym, co dzisiaj widziałam... Oni byli gotowić zabić tę dziewczynę i Ithorianina. To... to już za dużo...
Talym nagle wstał i złapał się za głowę. Chor spojrzał na niego jak na dziwaka.
- Ej, Rogaczu, co się dzieje?
- Ja... Ja muszę... - Padawan szybkim krokiem skierował się do statku. Wmaszerował po rampie i zamknął się w swojej kajucie.
Togrutanin usiadł na łóżku i pochylił czoło. Zamknął oczy i ze wszystkich sił starał się wyciszyć myśli. Uspokoił się w momencie, gdy z jego oka wypłynęła łza. Talym wyprostował się i sięgnął ręką do pasa. Po chwili trzymał w dłoni srebrny łańcuszek z zielonym kryształem.
- Witma... - szepnął do siebie.
Czy to nie brzmiało jak ona? "Walczy o sprawiedliwość, o równość. A przynajmniej walczyła...". Oksavia zdradziła Nadzieję, bo uważała, że ta już nie przestrzega swoich podstawowych wartości. Nagle do montrali Talyma dotarł szept, jakby docierający od strony trzymanej przez niego biżuterii: "Tarcza nie jest tym, czym była. Idee, które nam przyświecały, zostały zatarte". To były słowa Witmy.
Czy to w tym tkwił powód, dla którego ta dziewczyna wydawała się temu Padawanowi tak znajoma? Czy on widział w niej... Witmę?
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział XI

Pisanie by Talym Sob Paź 19, 2019 10:40 pm

- Musimy zacząć działać - rzucił do swych towarzyszy Chor zajmujący fotel pilota. Kręcił się nerwowo na krześle, trzymając jedną dłoń zaciśniętą na kolanie. Zapewne gdyby miał drugą rękę, to uderzyłby nią w ścianę. - Nie możemy już czekać.
- Tak, wiemy - uspokoił go swym stonowanym głosem Rycerz Defar, chociaż ruchy jego ogona zdradzały zgoła inne nastawienie. - Ale najpierw potrzebujemy planu.
Talym zajmował miejsce drugiego pilota i wpatrywał się przez iluminatory w rosnący wokół nich las. Między zakrzywionymi pniami nie było widać nic oprócz unoszącej się porannej mgły. Wschodzące słońce ogrzewało opływającą polanę rosę i powoli sunęło swymi promieniami po błękitnej twarzy Togrutanina.
- Plan jest prosty - kontynuował nerwowo Chor. Miał już serdecznie dosyć czekania. Minęły tygodnie, odkąd zniszczono bazę Tarczy na Oon i wymordowano jego przyjaciół. Ta myśl gotowała w nim najgorsze możliwe emocje. Do tego sytuacja z poprzedniego dnia, gdzie zostali oszukani przez prezydenta Truama nie poprawiała jego stanu.
Stojąca w kącie Oksavia podniosła spojrzenie na Chora. Jej złożone na piersi ręce i mimika twarzy jasno wyrażały uczucia wynikające z tego, co zrobiła. Jako zdrajczyni organizacji zwanej Nadzieją wyzbyła się jedynej ostoi spokoju i wiary. Załoga Talyma stanowiła dla niej swego rodzaju jedyną bezpieczną przystań.
- Odbijemy niewolników z kopalni - dokończył swą myśl mężczyzna i z determinacją popatrzył po pozostałych.
- Po co? Są tak wyczerpani, że nie będą stanowili żadnego wsparcia - zapytała Oksavia.
Talym odwrócił się na krześle i spojrzał na dziewczynę. Przez moment miał wrażenie, że na jej miejscu stoi Witma. Coś w jej oczach przypominało mu o walecznym ale i pokojowym nastawieniu Rycerz Maginii.
- Prezydent może zostać obalony tylko przez swój lud - domyślił się Defar, pochylając głowę.
- Plus będą świetną dywersją do tego, żeby zaatakować wieżę - dodał Chor.
- I uratujemy Aliaxę i Pounduka - zauważył Talym, po czym kiwnął głową. - Jestem za.
Nagle spojrzenia wszystkich przeniosły się na Oksavię. Domyśliła się, czego wszyscy chcą.
- Szykujcie się - zaleciła. - Zdradzę wam, jak przejąć kopalnię.

Nastała noc. Góry będące oczywistym źródłem surowców zostały obsypane plagą kopalń. Stanowiły one mrowisko, którego mieszkańcy Oon byli pracownikami. Problemem było to, że nie mieli oni tyle sił witalnych co te mikroskopijne stworzenia. Musieli pracować przez większą część doby, by tylko na krótki sen wrócić do domu. I tak dzień za dniem - mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci. Pracować musiał każdy. Wymagało tego Zakuul oraz prezydent planety - Truam.
Oksavia i Defar schowali się za pagórkiem. Wokół nich ciągnął się pochłonięty ciemnością las. Jedynym źródłem światła była oświetlona brama kopalni strzeżona przez dwójkę w pełni opancerzonych żołnierzy Nadziei. By ją otworzyć, trzeba było się dostać do terminalu.
- Trzymaj się planu - szepnęła Oksavia do przedstawiciela rasy Ryn, po czym wyszła energicznie zza zasłony.
Kobieta zmierzała w stronę strażników słabym krokiem. Dyszała i podpierała się o wyrastające dookoła drzewa. Strażnicy od razu zwrócili na nią uwagę. Oczywistym ich odruchem było wycelowanie broni w ruchomy cel.
- Pomocy... - wydyszała Oksavia.
Żołnierze popatrzyli po sobie. Ich lufy zostały skierowane w dół.
- Ge-generał Oksavia - wydukał jeden z nich. - Myśleliśmy że...
- Oni mnie gonią! - przerwała mu, biegnąc do chronionego przez nich wejścia do kopalni. - Porwali mnie! - Wskazała palcem za siebie, wywracając się przed strażnikami.
Żołnierze od razu przechwycili przekaz. Kierując swoje strzelby w stronę lasu, zaczęli stawiać pełne ostrożności kroki.
- Porwali mnie... - powtórzyła słabo, czołgając się do wejścia. - Musicie ich aresztować! Prezydent Truam...
Nagle wśród drzew zajaśniała niebieska klinga świetlnej lancy. Żołnierze podskoczyli ze strachu i po chwili zaczęli strzelać. Całą swoją uwagę skupili na celu.
W rzeczywistości sytuacja wyglądała tak, że Defar siedział w pozycji medytacyjnej, za drzewem, i wolą Mocy trzymał rękojeść lancy. Przeciwnicy myśleli, że strzelają do żywego celu, a tymczasem ich ogień był skierowany w lewitującą broń.
Pochłonięci ostrzałem sługusy Nadziei nawet nie zauważyli, kiedy Oksavia wstała i zaczęła szperać w terminalu bramy kopalni. Po chwili płaty metalowych drzwi rozsunęły się, ukazując oświetlony, ciągnący się tunel.
- Wezwij posiłki! - krzyknął jeden z żołnierzy. Chwilę później jego klatkę piersiową przeszył niebieski pocisk blastera. Mężczyzna padł.
Drugi ze strażników spojrzał na swojego kompana, a następnie w stronę wejścia do kopalni, skąd dobiegł strzał. W wejściu stała Oksavia, ale nad nią, na pagórku w którym wbudowano bramę, pojawili się Chor z karabinem blasterowym oraz Talym z odpalonym mieczem świetlnym. Mężczyzna trzymał broń jedyną ręką, którą miał, a gnat ważył swoje, toteż po chwili lufa opadła.
- Kriff! - przeklął Chor. - O wiele lżej jest, kiedy ma się wszystkie kończyny.
Togrutanin wyciągnął dłoń i broń żołnierza Nadziei pofrunęła do niego. Rozbrojony mężczyzna podniósł ręce. Poddał się. Po chwili jego hełm uniósł się do góry, kierowany niewidzialną siłą, a w jego potylicę z dużą siłą uderzono rękojeścią świetlnej lancy.
- Śpij dobrze - rzucił Defar, patrząc na bezwładne ciało. Zaraz po tym na nieprzytomnego żołnierza spadł jego hełm.
Talym i Chor zeszli ze skarpy, stając obok Oksavii. Kobieta kucnęła obok jednego z żołnierzy i sięgnęła do jego pasa. Odpięła mu komlink i skomunikowała się z bazą Nadziei. W tym momencie wszyscy pozostali wstrzymali oddech. Wiedzieli, że taki był plan - Oksavia miała skontaktować się z dowództwem i przekazać im fałszywą wiadomość, by uwolnienie ludzi z kopalni było łatwiejsze. Jednak istniała możliwość, że to grupę Talyma była członkini Nadziei postanowi zdradzić. A wtedy ich szansę na zwycięstwo zostaną zaprzepaszczone.
- Tutaj Oksavia - zaczęła kobieta.
Przez moment nie było odpowiedzi. Komlink trwał w milczeniu. Jednak gdy głos po drugiej stronie komunikatora postanowił się odezwać, wszystkich zaskoczył rozmówca.
- Tutaj Truam, gdzie jesteś?
Grupa popatrzyła po sobie. Tego nie spodziewała się nawet była agentka Nadziei.
- Jestem w kopalni... - powiedziała słabo. - Udało mi się uciec Tarczy. Właśnie zmierzają do wschodniego skrzydła kopalń. Mają zamiar ukraść znajdujący się tam zapas marionium.
Talym przełknął ślinę. Miał ochotę zabrać komlink i rzucić kilka słów do prezydenta Oon. Sposób, w jaki manipulował mieszkańcami planety, i to, jak ich wykorzystywał, doprowadzało Togrutanina do stanu, gdzie heroiczne zapędy mogły wziąć górę.
- Przemieszczę tam ochronę - oświadczył Truam. - Wysyłam też posiłki z miasta. Wiesz, co robić. Bez odbioru.
Połączenie zostało przerwane.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał Defar, patrząc po kobiecie.
Oksavia popatrzyła po nim w zdeterminowany sposób i schowała komlink do własnej kieszeni. Następnie wstała i spojrzała w stronę kopalni.
- O to się nie martw.

Grupa ponownie się rozdzieliła. Chor i Talym biegli teraz korytarzami kopalni. Togrutanin przed misją poświęcił czas na medytacji, by skorzystać z techniki Pałacu Pamięci, której nauczyła go Witma. Dzięki temu był w stanie zbudować w głowie plan konstrukcji dyktowany mu przez Oksavię, mapę, i nawet nie potrzebował jego namacalnej formy. W swoich myślach dobrze widział, który korytarz gdzie prowadzi.
W końcu dwójka dotarła do wyznaczonego miejsca. Grota kopalni, w której kilkanaście istot pracowało w pocie czoła, była strzeżona przez oddział żołnierzy. Wśród niewolników znaleźli się Aliaxa i Pounduk. Większość mieszkańców dzierżyła kilofy. Tylko ci słabsi posługiwali się bardziej zaawansowaną techniką do wydobywania surowców ukrytych pod skałami.
- Talym! - wypaliła Aliaxa, gdy tylko dostrzegła swojego przyjaciela. Nie przemyślała tego, bo teraz każdy z obecnych na miejscu żołnierzy Nadziei skupił uwagę na przybyszach. Padawan i Chor stracili element zaskoczenia.
Zaczęła się walka. Bladozielona klinga Talyma odbijała pociski, kiedy jego towarzysz z Tarczy strzelał w stronę wroga. Aliaxa, jako urodzona buntowniczka, rzuciła się na plecy jednego z żołnierzy. Byłaby użyła kilofa, jednak nie do końca była zaprzyjaźniona z wizją odbierania komuś życia. Rebelia powstała. Idąc za przykładem różowowłosej dziewczyny, reszta niewolników skoczyła do ataku. Po krótkiej walce siły Nadziei zostały pokonane. Wśród ofiar niestety znaleźli się również mieszkańcy Oon.
Aliaxa skoczyła na szyję Talymowi, obejmując jego istotę. Zaraz za nią podszedł Pounduk, Ithorianin, machając swoją obszerną dłonią. W tle słychać było płacz mężczyzny, który właśnie stracił żonę.
- Uratowałeś nas - stwierdziła Aliaxa, nie mogąc się odczepić od Talyma. - Dziękujemy ci.
Dziewczyna puściła przyjaciela i ze wzruszeniem popatrzyła po jego błękitnej twarzy. Wdzięczność spływała jej po policzkach.
Padawan podrapał się za głową i zaśmiał nerwowo.
- To nie tylko moja zasługa. - Spojrzał na moment w stronę, skąd dobiegał lament, ale szybko postanowił odwrócić wzrok. To było zbyt bolesne. Musiał myśleć o tych, których uratował. To było jedyne wyjście. - Potrzebujemy waszej pomocy.
- Hmmm? - mruknął Pounduk, zrównując się z Aliaxą.
- Musicie zebrać wszystkich i uciekać. Zachodnie skrzydło kopalni jest bezpieczne.
Wtedy zza pleców Talyma dobiegł kobiecy, szaleńczy śmiech. Padawan i Chor odwrócili się w stronę wejścia. W tunelu jaskini stała blada kobieta, której czarne, długie włosy wykończone czerwoną barwą dodawały krwistego wyglądu. Wszystko to współgrało z jej bursztynowymi tęczówkami. Ubrana była w czarny kombinezon ze złotym symbolem Nadziei umieszczonym na barku. Do tego trzymała broń, której Talym jeszcze nigdy wcześniej nie widział.
Kobieta strzeliła czerwonym biczem świetlnym i cmoknęła ustami.
- Oj nie, kochaniutki - zadrwiła. - Przy mnie nic nie jest bezpieczne...

Defar i Oksavia biegli w stronę wschodniego skrzydła kopalń. Według jej planu żołnierze Nadziei, i tym samym strażnicy niewolników Oon, zostaną skierowani do głównego magazynu, gdzie rzekomo mieliby znajdować się członkowie Tarczy.
Poprzez korytarze zaczął się nieść ogłuszający ryk syren alarmowych.
- Wznieśli alarm - stwierdziła truistycznie. - To dobrze. Tym bardziej zmotywuje ich to do ratowania magazynu.
Defar nie spuszczał kobiety ze wzroku. Może i zdobyła sympatię Talyma (a przynajmniej tak myślał Rycerz Jedi), ale on dalej pozostawał ostrożny. Koniec końców Oksavia należała do Nadziei i, o ile go słuch nie mylił, została nazwana przez własnych żołnierzy “generałem”, co stawiało ją wysoko wśród oficjeli tejże wrogiej organizacji.
Cała ta sprawa była tym większym obciążeniem dla Defara, ponieważ troszczył się on o Talyma jak o nikogo innego. Nie chciał by teraz, kiedy wreszcie, po tylu latach, udało mu się odnaleźć syna swojego dawnego mistrza, stała mu się jakakolwiek krzywda.
- Długo byłaś w Nadziei, prawda? - zapytał.
Oksavia zaczęła spowalniać, aż w końcu stanęła. Odwróciła się energicznie do Rycerza Jedi i wypaliła do niego:
- Nie ufasz mi, prawda? - Jej spojrzenie utkwiło w oczach Defara. Mimo negatywnej reakcji, przedstawiciel rasy Ryn zdawał się zachowywać spokój. Chociaż w rzeczywistości odczuwał niechęć do tej kobiety.
- Nie mogę ci pozwolić na to, byś zraniła Talyma.
Oksavię zbiło to z tropu. Chyba nie tego się spodziewała.
- Mamy teraz misję do wykonania. Nie będziemy o tym rozmawiać. - Chciała się odwrócić i ruszyć dalej, ale zatrzymała ją ręka Jedi położona na ramieniu. Nacisk był mocny.
- Ilu czynów dokonałaś, by zyskać takie przywileje? - kontynuował Defar, nie cofając się przed konfrontacją. - Ile żyć odebrałaś? Takie rzeczy zmieniają, czy się tego chce, czy nie. Dałaś wolną rękę Ciemności, a ona tak łatwo nie wypuszcza ze swoich sideł.
Oksavia ponownie stanęła twarzą w twarz z Rycerzem Jedi, równocześnie strzepując jego rękę.
- Tyle, żeby zrozumieć swój błąd. Uwierz mi, nie jestem z tego dumna. I tak, Nadzieja stała się dla mnie domem. Ale już nie ma nadziei w Nadziei, rozumiesz? Kiedyś ich celem była równość poprzez pokój. Teraz chcą tego samego, ale z pomocą siły. Wykorzystują takich ludzi jak mieszkańcy Oon do tego, żeby obalać silniejszych od siebie. A ja się na to nie godzę.
- A czy nie robisz przypadkiem teraz tego samego? - zapytał Rycerz Jedi. - Czy nie używasz mieszkańców Oon do obalenia prezydenta Truama?
- To jest zupełnie co innego! - prychnęła. - Poza tym, ty jesteś ostatnią osobą, która powinna mi prawić tego typu morały.
Oksavia uderzyła w sedno.
- Tak, mistrzu Jedi - ciągnęła. - Mam rację, prawda? Przecież wiesz, że Zakon Jedi jednak istnieje, a mimo to tkwisz tutaj i robisz za opiekuna Talyma. Dlaczego? Tyle lat spędziłeś w Zakonie. Tylu "braci" i "sióstr" postanowiłeś zostawić. Dlaczego? - powtórzyła z podniesionym tonem.
Przez moment trwała cisza. Oboje wpatrywali się w siebie. Defara zakuły te uwagi. Głównie dlatego, że dziewczyna miała rację. Choć był Rycerzem Jedi, wieloletnim wyznawcą Mocy, zamiast Zakonu wybrał Talyma, swojego dawnego przyjaciela, prawie brata. Nie do końca był w stanie wytłumaczyć, dlaczego tak zdecydował. Po prostu czuł, że tak powinien. Na pewno przyczyniły się do tego nauki ojca Talyma, dla którego intuicja, serce oraz dobre emocje były ważniejszym kompasem moralnym niż kodeks i jego reguły.
Konfrontację przerwał dobiegający z sąsiedniego korytarza dźwięk zbliżających się kroków. Najwidoczniej ktoś ich usłyszał.
Oksavia szybko złapała świetlną lancę Defara i przyłożyła do swojego gardła, po czym uniosła ręce, robiąc z siebie zakładnika Ryna. Rycerz Jedi nawet nie zdążył zareagować. Chwilę później zza rogu wybiegli żołnierze Nadziei.
- Pomocy! - krzyknęła kobieta, a zachowujący ostrożność oddział z zarepetowaną bronią zaczął zbliżać się do dwójki.
Defar pomyślał, że to jest ten moment, kiedy został zdradzony. Oksavia zostanie uratowana, następnie zdradzi Truamowi plan drużyny i koniec końców zostaną pojmani. Tylko dlaczego w ogóle w pierwszej kolejności uratowała ich z więzienia?
- Ukradłaś jakieś dane - szepnął do niej, dochodząc do wniosku, że to wszystko było tylko po to, by zinfiltrować obozowisko grupy Talyma.
- Co? - odpowiedziała wytrącona z tematu.
- Zostaw ją, albo będziemy strzelać - oświadczył jeden z mężczyzn, celując lufą prosto w głowę Defara.
- Zostawcie nas, albo ją zabiję - odpowiedział Jedi, przyciskając do siebie Oksavię.
Dziewczyna uśmiechnęła się w środku. "Akurat" - pomyślała, po czym chwyciła do pasa Defara i odpięła granat dymny. Zanim ktokolwiek zrozumiał, co się stało, wszyscy znaleźli się w zasłonie dymnej.
- Ognia! - krzyknął ktoś z mgły szarości, a następnie rozległy się strzały.
Defar stracił Oksavię z pola widzenia. Jego zmysł wzroku obejmował jedynie siwy obłok i rozbłyskujące co chwilę pociski wroga. Odbijał je swoją lancą, próbując kierować je z powrotem w przeciwników. Efektywność jego działań zwiększyła się, gdy wysłał przed siebie wici Mocy, by zlokalizować żołnierzy. Pewna rzecz go zdziwiła.
Moc wskazywała na to, że żołnierze padają, jeden po drugim. Większość z nich nawet traciła życie. W pewnym momencie ostrzał ustał, a dym upadł. Wtedy oczom Defara ukazała się Oksavia trzymająca wrogi blaster.
Nic nie powiedziała, ale z jej spojrzenia Rycerz Jedi wyczytał jasny przekaz: “Teraz mi ufasz?”

Talym schylił się w momencie, gdy świetlny bicz przelatywał nad jego głową. W tej samej chwili w całej jaskini rozległa się kakofonia alarmu. Znajdujący się w grocie niewolnicy zaczęli uciekać. Użytkowniczce Ciemnej Strony Mocy najwidoczniej to nie przeszkadzało, ponieważ puszczała wszystkie przebiegające obok niej osoby. Wszystko wskazywało na to, że ubaw wynikający z wizji rozczłonkowanego Togrutanina był o wiele bardziej kuszący niż obowiązki strażnika.
Gdy w stronę Padawana po raz kolejny skierowano bicz, ten zasłonił się mieczem świetlnym. Pnącze owinęło się wokół świetlnej klingi i utknęło w iskrzącym starciu.
- Młodziutki jesteś. - Oblizała wargi, patrząc, jak Talym próbuje wyswobodzić swą broń. - Niektórzy mówią, że tacy jak wy są kanibalami. - Szarpnęła biczem i tym samym rozbroiła Togrutanina. Miecz świetlny trafił do jej ręki i od razu zgasł. - Szkoda, że o mnie tak nie mówią...
Padawan zmarszczył brwi. Chyba wolał nie wiedzieć, o czym ta Sithanka mówiła. W każdym razie wykorzystał jej słowa. Widziała go jako kąsek? Toteż niech tak go widzi. Skupił się i wysłał wici Mocy do umysłu kobiety. Chciał, żeby jego postać jawiła się jej tak atrakcyjnie, jak tylko to było możliwe.
- Jesteś mó... - Nie dokończyła, ponieważ w tym momencie pocisk blastera trafił ją w bok. Ryk, który się wydostał z jej płuc, zatrząsł jaskinią. Gniew, który eksplodował w jej oczach, zintensyfikował jej prędkość i siłę. Nim Chor się zorientował, jego broń została przecięta w pół biczem świetlnym.
Gdyby nie interwencja Talyma, mężczyzna straciłby życie. Kolejny atak leciał w stronę bruneta, gdy Moc skierowana przez Jedi rzuciła Sithankę na ścianę.
Padawan przywołał swój miecz i ruszył do kobiety. Sithanka zdążyła w tym czasie wstać. Chciała się przygotować na cios Trogrutanina, ale rana sprawiła, że ból powalił ją na kolana i całkowicie obezwładnił.
Talym zatrzymał się przed użytkowniczką Ciemnej Strony Mocy i przyłożył klingę do jej szyi. Wystarczyło lekkie pchnięcie i życie uleciałoby do Pustki.
- Sith pracujący dla Nadziei? - zapytał, spoglądając w jej płonące oczy.
- Ją też skusiła równość i sprawiedliwość dla całego świata - skwitował ironicznie Chor, który podszedł spokojnie do dwójki. I po nim widać było ślady walki - pot, krew i kurz.
Sithanka zaśmiała się w twarze mężczyzn. Niepotrzebna była dogłębna analiza, by zrozumieć że psychika tej istoty była ruiną.
- Nie mamy czasu - stwierdził Chor i zamachnął się kolbą przepołowionego blastera w czoło kobiety. Gdy tylko miało dojść do kontaktu, jej ciało się rozpłynęło, niczym iluzja uformowana z bryły ciemności.
- Uciekła... - skonstatował Talym.

Pozostali w jaskini żołnierze Nadziei zebrali się w głównym magazynie. Według informacji, które im przekazano, to tam mieli przebywać członkowie Tarczy. W środku oczywiście nie było po nich śladu.
Ku zdziwieniu oddziału Nadziei, brama pomieszczenia zaczęła się zamykać. Gdy tylko się odwrócili, dostrzegli postacie Oksavii oraz Defara. Kobieta stała przy terminalu, trzymając palec na przycisku odpowiedzialnym za zasuwanie plastalowych płyt.
- Generał Oksavia! - krzyknął jeden z żołnierzy, podnosząc do ust komlink. - Zostaliśmy zdradzeni! Generał Oksavia zamknęła nas w magazynie! Powta-
Wrota magazynu zatrzasnęły się.
- Musimy jeszcze zneutralizować materiały - oznajmiła Oksavia, wstukując w konsoli dobrze jej znane kody. - W innym wypadku będą mogli ich użyć do zdetonowania drzwi.
Defar obserwował jej sylwetkę. Jego podejrzenia najwidoczniej nie miały podstaw. Oksavia udowodniła, że można jej zaufać. Gdyby chciała pozbyć się Talyma, Chora i Defara, już dawno by to zrobiła.
- Gotowe - powiedziała, kończąc pracę przy urządzeniu. - Możemy ruszać po resztę niewolników.

***

Mieszkańcy Oon powoli opuszczali kopalnie, których niewolnikami byli przez ostatnie kilka lat. Patrząca z góry srebrna kula była świadkiem nocy, która zostanie w pamięci tych ludzi na resztę ich dni. A przynajmniej tych, co zostali obdarowani przywilejem życia...
Stojący na wzgórzu Talym dostrzegł mężczyznę, którego żonie śmierć odmówiła wolności. Jego rozpacz spływała po tych skażonych morderczą pracą ziemiach, sięgając każdej duszy, którą napotkała.
- Nawet Moc nie jest w stanie zmienić pewnych rzeczy - rzekł stojący obok Padawana przedstawiciel rasy Ryn, gwiżdżąc cicho przez nos.
- Moc nie, ale my tak - odpowiedział Togrutanin, nie spuszczając wzroku z wychodzących z jaskiń ludzi.
Dopiero teraz Defar dostrzegł, że Talym się dziwnie trzyma pod ramieniem, a jedna z jego nóg drży. Wszystko stało się jasne, gdy dodatkowo srebrne łuno księżyca padło na szkarłatną dłoń Padawna. Już chciał coś powiedzieć, gdy na dole rozległ się hałas.
- Mordercy! - krzyczał mężczyzna, którego żonę zabito.
Talym wiedział, że jego słowa nie są kierowane do Nadziei…
- Przez was wszyscy zginiemy! Ukażą nas wszystkich!
Szmer rozszedł się między ocalałymi, rosnąc do poziomu buntu. Nim tylko Togrutanin zrozumiał, co się dzieje, wszyscy z mieszkańców Oon byli albo przerażeni, albo wściekli.
Talym i Defar podeszli do grupy. Ich obecność nie została miło przyjęta.
- I co się patrzycie?! - warczał, połykając swoje gorzkie łzy, wcześniej wspomniany mężczyzna. - Widzicie to?! Widzicie?! - Kaszlał, wskazując palcem wiszącą wśród chmur Gwiezdną Fortecę, której światła rozjaśniały niebo. - Nie słyszeliście, co się stało z tymi, którzy się zbuntowali...? - zapytał słabo, jakby powoli opuszczał go duch.
- Spokojnie, ochronimy was - próbował negocjować Defar, ale zaraz został zagłuszony przez krzyki niezadowolonych istot.
Dopiero dźwięk błyskawicy blastera zatrzymał tę powódź entropii. Wszyscy skierowali swe spojrzenia w stronę, skąd doszło do strzału.
- Aliaxa? - zapytał pod nosem Talym, obserwując, jak różowowłosa, dzierżąca w rękach broń dziewczyna wchodzi na pagórek usypany nad bramą do kopalni, skąd wszyscy mogli ją widzieć.
Jej tatuaże sprawiały teraz wrażenie plam czarnej krwi, które przechowywały w sobie ból i odwagę.
- Truam was omamił - zaczęła donośnym głosem, sprawiając wrażenie uosobienia prawdziwego rozsądku postawionego przy mównicy. - Nie musicie się obawiać Tarczy. Zakuul nie zaatakuje was, ponieważ nie zbuntowaliście się przeciwko nim. Zbuntowaliście się przeciwko Truamowi. Wystarczy, że oddamy Zakuul zebrane dotąd zapasy marionium. Tylko tego od nas oczekują.
Widać było, że racjonalne spojrzenie na sprawę uspokajało wzburzony tłum.
- Zakuul odebrało nam wolność, ale to Truam zrobił z nas niewolników - kontynuowała, starając się objąć spojrzeniem każdego z osobna. - Pracowaliśmy dzień za dniem, każdy z nas, żeby wypchać jego kieszenie. Czas, żeby Oon znowu stało się miejscem, gdzie będziemy czuć się bezpiecznie, jak w domu. - Zamilkła, by dać czas namysłu będącym jeszcze w szoku ludziom. - Pokażmy im, że nie jesteśmy tanią siłą roboczą! Pokażmy im prawdziwą iskrę wolności! I pokażcie wszystkim, że iskra naszego oonańskiego ducha jest nie do zgaszenia!
Talym uśmiechnął się delikatnie, obserwując swoją przyjaciółkę. "Iskra"... Wystarczy tylko taki mały element, by rozpalić ducha dziesiątek istot i rozprzestrzenić płomień zmian.
Moment heroicznego poprawiania morale zakłócił warkot silników i światła reflektorów. Wszyscy obecni na górze skierowali swe spojrzenia w dół doliny, w stronę miasta, skąd zmierzały w ich stronę dwa wrogie transportowce Nadziei.
- Posiłki Truama - zauważył Chor. - A niech go… - zmełł słowa, których lepiej było nie wypowiadać w obecności tylu ludzi.
Gdy w sercach wyzwolonych z niewoli ludzi Oon na nowo zaczęła rodzić się panika, stało się coś nieoczekiwanego. Spomiędzy koron drzew w stronę statków wystrzelono rakiety. Maszyny wybuchły, rozrzucając swoje płonące szkielety po okolicach góry. Wszyscy byli w zbyt dużym szoku, by jakkolwiek to skomentować.
Nagle z lasu do grupy Talyma i ocalonych mieszkańców planety wyszło kilkunastu ludzi, opancerzonych i uzbrojonych - między innymi w wyrzutnie rakiet - chociaż w nie najlepszym stanie. Ich zbroje były poharatane i przypalone. Większość z nich poruszała się w sposób zdradzający zły stan zdrowia. Ale każdy z nich szedł dumnie, nosząc pomoc w postaci prowiantu i przede wszystkim - wyciągniętej dłoni.
- Tarcza - wydusił Chor, patrząc z niedowierzaniem po żołnierzach. Chociaż próbował się powstrzymać od łez, wzruszenie wzięło górę. - Myślałem...
Jeden z żołnierzy tejże organizacji, Bothanin o odstrzelonym uchu, podszedł do Chora i uścisnął go.
- Zgubiłeś rękę - skwitował.
- A ty ucho, poruczniku Kaygo - zaśmiał się Chor.
Talym, patrząc na to wszystko, uśmiechnął się z żalem. Dobrze było oglądać spotkanie przyjaciół, którzy obawiali się, że już nigdy się nie zobaczą. Jednak rozbudziło to w nim uczucie tęsknoty. I on miał w swoim życiu kogoś, kogo chciałby zobaczyć, uściskać, poczuć...
- Defar mi powiedział, że coś ci się stało.
Togrutanin odwrócił się i zobaczył Oksavię.
- To nic... Przejdzie.
Dziewczyna popatrzyła po nim z lekkim rozbawieniem, trzymając ręce założone na piersiach.
- Ależ z ciebie macho... - zakpiła, po czym kiwnęła głową w stronę lasu. - Chodź. Ta twoja Tarcza podobno rozstawiła obóz. Trzeba opatrzyć ranę.
- Naprawdę nie trzeba...
- Chodź - powtórzyła stanowczo. - Inaczej tu padniesz.
Padawan uśmiechnął się kącikiem ust. Znikąd pojawił się również Pounduk, łapiąc Togrutanina pod ramię.
- Dziewczyna ma rację - skwitował Ithorianin.
Talym nie chciał iść nie ze względu na wstyd czy żeby nie robić problemu. Talym nie chciał iść, bo akurat myślał o kimś, kogo postać wywoływała w nim chęć pozostania na osobności, w ciszy. "Tęsknię za tobą, Witma..." - pomyślał. "Tak bardzo tęsknię..."

***

O świcie oddział składający się z kilku żołnierzy Tarczy i w miarę uzbrojonych mieszkańców Oon został zaprowadzony przez Aliaxę do magazynu, gdzie zostali uwięzieni strażnicy Nadziei.
Dziewczyna dostrzegła, że jeden z jej krajan trząsł się ze strachu.
- Spokojnie - rzuciła, równocześnie otwierając bramę. -  Oksavia powiedziała, że ich bronie nie będą działać. Gaz neutralizujący marionium powinien... - połknęła słowa, gdy płaty magazynu rozsunęły się na tyle, by odsłonić skrywający za sobą obraz.
Każdy z kilkunastu żołnierzy Nadziei leżał na ziemi, bez oddechu, bez życia...
Aliaxa popatrzyła w terminal magazynu i zobaczyła nazwę gazu, który został wpuszczony przez Oksavię. Gdy tylko zrozumiała, co się stało, wycofała oddział i z powrotem zamknęła grobowiec...
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział XII

Pisanie by Talym Pon Lis 11, 2019 12:37 am

Syk nasączony bólem wypełnił namiot, którego płachty opierały się podmuchom wiatru.
- Spokojnie, Talym - mówił melancholijnie Ithorianin głosem niskim, buczącym, siedząc przy łożu Togrutanina. W swoich ogromnych lecz zręcznych dłoniach trzymał niewielkie urządzenia medyczne. Jedno z nich było zakończone jarzącą się kulą plazmy.
Padawan zaciskał zęby, leżąc na boku i zgniatając w ręce płowe prześcieradło.
- Zaczynam tęsknić za centrum medycznym Alama - zaśmiał się do siebie, ale zaraz tego pożałował. Ukłucie, które pojawiło się przy jego żebrach wynikające z napięcia mięśni i silnego wydechu, sprawiło, że zawył w materac. - Ciekawe, jak on i Sallaros... Au!
- Przepraszam - mruknął przez oba otwory gębowe Pounduk, który właśnie zakończył proces kauteryzacji rany.
- Myślałam, że Jedi są twardsi - skomentowała z przekąsem siedząca w kącie Oksavia. Uśmiechała się pod nosem, obserwując Talyma. Oj tak, lubiła się z nim droczyć.
- Nie jestem Jedi - odpowiedział jej Talym, rozbawiony nieco komentarzem dziewczyny. Ponduk poklepał go po ramieniu i tym samym dał znać, że to koniec operacji.
Togrutanin podniósł rękę i spojrzał na miejsce zaraz pod żebrami. Na jego niebieską skórę nalepiono obszerny płacht opatrunku.
- Dziękuję, Pounduk. - Uśmiechnął się do Ithorianina i skinął mu głową.
Padawan popatrzył po wysokiej istocie, która niegdyś była jego przyjacielem. I tutaj się zastanowił - czy mógł go nazywać "przyjacielem"? To samo dotyczyło Aliaxy. Spędził z tą dwójką całe swoje dzieciństwo, przywiązał się do nich w sposób wyjątkowy. Ale teraz...? Teraz nawet nie pamiętał, gdzie się poznali, co robili, o jakich rzeczach mieli w zwyczaju rozmawiać i co tak właściwie sprawiło, że stanowili zespół.
Ponduk uśmiechnął się do Talyma i opuścił namiot.
- Jak to nie jesteś Jedi? - zapytała zaintrygowana Oksavia, która wstała z kąta i poszła usiąść na krześle postawionym obok łóżka Talyma, tym samym zajmując wcześniejsze miejsce Ithorianina. Pierwsze, co zrobiła, to zarzuciła nogę na nogę. Widać po niej było ducha osoby silnej, zdeterminowanej. Imponowało to Padawanowi. Zresztą, musiał się do tego przyznać - ciągnęło go do takich kobiet. Między innymi z tego względu tak niebotyczne wrażenie zrobiła na nim Witma.
Przyglądając się Oksavii i zbierając myśli na odpowiedź, dostrzegł, że dziewczyna nie patrzy mu w oczy, a na klatkę piersiową. Tak się składało, że na potrzeby operacji musiał zdjąć górną część odzieży. Chociaż jego skórę pokrywał pooperacyjny pot i pourazowa krew, nie można było odmówić temu widokowi seksapilu. Wręcz przeciwnie, dla Oksavii było w tym coś dodatkowo pociągającego.
Padawan zaśmiał się pod nosem i podrapał za głową, sięgając równocześnie po swoją koszulkę. Natomiast Oksavia tak się speszyła, że jej policzki spąsowiały a i ona sama musiała skupić wzrok na czymś innym. Gdy Togrutanin ponownie zasyczał z bólu, spojrzała na niego.
- Pomóc ci? - zapytała, patrząc na niezdarnego Padawana, który zaklinował się w koszulce.
- Yhym - mruknął tonem osoby, która znalazła się w tarapatach i skąpała się we wstydzie.
Oksavia wstała, stanęła za nim i pomogła mu wyjąć głowę z koszulki.
- Tego nie założysz z tą raną - rzuciła, składając ciuch w kostkę.
Talym wstał z łóżka i zdjął leżący na nim koc, którym zaraz się okrył.
- Pytałaś, jak to nie jestem Jedi - powrócił do tematu, nabierając powagi. Będąc cały czas pod wpływem urazów, usiadł z powrotem na kancie łóżka. Oksavia zajęła miejsce z drugiej strony. - Przede wszystkim nigdy nie zostałem przyjęty przez Zakon Jedi. Od początku należałem do Tarczy i do jej odłamu Zakonu. Stąd ciężko powiedzieć, czy w ogóle jestem Jedi. A druga sprawa jest taka, że ja nawet nie chcę być Jedi. - Uśmiechnął się do siebie. Pochylił głowę i sięgnął do pasa,  gdzie przywiązany był srebrny łańcuszek z zielonym mieniącym się energią kryształem. Zaczął się bawić biżuterią, wpatrując się w głęboką przestrzeń kuli kyber. - Zakon odmawia miłości, najpiękniejszemu z uczuć, jakie istnieją.
- Jesteś zakochany? - szybko wydedukowała Oksavia, wpatrując się w błękitne lico.
Padawan pokiwał głową, uśmiechając się w sposób wyrażający skrywane wewnątrz ból i tęsknotę.
- Witma, tak ma na imię. - Pokręcił głową i zaśmiał się cicho. - Wiesz, że była moją mistrzynią? Łamaliśmy reguły. - Podrapał się za głową, a jego montrale nabrały wyrazistszych kolorów. Oksavia wolała nie pytać, o jakich "regułach" mówił. - Jedi mówią, że miłość prowadzi do zazdrości czy nawet nienawiści, a koniec końców na Ciemną Stronę. Ja tak nie sądzę. Według mnie miłość to droga do prawdziwego sedna Mocy. To esencja, dzięki której osiąga się to, co nieosiągalne.
Kobieta, słuchając słów Padawana, była pod ogromnym wrażeniem wyrazu artystycznego jego wypowiedzi. Nikt jej znany nie używał takich sformułowań.
Padawan westchnął cicho.
- Gdybym tylko mógł ją jeszcze raz zobaczyć... usłyszeć jej głos. Chociaż czasami wydaje mi się, że czuję, jakby leżała obok mnie. Kiedy zasypiam, to wydaje mi się, że czuję jej oddech i dotyk. Zupełnie, jakby nasze dusze spotykały się co noc w jednym miejscu. Wierzę, że ona czuje to samo i że to faktycznie się dzieje.
- I dlatego wielu Jedi upadło - skwitował głos niewielkiej postaci stojącej w wejściu do namiotu.
- Mistrz Mykkenri! - wyskoczył Talym, który od razu pożałował swojego odruchu; rana o sobie przypomniała.
Oksavia była zmieszana. Nie miała pojęcia, kim jest ta metrowa istota rasy Aleena i dlaczego wpatruje się w nią z takim chłodem.
- Masz szczęście, że jesteś jeszcze Padawanem, chłopcze. I że Moc obdarzyła cię takim wzrostem - skomentował Igana, opierając swoje małe dłonie o drewnianą laskę. - W innym wypadku natłukł bym ci do tego pustego, rogatego łba. Chodź.

Talym i Oksavia wyszli za kulejącym Aleeną i znaleźli się w środku witającego świt lasu. Postawione między drzewami namioty w liczbie kilku dawały niewiele schronienia wszystkim tym, którzy albo przeżyli masakrę, albo na masakrę się będą szykować. Mróz poranka doskwierał wszystkim, ale przede wszystkim tym, którzy musieli spać na twardej ziemi, na zewnątrz, ponieważ nie było dla nich wystarczającej ilości miejsca w namiotach. Widok wyczerpanych, rannych i pozbawionych nadziei ciał sprawiał, że miało się ochotę zostawić całą akcję i wrócić do bezpiecznej niedoli. I tak zapewne by się stało, gdyby nie fakt, że rodziny tych osób dalej byłyby wykorzystywane przez prezydenta Truama do niewolniczej i uwłaczającej pracy.
Talym dostrzegł, jak kanarkowe promyki słońca przebijają się między liśćmi i padają na sierść zmęczonego Bothanina. Siedział na jednej ze skrzyń, wpatrując się w śpiących żołnierzy, a jego sterczące ucho nasłuchiwało odłosów z lasu. W miejscu, gdzie miała być druga małżowina uszna, pozostały tylko strzępy.
- Niezły płaszcz - rzucił do Talyma kryjący się w cieniu Chor.
- To nie płaszcz - odpowiedział Padawan, nie wyłapując ironii. - To koc.
- Dziękujemy jeszcze raz, Mistrzu Jedi - powiedział z powagą Bothanin Kaygo, wstając i wykonując ukłon przed ową, drobną postacią.
- Nie dziękujcie - odpowiedział Mykkenri, patrząc po śpiących obozowiczach. - To było wolą Mocy, by was tutaj sprowadzić.
- Tutaj? - Talym nie zrozumiał. - Czemu tutaj? Coś jest specjalnego w tym... w tej części lasu?
- Tutaj jesteśmy ukryci przed skanerami - odpowiedział Kaygo. - Co prawda, przez to nie działają również nasze urządzenia, ale przynajmniej wróg nas nie znajdzie i nie zaatakuje.
Padawan spojrzał na Igana Mykkenri, przypominając sobie, że to samo zjawisko występowało na terenie Świątyni Jedi.
- Tutaj również występują anomalie? Co to za miejsce?
- Gdybym ja wiedział... - odpowiedział Mistrz Jedi, wzruszając ramionami. - Nadal nie wiem, jak to wszystko działa. Ważne, że działa. Jaki macie plan?
- Ludzie potrzebują przynajmniej kilku dni odpoczynku - odpowiedział porucznik Kaygo. - W międzyczasie kilkoro silniejszych z nich prześlizgnie się do miasta i wyprowadzi stamtąd, kogo tylko będzie się dało. Zabiorą też prowiant, byśmy mieli co jeść.
- Wiemy też, że większość wojska Nadziei wyfrunęła - dorzucił Chor. - Nie mają już tylu żołnierzy, jak podczas ataku... - nie potrafił dokończyć zdania. Jego gardło ścisnęło się od nadmiaru przeładowanych emocjami wspomnień.
- Od ataku Nadziei - dokończyła Oksavia, która od razu spotkała się z nienawistnym spojrzeniem Bothanina.
- To ty jesteś tą agentką - skomentował. - Powinnaś zostać zamknięta i skazana na proces, postawiona przed sądem. Ba! Niektórzy z moich ludzi najchętniej od razu rozstrzelali by cię i...
- ...można jej ufać - wciął mu się ktoś w słowo.
Gdy zebrani spojrzeli w stronę głosu, dostrzegli siedzącego na gałęzi Defara. Jego ogon owinął się wokół pnia, a świetlna lanca balansowała na kolanach.
- Skąd ta pewność?
- Pewności nigdy nie ma - dorzuciła sama Oksavia z wypiętą piersią i spojrzała bez strachu po pozostałych. - Możecie mnie zamknąć w jednym z tych namiotów, zawieźć do więzienia czy co tam przyjdzie wam na myśl. Ale prawda jest taka, że jako jedyna z was znam struktury Nadziei, plan budynku i  potrzebne hasła. Możecie zaatakować Truama i ocalić mieszkańców miasta od jego tyranii, ale Nadzieja nie kończy się na Oon. A do tego, by pokonać ją u źródła, będę potrzebna wam ja.
Po tej wypowiedzi zapanowała cisza. Nikt już nie miał wątpliwości, że trzeba dać szansę Oksavii. Ona była kluczem do wygranej, czy się to im podobało, czy nie.

Po skończonej naradzie Igana Mykkenri zabrał Talyma i razem ruszyli do Świątyni Jedi. Przez całą podróż niewiele rozmawiali. Mistrz Jedi dostrzegał w Togrutaninie wewnętrzny konflikt. Mógł go upomnieć o spokój, zalecić chwilę medytacji, ale wolał, by Padawan przez ten czas wędrówki sam spróbował ułożyć w swojej głowie tyle, ile mógł.
W końcu dotarli do sali medytacyjnej Świątyni na Oon. Pomieszczenie, a właściwie grota, była oświetlona jedynie przez wpadający przez sufit snop światła. Słychać było stłumiony śpiew ptaków, a powietrze wypełnione było świeżym, wilgotnym powietrzem. Jedi siedzieli naprzeciwko siebie, medytując, i dopiero wtedy Igana poruszył temat wewnętrznego zachwiania Talyma.
- Nie jesteś skupiony na Mocy.
- Nie jestem - odpowiedział Padawan z taką gotowością, jakby wiedział, że ten temat prędzej czy później zostanie poruszony i że usłyszy tę uwagę. Powoli otworzył oczy i złączył dłonie, bawiąc się palcami. Wpatrywał się w swoją błękitną skórę, odciski palców i paznokcie. Uczucie dotyku było tak intensywne, że przez moment nabrał wrażenia jakoby jego opuszki dotykały obcego ciała.
- Chodzi o tę dziewczynę. Zmąciła twój umysł i serce. Nie możesz się skupić.
Padawan popatrzył po Mistrzu Jedi i wziął kilka wdechów, zanim odpowiedział.
- To nie o nią chodzi. - Pokręcił głową, a jego montrale lekku zadrżały.
- Więc o kogo?
Padawan popadł w rozmyślenie. To był już prawie miesiąc, odkąd opuścił Tarczę, udał się w nieznane i... zostawił Witmę. Chociaż postanowili zakończyć związek, Talym cały czas czuł się związany pewną, ciężką do opisania emocjonalną nicią, którą nawet sama Moc postanowiła urzeczywistnić.
- Jest kobieta, którą kocham - przyznał w końcu. - Nie potrafię o niej zapomnieć.
Igana Mykkenri wyszedł z medytacji, otwierając powieki i rzucając swe spojrzenie na Padawana. W jego wyrazie twarzy była powaga, z której powoli uciekał spokój.
- Pasja... emocje... Tego rodzaju wrażenia prowadzą tylko w jedną stronę.
- Miłość - wtrącił Talym, mierząc się spojrzeniem z Mistrzem Jedi. - Mówiąc o miłości, nie można omijać tego słowa. "Pasja", "emocje"... Kiedy się wypowie słowo "miłość" to nagle to wszystko przestaje być takie straszne i tajemnicze. Nie mam racji?
- Przestań folgować - rzucił Igana, dając tym samym przykład paroksyzmu. - Dobrze wiesz, co mam na myśli, i dobrze wiesz, że mam rację. Igrasz sam ze sobą!
- Może masz rację... - odpowiedział Talym, zwieszając głowę i ponownie oddając się myślom. - Tyle że gra jest warta ceny. Nie każdy związek użytkowników Mocy kończy się klęską. Czasami... czasami ta specjalna więź daje to, czego nie jest w stanie dać ani Jasna, ani Ciemna Strona Mocy.
- Mamroczesz, chłopcze - podsumował Igana, podnosząc się z ziemi. - Zazdrość, brak opanowania, ograniczone spojrzenie - tylko do tego prowadzi tego rodzaju uczucie. Niejeden został w ten sposób skuszony. Nie pozwól, żeby i tobie się to stało.
Mistrz Jedi wstał i ruszył do wyjścia, stukając nerwowo swoją metalową protezą i drewnianą laską o kamienną posadzkę Świątyni.
- Nie pozwolę - skomentował pod nosem Talym, uśmiechając się do siebie. Przypomniał sobie, jak bardzo musiał się mierzyć z tego typu opiniami, gdy związek jego i Witmy już nie był tajemnicą. Wiedział, że w porównaniu do tego, co czuje, takie opinie nie mają żadnej mocy.

Na kolejną sesję medytacyjną Talym przyniósł ze sobą coś specjalnego - tradycyjną ozdobę Tagrutan, noszoną niegdyś przez jego własnego ojca. Jej srebrne kolce odbijały światło wpadające do groty i tym samym ujawniało swój majestatyczny blask.
Igana stał z boku. Trzymając swoje stwardniałe i pokryte drobnymi rysami dłonie na drewnianej lasce, obserwował młodą istotę, której oczy świdrowały metaliczny twór.
- Nie wiem, czy jestem gotowy... - stwierdził pomrukiem Talym, głaskając kciukiem jedyną pamiątkę, jaka została mu po ojcu.
- Czasami to nie ty musisz być gotowy, a Moc - skomentował Aleena, krążąc wokół ucznia. - Tutaj potrzebna jest inercja, oddanie się sile, która ma cię pokierować na odpowiednie tory. Twoim jedynym zadaniem jest oddać ster.
Padawan zamknął oczy i skupił się na przedmiocie. Czuł chłód materii spoczywającej pod jego palcami i subtelne ciepło wpadającego do jaskini promienia. Zupełnie jakby balans obecny w Mocy znalazł swoje odzwierciedlenie w naturze.

Przed opuszczonymi powiekami Talyma pojawił się las, równie niebezpieczny co dziki. Drzewa mijały go raz po raz, niczym tor przeszkód, a czerwono-biała trawa łaskotała jego podbrzusze. Dopiero po chwili się zorientował, że to on biegł, że to on był postacią umiejscowioną w ruchu.
- Hej! - usłyszał za sobą.
Gdy się odwrócił, ujrzał chłopca, Togrutanina. Było w nim coś niezwykle znanego. "To ja?" - pomyślał Talym, patrząc w oblicze dziecka, które mogło mieć około sześciu lat. Nie zdążył się dokładnie przyjrzeć, gdy z jakiegoś powodu rzucił się na tę drobną istotę z zamiarem rozszarpania.


Talym odskoczył od ozdoby, chowając się w cieniu jaskini. Jego oddech przyspieszył. Czuł, jak zimny pot obejmuje jego czoło. Patrzył teraz na leżący w blasku przedmiot, niczym artefakt pozostawiony w tajemniczej grocie.
- Masz niezwykły talent - skomentował spokojnym tonem Aleena, który nawet nie drgnął po tym, jak Padawan doznał psychicznego i fizycznego szoku. - Na twoje nieszczęście, wiąże się z nim okropna cena.
Togrutanin przeniósł wzrok na swojego nauczyciela, próbując złapać oddech. W końcu przymknął na moment oczy i skosztował łyk powietrza, kojąc swe płuca. Talym dobrze znał skutki uboczne czerpania wizji przez dotyk. Nie raz doświadczył ich na sobie w sposób wręcz odstraszający od podejmowania się kolejnych prób.
- Psychometria, telemetria, postkognicja, tai vordrax - kontynuował Igana Mykkenri, stojąc zaraz za metaliczną ozdobą, poza zasięgiem pojedynczego promienia wpadającego do środka  - w swojej efektywności potrafi być lepsze niż jakiekolwiek holonagranie. Ale, jak już wspomniałem, ma to swoją cenę. Sięgając do pamięci samej Mocy, Jednoczącej Mocy, odczuwasz wszystko to, co ci przedstawi. Dźwięki, zapach, ból, emocje... Dlatego jest to tak niebezpieczne. Wystawianie się na takie uczucia przyczyniło się do upadku niejednego Jedi. Dlatego Zakon tak bardzo zniechęcał do używania tej zdolności na martwych ciałach. Nadmiar przechowywanych przez nie nasyconych cierpieniem wspomnień...
- Dam sobie z tym radę - wtrącił się Talym, siadając z powrotem przy obiekcie treningowym. - Nie jestem Jedi - mruknął słabo pod nosem, chwytając przedmiot. - Jedi odcinają się od emocji. Dlatego tak wielu z nich przechodzi na stronę Ciemności po tym, jak zostają wystawieni na... na coś takiego. - Togrutanin podniósł głowę i spojrzał na Iganę w sposób wyrażający pewność siebie. - Ja swoje emocje oswajam. Przekuwam je w coś... coś co tak naprawdę ciężko zrozumieć.
Mistrz Jedi uniósł brew i popatrzył powątpiewająco po siedzącym przed nim użytkowniku Mocy.
- Nie musisz mi wierzyć, rozumiem - kontynuował Talym - ale możesz mi zaufać. Jedi odcinają się od emocji i przez to, kiedy w końcu są one tak silne, że nie da się przed nimi bronić, upadają. Jak to mówią, znaj swojego wroga, prawda? Ja znam emocje. Z niektórymi z nich się zaprzyjaźniłem. - Uśmiechnął się kącikiem ust, wyrażając tym samym nie tylko pewność wypowiadanych przez siebie słów, ale i swobodę, która faktycznie była jego naturalnym stanem w środowisku uczuć. - I... ja wiem... Mogę brzmieć jak zadufany... - zamilkł na moment - nie powiem tego słowa. Ale tak jest. Nie raz byłem wystawiony na próbę - zniknięcie Shurr, aresztowanie Witmy, czy chociażby to, że moje całe życie okazało się fikcją. Nie boję się emocji.
Na moment zapadło milczenie. Mędrzec Igana przerwał ciszę zaległą w jaskini, odkaszlając. Ponownie zaczął stawiać kroki, zwiększając odległość między sobą a Talymem. W końcu usiadł, by na spokojnie obserwować poczynania Padawana.
- Widziałem upadek tylu Jedi... - Słowa te zabrzmiały niczym rozrywające się węzły serca. Bolały, bo zachowywały w sobie najdotkliwszy ból.
- I dlatego przestałeś wierzyć w Zakon, wiem - skomentował Talym, patrząc z wyrozumiałością i empatią po Mistrzu Mykkenri. - Dlatego tu jestem - bo oprócz archetypu wspaniałych Jedi widzisz we mnie coś nowego, dającego nadzieję na zmianę.
Igana patrzył na Talyma, pozwalając otoczeniu w delektowaniu się ciszą. Wtedy zaczął się śmiać i kręcić głową, aż w końcu westchnął żałośnie.
- Ale sobie zasłodziłeś.
Talym zaśmiał się cicho, a jego ręka powędrowała za głowę, by podrapać się po miejscu, które tak często aktywowało się w momencie zawstydzenia lub gdy czuł się nieswojo.
- Kontynuuj, chłopcze - powiedział spokojnie Mistrz Jedi, kładąc drewnianą podporę obok siebie.
Talym skinął głową i wrócił do treningu.

Kolejnym, co Talym zobaczył, była grupa Togrutan, stojąca przed nim samym. W oczy rzucał się przede wszystkim ten, który stał z przodu. Widać było, że spośród całej grupy był najważniejszy. W rękach trzymał tradycyjną ozdobę swojej rasy. Wizja zniknęła, gdy tylko wmontowane w metaliczny łańcuch zęby akuli dotknęły czoła osoby, której oczami widział Padawan.
"Psychometria działa najlepiej w przypadku zdarzeń, które się wydarzyły niedawno. Nie zrażaj się" - słyszał z oddali Talym, jakby tafla wody pieczętowała słowa Igany.
Ktoś, kim był Talym, cieszył się, skakał. On i kilku innych młodych Togrutan napawało się tą chwilą sukcesu. Dla osób w ich wieku, który wahał się od sześciu do trzynastu lat, było to prawie jak koronacja. W tym momencie największą uwagę Padawana przykuł ktoś, do kogo czuł przyjaźń. Zielonoskóry Togrutanin o żółtych pasmach na montralach, wyglądający na jakieś dziewięć lat złapał postać Talyma za głowę i przybliżył do swojego czoła.
- Udało nam się.

"Umiejętność ta jest najskuteczniejsza na przedmiotach używanych wiele razy przez jedną i tę samą osobę."
Talym zobaczył świątynię. Ale nie byle jaką świątynię. Była to Świątynia Zakonu Jedi na Coruscant. Togrutanin czuł zachwyt wchodząc po schodach do budynku, który stanowił niegdyś kolebkę Jedi. Wizja zakończyła się, gdy spojrzał na pomnik, w którego wizerunku rozpoznał Mistrza Jedi Odana-Urra.
"Kuszenie Ciemnej Strony to nie jedyne z zagrożeń. Znane są przypadki, gdzie psychometria doprowadziła użytkownika do obłędu czy nawet śmierci."

Wizje przewijały się jedna po drugiej. Talym czuł, jak traci siły. Było to wyczerpujące, przez co od czasu do czasu musiał robić sobie przerwy.
Od momentu, gdy młody Vauan został skonfrontowany z faktem, że życie, które pamięta, jest tylko fikcją, zaczął patrzeć na swój dar psychometrii w zupełnie inny sposób. Dla niego był to klucz do odzyskania przeszłości, której go pozbawiono. Talent ten był jak most do wydarzeń skąpanych w ciemności zapomnienia.


- Tanaa - usłyszał ze swoich ust, obracając głowę.
W drzwiach ujrzał postać. Przez wlatujące do środka światło ciężko mu było zobaczyć pełnię osoby. Była szczupłą Togrutanką, to na pewno. Jej montrale wyraźnie wyznaczały sylwetkę rasy, do której również należał Talym.
- Movru - odpowiedziała dźwięcznie kobieta, wchodząc do środka pomieszczenia.
Wtedy Padawan ujrzał twarz istoty, której esencja dała życie jemu samemu. W jej złotych oczach widział swoje odbicie, twarz ojca. Padawana objęła silna iluzja, jakoby to były jego oczy - ten sam kolor, to samo spojrzenie. Nawet zadarty, drobny nos i wyraziste, szlachetne rysy twarzy kobiety zdradzały, że z jej ciała powstało ciało Talyma. Wokół jej śnieżnych montrali wiły się wzory stłumionej pary błękitu i grafitu, pozwalając w pełnej symfoni zabłyszczeć skórze o barwie chłodnego różu.
Wizja ta nabrała intensywności. Padawan czuł łomotanie serca, które lgnęło z piersi Movru do ukochanej. Znał to uczucie. Było mu ono tak dobrze znane, że prawie rozpłynął się w jego komforcie. Prowadziło go ono do tego obrazu, do tego momentu. Nie potrafił wskazać momentu, w którym wizja ta w swej intensywności przerodziła się w podróż w czasie.
Dłoń Togrutanki pogładziła polik ojca Talyma, co Talym w pełni poczuł. Wydawało mu się, chciał, żeby ten dotyk dotyczył niego. Chciał się znaleźć przy Tanai, swojej mamie, by złapać ją w przebłysku przeszłości i zatrzymać.
"Mamo" - zapłakał w myślach.
- Dobrze cię widzieć - powiedziała w czuły sposób i zaczęła się rozpływać...


- Talym... - dotarł do montrali Padawana głos Igany Mykkenriego.
Padawan wrócił do teraźniejszości i poczuł się tak, jakby jego postać przybyła z materii czasu mieszanego ze sobą przez Moc. Gdy z powrotem odzyskał świadomość swojego ciała i otoczenia, zdał sobie sprawę, że jego lica są skąpane we łzach, a z jego ust wydobywa się ciche, zdławione emocjami pomrukiwanie. Będąc pod wpływem wizji, nucił melodię, której nuty zdawały się dobiegać z zamkniętego przez podświadomość pudełka muzycznego.
- Kołysanka mamy... - wypowiedział zdławionym głosem i przetarł słone krople smutku, rozpoznając dźwięki.
Chwilę później kurtyny jego oczu opadły, posyłając Talyma na zapleczę zmęczenia...
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Nadzieja: rozdział XIII

Pisanie by Talym Nie Gru 22, 2019 12:46 pm

Słodki sen powoli odchodził w zapomnienie, gdy Talym przewracał się z boku na bok. Korzystając jeszcze z chwili spokoju i rozkoszy serwowanej przez miękki materac, Padawan przeciągnął się, położony na plecach, i schował ręce pod głowę, wypinając tym samym klatkę. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy przypomniał sobie wizję matki. Przywołując ją do pamięci, poczuł błogi spokój, który napędził go do działania. Otworzył oczy i...
- Aaa! - krzyknął i naprężył się do pozycji siedzącej, gdy zobaczył zwisającą z góry świszczącą przez nos głowę. Efekt był taki, że uderzył czołem w deskę i ponownie opadł na łóżko.
Defar zeskoczył z górnej pryczy i uśmiechnął się do Talyma.
- Nareszcie się obudziłeś!
- Zwariowałeś?! - wyrzucił z siebie Togrutanin, rozglądając się dookoła. Patrząc po pomieszczeniu, wydedukował, że znajduje się w sypialni przeznaczonej dla młodzików. Musiał zostać tutaj przeniesiony zaraz po tym, jak stracił przytomność.
Sala nie była duża. Mieściła tylko cztery pary dwupiętrowych łóżek i dwie drewniane skrzynie wykończone mosiężnymi mocowaniami. Ściany nosiły brzemię czasu i ciężar góry, w której zostały wykute. Wszystko oświetlał jeden kryształ wystający z sufitu, zamknięty w transpastalowym kloszu.
- Na Moc, Defar... - mruknął Talym, pocierając czoło.
- Zbieraj się. Chcę cię zabrać w specjalne miejsce - rzucił Rycerz Jedi rasy Ryn i postukał kilka razy swoją lancą w ramę łóżka.

Dwójka przemierzała las w porze porannej. Było czuć lekki chłód, całkiem do zniesienia. Dookoła było słychać ćwierkanie budzących się ptaków i lekki szum tańczących liści. Najprzyjemniejsze jednak było słońce, które przebijało się przez korony drzew i wbijało się w ciała podróżników, wspierając ich swoim ciepłym dotykiem.
Togrutanin szedł z tyłu, próbując nie zgubić swojego przewodnika. Skupiał się na jego falującym ogonie, który działał niczym hipnotyzująca kobra. To w połączeniu z zaokrąglonymi pniami stwarzało efekt obezwładniającej iluzji. Jakby tego było mało, w pewnym momencie rozległa się przyjemna melodia, grana na urządzeniu przypominającym flet. Talym znał tę melodię...
- To kołysanka mojej mamy - rzucił do idącego przed nim Defara.
Rycerz Jedi, nie zatrzymując się, obejrzał się na Padawana. Ręce trzymał przy swoim niezwykłym, wydającym dźwięczna melodię nosie. Uśmiechnął się i opuścił dłonie.
- Znasz ją?
Kąciki ust Togrutanina uniosły się lekko. Istota popadła w nostalgię, przypominając sobie tę kołysankę.
- "Zrodzony z nieba"... - odpowiedział pod nosem, przypominając sobie jej tytuł.

Drzewa, niczym kurtyna, zaczęły odsłaniać cel podróży. Jeszcze kilka kroków po nachylonym gruncie i Talym dostrzegł chatę. Zbudowany przede wszystkim przez siłę rąk dom stał w swej samotności na zboczu góry, otoczony oonańskim lasem. Chociaż nikt już w nim nie zamieszkiwał, budynek zdawał się być w dobrym stanie, zbyt dobrym. Dom nie był okazały, ale z pewnością posiadał swoją tradycję . Jego drewniane ściany wytrwale podtrzymywały dach, w który wbudowane było piętro. Dwusegmentową konstrukcję od zapadającej się w dół góry strony wspierały bele obrośnięte pnączami.
- Od czasu do czasu sprzątałem tutaj - stwierdził Defar, patrząc z nostalgią po chacie. Rycerz Jedi wszedł po schodach na ganek i otworzył skrzypiące, archaiczne drzwi zamontowane na zawiasach. - Mistrz Movru uwielbiał pradawną architekturę - mruknął pod nosem Ryn, patrząc po przestarzałym mechanizmie, po czym wszedł do środka. - Będzie trzeba je naoliwić - rzucił ze środka.
Talym stał w osłupieniu. Nie był w stanie postawić ani jednego kroku. Czuł, jak ciężar przeszłości trzyma jego stopy przy ziemi, a będący zwykle ciągle w ruchu czas nagle się zatrzymuje. To nie była zwykła podróż, kolejna lekcja Jedi czy misja ratowania niewinnych mieszkańców galaktyki. To było coś, z czym nigdy w swoim życiu jeszcze się nie zmierzył - musiał przeciąć mgłę ukrytych przeżyć. To nie było jak walka ze znanym wrogiem czy postępowanie według narzuconego przez dowódców planu. To było jak poruszanie się w ciemności, szukając jasnych punktów. I choć mogłoby się to wydawać takie proste - dostrzeżenie światła w ciemności - to w tej chwili zdawało się to być poza zasięgiem Talyma. Jakby jego umysł cofnął się do pierwotnego stanu, gdzie wszystko trzeba poznać i opanować od początku...
Togrutanin nie zorientował się, kiedy wszedł do środka mieszkania. Poczuł się tak, jakby jego mózg szwankował, wysyłając sprzeczne sygnały do świadomości. Gdy obejrzał się po pomieszczeniu, ujrzał obszerny salon, z oknami po obu stronach domu. Po prawej stronie, zaraz przy wejściu, wiły się schody, na których pierwszym stopniu właśnie stał Ryn i obserwował Talyma. Natomiast w lewej części mieszkania znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi wiodące do innego pomieszczenia. Ten segment był zbudowany na podwyższeniu, co zapewne wynikało z nierównego terenu, na którym wzniesiono dom. W rogu salonu postawiono również otwartą kuchnię, która służyła kiedyś także za jadalnię.
Mimo starań Defara, przestrzeń była pokryta kurzem. Gdzieniegdzie nawet zdążyły pojawić się pajęczyny. Talymowi to jednak nie przeszkadzało. Czuł się tak, jakby właśnie wszedł do czystego, nowego domu, który będzie stanowił jego azyl. Mistrzowsko zdobione meble i skrzydła drzwi dodawały tej chacie wyjątkowego, autentycznego charakteru w dobie czasów, gdy permabeton i szybko stawiane konstrukcje mnożyły się niczym tworzone na taśmie fabryk produkty. Żłobienia w kształcie naturalnych organizmów i naturalne, silne drewno sprawiały, że chciało się tu zostać na wieki - usiąść przy stole, wypić kaf i podziwiać chowający się w koronach drzew zachód.
- Chodź, bracie - rzucił Ryn, patrząc z delikatnym uśmiechem po Togrutaninie.
Po tych słowach oboje ruszyli na górę. Gdy tak szli po wieży schodowej, Talym nie mógł wyjść z podziwu, jak niezwykły efekt tworzy okno wijące się po ścianie, śledzące jego kroki. Zostało ono tak wbudowane w wieżę schodową, że przypominało przezroczystego węża lub strumień lejący się wokół chaty, by oświetlić każdego, kto zmierzał na górę.
Weszli na piętro i pierwszym, co zrobił Rycerz Jedi, było zapukanie w drzwi postawione po prawej stronie zaraz obok schodów.
- Tutaj jest odświeżacz. Ale tam... - wskazał palcem na przeciwległe pomieszczenie.
Drzwi akurat były otwarte, toteż Talym bez zawahania wszedł do środka. Pokój wybudowany na planie koła był przytulniejszy niż wszystko to, co dotychczas widział Talym. Może był to efekt wystroju, a może podświadomość rozpłynęła się we wspomnieniu dawnego, prywatnego kąta. Sufit pomieszczenia był niski i opadał ku ścianom, przez co w większej części pokoju Togrutanin Vauan na pewno by zahaczył o niego swoimi montralami. Pewnie nie było to taką przeszkodą, gdy był jeszcze niskim i szczupłym chłopcem. Całość oświetlało przede wszystkim okrągłe i ogromne okno, do którego zdawało się "dopływać" szkło wiodące przy schodach. Patrząc po konstrukcji, Talym wydedukował, że dało się je otworzyć i następnie wyjść na dach wystający zaraz pod nim, by w spokoju obserwować ciągnące się w oddali góry i morze listowia. Pod oknem znajdował się również eliptyczny materac pokryty lnianą pościelą i wieloma poduszkami w barwach ecru. Na lewo od wejścia stała komoda i zawieszone nad nią niewielkie lustro. Stały też tam zakurzone ramki na zdjęcia, jednak bez fotografii.
- Co się stało ze zdjęciami? - zapytał Talym.
- Po ataku Zakuul wzięli je twoi przyjaciele.
Padawan odwrócił głowę na drugą stronę i dostrzegł biurko z wieloma rysunkami pozostawionymi w swoim pierwotnym stanie. Obok tego była jednak spora pusta przestrzeń.
- Tutaj wcześniej stała skrzynia z twoimi pamiętnikami - wyjaśnił Ryn, wyczuwając myśli Talyma.
- To mój pokój... - nie mógł wyjść z wrażenia Talym. Powoli podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Wtedy rzuciło mu się w oczy coś szczególnego. - Co to jest?
Defar podszedł do niego i położył dłoń na ramieniu Padawana. Oboje teraz patrzyli na wzniesiony kilkanaście metrów od chaty marmurowy pomnik. Z ciężkiego sześcianu wystawały dwa kły, niczym rogi, zazębiając się ze sobą. Całość po części porósł mech. Do konstrukcji prowadziła wycięta ścieżka drzew, a zaraz za samym pomnikiem była skarpa. Patrząc po geograficznym położeniu słońca i torze jego wędrówki, można było stwierdzić, że słońce w momencie zachodu wizualnie wchodziło w szparę między marmurowymi kłami.
- To pomnik, który mieszkańcy Stolicy postawili wam po bitwie...

- Talym, zejdź na dół na śniadanie! - rozległo się przytłumione, kobiece wołanie.
Młody Togrutanin jęknął pod kołdrą. Powoli gramolił się w wygodnym kokonie, wysuwając się spod płachty. Wpierw wyszły montrale, jeszcze nie do końca rozwinięte, a przez to krótkie i grube, podobnie jak lekku. Po chwili zbierania energii, Talym zrzucił z siebie lniane pokrycie i zaczęła się wewnętrzna batalia młodego organizmu.
Togrutanin wygramolił się z materaca, zataczając kręgi i zasłaniając oczy przed promieniami inwazyjnego porannego światła. Zmierzył w stronę komody, by złapać równowagę. Oparł się o mebel i spojrzał w wiszące lustro. Powoli zbliżył się do swojego odbicia i z niezadowoleniem stwierdził, że wyskoczył mu nowy pryszcz. Urok bycia szesnastolatkiem, pomyślał.
Talym tak patrzył i patrzył w to swoje odbicie, a ręce spoczywające na komodzie zaczynały się uginać pod ciężarem ciała. Jeszcze chwila i by zasnął na stojąco, gdyby nie...
- Gwiazdo! - ponownie rozległ się krzyk kobiety.
Togrutanin podskoczył i szybko sięgnął do szuflady po koszulę.
- Już idę, już idę! - odkrzyknął, po czym ruszył do schodów.
Gdy znalazł się na dole, para Togrutan już siedziała przy stole w kuchni i spożywała posiłek. Smażony boczek, zauważył wielce zadowolony Talym.
Wtedy cały dom spowiła ciemność, a posadzka pod wpływem ogłuszającego hałasu zatrzęsła się.
- Co to było? - zapytał Talym, patrząc dookoła.
Jego ojciec, również cały w niebieskich barwach, tak samo jak i syn, odskoczył od stołu do okna. Odsłonił firankę i wyjrzał lecące w stronę miasta nieznane mu statki. Chociaż Talym nie potrafił czytać w myślach, to bardzo dobrze odbierał emocje docierające do niego poprzez Moc, skondensowane przez tatę.
- Tanaa, zostańcie tutaj - rzucił postawny Togrutanin, odwracając się do ukochanej, której pudrowe oblicze zostało splamione przez strach.
Były Rycerz Zakonu Jedi popędził do sypialni, zostawiając matkę z synem samych sobie.
- Mamo, co się dzieje? - zapytał Talym, siadając przy stole.
Kobieta złapała go za dłoń i uśmiechnęła się delikatnie.
- Nic się nie dzieje. Jedz śniadanie.
Padawan wyrwał rękę i poszedł do pokoju rodziców. Gdy otworzył drzwi, zobaczył, jak jego ojciec przyczepia miecz świetlny do pasa.
- Tato...
- Talym, zostań z mamą. - Podszedł do chłopca i ucałował go w czoło. - Zaraz wrócę. - Minął swojego syna i ruszył do wyjścia.
- Tato, nie! - krzyknął za nim Talym, wyciągając dłoń, ale mężczyzna się nie odwracał. Po chwili poczuł, jak matka obejmuje go od tyłu. Oboje odprowadzili wzrokiem Rycerza Movru do drzwi, po czym młody Togrutanin odwrócił się do mamy. - O co chodzi? Dlaczego czuję taki strach?
Kobieta chwyciła jego twarz w obie dłonie, próbująć coś odpowiedzieć. Niestety, słowa ugrzęzły jej w gardle, ponieważ sama nie znała odpowiedzi na to pytanie.
Talym patrzył głęboko w jej złote oczy, szukając rozwiązania. Widział tylko zatarte, związane ze sobą szlaki emocji. Tutaj wiedzie strach, tam zakłopotanie, gdzieś indziej nadzieja... Wszystko jednak prowadziło donikąd, tym samym zamykając się w obszarze tej chaty, tego domu. Mieli wyczekiwać, ale to nie było naturą Talyma; stanie w miejscu i granie roli pobocznego świadka nie było częścią jego esencji.
- Talym! - krzyknęła kobieta, gdy młodzieniec wyrwał się z jej rąk i pobiegł do drzwi.


Togrutanin biegł, ile miał sił w nogach. Pokonywał las, słysząc za sobą głosy matki. Wołała go, by zawrócił. Jego jednak ciągnęła większa siła.
Gdy pokonał zieloną przestrzeń pni i liści, wybiegł na polanę z której widać było skąpane w chaosie miasto. Kilka wrogich statków otoczyło Stolicę Oon, zamykając ją teraz w potrzasku. Mimo że czytał tyle holoksiążek i słuchał tyle wiadomości z HoloNetu, za nic nie potrafił rozpoznać wroga.
W całym tym zamieszaniu czuł tylko jedno - obecność ojca, który zdecydowanie był w niebezpieczeństwie.


Gdy Talym dotarł do samego pobojowiska, nie potrafił skupić się na jednej rzeczy. Docierające zewsząd krzyki, wybuchy, hałas walących się ścian. Po lewej stronie dostrzegł kilka dziwnie opancerzonych postaci. Ich złote zbroje i tarcze przedstawiały się majestatycznie, niczym wojownicy niosący wolność, a mimo to tę wolność właśnie odbierali.
Wtedy usłyszał z prawej strony, spomiędzy dwóch mieszkalnych bloków, dźwięk odpalanego miecza świetlnego. Automatycznie ucieszył się, przyjmując, że to jest jego ojciec. Niestety, obraz przedstawiał kogoś zupełnie innego. Dostrzegł dokładnie tego samego wojownika stojącego ze świetlną lancą w dłoni. Postać się zbliżała i wiadomym było, że nie miała przyjaznych zamiarów.
Talym powoli stawiał kroki w tył. Wtedy dostrzegł, że od strony głównej ulicy, od przodu, idzie do niego para kolejnych, wrogich rycerzy. Ich hełmy zakrywały oczy, a mimo to miał wrażenie, że patrzy w oblicze śmierci. Zatrzymał się, sparaliżowany strachem, i patrzył we wszystkie strony. Nie zauważył jednak jednego...
Ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Gdy się odwrócił, ujrzał swojego ojca. Błękitna twarz o wydatnych rysach, okalana srebrnymi kolcami tradycyjnej ozdoby Togrutan patrzyła swymi lazurowymi oczyma w stronę wroga. Na tle pobojowiska, dymu i przebijających się z nieba promieni wyglądał jak anioł, niosący wybawienie zwykłym istotom, niczym bohater z orężem sprawiedliwości w dłoni. Jego niebieska klinga wibrowała w dłoni, dając znać wrogom, że jej właściciel nie ma w sobie za krzty strachu. Talym uśmiechnął się na ten widok i popatrzył po przeciwnikach, którzy nagle zwątpili w swoją przewagę.
- Kazałem ci zostać w domu - stwierdził stanowczo.
Młody Togrutanin nie odpowiedział. Zresztą, nawet nie zdążył. Po chwili jego ojciec doskoczył do odosobnionego rycerza i zaczął krótką wymianę ciosów. Movru, ojciec Talyma, był niezwykle szybki. Jego ciosy były na zmianę błyskawiczne i potężne, przez co nawet tarcza w rękach przeciwnika na niewiele się zdawała. Chwilę później wróg padł martwy.
Dwójka pozostałych rycerzy pobiegła w stronę Jedi z jasnym, czytelnym zamiarem. Talym, widząc to, zareagował instynktownie. Poczuł obawę o własnego ojca i wzbierający na sile heroizm. Jednym, stanowczym ruchem pchnął w ich stronę falę Mocy, która posłała postacie na przeciwny mur. Uderzenie było tak silne, że ściana budynku pokruszyła się, zostawiając wgniecenie. Wojownicy byli zdezorientowani, przez co chwilę później wirujący miecz odciął ich głowy.
Rękojeść broni Jedi wróciła do Movru, który ponownie stanął przy synu. Na jego twarzy pojawił zarys uśmiechu dumy, który tylko czekał na to, aż zostanie uhonorowany słowami. Talymowi jednak to nie było potrzebne. Wiedział, co czuje jego ojciec i żadne wypowiedziane zdanie już nie miało znaczenia. Liczyło się to, co czuł.
- Talym... Movru! - wykrzyknęła Tanaa, podbiegając do dwójki. - Próbowałam go zatrzymać, ale...
- Wracajcie do domu - wciął się jej były członek Zakonu Jedi, łapiąc kobietę za drobną dłoń. - Jest tu zbyt niebezpiecznie. Musicie...
Wtedy rozległ się kolejny głośny huk i stojący obok nich budynek zaczął się całkowicie zawalać, wzburzając falę popiołu. Rodzina skupiła się razem, obejmując swoje ciała. Schronili się przed podmuchem i gruzem, ale wtedy nowe niebezpieczeństwo pojawiło się na horyzoncie...
Talym zaczął wyczuwać coraz więcej wrogo nastawionych istot, otaczających ich zewsząd. Zbliżali się jeden za drugim, zmniejszając dzielący ich dystans. Młody Togrutanin otworzył oczy i spojrzał w obłok dymu. Widział niewyraźne kształty i blade światło kling.
- Nie bójcie się - mówił cicho Movru, odwracając się twarzą do zewnętrznej strony kręgu.
Rodzina stała teraz do siebie plecami, trzymając się blisko.
- Movru... - jęknęła Tanaa, patrząc ze strachem po zbliżających się postaciach.
Dym powoli opadał, coraz więcej światła przedzierało się przez popiół i tym wyraźniejsi byli pojawiający się przeciwnicy.
- Nie bójcie się - powtórzył Movru, chociaż z jego oczu sączyły się łzy przerażenia. Nie bał się o swoje życie... bał się o życie bliskich.
Talym natomiast widział tę sytuację zupełnie inaczej. Wierzył, że wyjdą z tego cało. Wiedział o tym. Skupiając się na lekcjach jego ojca, zaczął skupiać w sobie Moc. Spływała ona do niego, napędzając jego wewnętrzne mechanizmy do nieznanych wcześniej możliwości. Czuł, jak siła rośnie w nim niczym wzbierające na energii tsunami.
Wtedy młody Togrutanin dostrzegł między postaciami przeciwników jedną, szczególną postać. Był to mężczyzna, nieopancerzony, w średnim wieku. Brunet, postawny, ubrany w długi, laboratoryjny płaszcz, który byłby biały, gdyby nie efekty trwającej batalii. W jego spojrzeniu dostrzegł coś nienaturalnego. Coś, czego nie był w stanie zrozumieć, pojąć.
Postać podniosła dłoń, tym samym dając znak swoim żołnierzom do ataku. Rycerze zbliżali się powoli, osłaniając się tarczami i wyciągając przed siebie świetlne piki. Tanaa trzymała syna i męża za  skrawki szat, Movru przyjął pozycję bojową, a Talym nie spuszczał naukowca ze wzroku...
- Kocham was - szepnęła Togrutanka.
Talym i jego ojciec odwrócili się do niej. Wszyscy popatrzyli po sobie raz jeszcze, głęboko w oczy... po raz ostatni.
- Zostawcie tylko młodego - polecił obcy mężczyzna.
Na jego polecenie, rycerze rzucili się do walki. Movru parował cios za ciosem. Tanaa od razu została złapana za nadgarstek i odsunięta od rodziny. Krzyczała, by ją zostawiono, by oszczędzono życie jej bliskich. Próbowała się wyrwać i kopać, ale jej czyny nie przynosiły efektów.
Talym próbował podbiec do matki, kiedy na jego drodze stanął jeden z przeciwników. Nie myśląc długo, Togrutanin rzucił nim w bok wolą Mocy. Adrenalina, która buzowała w jego żyłach, dodawała mu wcześniej niezasmakowanej sił. Wrogi żołnierz odleciał. Pojawił się kolejny, ale młodzieniec po prostu uchylił się pod ciosem i wyminął go. Wtedy odzyskał widok na swoją matkę. Już wyciągał do niej dłoń, wołał, chcąc przyciągnąć ją do siebie, gdy...
...jej pierś przeszył miecz.



- Nieee! - wyrzucił z siebie Talym, czując, jak wszystko się w nim napina. Miał wrażenie, że jego ciało drży, ledwo się powstrzymując od rozpadnięcia na milion małych kawałków, uwalniając tym samym niepohamowaną energię.
Z jasnej, pudrowej twarzy Togrutanki zaczęło uciekać życie. Słone, srebrne łzy popłynęły po jej policzkach, a tracące moc oczy powoli zamykały się w swej otchłani.
Wtedy złapał go za rękę Movru, chcąc wyrwać syna z pobojowiska i uciekać, ale widok martwej żony i go zamienił w kamień. Gdy zobaczył, co się wydarzyło, opadł na kolana. Miecz wypadł mu z ręki, a niebieska klinga zniknęła.
Ojciec i syn widzieli śmierć żony i matki. Rana, która zagościła w ich duszy od tego momentu miała zostać wyryta na zawsze, odbierając tym samym część ich własnego życia.
- Proszę, nie... - wyszeptał Movru, patrząc na śmierć swojej ukochanej.
Talym cały czas stał na nogach. Gdy się wyrwał z paraliżującego, psychicznego bólu,  spróbował podnieść ojca i udało mu się to. Oboje spojrzeli po sobie i zrozumieli się bez słowa. Skinęli do siebie i złapali się mocno za głowy, po czym oboje odwrócili się do nadciągających przeciwników.
Miecz świetlny powrócił do ręki Tovru i zaczął odbierać życie kolejnym rycerzom. Talym unikał ciosów i posyłał obezwładniające fale Mocy. Dawali z siebie wszystko, by ten dzień nie był dniem przegranym. W szansę przetrwania włożyli całą swoją wolę walki.
Talym widział kątem oka, jak jego ojciec walczy. Był pod wrażeniem jego umiejętności. Po raz pierwszy widział go w akcji i mimowolnie poczuł, jak i w nim rośnie duma i zaszczyt z bycia synem takiej postaci.
Atak, unik, pchnięcie... Zapach krwi, pot i popiół grały melodię śmierci dwójce bohaterów, których czyny zostaną zapamiętane przez nielicznych, obserwujących tę bitwę z ukrycia. Jeden z rycerzy zamachnął się na Talyma. Młody Togrutanin instynktownie, niczym kierowany niewidzialną więzią, wyciągnął na bok rękę i w tym momencie wpadł w jej chwyt miecz świetlny. Błyskawicznie zablokował cios, kopnął zaskoczonego przeciwnika i przeciął go. Podniósł broń do oczu i dostrzegł w niej broń ojca. Poczuł płynącą z niej energię, która rozchodziła się od dłoni do reszty ciała, intensyfikując połączenie z wszechobecną Mocą. Wtedy obejrzał się na swojego ojca, by odrzucić mu miecz i...
Talyma przeszył ostru ból, w miejscu, gdzie znajduje się serce. Automatycznie sięgnął do klatki piersiowej, ale niczego tam nie zobaczył. Gdy się odwrócił, ujrzał ojca wiszącego na wrogiej klindze. Nie zawahając się, posłał tam falę Mocy. Wrogi rycerz został odepchnięty, a Movru ledwo trzymał równowagę. Togrutanin jeszcze raz spojrzał na syna, uśmiechnął się i w niemym wyrazie wypowiedział "kocham cię"... Kolejne ostrze odebrało mu życie.
Talym przez moment znalazł się pośrodku pustki. Przestał słyszeć, czuć, oddychać... Miał wrażenie, że znalazł się w centrum nicości, której otchłań pochłaniała jego duszę. Patrzył to na ciało ojca, to na ciało matki. Leżeli martwi, pogrążeni w wiecznym śnie. Przeciwnicy przestali walczyć. Wszyscy teraz tylko obserwowali młodego Togrutanina, czekając na jego ruch...
- Zapewniam cię - usłyszał zza swoich pleców głos zbliżającego się naukowca - twój nowy dom na Zakuul da ci nowe życie...


Defar i Talym stali za domem, przy dwóch nagrobkach. Kamienne płyty były identyczne, z wyjątkiem wyrytych na nich imionach. Przedstawiały kolejno "Tanaa" i "Movru". Nawet daty śmierci były te same. Patrząc na to, młody Padawan dostał olśnienia, przebłysku. Wydawało mu się, że takie same nagrobki jego rodziców widział na Zakuul, postawione przez Broela, naukowca, który go zabrał.
- Do dzisiaj nie mogę się pogodzić z tym, że nie zdążyłem na czas... - mruknął Defar, klękając przy nagrobkach.
Talym chciał go pocieszyć, jak to miał w zwyczaju. Niestety, ogrom wspomnień wytworzył jakąś tamę w jego duszy, hamując jakąkolwiek próbę kontaktu ze światem rzeczywistym.
- Może zdążyłbym powstrzymać Broela od porwania ciebie - dodał Rycerz Jedi, przecierając okruchy ziemi naniesione przez wiatr na kamienną płytę. Powoli odwrócił spojrzenie, przenosząc je na stojącego nad nim Togrutanina i uronił łzy, tak rzadko wyzwalane przez Jedi. - Przepraszam cię, bracie. Przepraszam...
Talym wziął głęboki oddech. Chciał odejść bez słowa, zatopić się w ciszy i zniknąć... ale zamiast tego wyciągnął dłoń i pomógł wstać Defarowi, po czym go uścisnął. I trwali tak bez słowa...

Kiedy nastała noc, Padawan wszedł z powrotem do domu, powoli zamykając za sobą drzwi. Rzeczywiście potrzebowały naoliwienia. Talym stawiał powolne kroki, wzbudzając skrzypienie znajdujących się pod nim desek i patrzył na boki. Podszedł w końcu do stopnia podwyższonej lewej części domu i usiadł na nim, obejmując wzrokiem cały salon, kuchnię i schody. Z jednej strony wiedział, że jest tam sam, ale uczucia mówiły mu, że jest inaczej. Nie wynikało to tylko z tego, że wyczuwał obecność Defara obserwującego dom, siedzącego na którymś z pobliskich drzew. Było to połączone z tym, że czuł, jakby tego miejsca nigdy nie opuściło życie.
Kładąc powoli opuszki swej błękitnej dłoni na posadzce mieszkania, usłyszał kroki biegnącego dziecka, siebie z przeszłości, a po salonie, w środku nocy, przebiegł promień słońca. Za chwilę rozległ się śmiech i głos jego matki. Potem, choć drzwi do salonu jego rodziców były ciągle zamknięte, usłyszał, jak się otwierają i zamykają. Przez moment mu się nawet wydawało, że widzi kogoś kątem oka, albo że ktoś wchodzi do domu. To miejsce tętniło wspomnieniami rodzinnego życia, dzieciństwa, bezpieczeństwa... Talym czerpał z tego niczym ze studni obrazów, dźwięków, zapachów...
Chociaż bez wątpienia to wszystko było piękne, wywoływało w Padawanie ciężki do zniesienia ból. Niestety, były to tylko widma przeszłości - odzwierciedlenie nostalgii, której nie dało się przeobrazić w teraźniejszość. To wszystko zostało zakopane przez ogrom wojny, atak Zakuul, które przejęło Oon dla własnych celów, przejmując kopalnie cennych surowców planety.
Talym wszedł na górę, do swojego pokoju i usiadł przy oknie, na materacu. Patrząc w okno, widział pomnik zbudowany na cześć jego rodziny, lekko oświetlany przez księżyc, ciemne morze drzew i obsydianową płachtę nieba spryskaną srebrnymi okruszkami gwiazd. Patrząc w tę bezdenną przestrzeń, miał wrażenie, że patrzy w głąb siebie. Nagle całe jego życie okazało się iluzją, wytworem działań jakiegoś człowieka. Wiedząc o tym wszystkim, czuł, jak traci zmysły. Wszystko, co do tej pory wiedział, mieszało się z tym, co tak naprawdę było prawdą. Przez to całe zamieszanie nabrał wrażenia, że już nie wie, kim jest. Czy może oprócz wspomnień coś jeszcze zostało w nim zmienione...?
Wtedy złapał za naszyjnik przyczepiony do pasa i popatrzył po lśniącej, zielonej kuli kyber. Srebrny łańcuszek obejmował go, trzymając to, co najważniejsze, w swoich objęciach. I wtedy poczuł spokój... Tak wiele rzeczy wydawało się być iluzją, fałszem, ale ta jedna rzecz była prawdziwa - jego miłość do Witmy. Wszystko to, co z nią przeżył, było autentyczne i silniejsze niż jakiekolwiek inne wspomnienie. Teraz, po tym wszystkim, czego się dowiedział, kobieta ta nie była dla niego tylko wsparciem, autorytetem, pragnieniem przyszłości, marzeniem czy dobrą chwilą. Ona była kotwicą rzeczywistości w świecie pełnym złudzeń... i z tą myślą odpłynął do świata marzeń.

***

Defar i Chor siedzieli w kokpicie statku, patrząc przez iluminatory na las skąpany w radości nowego dnia.
- Myślisz, że da sobie z tym radę? - zapytał Chor, patrząc przed siebie.
- Wierzę w to. Muszę wierzyć...
I wtedy do kokpitu wszedł Talym.
- Zbierajcie się - rzucił szybko i stanowczo.
Dwójka odwróciła się w fotelach i spojrzała po pewnym siebie Togrutaninie. W tym czasie do pomieszczenia weszła również Oksavia.
- Jeszcze dzisiaj uratujemy mieszkańców Oon - dokończył Talym.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Re: Zrodzony z nieba

Pisanie by Talym Czw Gru 26, 2019 3:28 pm

Obóz postawiony po środku lasu dawał schronienie niecałej setce istot, z których tylko garść stanowiła siłę wojskową. Większość była ludnością cywilną, wyzwolonymi niewolnikami kopalnianymi czy buntownikami z miasta Stolicy. Kolejny dzień zebrał ich wszystkich przy jednym namiocie, łącząc ich łańcuchem oczekiwania i napięcia. Wszyscy czekali na decyzję dowódców w sprawie odbicia domu z rąk Nadziei.
- Nasze wojsko jest dobrze doświadczone - zaczął porucznik Kaygo, Bothanin, który stracił jedno ze swych spiczastych uszu - ale w porównaniu do wojsk Nadziei nie mamy szans. Będziecie musieli zakończyć tę walkę tak szybko, jak to możliwe.
Stojący z boku postawny Chor, którego kilkunastodniowy zarost zaszczycił przystojną twarz, pokiwał aprobująco głową. Gdyby tylko miał obie ręce, skrzyżowałby je na piersi, ale zamiast tego musiał zadowolić się oparciem prawej dłoni o biodro.
- Jest z nami Moc - wtrącił Defar, przedstawiciel rasy Ryn, opierając się o swoją lancę świetlną. - Wesprę was na froncie.
- Czyli ja, Talym i Chor atakujemy główną wieżę - skomentowała skryta w cieniu Oksavia. Jej zjawiskowa, wręcz dziewczęca uroda nie pasowała zbytnio do wojskowego tonu, który przybierała w takich momentach. - Ktoś ma jakiś sprzeciw? - zapytała, widząc nieprzychylne spojrzenie porucznika Kaygo.
- Możemy jej zaufać - zapewnił spokojnym głosem Talym, wyczuwając narastającą atmosferę nieufności, po czym uśmiechnął się delikatnie do Oksavii i skinął głową. - Plus to ona zna najlepiej wszystkie zabezpieczenia.
- Ja też powinienem walczyć na froncie - dorzucił Chor, wyprostowując się. - Chcę walczyć u boku mojego oddziału, razem z porucznikiem Kaygo.
- Wieża prezydenta Truama będzie najlepiej strzeżonym miejscem - wytłumaczyła Oksavia, wbijając w mężczyznę swe brązowe oczy - będziesz bardziej potrzebny nam.
- To prawda - wsparł ją Kaygo, chociaż widać było, że nie przychodzi mu to łatwo i ochoczo. - A co z tym Aleeną, Mistrzem Jedi? - Popatrzył po Talymie, który wydawał się być zmieszany tym pytaniem.
- Niestety... - zaczął słabo - Mistrz Mykkenri zostanie w świątyni. Nie chce brać udziału w ataku.
Nastała chwila ciszy, podczas której wszyscy patrzyli po sobie. Tylko Talym stał ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Mistrz Mykkenri po wojnie z Zakuul stracił całą nadzieję. Stracił też wiarę w Jedi, ich umiejętności i sens istnienia. Może i dał się przekonać do szkolenia młodego togrutańskiego Padawana, ale walka w imię sprawiedliwości, którą z góry uważał za nieistotną, była krokiem, którego nie był gotowy wykonać.
- Ale i tak nam się uda - dodał Talym, patrząc z lekkim uśmiechem po pozostałych, obecnych w namiocie. - Jestem tego pewny.

Zanim wyruszyli na bitwę, Talym skierował się jeszcze na pokład frachtowca Defara. Wszedł do swojej kajuty i kucnął przy pryczy, pod którą wsunięte było pudełko owinięte czerwonym materiałem. Togrutanin ściągnął płachtę i uniósł wieko, ujawniając ukrytą w środku srebrną, kolczastą ozdobę charakterystyczną dla przedstawicieli jego rasy - pamiątkę po ojcu. Wyciągnął przedmiot i założył go na głowę, okalając swą twarz zalanymi metalem zębami bestii akul.
- Tato, jeszcze raz musimy stanąć w obronie domu.


Ludzie Tarczy i rebeliancka część mieszkańców Oon wyszła z objęć lasu na przestrzeń porośniętego trawą wzgórza, skąd widać było całą Stolicę i wiszącą nad nią Gwiezdną Fortecę Zakuul. Wśród liczącego około sto istot tłumu panowała kompletna cisza. Wszyscy wyczuwali zbliżający się konflikt.
- Ilu ich jest? - zapytał porucznik Kaygo, patrząc w stronę budynków miasta.
- Ciężko stwierdzić - odpowiedział jeden z żołnierzy, obserwując okolicę za pomocą makrolornetki. - Ustawiają się na dachach budynków i na głównych ulicach. Wszyscy są uzbrojeni.
Bothanin popatrzył po tłumie swoich ludzi. W porównaniu do przeciwnika, większość dzierżyła prymitywne bronie w postaci kijów. Jedynie ocalały oddział Tarczy posiadał broń.
Nagle na ramieniu porucznika pojawiła się pokryta włosiem dłoń. Ukojenie, które się po niej rozeszło, musiało pochodzić od Mocy. Żołnierz odwrócił głowę i dostrzegł Defara.
- Daj sygnał.
Kaygo spojrzał przed siebie i uniósł rękę. Na ten moment wszyscy zamarli. Każdy złapał mocniej za trzymaną przed siebie broń i spiął gotowe do biegu ciało. Gdy dłoń opadła, zza ich głów, spośród lasu, wyleciał frachtowiec Defara, tym samym dając znak do ataku nie tylko wojskom znajdującym się na granicy drzew, ale i tym, którzy czekali w samym mieście.
Tłum Tarczy i mieszkańców Oon ruszył w stronę miasta, niesiony okrzykiem walki. Echo tego dźwięku odezwało się po chwili w Stolicy, gdzie co chwilę wychodził z domu kolejny cywil i atakował pobliskich, zdezorientowanych żołnierzy Nadziei.

Talym, Oksavia i Chor wychylili się zza rogu jednego z budynków, by spojrzeć w stronę strzeżonej przez czwórkę żołnierzy głównej bramy wieży prezydenta. Byli w pełni opancerzeni. Ich czarne hełmy i zbroje z symbolami Nadziei wymalowanymi na naramiennikach w połączeniu ze trzymanymi przez nich karabinami blasterowymi wcale nie zwiastowały niczego dobrego. Chwilę później nad miastem przeleciał frachtowiec Rycerza Jedi i zaczęły rozlegać się krzyki.
- To znak dla nas - powiedział Chor, podnosząc na poziom oczu pistolet blasterowy. - Odwrócę ich uwagę, a wy wbiegnijcie do wieży.
Talym i Oksavia spojrzeli po sobie i skinęli głowami. Moment później mężczyzna wybiegł zza rogu i zaczął krzyczeć niecenzuralne słowa skierowane do organizacji Nadziei. Oddział wrogich strażników był tak zdziwiony, że nie zdążył zareagować, nim Chor przemknął na drugą stronę ulicy i zniknął za kolejnym budynkiem. Gdy tylko zorientowali się, co się właśnie stało, i że jednoręki żołnierz jest również prawdopodobnie tym szukanym przez organizację ocalałym żołnierzem Tarczy, rzucili się za nim w pościg, zostawiając przy drzwiach tylko jednego ze swoich.
Oksavia i Talym poczekali, aż trójka wrogich członków Nadziei zniknie, po czym ruszyli do drzwi. Pozostały strażnik podniósł na nich blaster, ale jego broń po chwili została poderwana do góry przez uchwyt Mocy zastosowany przez Talyma, a Oksavia postrzeliła go w bok.
Dotarli do drzwi i dziewczyna zaczęła grzebać przy konsoli.
- Zmienili kod - stwierdziła z niezadowoleniem.
Talym spojrzał na skulonego w bólu żołnierza, który doczołgał się pod ścianę.
- On go pewnie zna.
Oksavia spojrzała na swojego byłego współpracownika z Nadziei i po chwili wycelowała w niego pistoletem blasterowym.
- Zdradź kod.
- Nigdy - wycharczał żołnierz, ściągając czarny hełm z głowy. - Niech żyje nadzieja... bo... ona nigdy... nie umiera...
- To na nic - stwierdziła Oksavia, patrząc po mężczyźnie, który zaczął pluć krwią. - Wyprali mu mózg ideą utopijnego świata.
- Poczekaj - poprosił Talym, kładąc dłoń na rufie pistoletu i obniżając go. Po tym machnął dłonią przed twarzą żołnierza, zbierając otaczającą go Moc, i zapytał: - Zdradzisz nam kod.
Mężczyzna po chwili zawahania odpowiedział:
- Cztery, osiem, dwa, jeden, zero...
Talym uśmiechnął się do Oksavii i po chwili oboje weszli do budynku, gdzie już czekał na nich oddział w pełni uzbrojonych żołnierzy.

Rozbrojeni i prowadzeni przez rufy blasterów, Oksavia i Talym dotarli do gabinetu prezydenta Truama. Dwuskrzydłowe drzwi rozsunęły się z sykiem i wtedy zobaczyli wyprostowanego mężczyznę w długim, żołnierskim płaszczu, stojącego do nich plecami, z dłońmi splecionymi z tyłu. Patrzył przez okno na miasto pogrążone w chaosie, gdzie co chwilę ktoś oddawał strzał, a ktoś inny tracił życie.
- Walka... Od tak dawna dokucza nam to słowo - rzekł spokojnym głosem, po czym odwrócił się do Talyma i Oksavii. Jego czerwone, cybernetyczne oko prześwietliło ich w ułamku sekundy, analizując każdą zmianę w ruchach mięśni ich twarzy. Talym próbował zrobić to samo, ale przez wysoki kołnierz i mundurową czapkę zachodzącą na czoło, widać było niewystarczająco dużo, by poddać obiekt takiej samej analizie.
Pomieszczenie było obszerne. Stanowiło również centrum dowodzenia, co było jasne, patrząc po ilości holokomputerów rozstawionych wzdłuż ścian. Ale tym, co przede wszystkim rzuciło się Talymowi w oczy, był kabel ciągnący się od konsoli postawionej pod oknem do kręgu szyjnego Truama.
- Świat walczy sam ze sobą, odkąd tylko zaczął istnieć - kontynuował swój wywód prezydent. - Dlaczego? Przez nierówności. Lepsi chcą wykorzystywać gorszych, a gorsi chcą się wyzwolić od lepszych. I tak na okrągło.
- Och, skończ te wywody - wyrzuciła Oksavia, przez co od razu została mocniej dźgnięta rufą blastera przez pilnującego ją żołnierza. Ostrzeżenie to jednak zlekceważyła, odwracając się do oprawcy i odpychając jego broń ruchem ręki, jakby nic sobie nie robiła z zagrożenia. - Właśnie sam to robisz. Wykorzystujesz Oon do zdobywania pieniędzy i materiałów. Wykorzystujesz słabszych. Przez to sam się przyczyniasz do tego wszystkiego. Zresztą, spójrz za okno. To twoje dzieło.
Truam zaśmiał się głęboko, kpiąc tym samym ze słów dziewczyny.
- Nic nie rozumiesz. To dlatego nas zdradziłaś? My nie robimy tego dla siebie. Robimy to dla świata. Dzięki pracy tych ludzi możemy zyskać narzędzia niezbędne do zaprowadzenia idealnego porządku. Ta ciężka praca jest tylko drobną ofiarą w obliczu tego, co możemy razem osiągnąć. To oni są nadzieją na idealny świat.
- Ale to nie tak powinno wyglądać! - dorzucił Talym, mierząc prezydenta. Miał coraz bardziej dosyć tego mężczyzny. Gdyby nie to, że odebrano mu miecz, pewnie już dawno by go odpalił. A przynajmniej tak pomyślał, co go zdziwiło. To nie był naturalny dla niego sposób działania...
Gdy Padawan spojrzał na Oksavię, zrozumiał, co się wydarzyło w jego głowie. To brak Witmy wpływał na niego w ten sposób. Frustracja, która w nim rosła, karmiła nietypowe dla niego zachowania. Uświadamiając to sobie, zamknął oczy i wziął głęboki oddech, by ukoić myśli i rodzące się impulsy.
- Złościsz się - wydedukował Truam, analizując znaki wysyłane przez ciało Talyma. - Niepotrzebnie. Dołączcie do nas, a wtedy stworzymy świat, gdzie nikt nie zna tej emocji.
- Co za bzdury... - spośród oddziału żołnierzy Nadziei odezwał się nieznany głos. Jednak nie zdawał się on należeć do nikogo z nich...
- Mistrz Mykkenri? - zdziwił się Talym, rozpoznając głos.
Wtedy spośród oddziału, jakby nigdy nic, wyszła metrowa postać Mistrza Jedi rasy Aleena. Jego stalowa proteza stukała raz za razem na zmianę z drewnianą laską.
- Poszukiwany Mistrz Jedi... - wydusił z siebie Truam. Gdyby nie zaufanie do swojego cybernetycznego oka, pomyślałby, że stracił zmysły.
- Podoba mi się ten tytuł - zażartował starzec, stając między Talymem a Oksavią. Wszystkie blastery były teraz skierowane na niego.
- Zabić go - rzucił krótko Truam, który najwidoczniej stracił tę majestatyczną umiejętność panowania nad sobą.
Nim wrodzy żołnierze zdążyli wystrzelić, niskorosły Mistrz Jedi obrócił się i machnął ręką, posyłając ich wszystkich do tyłu. Zanim udało im się wstać, Talym wyciągnął dłoń i przyciągnął do siebie swój miecz świetlny skonfiskowany przez jednego z nich, a Igana Mykkenri za pomocą telekinezy wyrwał jeden z karabinów blasterowych i posłał go Oksavii. Dziewczyna szybko wykonała przewrót na bok, by schować się przed ogniem powstającego w korytarzu oddziału. Stojąc za drzwiami, co chwilę posyłała salwę strzał, strącając kolejne cele. Z kolei Talym odbijał mieczem świetlnym lecące w jego stronę pociski. Młody Togrutanin z początku wystraszył się, przypominając sobie, że Aleena nie korzysta z broni Jedi, przez co jest wystawiony na ostrzał. Jak wielkie jego zdziwienie było, gdy dostrzegł, że ta mała, lecz potężna istota zatrzymuje pociski gołymi rękoma.
W całym budynku rozległ się ogłuszający alarm, przez co żołnierzy Nadziei zdawało się nie ubywać. Co chwilę nowi dobiegali do korytarza. Jakby tego było mało, za plecami trójki cały czas stał Truam.
- Talym, uważaj! - krzyknęła Oksavia.
Usłaszawszy ostrzeżenie dziewczyny, Padawan wyostrzył swoje zmysły. Automatycznie, bez odwracania głowy, dzięki umiejętnościom echolokacji, zobaczył, jak Truam w niego celuje. Zdając się na Moc, zgiął nogi w kolanach i następnie wyskoczył, wykonując salto w tył. W momencie, gdy znajdował się w powietrzu, do góry nogami, pod jego głową przeleciała blasterowa błyskawica i rozbiła się o ścianę. Po wylądowaniu odwrócił się w stronę prezydenta i od razu odbił kolejny pocisk. Siła odrzutu jednak była tak silna, że Togrutanin ledwo utrzymał miecz w dłoni. Gdy lepiej przyjrzał się cyborgowi, dostrzegł, że wyciągnięta przez niego ręka w rzeczywistości nie trzyma broni, a sama nią jest. W miejscu, gdzie kończył się nadgarstek, znajdowało się mini-działko, które celowało i ostrzeliwało Talyma. Padawanowi Jedi wtedy przypomniała się jedna z lekcji Mistrza Mykkenri, na której ćwiczył sekwencje ruchów połączone z Mocą. Gdy tylko kolejna z błyskawic zmierzyła w jego stronę, odbił ją zamaszystym ruchem i automatycznie posłał pchnięcie Mocy. Prezydent poleciał na stojącą za nim konsolę, co dało Talymowi chwilę na to, by zmniejszyć dzielącą ich odległość.
W tym samym czasie Oksavia zaprzestała ostrzału żołnierzy Nadziei i skupiła się na pobliskich komputerach. Jej głównym zadaniem była kradzież danych, więc tym się zajęła. Podeszła do jednego z ekranów i podłączyła datapad do jego technologicznej bazy danych. Natomiast Mistrz Jedi zrezygnował z korzystania z techniki tutaminis i przeszedł do ofensywy. Wbiegł w tłum wrogich jednostek i zaczął biegać między ich nogami z niewiarygodną prędkością. Przeciwnicy próbowali do niego celować i strzelać, ale nawet jeżeli ktoś się odważył oddać strzał, kończyło się to ranieniem jednego z sojuszników, który akurat stał na linii pocisku.
- Nie wiecie, co robicie - wycedził Truam, wystrzeliwując kolejną błyskawicę w ciało Talyma zaraz po tym, jak podniósł się z konsoli.
Padawan poruszał się sprawnie, dzięki czemu unikał błyskawic. Jego skupienie na celu było niewiarygodnie intensywne, co w dużej mierze wynikało z niedawno odbytych treningów. Przez moment Talym sam popadł w zadumę nad swoimi umiejętnościami, ale szybko powrócił do teraźniejszości, gdy jeden z pocisków drasnął jego ramię. W tamtym momencie był w odległości tylko dwóch metrów od celu.
- Nie powinniście walczyć z Zakuul - dorzucił Truam, co kompletnie zbiło z tropu błękitnoskórego Togrutanina. - Ty i ta twoja Tarcza zostaniecie ukarani za bunt przeciwko Wiecznemu Imperium.
Po tych słowach Padawan doskoczył do prezydenta i szybkim, sprawnym ruchem odciął mu zmechanizowane rękę-działo. Cyborg ponownie opadł na konsolę mieszczącą się za nim i bez strachu w oczach patrzył w twarz Talyma, zupełnie jakby starał się zdobyć jak najlepsze ujęcie tej chwili, tego oblicza.
Togrutanin nie skomentował dziwnych komentarzy na temat Zakuul. Walka toczyła się o wyzwolenie miasta z rąk Nadziei a nie Gwiezdnej Fortecy.
- Oksavia? - zapytał Talym, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja.
Dziewczyna zdążyła zgrać dane, co zasygnalizowała skinieniem głowy i podrzucanym w ręce datapadem. Tymczasem oddział żołnierzy Nadziei leżał z bólem w korytarzu, obezwładniony przez otrzepującego szatę Mistrza Mykkenriego.
- Nigdy nie wygracie z Nadzieją - zakomunikował Truam, osuwając się z konsoli na ziemię.
Talym, Oksavia i Igana patrzyli teraz po nim, uzmysławiając sobie powoli, że właśnie wygrali. Togrutaninowi nawet zrobiło się go szkoda. Ten szaleniec był tak zaślepiony w swej ideologii, że nie widział porażki.
Prezydent zaśmiał się, wiedząc dobrze, co myśli Talym.
- Nie wierzysz mi. Pozwól, że ci udowodnię... W śmierci wszyscy jesteśmy równi.
Po tym zdaniu cała wieża się zatrzęsła, a do uszu obecnych w gabinecie dotarł głośny huk. Powtarzał się on coraz chwilę, jakby zbliżał się od dołu wieży do samego jej szczytu, gdzie znajdowała się cała drużyna.
- Aktywował autodestrukcję wieży! - wytłumaczyła Oksavia, patrząc z przerażeniem po otoczeniu, którego ściany i sufit zaczynały się łamać.
Padawan szybko zamachnął się na okno i za pomocą Mocy wybił je. Wpierw miał zamiar wyskoczyć, łapiąc Oksavię, ale gdy tylko podszedł bliżej wyrwy, zrozumiał, że nawet jako użytkownik Mocy nie przeżyłby upadku z takiej wysokości.
Wtedy coś do niego dotarło.
Talym obejrzał się dookoła i zrozumiał, że minęło zbyt wiele czasu, by wieża dalej stała. Po twarzy Oksavii i Truama widział, że i oni myślą podobnie. W pierwszej chwili pomyślał, że autodestrukcja się nie udała, ale to nie było możliwe. Słyszał i czuł wybuchy. Nawet jeżeli nie wszystkie ładunki zostały zdetonowane, budynek powinien runąć, zakopując wszystkich w swoich zgliszczach.
- Co jest? - zapytała Oksavia, patrząc z niedowierzaniem wokół siebie.
W tej chwili Talym wyczuł co się działo. Utrzymywała ich Moc.
Padawan spojrzał na drobną postać starczego Mistrza Jedi i od razu spostrzegł wysiłek malujący się na jego twarzy oraz miniaturowe, trzypazurowe dłonie wyciągnięte na boki. Igana Mykkenri chwycił Mocą cały budynek, tym samym trzymając go w ryzach.
- Talym... dziękuję ci.
- Mistrzu Mykkenri... - Talym z podrywu troski wyciągnął w jego stronę dłoń. Po chwili jednak rozciągnął ręce, by wspomóc Jedi w jego wysiłkach. Czuł jednak, że to na nic. - Mistrzu, musimy uciekać.
- Uciekajcie - odpowiedział stanowczo, kurczowo zaciskając powieki. Pot powoli skraplał się na jego czole, a mięśnie zaczynały drżeć.
- Proszę, idź z nami...
- Talym - wtrącił mu się Aleena, otwierając powoli oczy. - Przez wojny straciłem zbyt wielu przyjaciół. Straciłem też swojego Padawana. A także Padawana mojego Padawana. Straciłem tak wiele braci i sióstr...
Budynek nagle się zatrząsł, a Mistrz Jedi opadł na jedno kolano. Po chwili jednak zaczął się podnosić.
- Myślałem... Myślałem, że ta walka już nie ma sensu. Że wszyscy zawiedliśmy Moc... Ale ty mi pokazałeś, że jest inaczej. Talym... to ty jesteś prawdziwą nadzieją.
- Musimy uciekać - dodała Oksavia, łapiąc Togrutanina za ramię.
Młody Jedi patrzył na tę scenę i czuł, jak jego serce pęka w tym samym tempie co ściany budynku. Łzy same pociekły z oczu, a on nie był w stanie wydusić słowa.
- Idźcie! - krzyknął Mistrz Mykkenri. - Niech Moc będzie z wami.
Talym skinął głową i razem z Oksavią pobiegł korytarzem w stronę klatki schodowej i zaczął zbiegać po piętrach wieży. Im niżej się znajdował, tym większe były zniszczenia. Wiele z części konstrukcji było kompletnie roztrzaskanych, zniszczonych przez wybuchy. Do tego większość segmentów schodów była rozłupana na tyle części, że widać było, jak lewitują, tworząc między sobą szpary zaklepywane przez Moc.
Dopiero gdy dwójka wydostała się z wieży prezydenta, budynek zaczął się powoli walić. Padawan, mimo odczuwanego cierpienia, skupił się na zadaniu i wyciągnął przed siebie dłonie, tym samym osłaniając Mocą siebie i Oksavię przed falą popiołu i gruzu, która przez nich przeszła.
Gdy dym opadł, Padawan upadł na kolana.
- Dziękuję, mistrzu.

Wszyscy mieszkańcy Oon - i ci, którzy dołączyli do obozu Tarczy, i ci, którzy zbuntowali się w samym mieście - zaczęli się zbierać na głównym placu miasta, świętując i opłakując zwycięstwo. Od tego dnia byli wyzwoleni od tyranii, ale dla wielu z nich był to również początek żałoby. Niestety, bitwa ta została naznaczona ofiarami.
Oddział Tarczy pod dowództwem porucznika Kaygo oraz sam Defar również dołączyli do festiwalu zwycięstwa. Dla nich był to kolejny krok do zaprowadzenia sprawiedliwości w galaktyce.
- Talym! - krzyknęła Aliaxa, różowowłosa dziewczyna, przyjaciółka Togrutanina, która również uczestniczyła w powstaniu. Gdy tylko dostrzegła, że on i Oksavia, cali pokryci popiołem i pozbawieni energii, zmierzają w stronę tłumu, pobiegła do nich i rzuciła mu się na ramiona. - Żyjesz!
Talym uśmiechnął się lekko i wtulił się w dziewczynę. Potrzebował wsparcia i ona je stanowiła. Przez ramię Aliaxy dostrzegł również swojego drugiego druha z dzieciństwa - Ithorianina imieniem Pounduk, który machał z radością.
- Widzieliście Chora? - zapytał, patrząc po przyjaciółce.
- Tak, jest tam. - Wskazała kierunek w tłumie i Padawan ruszył.
Mężczyźni spotkali się i uścisnęli sobie dłonie.
- Udało nam się - stwierdził jednoręki żołnierz. - Te żołnierzyki Nadziei pouciekały w las, jak tylko wieża runęła. Misja zakończona sukcesem.
Kącik ust Talyma uniósł się nieznacznie. Śmierć Mistrza Mykkenriego była zbyt trudna, by mógł w pełni czerpać radość z tej chwili.
- W ogóle, co się tam działo? - zapytał podekscytowany i wystraszony Chor. - Dlaczego ktoś zaatakował Gwiezdną Fortecę?
- Co? - Talym nic nie zrozumiał.
W międzyczasie podeszła do nich Oksavia, która także była zdziwiona tym pytaniem.
- Wszyscy to widzieliśmy - kontynuował Chor. - Zanim zniszczyliście wieżę, ktoś wystrzelił rakietę w Gwiezdną Fortecę.
Padawan nic z tego nie rozumiał. Obrócił się i spojrzał w górę. Gwiezdna Forteca dalej się unosiła nad miastem, pilnując swoich podwładnych. Wywnioskował więc, że pole ochronne musiało ją ochronić. Tylko o co w tym wszystkim chodziło...?

Od zakończenia bitwy minęło kilka godzin. Już się powoli ściemniało. Większość ludzi wróciła do domów, a oddział Tarczy z pomocą mieszkańców skontaktował się z bazą dowodzenia i przekazał wszystkie informacje o ostatnich kilku tygodniach wydarzeń i braku kontaktu, po czym wrócili do obozu, by czekać na transport.
Natomiast Talym i Defar stali na dachu Świątyni Jedi na Oon, przy palącym się stosie, i wspominali Mistrza Jedi - Igana Mykkenriego. Płomienie odbijały się od ich oczu, ukazując ich szklistość. I ten fakt uderzył Togrutanina.
- Ty płaczesz? - zdziwił się, patrząc po przedstawicielu rasy Ryn.
Defar pokiwał głową.
- My, Jedi, wiemy, że wszyscy po śmierci łączymy się z Mocą. Śmierć to tylko etap, prawda. Tylko że... po śmierci twoich rodziców już nie jestem w stanie podchodzić do tego jak wzorowy Rycerz Jedi. Już nie...
Po zakończeniu ceremonii, Talym i Defar wrócili do frachtowca, gdzie czekali na nich Chor i Oksavia.
- Musicie to zobaczyć - rzucił nerwowo do dwójki szatyn, prowadząc ich do kokpitu. - Oksi zdobyła różne informacje o Nadziei. Okazuje się, że jednak mają dowódcę, ale nikt nie wie, kim on jest. Poza tym zdobyliśmy kilka informacji o miejscach, gdzie Nadzieja stacjonuje. Wiemy też, dokąd zabierali materiały z Oon.
- To chyba dobrze, prawda? - zapytał zaniepokojony Talym. Stanął z założonymi rękoma i obserwował, co robi Chor. Wyczuwał w jego głosie i zachowaniu zwiastun kłopotów.
- Tak, to są te dobre informacje... - stwierdził ciężko żołnierz, po czym swoją jedyną ręką zaczął działać przy konsoli statku, by odpalić hologram. - Ale patrzcie na to.
Przed ich oczami pojawiło się holonagranie przedstawiające prezydenta Truama w całej swej powadze i wyższości.
- Wieczne Imperium Zakuul - zaczęła się wiadomość - jako prezydent Oon i przedstawiciel Nadziei przepraszam was za to, co się dzieje. Mieszkańcy zbuntowali się przeciwko wam i właśnie zmierzają do mojego gabinetu, by przejąć władzę nad naszą bronią. Z informacji, które zebrałem, wynika, że do buntu podsyciła ich Tarcza. Jej przedstawicielami są… - prezydent zatrzymał się na moment, a obraz holonagrania zmienił się. Hologram zamiast jego postaci zaczął przedstawiać trójwymiarowe oblicza wymienianych osób. - Talym Sellgail, Chor Jagha, Kaygo Gunji oraz Defar Si.
Nagranie ponownie się zmieniło i błękitne rzeźby komputerowego obrazu zaczęły przedstawiać zupełnie inną scenę, którą Talym od razu rozpoznał.
Obraz przedstawiał Talyma, stojącego około dwa metry od kamery.
- Nie powinniście walczyć z Zakuul - odezwał się głos zza obszaru nagrania, w którym można było rozpoznać barwę głosu Truama. - Ty i ta twoja Tarcza zostaniecie ukarani za bunt przeciwko Wiecznemu Imperium.
Gdy tylko Truam zakończył swoje zdanie, przedstawiony na nagraniu Talym doskoczył do niego i zamachnął się mieczem świetlnym w kąt pod kamerą, tym samym odcinając zmechanizowane rękę prezydenta. I to było ostatnie, co zarejestrował obraz - twarz Togrutanina.
Nagranie się zakończyło.
- Nie... - wydusił z siebie Defar, łapiąc się za klatkę piersiową. Wszyscy przenieśli na niego wzrok, gdyż czuć było, że to nie ma związku jedynie z nagraniem. - Musimy szybko lecieć do miasta i wszystkich ostrzec.
- Przed czym? - zapytała stojąca w kącie Oksavia.
Wtedy wszystko dotarło do Talyma. Dziwne zdania wypowiadane przez Truama i rakieta skierowana w Gwiezdną Fortecę... to wszystko było upozorowane.

Frachtowiec sterowany przez Defara leciał z maksymalną prędkością w stronę miasta. Widzieli już zarys budynków i wiszącą w chmurach konstrukcję Zakuul. Wieczór już się zbliżał, przez co cała okolica była zalewana szarością kończącego się dnia.
I wtedy Talym dostrzegł to, czego się najbardziej obawiał...
Spód Gwiezdnej Fortecy zaczął się jarzyć jasnym światłem. Padawan zacisnął mocniej dłoń na oparciu fotela, wpatrując się w obraz za iluminatorami, i modlił się w duchu o mieszkańców Stolicy. Błagał, by Aliaxa i Pounduk zdążyli się uratować.
- Powtarzam, schowajcie się pod ziemią, albo do schronów. Powtarzam, schowajcie się - komunikował przez nadajnik Chor, próbując nawiązać połączenie z miastem.
I w tym momencie z Gwiezdnej Fortecy spadł promień, pogrążając Stolicę w zagładzie...


Widok, który wymalował się przed oczyma Talyma... Płomienie pochodzące z generatora słońca zjadły całe miasto, zamieniając budynki w pył, ruinę i śmierć. Młody Jedi czuł, jak cierpienie wynikające ze współczucia rozprzestrzenia się po jego nerwach, by na końcu uderzyć w środek korpusu, pozbawiając go oddechu i powalając na kolana. Czuł, jak ból zbiera się niczym fizyczna postać i wyrywa mu wnętrzności. Śmierć tysięcy istnień uderzała w niego jak gwoździe wbijane w gołą skórę, wykręcane na każdą stronę i wyrywane bez krzty litości.
Gdy wylądowali, już było po wszystkim. Stolica zamieniła się w cmentarzysko. Dekontaminacja powierzchni z jakichkolwiek iskier ruchu oporu zostawiła swój ślad w postaci spalonych na czarno ciał. Defar opuścił rampę statku i wszyscy powoli wyszli na martwą ziemię. Każdy oprócz Talyma został w grupie, przy frachtowcu. Natomiast Togrutanin ruszył dalej, zmierzając po ziemi, która kiedyś stanowiła miejsce głównej ulicy miasta. Ciągnące się po obu stronach budynki mieszkalne zamienione w grobowce zdawały się grać melodię zagłady. Były martwym dowodem tego, czym jest Zakuul i czym jest wojna. Wzdłuż i wszerz ciągnął się zamieniony w proch permabeton i jałowa ziemia.
Talym dotarł do głównego placu, na którym jeszcze kilka godzin wcześniej stał z tłumem ludzi, ciesząc się zwycięstwem... ciesząc się życiem. Miał wrażenie, że dziesiątki dusz zbierają się wokół niego, przygniatając go swoim ciężarem. Togrutanin uklęknął i odczuł torturę tych wszystkich istot, które spłonęły w tym miejscu. Drobinki ich ciał przetaczały się między jego palcami, budząc Moc do przywoływania wspomnień. Przez chwilę nawet doświadczył wizji, jak śmiercionośny płomień spada na niego z nieba.
- Czy to nie jest równość? - odezwał się głos mężczyzny stojącego przed nim. Talym od razu go rozpoznał...
Truam stał przed Padawanem. Jego płaszcz był w strzępach, cały zakurzony. Na głowie już nie miał beretu, więc widać było jego szpakowatą czuprynę. A może był to efekt popiołu? Zdawało się, że jego mechaniczne oko już nie działało; wcześniej świecące i nieustannie aktywne, teraz tylko tkwiło nieruchomo w czaszce właściciela.
- Jak...? - wychrypiał Talym, ścierając łzy z polika. Kurz zaległy na jego ręce został na twarzy, zmieniając wizerunek Togrutanina z nieskazitelnej, prawie anielskiej istoty w wojownika, który nosił śmierć na ramionach.
Truam podniósł rękę do piersi i wokół niego zabłysło słabo migoczące, niebieskie pole siłowe. Mechanizm po chwili się rozładował. W Talyma uderzył ten widok - taki tyran wyszedł z rąk śmierci, podczas gdy tysiące istnień właśnie je straciło...
Padawan podniósł się z ziemi i odpiął miecz od pasa. Po chwili z rękojeści wyskoczyła bladozielona klinga, której buczenie zdawało się nieść echem po całej okolicy. Dwójka patrzyła po sobie, zachowując ciszę i spokój. Zdawali się czytać własne myśli, równocześnie tocząc mentalny spór. Talym widział przed sobą uosobienie zniszczenia, wojny. Truam był mordercą, który z powodów chorych idei przyczynił się do wymordowania całego miasta. Ale równocześnie... Oboje walczyli o równość, sprawiedliwość. I Talym, i Truam chcieli zaprowadzić na świecie pokój. Oboje byli też tylko pionkami w rękach większej siły, czy to Mocy, czy organizacji zwanej Nadzieją. Tyle że była między nimi znacząca różnica - sposób, w jaki chcieli osiągnąć swój cel.
Padawan machnął mieczem, złapał go w obie dłonie i skierował ku ziemi, równocześnie wystawiając jedną z nóg do przodu. Była to pozycja do formy VI, której nauczył go Mikkenri... Ten sam Jedi, który zdawał się być pogrzebany razem z Truamem...
- Szkoda... - odezwał się były prezydent Stolicy, bezbłędnie analizując zamiary Talyma, nawet mimo faktu, że jego cybernetyczne oko już nie działało. - Miałem nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Ale musisz wiedzieć jeszcze jedno...
- Nic już nie muszę wiedzieć - wciął mu się Talym, po czym wyciągnął dłoń i przyciągnął do siebie cyborga, nabijając go na miecz.
Togrutanin przytrzymał Truama, towarzysząc mu przy cierpieniu, i powoli położył go na ziemi. Mężczyzna otworzył szeroko swoje jedyne, biologiczne oko i spojrzał w niebo, jakby już widział koniec.
- Wystarczy, że czuję - dokończył Talym.
- Równość... w śmierci... - wyszeptał Truam i oddał swój ostatni oddech.

Talym powrócił do frachtowca. Ku jego zdziwieniu, przy statku było o wiele więcej osób, niż kilku jego przyjaciół, z którymi przyleciał na miejsce. Wśród tych, których wcześniej nie było, dostrzegł Aliaxę.
- Talym, dobrze, że jesteś - stwierdził Chor, podchodząc do Togrutanina. - Część mieszkańców odebrała nasz komunikat i zdążyli się schować. Aliaxa i Ponduk schowali się w kanałach. Wielu akurat było w kopalniach.
Padawan odetchnął z ulgą i uśmiechnął się delikatnie do stojącej w oddali różowowłosej przyjaciółki. Dzięki temu krótkiemu spojrzeniu oboje na moment znaleźli ukojenie.
- Co z Pundukiem?
- Został poparzony - wyjaśniał dalej Chor - ale przeżyje. Jest silnym Ithorianinem. Całe miasto jest zniszczone, ale udało im się schować nieco jedzenia. Talym, oni dadzą sobie radę, rozumiesz? - mówił z radością, jakby kamień spadł mu z serca, że mimo wszystko interwencja Tarczy nie zgładziła całego miasta.
- Spotkałem Truama - przerwał mu Togrutanin i Chor zamilkł. Tak się stało, że usłyszeli to również Oksavia i Defar, którzy od razu podeszli do dwójki.
- Truam przeżył? - zapytała dziewczyna, patrząc z niedowierzaniem po Talymie.
- Jak to możliwe? - dopytał Rycerz Jedi.
- Ochroniło go wbudowane w niego pole siłowe - wytłumaczył krótko Padawan.
Wszyscy spodziewali się kontynuacji opowieści i w napięciu na nią czekali, ale ona nie nastała. Dostrzegli jednak w oczach Talyma, co się musiało wydarzyć. Ten młody Jedi zakończył życie prezydenta Truama - życie osoby, która stała na celu do osiągnięcia prawdziwej równości w galaktyce.
- Ale ważne, że to już ko... - Talym chciał coś powiedzieć, ale nagle stracił głos. Poczuł, jak gdyby serce mu się zatrzymało.
Togrutanin zaczął się oglądać dookoła, jakby zgubił się w otoczeniu. Wszyscy patrzyli po nim ze zdziwieniem, nie wiedząc, co się dzieje.
- Bracie? - zapytał z troską Defar, kładąc dłoń na ramieniu Padawana, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu.
W jednej chwili coś uciekło Talymowi. Tylko nie był w stanie stwierdzić, czym to coś było. Zacisnął powieki i widział tylko ich ciemną stronę. Nic więcej. Żadnego światła. Nic...
Nic...
"Witma" - pomyślał, gdy zrozumiał, że wiążąca ich więź zanikła. "Witma... zniknęła".
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Zrodzony z nieba Empty Re: Zrodzony z nieba

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach