Pałac Logara
Strona 1 z 1
Pałac Logara
Żółtoskóry, postawny Twi’lek, z oparzeniami na lewej stronie twarzy i dłoni, stał w sali dowodzenia, słuchając raz po raz wiadomości dostarczonej do Tarczy. „Błagam o pomoc! W Pałacu Logara dochodzi do…” – tylko tyle było zawartej w niej treści. Samych słów nie można było zbytnio analizować, ale kryjące się za nimi szmery, intonacje i nacechowanie emocjonalne pozwalały na wyciągnięcie informacji, których może nawet sam nadawca nie był świadomy.
W końcu wyszedł z sali, a rozsuwające się klapy ukazały mu twarz ucieszonej, że w końcu zrobi coś ambitnego, Padawanki – przedstawicielki jego rasy o niebieskiej skórze i oczach. Była przygotowana, tak jak jej polecił. Jej torba podróżna zapewne była wypełniona w większości tym, co się jej nawet nie przyda. Vegrula pozdrowił ją ciepłym uśmiechem.
- Witaj, Kaaycen! – Nie zatrzymał się, tylko szedł przed siebie z nadzieją, że Twi’lekanka pójdzie za nim.
Nie przeliczył się. Padawanka ruszyła żwawo za nauczycielem, jak tylko ten ją wyminął.
- Mistrzu, dokąd lecimy? – zapytała zaciekawiona, mijając hole świątyni.
- Do gniazda kryminalistów… i Huttów – rzucił w trakcie marszu, skręcając w lewo. Najwidoczniej kierował się do lądowiska.
- Myślałam, że Huttowie to ślimaki… Nie ptaki, by mieszkały w gniazdach – mruknęła do siebie. – Mistrz ma własny statek, czy znowu pożyczymy od Tarczy?
Vegrula zaśmiał się wewnętrznie, co było ledwo słyszalne.
- Niestety nie mam własnego statku i musimy skorzystać z tego, co oferuje Tarcza.
Akurat wyszli na otwartą przestrzeń, a kilkadziesiąt metrów dalej stał przygotowany na nich statek – „Gwiazda”. Ten sam, którym ostatnim razem lecieli na Dantooine. Czekał na nich spokojnie, opatulony valiriańskim słońcem i rześkim powietrzem.
Gdy już znaleźli się przy nim, Twi’lek opuścił rampę i odwrócił się do swojej Uczennicy.
- Na pewno jesteś gotowa? – chciał się upewnić, ciekawy reakcji.
- Na pewno. – Przekrzywiła lekko głowę, odchylając lekku do tyłu. – Pierwsza prawdziwa misja… - Starała się możliwie ukryć podekscytowanie. Dotknęła jeszcze instynktownie rękojeści połyskującej w świetle „Gwiazdy”, jakby upewniała się, czy na pewno tam jest.
- To zapraszam. – Machnął ręką, zachęcając Cenię do wejścia do środka.
- Mistrzu… - zagadnęła Padawanka swojego Mistrza, gdy ten już usadowił się w kokpicie. – Pamiętasz swoją pierwszą misję?
- Daj mi pomyśleć… - przeciągnął, wstukując coś w panelu sterowniczym, po czym repulsory zaczęły działać i ich transport zaczął się wznosić. – Tak, pamiętam. Razem z Mistrzem musieliśmy uwolnić Padawankę z rąk gangu na Coruscant. Pewne szczegóły pamiętam do dziś, jednak… większość wspomnień z tego wydarzenia już uleciało mojej pamięci.
Za to jeden obraz utknął mu w głowie niczym zakorzeniona głęboko drzazga, która pozostawiła po sobie bliznę. Widział twarz młodej Mirialanki, która niegdyś wywoływała w nim spore emocje, by w przyszłości stać się jego Próbą na Rycerza Jedi…
Jego wzrok ciągle pracował, jeżdżąc po maszynerii znajdującej się przed nim. Podobnie jak dłonie. Raz nawet użył lekku, by wcisnąć jakiś przycisk. Jeszcze chwila i jakby wszystko było pod jego kontrolą, a oni znajdowali się już poza atmosferą.
- Boisz się swojej pierwszej misji? – zapytał Mistrz Jedi.
- Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Na pewno jestem podekscytowana. W końcu poznam inną planetę niż Dantooine i Valiria… Miła odmiana.
- To, czy miła, to zdecydujesz na miejscu. Pamiętaj jednak, że strach nie może ci doskwierać. Pytanie zadałem ci podchwytliwie.
- A ja nie potrafię na nie odpowiedzieć. Jedynie, jaki strach czuję, to strach przed nieznanym… Ale to chyba normalne? Wiem, że Jedi nie powinien się bać – zaprotestowała właściwie sobie. – Ja nawet nie umiem opisać tego uczucia.
- Strach przed nieznanym również nie powinien nas dotyczyć. Nie ma chaosu, jest harmonia. Wszystko, co nas czeka, jest przygotowane przez Moc. A jeżeli chodzi o opisywanie uczuć… jest to jedna z ważniejszych umiejętności chroniących nas przed wpływem Ciemnej Strony. W końcu, aby pokonać przeciwnika, musimy go znać.
- Ostatnio mówiłeś, Mistrzu, że uczucia nie są naszym wrogiem. – Skrzywiła się.
- W zależności od uczucia i jego natężenia. – Odwrócił wzrok na Padawankę i uśmiechnął się delikatnie. – Nawet Mistrz Jedi może się śmiać… - mruknął, co zabrzmiało bardziej niczym słowa zawarte we wspomnieniach i przypomniane w tej chwili niczym tekst nostalgii, niżeli lekcja dla Cen.
- Chyba rzadko się to zdarza – zauważyła. – Mam wrażenie, że niektórzy tracą z wiekiem jakąkolwiek radość z życia.
- Niestety wiele osób tak myśli. Sami Sithowie nazywają nas tępakami bez poczucia humoru, nudziarzami… Wiesz, jak to idzie. – Vegrula mówił bez oporów, z lekkością, jakby nie bał się nazywać rzeczy po imieniu. – Ale wielu Jedi taką przybiera postawę i nie możemy mieć o to pretensji. Co o tym myślisz?
- Myślę, że chcę być po prostu inna – odpowiedziała bez ogródek.
- Inna? – Włączył hipernapęd i wszedł statkiem w nadprzestrzeń. Gdy maszyna leciała swobodnie wśród rozpływających się gwiazd, Vegrula obrócił się na fotelu w stronę swojej uczennicy.
- Prawdziwa… Ze swoim humorem, ze swoimi emocjami… Nie chcę im się poddawać, ale i nie chcę z nich zupełnie rezygnować.
- Więc co chcesz z nimi zrobić? – W geście uśmiechu i zastanowienia uniósł kącik i brew.
- Kontrolować a nie tłumić – powoli sprostowała.
Twi’lek klasnął w ręce i spojrzał na moment w stronę konsoli, by sprawdzić czy wszystkie odczyty są w normie.
- Tłumienie emocji zostawmy Sithom, którzy wykorzystują je do furii. My zajmijmy się ich kontrolą, żeby w sytuacji, gdy będą zbyt silne, byśmy mogli się ich całkowicie pozbyć.
Kaaycen pokiwała głową, oznajmiając, że rozumie.
- Co by nie było… poczucia humoru pozbywać się nie zamierzam. – Wyszczerzyła białe zęby kontrastujące z granatem jej skóry.
Gdy maszyna wyszła z nadprzestrzeni, Cen ukazała się brudna zielono-brązowa planeta, która samym swoim zgniłym wyglądem odpychała obserwatorów. Jedynie pięć księżyców zachęcało nieznacznie podróżników.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytał Vegrula.
- W jakiejś dziurze kontrolowanej przez Huttów? – Przybliżyła twarz do iluminatora. – Nie mam pojęcia…
- Nal Hutta. – Spojrzał na Padawankę. – Zgadłaś. – Złapał za stery i zaczął sprowadzać statek coraz bardziej w dół. – Dostaliśmy anonimową wiadomość o nielegalnej działalności w posiadłości jednego z Huttów. Musimy to sprawdzić. Nazywa się Logar i prowadzi walki na arenie. Niestety nie wiemy dokładnie, w czym jest problem. I tutaj leży cel naszej misji.
- Czyli jesteśmy szpiegami?
- Lepiej. Będziemy gośćmi honorowymi.
Kaaycen rozejrzała się za swoimi rzeczami, wstała z fotela i narzuciła płaszcz. Poprawiła fałdy, zarzuciła kaptur do tyłu i lekku na piersi.
- W takim razie trzeba się jakoś zaprezentować. – Uśmiechnęła się szczerze.
Vegrula i Cen dotarli w końcu na powierzchnię planety. Wylądowali w jednym z kosmoportów. Wychodząc z statku, czekał na nich jakiś jegomość. Niski mężczyzna, właściwie cyborg z mechanicznym czołem.
- Proszę za mną – rzucił beznamiętnie, jakby ta praca się dla niego nie liczyła.
Padawanka popatrzyła się na mistrza, potem na „ambasadora”. Poprawiła szaty, wyprostowała się i dostojnym, niemal teatralnym krokiem ruszyła za Mistrzem.
Po wyjściu z kosmoportu i znalezieniu się na ulicy jednego z bandyckich miast Hutty, w Twi’leków uderzył odór wilgotnego powietrza wędzonego przyprawami. Tłum nieznanych istot wielorakich ras poruszał się przed nimi niczym wzburzone morze. Cyberprzewodnik prowadził ich wprost w zgromadzenie. Dziwne spojrzenia co chwilę padały na Mistrza i jego Padawankę. Ciężko jednak było cokolwiek z nich odczytać oprócz tego, że z pewnością kryło się za nimi zdziwienie i mieszane uczucia.
Fakt, mogli zmienić swój strój na mniej interesujący, ale to była część treningu. Vegrula chciał w ten sposób jej pokazać, jak ważny jest ubiór Jedi i że samo noszenie go jest symbolem Zakonu, reprezentacyjną cechą strażników pokoju. Pokazywał on ich przynależność, ale niósł też za sobą wadę. O ile jedni mogli ich dzięki temu widzieć jako źródło wiedzy i pomocy, dla innych, a zwłaszcza mieszkańców Nal Hutty, był to magnes na negatywne emocje.
- Trzymaj się mnie – polecił Mistrz Jedi.
- Nigdzie się nie wybieram – odparła.
Gdy wyszli z tłumu, szli wszelakimi uliczkami, włączając w to wąskie, cuchnące ścieżki i szerokie, przepełnione wiarą korytarze. W końcu dotarli do czegoś, co przewyższało każdy pobliski budynek. Wielka, okrągła budowla wyglądała jak arena do wyścigów śmigaczy. Światła z dachu rozświetlały nocne niebo równie mono co oświetlenie przy wielkich, drewnianych drzwiach, sprawiając wrażenie niekończącej się imprezy. Gdy podeszli do wejścia, otworzyło się ono bez niczyjej pomocy, wydając przy tym dźwięk pracującego, ciężkiego mechanizmu. W środku napotkali ponownie przedstawicieli różnych ras. Niektórzy jednak wyróżniali się, nie tylko pod względem oryginalności swoich strojów, ale również towarzystwem dwóch Gamorreanów uzbrojonych w wibrotopory na każdą taką osobę. Korytarz, a raczej sala wejściowa, oferowały obecnym przysmaki serwowane przez zniewolonych Evocii. Uwagę Cen zwrócił nastoletni, zielonoskóry Nautolanin, który wpatrywał się przeciągle w jej oczy. Go również strzegła dwójka huttańskich strażników. W jego spojrzeniu zawarte były nikłe, niewypowiedziane, negatywne emocje. Nie wiadomo jednak, czy podpowiadała jej to empatia czy Moc. Żeby nie wzbudzać zbyt wielkich podejrzeń, odwróciła wzrok idąc dalej przed siebie
W końcu dotarli do kolejnych drewnianych drzwi, podobnych do tych przy wejściu. I również podobnie do nich otworzyły się samoistnie. Twi'lekom ukazała się ogromna, królewska sala. Przepych był wręcz przytłaczający. Jednak kosztowne rzeźby przedstawiające wojowników zastygniętych w bojowych pozach i obrazy najlepszych malarzy były niczym w porównaniu do wyłożonego klejnotami tronu Hutta Logara. Ślimacza istota też nie darowała sobie przyozdobienia ciała tym, co z wyższej półki. Srebrny, mieniący się błyskotkami płaszcz okrywał właściciela pałacu, a różnorakie pierścienie błyszczały na jego grubych palcach. Oczywiście i tutaj nie brakowało uzbrojonych Gamorrean pilnujących swego pana. Znalazł się też Evocii z tacą w dłoniach, na której wiły się jakieś robale, pochłaniane w tym momencie przez Logara.
Przewodnik Twi'leków wyszedł na środek sali i ukłonił się. Hutt machnął do niego zachęcająco dłonią, a cyborg stanął przy tronie i obrócił się w stronę przybyszy. Vegrula po chwili zajął centrum pomieszczenia i, stojąc pewnie z założonymi z tyłu rękoma, patrzył na Logara, który przemawiał teraz w swoim języku. Kaaycen stanęła obok Mistrza jakby była jego cieniem, wyprostowała się i czekała na rozwój wydarzeń. Sposób wypowiadania się Hutta wskazywał na życzliwość i uprzejmość. Sprawiał wrażenie gościnnego gospodarza.
- Przybyliśmy sprawdzić, czy wszystko jest tutaj w porządku - przemówił Vegrula i zaczęła się konwersacja.
Kaaycen zrozumiała ze słów Hutta jedynie "Jedi". Po kilku kolejnych zdaniach przewodnik kiwnął głową i podszedł do Twi'leków, by wyprowadzić ich z sali.
- Dziękujemy, Logarze. Mamy nadzieję, że nie sprawimy problemów. - Vegrula ukłonił się i ruszył, prowadzony w stronę wyjścia. - Za chwilę będzie walka na arenie. Prowadzi nas na trybuny - wytłumaczył Padawance.
- Czyli naszą misją jest śledzić każdy krok tego cuchnącego ślimaka? – zapytała Twi’lekanka już za drzwiami.
- Dokładnie. - Vegrula wyglądał, jakby chciał powiedzieć swojej uczennicy coś więcej, ale, po spojrzeniu na dreptającego przed nimi cyborga, powstrzymał się.
Rozmawiając z Logarem w jego sali tronowej, nie wyciągnął żadnych istotnych informacji. Huttowie są mistrzami krętactwa i tutaj dostał tego dowód. Jego doświadczenie pozwoliło jedynie wychwycić podejrzliwość i niechęć do Jedi, którą zaprezentował właściciel pałacu. I to był punkt, którego się najbardziej uczepił, ponieważ najwięcej za sobą krył. Mimo powierzchownej dobroci czuł, że są tu nieproszonymi gośćmi. A to znaczyło, że się ich bał. A skoro się ich bał...
Przypomniała mu się też wiadomość, która dotarła do Tarczy, dostarczona przez nieznaną osobę. Ten ktoś potrzebował pomocy, ale również swą pomoc mógł oferować Jedi. W końcu wiedział o działalności Logara coś, czego oni nie wiedzieli.
Hałas niezliczonego tłumu nasilał się. Jednak maksimum dźwięku uderzyło w nich w momencie otworzenia przed nimi wejścia na arenę. Zostali wpuszczeni do środka. Z początku szli ciemnym tunelem, na końcu którego jaśniał blask sztucznych świateł. Przewodnika już z nimi nie było.
- Musimy też znaleźć osobę, która wysłała nam wiadomość – stwierdził Vegrula. - To może właściwie być ktokolwiek. Jego motyw też może być różny.
Gdy wydostali się z tunelu, ukazała im się arena w pełni swoich możliwości. Po środku placu boju stał jakiś radujący się Wookiee, pod którego nogami leżał Ithorianin. Cała scena była przedstawiana na kilku monstrualnych rozmiarów monitorach zwisających z sufitu. Na te różne ujęcia patrzyły dziesiątki tysięcy widzów wiwatujący rozgrywającym się walkom.
- Bezsensowna przemoc... – mruknęła Kaaycen ni to do siebie, ni to do swego nauczyciela. Wyrwała się niemal momentalnie z rozmyślań, spoglądając na Vegrulę i obserwując jego reakcje. – Myślisz, Mistrzu, że nasz kontakt stoi z banerem "Tutaj, Jedi!"?
Twi’lek nie dawał nic z siebie wyczytać.
- Myślę, że będzie na odwrót. Dlatego o tyle jest trudniejsza misja, że nasz kontakt może mieć problemy z ujawnieniem się. O ile w ogóle się ujawni.
Twi'lek wskazał swojej uczennicy jakieś wolne miejsca po prawej stronie, by ruszyła w ich kierunku.
- Jak to? – zdziwiła się Kaaycen. - Przecież bardziej wyróżniamy się z tłumu niż ktokolwiek.
Vegrula zajął wraz z Cen dwa krzesła i, siadając, mruknął do niej:
- Jesteś pewna? - Wskazał końcówką prawego lekku, zwanego „tchin”, pewien kierunek. Twi'lekanka mogła tam dostrzec parę mrocznie wyglądających osobistości. Każdy młodzik rozpoznałby w nich Sitha. Oprócz nich co chwilę z tłumu można było wyhaczyć arystokrację, typowych złodziejaszków i kogoś przypominającego senatora wypowiadającego się ostatnimi czasy w HoloNecie.
- No dobrze... – rzekła Padawanka. – Myślę, że wystrzelenie, hmmm, flary? Nie rozwiązałoby naszego problemu?
- Wyobraź sobie, że jesteś Logarem. Co byś zrobiła na jego miejscu, gdybyś zobaczyła w swoim pałacu flarę?
W międzyczasie z areny zabrano Ithorianina, a Wookiee zszedł o własnych nogach przy wtórze wiwatujących widzów.
- No na pewno bym się zdziwiła... Może zaczęła coś podejrzewać. W bibliotece czytałam kiedyś, że podobno poprzez medytację da się usłyszeć myśli... Może, gdyby tak analizować każdego po kolei, do czegoś dojdziemy?
Z bramy na jednym końcu pola walki wyszła Catharka uzbrojona w dwa sejmitary. Była ubrana skąpo, co z pewnością zachęcało sporą część męskiej widowni. Z drugiej strony wymaszerował Nautolanin, którego widziała w korytarzu Kaaycen. Dzierżył tylko długi wibrokij. Jego ciało okrywał czarny strój o średnich właściwościach defensywnych, z którego zwisała peleryna.
- To może być zbyt trudne – stwierdził Vegrula, obserwując bacznie rozgrywające się wydarzenia. - Za dużo jest tu osób. Jedna zagłusza drugą. Do tego nie wiemy, czy akurat sondowana przez nas osoba będzie myślała o tym, czego szukamy. Jednak ten ktoś nas wezwał. Musimy mieć nadzieję, że nas znajdzie.
- Czyli po prostu siedzimy, czekamy i obserwujemy tę paskudną rzeź?
- Rzeź? – Mistrz Jedi spojrzał na Kaaycen. - Walki na śmierć są już od dawna zakazane. Aczkolwiek tego typu rozrywki nadal nie popieram i... tak, chyba można to nazwać rzezią.
W tym momencie odezwał się przez głośnik konferansjer.
- Po jednej stronie mamy zwinną i niebezpieczną Catharkę. Wystarczyło jej tylko kilka walk, by powstał fanklub pod jej imieniem. Otooo... Casija! - Rozległy się głośne brawa i gwizdy. - Z drugiej strony mamy wojownika z ulic, który dzisiaj występuje przed wami po raz pierwszy. Przywitajcie Czarną Sprawiedliwość! - Gwar się ponownie wzmocnił, a uczestnicy areny stali naprzeciwko siebie, otoczeni różnymi przeszkodami w postaci skał, sakiewek wody i innych atrakcji. - Walkę czas zacząć! - I kocica skoczyła na swojego wroga.
- Mistrzu... Wyczułam coś dziwnego w tym Nautolaninie przy wejściu... A co jeżeli on jest naszym kontaktem?
- Coś dziwnego? Co masz na myśli?
Nautolanin akurat próbował się bronić. Unikał ataków i uskakiwał im. Raz schował się za drzewem, w które wbił się po chwili sejmitar, prawie pozbawiając Czarnej Sprawiedliwość jego macek.
- Nic konkretnego... Po prostu, jak na niego spojrzałam, wydał mi się... inny.
Catharka oczywiście wykorzystywała swoje predyspozycje do wykonywania dalekich skoków i innych zabójczych akrobacji.
- Tobie czy Mocy?
- Nie wiem... Ale wiem, że jeżeli zginie na tej arenie, to na pewno się już nie dowiemy.
- Nie pozwolą go zabić. Patrz. - Wskazał jej monitor, który pokazywał z bliższej perspektywy rozrywającą się potyczkę. Było jednak widać w ich polu widzenia kilka innych kamer nagrywających z różnego miejsca dla różnych ekranów. - Te kamery nie służą tylko przekazywaniu obrazu. Służą też kontroli. Jeżeli sytuacja będzie niebezpieczna, ogłuszą jednego z nich. Walka toczy się do momentu, kiedy jedno z nich się podda lub nie będzie w stanie walczyć.
- Humanitarnie - parsknęła ironicznie.
Gdzieś w dolnych rzędach przechadzał się sprzedawca smakołyków, zachęcający do kupna żeloowoców. Nagle Nautolanin wykonał nieprawdopodobnie wysoki skok z przewrotem w tył. To był ten moment, gdy publiczność na moment zamarła, by po chwili nadrobić ciszę.
- Oho... - mruknął Vegrula.
- Jest wrażliwy na Moc... - w jej głosie dało się wyczuć nie tyle zdziwienie, co bardziej niedowierzanie. - Już rozumiem czemu Moc mi podpowiadała w nim coś dziwnego. - Cicho westchnęła. - Więc wracamy do początku.
- Wiemy, na czym możemy się skupić. Nie wiemy jednak nadal, co jest tutaj nie tak.
Nautolaninowi udało się wytrącić jeden z mieczy Catharki, przez co tylko jeszcze bardziej ją rozzłościł. Kaaycen pokiwała głową z lekkim ze zniecierpliwieniem.
W pewnym momencie i Nautolanin stracił broń. Stało się to tak szybko, że większości pewnie to umknęło. Następną sceną, jaką oglądali, była klęcząca Czarna Sprawiedliwość z ostrzem przy gardle. Chwilę później Casija została ogłoszona zwycięzcą, a przegrany trawił swoją porażkę.
- To już chyba koniec - stwierdził Vegrula, patrząc na wyświetlające się reklamy.
- Pytanie, co dalej...
- Idziemy do Logara. - Vegrula wstał i poczekał, aż Padawanka ruszy razem z nim.
Sithów nie było już na miejscu. Kaaycen ruszyła powoli za mistrzem, analizując, co się właśnie wydarzyło.
W trakcie drogi do sali Logara Cen poczuła na sobie wzrok jednego z Sithów. Był to czerwonoskóry Zabrak, uśmiechający się wyzywająco do Twi'lekanki. Szedł obok swojego zamaskowanego Mistrza. Oprócz nich oczywiście było pełno wychodzących z areny pozostałych gości, przez co stworzył się przytłaczający ucisk.
- Mistrzu... widziałeś to? – zapytała Padawanka, na co ten kiwnął głową.
- Nie daj się sprowokować. Tylko na to czekają.
- Nie powinniśmy ich jako Jedi zatrzymać?
- W tym miejscu nie możemy wiele zrobić. Tutaj wszystko odbywa się na warunkach Logara. Oni też to wiedzą. Dlatego jeszcze nie chwycili za miecze.
- Czy samo współpracowanie z Sithami nie jest przestępstwem? Potrzebujemy więcej dowodów?
- Nie wiemy, czy z nimi współpracują. Musimy się tego dowiedzieć. Jeżeli tak jest... możemy być bliżej rozwiązania zagadki.
- Co jeżeli Logar wywęszy, że czegoś szukamy? - Przełknęła ślinę.
- On już się domyśla, że po coś tu jesteśmy. Dostał wiadomość, że przyszliśmy sprawdzić, czy walki odbywają się na odpowiednich zasadach. Nie wie, czy szukamy czegoś jeszcze. Niestety wiele osób widzi w nas problemy, nawet częściej niż w Sithach. A zwłaszcza ci, którzy mają coś za skórą. Ale nie lękaj się. - Położył dłoń na ramieniu Ceni, uśmiechając się do niej. - Nie jestem tylko twoim nauczycielem. Jestem też twoim obrońcą.
- Tak długo, jak mam cię przy sobie, Mistrzu, nie boję się. - Odwzajemniła uśmiech.
Gdy dotarli do lęgowiska Hutta i stanęli przed nim, wyglądał na zadowolonego z siebie. Zaczął coś burczeć w języku przedstawicieli swojej rasy, a Vegrula pokiwał głową.
- Wszystko wydaje się być takim, jakim powinno. Dziękujemy bardzo za gościnę.
Kolejne komentarze w pełni chronionego Logara rozległy się w sali.
- Ja i moja uczennica z pewnością skorzystamy z poczęstunku. Dziękujemy bardzo za gościnę. - Twi'lek skłonił się i, obejmując Kaaycen, zaprowadził ją do pomieszczenia dla gości.
Ilość osób, jedzenia i kosztowności był na miarę godnego i dumnego siebie Hutta. Ilość wydanych tu kredytów przewyższała ilość klientów przynajmniej kilkaset tysięcy razy. Vegrula podszedł z Cenią do baru i zamówił dla niej i dla siebie jakieś bezalkoholowe napoje.
Padawanka chwyciła szklanice w dłoń i skłoniła się do Verguli.
- Za powodzenie Misji...
- Za powodzenie. - Stuknął jej naczynie swoim. - Stresujesz się?
- Może trochę. - Upiła łyk. - Głównie dlatego, że czuję się jak w ślepej uliczce.
- Ja również, Kaaycen. - Przeleciał wzrokiem po twarzach obecnych, dobrze bawiących się osób, popijając napój. Obok nich nie było barmana. Był zbyt zajęty obsługiwaniem gości. Do tego sam bar był okrągły, czyli musiał zajmować się klientami nadchodzącymi z każdej strony. - Na razie mamy tych Sithów i Nautolanina. Zauważyłaś coś jeszcze?
Cen pokręciła przecząco głową
- Niestety – zaprzeczyła. - Ale myślę, że ten Nautolanin może być już wolny.
- Musimy go znaleźć.
W czasie, gdy Twi'lekowie rozmawiali, podszedł do nich szczupły Evocii z przekąskami na tacy. Były to koreczki z różnego rodzaju mięsem i warzywami.
- Proszę się poczęstować - zachęcił, wyrażając swoją postawą i tonem głosu pełne oddanie służbie.
Kaaycen podziękowała mu skinieniem głowy i wzięła jedną sztukę. Vegrula poszedł za przykładem swojej Uczennicy, po czym sługus ruszył dalej, by wykonywać swoją pracę.
- Evocii kiedyś byli rasą panującą na Nal Hutta – zaczął Mistrz Jedi, patrząc za odchodzącym niewolnikiem.
- Ale ślimaków się zrobiło więcej? – Padawanka zawahała się na chwilę. – Wybacz, Mistrzu... Nie jestem Erunem. Nie wiem wszystkiego.
Vegrulę natomiast rozśmieszyło to, przez co ponownie zaśmiał się w ten swój wewnętrzny sposób. Zapewne, nawet gdyby w tym momencie nie żuł, jego usta w trakcie śmiechu i tak byłyby zamknięte, jak to miał w zwyczaju oddawania się chwili opanowanej radości. Kaaycen westchnęła, cicho kończąc jedzenie.
- To nie jest pierwszy przypadek, gdy pokojowa rasa zostaje zniewolona, bo jest pokojowa...
- Niestety nie... - przyznał już poważnie. - Evocii sobie na to nie zasłużyli. Byli zachwyceni technologią Huttów i zaczęli robić z nimi interesy. Nim się obejrzeli, ich planeta już nie była ich. To właściwie chyba podsumowuje samych Huttów.
- Słyszałam... Robili przekręty na systemie dziesiątkowym mając tylko po cztery palce... Finalnie wychodziło, że płacili zawsze mniej, aż wzbogacili się tak, że nikt się nie ośmieli ich ruszyć.
- Dlatego są tak cennymi sojusznikami i dla Republiki, i dla Imperium... – podsumował, wspominając wydarzenia rozgrywające się kilka lat wcześniej. - Chodźmy. Musimy znaleźć tego Nautolanina. - Vegrula zawołał gestem barmana i poprosił go o informacje dotyczące miejsca pobytu uczestników areny. Z rozmowy dowiedział się o sali, gdzie oni przesiadują. Twi'lek podziękował i ruszył w stronę, każąc Ceni iść pierwszej. Ta natomiast zawinęła się mocniej w granatowy płaszcz i ruszyła, jak jej Mistrz nakazał.
- Daleko to? – zapytała, mijając jakiegoś pijanego Houka.
- Podobno w następnym korytarzu.
Akurat skręcili w lewo, w następny korytarz, i od razu ukazało im się strzeżone, szerokie wejście, gdzie również odbywało się jakieś wesołe spotkanie. Gdy chcieli tam wejść, wibrotopory zagrodziły im drogę. Nie było drzwi, więc wszystko ze środka było widoczne. Tak jak przy przybyciu Twi'leków, odznaczające się ikony walczące na arenie miały swoich strażników. Zebrali się tutaj również przedstawiciele wyższych sfer, którzy rozmawiali z wojownikami, którym kibicowali.
Vegrula machnął ręką przed twarzą Gamorrean, a ci, jak na pstryknięcie palcem, wpuścili Mistrza Jedi i jego uczennicę. Kaaycen weszła, nie będąc specjalnie zdziwioną. Sztuczka umysłowa była dosyć powszechnym rozwiązaniem używanym przez Jedi. Starała się nie zgubić Mistrza i to było dla niej teraz najważniejsze.
I tutaj sala była pełna tego, co w poprzednim pomieszczeniu, gdzie sączyli napoje. Właściwie wszystkiego było trochę więcej - obrazów, straży, służących... Niestety nigdzie nie było widać Nautolanina.
- A co jeżeli... – zastanowiła się Padawanka - teraz on szuka nas?
- Myślisz, że się minęliśmy?
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy. - Wzruszyła ramionami. - Możemy też o niego wypytać innych gladiatorów.
Wojownicy byli różni. Pod względem rasy, budowy, uzbrojenia i wyrazu twarzy. Pierwsi w oczy jednak rzucił się Wookiee, który był widziany na arenie przez Kaaycen i Vegrulę, siedzący przy stoliku z jakimś mężczyzną i pijący nieznane trunki, Casija otoczona trójką podających jej wszystko, co zachciała, miłośników, oraz Durosjanin, kręcący blasterem na palcu, który śmiał się przy rozmowie z jakąś arystokratką. Każdy z nich miał swoich strażników.
- Myślę – zaczęła Kaaycen - że Casija będzie najbardziej poinformowana... W końcu ona toczyła pojedynek z naszym tajemniczym nieznajomym.
Catharka leżała na fotelu bardziej wywalona niż Huttowie na swoich tronach. Jej postawa dawała jasno do zrozumienia, że doskonale wie, jak bardzo jest uwielbiana. Jeden z mężczyzn właśnie zaczął całować ją po dłoni.
- Witaj. - Mistrz Jedi ukłonił się. - Jestem Vegrula, a to moja uczennica, Kaaycen. - Trzymał ręce schowane za plecami.
- Ooo, przyszliście prosić mnie o autograf? - mruknęła w odpowiedzi Casija. - Chwyt na biedne dziecko? - Spojrzała na Padawankę, mierząc ja od góry do dołu.
- Nie. Przyszliśmy zadać kilka pytań – Cen udała, że nie słyszy uwagi ze strony Catharki. - Odpowiesz na nasze pytania. - Prześwidrowała wzrokiem gladiatorkę, wykonując nieznaczny ruch ręką.
Casija zdawała się mieć silną osobowość. Wbrew pozorom nie była głupia. Chociaż może gdyby Kaaycen miała za sobą dłuższy staż, mogłoby się to udać. W efekcie Catharka też machnęła ręką, podnosząc tułów z fotela i wychylając się tym samym nieco w stronę Ceni.
- Nie, nie odpowiem - rzuciła bardziej w formie obrazy niżeli na poważnie. - Co chcecie wiedzieć? Jak nie o mnie, to nie wiem.
- Widziałaś może gdzie poszedł Nautolanin, z którym walczyłaś?
Casija prychnęła, wykładając się ponownie na siedzisku.
- Nie, nie wiem. Pewnie płacze gdzieś w kącie, jak każdy żółtodziób. To wszystko? - Odebrała kielich bothańskiej brandy.
- Tak... na razie tak – Padawanka westchnęła na myśl, że znowu zostaje z niczym. - Jakaś sugestia? - zwróciła się do Verguli.
Obejmując ją jedną ręką, odwrócił się i uczennicę, kiwając dziękczynnie głową do Casiji.
- Przede wszystkim nie poddawać się. - Prowadził ją między obecnymi w sali osobami. - Spróbujmy z kimś innym. A! I ważna rzecz. Sztuczka umysłu Jedi jest zdolnością Mocy, którą trzeba używać z rozwagą. Nie można polegać na niej w każdym przypadku. Gamorreanie są istotami o niewielkim rozumie, stąd otumanienie ich jest łatwe. Oczywiście to nie znaczy, że można cały czas to wobec nich czynić. Ale tak, jak na przykład Casija, wiele istot jest na to odpornych. Zaliczają się do nich między innymi Huttowie. Niepoprawne użycie może przynieść odwrotne skutki. Pamiętaj o tym.
- Wybacz, Mistrzu... Wyglądała na tyle pijaną, że myślałam, że łatwiej przełamię barierę.
- Cóż... niektórzy cały czas wyglądają na pijanych.
- Mistrzu, znasz język Wookiech?
- Znam. Czemu pytasz?
Uśmiechnęła się odwracając wzrok na siedzą przy stoliku włochatą bestię i jego ludzkiego towarzysza do popijawy. Ich również strzegła para uzbrojonych Gamorrean.
- Może ci będą bardziej uprzejmi?
- Czy uprzejmi, tego bym nie powiedział, ale mogą coś wiedzieć.
Padawanka powoli podeszła do stolika i ukłoniła się.
- Witaj, przyjacielu. - Spojrzała przyjaźnie na futrzaka. - Jestem Kaaycen Var'sue, a to Vergula Otan. - Wskazała na starszego Jedi - Chcielibyśmy się ciebie spytać, czy widziałeś może dokąd poszedł nasz znajomy, Nautolanin?
Wookiee coś zaryczał, a Gamorreanie chwycili pewniej wibrotopory.
- Nie chcemy sprawiać kłopotów. - Vegrula uspokoił ich gestem dłoni, nie używając do tego Mocy. - Mów dalej, Kaaycen.
- Mistrzu, co to znaczy?
Skomentowała ryk Wookieego.
- Na razie tylko nam powiedział, że mamy spadać – ładnie przetłumaczył, oszczędzając sobie dosłowne oddanie treści.
- Proszę... – twi’lekanka nie poddawała się – pomóż nam... On może być w niebezpieczeństwie.
Wookiee westchnął ciężko i zachęcił gestem łapy Cenię, by podeszła do niego. Siedzący z nim mężczyzna był już tak wstawiony, że jego głowa bujała się w każdą możliwą stronę, nie dając szansy oczom na obeznanie się w sytuacji. Mistrz Jedi poklepał uczennicę w plecy, by dodać jej otuchy i dać znać, że jest z nią. Cen zbliżyła się powoli do futrzanego jegomościa, udając pewność siebie.
Włochaty gladiator wychylił się do niej i powiedział coś w swoim dialogu, co po chwili zza pleców Kaaycen znalazło swoje tłumaczenie w słowach Vegruli.
- Mówi, że nie ma tutaj miejsca dla przegranych.
Wookiee patrzył z pełną powagą na Twi'lekankę i, nie odrywając od niej wzroku, wyprostował się i wychylił łyk alkoholu. Po tym geście powiedział coś jeszcze.
- Nie obchodzi go los innych - mruknął Vegrula.
- Do przewidzenia... - dodała pod nosem.
- Chodź, Kaaycen. Tutaj chyba go nie znajdziemy.
- Mistrzu... mam pomysł – rzuciła, gdy już wyszli na korytarz.
- Słucham cię uważnie.
- Myślę, że jest tylko jeden sposób by zyskać szacunek tych z areny i coś dowiedzieć się o tajemniczym Nautolaninie. - Upewniła się, czy nikt ich nie słyszy. Obok były tylko patrzące na nich rodzinne portrety Huttów. – Myślę, że jedynym sposobem może być tylko wzięcie udziału w walce na arenie.
Vegrula myślał nad tym dosyć długo. W końcu pokiwał głową i zgodził się na propozycję swojej Padawanki.
- Nie wiem jednak, czy będę mógł cię zostawić bez opieki. Gdy ja będę walczył na arenie, będziesz zdana tylko na siebie.
- Jedi nigdy nie jest sam, bo jest z mim Moc - wyrecytowała fragment czyichś nauk. - Poradzę sobie.
- Chodźmy w takim razie do Logara.
Kiwnęła głową i ruszyła powoli za Vegrulą do kwatery Hutta.
Gdy Logar usłyszał propozycję Mistrza Jedi, podrapał się po brodzie, mrucząc w zamyśleniu. Chwilę później jego głos rozległ się.
- Wielmożny Logarze – zaintonował Vegrula - z ogromnym szacunkiem, ale czy jest to konieczne?
Hutt przerwał mu ruchem dłoni.
Kaaycen cały czas stała w wejściu, nie odzywając się i czekając, jak cała sytuacja się potoczy.
Twi’lek rozmawiał z właścicielem pałacu, słuchając argumentów ślimaka na coś, o czym Cen jeszcze nie wiedziała. Kilka kolejnych zdań Hutta sprawiło, że Vegrula obejrzał się za siebie, na własną Padawankę, widocznie niezadowolony. Gdy napatrzył się, odwrócił się obliczem do Logara.
- Niech tak będzie.
Słowa te widocznie ucieszyły gospodarza. Twi'lek za to ukłonił się niechętnie i ruszył do wyjścia, kierowany przez przewodnika cyborga, zgarniając po drodze Kaaycen.
- Zgodzili się jedynie na to, byś to ty została gladiatorką – poinformował z kamiennym wyrazem twarzy.
- Zaraz... Co?! - zdziwiła się nie na żarty.
- Logar stwierdził, że jestem zbyt silny na tę arenę. – Vegrula ściszył głos. - Chociaż pewnie miał też inne powody... – Patrzył na dreptającego przed nimi cyborga, analizując to, co usłyszał w sali tronowej. Wątpił, że kwestia siły Mistrza Jedi była jedynym powodem dla takiej decyzji. Logar, jak to przystało na Hutta, odznaczał się sprytem i byciem kilka kroków dalej przed każdym innym. Oszukanie przedstawicieli jego rasy było sztuką. Nawet Moc niewiele dawała w tej sprawie. Jednak Vegrula miał swoje lata doświadczenia i za tymi działaniami dostrzegał pewną prawdę. Logar wie, że Jedi nadal węszą w jego zamku i chciał im w tym przeszkodzić. A to oznaczało, że coś ukrywał. - Teraz idziemy do sali, która ma cię przygotować.
- Jak miewam, miecze świetlne zabronione?
Vegrula potwierdził skinieniem głowy i wyciągnął do niej dłoń w oczekiwaniu na rękojeść.
- Przechowam go. W międzyczasie pozwiedzam pałac. - Mrugnął do niej okiem. Ciężko jednak było stwierdzić intencję tego zachowania. Czy chciał dodać jej otuchy? Czy może kryło się za tym coś głębszego.
- Wolałabym cię tam... - Oddała miecz, jak jej Mistrz nakazał, po czym przełknęła ślinę. - Nigdy nie walczyłam innym typem broni...
Twi’lek przypiął broń Padawanki do swojego pasa.
- Ja również wolałbym być z tobą. Niestety, tutaj gra rozgrywa się na zasadach ustalonych przez kogoś innego. I dasz sobie radę. Walczyłaś mieczem treningowym. Zapewne dadzą ci podobną broń. Albo nawet sama sobie wybierzesz. Oprócz tego... może mnie i miecza świetlnego nie będzie z tobą, ale zawsze masz Moc. Tego sojusznika nikt ci nie zastąpi i nie zabierze – po części powtórzył jej słowa.
Kiwnęła głową i przyjęła pewną siebie pozę.
- W porządku... Oby to pomogło.
Dotarli na miejsce, a przewodnik wskazał Ceni jedne z drzwi.
- Proszę wejść - rzucił w jej stronę.
Vegrula klęknął przed Padawanką i spojrzał w jej oczy.
- Wiem, że nie zdążyłem cię wiele nauczyć, ale skorzystaj z tego, co już wiesz. A kiedy twoja wiedza się skończy, opieraj się na Mocy. Postaram się to jakoś rozwiązać, żebyś nie musiała walczyć. Niech Moc będzie z tobą, Kaaycen.
Ukłoniła się.
- Potraktuję to jako test swoich umiejętności.
- Wchodzimy - powtórzył cyborg.
Cen ruszyła z wolna za nieznajomym, a Vegrula stał, patrząc, jak jego Uczennica znika z pola widzenia. Mistrzowie byli dla swoich podopiecznych obrońcami, ale Twi’lek wiedział, że rola Padawana wymaga poświęcenia. Kaaycen musiała sprostać wyzwaniom, nawet jeżeli groziło to jej życiu. Jedi musi być w pełni poświęcony Republice, Zakonowi i Mocy, czyli zaprowadzeniu pokoju. Śmierć była tylko niewielką ceną. Mimo to nie chciał, by cokolwiek jej się stało, i dlatego rozpoczął działanie.
Gdy cyborg wyszedł z pokoju, do którego weszła Cen, Twi’lek zatrzymał go gestem dłoni.
- Przepraszam najmocniej, ale gdzie znajdę dział informacyjny?
Przewodnik Logara spojrzał na Mistrza Jedi z ukosa, po czym wskazał od niechcenia kierunek. Vegrula nie był nasyty tą informacją, ale wiedział, że ciągnięcie tego tematu może wywołać odwrotny skutek.
- A czy wiadomym jest, kiedy ona będzie walczyć?
- Daj mi spokój – odpowiedział cyborg i poszedł w swoją stronę, nie przejmując się w ogóle Twi’lekiem.
Jedi odprowadził go wzrokiem, po czym skierował się we wskazanym kierunku. Jego szata powiewała od prędkości chodu, którą przybrał. Musiał działać szybko i efektownie. Upływające sekundy jedynie zwiększały szanse na niepowodzenie misji i zmniejszały szanse na to, by nic nie stało się jego Uczennicy.
W końcu dotarł do drzwi, na których alfabetem Aurebesh zostało wypisane: „Informacja”. Odchylił je i wszedł do środka. Niewielki gabinet, w którym stacjonował Rodianin, był zbudowany z marmuru i drewna pozyskanego z drzew oro. I tutaj było widać bogactwo, choć szczątkowe w porównaniu do pozostałych pomieszczeń, które było mu dane odwiedzić w Pałacu Logara. Głównie przeważała elektronika.
Vegrula kiwnął głową do sekretarza, po czym podszedł do jego lady.
- Jestem przedstawicielem jednej z uczestniczek areny. Czy jest jakaś możliwość skontaktowania się z nią lub innymi wojownikami w tym momencie.
- Gladiatorzy są niedostępni przez większość czasu – odpowiedział Rodianin, wstukując coś w komputer. – Jedyną opcją jest otwarte spotkanie z gośćmi specjalnymi, które skończyło się… właśnie teraz.
„Ach tak…” – pomyślał Twi’lek, zdając sobie sprawę, że wraz z Cen wzięli udział w tym specjalnym przedstawieniu, gdzie gladiatorzy spotkali się z arystokracją.
- A czy mógłbym poprosić o informacje na temat Nautolanina, który dzisiaj walczył?
- Niestety, nie mogę udzielić takich informacji.
Nagle Mistrza Jedi coś uderzyło. Poczuł zimny dreszcz na plecach i chłód zwiększający się z każdą chwilą. Znał to uczucie aż za dobrze – użytkownik Ciemnej Strony zmierzał w jego stronę.
- Dziękuję – rzucił na odchodne i wybiegł z gabinetu.
„Jeszcze chwila i tu będzie” – przeszło mu przez myśl, co go zmotywowało do zarzucenia kaptura na głowę i ruszenia w stronę przeciwną do nadchodzącego zagrożenia. Przyspieszył krok i zniknął w kolejnym korytarzu, okrywając cieniem swoją obecność w Mocy…
W końcu wyszedł z sali, a rozsuwające się klapy ukazały mu twarz ucieszonej, że w końcu zrobi coś ambitnego, Padawanki – przedstawicielki jego rasy o niebieskiej skórze i oczach. Była przygotowana, tak jak jej polecił. Jej torba podróżna zapewne była wypełniona w większości tym, co się jej nawet nie przyda. Vegrula pozdrowił ją ciepłym uśmiechem.
- Witaj, Kaaycen! – Nie zatrzymał się, tylko szedł przed siebie z nadzieją, że Twi’lekanka pójdzie za nim.
Nie przeliczył się. Padawanka ruszyła żwawo za nauczycielem, jak tylko ten ją wyminął.
- Mistrzu, dokąd lecimy? – zapytała zaciekawiona, mijając hole świątyni.
- Do gniazda kryminalistów… i Huttów – rzucił w trakcie marszu, skręcając w lewo. Najwidoczniej kierował się do lądowiska.
- Myślałam, że Huttowie to ślimaki… Nie ptaki, by mieszkały w gniazdach – mruknęła do siebie. – Mistrz ma własny statek, czy znowu pożyczymy od Tarczy?
Vegrula zaśmiał się wewnętrznie, co było ledwo słyszalne.
- Niestety nie mam własnego statku i musimy skorzystać z tego, co oferuje Tarcza.
Akurat wyszli na otwartą przestrzeń, a kilkadziesiąt metrów dalej stał przygotowany na nich statek – „Gwiazda”. Ten sam, którym ostatnim razem lecieli na Dantooine. Czekał na nich spokojnie, opatulony valiriańskim słońcem i rześkim powietrzem.
Gdy już znaleźli się przy nim, Twi’lek opuścił rampę i odwrócił się do swojej Uczennicy.
- Na pewno jesteś gotowa? – chciał się upewnić, ciekawy reakcji.
- Na pewno. – Przekrzywiła lekko głowę, odchylając lekku do tyłu. – Pierwsza prawdziwa misja… - Starała się możliwie ukryć podekscytowanie. Dotknęła jeszcze instynktownie rękojeści połyskującej w świetle „Gwiazdy”, jakby upewniała się, czy na pewno tam jest.
- To zapraszam. – Machnął ręką, zachęcając Cenię do wejścia do środka.
- Mistrzu… - zagadnęła Padawanka swojego Mistrza, gdy ten już usadowił się w kokpicie. – Pamiętasz swoją pierwszą misję?
- Daj mi pomyśleć… - przeciągnął, wstukując coś w panelu sterowniczym, po czym repulsory zaczęły działać i ich transport zaczął się wznosić. – Tak, pamiętam. Razem z Mistrzem musieliśmy uwolnić Padawankę z rąk gangu na Coruscant. Pewne szczegóły pamiętam do dziś, jednak… większość wspomnień z tego wydarzenia już uleciało mojej pamięci.
Za to jeden obraz utknął mu w głowie niczym zakorzeniona głęboko drzazga, która pozostawiła po sobie bliznę. Widział twarz młodej Mirialanki, która niegdyś wywoływała w nim spore emocje, by w przyszłości stać się jego Próbą na Rycerza Jedi…
Jego wzrok ciągle pracował, jeżdżąc po maszynerii znajdującej się przed nim. Podobnie jak dłonie. Raz nawet użył lekku, by wcisnąć jakiś przycisk. Jeszcze chwila i jakby wszystko było pod jego kontrolą, a oni znajdowali się już poza atmosferą.
- Boisz się swojej pierwszej misji? – zapytał Mistrz Jedi.
- Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Na pewno jestem podekscytowana. W końcu poznam inną planetę niż Dantooine i Valiria… Miła odmiana.
- To, czy miła, to zdecydujesz na miejscu. Pamiętaj jednak, że strach nie może ci doskwierać. Pytanie zadałem ci podchwytliwie.
- A ja nie potrafię na nie odpowiedzieć. Jedynie, jaki strach czuję, to strach przed nieznanym… Ale to chyba normalne? Wiem, że Jedi nie powinien się bać – zaprotestowała właściwie sobie. – Ja nawet nie umiem opisać tego uczucia.
- Strach przed nieznanym również nie powinien nas dotyczyć. Nie ma chaosu, jest harmonia. Wszystko, co nas czeka, jest przygotowane przez Moc. A jeżeli chodzi o opisywanie uczuć… jest to jedna z ważniejszych umiejętności chroniących nas przed wpływem Ciemnej Strony. W końcu, aby pokonać przeciwnika, musimy go znać.
- Ostatnio mówiłeś, Mistrzu, że uczucia nie są naszym wrogiem. – Skrzywiła się.
- W zależności od uczucia i jego natężenia. – Odwrócił wzrok na Padawankę i uśmiechnął się delikatnie. – Nawet Mistrz Jedi może się śmiać… - mruknął, co zabrzmiało bardziej niczym słowa zawarte we wspomnieniach i przypomniane w tej chwili niczym tekst nostalgii, niżeli lekcja dla Cen.
- Chyba rzadko się to zdarza – zauważyła. – Mam wrażenie, że niektórzy tracą z wiekiem jakąkolwiek radość z życia.
- Niestety wiele osób tak myśli. Sami Sithowie nazywają nas tępakami bez poczucia humoru, nudziarzami… Wiesz, jak to idzie. – Vegrula mówił bez oporów, z lekkością, jakby nie bał się nazywać rzeczy po imieniu. – Ale wielu Jedi taką przybiera postawę i nie możemy mieć o to pretensji. Co o tym myślisz?
- Myślę, że chcę być po prostu inna – odpowiedziała bez ogródek.
- Inna? – Włączył hipernapęd i wszedł statkiem w nadprzestrzeń. Gdy maszyna leciała swobodnie wśród rozpływających się gwiazd, Vegrula obrócił się na fotelu w stronę swojej uczennicy.
- Prawdziwa… Ze swoim humorem, ze swoimi emocjami… Nie chcę im się poddawać, ale i nie chcę z nich zupełnie rezygnować.
- Więc co chcesz z nimi zrobić? – W geście uśmiechu i zastanowienia uniósł kącik i brew.
- Kontrolować a nie tłumić – powoli sprostowała.
Twi’lek klasnął w ręce i spojrzał na moment w stronę konsoli, by sprawdzić czy wszystkie odczyty są w normie.
- Tłumienie emocji zostawmy Sithom, którzy wykorzystują je do furii. My zajmijmy się ich kontrolą, żeby w sytuacji, gdy będą zbyt silne, byśmy mogli się ich całkowicie pozbyć.
Kaaycen pokiwała głową, oznajmiając, że rozumie.
- Co by nie było… poczucia humoru pozbywać się nie zamierzam. – Wyszczerzyła białe zęby kontrastujące z granatem jej skóry.
Gdy maszyna wyszła z nadprzestrzeni, Cen ukazała się brudna zielono-brązowa planeta, która samym swoim zgniłym wyglądem odpychała obserwatorów. Jedynie pięć księżyców zachęcało nieznacznie podróżników.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytał Vegrula.
- W jakiejś dziurze kontrolowanej przez Huttów? – Przybliżyła twarz do iluminatora. – Nie mam pojęcia…
- Nal Hutta. – Spojrzał na Padawankę. – Zgadłaś. – Złapał za stery i zaczął sprowadzać statek coraz bardziej w dół. – Dostaliśmy anonimową wiadomość o nielegalnej działalności w posiadłości jednego z Huttów. Musimy to sprawdzić. Nazywa się Logar i prowadzi walki na arenie. Niestety nie wiemy dokładnie, w czym jest problem. I tutaj leży cel naszej misji.
- Czyli jesteśmy szpiegami?
- Lepiej. Będziemy gośćmi honorowymi.
Kaaycen rozejrzała się za swoimi rzeczami, wstała z fotela i narzuciła płaszcz. Poprawiła fałdy, zarzuciła kaptur do tyłu i lekku na piersi.
- W takim razie trzeba się jakoś zaprezentować. – Uśmiechnęła się szczerze.
Vegrula i Cen dotarli w końcu na powierzchnię planety. Wylądowali w jednym z kosmoportów. Wychodząc z statku, czekał na nich jakiś jegomość. Niski mężczyzna, właściwie cyborg z mechanicznym czołem.
- Proszę za mną – rzucił beznamiętnie, jakby ta praca się dla niego nie liczyła.
Padawanka popatrzyła się na mistrza, potem na „ambasadora”. Poprawiła szaty, wyprostowała się i dostojnym, niemal teatralnym krokiem ruszyła za Mistrzem.
Po wyjściu z kosmoportu i znalezieniu się na ulicy jednego z bandyckich miast Hutty, w Twi’leków uderzył odór wilgotnego powietrza wędzonego przyprawami. Tłum nieznanych istot wielorakich ras poruszał się przed nimi niczym wzburzone morze. Cyberprzewodnik prowadził ich wprost w zgromadzenie. Dziwne spojrzenia co chwilę padały na Mistrza i jego Padawankę. Ciężko jednak było cokolwiek z nich odczytać oprócz tego, że z pewnością kryło się za nimi zdziwienie i mieszane uczucia.
Fakt, mogli zmienić swój strój na mniej interesujący, ale to była część treningu. Vegrula chciał w ten sposób jej pokazać, jak ważny jest ubiór Jedi i że samo noszenie go jest symbolem Zakonu, reprezentacyjną cechą strażników pokoju. Pokazywał on ich przynależność, ale niósł też za sobą wadę. O ile jedni mogli ich dzięki temu widzieć jako źródło wiedzy i pomocy, dla innych, a zwłaszcza mieszkańców Nal Hutty, był to magnes na negatywne emocje.
- Trzymaj się mnie – polecił Mistrz Jedi.
- Nigdzie się nie wybieram – odparła.
Gdy wyszli z tłumu, szli wszelakimi uliczkami, włączając w to wąskie, cuchnące ścieżki i szerokie, przepełnione wiarą korytarze. W końcu dotarli do czegoś, co przewyższało każdy pobliski budynek. Wielka, okrągła budowla wyglądała jak arena do wyścigów śmigaczy. Światła z dachu rozświetlały nocne niebo równie mono co oświetlenie przy wielkich, drewnianych drzwiach, sprawiając wrażenie niekończącej się imprezy. Gdy podeszli do wejścia, otworzyło się ono bez niczyjej pomocy, wydając przy tym dźwięk pracującego, ciężkiego mechanizmu. W środku napotkali ponownie przedstawicieli różnych ras. Niektórzy jednak wyróżniali się, nie tylko pod względem oryginalności swoich strojów, ale również towarzystwem dwóch Gamorreanów uzbrojonych w wibrotopory na każdą taką osobę. Korytarz, a raczej sala wejściowa, oferowały obecnym przysmaki serwowane przez zniewolonych Evocii. Uwagę Cen zwrócił nastoletni, zielonoskóry Nautolanin, który wpatrywał się przeciągle w jej oczy. Go również strzegła dwójka huttańskich strażników. W jego spojrzeniu zawarte były nikłe, niewypowiedziane, negatywne emocje. Nie wiadomo jednak, czy podpowiadała jej to empatia czy Moc. Żeby nie wzbudzać zbyt wielkich podejrzeń, odwróciła wzrok idąc dalej przed siebie
W końcu dotarli do kolejnych drewnianych drzwi, podobnych do tych przy wejściu. I również podobnie do nich otworzyły się samoistnie. Twi'lekom ukazała się ogromna, królewska sala. Przepych był wręcz przytłaczający. Jednak kosztowne rzeźby przedstawiające wojowników zastygniętych w bojowych pozach i obrazy najlepszych malarzy były niczym w porównaniu do wyłożonego klejnotami tronu Hutta Logara. Ślimacza istota też nie darowała sobie przyozdobienia ciała tym, co z wyższej półki. Srebrny, mieniący się błyskotkami płaszcz okrywał właściciela pałacu, a różnorakie pierścienie błyszczały na jego grubych palcach. Oczywiście i tutaj nie brakowało uzbrojonych Gamorrean pilnujących swego pana. Znalazł się też Evocii z tacą w dłoniach, na której wiły się jakieś robale, pochłaniane w tym momencie przez Logara.
Przewodnik Twi'leków wyszedł na środek sali i ukłonił się. Hutt machnął do niego zachęcająco dłonią, a cyborg stanął przy tronie i obrócił się w stronę przybyszy. Vegrula po chwili zajął centrum pomieszczenia i, stojąc pewnie z założonymi z tyłu rękoma, patrzył na Logara, który przemawiał teraz w swoim języku. Kaaycen stanęła obok Mistrza jakby była jego cieniem, wyprostowała się i czekała na rozwój wydarzeń. Sposób wypowiadania się Hutta wskazywał na życzliwość i uprzejmość. Sprawiał wrażenie gościnnego gospodarza.
- Przybyliśmy sprawdzić, czy wszystko jest tutaj w porządku - przemówił Vegrula i zaczęła się konwersacja.
Kaaycen zrozumiała ze słów Hutta jedynie "Jedi". Po kilku kolejnych zdaniach przewodnik kiwnął głową i podszedł do Twi'leków, by wyprowadzić ich z sali.
- Dziękujemy, Logarze. Mamy nadzieję, że nie sprawimy problemów. - Vegrula ukłonił się i ruszył, prowadzony w stronę wyjścia. - Za chwilę będzie walka na arenie. Prowadzi nas na trybuny - wytłumaczył Padawance.
- Czyli naszą misją jest śledzić każdy krok tego cuchnącego ślimaka? – zapytała Twi’lekanka już za drzwiami.
- Dokładnie. - Vegrula wyglądał, jakby chciał powiedzieć swojej uczennicy coś więcej, ale, po spojrzeniu na dreptającego przed nimi cyborga, powstrzymał się.
Rozmawiając z Logarem w jego sali tronowej, nie wyciągnął żadnych istotnych informacji. Huttowie są mistrzami krętactwa i tutaj dostał tego dowód. Jego doświadczenie pozwoliło jedynie wychwycić podejrzliwość i niechęć do Jedi, którą zaprezentował właściciel pałacu. I to był punkt, którego się najbardziej uczepił, ponieważ najwięcej za sobą krył. Mimo powierzchownej dobroci czuł, że są tu nieproszonymi gośćmi. A to znaczyło, że się ich bał. A skoro się ich bał...
Przypomniała mu się też wiadomość, która dotarła do Tarczy, dostarczona przez nieznaną osobę. Ten ktoś potrzebował pomocy, ale również swą pomoc mógł oferować Jedi. W końcu wiedział o działalności Logara coś, czego oni nie wiedzieli.
Hałas niezliczonego tłumu nasilał się. Jednak maksimum dźwięku uderzyło w nich w momencie otworzenia przed nimi wejścia na arenę. Zostali wpuszczeni do środka. Z początku szli ciemnym tunelem, na końcu którego jaśniał blask sztucznych świateł. Przewodnika już z nimi nie było.
- Musimy też znaleźć osobę, która wysłała nam wiadomość – stwierdził Vegrula. - To może właściwie być ktokolwiek. Jego motyw też może być różny.
Gdy wydostali się z tunelu, ukazała im się arena w pełni swoich możliwości. Po środku placu boju stał jakiś radujący się Wookiee, pod którego nogami leżał Ithorianin. Cała scena była przedstawiana na kilku monstrualnych rozmiarów monitorach zwisających z sufitu. Na te różne ujęcia patrzyły dziesiątki tysięcy widzów wiwatujący rozgrywającym się walkom.
- Bezsensowna przemoc... – mruknęła Kaaycen ni to do siebie, ni to do swego nauczyciela. Wyrwała się niemal momentalnie z rozmyślań, spoglądając na Vegrulę i obserwując jego reakcje. – Myślisz, Mistrzu, że nasz kontakt stoi z banerem "Tutaj, Jedi!"?
Twi’lek nie dawał nic z siebie wyczytać.
- Myślę, że będzie na odwrót. Dlatego o tyle jest trudniejsza misja, że nasz kontakt może mieć problemy z ujawnieniem się. O ile w ogóle się ujawni.
Twi'lek wskazał swojej uczennicy jakieś wolne miejsca po prawej stronie, by ruszyła w ich kierunku.
- Jak to? – zdziwiła się Kaaycen. - Przecież bardziej wyróżniamy się z tłumu niż ktokolwiek.
Vegrula zajął wraz z Cen dwa krzesła i, siadając, mruknął do niej:
- Jesteś pewna? - Wskazał końcówką prawego lekku, zwanego „tchin”, pewien kierunek. Twi'lekanka mogła tam dostrzec parę mrocznie wyglądających osobistości. Każdy młodzik rozpoznałby w nich Sitha. Oprócz nich co chwilę z tłumu można było wyhaczyć arystokrację, typowych złodziejaszków i kogoś przypominającego senatora wypowiadającego się ostatnimi czasy w HoloNecie.
- No dobrze... – rzekła Padawanka. – Myślę, że wystrzelenie, hmmm, flary? Nie rozwiązałoby naszego problemu?
- Wyobraź sobie, że jesteś Logarem. Co byś zrobiła na jego miejscu, gdybyś zobaczyła w swoim pałacu flarę?
W międzyczasie z areny zabrano Ithorianina, a Wookiee zszedł o własnych nogach przy wtórze wiwatujących widzów.
- No na pewno bym się zdziwiła... Może zaczęła coś podejrzewać. W bibliotece czytałam kiedyś, że podobno poprzez medytację da się usłyszeć myśli... Może, gdyby tak analizować każdego po kolei, do czegoś dojdziemy?
Z bramy na jednym końcu pola walki wyszła Catharka uzbrojona w dwa sejmitary. Była ubrana skąpo, co z pewnością zachęcało sporą część męskiej widowni. Z drugiej strony wymaszerował Nautolanin, którego widziała w korytarzu Kaaycen. Dzierżył tylko długi wibrokij. Jego ciało okrywał czarny strój o średnich właściwościach defensywnych, z którego zwisała peleryna.
- To może być zbyt trudne – stwierdził Vegrula, obserwując bacznie rozgrywające się wydarzenia. - Za dużo jest tu osób. Jedna zagłusza drugą. Do tego nie wiemy, czy akurat sondowana przez nas osoba będzie myślała o tym, czego szukamy. Jednak ten ktoś nas wezwał. Musimy mieć nadzieję, że nas znajdzie.
- Czyli po prostu siedzimy, czekamy i obserwujemy tę paskudną rzeź?
- Rzeź? – Mistrz Jedi spojrzał na Kaaycen. - Walki na śmierć są już od dawna zakazane. Aczkolwiek tego typu rozrywki nadal nie popieram i... tak, chyba można to nazwać rzezią.
W tym momencie odezwał się przez głośnik konferansjer.
- Po jednej stronie mamy zwinną i niebezpieczną Catharkę. Wystarczyło jej tylko kilka walk, by powstał fanklub pod jej imieniem. Otooo... Casija! - Rozległy się głośne brawa i gwizdy. - Z drugiej strony mamy wojownika z ulic, który dzisiaj występuje przed wami po raz pierwszy. Przywitajcie Czarną Sprawiedliwość! - Gwar się ponownie wzmocnił, a uczestnicy areny stali naprzeciwko siebie, otoczeni różnymi przeszkodami w postaci skał, sakiewek wody i innych atrakcji. - Walkę czas zacząć! - I kocica skoczyła na swojego wroga.
- Mistrzu... Wyczułam coś dziwnego w tym Nautolaninie przy wejściu... A co jeżeli on jest naszym kontaktem?
- Coś dziwnego? Co masz na myśli?
Nautolanin akurat próbował się bronić. Unikał ataków i uskakiwał im. Raz schował się za drzewem, w które wbił się po chwili sejmitar, prawie pozbawiając Czarnej Sprawiedliwość jego macek.
- Nic konkretnego... Po prostu, jak na niego spojrzałam, wydał mi się... inny.
Catharka oczywiście wykorzystywała swoje predyspozycje do wykonywania dalekich skoków i innych zabójczych akrobacji.
- Tobie czy Mocy?
- Nie wiem... Ale wiem, że jeżeli zginie na tej arenie, to na pewno się już nie dowiemy.
- Nie pozwolą go zabić. Patrz. - Wskazał jej monitor, który pokazywał z bliższej perspektywy rozrywającą się potyczkę. Było jednak widać w ich polu widzenia kilka innych kamer nagrywających z różnego miejsca dla różnych ekranów. - Te kamery nie służą tylko przekazywaniu obrazu. Służą też kontroli. Jeżeli sytuacja będzie niebezpieczna, ogłuszą jednego z nich. Walka toczy się do momentu, kiedy jedno z nich się podda lub nie będzie w stanie walczyć.
- Humanitarnie - parsknęła ironicznie.
Gdzieś w dolnych rzędach przechadzał się sprzedawca smakołyków, zachęcający do kupna żeloowoców. Nagle Nautolanin wykonał nieprawdopodobnie wysoki skok z przewrotem w tył. To był ten moment, gdy publiczność na moment zamarła, by po chwili nadrobić ciszę.
- Oho... - mruknął Vegrula.
- Jest wrażliwy na Moc... - w jej głosie dało się wyczuć nie tyle zdziwienie, co bardziej niedowierzanie. - Już rozumiem czemu Moc mi podpowiadała w nim coś dziwnego. - Cicho westchnęła. - Więc wracamy do początku.
- Wiemy, na czym możemy się skupić. Nie wiemy jednak nadal, co jest tutaj nie tak.
Nautolaninowi udało się wytrącić jeden z mieczy Catharki, przez co tylko jeszcze bardziej ją rozzłościł. Kaaycen pokiwała głową z lekkim ze zniecierpliwieniem.
W pewnym momencie i Nautolanin stracił broń. Stało się to tak szybko, że większości pewnie to umknęło. Następną sceną, jaką oglądali, była klęcząca Czarna Sprawiedliwość z ostrzem przy gardle. Chwilę później Casija została ogłoszona zwycięzcą, a przegrany trawił swoją porażkę.
- To już chyba koniec - stwierdził Vegrula, patrząc na wyświetlające się reklamy.
- Pytanie, co dalej...
- Idziemy do Logara. - Vegrula wstał i poczekał, aż Padawanka ruszy razem z nim.
Sithów nie było już na miejscu. Kaaycen ruszyła powoli za mistrzem, analizując, co się właśnie wydarzyło.
W trakcie drogi do sali Logara Cen poczuła na sobie wzrok jednego z Sithów. Był to czerwonoskóry Zabrak, uśmiechający się wyzywająco do Twi'lekanki. Szedł obok swojego zamaskowanego Mistrza. Oprócz nich oczywiście było pełno wychodzących z areny pozostałych gości, przez co stworzył się przytłaczający ucisk.
- Mistrzu... widziałeś to? – zapytała Padawanka, na co ten kiwnął głową.
- Nie daj się sprowokować. Tylko na to czekają.
- Nie powinniśmy ich jako Jedi zatrzymać?
- W tym miejscu nie możemy wiele zrobić. Tutaj wszystko odbywa się na warunkach Logara. Oni też to wiedzą. Dlatego jeszcze nie chwycili za miecze.
- Czy samo współpracowanie z Sithami nie jest przestępstwem? Potrzebujemy więcej dowodów?
- Nie wiemy, czy z nimi współpracują. Musimy się tego dowiedzieć. Jeżeli tak jest... możemy być bliżej rozwiązania zagadki.
- Co jeżeli Logar wywęszy, że czegoś szukamy? - Przełknęła ślinę.
- On już się domyśla, że po coś tu jesteśmy. Dostał wiadomość, że przyszliśmy sprawdzić, czy walki odbywają się na odpowiednich zasadach. Nie wie, czy szukamy czegoś jeszcze. Niestety wiele osób widzi w nas problemy, nawet częściej niż w Sithach. A zwłaszcza ci, którzy mają coś za skórą. Ale nie lękaj się. - Położył dłoń na ramieniu Ceni, uśmiechając się do niej. - Nie jestem tylko twoim nauczycielem. Jestem też twoim obrońcą.
- Tak długo, jak mam cię przy sobie, Mistrzu, nie boję się. - Odwzajemniła uśmiech.
Gdy dotarli do lęgowiska Hutta i stanęli przed nim, wyglądał na zadowolonego z siebie. Zaczął coś burczeć w języku przedstawicieli swojej rasy, a Vegrula pokiwał głową.
- Wszystko wydaje się być takim, jakim powinno. Dziękujemy bardzo za gościnę.
Kolejne komentarze w pełni chronionego Logara rozległy się w sali.
- Ja i moja uczennica z pewnością skorzystamy z poczęstunku. Dziękujemy bardzo za gościnę. - Twi'lek skłonił się i, obejmując Kaaycen, zaprowadził ją do pomieszczenia dla gości.
Ilość osób, jedzenia i kosztowności był na miarę godnego i dumnego siebie Hutta. Ilość wydanych tu kredytów przewyższała ilość klientów przynajmniej kilkaset tysięcy razy. Vegrula podszedł z Cenią do baru i zamówił dla niej i dla siebie jakieś bezalkoholowe napoje.
Padawanka chwyciła szklanice w dłoń i skłoniła się do Verguli.
- Za powodzenie Misji...
- Za powodzenie. - Stuknął jej naczynie swoim. - Stresujesz się?
- Może trochę. - Upiła łyk. - Głównie dlatego, że czuję się jak w ślepej uliczce.
- Ja również, Kaaycen. - Przeleciał wzrokiem po twarzach obecnych, dobrze bawiących się osób, popijając napój. Obok nich nie było barmana. Był zbyt zajęty obsługiwaniem gości. Do tego sam bar był okrągły, czyli musiał zajmować się klientami nadchodzącymi z każdej strony. - Na razie mamy tych Sithów i Nautolanina. Zauważyłaś coś jeszcze?
Cen pokręciła przecząco głową
- Niestety – zaprzeczyła. - Ale myślę, że ten Nautolanin może być już wolny.
- Musimy go znaleźć.
W czasie, gdy Twi'lekowie rozmawiali, podszedł do nich szczupły Evocii z przekąskami na tacy. Były to koreczki z różnego rodzaju mięsem i warzywami.
- Proszę się poczęstować - zachęcił, wyrażając swoją postawą i tonem głosu pełne oddanie służbie.
Kaaycen podziękowała mu skinieniem głowy i wzięła jedną sztukę. Vegrula poszedł za przykładem swojej Uczennicy, po czym sługus ruszył dalej, by wykonywać swoją pracę.
- Evocii kiedyś byli rasą panującą na Nal Hutta – zaczął Mistrz Jedi, patrząc za odchodzącym niewolnikiem.
- Ale ślimaków się zrobiło więcej? – Padawanka zawahała się na chwilę. – Wybacz, Mistrzu... Nie jestem Erunem. Nie wiem wszystkiego.
Vegrulę natomiast rozśmieszyło to, przez co ponownie zaśmiał się w ten swój wewnętrzny sposób. Zapewne, nawet gdyby w tym momencie nie żuł, jego usta w trakcie śmiechu i tak byłyby zamknięte, jak to miał w zwyczaju oddawania się chwili opanowanej radości. Kaaycen westchnęła, cicho kończąc jedzenie.
- To nie jest pierwszy przypadek, gdy pokojowa rasa zostaje zniewolona, bo jest pokojowa...
- Niestety nie... - przyznał już poważnie. - Evocii sobie na to nie zasłużyli. Byli zachwyceni technologią Huttów i zaczęli robić z nimi interesy. Nim się obejrzeli, ich planeta już nie była ich. To właściwie chyba podsumowuje samych Huttów.
- Słyszałam... Robili przekręty na systemie dziesiątkowym mając tylko po cztery palce... Finalnie wychodziło, że płacili zawsze mniej, aż wzbogacili się tak, że nikt się nie ośmieli ich ruszyć.
- Dlatego są tak cennymi sojusznikami i dla Republiki, i dla Imperium... – podsumował, wspominając wydarzenia rozgrywające się kilka lat wcześniej. - Chodźmy. Musimy znaleźć tego Nautolanina. - Vegrula zawołał gestem barmana i poprosił go o informacje dotyczące miejsca pobytu uczestników areny. Z rozmowy dowiedział się o sali, gdzie oni przesiadują. Twi'lek podziękował i ruszył w stronę, każąc Ceni iść pierwszej. Ta natomiast zawinęła się mocniej w granatowy płaszcz i ruszyła, jak jej Mistrz nakazał.
- Daleko to? – zapytała, mijając jakiegoś pijanego Houka.
- Podobno w następnym korytarzu.
Akurat skręcili w lewo, w następny korytarz, i od razu ukazało im się strzeżone, szerokie wejście, gdzie również odbywało się jakieś wesołe spotkanie. Gdy chcieli tam wejść, wibrotopory zagrodziły im drogę. Nie było drzwi, więc wszystko ze środka było widoczne. Tak jak przy przybyciu Twi'leków, odznaczające się ikony walczące na arenie miały swoich strażników. Zebrali się tutaj również przedstawiciele wyższych sfer, którzy rozmawiali z wojownikami, którym kibicowali.
Vegrula machnął ręką przed twarzą Gamorrean, a ci, jak na pstryknięcie palcem, wpuścili Mistrza Jedi i jego uczennicę. Kaaycen weszła, nie będąc specjalnie zdziwioną. Sztuczka umysłowa była dosyć powszechnym rozwiązaniem używanym przez Jedi. Starała się nie zgubić Mistrza i to było dla niej teraz najważniejsze.
I tutaj sala była pełna tego, co w poprzednim pomieszczeniu, gdzie sączyli napoje. Właściwie wszystkiego było trochę więcej - obrazów, straży, służących... Niestety nigdzie nie było widać Nautolanina.
- A co jeżeli... – zastanowiła się Padawanka - teraz on szuka nas?
- Myślisz, że się minęliśmy?
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy. - Wzruszyła ramionami. - Możemy też o niego wypytać innych gladiatorów.
Wojownicy byli różni. Pod względem rasy, budowy, uzbrojenia i wyrazu twarzy. Pierwsi w oczy jednak rzucił się Wookiee, który był widziany na arenie przez Kaaycen i Vegrulę, siedzący przy stoliku z jakimś mężczyzną i pijący nieznane trunki, Casija otoczona trójką podających jej wszystko, co zachciała, miłośników, oraz Durosjanin, kręcący blasterem na palcu, który śmiał się przy rozmowie z jakąś arystokratką. Każdy z nich miał swoich strażników.
- Myślę – zaczęła Kaaycen - że Casija będzie najbardziej poinformowana... W końcu ona toczyła pojedynek z naszym tajemniczym nieznajomym.
Catharka leżała na fotelu bardziej wywalona niż Huttowie na swoich tronach. Jej postawa dawała jasno do zrozumienia, że doskonale wie, jak bardzo jest uwielbiana. Jeden z mężczyzn właśnie zaczął całować ją po dłoni.
- Witaj. - Mistrz Jedi ukłonił się. - Jestem Vegrula, a to moja uczennica, Kaaycen. - Trzymał ręce schowane za plecami.
- Ooo, przyszliście prosić mnie o autograf? - mruknęła w odpowiedzi Casija. - Chwyt na biedne dziecko? - Spojrzała na Padawankę, mierząc ja od góry do dołu.
- Nie. Przyszliśmy zadać kilka pytań – Cen udała, że nie słyszy uwagi ze strony Catharki. - Odpowiesz na nasze pytania. - Prześwidrowała wzrokiem gladiatorkę, wykonując nieznaczny ruch ręką.
Casija zdawała się mieć silną osobowość. Wbrew pozorom nie była głupia. Chociaż może gdyby Kaaycen miała za sobą dłuższy staż, mogłoby się to udać. W efekcie Catharka też machnęła ręką, podnosząc tułów z fotela i wychylając się tym samym nieco w stronę Ceni.
- Nie, nie odpowiem - rzuciła bardziej w formie obrazy niżeli na poważnie. - Co chcecie wiedzieć? Jak nie o mnie, to nie wiem.
- Widziałaś może gdzie poszedł Nautolanin, z którym walczyłaś?
Casija prychnęła, wykładając się ponownie na siedzisku.
- Nie, nie wiem. Pewnie płacze gdzieś w kącie, jak każdy żółtodziób. To wszystko? - Odebrała kielich bothańskiej brandy.
- Tak... na razie tak – Padawanka westchnęła na myśl, że znowu zostaje z niczym. - Jakaś sugestia? - zwróciła się do Verguli.
Obejmując ją jedną ręką, odwrócił się i uczennicę, kiwając dziękczynnie głową do Casiji.
- Przede wszystkim nie poddawać się. - Prowadził ją między obecnymi w sali osobami. - Spróbujmy z kimś innym. A! I ważna rzecz. Sztuczka umysłu Jedi jest zdolnością Mocy, którą trzeba używać z rozwagą. Nie można polegać na niej w każdym przypadku. Gamorreanie są istotami o niewielkim rozumie, stąd otumanienie ich jest łatwe. Oczywiście to nie znaczy, że można cały czas to wobec nich czynić. Ale tak, jak na przykład Casija, wiele istot jest na to odpornych. Zaliczają się do nich między innymi Huttowie. Niepoprawne użycie może przynieść odwrotne skutki. Pamiętaj o tym.
- Wybacz, Mistrzu... Wyglądała na tyle pijaną, że myślałam, że łatwiej przełamię barierę.
- Cóż... niektórzy cały czas wyglądają na pijanych.
- Mistrzu, znasz język Wookiech?
- Znam. Czemu pytasz?
Uśmiechnęła się odwracając wzrok na siedzą przy stoliku włochatą bestię i jego ludzkiego towarzysza do popijawy. Ich również strzegła para uzbrojonych Gamorrean.
- Może ci będą bardziej uprzejmi?
- Czy uprzejmi, tego bym nie powiedział, ale mogą coś wiedzieć.
Padawanka powoli podeszła do stolika i ukłoniła się.
- Witaj, przyjacielu. - Spojrzała przyjaźnie na futrzaka. - Jestem Kaaycen Var'sue, a to Vergula Otan. - Wskazała na starszego Jedi - Chcielibyśmy się ciebie spytać, czy widziałeś może dokąd poszedł nasz znajomy, Nautolanin?
Wookiee coś zaryczał, a Gamorreanie chwycili pewniej wibrotopory.
- Nie chcemy sprawiać kłopotów. - Vegrula uspokoił ich gestem dłoni, nie używając do tego Mocy. - Mów dalej, Kaaycen.
- Mistrzu, co to znaczy?
Skomentowała ryk Wookieego.
- Na razie tylko nam powiedział, że mamy spadać – ładnie przetłumaczył, oszczędzając sobie dosłowne oddanie treści.
- Proszę... – twi’lekanka nie poddawała się – pomóż nam... On może być w niebezpieczeństwie.
Wookiee westchnął ciężko i zachęcił gestem łapy Cenię, by podeszła do niego. Siedzący z nim mężczyzna był już tak wstawiony, że jego głowa bujała się w każdą możliwą stronę, nie dając szansy oczom na obeznanie się w sytuacji. Mistrz Jedi poklepał uczennicę w plecy, by dodać jej otuchy i dać znać, że jest z nią. Cen zbliżyła się powoli do futrzanego jegomościa, udając pewność siebie.
Włochaty gladiator wychylił się do niej i powiedział coś w swoim dialogu, co po chwili zza pleców Kaaycen znalazło swoje tłumaczenie w słowach Vegruli.
- Mówi, że nie ma tutaj miejsca dla przegranych.
Wookiee patrzył z pełną powagą na Twi'lekankę i, nie odrywając od niej wzroku, wyprostował się i wychylił łyk alkoholu. Po tym geście powiedział coś jeszcze.
- Nie obchodzi go los innych - mruknął Vegrula.
- Do przewidzenia... - dodała pod nosem.
- Chodź, Kaaycen. Tutaj chyba go nie znajdziemy.
- Mistrzu... mam pomysł – rzuciła, gdy już wyszli na korytarz.
- Słucham cię uważnie.
- Myślę, że jest tylko jeden sposób by zyskać szacunek tych z areny i coś dowiedzieć się o tajemniczym Nautolaninie. - Upewniła się, czy nikt ich nie słyszy. Obok były tylko patrzące na nich rodzinne portrety Huttów. – Myślę, że jedynym sposobem może być tylko wzięcie udziału w walce na arenie.
Vegrula myślał nad tym dosyć długo. W końcu pokiwał głową i zgodził się na propozycję swojej Padawanki.
- Nie wiem jednak, czy będę mógł cię zostawić bez opieki. Gdy ja będę walczył na arenie, będziesz zdana tylko na siebie.
- Jedi nigdy nie jest sam, bo jest z mim Moc - wyrecytowała fragment czyichś nauk. - Poradzę sobie.
- Chodźmy w takim razie do Logara.
Kiwnęła głową i ruszyła powoli za Vegrulą do kwatery Hutta.
Gdy Logar usłyszał propozycję Mistrza Jedi, podrapał się po brodzie, mrucząc w zamyśleniu. Chwilę później jego głos rozległ się.
- Wielmożny Logarze – zaintonował Vegrula - z ogromnym szacunkiem, ale czy jest to konieczne?
Hutt przerwał mu ruchem dłoni.
Kaaycen cały czas stała w wejściu, nie odzywając się i czekając, jak cała sytuacja się potoczy.
Twi’lek rozmawiał z właścicielem pałacu, słuchając argumentów ślimaka na coś, o czym Cen jeszcze nie wiedziała. Kilka kolejnych zdań Hutta sprawiło, że Vegrula obejrzał się za siebie, na własną Padawankę, widocznie niezadowolony. Gdy napatrzył się, odwrócił się obliczem do Logara.
- Niech tak będzie.
Słowa te widocznie ucieszyły gospodarza. Twi'lek za to ukłonił się niechętnie i ruszył do wyjścia, kierowany przez przewodnika cyborga, zgarniając po drodze Kaaycen.
- Zgodzili się jedynie na to, byś to ty została gladiatorką – poinformował z kamiennym wyrazem twarzy.
- Zaraz... Co?! - zdziwiła się nie na żarty.
- Logar stwierdził, że jestem zbyt silny na tę arenę. – Vegrula ściszył głos. - Chociaż pewnie miał też inne powody... – Patrzył na dreptającego przed nimi cyborga, analizując to, co usłyszał w sali tronowej. Wątpił, że kwestia siły Mistrza Jedi była jedynym powodem dla takiej decyzji. Logar, jak to przystało na Hutta, odznaczał się sprytem i byciem kilka kroków dalej przed każdym innym. Oszukanie przedstawicieli jego rasy było sztuką. Nawet Moc niewiele dawała w tej sprawie. Jednak Vegrula miał swoje lata doświadczenia i za tymi działaniami dostrzegał pewną prawdę. Logar wie, że Jedi nadal węszą w jego zamku i chciał im w tym przeszkodzić. A to oznaczało, że coś ukrywał. - Teraz idziemy do sali, która ma cię przygotować.
- Jak miewam, miecze świetlne zabronione?
Vegrula potwierdził skinieniem głowy i wyciągnął do niej dłoń w oczekiwaniu na rękojeść.
- Przechowam go. W międzyczasie pozwiedzam pałac. - Mrugnął do niej okiem. Ciężko jednak było stwierdzić intencję tego zachowania. Czy chciał dodać jej otuchy? Czy może kryło się za tym coś głębszego.
- Wolałabym cię tam... - Oddała miecz, jak jej Mistrz nakazał, po czym przełknęła ślinę. - Nigdy nie walczyłam innym typem broni...
Twi’lek przypiął broń Padawanki do swojego pasa.
- Ja również wolałbym być z tobą. Niestety, tutaj gra rozgrywa się na zasadach ustalonych przez kogoś innego. I dasz sobie radę. Walczyłaś mieczem treningowym. Zapewne dadzą ci podobną broń. Albo nawet sama sobie wybierzesz. Oprócz tego... może mnie i miecza świetlnego nie będzie z tobą, ale zawsze masz Moc. Tego sojusznika nikt ci nie zastąpi i nie zabierze – po części powtórzył jej słowa.
Kiwnęła głową i przyjęła pewną siebie pozę.
- W porządku... Oby to pomogło.
Dotarli na miejsce, a przewodnik wskazał Ceni jedne z drzwi.
- Proszę wejść - rzucił w jej stronę.
Vegrula klęknął przed Padawanką i spojrzał w jej oczy.
- Wiem, że nie zdążyłem cię wiele nauczyć, ale skorzystaj z tego, co już wiesz. A kiedy twoja wiedza się skończy, opieraj się na Mocy. Postaram się to jakoś rozwiązać, żebyś nie musiała walczyć. Niech Moc będzie z tobą, Kaaycen.
Ukłoniła się.
- Potraktuję to jako test swoich umiejętności.
- Wchodzimy - powtórzył cyborg.
Cen ruszyła z wolna za nieznajomym, a Vegrula stał, patrząc, jak jego Uczennica znika z pola widzenia. Mistrzowie byli dla swoich podopiecznych obrońcami, ale Twi’lek wiedział, że rola Padawana wymaga poświęcenia. Kaaycen musiała sprostać wyzwaniom, nawet jeżeli groziło to jej życiu. Jedi musi być w pełni poświęcony Republice, Zakonowi i Mocy, czyli zaprowadzeniu pokoju. Śmierć była tylko niewielką ceną. Mimo to nie chciał, by cokolwiek jej się stało, i dlatego rozpoczął działanie.
Gdy cyborg wyszedł z pokoju, do którego weszła Cen, Twi’lek zatrzymał go gestem dłoni.
- Przepraszam najmocniej, ale gdzie znajdę dział informacyjny?
Przewodnik Logara spojrzał na Mistrza Jedi z ukosa, po czym wskazał od niechcenia kierunek. Vegrula nie był nasyty tą informacją, ale wiedział, że ciągnięcie tego tematu może wywołać odwrotny skutek.
- A czy wiadomym jest, kiedy ona będzie walczyć?
- Daj mi spokój – odpowiedział cyborg i poszedł w swoją stronę, nie przejmując się w ogóle Twi’lekiem.
Jedi odprowadził go wzrokiem, po czym skierował się we wskazanym kierunku. Jego szata powiewała od prędkości chodu, którą przybrał. Musiał działać szybko i efektownie. Upływające sekundy jedynie zwiększały szanse na niepowodzenie misji i zmniejszały szanse na to, by nic nie stało się jego Uczennicy.
W końcu dotarł do drzwi, na których alfabetem Aurebesh zostało wypisane: „Informacja”. Odchylił je i wszedł do środka. Niewielki gabinet, w którym stacjonował Rodianin, był zbudowany z marmuru i drewna pozyskanego z drzew oro. I tutaj było widać bogactwo, choć szczątkowe w porównaniu do pozostałych pomieszczeń, które było mu dane odwiedzić w Pałacu Logara. Głównie przeważała elektronika.
Vegrula kiwnął głową do sekretarza, po czym podszedł do jego lady.
- Jestem przedstawicielem jednej z uczestniczek areny. Czy jest jakaś możliwość skontaktowania się z nią lub innymi wojownikami w tym momencie.
- Gladiatorzy są niedostępni przez większość czasu – odpowiedział Rodianin, wstukując coś w komputer. – Jedyną opcją jest otwarte spotkanie z gośćmi specjalnymi, które skończyło się… właśnie teraz.
„Ach tak…” – pomyślał Twi’lek, zdając sobie sprawę, że wraz z Cen wzięli udział w tym specjalnym przedstawieniu, gdzie gladiatorzy spotkali się z arystokracją.
- A czy mógłbym poprosić o informacje na temat Nautolanina, który dzisiaj walczył?
- Niestety, nie mogę udzielić takich informacji.
Nagle Mistrza Jedi coś uderzyło. Poczuł zimny dreszcz na plecach i chłód zwiększający się z każdą chwilą. Znał to uczucie aż za dobrze – użytkownik Ciemnej Strony zmierzał w jego stronę.
- Dziękuję – rzucił na odchodne i wybiegł z gabinetu.
„Jeszcze chwila i tu będzie” – przeszło mu przez myśl, co go zmotywowało do zarzucenia kaptura na głowę i ruszenia w stronę przeciwną do nadchodzącego zagrożenia. Przyspieszył krok i zniknął w kolejnym korytarzu, okrywając cieniem swoją obecność w Mocy…
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Sob Lut 24, 2018 1:32 pm, w całości zmieniany 1 raz
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Pałac Logara
Przewodnik, gdy wprowadził Twi'lekankę do środka, wyszedł i zamknął za sobą drzwi, jakby go nigdy nie było. Teraz znajdowała się w pokoju przypominającym recepcję. Było w nim tylko jeszcze jedno wejście, znajdujące się po prawej stronie kobiety stojącej za ladą.
- Proszę o podanie imienia, nazwiska, wieku oraz pseudonimu – rejestratorka poprosiła z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Kaycen Var'sue, siedemnaście lat... Musi być pseudonim? - Podrapała się za głową.
- Hm, Kaycen brzmi mało oryginalnie. Może... Niebieska Laleczka?
Spojrzała na rozmówczynie, lekko niedowierzając, po czym machnęła dłonią.
- Niech będzie... To i tak chwilowe.
- Chwilowe? Kochana, pod tym imieniem czeka cię wieczna sława. Zapraszam do pokoju obok. - Wskazała na boczne drzwi, pozdrawiając Padawankę uśmiechem.
Cen ruszyła powoli, nie bardzo wierząc, co właśnie usłyszała.
W kolejnym pokoju czekała na nią para barwnych plotkarek, które siedziały na krześle i śmiały się w najlepsze, otoczone przeróżnymi strojami spoczywającymi w specjalnie wyznaczonych do tego kapsułach prezentujących znajdującą się w nich odzież. Gdy spojrzały na Kaaycen, jedna z nich prawie parsknęła śmiechem.
- Ślicznotko, co to za łachmany? – Kobieta z różowym afro na głowie zmierzyła Twi'lekankę od stóp do głów.
- Masz coś lepszego? – Kaaycen spytała ironicznie.
- Ech... – charakteryzatorka westchnęła, jakby robiła komuś łaskę, wstając z krzesła. Chwyciła za znajdujący się obok datapad i przejechała w nim palcem kilka razy. - Pomyślmy. - Kliknęła coś i otworzyła się jedna z kabin z kombinezonem w środku. Podeszła po niego i przyniosła go Kaaycen, przykładając do jej ciała, by mniej więcej zobaczyć, jak będzie na niej leżał. Była to złota sukienka z piórami zamiast kołnierza, które były prawie tak długie, jak cały strój.
- Nawet, nawet - oceniła druga z kobiet.
- A coś bardziej praktycznego w walce? – zapytała Padawanka.
Wolna stylistka wstała i przyniosła po chwili coś, co ledwo wyglądało jak ubranie. Były to czarne pasy, często noszone przez tancerki erotyczne. Miały zasłaniać tylko sutki, narządy rozrodcze i szczelinę międzypośladkową.
- Będzie się idealnie komponować z twoim kolorem skóry i rasą – stwierdziła.
- Chyba jesteś niepoważna - żachnęła się oburzona Cen. - Z trudem można to nazwać ubraniem
- Stang, zawsze tak trudno im dogodzić... – Projektantka odeszła, a za nią przyszła stylistka, która zdążyła odnieść złotą suknię.
Po chwili przed oczami Kaaycen pojawił się biały strój. Był ciasny, ale nieograniczający ruchy, a z jego ramion zwisały dwa paski tego samego koloru.
- Co powiesz na to? Trochę kicz, ale... u nas i tak są tylko najlepsze ubrania, więc i to przejdzie.
Padawanka przypatrzyła się, po czym spojrzała potem na stylistkę.
- Dobra, niech będzie.
Obie pomogły jej się ubrać i po niedługim czasie była gotowa przejść do kolejnego pomieszczenia.
Vegrula schował się za rogiem i poczekał, aż korytarzem przejdzie nieznane zagrożenie. W międzyczasie myślał nad tym, co zrobić. Musiał znaleźć odpowiednie informacje i jak najszybciej wyciągnąć Kaaycen z areny. Niestety, obsługa Pałacu nie chciała współpracować z Mistrzem Jedi. Musiał przyjąć nową strategię. Dlatego stwierdził, że, tak jak mówił jego nauczyciel, „najlepszy miód tkwi nie w sztucznych fabrykach, lecz w naturalnych ulach”. Teraz musiał znaleźć tylko odpowiednią pszczołę, pracownicę królowej – przewodnika cyborga.
Nagle usłyszał nasilający się marsz i obecność Ciemnej Strony. Schował się za kolejną ścianą, by nie został zauważony, i czekał. W tym samym momencie ostrożnie wysłał wici Mocy, by odnalazły jego cel. Udało się. Cyborg siedział w jednym z pokojów. Wtedy Vegrula zdał sobie sprawę, że ktoś stoi w przejściu do jego korytarzu, jakby zastanawiał się, czy nie skręcić i skierować się do Twi’leka. Był pewny, że jest to użytkownik Ciemnej Strony. Prawdopodobnie Darth, którego widział na trybunach. Na szczęście Sith rozmyślił się i ruszył za swoją grupą.
Gdy Mistrz Jedi się upewnił, że jest bezpieczny, pomaszerował w stronę służącego Logara. Wiedział dokładnie, w którą stronę miał iść. Jedynie musiał pokonywać labirynt korytarzy. W końcu odnalazł odpowiednie drzwi i stanął przed nimi, a te się rozsunęły.
- Kto tu wchodzi?! – krzyknął ze słyszalnym niezadowoleniem garbaty, niski przewodnik siedzący na fotelu obrotowym przed wieloma monitorami.
Vegrula wszedł do środka i klapa zamknęła się za nim, spowijając pomieszczenie w mroku rozjaśnianych jedynie światłem wideoekranów, najprawdopodobniej z monitoringu.
- Mam do ciebie kilka pytań – oznajmił Jedi, rozglądając się po pokoju.
Wszędzie były graty i chyba nigdy nie zmiatany kurz. Nora godna cyber-rabusia.
Przewodnik obrócił się do Twi’leka twarzą. Już nie był taki spokojny, jak wcześniej. Cofnął się nieco krzesłem, wpadając sprzęt.
- Czego chcesz? – zapytał z przerażeniem w oczach.
- Spokojnie – zaczął Vegrula, łącząc przed sobą dłonie. Jego lewe lekku, tchun, podrapało go pod nosem, żeby zapobiec odruchowi kichania. – Chciałem się dowiedzieć, w jaki sposób mogę się skontaktować z moją Uczennicą.
- Nie możesz! – odwarknął cyborg.
Wtedy Mistrz Jedi dostrzegł plakietkę spoczywającą na biurku.
- Intor, tak? Pracujesz dla Logara i musisz być dla niego ważny, skoro oprowadzasz Jedi. Na pewno jest jakiś sposób, by z nią porozmawiać. Zresztą, kontakt z innymi gladiatorami również byłby zadowalający. Zwłaszcza z Nautolaninem…
- Są martwi i wypruci! Tak się kończy wasze węszenie! – splunął Intor w stronę Vegruli.
To już była wystarczająca informacja dla Twi’leka. Hutt mógł być sprytny, ale jego pracownik już niekoniecznie. Tymi słowami potwierdził podejrzenia Mistrza Otana. Logar zna prawdziwe zamiary Jedi i chce im przeszkodzić.
Wtedy Vegrula skierował rękę w stronę Intora, a ten się zdziwił. Twi’lek próbował dotrzeć do świadomości cyborga, by poznać ukryte w nim tajemnice. Wysłał wici, które przemierzały zakątki jego umysłu, jednak napotkał mur. Wtedy przewodnik zaczął chichotać, co po chwili przeszło w pełny śmiech. Wtedy niewidzialna energia wcisnęła go w fotel, a największy nacisk trwał na jego głowie. Wystraszyło to Intora. Mistrz Jedi zwiększył intensywność Mocy, by przebić się przez przeszkodę. Logar kolejny raz go zaskoczył. Cyborg faktycznie miał ogromną wiedzę, ale była ona odpowiednio zabezpieczona. Te technologie wmontowane w niego, mechaniczne czoło, stawiały wytrwały opór.
Działanie Vegruli zostało przerwane przez alarm, który się rozległ na zewnątrz. Rozśmieszyło to Intora. Wtedy Twi’lek dostrzegł rękę przewodnika ukrytą pod blatem. Puścił cyborga z uścisku Mocy i błyskawicznym ruchem odpiął miecz od pasa. Niebieska klinga wyskoczyła z rękojeści i po chwili była już wbita w szyb wentylacyjny znajdujący się nad głową Mistrza Jedi. Stopiona na brzegach klapa upadła na ziemię.
- I tak nie uciekniesz, śmieciu Jedi! – zapewnił Intor, kiedy Vegrula zniknął w suficie.
To był moment, kiedy do pomieszczenia weszli strażnicy Logara. Twi’lek słyszał, jak błyskawice blasterów przeszywają część szybu za nim. Szedł na czworaka, polegając na swoich zmysłach Mocy, by nie zgubić się w tej konstrukcji. Musiał znaleźć inny sposób na pozyskanie informacji. Oczywistym było, że nie uwierzył Intorowi. Wyczułby śmierć swojej Uczennicy.
Skoro pracownica pszczół nie chciała dać miodu, to poprosi o niego samą królową…
Kaaycen znalazła się w zbrojowni. Pomieszczenie było ponure, a ściany brudne. Niektóre nawet przypalone przez pociski blasterów, które mieściły się na stojakach tak samo jak reszta broni. Cen przywitał gburowaty Houk, palący coś o nieznanej zawartości.
- Biała czy dystans? - zapytał bez ogródek.
- Biała... – odpowiedziała. - Byle nic bardzo ciężkiego.
Potwór wstał ociężale i, z fajką w ustach, podszedł do jakiegoś stoisk. Po chwili rzucił Twi’lekance niczym niewyróżniającą się dzidę.
- Coś takiego?
- Coś bardziej mieczowatego jeśli łaska – poprosiła.
Houk odebrał od Ceni poprzednią broń i przekazał jej niezbyt ciężki durastalowy, niczym nieozdobiony miecz.
- Nada się. – Padawanka wymachnęła kilka razy bronią, próbując się ustawić do pozycji wejściowej Formy III. - Mogło być gorzej – podsumowała.
Następnie wojowniczka została zaprowadzona do innej sali. Była to sala treningowa. Kilkunastu gladiatorów różnej rasy okładało manekiny, siebie nawzajem, wspinali się po ściankach, biegali po bieżniach, a jedna Ithorianka się nawet modliła. Pomieszczenie było na tyle duże, by każdy miał dla siebie sporą przestrzeń. W dalszej części pokoju znajdował się nawet basen i interaktywne ćwiczebne holoprojekcje.
Cen podeszła do jednego z manekinów i usiłowała się zamachnąć. Zauważyła, że w okolicach pach pije ją kostium, więc przy użyciu końcówki miecza przecięła szwy robiąc swojego rodzaju bezrękawnik - Od razu lepiej - podsumowała swoje "dzieło" i wróciła do ćwiczeń. Miecz wydawał jej się ciężki i nieco toporny. Brak żywego kryształu kyber utrudniał Padawance zespolenie się z bronią, jednak próbowała, na ile mogła, wyczuć broń. Powtarzała sobie w myślach, że ma ponad wszystkimi tymi cięciami przewagę w postaci sprzymierzeńca – Mocy - i głównie to ją teraz podtrzymywało na duchu.
Następnie, wstępnie rozgrzana, uznała, że wprawi się w boju z interaktywną projekcją.
- No dalej - mruknęła do siebie.
W panelu od hologramów były do wybrania różne opcje. Pierwszą był rodzaj przeciwnika: bestia, strzelec, wojownik. Do tego można było ustalić liczbę holoprojekcji. Na początek wybrała jednego wojownika. Złapała pewniej rękojeść miecza, stając w pozycji defensywnej.
Przed nią w ułamek sekundy uformował się beztwarzowy, niebieski hologram o męskiej, idealnie proporcjonalnej figurze. W dłoni trzymał holograficzną katanę, którą wycelował w Kaaycen. Postać ta była wyświetlana przez jeden z wielu projektorów zamontowanych w suficie. Z głośników zaczęło się odliczanie.
- 3... 2... 1... - I wojownik ruszył biegiem na Padawankę, chwilę przed nią wykonując poziome cięcie.
Kaaycen zrobiła pół kroku w tył, złapała miecz u podstawy i wykonała potężny blok, przekierowując ostrza ku dołowi i odpychając hologramowego wojownika uderzeniem barkiem. Przeciwnik upuścił broń i odbił się od Twi'lekanki, prawie przewracając się. Nie mając wyboru, rzucił się na nią z pięściami, wykonując długi sierpowy w stronę jej głowy. Cen, wykorzystując swój niewielki rozmiar i zwinność Jedi, zrobiła unik, po czym wskoczyła przeciwnikowi na plecy, zaciskając nogami dźwignię na jego karku. Wystarczyła chwila chwiejnego stąpania projekcji, próbującej się wyrwać z uścisku, by w końcu się ona rozpadła do końca i walka została zakończona, co zostało ogłoszone syreną.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - zapytał komputer.
Obecność Padawanki wywołała ciekawość u młodego Bothanina, który obserwował ją ukradkiem, okładając młotem bojowym jednego z droidów treningowych.
- Tak, tak, przejdź. – Twi’lekanka podniosła się, znowu przyjmując postawę defensywną. - Chyba jestem gotowa.
Pojawił się przeciwnik wyglądający prawie tak samo jak poprzedni. Różnicą był kolor hologramu, który teraz był pomarańczowy. Tym razem nie rzucił się na Cenię od razu po uformowaniu ciała, lecz czekał z mieczem skierowanym w dół i wyzywająco przekręcił głową, jakby strzelał karkiem. Padawanka ustawiła miecz wzdłuż ciała, końcówką kierując w przeciwnika, gotowa w każdej chwili na atak. Wojownik zaczął coraz szybciej iść w stronę Kaaycen, aż zaczął na nią biec, i wykonał atak, obracając się wcześniej o trzysta sześćdziesiąt stopni, by nadać broni impetu. Jedi, wyczuwając, że nie zablokuje ataku, sięgnęła po Moc i skierowała ją pod siebie, skacząc na ponad metr, omijając ostrze i wpadając kopniakiem na przeciwnika. Holoprojekcja nie zdążyła uniknąć ataku i oberwała w plecy, przez co prawie straciła równowagę. Gdy odzyskała stabilność, odwróciła się do Kaaycen i skoczyła na nią z zamiarem przecięcia jej ciała na pól, wzdłuż kręgosłupa. Twi’lekanka uskoczyła w bok, następnie przygwoździła miecz przeciwnika do ziemi i skierowała szybkie uderzenie rękojeścią broni w podbródek przeciwnika. Przez otrzymany cios hologram cofnął się o kilka kroków, by wykonać po tym ukośne cięcie na lewy bark Cen. Ta zablokowała cios i, nabierając impetu, wymierzyła solidnego kopniaka w kolano przeciwnika. Hologram odskoczył i wykonał szybkie cięcie na nogę Kaaycen, które wywołało u niej odrętwienie spowodowane właściwościami projekcji. Jedi syknęła, odskakując z bólem. Usiłowała zebrać Moc skupioną wokół, by wyczulić bardziej zmysły, i wyskoczyła w górę, kierując potężne cięcie na prawy bark. Wojownik chciał się zasłonić mieczem, ale nie spodziewał się siły, która chwilę później go przygniotła, i hologram się rozpadł.
- No, no, no... - mruknął opierający się bokiem o ścianę Bothanin, stojący teraz blisko Ceni, na obszarze holopola treningowego. Jego brunatna sierść utrudniała rozpoznanie wieku, ale po oczach , postawie i kształcie czaszki można było się domyślić, że jest niewiele starszy od Padawanki.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - wciął mu się w słowo komputer.
- Pokaż, co tam masz! - rzuciła solidnie Kaaycen rozbudzona i pod wpływem adrenaliny. Odunęła się, stając znowu w pozycji defensywnej. - No dawaj.
Bothanin uniósł brew, słysząc odważne słowa gladiatorki.
- Widać, że nowa. - skomentował, uśmiechając się półgębkiem.
Kolejny hologram, czerwonego koloru, formując się, od razu przyjął odpowiednią pozę do walki. Gdy czubek jego głowy był już uformowany, wojownik zaczął stawiać w prawo wolne kroki, jakby chciał otoczyć Kaaycen.
- Aż tak gruby nie jesteś... - mruknęła Cenia szukając punktu, który przeciwnik mógłby odsłonić.
Hologram jednak nie chciał dać jej tej szansy. Zupełnie jakby sam robił to samo w jej przypadku.
- To było do mnie? - włochaty obserwator przerzucił młot przez ramię.
- Nie nie.. Gadam z hologramami? Zwariowałam? - rzuciła jakby do siebie po czym, wyskoczyła na przeciwnika z poziomym pchnięciem na jego klatke piersiową.
Wojownik spróbował uniknąć pchnięcia piruetem, lecz ostrze zdążyło drasnąć jego bok, przez co posypały się hologramowe iskry a projekcja złapała się za ugodzone miejsce. Kaaycen jednak spotkała się z reakcją zwrotną i musiała się zmierzyć z natychmiastowym, zamaszystym cięciem wykonanym zza barku. Uskoczyła w bok kierując cięcie na odsłonięte nogi. Nim zdążyła zadać cios, otrzymała kopnięcie w splot słoneczny. Odleciała na jakieś pół metra, sunąc się po posadzce. Złapał ją bezdech, ale nie poddała się. Podniosła się z posadzki, znowu skupiając Moc na "znieczuleniu". Lekko podirytowana skoczyła znowu na przeciwnika, atakując go gradem szybkich ciosów. Każdy z nich był książkowo blokowany. Przeciwnik wydawał się niezłomny.
- To poziom dla weteranów - skomentował Bothanin, kiedy broń Kaaycen została wybita z jej uścisku i znalazła się u jego stóp.
Projekcja po rozbrojeniu Padawanki uderzyła ją otwartą dłonią w czoło, odsuwając tym samym od siebie na bezpieczną odległość. Na koniec posłała jej prowokujący gest, zginając i prostując palce.
Kaaycen, używając Mocy, wyskoczyła, przyciągając do ręki miecz w powietrzu i, skupiając się, wzmocniła swoje mięśnie do stopnia niemal kulturysty, atakując z impetem zamaszystymi ciosami wspomaganymi Mocą. Tym razem wojownik wycofał się do unikania ataków, czekając na dogodny moment. Gdy takowy się pojawił, podhaczył Twi'lekankę, przez co ta poleciała na plecy. Jej uderzenie o ziemię zostało zintensyfikowane ciosem rękojeści hologramowego miecza…
Po dojściu do siebie, zauważyła, że nad jej głową siłują się ze sobą dwie bronie - miecz projekcji i i młot bojowy.
- Wstawaj! Trzeba skopać mu ten świetlisty tyłek! - krzyknął Bothanin.
- Z przyjemnością – odpowiedziała Twi’lekanka, wstając i wykonując pchnięcie na żebra hologramu.
Wojownik kopnął Bothanina i odbił atak Kaaycen, po czym odskoczył od nich. Wyglądał na zdezorientowanego, jakby jego programowanie musiało się dostosować do nowych warunków walki.
- Czy zwiększyć ilość przeciwników do liczby "dwa"? - zapytał komputer.
- Nie - odpowiedział natychmiastowo włochaty pomagier Twi'lekanki i spojrzał na nią po tym, by się upewnić, że nie ma nic przeciwko. Stał z młotem trzymanym oburącz, pionowo, skierowanym do góry. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego i spiętego, jakby opuściła go ta swoboda oglądania walczącej Ceni.
Padawanka kiwnęła głową na znak zgody i złapała pewnie miecz oburącz
- Gotowy?
- Gotowy - potwierdził i poczekał, aż Padawanka rzuci się na przeciwnika, by skoordynować swoje ruchy z jej.
Jedi ruszyła znowu do ataku, zbierając Moc po drodze, i wykonała silny atak ze skoku na bark przeciwnika, posyłając po drodze pchnięcie Mocy mające na celu przygnieździć go do podłogi, albo chociaż rozbroić. Holoprojekcja, całkowicie nieprzygotowana na taki atak, wywaliła się na posadzkę, wypuszczając broń z ręki i zostając unicestwioną przez miecz Kaaycen.
Bothanin, równie zdziwiony takim obrotem spraw, co rozpadający się wojownik, zatrzymał się w połowie drogi z rozwartym pyskiem.
- Ty... - wymusił z siebie, po czym otrząsnął się i rozejrzał dookoła, czy ktokolwiek inny to widział. Uspokoił się, gdy wywnioskował, że umknęło to uwadze reszcie ćwiczących gladiatorów.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - zapytał komputer.
- Nie wierzę... – szepnął Bothanin, wpatrując się w Twi'lekankę.
- Nasze projekcje są prawdziwe, mimo że ich geniusz wydaje się niemożliwy... – skomentował program holopola treningowego.
- Polecenie: wyłączyć program - rzucił Bothanin i podszedł do Ceni, by podać jej łapę. - Jestem Pondi.
- Cenia... – odpowiedziała. - Ale tu mnie znają jako "Niebieska Laleczka". - Przewróciła oczami, wspominając swój niedorzeczny pseudonim. - Nie wierzysz w co? - zapytała lekko rozbawiona.
- Błagam cię, zapomnij o tych pseudonimach. Za każdym razem, kiedy słyszę swój, zatykam uszy. Nie wierzę w to, co zrobiłaś. - Szturchnął ją młotem w przyjacielski sposób. - Ale lepiej chodźmy stąd, zanim ktoś jeszcze odkryje twój dar. - Obrócił się i zaczął ją gdzieś prowadzić.
Założyła miecz na plecach i ruszyła za Bothaninem.
Durastalowa krata upadła z brzękiem na jasne płytki obszernego pomieszczenia, w którym kilka kobiet z rasy Evocii stanęło w niemym zdziwieniu, obserwując, jak z kwadratowej dziury wyskakuje postawny, żółtoskóry Twi’lek. Jego poparzona lewa strona twarzy stała się głównym obiektem zainteresowania i strachu. Vegrula znalazł się w pralni, w której stosy ubrań i rzędy maszyn wznosiły się prawie do sufitu na wysokości kilku metrów. Obrócił się dookoła, obeznając się z terenem, po czym jego spojrzenie spoczęło na jedynej służącej, której sparaliżowane nogi nie pozwoliły się schować lub uciec. Wykorzystując moment, podszedł do niej, głaszcząc po drodze kłębiącą się wokół niego Moc, by dzięki niej ukoić umysł skonfundowanej Evocii. Czuł, jak jej oddech się uspokaja. Na koniec położył ciężką rękę na jej ramieniu i spojrzał ze spokojem w jej oczy.
- Czy mogę się dowiedzieć, którędy dostanę się do sali Logara? – Pytająco wygiął lekku.
Zmieszana praczka wskazała mu kierunek i po krótce opisała, w jaki sposób może dostać się do celu. Jedi podziękował skinieniem głowy i skierował się do wyjścia.
Pochowane Evocii, widząc odchodzącego Twi’leka, opuściły swe kryjówki i, szeptając między sobą, podeszły do pracownicy, która, ze wzrokiem nadal wlepionym w Mistrza Jedi, pomogła w obeznaniu się z pomieszczeniami pałacu.
Po wyjściu z sali treningowej Kaaycen i Pondi znaleźli się w holu. Na jego końcu widać było jakiś salon, całkiem przytulny, a po bokach ciągnęły się drzwi do pozostałych pomieszczeń. Jedne z nich zostały otwarte przez Pondiego zaraz po zeskanowaniu jego tęczówki przez mechanizm strzeżący dostępu dzięki kodowi ustawionemu na cechy biometryczne. Taki sam system znajdował się również przy innych wejściach.
Gdy klapy zasunęły się za Bothaninem, on i Kaaycen zostali sami w niewielkim, mdłym pomieszczeniu. Wyglądał na zwykły pokój, w którym znajdowało się jednoosobowe łóżko i szafka. Nic poza tym.
- Witam w mojej norze. – Pondi odłożył młot pod ścianą. - Skąd tu przybyłaś?
- To dość zawiłe... – Padawanka westchnęła, nie wiedząc, na ile może zaufać obcemu.
- To może inaczej. Dlaczego zostałaś gladiatorką?
- To chyba jeszcze bardziej zawiłe. - Uśmiechnęła się i w geście bezradności rozłożyła ręce. - Jak pewnie zauważyłeś, nie jestem zwykłą wieśniarą czy tancerką z zaciągami do bijatyk... - powoli zaczęła.
Bothanin zachęcił ją gestem ręki, by kontynuowała.
Cen wzięła głębszy wdech, jakby miało jej zaraz zabraknąć powietrza.
- Niech ci już będzie... Jestem Padawanką Zakonu Jedi... Razem z moim Mistrzem badamy działalność przestępczą jednego z Huttów... Nasz kontakt nie chciał się ujawnić, więc mam zadanie zwrócić jego uwagę, walcząc na arenie... I tak... wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale tak jest... A ten niezwykły dar to... Moc. - Wypowiadając ostatnie zdanie, zamknęła oczy i wprawiła kilka lżejszych przedmiotów wokół siebie w stan nieważkości.
Bothanin złapał swoją fruwającą szczoteczkę do zębów i odłożył ją na miejsce.
- Wiem, czym jest ten dar... - stwierdził cicho, jakby nostalgicznie. - Sprawdzacie Logara, tak? To w końcu jego cyrk.
Twi’lekanka skinęła głową, opuszczając z lekkim hukiem lewitujące przedmioty.
- Nareszcie... – Pondi wydusił z siebie z ulgą. Jednak nagle przepełniło go zwątpienie wyrażone chwilą ciszy i zmarszczonymi brwiami. - A gdzie jest twój „mistrz”?
- Pewnie przeszukuje pałac... Ślimak zgodził się tylko na to, bym ja walczyła na arenie.... bez jego pomocy.
Bothanin wziął głęboki oddech i oparł się tyłem o komodę, wspierając się rękoma.
- Coś już wiecie na temat tej działalności przestępczej?
- Nic konkretnego. - Przewróciła oczami. - Mam jakieś podejrzenie co do pewnego Nautolanina, ale odkąd go szukam, przepadł bez śladu.
- Jak wszyscy tutaj... - stwierdził z nieskrywanym niezadowoleniem. - Mówisz o "Czarnej Sprawiedliwości"? - zapytał z dużą dozą drwiny, cytując przezwisko Nautolanina. Chociaż brzmiała ona niczym skierowana bardziej na żenadę związaną z pseudonimami, niżeli samą osobę zaginionego gladiatora.
- To chyba był on – mruknęła Padawanka. - Przegrani giną? - Lekko zmarszczyła brwi.
- Tego nie wiemy... – Pondi zaczął chodzić po pokoju, mimo że klitka, w której się znajdowali, nie była przystosowana do spacerowania w niej. - Na arenie są odpowiednie zabezpieczenia i zasady działające przeciwko zabijaniu. Inaczej już dawno to miejsce byłoby zamknięte. Ale zauważyliśmy, że tak czy inaczej przegrani nie wracają. Jakby rozpływają się w powietrzu. Los większości gladiatorów i tak nikogo nie interesuje. Dla widzów każdy nowy jest szybko zapominany. Ale gdy przegrywa ktoś, kto zaskarbił sobie serca fanów... Zawsze tłumaczą to tym, że ten ktoś zrezygnował, bo chce zacząć nowe życie z zarobionymi kredytami i sławą. Albo że się rozchorował. Albo że znudziło im się to! - Machnął rękoma, jakby z niedowierzania w to, co sam mówi. - Jednak już nikt nigdy ich nie spotyka. Tak samo Luno, o którym mówisz. Czarna Sprawiedliwość... Przegrał dzisiaj. Od tego momentu nie wiemy, co się z nim dzieje. Podobno zrezygnował z areny, bo porażka go zawstydziła, i Nautolanin się załamał. - Prychnął. - On też był wrażliwy na Moc. - Spojrzał dosadnie na Kaaycen.
- Wiem... wyczułam to.
Twi’lekanka spojrzała w sufit, jakby pomagało jej to się skoncentrować.
- Mamy więc trop... Może o to chodzi... Może Logar sprzedaje ich jako niewolników? Może nasz kontakt stał się jednym z nich? – Przeszła kółko po pokoju. - Masz jakiś nadajnik? Cokolwiek z czego złapię kontakt z Mistrzem?
Bothanin popatrzył na nią z politowaniem.
- Jeszcze nie wiesz? Mamy tylko dwa kontakty ze światem. Pierwszy to rozmowa z bogaczami w towarzystwie pilnujących nas świń. Drugi to arena w towarzystwie pilnujących nas kamer.
Cen spojrzała z lekkim niedowierzaniem na Bothanina.
- Czyli jestem zdana tylko na siebie... Ale jak moge zbadać, co się dzieje z przegranymi, i zebrać na to dowody inaczej niż samej przegrywając?
- Musiałabyś się stąd wyrwać. Nie wiem... Ale do tego trzeba uniknąć systemy bezpieczeństwa i Gamorreanów. - Pondi zastanowił się chwilę. - Pomogę ci. Też chcę się stąd wyrwać... - Grymas zalał jego twarz.
Jedi przymrużyła oczy.
- Problem w tym, że jeżeli zwieję, Logar zacznie coś podejrzewać... A wtedy mój Mistrz jak i ja możemy mieć kłopot.
- Ty już masz kłopot - stwierdził krótko.
- Wydasz mnie? - spojrzała z lekkim niedowierzeniem.
Bothanin się zaśmiał i machnął ręką.
- Ja? Nie. Ale spróbuj się stąd wydostać. - Chwycił za młot i otworzył drzwi, pokazując tym samym Ceni, że czas wyjść. - Chodź. Oprowadzę cię trochę.
- Sugerujesz, że zgłaszając się dobrowolnie, trafiłam dobrowolnie do niewoli?
- Tak. Chyba że przesadzamy z teoriami spiskowymi na temat przegranych gladiatorów, to wtedy nie. Witamy w naszym świecie, gdzie nic nie wiadomo. To jak? Idziesz? – Mrugnął do niej, ukazując swój szeroki uśmiech, jakby cała ta sytuacja była sytuacja była zabawą.
- Chyba nie mam wyjścia – mruknęła. - Da się dobrowolnie zrezygnować?
- Niektórzy tak zrobili. Ale i po nich ślad zaginął. - Bothanin wyszedł i zaczął prowadzić Kaaycen.
Vegrula Otan skręcał co jakiś czas w kolejne korytarze, kierując się wskazówkami otrzymanymi od Evocii. Nie wyczuł od niej kłamstwa, więc nie martwił się o zasadzkę. Jednak w momencie, gdy znalazł się w lekko oświetlonym niedługim przedsionku, wypełnionym jedynie ciemnymi ścianami, sześcioma kolumnami podtrzymującymi sufit i czterema spowitymi cieniem wyjściami, poczuł tę samą mroczną obecność. Stanął po środku sali, chwytając miecz świetlny w ręce, i pozwolił Mocy na swobodne przepływanie przez jego ciało. Tym razem nie było ucieczki. Wróg był zbyt blisko.
Z mroku kryjącego się w przejściu naprzeciwko Twi’leka wyszła równie ciemna postać. Był to ten sam Sith, którego było dane Jedi dostrzec na arenie i w korytarzu wyprowadzającym z niej. Nie czuł jedynie jego ucznia, za to wiele innych organizmów nieczułych na Moc, które się zbliżały. Jednak do tego momentu miał trochę czasu.
Wróg był dobrze uzbrojony i emanował złą energią. Jego budowa przypominała tę Mistrza Jedi – proporcjonalna, wysportowana sylwetka. Nadawała się ona do każdej formy walki, więc nie mógł z niej wywnioskować żadnego prawdopodobieństwa ani toru, według którego odbędzie się pojedynek. Jedyną wskazówką była rękojeść podwójnego miecza świetlnego, która odpaliła się w momencie, gdy Twi’lek ją zauważył. Czerwone ostrze zatoczyło kilka kręgów, prezentując Vegruli manewr su. Brat Zakonu Jedi i jeden z wyżej postawionych członków Tarczy stwierdził, że nie będzie dłużny, i złapał oburącz odpalony miecz o niebieskiej klindze skierowanej w górę, wyciągając lewą stopę przed siebie, a prawą nogę lekko uginając. Patrzyli na siebie, czujnie obserwując swoje ruchy. Sith już wywnioskował, że Mistrz Jedi będzie korzystał z Formy III. Przez jego hełm nie można było dostrzec mimiki twarzy, ale Twi’lek mimo to, dzięki Mocy, mógł odczytywać jego emocję. Mógł, ale ich nie czuł… To najbardziej zastanowiło Vegrulę. W tym momencie jego przeciwnik zaczął biec na Jedi, w ostatnim momencie wykonując zamach z równoczesnym przeskokiem nad głową. Dla Mistrza Otana stosującego defensywną technikę nie było to problemem. Jednak zdziwił się, gdy po obróceniu się już nie widział Sitha. Zupełnie jakby zniknął w kolejnym przejściu. Vegrula chwycił mocniej miecz świetlny, poprawiając na nim uchwyt, i trzymał go blisko ciała. Do jego głowy nagle doszedł impuls, by się obrócić o dziewięćdziesiąt stopni i zablokować cios na nogi, co zrobił. Wtedy dostrzegł, jak czerwone ostrze syczy, spotykając się z niebieskim. Oczy hełmu spojrzały na Twi’leka i za moment ich nie było. Sith rozpłynął się w powietrzu. „Płaszcz Mocy” – pomyślał Jedi. Zaraz po tym zamknął powieki i teraz opierał się tylko na tym, co przekazywała mu kosmiczna energia. Wszedł w stan medytacyjny i czekał na podpowiedzi.
Ogniste, podwójne ostrze wykonało kilka obrotów zmierzających od tyłu na szyję Twi’leka, który błyskawicznie obrócił się na pięcie i zablokował cios, trzymając miecz przed sobą. Klingi ścierały się teraz ze sobą przed obliczem Mistrza Jedi, który otworzył oczy i spojrzał na swojego przeciwnika.
- Jesteś cichy… - stwierdził ze spokojem Vegrula. – Nie słychać twoich emocji. Idealny zabójca.
Sith odskoczył i, gdy był jeszcze w powietrzu, rzucił mieczem w stronę Twi’leka jak dzidą, chcąc przeszyć jego tułów na wylot. Ten wzmocniony i kierowany Mocą atak został tylko zbity z toru lotu przez ostrze Jedi, co sprawiło, że szkarłatna klinga przecięła ramię Vegruli i zaraz po tym wróciła do właściciela, który wylądował na ziemi i przyjął pozycję bojową. Mistrz wziął głęboki wdech i wraz z wypuszczonym powietrzem uwolnił się od bólu. Jego nauczyciel stawiał nacisk na naukę curato salva, ponieważ wiedział, że ta umiejętność będzie nie tylko wymagana do opanowania w stopniu mistrzowskim, gdy osiągnie tytuł Rycerza Jedi, ale również jest bardzo praktyczne. Ku jego nieszczęściu nie miał teraz czasu na całkowite wyleczenie rany. Musiał odciągnąć swoje myśli od cierpienia i osiągnął to. Mimo szkody w ciele, był zdolny do dalszej walki bez pozwalania na rozpraszanie się przez takie czynniki jak ból.
To był też moment, w którym do pomieszczenia, ze wszystkich czterech wejść, wpadli strażnicy Logara. Był to ewidentny znak dla Vegruli, że Hutt współpracuje z Sithem. Tym bardziej, że wszyscy wycelowali w niego, nie w wojownika ciemności. Twi’lek spojrzał na przeciwnika, z którym przed chwilą się mierzył, po czym szybkim ruchem wyprostował ręce i posłał falę Mocy we wszystkich kierunkach, rozbijając przy tym oświetlające pomieszczenie lampy. Teraz były tylko dwa źródła światła – bronie Jedi i Sitha. Vegrula osiągnął zamierzony efekt. Strażnicy składający się z Gamorrean, Houków i Weequayów byli zdezorientowani. Twi’lek zwiększył Mocą swoje możliwości fizyczne i w kilka chwil przeciął kilka podtrzymujących sklepienie kolumn. Nigdzie nie widział swojego głównego przeciwnika. Po kilku cięciach pomieszczenie zaczęło drżeć, a zaraz po tym sufit runął. Przed tym Vegrula zdążył przepchnąć się obok potężnego Houka i opuścił pokój, przechodząc do kolejnego korytarza, który prowadził do sali Logara. I on był pokryty ciemnością. Do tego kurz i popiół wywołany destrukcją unosił się teraz wszędzie, przez co blask miecza Jedi był przytłumiony drobinkami durabetonu. Wyłączył broń i zdał się na swoją pamięć i naturalne zdolności. Jako przedstawiciel rasy Twi’leków był w stanie widzieć w ciemności…
Padawanka i jej włochaty przewodnik gladiator najpierw przeszli przez ten sam salon, który widzieli w drodze do klitki Pondiego. Następnie pokonali kolejny korytarz pokojów i znaleźli się w obszernym, pustym obserwatorium. Nie było tutaj nikogo ani niczego oprócz lamp w suficie i okna zajmującego powierzchnię całej, jednej ściany. Widać przez nie było arenę. Właściwie przypominało to pomieszczenie VIP dla widzów, ale w rzeczywistości było zapowiedzią tego, co czeka każdego gladiatora.
- Tutaj obserwujemy walki naszych ziomków. - Bothanin stanął z założonymi na klatce piersiowej rękoma przed transplastalą, obejmując wzrokiem urozmaicone różnymi przeszkodami pole walki. - I tutaj się z nimi żegnamy.
- Nikt nie wraca z areny? - zapytała zdziwiona Twi’lekanka.
- Nadal nie możesz w to uwierzyć? - Spojrzał na nią, uniósł brew i uśmiechnął się kącikiem ust. - Tak, jak mówiłem, nikt.
- Nawet wygrani?
- A! - zaśmiał się. - Nie no, aż tak źle nie jest. - Klepnął Kaaycen w plecy, co było niekontrolowanie silnym uderzeniem. - Ja wygrałem już trzy razy. Obecny rekordzista chyba jedenaście.
- Kto decyduje o czasie walki i przeciwniku?
- Prawdopodobnie Logar, ale i ta kwestia nie jest jasna. Walki nie mają ograniczenia czasowego. Jedynym ograniczeniem jest ciekawość widzów. Kiedy trybuny zaczynają się nudzić, do areny zostają wprowadzone dodatki. Różne mechanizmy, bestie, pułapki... Zawsze ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. Takie są niepisane zasady miejsca, które wśród gladiatorów jest nazywane "Sądem", a przez innych czczone jako "Pałac Logara".
Kaaycen pokiwała głową.
- Ale to wcale nie wyjaśnia, co się dzieje z przegranymi... - Podrapała się po brodzie. - Wiesz, że to moja pierwsza misja w życiu? I bardzo nie chcę, żeby była ostatnią.
- Zrobimy wszystko, żeby tak się nie stało. - Pondi spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem i blaskiem areny odbijającym się od rogówek jego oczu.
W tym momencie drzwi obserwatorium otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł uzbrojony w ciężki, złoty sierp Wookiee, którego Kaaycen poznała już w kantynie, Weequay z dwoma pistoletami blasterowymi schowanymi w kaburach oraz Casija, flirciarska Catharka, również poznana wcześniej, z sejmitarami krzyżującymi się na jej plecach. Pierwszym słowem, a raczej dźwiękiem, który rozpoczął rozmowę, był ryk włochatej bestii wskazującej na Twi'lekankę.
- Co ta młoda tu robi? - zapytała kocica.
- Tak się składa – zaczęła Cen - że zostałam jedną was... I próbuję wam pomóc.
Wersja ta najwidoczniej nie przekonała przybyszy, co można było wywnioskować po tym, co zaraz się stało. Mianowicie stojący prosto Wookiee mruknął krótko, a Weequay jakby na sygnał wycelował blasterowymi pistoletami w Kaaycen.
- Spokojnie, spokojnie. - Stanął między nimi Bothanin, machając łapami w górę i w dół. - Słuchajcie, to może być nasza ostatnia szansa na uwolnienie się stąd.
- Ta? - zapytała drwiąco Catharka. - A jaki macie plan?
Wookiee obarczył swoim ciężkim spojrzeniem Twi'lekankę, czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
- Tego miejsca strzegą Gamorreanie, tak? – zapytała Padawanka po szybkiej chwili namysłu.
Wookiee skinął łbem.
- Gammoreanie mają wyjątkowo słabe umysły... – ciągnęła Jedi. - Powinnam dać radę ich przekonać, by przestali strzec tego miejsca, albo poprostu nas wypuścili – wyjaśniła. - Kwestia kamer i pościgu jest drugorzędna.
Wookiee zaczął ryczeć, jakby wydawał rozkazy. Spowodowało to, że Weequay i Casija odeszli na bok, a Pondi przełknął ślinę.
- Chce z tobą walczyć - wyjaśnił Bothanin. - Mówi, że musi cię poznać, by zdecydować, czy chce ryzykować dla ciebie swoje życie, a nie ma lepszego sposobu poznania niż język walki.
- Niech więc będzie, włochaty przyjacielu. - Cen spojrzała na Wookieego.
Pondi trochę się przeraził, gdy usłyszał określenie wypowiedziane przez Cenię.
- J-jego imię to... - zaczął dukać, kiedy przerwał mu sierp skierowany w jego stronę, co było jasnym znakiem.
Bothanin dołączył do stojących pod ścianą gladiatorów, a na środku obserwatorium zostali tylko Wookiee i Twi'lekanka. Bestia stanęła gotowa do pojedynku, przeszywając przeciwniczkę spojrzeniem i czekając na jej reakcję. Kaaycen wyciągnęła miecz zza pleców, wskazując przeciwnikowi, by dobył broni. Wookiee cały czas trzymał sierp. W końcu zaczął stawiać wolne kroki w stronę Padawanki, wykonując po drodze pokazowe obroty ostrzem. Niebieskoskóra Twi’lekanka ustawiła klingę wzdłuż ciała, przyjmując pozycję wstępną Formy III. W końcu, gdy Wookiee był dostatecznie blisko, wykorzystał siłę wytworzoną przez obracanie sierpem i skierował go na Cenię w taki sposób, że gdyby udało mu się trafić, przeciąłby ją na pół, amputując nogi. Padawanka wiedząc, że nie zablokuje ciosu, przeskoczyła nad sierpem i cięła w locie włochacza w plecy. Ostrze Kaaycen przejechało po kręgosłupie bestii, pozostawiając po sobie linię krwi wyglądającą jak czerwona rzeka wijąca się między koronami brunatnego lasu. Stworzenie, zamiast stracić koncentrację, obróciło się z przerażającą prędkością i złapało Padawankę za wolny nadgarstek, chcąc nią rzucić w stronę trnaspastalowego okna. Jedi użyła szybkiego pchnięcia Mocą, wystawiając wolną rękę w kierunku gladiatora, jednak nim zdążyła w pełni tego dokonać, jej przeciwnik ryknął jej w twarz głośno i niespodziewanie, tak że rozproszyło ją to i osłabiło falę energii na tyle, że bestia, wykorzystując swoją masę i siłę, mogła ją przyjąć na siebie bez poważniejszych reperkusji. Chwilę później Kaaycen poleciała na okno.
Wookiee musiał mieć doświadczenie w walce z przeciwnikami wrażliwymi na Moc. Cen podniosła się i skupiła Moc na tym, by silnym uściskiem pozbawić włochacza sierpa. Naturalna siła połączona z treningami pozwoliła jednak bestii zachować swoją broń w silnym uścisku jednej łapy. Gladiator patrzył na Cenię w sposób, który wyrażał jego zainteresowanie i badanie Twi'lekanki. Po dłuższej chwili milczenia, wyciągnął do niej dłoń, stojąc kawałek od niej.
Kaaycen opuściła miecz, wpatrując się w Wookieego, nie wiedząc, czego może po nim oczekiwać. Jednak nie tylko ona była zakłopotana. Również obserwatorzy zdawali się trwać w bezdechu, oczekując niespokojnie rozwoju wydarzeń.
Padawanka otarła pot z czoła.
- Wciąż chcesz walczyć? – zapytała.
Wookiee pokręcił przecząco głową.
Twi’lekanka założyła miecz na plecy.
- Więc co teraz? - Popatrzyła po wszystkich. - Mogę liczyć na waszą współpracę?
- Najpierw uściśnij mu rękę - stwierdził lekko uśmiechnięty Bothanin.
Kaaycen powoli podeszła i wystawiła ręke w stronę Wookieego.
- Jak się nazywasz?
Bestia ścisnęła mocno jej dłoń i wyryczała krótkie słowo.
- Grrwaell - przedstawił go Pondi.
- Więc... – Cen wypuściła powietrze. - Więc moge liczyć na waszą pomoc?
Weequay pokiwał głową, Casija nie zaprzeczyła, co pewnie było zgodą, a Bothanin odpowiedział szerokim uśmiechem.
- To teraz możemy pomyśleć o wyrwaniu się stąd - stwierdził z zadowoleniem Pondi.
- Potrzebuję rozrysowanego planu tego miejsca... – Padawanka zaczęła, jak gdyby nigdy nic. - Mniej więcej miejsc, gdzie ulokowani są strażnicy i wyjścia. Na podstawie tego znajdziemy najlepszą drogę do wyjścia... Dalej pewnie będziemy ścigani przez siły Logara, ale łatwiej będzie improwizować tam niż tu.
Wookiee odpowiedział coś w swoim języku.
- Grrwaell ma rację - wtrącił się Pondi. - Najpierw musimy sprawdzić, co się stało z przegranymi.
- Myślałam, że tylko mnie to interesuje - podsumowała z lekkim zadowoleniem. - Ktoś ma pomysł jak to sprawdzić bez celowego podstawiania się?
Z Grrwaella nagle jakby spadła maska odwagi i opanowania, a zastąpił ją żal. Jego wypowiedź, już nie tak pewna, wysłała ze sobą jakieś wskazówki, które zaraz po tym przywróciły Wookieemu starą, zdeterminowaną twarz.
- Yhym - mruknął potakująco Pondi, kiwając głową. - Już jest późno, wszyscy jesteśmy zmęczeni. Zaprowadzimy cię do pokoju, a jutro, przy śniadaniu, przedstawimy plan.
- Mogę wszystko zaplanować - zaproponowała się Casija, na co Grrwaell przystanął.
Wtedy Vegrulę ponownie przeszył ból ramienia. Do tego coraz bardziej odczuwał głód i zmęczenie. Obejrzał się za siebie. Nie widział, ani nie czuł obecności Sitha, ale był pewny, że i tak będzie szukany. Mimo mroku skrył głowę w kapturze i zaczął przemierzać korytarze, sunąc dłonią po ich ścianach. Wykorzystywał zmysły Mocy do sondowania budowli. Szukał odpowiedniego miejsca, w którym mógłby się skryć. Nagle durastalową blachę, a za nią kawałek wolnej przestrzeni. Stanął przy niej i wyciągnął w jej stronę dłoń. Konstrukcja zaczęła pracować, rozmontowując się. Po niedługim czasie wiele niewielkich elementów lewitowało wokół płyty, ujawniając kryjącą się za nimi przestrzeń w ścianie poświęconą przewodom, wodociągom i kanalizacji. Mimo trudu wszedł tam, przeciskając się między rurami, i znalazł w miarę wygodne miejsce, gdzie mógłby usiąść. Było tak ciasno, że czuł się prawie jak więzień karbonitu.
Oczyścił umysł z myśli, odciął się od dźwięku szumu i krzyków panikującego personelu, po czym oddał się Wznoszącej Medytacji. Moc zbliżyła się do niego i otoczyła swym kocem, poprawiając jego zdolności. Durastalowa płyta przywarła do ściany i zaczęła samoistnie się do niej przykręcać, ukrywając odpoczywającego w środku Twi’leka. W takim stanie nawet nie musiał się zbytnio skupiać, by dokonać tak precyzyjnej roboty. W pewnym momencie nawet przestał czuć konstrukcję, na której siedział i o którą się opierał, gdy kosmiczna energia uniosła jego ciało niczym w stanie nieważkości.
Mistrz Otan był ukryty fizycznie, ale nadal był wystawiony na wykrycie Mocą przez Sitha. Dzięki umiejętności altus sopor zintensyfikował swoje skupienie w Mocy do tego stopnia, że jego obecność wtopiła się w niej całkowicie. Teraz był bezpieczny. W takim stanie nikt go nie znajdzie…
Grupa gladiatorów zaprowadziła nową członkinię areny do jej pokoju. Kaaycen najpierw musiała zidentyfikować swoją tęczówkę. Po wejściu okazało się, że jej kąt nie różni się niczym od klitki Pondiego. I tutaj było tylko łóżko, szafa i szare ściany.
- Przyjdziemy jutro po ciebie - zapewnił Bothanin, pozdrawiając miłym spojrzeniem Twi'lekankę, po czym razem z resztą wojowników poszli do własnych pokojów. Drzwi zasunęły się za nimi, zamykając Padawankę.
Cen usiadła na kozetce w pozycji kwiatu lotosu i spróbowała skupić wokół siebie obecną Moc... Nadała jej jeden cel w jednym kierunku... „Znajdź Mistrza Vegrulę i nawiąż chociaż momentalny kontakt”. Obecność Jedi jednak była nie do wykrycia. Zupełnie, jakby jej nigdzie nie było. To nieco zbiło Padawankę z tropu... W takim wypadku uznała, że skupi się na bardziej lokalnych problemach i zregeneruje siły poprzez medytację.
- Proszę o podanie imienia, nazwiska, wieku oraz pseudonimu – rejestratorka poprosiła z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Kaycen Var'sue, siedemnaście lat... Musi być pseudonim? - Podrapała się za głową.
- Hm, Kaycen brzmi mało oryginalnie. Może... Niebieska Laleczka?
Spojrzała na rozmówczynie, lekko niedowierzając, po czym machnęła dłonią.
- Niech będzie... To i tak chwilowe.
- Chwilowe? Kochana, pod tym imieniem czeka cię wieczna sława. Zapraszam do pokoju obok. - Wskazała na boczne drzwi, pozdrawiając Padawankę uśmiechem.
Cen ruszyła powoli, nie bardzo wierząc, co właśnie usłyszała.
W kolejnym pokoju czekała na nią para barwnych plotkarek, które siedziały na krześle i śmiały się w najlepsze, otoczone przeróżnymi strojami spoczywającymi w specjalnie wyznaczonych do tego kapsułach prezentujących znajdującą się w nich odzież. Gdy spojrzały na Kaaycen, jedna z nich prawie parsknęła śmiechem.
- Ślicznotko, co to za łachmany? – Kobieta z różowym afro na głowie zmierzyła Twi'lekankę od stóp do głów.
- Masz coś lepszego? – Kaaycen spytała ironicznie.
- Ech... – charakteryzatorka westchnęła, jakby robiła komuś łaskę, wstając z krzesła. Chwyciła za znajdujący się obok datapad i przejechała w nim palcem kilka razy. - Pomyślmy. - Kliknęła coś i otworzyła się jedna z kabin z kombinezonem w środku. Podeszła po niego i przyniosła go Kaaycen, przykładając do jej ciała, by mniej więcej zobaczyć, jak będzie na niej leżał. Była to złota sukienka z piórami zamiast kołnierza, które były prawie tak długie, jak cały strój.
- Nawet, nawet - oceniła druga z kobiet.
- A coś bardziej praktycznego w walce? – zapytała Padawanka.
Wolna stylistka wstała i przyniosła po chwili coś, co ledwo wyglądało jak ubranie. Były to czarne pasy, często noszone przez tancerki erotyczne. Miały zasłaniać tylko sutki, narządy rozrodcze i szczelinę międzypośladkową.
- Będzie się idealnie komponować z twoim kolorem skóry i rasą – stwierdziła.
- Chyba jesteś niepoważna - żachnęła się oburzona Cen. - Z trudem można to nazwać ubraniem
- Stang, zawsze tak trudno im dogodzić... – Projektantka odeszła, a za nią przyszła stylistka, która zdążyła odnieść złotą suknię.
Po chwili przed oczami Kaaycen pojawił się biały strój. Był ciasny, ale nieograniczający ruchy, a z jego ramion zwisały dwa paski tego samego koloru.
- Co powiesz na to? Trochę kicz, ale... u nas i tak są tylko najlepsze ubrania, więc i to przejdzie.
Padawanka przypatrzyła się, po czym spojrzała potem na stylistkę.
- Dobra, niech będzie.
Obie pomogły jej się ubrać i po niedługim czasie była gotowa przejść do kolejnego pomieszczenia.
Vegrula schował się za rogiem i poczekał, aż korytarzem przejdzie nieznane zagrożenie. W międzyczasie myślał nad tym, co zrobić. Musiał znaleźć odpowiednie informacje i jak najszybciej wyciągnąć Kaaycen z areny. Niestety, obsługa Pałacu nie chciała współpracować z Mistrzem Jedi. Musiał przyjąć nową strategię. Dlatego stwierdził, że, tak jak mówił jego nauczyciel, „najlepszy miód tkwi nie w sztucznych fabrykach, lecz w naturalnych ulach”. Teraz musiał znaleźć tylko odpowiednią pszczołę, pracownicę królowej – przewodnika cyborga.
Nagle usłyszał nasilający się marsz i obecność Ciemnej Strony. Schował się za kolejną ścianą, by nie został zauważony, i czekał. W tym samym momencie ostrożnie wysłał wici Mocy, by odnalazły jego cel. Udało się. Cyborg siedział w jednym z pokojów. Wtedy Vegrula zdał sobie sprawę, że ktoś stoi w przejściu do jego korytarzu, jakby zastanawiał się, czy nie skręcić i skierować się do Twi’leka. Był pewny, że jest to użytkownik Ciemnej Strony. Prawdopodobnie Darth, którego widział na trybunach. Na szczęście Sith rozmyślił się i ruszył za swoją grupą.
Gdy Mistrz Jedi się upewnił, że jest bezpieczny, pomaszerował w stronę służącego Logara. Wiedział dokładnie, w którą stronę miał iść. Jedynie musiał pokonywać labirynt korytarzy. W końcu odnalazł odpowiednie drzwi i stanął przed nimi, a te się rozsunęły.
- Kto tu wchodzi?! – krzyknął ze słyszalnym niezadowoleniem garbaty, niski przewodnik siedzący na fotelu obrotowym przed wieloma monitorami.
Vegrula wszedł do środka i klapa zamknęła się za nim, spowijając pomieszczenie w mroku rozjaśnianych jedynie światłem wideoekranów, najprawdopodobniej z monitoringu.
- Mam do ciebie kilka pytań – oznajmił Jedi, rozglądając się po pokoju.
Wszędzie były graty i chyba nigdy nie zmiatany kurz. Nora godna cyber-rabusia.
Przewodnik obrócił się do Twi’leka twarzą. Już nie był taki spokojny, jak wcześniej. Cofnął się nieco krzesłem, wpadając sprzęt.
- Czego chcesz? – zapytał z przerażeniem w oczach.
- Spokojnie – zaczął Vegrula, łącząc przed sobą dłonie. Jego lewe lekku, tchun, podrapało go pod nosem, żeby zapobiec odruchowi kichania. – Chciałem się dowiedzieć, w jaki sposób mogę się skontaktować z moją Uczennicą.
- Nie możesz! – odwarknął cyborg.
Wtedy Mistrz Jedi dostrzegł plakietkę spoczywającą na biurku.
- Intor, tak? Pracujesz dla Logara i musisz być dla niego ważny, skoro oprowadzasz Jedi. Na pewno jest jakiś sposób, by z nią porozmawiać. Zresztą, kontakt z innymi gladiatorami również byłby zadowalający. Zwłaszcza z Nautolaninem…
- Są martwi i wypruci! Tak się kończy wasze węszenie! – splunął Intor w stronę Vegruli.
To już była wystarczająca informacja dla Twi’leka. Hutt mógł być sprytny, ale jego pracownik już niekoniecznie. Tymi słowami potwierdził podejrzenia Mistrza Otana. Logar zna prawdziwe zamiary Jedi i chce im przeszkodzić.
Wtedy Vegrula skierował rękę w stronę Intora, a ten się zdziwił. Twi’lek próbował dotrzeć do świadomości cyborga, by poznać ukryte w nim tajemnice. Wysłał wici, które przemierzały zakątki jego umysłu, jednak napotkał mur. Wtedy przewodnik zaczął chichotać, co po chwili przeszło w pełny śmiech. Wtedy niewidzialna energia wcisnęła go w fotel, a największy nacisk trwał na jego głowie. Wystraszyło to Intora. Mistrz Jedi zwiększył intensywność Mocy, by przebić się przez przeszkodę. Logar kolejny raz go zaskoczył. Cyborg faktycznie miał ogromną wiedzę, ale była ona odpowiednio zabezpieczona. Te technologie wmontowane w niego, mechaniczne czoło, stawiały wytrwały opór.
Działanie Vegruli zostało przerwane przez alarm, który się rozległ na zewnątrz. Rozśmieszyło to Intora. Wtedy Twi’lek dostrzegł rękę przewodnika ukrytą pod blatem. Puścił cyborga z uścisku Mocy i błyskawicznym ruchem odpiął miecz od pasa. Niebieska klinga wyskoczyła z rękojeści i po chwili była już wbita w szyb wentylacyjny znajdujący się nad głową Mistrza Jedi. Stopiona na brzegach klapa upadła na ziemię.
- I tak nie uciekniesz, śmieciu Jedi! – zapewnił Intor, kiedy Vegrula zniknął w suficie.
To był moment, kiedy do pomieszczenia weszli strażnicy Logara. Twi’lek słyszał, jak błyskawice blasterów przeszywają część szybu za nim. Szedł na czworaka, polegając na swoich zmysłach Mocy, by nie zgubić się w tej konstrukcji. Musiał znaleźć inny sposób na pozyskanie informacji. Oczywistym było, że nie uwierzył Intorowi. Wyczułby śmierć swojej Uczennicy.
Skoro pracownica pszczół nie chciała dać miodu, to poprosi o niego samą królową…
Kaaycen znalazła się w zbrojowni. Pomieszczenie było ponure, a ściany brudne. Niektóre nawet przypalone przez pociski blasterów, które mieściły się na stojakach tak samo jak reszta broni. Cen przywitał gburowaty Houk, palący coś o nieznanej zawartości.
- Biała czy dystans? - zapytał bez ogródek.
- Biała... – odpowiedziała. - Byle nic bardzo ciężkiego.
Potwór wstał ociężale i, z fajką w ustach, podszedł do jakiegoś stoisk. Po chwili rzucił Twi’lekance niczym niewyróżniającą się dzidę.
- Coś takiego?
- Coś bardziej mieczowatego jeśli łaska – poprosiła.
Houk odebrał od Ceni poprzednią broń i przekazał jej niezbyt ciężki durastalowy, niczym nieozdobiony miecz.
- Nada się. – Padawanka wymachnęła kilka razy bronią, próbując się ustawić do pozycji wejściowej Formy III. - Mogło być gorzej – podsumowała.
Następnie wojowniczka została zaprowadzona do innej sali. Była to sala treningowa. Kilkunastu gladiatorów różnej rasy okładało manekiny, siebie nawzajem, wspinali się po ściankach, biegali po bieżniach, a jedna Ithorianka się nawet modliła. Pomieszczenie było na tyle duże, by każdy miał dla siebie sporą przestrzeń. W dalszej części pokoju znajdował się nawet basen i interaktywne ćwiczebne holoprojekcje.
Cen podeszła do jednego z manekinów i usiłowała się zamachnąć. Zauważyła, że w okolicach pach pije ją kostium, więc przy użyciu końcówki miecza przecięła szwy robiąc swojego rodzaju bezrękawnik - Od razu lepiej - podsumowała swoje "dzieło" i wróciła do ćwiczeń. Miecz wydawał jej się ciężki i nieco toporny. Brak żywego kryształu kyber utrudniał Padawance zespolenie się z bronią, jednak próbowała, na ile mogła, wyczuć broń. Powtarzała sobie w myślach, że ma ponad wszystkimi tymi cięciami przewagę w postaci sprzymierzeńca – Mocy - i głównie to ją teraz podtrzymywało na duchu.
Następnie, wstępnie rozgrzana, uznała, że wprawi się w boju z interaktywną projekcją.
- No dalej - mruknęła do siebie.
W panelu od hologramów były do wybrania różne opcje. Pierwszą był rodzaj przeciwnika: bestia, strzelec, wojownik. Do tego można było ustalić liczbę holoprojekcji. Na początek wybrała jednego wojownika. Złapała pewniej rękojeść miecza, stając w pozycji defensywnej.
Przed nią w ułamek sekundy uformował się beztwarzowy, niebieski hologram o męskiej, idealnie proporcjonalnej figurze. W dłoni trzymał holograficzną katanę, którą wycelował w Kaaycen. Postać ta była wyświetlana przez jeden z wielu projektorów zamontowanych w suficie. Z głośników zaczęło się odliczanie.
- 3... 2... 1... - I wojownik ruszył biegiem na Padawankę, chwilę przed nią wykonując poziome cięcie.
Kaaycen zrobiła pół kroku w tył, złapała miecz u podstawy i wykonała potężny blok, przekierowując ostrza ku dołowi i odpychając hologramowego wojownika uderzeniem barkiem. Przeciwnik upuścił broń i odbił się od Twi'lekanki, prawie przewracając się. Nie mając wyboru, rzucił się na nią z pięściami, wykonując długi sierpowy w stronę jej głowy. Cen, wykorzystując swój niewielki rozmiar i zwinność Jedi, zrobiła unik, po czym wskoczyła przeciwnikowi na plecy, zaciskając nogami dźwignię na jego karku. Wystarczyła chwila chwiejnego stąpania projekcji, próbującej się wyrwać z uścisku, by w końcu się ona rozpadła do końca i walka została zakończona, co zostało ogłoszone syreną.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - zapytał komputer.
Obecność Padawanki wywołała ciekawość u młodego Bothanina, który obserwował ją ukradkiem, okładając młotem bojowym jednego z droidów treningowych.
- Tak, tak, przejdź. – Twi’lekanka podniosła się, znowu przyjmując postawę defensywną. - Chyba jestem gotowa.
Pojawił się przeciwnik wyglądający prawie tak samo jak poprzedni. Różnicą był kolor hologramu, który teraz był pomarańczowy. Tym razem nie rzucił się na Cenię od razu po uformowaniu ciała, lecz czekał z mieczem skierowanym w dół i wyzywająco przekręcił głową, jakby strzelał karkiem. Padawanka ustawiła miecz wzdłuż ciała, końcówką kierując w przeciwnika, gotowa w każdej chwili na atak. Wojownik zaczął coraz szybciej iść w stronę Kaaycen, aż zaczął na nią biec, i wykonał atak, obracając się wcześniej o trzysta sześćdziesiąt stopni, by nadać broni impetu. Jedi, wyczuwając, że nie zablokuje ataku, sięgnęła po Moc i skierowała ją pod siebie, skacząc na ponad metr, omijając ostrze i wpadając kopniakiem na przeciwnika. Holoprojekcja nie zdążyła uniknąć ataku i oberwała w plecy, przez co prawie straciła równowagę. Gdy odzyskała stabilność, odwróciła się do Kaaycen i skoczyła na nią z zamiarem przecięcia jej ciała na pól, wzdłuż kręgosłupa. Twi’lekanka uskoczyła w bok, następnie przygwoździła miecz przeciwnika do ziemi i skierowała szybkie uderzenie rękojeścią broni w podbródek przeciwnika. Przez otrzymany cios hologram cofnął się o kilka kroków, by wykonać po tym ukośne cięcie na lewy bark Cen. Ta zablokowała cios i, nabierając impetu, wymierzyła solidnego kopniaka w kolano przeciwnika. Hologram odskoczył i wykonał szybkie cięcie na nogę Kaaycen, które wywołało u niej odrętwienie spowodowane właściwościami projekcji. Jedi syknęła, odskakując z bólem. Usiłowała zebrać Moc skupioną wokół, by wyczulić bardziej zmysły, i wyskoczyła w górę, kierując potężne cięcie na prawy bark. Wojownik chciał się zasłonić mieczem, ale nie spodziewał się siły, która chwilę później go przygniotła, i hologram się rozpadł.
- No, no, no... - mruknął opierający się bokiem o ścianę Bothanin, stojący teraz blisko Ceni, na obszarze holopola treningowego. Jego brunatna sierść utrudniała rozpoznanie wieku, ale po oczach , postawie i kształcie czaszki można było się domyślić, że jest niewiele starszy od Padawanki.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - wciął mu się w słowo komputer.
- Pokaż, co tam masz! - rzuciła solidnie Kaaycen rozbudzona i pod wpływem adrenaliny. Odunęła się, stając znowu w pozycji defensywnej. - No dawaj.
Bothanin uniósł brew, słysząc odważne słowa gladiatorki.
- Widać, że nowa. - skomentował, uśmiechając się półgębkiem.
Kolejny hologram, czerwonego koloru, formując się, od razu przyjął odpowiednią pozę do walki. Gdy czubek jego głowy był już uformowany, wojownik zaczął stawiać w prawo wolne kroki, jakby chciał otoczyć Kaaycen.
- Aż tak gruby nie jesteś... - mruknęła Cenia szukając punktu, który przeciwnik mógłby odsłonić.
Hologram jednak nie chciał dać jej tej szansy. Zupełnie jakby sam robił to samo w jej przypadku.
- To było do mnie? - włochaty obserwator przerzucił młot przez ramię.
- Nie nie.. Gadam z hologramami? Zwariowałam? - rzuciła jakby do siebie po czym, wyskoczyła na przeciwnika z poziomym pchnięciem na jego klatke piersiową.
Wojownik spróbował uniknąć pchnięcia piruetem, lecz ostrze zdążyło drasnąć jego bok, przez co posypały się hologramowe iskry a projekcja złapała się za ugodzone miejsce. Kaaycen jednak spotkała się z reakcją zwrotną i musiała się zmierzyć z natychmiastowym, zamaszystym cięciem wykonanym zza barku. Uskoczyła w bok kierując cięcie na odsłonięte nogi. Nim zdążyła zadać cios, otrzymała kopnięcie w splot słoneczny. Odleciała na jakieś pół metra, sunąc się po posadzce. Złapał ją bezdech, ale nie poddała się. Podniosła się z posadzki, znowu skupiając Moc na "znieczuleniu". Lekko podirytowana skoczyła znowu na przeciwnika, atakując go gradem szybkich ciosów. Każdy z nich był książkowo blokowany. Przeciwnik wydawał się niezłomny.
- To poziom dla weteranów - skomentował Bothanin, kiedy broń Kaaycen została wybita z jej uścisku i znalazła się u jego stóp.
Projekcja po rozbrojeniu Padawanki uderzyła ją otwartą dłonią w czoło, odsuwając tym samym od siebie na bezpieczną odległość. Na koniec posłała jej prowokujący gest, zginając i prostując palce.
Kaaycen, używając Mocy, wyskoczyła, przyciągając do ręki miecz w powietrzu i, skupiając się, wzmocniła swoje mięśnie do stopnia niemal kulturysty, atakując z impetem zamaszystymi ciosami wspomaganymi Mocą. Tym razem wojownik wycofał się do unikania ataków, czekając na dogodny moment. Gdy takowy się pojawił, podhaczył Twi'lekankę, przez co ta poleciała na plecy. Jej uderzenie o ziemię zostało zintensyfikowane ciosem rękojeści hologramowego miecza…
Po dojściu do siebie, zauważyła, że nad jej głową siłują się ze sobą dwie bronie - miecz projekcji i i młot bojowy.
- Wstawaj! Trzeba skopać mu ten świetlisty tyłek! - krzyknął Bothanin.
- Z przyjemnością – odpowiedziała Twi’lekanka, wstając i wykonując pchnięcie na żebra hologramu.
Wojownik kopnął Bothanina i odbił atak Kaaycen, po czym odskoczył od nich. Wyglądał na zdezorientowanego, jakby jego programowanie musiało się dostosować do nowych warunków walki.
- Czy zwiększyć ilość przeciwników do liczby "dwa"? - zapytał komputer.
- Nie - odpowiedział natychmiastowo włochaty pomagier Twi'lekanki i spojrzał na nią po tym, by się upewnić, że nie ma nic przeciwko. Stał z młotem trzymanym oburącz, pionowo, skierowanym do góry. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego i spiętego, jakby opuściła go ta swoboda oglądania walczącej Ceni.
Padawanka kiwnęła głową na znak zgody i złapała pewnie miecz oburącz
- Gotowy?
- Gotowy - potwierdził i poczekał, aż Padawanka rzuci się na przeciwnika, by skoordynować swoje ruchy z jej.
Jedi ruszyła znowu do ataku, zbierając Moc po drodze, i wykonała silny atak ze skoku na bark przeciwnika, posyłając po drodze pchnięcie Mocy mające na celu przygnieździć go do podłogi, albo chociaż rozbroić. Holoprojekcja, całkowicie nieprzygotowana na taki atak, wywaliła się na posadzkę, wypuszczając broń z ręki i zostając unicestwioną przez miecz Kaaycen.
Bothanin, równie zdziwiony takim obrotem spraw, co rozpadający się wojownik, zatrzymał się w połowie drogi z rozwartym pyskiem.
- Ty... - wymusił z siebie, po czym otrząsnął się i rozejrzał dookoła, czy ktokolwiek inny to widział. Uspokoił się, gdy wywnioskował, że umknęło to uwadze reszcie ćwiczących gladiatorów.
- Czy przejść do kolejnego poziomu? - zapytał komputer.
- Nie wierzę... – szepnął Bothanin, wpatrując się w Twi'lekankę.
- Nasze projekcje są prawdziwe, mimo że ich geniusz wydaje się niemożliwy... – skomentował program holopola treningowego.
- Polecenie: wyłączyć program - rzucił Bothanin i podszedł do Ceni, by podać jej łapę. - Jestem Pondi.
- Cenia... – odpowiedziała. - Ale tu mnie znają jako "Niebieska Laleczka". - Przewróciła oczami, wspominając swój niedorzeczny pseudonim. - Nie wierzysz w co? - zapytała lekko rozbawiona.
- Błagam cię, zapomnij o tych pseudonimach. Za każdym razem, kiedy słyszę swój, zatykam uszy. Nie wierzę w to, co zrobiłaś. - Szturchnął ją młotem w przyjacielski sposób. - Ale lepiej chodźmy stąd, zanim ktoś jeszcze odkryje twój dar. - Obrócił się i zaczął ją gdzieś prowadzić.
Założyła miecz na plecach i ruszyła za Bothaninem.
Durastalowa krata upadła z brzękiem na jasne płytki obszernego pomieszczenia, w którym kilka kobiet z rasy Evocii stanęło w niemym zdziwieniu, obserwując, jak z kwadratowej dziury wyskakuje postawny, żółtoskóry Twi’lek. Jego poparzona lewa strona twarzy stała się głównym obiektem zainteresowania i strachu. Vegrula znalazł się w pralni, w której stosy ubrań i rzędy maszyn wznosiły się prawie do sufitu na wysokości kilku metrów. Obrócił się dookoła, obeznając się z terenem, po czym jego spojrzenie spoczęło na jedynej służącej, której sparaliżowane nogi nie pozwoliły się schować lub uciec. Wykorzystując moment, podszedł do niej, głaszcząc po drodze kłębiącą się wokół niego Moc, by dzięki niej ukoić umysł skonfundowanej Evocii. Czuł, jak jej oddech się uspokaja. Na koniec położył ciężką rękę na jej ramieniu i spojrzał ze spokojem w jej oczy.
- Czy mogę się dowiedzieć, którędy dostanę się do sali Logara? – Pytająco wygiął lekku.
Zmieszana praczka wskazała mu kierunek i po krótce opisała, w jaki sposób może dostać się do celu. Jedi podziękował skinieniem głowy i skierował się do wyjścia.
Pochowane Evocii, widząc odchodzącego Twi’leka, opuściły swe kryjówki i, szeptając między sobą, podeszły do pracownicy, która, ze wzrokiem nadal wlepionym w Mistrza Jedi, pomogła w obeznaniu się z pomieszczeniami pałacu.
Po wyjściu z sali treningowej Kaaycen i Pondi znaleźli się w holu. Na jego końcu widać było jakiś salon, całkiem przytulny, a po bokach ciągnęły się drzwi do pozostałych pomieszczeń. Jedne z nich zostały otwarte przez Pondiego zaraz po zeskanowaniu jego tęczówki przez mechanizm strzeżący dostępu dzięki kodowi ustawionemu na cechy biometryczne. Taki sam system znajdował się również przy innych wejściach.
Gdy klapy zasunęły się za Bothaninem, on i Kaaycen zostali sami w niewielkim, mdłym pomieszczeniu. Wyglądał na zwykły pokój, w którym znajdowało się jednoosobowe łóżko i szafka. Nic poza tym.
- Witam w mojej norze. – Pondi odłożył młot pod ścianą. - Skąd tu przybyłaś?
- To dość zawiłe... – Padawanka westchnęła, nie wiedząc, na ile może zaufać obcemu.
- To może inaczej. Dlaczego zostałaś gladiatorką?
- To chyba jeszcze bardziej zawiłe. - Uśmiechnęła się i w geście bezradności rozłożyła ręce. - Jak pewnie zauważyłeś, nie jestem zwykłą wieśniarą czy tancerką z zaciągami do bijatyk... - powoli zaczęła.
Bothanin zachęcił ją gestem ręki, by kontynuowała.
Cen wzięła głębszy wdech, jakby miało jej zaraz zabraknąć powietrza.
- Niech ci już będzie... Jestem Padawanką Zakonu Jedi... Razem z moim Mistrzem badamy działalność przestępczą jednego z Huttów... Nasz kontakt nie chciał się ujawnić, więc mam zadanie zwrócić jego uwagę, walcząc na arenie... I tak... wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale tak jest... A ten niezwykły dar to... Moc. - Wypowiadając ostatnie zdanie, zamknęła oczy i wprawiła kilka lżejszych przedmiotów wokół siebie w stan nieważkości.
Bothanin złapał swoją fruwającą szczoteczkę do zębów i odłożył ją na miejsce.
- Wiem, czym jest ten dar... - stwierdził cicho, jakby nostalgicznie. - Sprawdzacie Logara, tak? To w końcu jego cyrk.
Twi’lekanka skinęła głową, opuszczając z lekkim hukiem lewitujące przedmioty.
- Nareszcie... – Pondi wydusił z siebie z ulgą. Jednak nagle przepełniło go zwątpienie wyrażone chwilą ciszy i zmarszczonymi brwiami. - A gdzie jest twój „mistrz”?
- Pewnie przeszukuje pałac... Ślimak zgodził się tylko na to, bym ja walczyła na arenie.... bez jego pomocy.
Bothanin wziął głęboki oddech i oparł się tyłem o komodę, wspierając się rękoma.
- Coś już wiecie na temat tej działalności przestępczej?
- Nic konkretnego. - Przewróciła oczami. - Mam jakieś podejrzenie co do pewnego Nautolanina, ale odkąd go szukam, przepadł bez śladu.
- Jak wszyscy tutaj... - stwierdził z nieskrywanym niezadowoleniem. - Mówisz o "Czarnej Sprawiedliwości"? - zapytał z dużą dozą drwiny, cytując przezwisko Nautolanina. Chociaż brzmiała ona niczym skierowana bardziej na żenadę związaną z pseudonimami, niżeli samą osobę zaginionego gladiatora.
- To chyba był on – mruknęła Padawanka. - Przegrani giną? - Lekko zmarszczyła brwi.
- Tego nie wiemy... – Pondi zaczął chodzić po pokoju, mimo że klitka, w której się znajdowali, nie była przystosowana do spacerowania w niej. - Na arenie są odpowiednie zabezpieczenia i zasady działające przeciwko zabijaniu. Inaczej już dawno to miejsce byłoby zamknięte. Ale zauważyliśmy, że tak czy inaczej przegrani nie wracają. Jakby rozpływają się w powietrzu. Los większości gladiatorów i tak nikogo nie interesuje. Dla widzów każdy nowy jest szybko zapominany. Ale gdy przegrywa ktoś, kto zaskarbił sobie serca fanów... Zawsze tłumaczą to tym, że ten ktoś zrezygnował, bo chce zacząć nowe życie z zarobionymi kredytami i sławą. Albo że się rozchorował. Albo że znudziło im się to! - Machnął rękoma, jakby z niedowierzania w to, co sam mówi. - Jednak już nikt nigdy ich nie spotyka. Tak samo Luno, o którym mówisz. Czarna Sprawiedliwość... Przegrał dzisiaj. Od tego momentu nie wiemy, co się z nim dzieje. Podobno zrezygnował z areny, bo porażka go zawstydziła, i Nautolanin się załamał. - Prychnął. - On też był wrażliwy na Moc. - Spojrzał dosadnie na Kaaycen.
- Wiem... wyczułam to.
Twi’lekanka spojrzała w sufit, jakby pomagało jej to się skoncentrować.
- Mamy więc trop... Może o to chodzi... Może Logar sprzedaje ich jako niewolników? Może nasz kontakt stał się jednym z nich? – Przeszła kółko po pokoju. - Masz jakiś nadajnik? Cokolwiek z czego złapię kontakt z Mistrzem?
Bothanin popatrzył na nią z politowaniem.
- Jeszcze nie wiesz? Mamy tylko dwa kontakty ze światem. Pierwszy to rozmowa z bogaczami w towarzystwie pilnujących nas świń. Drugi to arena w towarzystwie pilnujących nas kamer.
Cen spojrzała z lekkim niedowierzaniem na Bothanina.
- Czyli jestem zdana tylko na siebie... Ale jak moge zbadać, co się dzieje z przegranymi, i zebrać na to dowody inaczej niż samej przegrywając?
- Musiałabyś się stąd wyrwać. Nie wiem... Ale do tego trzeba uniknąć systemy bezpieczeństwa i Gamorreanów. - Pondi zastanowił się chwilę. - Pomogę ci. Też chcę się stąd wyrwać... - Grymas zalał jego twarz.
Jedi przymrużyła oczy.
- Problem w tym, że jeżeli zwieję, Logar zacznie coś podejrzewać... A wtedy mój Mistrz jak i ja możemy mieć kłopot.
- Ty już masz kłopot - stwierdził krótko.
- Wydasz mnie? - spojrzała z lekkim niedowierzeniem.
Bothanin się zaśmiał i machnął ręką.
- Ja? Nie. Ale spróbuj się stąd wydostać. - Chwycił za młot i otworzył drzwi, pokazując tym samym Ceni, że czas wyjść. - Chodź. Oprowadzę cię trochę.
- Sugerujesz, że zgłaszając się dobrowolnie, trafiłam dobrowolnie do niewoli?
- Tak. Chyba że przesadzamy z teoriami spiskowymi na temat przegranych gladiatorów, to wtedy nie. Witamy w naszym świecie, gdzie nic nie wiadomo. To jak? Idziesz? – Mrugnął do niej, ukazując swój szeroki uśmiech, jakby cała ta sytuacja była sytuacja była zabawą.
- Chyba nie mam wyjścia – mruknęła. - Da się dobrowolnie zrezygnować?
- Niektórzy tak zrobili. Ale i po nich ślad zaginął. - Bothanin wyszedł i zaczął prowadzić Kaaycen.
Vegrula Otan skręcał co jakiś czas w kolejne korytarze, kierując się wskazówkami otrzymanymi od Evocii. Nie wyczuł od niej kłamstwa, więc nie martwił się o zasadzkę. Jednak w momencie, gdy znalazł się w lekko oświetlonym niedługim przedsionku, wypełnionym jedynie ciemnymi ścianami, sześcioma kolumnami podtrzymującymi sufit i czterema spowitymi cieniem wyjściami, poczuł tę samą mroczną obecność. Stanął po środku sali, chwytając miecz świetlny w ręce, i pozwolił Mocy na swobodne przepływanie przez jego ciało. Tym razem nie było ucieczki. Wróg był zbyt blisko.
Z mroku kryjącego się w przejściu naprzeciwko Twi’leka wyszła równie ciemna postać. Był to ten sam Sith, którego było dane Jedi dostrzec na arenie i w korytarzu wyprowadzającym z niej. Nie czuł jedynie jego ucznia, za to wiele innych organizmów nieczułych na Moc, które się zbliżały. Jednak do tego momentu miał trochę czasu.
Wróg był dobrze uzbrojony i emanował złą energią. Jego budowa przypominała tę Mistrza Jedi – proporcjonalna, wysportowana sylwetka. Nadawała się ona do każdej formy walki, więc nie mógł z niej wywnioskować żadnego prawdopodobieństwa ani toru, według którego odbędzie się pojedynek. Jedyną wskazówką była rękojeść podwójnego miecza świetlnego, która odpaliła się w momencie, gdy Twi’lek ją zauważył. Czerwone ostrze zatoczyło kilka kręgów, prezentując Vegruli manewr su. Brat Zakonu Jedi i jeden z wyżej postawionych członków Tarczy stwierdził, że nie będzie dłużny, i złapał oburącz odpalony miecz o niebieskiej klindze skierowanej w górę, wyciągając lewą stopę przed siebie, a prawą nogę lekko uginając. Patrzyli na siebie, czujnie obserwując swoje ruchy. Sith już wywnioskował, że Mistrz Jedi będzie korzystał z Formy III. Przez jego hełm nie można było dostrzec mimiki twarzy, ale Twi’lek mimo to, dzięki Mocy, mógł odczytywać jego emocję. Mógł, ale ich nie czuł… To najbardziej zastanowiło Vegrulę. W tym momencie jego przeciwnik zaczął biec na Jedi, w ostatnim momencie wykonując zamach z równoczesnym przeskokiem nad głową. Dla Mistrza Otana stosującego defensywną technikę nie było to problemem. Jednak zdziwił się, gdy po obróceniu się już nie widział Sitha. Zupełnie jakby zniknął w kolejnym przejściu. Vegrula chwycił mocniej miecz świetlny, poprawiając na nim uchwyt, i trzymał go blisko ciała. Do jego głowy nagle doszedł impuls, by się obrócić o dziewięćdziesiąt stopni i zablokować cios na nogi, co zrobił. Wtedy dostrzegł, jak czerwone ostrze syczy, spotykając się z niebieskim. Oczy hełmu spojrzały na Twi’leka i za moment ich nie było. Sith rozpłynął się w powietrzu. „Płaszcz Mocy” – pomyślał Jedi. Zaraz po tym zamknął powieki i teraz opierał się tylko na tym, co przekazywała mu kosmiczna energia. Wszedł w stan medytacyjny i czekał na podpowiedzi.
Ogniste, podwójne ostrze wykonało kilka obrotów zmierzających od tyłu na szyję Twi’leka, który błyskawicznie obrócił się na pięcie i zablokował cios, trzymając miecz przed sobą. Klingi ścierały się teraz ze sobą przed obliczem Mistrza Jedi, który otworzył oczy i spojrzał na swojego przeciwnika.
- Jesteś cichy… - stwierdził ze spokojem Vegrula. – Nie słychać twoich emocji. Idealny zabójca.
Sith odskoczył i, gdy był jeszcze w powietrzu, rzucił mieczem w stronę Twi’leka jak dzidą, chcąc przeszyć jego tułów na wylot. Ten wzmocniony i kierowany Mocą atak został tylko zbity z toru lotu przez ostrze Jedi, co sprawiło, że szkarłatna klinga przecięła ramię Vegruli i zaraz po tym wróciła do właściciela, który wylądował na ziemi i przyjął pozycję bojową. Mistrz wziął głęboki wdech i wraz z wypuszczonym powietrzem uwolnił się od bólu. Jego nauczyciel stawiał nacisk na naukę curato salva, ponieważ wiedział, że ta umiejętność będzie nie tylko wymagana do opanowania w stopniu mistrzowskim, gdy osiągnie tytuł Rycerza Jedi, ale również jest bardzo praktyczne. Ku jego nieszczęściu nie miał teraz czasu na całkowite wyleczenie rany. Musiał odciągnąć swoje myśli od cierpienia i osiągnął to. Mimo szkody w ciele, był zdolny do dalszej walki bez pozwalania na rozpraszanie się przez takie czynniki jak ból.
To był też moment, w którym do pomieszczenia, ze wszystkich czterech wejść, wpadli strażnicy Logara. Był to ewidentny znak dla Vegruli, że Hutt współpracuje z Sithem. Tym bardziej, że wszyscy wycelowali w niego, nie w wojownika ciemności. Twi’lek spojrzał na przeciwnika, z którym przed chwilą się mierzył, po czym szybkim ruchem wyprostował ręce i posłał falę Mocy we wszystkich kierunkach, rozbijając przy tym oświetlające pomieszczenie lampy. Teraz były tylko dwa źródła światła – bronie Jedi i Sitha. Vegrula osiągnął zamierzony efekt. Strażnicy składający się z Gamorrean, Houków i Weequayów byli zdezorientowani. Twi’lek zwiększył Mocą swoje możliwości fizyczne i w kilka chwil przeciął kilka podtrzymujących sklepienie kolumn. Nigdzie nie widział swojego głównego przeciwnika. Po kilku cięciach pomieszczenie zaczęło drżeć, a zaraz po tym sufit runął. Przed tym Vegrula zdążył przepchnąć się obok potężnego Houka i opuścił pokój, przechodząc do kolejnego korytarza, który prowadził do sali Logara. I on był pokryty ciemnością. Do tego kurz i popiół wywołany destrukcją unosił się teraz wszędzie, przez co blask miecza Jedi był przytłumiony drobinkami durabetonu. Wyłączył broń i zdał się na swoją pamięć i naturalne zdolności. Jako przedstawiciel rasy Twi’leków był w stanie widzieć w ciemności…
Padawanka i jej włochaty przewodnik gladiator najpierw przeszli przez ten sam salon, który widzieli w drodze do klitki Pondiego. Następnie pokonali kolejny korytarz pokojów i znaleźli się w obszernym, pustym obserwatorium. Nie było tutaj nikogo ani niczego oprócz lamp w suficie i okna zajmującego powierzchnię całej, jednej ściany. Widać przez nie było arenę. Właściwie przypominało to pomieszczenie VIP dla widzów, ale w rzeczywistości było zapowiedzią tego, co czeka każdego gladiatora.
- Tutaj obserwujemy walki naszych ziomków. - Bothanin stanął z założonymi na klatce piersiowej rękoma przed transplastalą, obejmując wzrokiem urozmaicone różnymi przeszkodami pole walki. - I tutaj się z nimi żegnamy.
- Nikt nie wraca z areny? - zapytała zdziwiona Twi’lekanka.
- Nadal nie możesz w to uwierzyć? - Spojrzał na nią, uniósł brew i uśmiechnął się kącikiem ust. - Tak, jak mówiłem, nikt.
- Nawet wygrani?
- A! - zaśmiał się. - Nie no, aż tak źle nie jest. - Klepnął Kaaycen w plecy, co było niekontrolowanie silnym uderzeniem. - Ja wygrałem już trzy razy. Obecny rekordzista chyba jedenaście.
- Kto decyduje o czasie walki i przeciwniku?
- Prawdopodobnie Logar, ale i ta kwestia nie jest jasna. Walki nie mają ograniczenia czasowego. Jedynym ograniczeniem jest ciekawość widzów. Kiedy trybuny zaczynają się nudzić, do areny zostają wprowadzone dodatki. Różne mechanizmy, bestie, pułapki... Zawsze ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. Takie są niepisane zasady miejsca, które wśród gladiatorów jest nazywane "Sądem", a przez innych czczone jako "Pałac Logara".
Kaaycen pokiwała głową.
- Ale to wcale nie wyjaśnia, co się dzieje z przegranymi... - Podrapała się po brodzie. - Wiesz, że to moja pierwsza misja w życiu? I bardzo nie chcę, żeby była ostatnią.
- Zrobimy wszystko, żeby tak się nie stało. - Pondi spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem i blaskiem areny odbijającym się od rogówek jego oczu.
W tym momencie drzwi obserwatorium otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł uzbrojony w ciężki, złoty sierp Wookiee, którego Kaaycen poznała już w kantynie, Weequay z dwoma pistoletami blasterowymi schowanymi w kaburach oraz Casija, flirciarska Catharka, również poznana wcześniej, z sejmitarami krzyżującymi się na jej plecach. Pierwszym słowem, a raczej dźwiękiem, który rozpoczął rozmowę, był ryk włochatej bestii wskazującej na Twi'lekankę.
- Co ta młoda tu robi? - zapytała kocica.
- Tak się składa – zaczęła Cen - że zostałam jedną was... I próbuję wam pomóc.
Wersja ta najwidoczniej nie przekonała przybyszy, co można było wywnioskować po tym, co zaraz się stało. Mianowicie stojący prosto Wookiee mruknął krótko, a Weequay jakby na sygnał wycelował blasterowymi pistoletami w Kaaycen.
- Spokojnie, spokojnie. - Stanął między nimi Bothanin, machając łapami w górę i w dół. - Słuchajcie, to może być nasza ostatnia szansa na uwolnienie się stąd.
- Ta? - zapytała drwiąco Catharka. - A jaki macie plan?
Wookiee obarczył swoim ciężkim spojrzeniem Twi'lekankę, czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
- Tego miejsca strzegą Gamorreanie, tak? – zapytała Padawanka po szybkiej chwili namysłu.
Wookiee skinął łbem.
- Gammoreanie mają wyjątkowo słabe umysły... – ciągnęła Jedi. - Powinnam dać radę ich przekonać, by przestali strzec tego miejsca, albo poprostu nas wypuścili – wyjaśniła. - Kwestia kamer i pościgu jest drugorzędna.
Wookiee zaczął ryczeć, jakby wydawał rozkazy. Spowodowało to, że Weequay i Casija odeszli na bok, a Pondi przełknął ślinę.
- Chce z tobą walczyć - wyjaśnił Bothanin. - Mówi, że musi cię poznać, by zdecydować, czy chce ryzykować dla ciebie swoje życie, a nie ma lepszego sposobu poznania niż język walki.
- Niech więc będzie, włochaty przyjacielu. - Cen spojrzała na Wookieego.
Pondi trochę się przeraził, gdy usłyszał określenie wypowiedziane przez Cenię.
- J-jego imię to... - zaczął dukać, kiedy przerwał mu sierp skierowany w jego stronę, co było jasnym znakiem.
Bothanin dołączył do stojących pod ścianą gladiatorów, a na środku obserwatorium zostali tylko Wookiee i Twi'lekanka. Bestia stanęła gotowa do pojedynku, przeszywając przeciwniczkę spojrzeniem i czekając na jej reakcję. Kaaycen wyciągnęła miecz zza pleców, wskazując przeciwnikowi, by dobył broni. Wookiee cały czas trzymał sierp. W końcu zaczął stawiać wolne kroki w stronę Padawanki, wykonując po drodze pokazowe obroty ostrzem. Niebieskoskóra Twi’lekanka ustawiła klingę wzdłuż ciała, przyjmując pozycję wstępną Formy III. W końcu, gdy Wookiee był dostatecznie blisko, wykorzystał siłę wytworzoną przez obracanie sierpem i skierował go na Cenię w taki sposób, że gdyby udało mu się trafić, przeciąłby ją na pół, amputując nogi. Padawanka wiedząc, że nie zablokuje ciosu, przeskoczyła nad sierpem i cięła w locie włochacza w plecy. Ostrze Kaaycen przejechało po kręgosłupie bestii, pozostawiając po sobie linię krwi wyglądającą jak czerwona rzeka wijąca się między koronami brunatnego lasu. Stworzenie, zamiast stracić koncentrację, obróciło się z przerażającą prędkością i złapało Padawankę za wolny nadgarstek, chcąc nią rzucić w stronę trnaspastalowego okna. Jedi użyła szybkiego pchnięcia Mocą, wystawiając wolną rękę w kierunku gladiatora, jednak nim zdążyła w pełni tego dokonać, jej przeciwnik ryknął jej w twarz głośno i niespodziewanie, tak że rozproszyło ją to i osłabiło falę energii na tyle, że bestia, wykorzystując swoją masę i siłę, mogła ją przyjąć na siebie bez poważniejszych reperkusji. Chwilę później Kaaycen poleciała na okno.
Wookiee musiał mieć doświadczenie w walce z przeciwnikami wrażliwymi na Moc. Cen podniosła się i skupiła Moc na tym, by silnym uściskiem pozbawić włochacza sierpa. Naturalna siła połączona z treningami pozwoliła jednak bestii zachować swoją broń w silnym uścisku jednej łapy. Gladiator patrzył na Cenię w sposób, który wyrażał jego zainteresowanie i badanie Twi'lekanki. Po dłuższej chwili milczenia, wyciągnął do niej dłoń, stojąc kawałek od niej.
Kaaycen opuściła miecz, wpatrując się w Wookieego, nie wiedząc, czego może po nim oczekiwać. Jednak nie tylko ona była zakłopotana. Również obserwatorzy zdawali się trwać w bezdechu, oczekując niespokojnie rozwoju wydarzeń.
Padawanka otarła pot z czoła.
- Wciąż chcesz walczyć? – zapytała.
Wookiee pokręcił przecząco głową.
Twi’lekanka założyła miecz na plecy.
- Więc co teraz? - Popatrzyła po wszystkich. - Mogę liczyć na waszą współpracę?
- Najpierw uściśnij mu rękę - stwierdził lekko uśmiechnięty Bothanin.
Kaaycen powoli podeszła i wystawiła ręke w stronę Wookieego.
- Jak się nazywasz?
Bestia ścisnęła mocno jej dłoń i wyryczała krótkie słowo.
- Grrwaell - przedstawił go Pondi.
- Więc... – Cen wypuściła powietrze. - Więc moge liczyć na waszą pomoc?
Weequay pokiwał głową, Casija nie zaprzeczyła, co pewnie było zgodą, a Bothanin odpowiedział szerokim uśmiechem.
- To teraz możemy pomyśleć o wyrwaniu się stąd - stwierdził z zadowoleniem Pondi.
- Potrzebuję rozrysowanego planu tego miejsca... – Padawanka zaczęła, jak gdyby nigdy nic. - Mniej więcej miejsc, gdzie ulokowani są strażnicy i wyjścia. Na podstawie tego znajdziemy najlepszą drogę do wyjścia... Dalej pewnie będziemy ścigani przez siły Logara, ale łatwiej będzie improwizować tam niż tu.
Wookiee odpowiedział coś w swoim języku.
- Grrwaell ma rację - wtrącił się Pondi. - Najpierw musimy sprawdzić, co się stało z przegranymi.
- Myślałam, że tylko mnie to interesuje - podsumowała z lekkim zadowoleniem. - Ktoś ma pomysł jak to sprawdzić bez celowego podstawiania się?
Z Grrwaella nagle jakby spadła maska odwagi i opanowania, a zastąpił ją żal. Jego wypowiedź, już nie tak pewna, wysłała ze sobą jakieś wskazówki, które zaraz po tym przywróciły Wookieemu starą, zdeterminowaną twarz.
- Yhym - mruknął potakująco Pondi, kiwając głową. - Już jest późno, wszyscy jesteśmy zmęczeni. Zaprowadzimy cię do pokoju, a jutro, przy śniadaniu, przedstawimy plan.
- Mogę wszystko zaplanować - zaproponowała się Casija, na co Grrwaell przystanął.
Wtedy Vegrulę ponownie przeszył ból ramienia. Do tego coraz bardziej odczuwał głód i zmęczenie. Obejrzał się za siebie. Nie widział, ani nie czuł obecności Sitha, ale był pewny, że i tak będzie szukany. Mimo mroku skrył głowę w kapturze i zaczął przemierzać korytarze, sunąc dłonią po ich ścianach. Wykorzystywał zmysły Mocy do sondowania budowli. Szukał odpowiedniego miejsca, w którym mógłby się skryć. Nagle durastalową blachę, a za nią kawałek wolnej przestrzeni. Stanął przy niej i wyciągnął w jej stronę dłoń. Konstrukcja zaczęła pracować, rozmontowując się. Po niedługim czasie wiele niewielkich elementów lewitowało wokół płyty, ujawniając kryjącą się za nimi przestrzeń w ścianie poświęconą przewodom, wodociągom i kanalizacji. Mimo trudu wszedł tam, przeciskając się między rurami, i znalazł w miarę wygodne miejsce, gdzie mógłby usiąść. Było tak ciasno, że czuł się prawie jak więzień karbonitu.
Oczyścił umysł z myśli, odciął się od dźwięku szumu i krzyków panikującego personelu, po czym oddał się Wznoszącej Medytacji. Moc zbliżyła się do niego i otoczyła swym kocem, poprawiając jego zdolności. Durastalowa płyta przywarła do ściany i zaczęła samoistnie się do niej przykręcać, ukrywając odpoczywającego w środku Twi’leka. W takim stanie nawet nie musiał się zbytnio skupiać, by dokonać tak precyzyjnej roboty. W pewnym momencie nawet przestał czuć konstrukcję, na której siedział i o którą się opierał, gdy kosmiczna energia uniosła jego ciało niczym w stanie nieważkości.
Mistrz Otan był ukryty fizycznie, ale nadal był wystawiony na wykrycie Mocą przez Sitha. Dzięki umiejętności altus sopor zintensyfikował swoje skupienie w Mocy do tego stopnia, że jego obecność wtopiła się w niej całkowicie. Teraz był bezpieczny. W takim stanie nikt go nie znajdzie…
Grupa gladiatorów zaprowadziła nową członkinię areny do jej pokoju. Kaaycen najpierw musiała zidentyfikować swoją tęczówkę. Po wejściu okazało się, że jej kąt nie różni się niczym od klitki Pondiego. I tutaj było tylko łóżko, szafa i szare ściany.
- Przyjdziemy jutro po ciebie - zapewnił Bothanin, pozdrawiając miłym spojrzeniem Twi'lekankę, po czym razem z resztą wojowników poszli do własnych pokojów. Drzwi zasunęły się za nimi, zamykając Padawankę.
Cen usiadła na kozetce w pozycji kwiatu lotosu i spróbowała skupić wokół siebie obecną Moc... Nadała jej jeden cel w jednym kierunku... „Znajdź Mistrza Vegrulę i nawiąż chociaż momentalny kontakt”. Obecność Jedi jednak była nie do wykrycia. Zupełnie, jakby jej nigdzie nie było. To nieco zbiło Padawankę z tropu... W takim wypadku uznała, że skupi się na bardziej lokalnych problemach i zregeneruje siły poprzez medytację.
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Sob Lut 24, 2018 1:33 pm, w całości zmieniany 1 raz
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Pałac Logara
Mistrz Jedi już się wydostał ze swojej ściennej skrytki. Czuł tętniący już porannym życiem pałac. Na szczęście nikt go nie widział. Zresztą, nie przypadkiem. Vegrula wybrał taki moment, kiedy nie wyczuwał nikogo w pobliżu. Następnie dał sobie chwilę i przeszedł do realizacji planu, którego obmyślił nocą.
Praktycznie każdy Jedi wiedział o specjalnych cechach Huttów. Istoty te, nie dość że inteligentne, to jeszcze były odporne na czytanie im w myślach i wpływanie na nich Mocą. Jednak nadal byli przez nią złączeni z innymi stworzeniami galaktyki i możliwe było ich wykrycie. Twi’lek nie miał większego problemu ze znalezieniem tropu. Logar wyróżniał się świadomością swojej wyższości nad innymi.
Vegrula Otan, okryty płaszczem, wszedł do turbowindy i ze złączonymi dłońmi zaczął zjeżdżać w dół, śladem swojego celu. Hutt znajdował się na najniższych poziomach. Twi’leka zastanawiało, co tam robi Logar. Dolne piętra zazwyczaj są zarezerwowane dla służby, czy raczej bardziej trafnie – niewolników.
Gdy klapy rozsunęły się przed nim, widział przed sobą ciemny tunel, gdzie kable i rury tworzyły ściany, a zimne kraty były podłożem. Było słychać cieknącą wodę i okropny smród przypominający martwą banthę. Twi’lek zaczął stąpać. Korytarz był szeroki i na końcu się rozdwajał. Wtedy usłyszał piracki śmiech. Płynnym ruchem skoczył w bok i ukrył się za słupami. Dwójka rozmawiających spacerowiczów poszła dalej, nie skręcając do turbowindy. Gdy odgłosy trochę ucichły i Jedi wyczuł brak skupienia ich właścicieli, wyszedł z kryjówki i wyszedł na rozwidlenie. Popatrzył w prawo i zobaczył odchodzących piratów rasy Nikto, dość wątłej budowy. Nie dając temu światu czasu na reakcję, ruszył w lewo.
Był coraz bliżej władcy pałacu. Właściwie był już o krok od zobaczenia go. Gdy znalazł się w obszerniejszym pomieszczeniu, dostrzegł Logara. I tutaj było ciemno i mokro, jednak było więcej wolnej przestrzeni, przez co można było łatwiej oddychać. Hutt znajdował się na saniach repulsorowych i wpatrywał się w Mistrza Jedi zupełnie tak, jakby na niego czekał. Odległość między nim a Vegrulą wynosiła niecałe piętnaście metrów.
Hutt zaśmiał się ciężko przy akompaniamencie błyskotek dzwoniących na jego ciele od wywołanego drżenia.
- Witaj, Jedi – przemówił w swoim obślizgłym języku i językiem. – Nie pozwoliłem ci tu wchodzić.
- Logarze, przyznaj się do winy – przemówił Twi’lek, patrząc z pełną powagą na Hutta. Zdjął z czoła płaszcz i stanął pewnie.
- Och, jakiej winy? – Głos pana pałacu odbijał się basem od jego ścian, jakby cały ten budynek był jego narządem rezonującym.
- Twój pracownik cię zdradził, a twoim pracownicy mnie zaatakowali. Razem z przewodzącym im Sithem. Są to wystarczające dowody na to, że dokonujesz zbrodni.
Hutt nagle stracił humor, a jego gębę okrył gniew.
- Mówisz o tym Sicie?
W tym momencie kilka metrów za plecami Vegruli pojawił się ten sam mroczny wojownik, z którym Jedi mierzył się dzień wcześniej.
- Zajmij się nim, Darth Ha’tirze – polecił Logar, kiedy między nim a dwójką użytkowników Mocy pojawiło się fluorescencyjne, błękitne pole siłowe. – A! I jeszcze jedno, Mistrzu Jedi. Doszedłem do wniosku, że, z różnych przyczyn, twoja uczennica powinna szybciej poznać smak areny. - Po tych słowach odwrócił się na swoich saniach repulsorowych i zniknął w czeluściach podziemi.
Twi’leka zaniepokoiły te słowa. Czy to miała być kara? Nagła zmiana planów wynikająca z krytycznej sytuacji?
Gdy Vegrula obejrzał się na Sitha, ten już miał włączony podwójny miecz świetlny. Tym razem w jego postawie było coś innego. Brak cierpliwości i wyciszenia. Chęć zemsty i wyrównania rachunków przebijała jego maskę i przedstawiała prawdziwą naturę. Do tego zbyt długo musiał ukrywać swoją obecność. Mimo to nie tracił opanowania, niczym najlepszej klasy przedstawiciel swojego mrocznego Zakonu.
Mistrz Jedi nie bał się. Rękojeść znalazła się w jego dłoni i wypuściła z siebie strumień niebieskiego światła, które spoczęło na oparzonym obliczu Twi’leka i odbijało się od jego zwężonych oczu. Jak na sygnał, oboje ruszyli na siebie. Ostrza zderzyły się ze sobą i co chwilę wybuchały światłem, ścierając się ze sobą. Wymiany ciosów były szybkie. Vegrula, mimo mierzenia się z podwójnym mieczem świetlnym, nie cofał się o krok. Wtedy Sith uwolnił wcześniej skrywaną energię i przyłożył więcej siły do przełamania parowań Jedi i poziomego przejechania końcówką klingi o jego brzuch. Twi’lek odskoczył, łapiąc się za przypaloną ranę. Obrażenie było na tyle powierzchowne i przyżegane, że wypływająca krew była prawie niewidoczna. Vegrula, nie zważając na ból i odruchy, złapał ponownie oburącz swój miecz i pobiegł na wojownika ciemności. Kilka metrów od niego podskoczył i zastosował technikę Spadającej Lawiny, lądując z nieludzką siłą na Sitha. Przeciwnikowi udało się zablokować atak, lecz energia kinetyczna Mistrza Jedi była tak przeważająca, że niebieskie ostrze obniżyło poziom czerwonej klingi i przejechało po hełmie Dartha. Tym razem to Ha’tir cofnął się.
Twi’lek czuł jego zdziwienie. Przebiegło ono po pomieszczeniu niczym chwilowy, elektryczny impuls. Hełm opadł z brzękiem na kraty, dymiąc jeszcze od kontaktu z ogromną temperaturą. Ciemnoskóry mężczyzna o długich, siwych włosach i oczach przepełnionych Ciemną Stroną wpatrywał się w Jedi, nie zważając na krew ściekającą z jego czoła. Opadała ona na pojedyncze kosmyki, barwiąc je szkarłatnym kolorytem. Płomień jego oczu ironicznie zwiększał chłód w pomieszczeniu. Jedi teraz zrozumiał, co było przyczyną wcześniejszego spokoju jego przeciwnika. Pielęgnował on swoje emocje niczym opał do pieca, wrzucany teraz w pełni, by wybuchnąć niewyobrażalnym żarem. Dla Vegruli było to zagrożenie i szansa. O ile potęga jego wroga wzrastała, o tyle skupienie słabło. Teraz był podatny na robienie błędów.
Darth Ha’tir pobiegł i sunął na kolanach w stronę Twi’leka, chcąc swym podwójnym mieczem świetlnym przeciąć nogi Jedi na poziomie kolan. Mistrz Otan przeskoczył atak, wykonując salto, i w trakcie lotu już się obrócił, by odciąć znajdującą się teraz niżej głowę Sitha. Użytkownik Ciemnej Strony ustawił klingę pionowo i tym samym zablokował cios. Kierowany gniewem, posłał błyskawicę w Vegrulę. Jedi zasłonił się mieczem, jednak fala uderzeniowa była tak silna, że elektryczność ta posłała go na ścianę. Nim o nią uderzył, zdążył przywołać Moc do zamortyzowania upadku. Dzięki temu nie wyrządził mu on szkody. Jednak chwila dezorientacji sprawiła, że wzrok Twi’leka go zawiódł. Gdy podniósł powieki na Sitha, kolejna błyskawica leciała w jego stronę.
Czas nagle spowolnił, a elektryczna wiązka leciała coraz wolniej, aż praktycznie zatrzymała się w miejscu. Vegrula zrobił piruet w swoją lewą stronę i w tym samym czasie atak Dartha trafił w ścianę i rozszedł się po niej, przywracając percepcję czasu do realnego poziomu. Twi’lek, chcąc wyjść z sytuacji bronienia się, wskazał rozwartą dłonią na Ha’tira i pokierował kosmiczną energią na przeciwnika, chcąc go tym odrzucić do na pole siłowe. Nie przewidział jednak, że płomień wzniecany emocjami da Sithowi tyle mocy, że niedbałym, lecz spiętym, machnięciem ręki rozproszy falę uderzeniową. To był moment, kiedy Vegrula zdał sobie sprawę z tego, z jak silnym przeciwnikiem się mierzy. Prawdopodobnie było to jedno z większych zagrożeń, z jakimi było mu dane się kiedykolwiek zmierzyć. Jednak nie mógł poddać się lękowi. Strach prowadzi na Ciemną Stronę Mocy, a Vegrula bardzo nie chciał dołączyć do jej oddziałów. Dlatego ponownie złapał oburącz swój miecz świetlny z ostrzem skierowanym w górę, trzymanym po prawej stronie ciała, i zamknął oczy, biorąc głębokie wdechy i spokojnie wypuszczając powietrze.
Czas powolnie zwolnił, otaczając Twi’leka swą tarczą. Moc napływała do niego, nie napotykając żadnych oporów. Usunął z umysłu bramy emocji i w myślach nadał swemu ciału mniejsze znaczenie, by to jego duch stanowił naczynię i podstawę dla kosmicznej energii. Przepełniony tą siłą, otworzył leniwie swe powieki i posłał spojrzenie przymierzającemu się do biegu Ha’tira. Tempo wydarzeń powoli zwiększało się, by w efekcie końcowym wrócić znowu do normy. Mistrz Jedi zaczął stawiać kroki i wraz z Sithem pognali na siebie. Chwilę przed kontaktem zamachnęli się świetlistymi klingami na swoje ciała i zderzyli z impetem nadanym przez Jasną i Ciemną Stronę.
Zaległa cisza.
Moc powoli odchodziła z pomieszczenia, rozpływając się w swój naturalny stan.
Opancerzone kolana opadły na ziemię, a chłód przeminął. Ha’tir, z dziurą w sercu, runął na kraty, które bez oporów przyjęły jego krew.
Twi’lek przypiął miecz do pasa i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pole siłowe nadal stało, więc nie mógł ruszyć śladami Logara. Wyłączenie go byłoby zbyt trudne i czasochłonne. Chcąc złapać swój cel, musiał obrać inną ścieżkę. Królowa zawsze jest w swym ulu… Musiał dotrzeć do sali królewskiej Hutta.
Padawankę obudziło pukanie w drzwi.
Nie wstając, przesuneła ręką, by Moc schowała panel drzwi w ścianie. Wejście stanęło otworem, a w nich ukazał się uśmiechnięty i gotowy do działania Pondi, z młotem bojowym spoczywającym na jego ramieniu.
- Wstawaj, kociaku. Będziemy na ciebie czekać na stołówce - oznajmił, emanując radością i energią.
- Kociaku... - mruknęła do siebie Cen. - To nie ja tu jestem porośnięta futrem…
Po dosłownie sekundzie rozbudzenia Twi’lekanka chwyciła swój miecz, założyła na plecy i ruszyła za Bothaninem.
- Ale jesteś nowa. - Wystawił język, robiąc sobie żarty.
Ponownie przechodzili przez salon. Był on na planie kwadratu i wyglądał bardzo klimatycznie. Meble wykonane z ciemnego drewna i fotele pokryte czerwonym, szlacheckim materiałem wyposażały pomieszczenie. Był nawet kominek, nad którym wisiał wideoekran wyświetlający ostatnie wiadomości z HoloNetu. W salonie tym siedziało kilku gladiatorów, którzy odwrócili wzrok od holowideów i obejrzeli się za Kaaycen. Ciężko jednak było wyczytać z ich spojrzeń, czy było ono spowodowane zainteresowaniem, czy zwykłym odruchem wywołanym osobą naruszającą ich przestrzeń.
Minęli ich i skręcili w lewo, pokonując jeden z trzech korytarzy pokojów. Na jego końcu znajdowały się drzwi do stołówki. W środku zebrała się większość uczestników areny. Pomieszczenie to było obszerne. Wyglądało sterylnie i miało coś w sobie z więziennego klimatu. Największą uwagę zwracał jednak chwilowo wyłączony wideoekran, zajmujący połowę wysokości ściany. Po jednej ze stron znajdowała się kucharka rasy Besalisk, wydająca kolejne porcje śniadaniowe.
Pondi podszedł tam wraz z Cenią. Podano im na tacach kilka łych zmielonych potraw z żeloowocem w bonusie. Bothanin kiwnął Twi'lekance głową, a ta zauważyła, gdzie ją prowadzi. Przy jednym ze stołówkowych stolików siedzieli Grrwaell, Casija i wcześniej poznany Weequay. Przysiedli się do nich i przeszli do posiłku.
- Grrwaell ma plan - rozpoczął Pondi.
- Słuchamy uważnie - Kaaycen wzięła kawałek potrawy na widelec. Dość dawno nie jadła.
Bothanin popatrzył na Wookieego, co bestia odwzajemniła niemym spojrzeniem, dzięki któremu Pondi wszystko zrozumiał - Grrwaell wolał polecić przedstawienie planu koledze, by zaoszczędzić zbędnego tłumaczenia języka nieznanego Ceni.
- Według naszych informacji dzisiaj będzie walczyła cała nasza czwórka. - Wskazał na wszystkich oprócz Kaaycen. - Jesteśmy pewni, że Grrwaell wygra. Casija prawdopodobnie też. Moja i jego... - wskazał na Weequaya - ...sytuacja może być trudniejsza. W każdym razie pomysł jest taki, by zwycięzcy wśród nas, schodząc z areny, schowali się w jednym z pomieszczeń znajdujących się w korytarzach prowadzących gladiatorów na arenę. Tymi samymi korytarzami sprowadzani są przegrani. Zawsze zabierają ich do windy, podobno do izby medycznej czy coś takiego. Casija, która ma walczyć ostatnia, przyjdzie po resztę skrywającą się w klitce i pójdziemy sprawdzić, gdzie prowadzi winda. Ty w tym czasie będziesz obserwować sytuację - Bothanin skierował do Twi'lekanki.
Cen kiwnęła głową w pośpiechu.
- Jak twoja rana, Grrwaell? - zapytała z troską.
Wookiee zdążył jedynie spojrzeć na nią, kiedy Catharka wyraziła swoim wyrazem twarzy zdziwienie, patrząc za plecy Ceni, i mruknęła cicho:
- Coś jest nie tak...
Wideoekran był włączony, a na nim prezentowała się lista walk, które się odbędą tego dnia. Wyglądała ona następująco:
1. Skała - Grzmot
2. Wodnik - Niebieska Laleczka
3. Casija - Wściekły Kundel
Pondi zakrył twarz. Nie wiadomo, czy ze wstydu spowodowanego pseudonimem, czy ze względu na fakt, że będzie się musiał zmierzyć z Catharką. Kaaycen zmrużyła oczy.
- Który z was to "Wodnik"?
Weequay wskazał na Selkatha siedzącego po drugiej stronie stołówki.
- Jak duży mam problem? – dopytała.
- Wygrał tylko raz - poinformował Bothanin. - Dasz sobie radę.
Wookiee potwierdził skinieniem głowy, po czym wstał i ruszył do wyjścia.
- Tutaj masz plan poziomu areny. - Pondi wyciągnął z kieszeni kawałek papieru z naniesionym na nim na szybko, ale czytelnym, schematem korytarzy i pomieszczeń. Czerwonym krzyżykiem został zaznaczony pokój, do którego miała się udać Kaaycen, jeżeli by wygrała walkę. Po tym przełknął ślinę. -Ja albo Casija przyjdziemy po was i przejdziemy do dalszej części planu.
- W porządku. – Cen dokończyła jedzenie i poszła się przygotować do walki.
Arena pilnie czekała na swoich gości, by utulić ich trybunami i zabawić lalkami zwanymi gladiatorami. Blaski reflektorów i otoczka sportowego ducha były paliwem dla dopaminy kotłującej się we wszelakich ciałach – nawet tych o niestałej konsystencji. Dwie bramy po obu końcach pola walki stały otwarte niczym paszcze, czekając, aż wydobędą się z nich oczekiwane przez wszystkich kąski.
Tak też się stało, kiedy spiker wyrzucił przez głośnik dwie nazwy: Skała i Grzmot. Z jednego wyjścia wymaszerował brunatny Wookiee, trzymając w swej łapie długi sierp z pozłacanym ostrzem w kształcie półokręgu. Oprócz tego miał na sobie jeszcze jedynie czerwoną chustę z wyszytymi na niej wzorami. Grrwaell stanął na środku areny i podniósł broń, pobudzając publiczność do oklasków. Uderzył durastalową rękojeścią o ziemię i popatrzył w otchłań, z której wyszedł potężnie zbudowany i w pełni opancerzony Gotal z kiścieniem. Gladiatorzy posłali sobie pełne godności spojrzenia i kiwnęli głową.
Ci wojownicy doskonale znali zasady Sądu – jeden zwycięża, drugi znika w zapomnieniu. Jednak tym razem Skała i Grzmot, najwięksi weterani areny, chcieli nadać tej walce innego znaczenia. Wygrany miał stać się wybawcą, przywódcą i nadzieją do złamania pęt Pałacu Logara. Natomiast przeznaczeniem przegranego była przemiana w symbol wolności, opał dla pamięci i energię dla ducha walki.
Walka została rozpoczęta. Dwójka wojowników skoczyła na siebie z rzadko spotykaną tutaj siłą. Grrwaell wykonał kilka obrotów sierpem i zamachnął się nim na Gotala. Ten jednak uchylił się przed atakiem i barkiem rzucił się na Wookieego. Włochata bestia przeskoczyła przez niego, wykonując koziołek przez jego plecy. Po wylądowaniu na nogach uderzył rękojeścią w plecy Grzmotu. Trafiony gladiator zachwiał się na nogach, po czym wykonał z półobrotu kontratak, skierowując ciężką kulę w Grrwaella. Wookiee cofnął biodra, wyciągając przed siebie łapy, by nie stracić równowagi, i uniknął ataku. Z tej dwójki to on był tym, który przetrwał najwięcej walk na arenie.
Sierp uderzył przed Gotalem, utykając w piachu. To był moment, który rogaty gladiator wykorzystał do uderzenia pięścią w szczękę włochacza. Krew prysnęła na ziemię. Pole walki wchłonęło ją, a atmosfera zgęstniała, jakby Pałac Logara domagał się ofiary. Wookiee, w pełni zachowując skupienie, kopnął w klatkę piersiową Grzmotu i tym samym chwilowo pozbawił go oddechu. Gotal zatoczył się i spojrzał głęboko w oczy swego przeciwnika. Jego ręka spoczywała na mostku. To był moment, kiedy się poddał. Grrwaell bardzo dobrze znał to spojrzenie. Wiele takich spojrzeń było mu dane ujrzeć i pozbawić nadziei. Jednak w tych oczach widział coś jeszcze – pełne honoru oddanie chorągwi w zamian za zakończenie tego. Gotal, domyślający się, że są to jego ostatnie dni, zanim zniknie w paszczy Pałacu i już nie wróci, podjął decyzję o staniu się moralnym sztandarem dla gladiatorów, który ma podźwignąć Grrwaell.
Rękojeść sierpa uderzyła go swą końcówką w spód szczęki i posłała na grunt. Walka skończona. Grrwaell stał nad przytomnym ciałem. Doskonale wiedział, że Gotala było stać na wiele więcej. To była dobrowolna ofiara.
Tłum jak zwykle był zadowolony. Nie miał wysokich wymagań. Wookiee, jeszcze zanim przybyła służba, by na repulsorowych noszach zabrać gladiatora, klęknął nad Grzmotem i uścisnął jego rękę, oddając mu hołd…
Twi’lekanka owinęła bandażami dłonie, by zapewnić lepszą stabilność broni, założyła miecz na plecy i ruszyła do wskazanego jej wcześniej miejsca. Po przekroczeniu progu drzwi od kompleksu gladiatorów, zauważyła czekającą na nią obstawę ośmiu Gamorreanów. Zaprowadzili ją turbowindą na niższy poziom pałacu. Po otworzeniu się drzwi, ujrzała korytarz o szerokości wystarczającej dla średniej wielkości myśliwca. Miał wiele odnóg, które zgadzały się z planami przekazanymi przez Pondiego. Na końcu jaśniało wyjście na arenę, skąd dobiegały jeszcze stłumione odgłosy widzów ciągle przeżywających pojedynek Grrwaella.
Gdy była już prawie na zewnątrz, Gamorreanie odeszli, a konferansjer zapowiedział pojawienie się "Niebieskiej Laleczki." Gdy wstąpiła na pole walki, widownia powitała ją gromkimi brawami, a światło reflektorów i holokamer oślepiło ją na moment. Na arenie stał już Selkath "Wodnik". Był wyposażony w zwykły miecz i durastalową tarczę. Jeszcze chwilę cieszył się atencją okazywaną przez publiczność, zanim dostrzegł Twi'lekankę.
Gra została rozpoczęta.
Cen zdjęła miecz z pleców, wbijając wzrok w Selkatha.
- A jeszcze niedawno narzekałam jaki ten sport jest niecywilizowany.... - mruknęła do siebie, patrząc na stworzenie z wodnistej planety Manaan. Chwyciła miecz w obie dłonie i ustawiła go pionowo przed sobą. Od tej walki zależy bardzo wiele... Próbowała jeszcze przez moment poszukać obecności Mistrza, ale złapała się na próbie ucieknięcia od teraźniejszości. Pryzmrużyła oczy, pozwoliła by jej lekku opadły swobodnie na plecy, skupiła wokół siebie obecną Moc jakby w oczekiwaniu na radę "co robić dalej?" i powoli ruszyła w kierunku środka areny, pewnie stąpając po żwirze. – Wybacz, przyjacielu... - Spojrzała raz jeszcze na Selkatha, a w jej głosie zabrzmiała nuta rozgoryczenia. - Naprawdę nie chcę Cię skrzywdzić – dodała.
Selkath również zbliżał się do swojej przeciwniczki. Nagle Kaaycen poczuła dziwne ciarki na stopach, które nie wiadomo, czy pochodziły od areny, czy od Mocy.
- Nie dam się rozproszyć, nie dam się rozproszyć - powtarzała nostalgicznie.
Cen stanęła idealnie pośrodku w defensywnej postawie gotowa na każdy atak ze strony Selkatha.
Nagle Wodnik zamachnął się tarczą, zahaczając o piach znajdujący się pod jego stopami i sypnął nim w Kaaycen, po czym wykonał natychmiastowe pchnięcie mieczem wymierzone w jej wątrobę. Twi’lekanka nie zdążyła użyć Mocy by odepchnąć piach, tak więc przygotowany na ślepo blok nie był na tyle skuteczny, na ile być powinien, i ostrze Selkatha prześlizgnęło, się nacinając biały kombinezon Ceni i delikatnie nacinając skórę... Padawanka syknęła, a następnie odbiła miecz jak najdalej od swojego ciała, wykonując paradę w górę i zaraz po tym blok na drugiej stronie. Dosłownie ułamek sekundy po tym wykonała natarcie barkiem na klatkę piersiową przeciwnika. Selkath spróbował cofnąć się, by uniknąć zderzenia, ale najwidoczniej zwinność Twi'lekanki przewyższyła go, przez co stracił dech w piersiach, zataczając się do tyłu i odzyskując równowagę z wielkim trudem. Gdy podniósł spojrzenie na Jedi, widać było w nim trochę strachu, jakby się obudził z marzenia sennego, zdziwienia i przede wszystkim - skupienia. Wodnik po tym przyjął odpowiednią, zwartą pozycję, zginając nieco kolana, by zasłonić tarczą jak największy obszar swojego ciała, i rozpoczął podejście do kolejnego starcia, ponownie zbliżając się powoli do Kaaycen. Tym razem Padawanka była szybsza. Podbiegła do niego, szybko kucnęła i silnym uderzeniem miecza podbiła od spodu tarczę, równocześnie drugą ręką próbując wyrwać ją dzięki Mocy z ręki przeciwnika w celu wyrównania szans.
Selkath nie był przygotowany na taki atak, przez co tarcza wysunęła się z jego uścisku. Kaaycen mogła z nią zrobić, co chciała. Ta więc chwyciła ją i odrzuciła jak najdalej, wspomagając rzut pchnięciem. Po tym kopnęła w klatkę piersiową zdezorientowanego Wodnika, odbijając się od niego i lądując zgrabnie na dwóch nogach przy podparciu na pięciu palcach lewej ręki. Swój miecz trzymała zażarcie w prawej dłoni.
- Szanse wyrównane – mruknęła. - Czas to skończyć.
Konferansjer mówił coś, wkładając w to dużo emocji, ale jego słowa były niezrozumiałe przez zadowolony z akcji tłum. Wszystko dookoła zdawało się być odcięte niewidzialnym polem, jakby ktoś oddzielił dwa światy i czasoprzestrzenie. To, co było namacalne, to jedynie pole areny, wznoszący się piach, zapach potu i palące rany. Oczy Selkatha wyraziły szaleństwo. Z pełnym szałem rzucił się na swą przeciwniczkę, próbując zakończyć jej życie jednym, gniewnym ukośnym cięciem pociągniętym zza pleców, na prawą stronę szyi Ceni. Ta zablokowała cios mieczem, lekko przykucając, by zwiększyć swoją amortyzację. Odbiła ostrze ku górze i wymierzyła kopniaka w kolano Selkatha. Gladiator nie zdążył uniknąć ataku i przez to padł na chorą nogę. W ostatnim akcie desperacji, z tego poziomu, spróbował przeciąć Twi’lekankę wpół. Padawanka spodziewała się, że przeciwnik odrzuci broń, albo podda się w jakiś inny sposób... Więc nie zdołała zablokować całkowicie ciosu, który zranł ją w udo. Pisnęła z bólu i w ostatecznym akcie zakończenia pojedynku wymierzyła najsilniejszego kopniaka jak potrafiła z drugiej nogi w płaskie czoło przeciwnika.
Trybuny zamarły.
Ciało gladiatora leżało bezwładnie na arenie.
- Wygrywaaa... Niebieska Laleczka! - krzyknął przez głośniki konferansjer, a widzowie poparli go gwizdami i brawami.
Kaaycen wypuściła powietrze z ulgą, słaniając się na nogach. Czerwona krew spływała po białym kombinezonie by opaść na żwir areny, który zapewne niejedną krew już pochłonął. Oba światy ponownie połączyły się w jeden.
Po Selkatha przyszła dwójka ludzi z noszami repulsorowymi. Byli ubrani w sterylne, jasne kombinezony. Zapakowali go i zaczęli kierować do wyjścia. Tego samego wyjścia, którym według planu miała udać się Kaaycen do zaznaczonego na mapie pokoju.
Ruszyła dopiero po chwili, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, wślizgując się między skrzydła drzwi w ostatnim momencie. Znowu założyła miecz na plecy i zaczęła powoli i ostrożnie stawiać kroki w kierunku umówionego miejsca.
O dziwo po drodze nie widziała nikogo. Korytarze były w pełni puste, a na końcu tego, w którym się znajdowała, stała tajemnicza turbowinda, do której zabierają przegranych. Przy swoim boku miała wejście do klozetki, w której prawdopodobnie był już Wookiee.
Uchyliła delikatnie drzwi.
- Grrwalu? Jesteś tu? Wygrałam...
Włochata łapa wciągnęła na do środka, po czym cicho zamknęła za nią wejście. Rzeczywiście była to istota, która miała się tu znajdować. Teraz trzeba było czekać na Casiję lub Pondiego. Zależało, kto wygra pojedynek.
Pokój był ciasny ze względu na upchane w nim półki i graty, ale dwójka nadal mogła w nim swobodnie przesiadywać. Wśród gratów znajdował się mop z wiaderkiem, rozwalony droid sprzątający, rolki papieru odświeżaczowego i wiele innych nieprzydatnych, prawdopodobnie zniszczonych urządzeń. Kaaycen dostrzegła papier odświeżający, rozwinęła rolkę i zaczęła bandażować krwawiące udo. Gdy już skończyła, zabandażowała jeszcze lekko nacięty tors, po czym usiadła naprzeciw Wookieego, wpatrując się w niego dużymi, niebieskimi oczami.
Grrwaell przewyższał ją kilkoma parametrami. Prawdopodobnie zmiażdżyłby ją i odciął całkowicie dopływ tlenu, gdyby z jakiegoś powodu się na nią położył. Jego oczy patrzyły bez chwili zawahania czy wstydu w źrenice Twi'lekanki. Wydawał się bardzo spokojny mimo tego, co zamierzali zrobić.
Nagle wskazał jednym palcem na Cenię i jej miecz. Zdjęła go z pleców i wystawiła ostrzem w dół, jakby chciała mu go dać.
- Weź, proszę - zaproponowała lekko zmieszana, nie wiedząc o co włochaczowi może chodzić.
Grrwaell pokręcił głową. Chwilę myślał, po czym wziął jej miecz i pokazał pazurem na jej dłonie, a następnie na broń, którą trzymał. Twi’lekanka wystawiła ręce wewnętrzną częścią do Wookieego.
- Coś nie tak? Wybacz ale nie rozumiem twojego języka.
Bestia westchnęła, po czym powoli złapała ją za nadgarstek i powiedziała coś w swoim języku, będąc blisko jej twarzy, przez co poczuła drżenie ryku, a następnie oddała, a raczej odrzuciła miecz do jego właścicielki.
Cen westchnęła, łapiąc miecz i kładąc go obok.
- Oni już zaczęli walczyć? Po prostu kiwnij głową.
Grrwaell za to przecząco pokręcił. Następnie wykonał ruch w stronę Ceni, jakby chciał ją pchnąć, ale kawałek przed nią się zatrzymał i ponownie wskazał na Padawankę.
- Chodzi ci o Moc? – zapytała Jedi.
Skała potwierdził skinieniem, po czym ponownie wskazał na jej miecz.
- Mam podnieść miecz Mocą?
Wookiee mruknął coś, co pewnie znaczyło "nie", po czym wstał do droida i wyrwał mu świecące diody fotoreceptorów. Pokazał jej to, po czym jego palec znowu spoczął na ostrzu miecza Padawanki.
- Chodzi ci o rozbrajanie Mocą?
Zbita lekko z tropu próbowała dalej zgadnąć myśl włochatego towarzystwa. Grrwaell wykonał gest proszący o podanie mu broni, więc Twi’lekanka podała mu miecz, tak jak poprosił. Ten teraz w jednej dłoni trzymał broń a w drugiej diodę, która niestety już nie świeciła. Po tym wykonał gest połączenia ich i spojrzał pytająco na Kaaycen.
- Aaahaa. – Padawanka pokiwała głową z aprobatą. - Jesteś ciekaw co z moim mieczem świetlnym?
Wookiee mruknął coś, jakby krótkie, potwierdzające "mhm", i oddał miecz Padawance. Po tym usiadł na przeciwko niej, jak wcześniej, czekając na odpowiedź.
- Cóż... Byl wyjątkowy... – zaczęła. – Znaczy, jest. - Odłożyła miecz na bok i usiadła naprzeciwko. - Zbudowałam go na podstawie projektu, który mi się przyśnił... Miałam wizję swojego miecza i razem z moim Mistrzem udało się go stworzyć... Teraz ma go mój Mistrz, bo niestety warunki umowy z Logarem obejmowały jego odebranie. - Lekko posmutniała. - Jak się stąd wyrwiemy i znajdę mojego Mistrza, to ci go pokażę. - Przyciągnęła blaszany miecz do ręki i zaczęła imitować dźwięki miecza świetlnego, ruszając nim. - A ty.... - Odłożyła miecz. - Słyszałam, że Wookiee mają swoje własne, personalizowane kusze, które sami robią. - Spojrzała wymownie na towarzysza.
Grrwaell wzruszył ramionami i złapał za swój sierp, patrząc smutno w dół.
- Odebrali ci i kazali walczyć tym? – Kaaycen spojrzała na Skałę ze współczuciem.
Włochacz poruszył dłonią jak falą, co zapewne miało znaczyć "tak jakby".
- Myślisz, że da się ją jeszcze odzyskać? – dopytała Padawanka. - Że może gdzieś tu być?
Grrwaell zaprzeczył ruchem głowy.
- Cóż... – Jedi ciągnęła rozmowę. - Myślę, że spokojnie dasz radę zbudować drugą, jak już wydostaniemy się stąd.
Nagle rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi, a wraz z dźwiękiem ich zamknięcia pojawiła się Casija.
- Gotowi? - rzuciła do nich. Jej postawa i wyraz twarzy jasno przedstawiały spięcie i strach.
- Jak nigdy wcześniej - podsumowała lekko zniecierpliwiona Cen. - Grrwaell okazał się bardzo rozmownym kompanem... Jeżeli rozmowe na migi nazwiemy rozmową.
Wookiee wstał i po drodze do wyjścia złapał za swój sierp, który przez cały czas stał oparty o jedną z półek.
Po upewnieniu się, czy nie ma nikogo w korytarzu, wyszli na niego i zamknęli za sobą kanciapę. Turbowinda, która była ich celem, a także miejscem, gdzie zabierano rannych, znajdowała się kilkadziesiąt metrów od nich, po prawej stronie.
- Jest na korytarzu monitoring? - upewniła się Twi’lekanka.
- Wyłączony - zapewniła Catharka, której dwa sejmitary spoczywające na plecach ociekały powoli krwią, która zatapiała się w sierści. Jeden z mieczy jednak był tak ubrudzony tym szkarłatnym płynem życia, jakby został do połowy zanurzony w ciele. - Ruszajmy. - Pognała do turbowindy.
Gdy znaleźli się przy niej, Casija dotarła do panelu, a Grrwaell pilnował tyłów, wypatrując niespodziewanego zagrożenia.
- Twoje miecze... - Padawanka krzywo spojrzała na Catharkę. - Zabiłaś Pondiego?
W tym momencie drzwi do kapsuły się rozsunęły i można było jechać na inne piętro. Casija wpadła do środka i zaczęła poganiać ich, jakby nie usłyszała pytania. Wookiee czekał, aż Jedi wejdzie, by zamknąć pochód.
Twi’lekanka weszła bez dłuższego zastanowienia.
- A Logar zapewniał, że nikt nie umiera - warknęła na myśl o poświęceniu Bothanina.
Trójka zjeżdżała w dół kilka sekund. Gdy turbowinda otworzyła się, zobaczyli przestrzeń pełniącą rolę przedsionka. Jej ściany były w ciemnych odcieniach szarości wymieszanej z granatem, a wszystko oświetlały lampy fluorescencyjne przytwierdzone do sufitu. Pojawienie się gladiatorów przeszkodziło w rozmowie trzem Weequayom uzbrojonym w broń blasterową oraz dwójce Gamorreańczykom dzierżącym topory. Grupa po chwili szoku rzuciła się w stronę windy z pełni agresywnym zamiarem.
Kaaycen sięgnęła Mocą do słabych umysłów świnioludzi, jak wcześniej zrobił to Mistrz Vegrula.
- Nie chcecie z nami walczyć. Chcecie zakończyć warte i... iść się napić – stwierdziła, a Gamorreanie spojrzeli ze zdziwieniem po sobie, chrumknęli coś do siebie, jakby się gdzieś umawiali, i bez słowa minęli Weequayów, kierując się do turbowindy. Casija za to rzuciła sejmitarami w dwójkę piratów, a Wookiee ryknął ostatniemu w twarz, by następnie pchnąć go sierpem i nadziać na niego. Ostatnim dźwiękiem, jaki się wydał, był odgłos jadącej w górę turbowindy z Gamorreanami na pokładzie.
Grrwaell spojrzał po wszystkich, by upewnić się, że nikt nie jest ranny, po czym aprobująco kiwnął głową do Twi'lekanki.
Padawanka wzruszyła ramionami, udając, że nic się nie stało.
- Co dalej?
Grrwaell bez słowa ruszył do kolejnego pomieszczenia, rozwierając klapy drzwi. Za nimi znajdowała się szeroka sala, a w niej dwa przejścia, z czego jedno większe i najwidoczniej ważniejsze od drugiego. Mianowicie były to zatrzaśnięte wrota oraz manualne drzwi wyglądające jak wejście do sali operacyjnej.
- Chyba tam "naprawiają" tych "zepsutych" - Cen zmarszczyła brwi, znacząco patrząc na Casiję.
Catharka wyglądała na speszoną i wystraszoną do tego stopnia, jakby nie była w stanie odpowiedź Padawance. Grrwaell za to próbował otworzyć tajemnicze przejście, majstrując przy panelu, jednak bez sukcesu. Zawołał do siebie Casiję, więc i ona starała się obejść zabezpieczenia. W trakcie, gdy catharskie pazury robiły wszystko, by odkryć, co się kryje za wrotami, rozległy się krzyki z przedsionka. Oczywiste było, że przybyli strażnicy Logara. Wookiee, ponaglany sytuacją, wbił sierp w panel i drzwi się otworzyły.
Wrota kryły za sobą długi, kilkudziesięciometrowy korytarz, a po każdej z jego stron ciągnęły się rzędy wejść do nieznanych pomieszczeń. Na końcu było przejście do jeszcze innej sali. Co ciekawe, przy każdej parze klap od drzwi zamontowany był panel i niewielki monitor przedstawiający obraz z kamery znajdującej się w środku. Widać było, że pomieszczenia te są celami, na co wskazywały pojedyncze klatki z pola siłowego zamontowane we wnętrzu. Niektóre izby były puste, ale w innych było widać przedstawicieli różnych ras.
Grrwaell złapał mocno Twi'lekankę za ramię i, patrząc na nią swoim odważnym i nieco przerażającym wzrokiem przedstawiającym jego niezłomną naturę, wskazał jej głąb korytarza, by się do niego udała. Sam złapał pewniej sierp i wraz z Casiją stanął twarzą w stronę drzwi prowadzących do turbowindy. Gdy tylko puścił Kaaycen, ta rzuciła się biegiem do wskazanego korytarza…
Praktycznie każdy Jedi wiedział o specjalnych cechach Huttów. Istoty te, nie dość że inteligentne, to jeszcze były odporne na czytanie im w myślach i wpływanie na nich Mocą. Jednak nadal byli przez nią złączeni z innymi stworzeniami galaktyki i możliwe było ich wykrycie. Twi’lek nie miał większego problemu ze znalezieniem tropu. Logar wyróżniał się świadomością swojej wyższości nad innymi.
Vegrula Otan, okryty płaszczem, wszedł do turbowindy i ze złączonymi dłońmi zaczął zjeżdżać w dół, śladem swojego celu. Hutt znajdował się na najniższych poziomach. Twi’leka zastanawiało, co tam robi Logar. Dolne piętra zazwyczaj są zarezerwowane dla służby, czy raczej bardziej trafnie – niewolników.
Gdy klapy rozsunęły się przed nim, widział przed sobą ciemny tunel, gdzie kable i rury tworzyły ściany, a zimne kraty były podłożem. Było słychać cieknącą wodę i okropny smród przypominający martwą banthę. Twi’lek zaczął stąpać. Korytarz był szeroki i na końcu się rozdwajał. Wtedy usłyszał piracki śmiech. Płynnym ruchem skoczył w bok i ukrył się za słupami. Dwójka rozmawiających spacerowiczów poszła dalej, nie skręcając do turbowindy. Gdy odgłosy trochę ucichły i Jedi wyczuł brak skupienia ich właścicieli, wyszedł z kryjówki i wyszedł na rozwidlenie. Popatrzył w prawo i zobaczył odchodzących piratów rasy Nikto, dość wątłej budowy. Nie dając temu światu czasu na reakcję, ruszył w lewo.
Był coraz bliżej władcy pałacu. Właściwie był już o krok od zobaczenia go. Gdy znalazł się w obszerniejszym pomieszczeniu, dostrzegł Logara. I tutaj było ciemno i mokro, jednak było więcej wolnej przestrzeni, przez co można było łatwiej oddychać. Hutt znajdował się na saniach repulsorowych i wpatrywał się w Mistrza Jedi zupełnie tak, jakby na niego czekał. Odległość między nim a Vegrulą wynosiła niecałe piętnaście metrów.
Hutt zaśmiał się ciężko przy akompaniamencie błyskotek dzwoniących na jego ciele od wywołanego drżenia.
- Witaj, Jedi – przemówił w swoim obślizgłym języku i językiem. – Nie pozwoliłem ci tu wchodzić.
- Logarze, przyznaj się do winy – przemówił Twi’lek, patrząc z pełną powagą na Hutta. Zdjął z czoła płaszcz i stanął pewnie.
- Och, jakiej winy? – Głos pana pałacu odbijał się basem od jego ścian, jakby cały ten budynek był jego narządem rezonującym.
- Twój pracownik cię zdradził, a twoim pracownicy mnie zaatakowali. Razem z przewodzącym im Sithem. Są to wystarczające dowody na to, że dokonujesz zbrodni.
Hutt nagle stracił humor, a jego gębę okrył gniew.
- Mówisz o tym Sicie?
W tym momencie kilka metrów za plecami Vegruli pojawił się ten sam mroczny wojownik, z którym Jedi mierzył się dzień wcześniej.
- Zajmij się nim, Darth Ha’tirze – polecił Logar, kiedy między nim a dwójką użytkowników Mocy pojawiło się fluorescencyjne, błękitne pole siłowe. – A! I jeszcze jedno, Mistrzu Jedi. Doszedłem do wniosku, że, z różnych przyczyn, twoja uczennica powinna szybciej poznać smak areny. - Po tych słowach odwrócił się na swoich saniach repulsorowych i zniknął w czeluściach podziemi.
Twi’leka zaniepokoiły te słowa. Czy to miała być kara? Nagła zmiana planów wynikająca z krytycznej sytuacji?
Gdy Vegrula obejrzał się na Sitha, ten już miał włączony podwójny miecz świetlny. Tym razem w jego postawie było coś innego. Brak cierpliwości i wyciszenia. Chęć zemsty i wyrównania rachunków przebijała jego maskę i przedstawiała prawdziwą naturę. Do tego zbyt długo musiał ukrywać swoją obecność. Mimo to nie tracił opanowania, niczym najlepszej klasy przedstawiciel swojego mrocznego Zakonu.
Mistrz Jedi nie bał się. Rękojeść znalazła się w jego dłoni i wypuściła z siebie strumień niebieskiego światła, które spoczęło na oparzonym obliczu Twi’leka i odbijało się od jego zwężonych oczu. Jak na sygnał, oboje ruszyli na siebie. Ostrza zderzyły się ze sobą i co chwilę wybuchały światłem, ścierając się ze sobą. Wymiany ciosów były szybkie. Vegrula, mimo mierzenia się z podwójnym mieczem świetlnym, nie cofał się o krok. Wtedy Sith uwolnił wcześniej skrywaną energię i przyłożył więcej siły do przełamania parowań Jedi i poziomego przejechania końcówką klingi o jego brzuch. Twi’lek odskoczył, łapiąc się za przypaloną ranę. Obrażenie było na tyle powierzchowne i przyżegane, że wypływająca krew była prawie niewidoczna. Vegrula, nie zważając na ból i odruchy, złapał ponownie oburącz swój miecz i pobiegł na wojownika ciemności. Kilka metrów od niego podskoczył i zastosował technikę Spadającej Lawiny, lądując z nieludzką siłą na Sitha. Przeciwnikowi udało się zablokować atak, lecz energia kinetyczna Mistrza Jedi była tak przeważająca, że niebieskie ostrze obniżyło poziom czerwonej klingi i przejechało po hełmie Dartha. Tym razem to Ha’tir cofnął się.
Twi’lek czuł jego zdziwienie. Przebiegło ono po pomieszczeniu niczym chwilowy, elektryczny impuls. Hełm opadł z brzękiem na kraty, dymiąc jeszcze od kontaktu z ogromną temperaturą. Ciemnoskóry mężczyzna o długich, siwych włosach i oczach przepełnionych Ciemną Stroną wpatrywał się w Jedi, nie zważając na krew ściekającą z jego czoła. Opadała ona na pojedyncze kosmyki, barwiąc je szkarłatnym kolorytem. Płomień jego oczu ironicznie zwiększał chłód w pomieszczeniu. Jedi teraz zrozumiał, co było przyczyną wcześniejszego spokoju jego przeciwnika. Pielęgnował on swoje emocje niczym opał do pieca, wrzucany teraz w pełni, by wybuchnąć niewyobrażalnym żarem. Dla Vegruli było to zagrożenie i szansa. O ile potęga jego wroga wzrastała, o tyle skupienie słabło. Teraz był podatny na robienie błędów.
Darth Ha’tir pobiegł i sunął na kolanach w stronę Twi’leka, chcąc swym podwójnym mieczem świetlnym przeciąć nogi Jedi na poziomie kolan. Mistrz Otan przeskoczył atak, wykonując salto, i w trakcie lotu już się obrócił, by odciąć znajdującą się teraz niżej głowę Sitha. Użytkownik Ciemnej Strony ustawił klingę pionowo i tym samym zablokował cios. Kierowany gniewem, posłał błyskawicę w Vegrulę. Jedi zasłonił się mieczem, jednak fala uderzeniowa była tak silna, że elektryczność ta posłała go na ścianę. Nim o nią uderzył, zdążył przywołać Moc do zamortyzowania upadku. Dzięki temu nie wyrządził mu on szkody. Jednak chwila dezorientacji sprawiła, że wzrok Twi’leka go zawiódł. Gdy podniósł powieki na Sitha, kolejna błyskawica leciała w jego stronę.
Czas nagle spowolnił, a elektryczna wiązka leciała coraz wolniej, aż praktycznie zatrzymała się w miejscu. Vegrula zrobił piruet w swoją lewą stronę i w tym samym czasie atak Dartha trafił w ścianę i rozszedł się po niej, przywracając percepcję czasu do realnego poziomu. Twi’lek, chcąc wyjść z sytuacji bronienia się, wskazał rozwartą dłonią na Ha’tira i pokierował kosmiczną energią na przeciwnika, chcąc go tym odrzucić do na pole siłowe. Nie przewidział jednak, że płomień wzniecany emocjami da Sithowi tyle mocy, że niedbałym, lecz spiętym, machnięciem ręki rozproszy falę uderzeniową. To był moment, kiedy Vegrula zdał sobie sprawę z tego, z jak silnym przeciwnikiem się mierzy. Prawdopodobnie było to jedno z większych zagrożeń, z jakimi było mu dane się kiedykolwiek zmierzyć. Jednak nie mógł poddać się lękowi. Strach prowadzi na Ciemną Stronę Mocy, a Vegrula bardzo nie chciał dołączyć do jej oddziałów. Dlatego ponownie złapał oburącz swój miecz świetlny z ostrzem skierowanym w górę, trzymanym po prawej stronie ciała, i zamknął oczy, biorąc głębokie wdechy i spokojnie wypuszczając powietrze.
Czas powolnie zwolnił, otaczając Twi’leka swą tarczą. Moc napływała do niego, nie napotykając żadnych oporów. Usunął z umysłu bramy emocji i w myślach nadał swemu ciału mniejsze znaczenie, by to jego duch stanowił naczynię i podstawę dla kosmicznej energii. Przepełniony tą siłą, otworzył leniwie swe powieki i posłał spojrzenie przymierzającemu się do biegu Ha’tira. Tempo wydarzeń powoli zwiększało się, by w efekcie końcowym wrócić znowu do normy. Mistrz Jedi zaczął stawiać kroki i wraz z Sithem pognali na siebie. Chwilę przed kontaktem zamachnęli się świetlistymi klingami na swoje ciała i zderzyli z impetem nadanym przez Jasną i Ciemną Stronę.
Zaległa cisza.
Moc powoli odchodziła z pomieszczenia, rozpływając się w swój naturalny stan.
Opancerzone kolana opadły na ziemię, a chłód przeminął. Ha’tir, z dziurą w sercu, runął na kraty, które bez oporów przyjęły jego krew.
Twi’lek przypiął miecz do pasa i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pole siłowe nadal stało, więc nie mógł ruszyć śladami Logara. Wyłączenie go byłoby zbyt trudne i czasochłonne. Chcąc złapać swój cel, musiał obrać inną ścieżkę. Królowa zawsze jest w swym ulu… Musiał dotrzeć do sali królewskiej Hutta.
Padawankę obudziło pukanie w drzwi.
Nie wstając, przesuneła ręką, by Moc schowała panel drzwi w ścianie. Wejście stanęło otworem, a w nich ukazał się uśmiechnięty i gotowy do działania Pondi, z młotem bojowym spoczywającym na jego ramieniu.
- Wstawaj, kociaku. Będziemy na ciebie czekać na stołówce - oznajmił, emanując radością i energią.
- Kociaku... - mruknęła do siebie Cen. - To nie ja tu jestem porośnięta futrem…
Po dosłownie sekundzie rozbudzenia Twi’lekanka chwyciła swój miecz, założyła na plecy i ruszyła za Bothaninem.
- Ale jesteś nowa. - Wystawił język, robiąc sobie żarty.
Ponownie przechodzili przez salon. Był on na planie kwadratu i wyglądał bardzo klimatycznie. Meble wykonane z ciemnego drewna i fotele pokryte czerwonym, szlacheckim materiałem wyposażały pomieszczenie. Był nawet kominek, nad którym wisiał wideoekran wyświetlający ostatnie wiadomości z HoloNetu. W salonie tym siedziało kilku gladiatorów, którzy odwrócili wzrok od holowideów i obejrzeli się za Kaaycen. Ciężko jednak było wyczytać z ich spojrzeń, czy było ono spowodowane zainteresowaniem, czy zwykłym odruchem wywołanym osobą naruszającą ich przestrzeń.
Minęli ich i skręcili w lewo, pokonując jeden z trzech korytarzy pokojów. Na jego końcu znajdowały się drzwi do stołówki. W środku zebrała się większość uczestników areny. Pomieszczenie to było obszerne. Wyglądało sterylnie i miało coś w sobie z więziennego klimatu. Największą uwagę zwracał jednak chwilowo wyłączony wideoekran, zajmujący połowę wysokości ściany. Po jednej ze stron znajdowała się kucharka rasy Besalisk, wydająca kolejne porcje śniadaniowe.
Pondi podszedł tam wraz z Cenią. Podano im na tacach kilka łych zmielonych potraw z żeloowocem w bonusie. Bothanin kiwnął Twi'lekance głową, a ta zauważyła, gdzie ją prowadzi. Przy jednym ze stołówkowych stolików siedzieli Grrwaell, Casija i wcześniej poznany Weequay. Przysiedli się do nich i przeszli do posiłku.
- Grrwaell ma plan - rozpoczął Pondi.
- Słuchamy uważnie - Kaaycen wzięła kawałek potrawy na widelec. Dość dawno nie jadła.
Bothanin popatrzył na Wookieego, co bestia odwzajemniła niemym spojrzeniem, dzięki któremu Pondi wszystko zrozumiał - Grrwaell wolał polecić przedstawienie planu koledze, by zaoszczędzić zbędnego tłumaczenia języka nieznanego Ceni.
- Według naszych informacji dzisiaj będzie walczyła cała nasza czwórka. - Wskazał na wszystkich oprócz Kaaycen. - Jesteśmy pewni, że Grrwaell wygra. Casija prawdopodobnie też. Moja i jego... - wskazał na Weequaya - ...sytuacja może być trudniejsza. W każdym razie pomysł jest taki, by zwycięzcy wśród nas, schodząc z areny, schowali się w jednym z pomieszczeń znajdujących się w korytarzach prowadzących gladiatorów na arenę. Tymi samymi korytarzami sprowadzani są przegrani. Zawsze zabierają ich do windy, podobno do izby medycznej czy coś takiego. Casija, która ma walczyć ostatnia, przyjdzie po resztę skrywającą się w klitce i pójdziemy sprawdzić, gdzie prowadzi winda. Ty w tym czasie będziesz obserwować sytuację - Bothanin skierował do Twi'lekanki.
Cen kiwnęła głową w pośpiechu.
- Jak twoja rana, Grrwaell? - zapytała z troską.
Wookiee zdążył jedynie spojrzeć na nią, kiedy Catharka wyraziła swoim wyrazem twarzy zdziwienie, patrząc za plecy Ceni, i mruknęła cicho:
- Coś jest nie tak...
Wideoekran był włączony, a na nim prezentowała się lista walk, które się odbędą tego dnia. Wyglądała ona następująco:
1. Skała - Grzmot
2. Wodnik - Niebieska Laleczka
3. Casija - Wściekły Kundel
Pondi zakrył twarz. Nie wiadomo, czy ze wstydu spowodowanego pseudonimem, czy ze względu na fakt, że będzie się musiał zmierzyć z Catharką. Kaaycen zmrużyła oczy.
- Który z was to "Wodnik"?
Weequay wskazał na Selkatha siedzącego po drugiej stronie stołówki.
- Jak duży mam problem? – dopytała.
- Wygrał tylko raz - poinformował Bothanin. - Dasz sobie radę.
Wookiee potwierdził skinieniem głowy, po czym wstał i ruszył do wyjścia.
- Tutaj masz plan poziomu areny. - Pondi wyciągnął z kieszeni kawałek papieru z naniesionym na nim na szybko, ale czytelnym, schematem korytarzy i pomieszczeń. Czerwonym krzyżykiem został zaznaczony pokój, do którego miała się udać Kaaycen, jeżeli by wygrała walkę. Po tym przełknął ślinę. -Ja albo Casija przyjdziemy po was i przejdziemy do dalszej części planu.
- W porządku. – Cen dokończyła jedzenie i poszła się przygotować do walki.
Arena pilnie czekała na swoich gości, by utulić ich trybunami i zabawić lalkami zwanymi gladiatorami. Blaski reflektorów i otoczka sportowego ducha były paliwem dla dopaminy kotłującej się we wszelakich ciałach – nawet tych o niestałej konsystencji. Dwie bramy po obu końcach pola walki stały otwarte niczym paszcze, czekając, aż wydobędą się z nich oczekiwane przez wszystkich kąski.
Tak też się stało, kiedy spiker wyrzucił przez głośnik dwie nazwy: Skała i Grzmot. Z jednego wyjścia wymaszerował brunatny Wookiee, trzymając w swej łapie długi sierp z pozłacanym ostrzem w kształcie półokręgu. Oprócz tego miał na sobie jeszcze jedynie czerwoną chustę z wyszytymi na niej wzorami. Grrwaell stanął na środku areny i podniósł broń, pobudzając publiczność do oklasków. Uderzył durastalową rękojeścią o ziemię i popatrzył w otchłań, z której wyszedł potężnie zbudowany i w pełni opancerzony Gotal z kiścieniem. Gladiatorzy posłali sobie pełne godności spojrzenia i kiwnęli głową.
Ci wojownicy doskonale znali zasady Sądu – jeden zwycięża, drugi znika w zapomnieniu. Jednak tym razem Skała i Grzmot, najwięksi weterani areny, chcieli nadać tej walce innego znaczenia. Wygrany miał stać się wybawcą, przywódcą i nadzieją do złamania pęt Pałacu Logara. Natomiast przeznaczeniem przegranego była przemiana w symbol wolności, opał dla pamięci i energię dla ducha walki.
Walka została rozpoczęta. Dwójka wojowników skoczyła na siebie z rzadko spotykaną tutaj siłą. Grrwaell wykonał kilka obrotów sierpem i zamachnął się nim na Gotala. Ten jednak uchylił się przed atakiem i barkiem rzucił się na Wookieego. Włochata bestia przeskoczyła przez niego, wykonując koziołek przez jego plecy. Po wylądowaniu na nogach uderzył rękojeścią w plecy Grzmotu. Trafiony gladiator zachwiał się na nogach, po czym wykonał z półobrotu kontratak, skierowując ciężką kulę w Grrwaella. Wookiee cofnął biodra, wyciągając przed siebie łapy, by nie stracić równowagi, i uniknął ataku. Z tej dwójki to on był tym, który przetrwał najwięcej walk na arenie.
Sierp uderzył przed Gotalem, utykając w piachu. To był moment, który rogaty gladiator wykorzystał do uderzenia pięścią w szczękę włochacza. Krew prysnęła na ziemię. Pole walki wchłonęło ją, a atmosfera zgęstniała, jakby Pałac Logara domagał się ofiary. Wookiee, w pełni zachowując skupienie, kopnął w klatkę piersiową Grzmotu i tym samym chwilowo pozbawił go oddechu. Gotal zatoczył się i spojrzał głęboko w oczy swego przeciwnika. Jego ręka spoczywała na mostku. To był moment, kiedy się poddał. Grrwaell bardzo dobrze znał to spojrzenie. Wiele takich spojrzeń było mu dane ujrzeć i pozbawić nadziei. Jednak w tych oczach widział coś jeszcze – pełne honoru oddanie chorągwi w zamian za zakończenie tego. Gotal, domyślający się, że są to jego ostatnie dni, zanim zniknie w paszczy Pałacu i już nie wróci, podjął decyzję o staniu się moralnym sztandarem dla gladiatorów, który ma podźwignąć Grrwaell.
Rękojeść sierpa uderzyła go swą końcówką w spód szczęki i posłała na grunt. Walka skończona. Grrwaell stał nad przytomnym ciałem. Doskonale wiedział, że Gotala było stać na wiele więcej. To była dobrowolna ofiara.
Tłum jak zwykle był zadowolony. Nie miał wysokich wymagań. Wookiee, jeszcze zanim przybyła służba, by na repulsorowych noszach zabrać gladiatora, klęknął nad Grzmotem i uścisnął jego rękę, oddając mu hołd…
Twi’lekanka owinęła bandażami dłonie, by zapewnić lepszą stabilność broni, założyła miecz na plecy i ruszyła do wskazanego jej wcześniej miejsca. Po przekroczeniu progu drzwi od kompleksu gladiatorów, zauważyła czekającą na nią obstawę ośmiu Gamorreanów. Zaprowadzili ją turbowindą na niższy poziom pałacu. Po otworzeniu się drzwi, ujrzała korytarz o szerokości wystarczającej dla średniej wielkości myśliwca. Miał wiele odnóg, które zgadzały się z planami przekazanymi przez Pondiego. Na końcu jaśniało wyjście na arenę, skąd dobiegały jeszcze stłumione odgłosy widzów ciągle przeżywających pojedynek Grrwaella.
Gdy była już prawie na zewnątrz, Gamorreanie odeszli, a konferansjer zapowiedział pojawienie się "Niebieskiej Laleczki." Gdy wstąpiła na pole walki, widownia powitała ją gromkimi brawami, a światło reflektorów i holokamer oślepiło ją na moment. Na arenie stał już Selkath "Wodnik". Był wyposażony w zwykły miecz i durastalową tarczę. Jeszcze chwilę cieszył się atencją okazywaną przez publiczność, zanim dostrzegł Twi'lekankę.
Gra została rozpoczęta.
Cen zdjęła miecz z pleców, wbijając wzrok w Selkatha.
- A jeszcze niedawno narzekałam jaki ten sport jest niecywilizowany.... - mruknęła do siebie, patrząc na stworzenie z wodnistej planety Manaan. Chwyciła miecz w obie dłonie i ustawiła go pionowo przed sobą. Od tej walki zależy bardzo wiele... Próbowała jeszcze przez moment poszukać obecności Mistrza, ale złapała się na próbie ucieknięcia od teraźniejszości. Pryzmrużyła oczy, pozwoliła by jej lekku opadły swobodnie na plecy, skupiła wokół siebie obecną Moc jakby w oczekiwaniu na radę "co robić dalej?" i powoli ruszyła w kierunku środka areny, pewnie stąpając po żwirze. – Wybacz, przyjacielu... - Spojrzała raz jeszcze na Selkatha, a w jej głosie zabrzmiała nuta rozgoryczenia. - Naprawdę nie chcę Cię skrzywdzić – dodała.
Selkath również zbliżał się do swojej przeciwniczki. Nagle Kaaycen poczuła dziwne ciarki na stopach, które nie wiadomo, czy pochodziły od areny, czy od Mocy.
- Nie dam się rozproszyć, nie dam się rozproszyć - powtarzała nostalgicznie.
Cen stanęła idealnie pośrodku w defensywnej postawie gotowa na każdy atak ze strony Selkatha.
Nagle Wodnik zamachnął się tarczą, zahaczając o piach znajdujący się pod jego stopami i sypnął nim w Kaaycen, po czym wykonał natychmiastowe pchnięcie mieczem wymierzone w jej wątrobę. Twi’lekanka nie zdążyła użyć Mocy by odepchnąć piach, tak więc przygotowany na ślepo blok nie był na tyle skuteczny, na ile być powinien, i ostrze Selkatha prześlizgnęło, się nacinając biały kombinezon Ceni i delikatnie nacinając skórę... Padawanka syknęła, a następnie odbiła miecz jak najdalej od swojego ciała, wykonując paradę w górę i zaraz po tym blok na drugiej stronie. Dosłownie ułamek sekundy po tym wykonała natarcie barkiem na klatkę piersiową przeciwnika. Selkath spróbował cofnąć się, by uniknąć zderzenia, ale najwidoczniej zwinność Twi'lekanki przewyższyła go, przez co stracił dech w piersiach, zataczając się do tyłu i odzyskując równowagę z wielkim trudem. Gdy podniósł spojrzenie na Jedi, widać było w nim trochę strachu, jakby się obudził z marzenia sennego, zdziwienia i przede wszystkim - skupienia. Wodnik po tym przyjął odpowiednią, zwartą pozycję, zginając nieco kolana, by zasłonić tarczą jak największy obszar swojego ciała, i rozpoczął podejście do kolejnego starcia, ponownie zbliżając się powoli do Kaaycen. Tym razem Padawanka była szybsza. Podbiegła do niego, szybko kucnęła i silnym uderzeniem miecza podbiła od spodu tarczę, równocześnie drugą ręką próbując wyrwać ją dzięki Mocy z ręki przeciwnika w celu wyrównania szans.
Selkath nie był przygotowany na taki atak, przez co tarcza wysunęła się z jego uścisku. Kaaycen mogła z nią zrobić, co chciała. Ta więc chwyciła ją i odrzuciła jak najdalej, wspomagając rzut pchnięciem. Po tym kopnęła w klatkę piersiową zdezorientowanego Wodnika, odbijając się od niego i lądując zgrabnie na dwóch nogach przy podparciu na pięciu palcach lewej ręki. Swój miecz trzymała zażarcie w prawej dłoni.
- Szanse wyrównane – mruknęła. - Czas to skończyć.
Konferansjer mówił coś, wkładając w to dużo emocji, ale jego słowa były niezrozumiałe przez zadowolony z akcji tłum. Wszystko dookoła zdawało się być odcięte niewidzialnym polem, jakby ktoś oddzielił dwa światy i czasoprzestrzenie. To, co było namacalne, to jedynie pole areny, wznoszący się piach, zapach potu i palące rany. Oczy Selkatha wyraziły szaleństwo. Z pełnym szałem rzucił się na swą przeciwniczkę, próbując zakończyć jej życie jednym, gniewnym ukośnym cięciem pociągniętym zza pleców, na prawą stronę szyi Ceni. Ta zablokowała cios mieczem, lekko przykucając, by zwiększyć swoją amortyzację. Odbiła ostrze ku górze i wymierzyła kopniaka w kolano Selkatha. Gladiator nie zdążył uniknąć ataku i przez to padł na chorą nogę. W ostatnim akcie desperacji, z tego poziomu, spróbował przeciąć Twi’lekankę wpół. Padawanka spodziewała się, że przeciwnik odrzuci broń, albo podda się w jakiś inny sposób... Więc nie zdołała zablokować całkowicie ciosu, który zranł ją w udo. Pisnęła z bólu i w ostatecznym akcie zakończenia pojedynku wymierzyła najsilniejszego kopniaka jak potrafiła z drugiej nogi w płaskie czoło przeciwnika.
Trybuny zamarły.
Ciało gladiatora leżało bezwładnie na arenie.
- Wygrywaaa... Niebieska Laleczka! - krzyknął przez głośniki konferansjer, a widzowie poparli go gwizdami i brawami.
Kaaycen wypuściła powietrze z ulgą, słaniając się na nogach. Czerwona krew spływała po białym kombinezonie by opaść na żwir areny, który zapewne niejedną krew już pochłonął. Oba światy ponownie połączyły się w jeden.
Po Selkatha przyszła dwójka ludzi z noszami repulsorowymi. Byli ubrani w sterylne, jasne kombinezony. Zapakowali go i zaczęli kierować do wyjścia. Tego samego wyjścia, którym według planu miała udać się Kaaycen do zaznaczonego na mapie pokoju.
Ruszyła dopiero po chwili, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, wślizgując się między skrzydła drzwi w ostatnim momencie. Znowu założyła miecz na plecy i zaczęła powoli i ostrożnie stawiać kroki w kierunku umówionego miejsca.
O dziwo po drodze nie widziała nikogo. Korytarze były w pełni puste, a na końcu tego, w którym się znajdowała, stała tajemnicza turbowinda, do której zabierają przegranych. Przy swoim boku miała wejście do klozetki, w której prawdopodobnie był już Wookiee.
Uchyliła delikatnie drzwi.
- Grrwalu? Jesteś tu? Wygrałam...
Włochata łapa wciągnęła na do środka, po czym cicho zamknęła za nią wejście. Rzeczywiście była to istota, która miała się tu znajdować. Teraz trzeba było czekać na Casiję lub Pondiego. Zależało, kto wygra pojedynek.
Pokój był ciasny ze względu na upchane w nim półki i graty, ale dwójka nadal mogła w nim swobodnie przesiadywać. Wśród gratów znajdował się mop z wiaderkiem, rozwalony droid sprzątający, rolki papieru odświeżaczowego i wiele innych nieprzydatnych, prawdopodobnie zniszczonych urządzeń. Kaaycen dostrzegła papier odświeżający, rozwinęła rolkę i zaczęła bandażować krwawiące udo. Gdy już skończyła, zabandażowała jeszcze lekko nacięty tors, po czym usiadła naprzeciw Wookieego, wpatrując się w niego dużymi, niebieskimi oczami.
Grrwaell przewyższał ją kilkoma parametrami. Prawdopodobnie zmiażdżyłby ją i odciął całkowicie dopływ tlenu, gdyby z jakiegoś powodu się na nią położył. Jego oczy patrzyły bez chwili zawahania czy wstydu w źrenice Twi'lekanki. Wydawał się bardzo spokojny mimo tego, co zamierzali zrobić.
Nagle wskazał jednym palcem na Cenię i jej miecz. Zdjęła go z pleców i wystawiła ostrzem w dół, jakby chciała mu go dać.
- Weź, proszę - zaproponowała lekko zmieszana, nie wiedząc o co włochaczowi może chodzić.
Grrwaell pokręcił głową. Chwilę myślał, po czym wziął jej miecz i pokazał pazurem na jej dłonie, a następnie na broń, którą trzymał. Twi’lekanka wystawiła ręce wewnętrzną częścią do Wookieego.
- Coś nie tak? Wybacz ale nie rozumiem twojego języka.
Bestia westchnęła, po czym powoli złapała ją za nadgarstek i powiedziała coś w swoim języku, będąc blisko jej twarzy, przez co poczuła drżenie ryku, a następnie oddała, a raczej odrzuciła miecz do jego właścicielki.
Cen westchnęła, łapiąc miecz i kładąc go obok.
- Oni już zaczęli walczyć? Po prostu kiwnij głową.
Grrwaell za to przecząco pokręcił. Następnie wykonał ruch w stronę Ceni, jakby chciał ją pchnąć, ale kawałek przed nią się zatrzymał i ponownie wskazał na Padawankę.
- Chodzi ci o Moc? – zapytała Jedi.
Skała potwierdził skinieniem, po czym ponownie wskazał na jej miecz.
- Mam podnieść miecz Mocą?
Wookiee mruknął coś, co pewnie znaczyło "nie", po czym wstał do droida i wyrwał mu świecące diody fotoreceptorów. Pokazał jej to, po czym jego palec znowu spoczął na ostrzu miecza Padawanki.
- Chodzi ci o rozbrajanie Mocą?
Zbita lekko z tropu próbowała dalej zgadnąć myśl włochatego towarzystwa. Grrwaell wykonał gest proszący o podanie mu broni, więc Twi’lekanka podała mu miecz, tak jak poprosił. Ten teraz w jednej dłoni trzymał broń a w drugiej diodę, która niestety już nie świeciła. Po tym wykonał gest połączenia ich i spojrzał pytająco na Kaaycen.
- Aaahaa. – Padawanka pokiwała głową z aprobatą. - Jesteś ciekaw co z moim mieczem świetlnym?
Wookiee mruknął coś, jakby krótkie, potwierdzające "mhm", i oddał miecz Padawance. Po tym usiadł na przeciwko niej, jak wcześniej, czekając na odpowiedź.
- Cóż... Byl wyjątkowy... – zaczęła. – Znaczy, jest. - Odłożyła miecz na bok i usiadła naprzeciwko. - Zbudowałam go na podstawie projektu, który mi się przyśnił... Miałam wizję swojego miecza i razem z moim Mistrzem udało się go stworzyć... Teraz ma go mój Mistrz, bo niestety warunki umowy z Logarem obejmowały jego odebranie. - Lekko posmutniała. - Jak się stąd wyrwiemy i znajdę mojego Mistrza, to ci go pokażę. - Przyciągnęła blaszany miecz do ręki i zaczęła imitować dźwięki miecza świetlnego, ruszając nim. - A ty.... - Odłożyła miecz. - Słyszałam, że Wookiee mają swoje własne, personalizowane kusze, które sami robią. - Spojrzała wymownie na towarzysza.
Grrwaell wzruszył ramionami i złapał za swój sierp, patrząc smutno w dół.
- Odebrali ci i kazali walczyć tym? – Kaaycen spojrzała na Skałę ze współczuciem.
Włochacz poruszył dłonią jak falą, co zapewne miało znaczyć "tak jakby".
- Myślisz, że da się ją jeszcze odzyskać? – dopytała Padawanka. - Że może gdzieś tu być?
Grrwaell zaprzeczył ruchem głowy.
- Cóż... – Jedi ciągnęła rozmowę. - Myślę, że spokojnie dasz radę zbudować drugą, jak już wydostaniemy się stąd.
Nagle rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi, a wraz z dźwiękiem ich zamknięcia pojawiła się Casija.
- Gotowi? - rzuciła do nich. Jej postawa i wyraz twarzy jasno przedstawiały spięcie i strach.
- Jak nigdy wcześniej - podsumowała lekko zniecierpliwiona Cen. - Grrwaell okazał się bardzo rozmownym kompanem... Jeżeli rozmowe na migi nazwiemy rozmową.
Wookiee wstał i po drodze do wyjścia złapał za swój sierp, który przez cały czas stał oparty o jedną z półek.
Po upewnieniu się, czy nie ma nikogo w korytarzu, wyszli na niego i zamknęli za sobą kanciapę. Turbowinda, która była ich celem, a także miejscem, gdzie zabierano rannych, znajdowała się kilkadziesiąt metrów od nich, po prawej stronie.
- Jest na korytarzu monitoring? - upewniła się Twi’lekanka.
- Wyłączony - zapewniła Catharka, której dwa sejmitary spoczywające na plecach ociekały powoli krwią, która zatapiała się w sierści. Jeden z mieczy jednak był tak ubrudzony tym szkarłatnym płynem życia, jakby został do połowy zanurzony w ciele. - Ruszajmy. - Pognała do turbowindy.
Gdy znaleźli się przy niej, Casija dotarła do panelu, a Grrwaell pilnował tyłów, wypatrując niespodziewanego zagrożenia.
- Twoje miecze... - Padawanka krzywo spojrzała na Catharkę. - Zabiłaś Pondiego?
W tym momencie drzwi do kapsuły się rozsunęły i można było jechać na inne piętro. Casija wpadła do środka i zaczęła poganiać ich, jakby nie usłyszała pytania. Wookiee czekał, aż Jedi wejdzie, by zamknąć pochód.
Twi’lekanka weszła bez dłuższego zastanowienia.
- A Logar zapewniał, że nikt nie umiera - warknęła na myśl o poświęceniu Bothanina.
Trójka zjeżdżała w dół kilka sekund. Gdy turbowinda otworzyła się, zobaczyli przestrzeń pełniącą rolę przedsionka. Jej ściany były w ciemnych odcieniach szarości wymieszanej z granatem, a wszystko oświetlały lampy fluorescencyjne przytwierdzone do sufitu. Pojawienie się gladiatorów przeszkodziło w rozmowie trzem Weequayom uzbrojonym w broń blasterową oraz dwójce Gamorreańczykom dzierżącym topory. Grupa po chwili szoku rzuciła się w stronę windy z pełni agresywnym zamiarem.
Kaaycen sięgnęła Mocą do słabych umysłów świnioludzi, jak wcześniej zrobił to Mistrz Vegrula.
- Nie chcecie z nami walczyć. Chcecie zakończyć warte i... iść się napić – stwierdziła, a Gamorreanie spojrzeli ze zdziwieniem po sobie, chrumknęli coś do siebie, jakby się gdzieś umawiali, i bez słowa minęli Weequayów, kierując się do turbowindy. Casija za to rzuciła sejmitarami w dwójkę piratów, a Wookiee ryknął ostatniemu w twarz, by następnie pchnąć go sierpem i nadziać na niego. Ostatnim dźwiękiem, jaki się wydał, był odgłos jadącej w górę turbowindy z Gamorreanami na pokładzie.
Grrwaell spojrzał po wszystkich, by upewnić się, że nikt nie jest ranny, po czym aprobująco kiwnął głową do Twi'lekanki.
Padawanka wzruszyła ramionami, udając, że nic się nie stało.
- Co dalej?
Grrwaell bez słowa ruszył do kolejnego pomieszczenia, rozwierając klapy drzwi. Za nimi znajdowała się szeroka sala, a w niej dwa przejścia, z czego jedno większe i najwidoczniej ważniejsze od drugiego. Mianowicie były to zatrzaśnięte wrota oraz manualne drzwi wyglądające jak wejście do sali operacyjnej.
- Chyba tam "naprawiają" tych "zepsutych" - Cen zmarszczyła brwi, znacząco patrząc na Casiję.
Catharka wyglądała na speszoną i wystraszoną do tego stopnia, jakby nie była w stanie odpowiedź Padawance. Grrwaell za to próbował otworzyć tajemnicze przejście, majstrując przy panelu, jednak bez sukcesu. Zawołał do siebie Casiję, więc i ona starała się obejść zabezpieczenia. W trakcie, gdy catharskie pazury robiły wszystko, by odkryć, co się kryje za wrotami, rozległy się krzyki z przedsionka. Oczywiste było, że przybyli strażnicy Logara. Wookiee, ponaglany sytuacją, wbił sierp w panel i drzwi się otworzyły.
Wrota kryły za sobą długi, kilkudziesięciometrowy korytarz, a po każdej z jego stron ciągnęły się rzędy wejść do nieznanych pomieszczeń. Na końcu było przejście do jeszcze innej sali. Co ciekawe, przy każdej parze klap od drzwi zamontowany był panel i niewielki monitor przedstawiający obraz z kamery znajdującej się w środku. Widać było, że pomieszczenia te są celami, na co wskazywały pojedyncze klatki z pola siłowego zamontowane we wnętrzu. Niektóre izby były puste, ale w innych było widać przedstawicieli różnych ras.
Grrwaell złapał mocno Twi'lekankę za ramię i, patrząc na nią swoim odważnym i nieco przerażającym wzrokiem przedstawiającym jego niezłomną naturę, wskazał jej głąb korytarza, by się do niego udała. Sam złapał pewniej sierp i wraz z Casiją stanął twarzą w stronę drzwi prowadzących do turbowindy. Gdy tylko puścił Kaaycen, ta rzuciła się biegiem do wskazanego korytarza…
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Sob Lut 24, 2018 1:33 pm, w całości zmieniany 1 raz
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Pałac Logara
Vegrula pokierował się tropem cyborga Intora i dzięki temu trafił do obszernego pokoju wyglądającego na jakąś salę przeznaczoną do kontroli areny albo nawet całego pałacu. Z prawej strony były drzwi do schowka. Ekrany zajmujące całą ścianę, wiszące nad równie długim panelem sterowniczym, przedstawiały obrazy z pola walki gladiatorów. Aktualnie nie było na niej nikogo. Nad całą aparaturą czuwał Intor. Nie był szczęśliwy z powodu obecności Mistrza Jedi. Widok ten zmusił go do sięgnięcia do szuflady i złapania za blaster, który automatycznie powędrował do dłoni Twi’leka i następnie skończył przy jego pasku.
Jedi stawiał kroki w stronę pachołka Logara, nie obawiając się niczego.
- Chcę odpowiedzi – zakomunikował bez ogródek.
- Niczego nie dostaniesz! Zaraz będą tutaj straże! – odpowiedział śmiało cyborg mimo paraliżującego go przerażenia, przez które był całkowicie wbity w fotel. – A! No i będzie coś jeszcze!
Vegrula machnął ręką, a Intor odjechał na kółkach na drugą stronę pokoju, kręcąc się dookoła i wołając o pomoc.
- Nie wiedziałeś, że tu zmierzam – rzucił Mistrz Jedi, analizując konsolę. – Myślałeś, że zmierzam prosto na arenę, żeby uratować swoją Padawankę. Do tego ukryłem się przed twoimi kamerami. – Spojrzał na kilka malutkich monitorów, które pokryte były czarno-białym szumem spowodowanego brakiem połączenia. W końcu kliknął pewien przycisk, przez który na wideoekranie pojawiły się różne zdjęcia i opisy.
Dla Vegruli wszystko stało się jasne w jednej chwili. Kolaże twarzy gladiatorów i ich złotych posągów, lista klientów, cennik, zamówienia… Ten pałac i jego arena nie były jedynie sportowym źródłem atrakcji. To wszystko było dobrze przykrytym czarnym rynkiem. Tworzone tutaj sławy były zamieniane w kolekcjonerskie kąski. Gladiator przegrywał, zostawał poddawany przemianie w posąg, następnie pięknie ozdabiany a na końcu wysyłany do rezydencji bogaczy z wyższych sfer, którzy spełniali zachcianki swoje lub swoich dzieciaków zachwyconych postaciami gladiatorów.
Twi’lek zdał sobie sprawę z tego, że pomniki bohaterów w sali królewskiej Logara były tak naprawdę wystawionymi na pokaz, wypchanymi okazami…
Wtedy Intor rzucił się na Jedi z krzesłem, jednak jedno stanowcze wysunięcie ręki Vegruli i mistrzowskie użycie Mocy wrzuciło go do schowka dołączonego do pomieszczenia i zamknęło go tam, wraz z siedziskiem, co zakończyło się łomotaniem w panele, jako próba desperackiego uwolnienia się.
- Niech krzesło będzie z tobą – dorzucił Jedi, wyciągając holodyskietkę z terminala i chowając ją do kieszeni.
Vegrula ruszył do wyjścia, a na jednym z ekranów za nim pojawiła się twarz jego Padawanki, czego już nie zobaczył…
Kaaycen, przemierzając korytarz, widziała w monitorach różne twarze. Wszystkie raczej były nieznane. Jednak wymyślne stroje wskazywały jasno, że są to gladiatorzy. Po kilku celach Padawanka znalazła taką, w której znajdował się Nautolanin w czarnym stroju z peleryną. Otworzyła ją i stanęła w wejściu.
- Czarna Śmierć? – zapytała. - Nieważne. Odzyskujesz wolność. Pomóż mi wydostać resztę.
W pomieszczeniu było stosunkowo ciemno. Gladiator siedział w klatce, medytując spokojnie. Gdy podniósł wzrok na Kaaycen, wstał i wyprostował się. Był nieco wyższy od niej, ale smukłej budowy.
- Czarna Sprawiedliwość... ale wolę Luno. - Wyglądał na przemęczonego albo czymś otumanionego. - Musisz otworzyć klatkę. - Wskazał na przyciski znajdujące się w panelu klatki.
- Jeżeli wejdę, te drzwi się nie zamkną? – Twi’lekanka zapytała zachowawczo.
Luno rozejrzał się.
- Zamkną się automatycznie, ale z tej strony, jak wychodzisz, to otwierają się same.
Padawanka mimo wszystko zdjęła miecz z pleców i zablokowała możliwość zatrzaśnięcia się drzwiom. Podeszła do panelu i otworzyła klatkę.
- Chodź. Wrażeniami się podzielisz później.
- Nie. – Nautolanin chwycił ją mocno za nadgarstek i popatrzył złowrogo w jej oczy.
- Co?! - Cen zdziwiła się. - Zwracam ci wolność... Wam wszystkim. Nie tego chcecie?
- Nie. - Powtórzył i wyciągnął rękę za plecy Ceni, w stronę drzwi. Skupił się mocno, co było widoczne po jego mimice. Miecz Padawanki nagle zadrgał i powędrował do dłoni Nautolanina. Przez to drzwi się zatrzasnęły, a w środku zapanowała totalna ciemność. Nawet klatka już nie emitowała światła, ponieważ jej pole siłowe było wyłączone. Twi'lekanka poczuła, jak jest gdzieś ciągnięta. Zmysły, pamięć o rozmieszczeniu wszystkiego w pomieszczeniu i umiejętność widzenia w takich warunkach podpowiadały jej, że gladiator zabrał ją za klatkę i uścisnął.
- Co ty robisz?! – krzyknęła Jedi. Wtedy poczuła chłód i ciarki na plecach, do czego dołączyło parcie dłoni na usta, by przeszkodzić jej w wymawianiu słów. Gdy nie mogła mówić, zaczęła piszczeć, próbując odepchnąć Mocą od siebie Luno.
Zanim jednak tego dokonała, Nautolanin przelał do umysłu Padawanki uspokajające emocje, po czym zabrał rękę z jej twarzy.
- Uspokój się! - krzyknął poprzez szept. - Sięgnij Mocą.
Twi’lekanka momentalnie się uspokoiła.
- Sięgnąć Mocą gdzie?
- Poza to pomieszczenie. – Czarna Sprawiedliwość wsunął miecz, który wcześniej przywołał, w dłoń Kaaycen.
Padawanka zamknęła oczy i sięgnęła Mocą na korytarz, jak Luno jej zaradził. Wśród kilku świadomości wyczuła jedną, o wiele zimniejszą od reszty. Była coraz bliżej i z każdym krokiem upewniała w swojej naturze - Ciemna Strona. Kaaycen otworzyła oczy.
- To, co wyczułam... - Zmarszczyła brwi. - Ciemna Strona... Ale czym ten ktoś, czy coś, jest?
Nagle rozległ się syk rozsuwanych drzwi i do więzienia wpadło światło. Kaaycen i Luno stali za klatką, ale to nie było przeszkodą dla nowego przybysza. Wejście po chwili zamknęło się i pozostał tylko błysk i brzęczenie czerwonego miecza świetlnego.
- Wiem, że tu jesteście - odezwał się nieprzyjemny głos, a jego właściciel zakręcił kilka razy bronią.
- Musimy coś myślić... Szybko! – Cen szepnęła najciszej, jak potrafiła.
Luno, patrząc na Kaaycen, poklepał klatkę, po czym wyszedł zza niej.
- Zabijesz nas? - zapytał ostrożnie.
Trochę to wymagało od Twi’lekanki, by zmusić się do wyjścia. W zasadzie dopiero wtedy spostrzegła, jak bardzo się trzęsie. Czerwona klinga odbiła się w jej granatowych jak lazur oczach. Sięgnęła po Moc, by się uspokoić i wyczulić znowu zmysły. W końcu zdobyła się na odwagę.
- Uważasz zabicie dwójki nieuzbrojonych Padawanów za życiowe osiągnięcie? Nie uważasz, że powinniśmy wyrównać szanse?
Po chwili zauważyła, że jest to ten sam czerwonoskóry Zabrak Akolita, który wcześniej posłał jej uśmieszek.
- Uważam, że wasza śmierć byłaby ciekawa i kusząca. Niestety, rozkazy są inne - zakończył z odrazą, plując w ciemność.
- Rozkazy? - zapytała zaskoczona Twi’lekanka.
Zabrak skierował w nich mieczem.
- Nieważne. I tak nie mam zamiaru się ich słuchać. - Sith rzucił się na Luno.
Kaaycen skupiła Moc i wykonała najsilniejsze, jak potrafiła, pchnięcia Mocy w celu dekoncentracji Sitha. Akolita odleciał i uderzył w ścianę. Rozwścieczony tym atakiem, ukazał swoje oświetlone czerwienią kły i posłał w stronę Padawanki falę energii, chcąc się odpłacić tym samym. Ona natomiast skoczyła w kierunku drzwi, zanim fala do niej dotarła. Pchnięcie napotkało ścianę, wydając tym samym głuchy dźwięk zderzenia. Twi'lekanka za to wskoczyła w głębszą ciemność, widząc tylko postać dzierżącego miecz świetlny Zabraka i odblask oczu Luno.
- Zdechniesz, ścierwo Jedi - wysyczał Akolita, wyłączając ostrze, by również pokryć się cieniem.
- Nie!!! - Wydarła się Padawanka, by zdekoncentrować przeciwnika, gdy tylko zgasił miecz, i rzuciła się na niego, by walczyć wręcz zanim dobędzie miecza.
Zabrak i Twi'lekanka wymieniali ciosy jeden za drugim. Wydawali się sobie równi. Byli wystarczająco zwinni, by unikać ataków. Nagle krwista klinga przecięła powietrze między Akolitą a Padawanką, oddzielając ich od siebie. Wtedy użytkownik Ciemnej Strony został złapany od tyłu za gardło.
Kaaycen stanęła jak wryta.
To Nautolanin przytrzymywał Zabraka. Jednak Uczeń Sitha przerzucił Luno przez plecy, uwalniając się z uścisku. Czarna Sprawiedliwość leżała teraz przed Niebieską Laleczką, patrząc, jak laserowe ostrze jest kierowane w jego serce. Padawanka rzuciła się na Akolitę, wymijając go, łapiąc za przedramię i wyginając je do tyłu, by zmusić wroga do upuszczenia broni.
- Puszczaj mnie! – warknął, używając swej siły fizycznej do zaniechania zastosowania na nim obezwładniającego chwytu, a Cen zachwiała się do tyłu, puszczając swojego przeciwnika.
Teraz jedna łapa Akolity wskazywała mieczem świetlnym na Twi'lekankę, a druga przyciskała Mocą Nautolanina do posadzki.
- Zdechniecie tu - syknął przez zęby.
Kaaycen skupiła Moc, by odzyskać możliwie świadomość, po czym wykorzystała ją, by wykonać silne pchnięcie. Zabrak skontrował atak, wznosząc w porę barierę Mocy. W tym samym momencie otworzyły się drzwi, wpuszczając do środka światło z korytarza. Stali w nich Weequaye oraz Gamorreańczycy pracujący dla Logara. Jednak oprócz nich były jeszcze dwie postacie, które wzbudziły o wiele większe zainteresowanie. Był to skuty Grrwaell i stojąca na przedzie wszystkich Casija, wolna…
- Co to wszystko znaczy? - wysapała zdziwiona Twi’lekanka.
Akolita się nadąsał i wyłączył miecz. Nie był zadowolony z faktu, który miał miejsce. Po chwili dołączył do grupy bandytów.
- Skujcie ich - rozkazał jeden z piratów, a jego ziomkowie podeszli z kajdankami do użytkowników Jasnej Strony Mocy.
Cen niewiele mogła zrobić, więc po prostu stanęła jak wryta, czekając na rozwój wydarzeń.
Szemrane towarzystwo skuło Luno i Kaaycen. Prowadzili ich korytarzami, w nieznanym kierunku. Nagle Padawanka poczuła kłucie w karku i niedługo później straciła przytomność…
Drzwi od sali tronowej Logara otworzyły się i do środka wmaszerował Mistrz Jedi, trzymając w dłoni odpalony miecz świetlny. Za nim leżały ciała dwójki Gamorrean. Przez halę prowadził czerwony, inkrustowany dywan, pilnowany przez szpaler złotych, zastygniętych gladiatorów. Prowadzili oni Vegrulę, który był coraz bliżej tronu zajmowanego przez bogackiego Hutta strzeżonego przez kilkuosobowy oddział Nikto i Weequayów mierzących karabinami blasterowymi w zmierzającego do nich Twi’leka.
Logar nie był zadowolony z tej sytuacji.
- Zniszczyłeś wszystko – zabrzmiał jego tubalny głos. – Teraz za to zapłacisz. – Podniósł łapę, a błyskawice blasterów zaczęły nacierać na Jedi.
Mistrz odbijał pociski precyzyjną formą Soresu, od czasu do czasu korzystając z technik Shien, by skierować je z powrotem w piratów. Po kilku sekundach została tylko dwójka Nikto i jeden Weequay zdolny do walki.
- Logarze, poddaj się osądowi. Twoje działania są zbrodnią przeciwko galaktyce.
- Głupi Jedi… - burknął Hutt, gdy sufit sali wybuchnął ogniem i posłał na Jedi falę kurzu i odłamów ferrobetonu.
Vegrula w porę zgasił i przypiął do pasa miecz, po czym posłał nad swą głowę dłonie, by Mocą zbudować ochronną barierę. Cały popiół zsunął się po niewidocznej kopule energii wraz z odłamkami sufitu, które uderzały z hukiem w tarczę. Piraci dalej w niego strzelali, jednak błyskawice albo odbijały się od bariery, albo natrafiały na ferrobeton tworzący drugą warstwę schronu. Jedi widział tylko urywki sceny, ponieważ cały zalegający brud i konstrukcja pałacu przytłaczały. Nie do końca wiedział, co się dzieje. Słyszał jedynie wycie silników transportowca unoszącego się gdzieś w sali. W końcu skupił się ponownie na zadaniu i w pełni spokoju posłał jeden z leżących na jego kopule odłamków sufitu w stronę tronu.
Dało mu to lepszą wizję. Już nic na niego nie opadało. Cały kurz został zmieciony przez powiew silników statku. Jego szata łopotała, wydając przy tym charakterystyczny dla tego zjawiska dźwięk, który i tak był zagłuszany przez pracującą, latającą maszynerię. Siła podmuchu była tak silna, że musiał zasłaniać twarz przedramionami. Przez wolne przestrzenie widział, jak Logar wlatuje na swoim, jak się okazuje, repulsorowym tronie na pokład statku i znika w nim. Większość posągów gladiatorów wywrócona na ziemi. Transportowiec zaczął się unosić coraz wyżej i był już prawie zasięgiem Mistrza Jedi.
Vegrula szykował się do skoku, ale wtedy do zdruzgotanej sali wbiegły oddziały Hutta. Twi’lek ponownie był ostrzeliwany. Niecelność piratów i jego zmysły Mocy dały mu tyle czasu, by zdążył telekinetycznie unieść kawał ferrobetonowej płyty i rzucić nią w ścianę, tworząc tym samym wyłam, przez który mógł spokojnie wybiec. Skierował się tam, odbijając po drodze ponownie włączony miecz świetlny.
Biegł nieznanymi korytarzami, kierując się teraz jedynie wyczuwaną obecnością Kaaycen. Nagle dostrzegł transplastalowe okno patrzące na pole walki areny. Za Vegrulą biegli strażnicy, ale już nie byli ważni. Zaatakował mieczem transplastal i potraktował ją dodatkowym pchnięciem Mocy, by rozsypało się i mógł przez nie wyskoczyć…
Kaaycen obudziła się przed wejściem na arenę. Pilnowała ją całą kompania Gamorrean. Jeden z nich pchnął ją toporem, by wyszła z tunelu i pokazała się czekającym na nią widzom. Więc Cen wyczłapała się półprzytomna, nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie stało.
Reflektory areny i kakofonia dźwięków ponownie ją przywitały, przyprawiając jej zmysły o zawrót głowy. Konferansjer jakimiś słowami rozgrzewał widownię, a ta nie potrafiła usiedzieć, oczekując kolejnego pojedynku gladiatorów. Gdy Kaaycen szła przez pole walki, zauważyła, że jak na razie jest sama. Do jej narządów słuchowych dotarło jedynie, że występ ten będzie "czymś specjalnym". Swój miecz miała na plecach. Zdjęła go i wbiła w ziemię, opierając się na nim w lekko chwiejnej postawie.
Cenia zauważyła, że jedna z loży, będąca obserwatorium gladiatorów, jest cała wypełniona. Gdy przyjrzała się bliżej, spostrzegła wśród znajdującego się tam tłumu Grrwaella, Pondiego i Luno. Cała trójka była skuta i pilnowana przez Gamorrean. Wśród nich była jednak jeszcze jedna postać, trzymająca miecz przy gardle Nautolanina - Akolita Sithów rasy Zabrak.
Padawanka nagle poczuła drżenie pod stopami, jednak było one inne niż poprzednim razem, gdy walczyła z Wodnikiem. Tym razem były to wibracje wywołane jakimiś mechanizmami. Teraz zauważyła, że ziemia przed nią się rozstępuje i wyłania się z niej jakieś ogromne stworzenie unoszone przez platformę. Na Twi'lekankę padł cień pięciometrowej bestii, która ryknęła w jej stronę. Był to pupil Logara - rankor spięty kajdanami. Te nagle się rozpięły i potwór był wolny.
Twi’lekanka zbladła. Momentalnie. Z ciemnego błękitu jej skóra zrobiła się niemal biała. Nie miała pojęcia jak pokonać rancora z mieczem świetlnym... a co dopiero bez tej unikalnej jak i zabójczej broni. Popatrzyła w oczy bestii i usiłowała nawiązać z jej ograniczonym umysłem kontakt poprzez Moc... Jeżeli to się nie uda, to prawdopodobieństwo pokonania tego potwora w takim stanie oscylowało w granicach zera... Jedi jednak wyczuła jedynie głód i wywołaną bólem złość, o którą zadbali służący Logara. Obecność rankora odebrała na moment widzom dech w piersiach. Bestia wydała z siebie kolejny krzyk i pognała na Padawankę.
Kaaycen wystawiła szybko rękę przed siebie i usiłowała wlać w bestię uspokajające emocje. Rankor spowolnił, ale wybuchła obok niego ziemia, wzmacniając jego stan agresji do poziomu jeszcze wyższego niż na początku walki. Jego budząca grozę postać znowu pędziła na Cenię. Jedi uznała, że przechytrzy bestię, stając pod ścianą i czekając, by uskoczyć w ostatnim momencie, sprawiając tym samym, że rancor z całym impetem uderzy o krawędź areny.
Tak też się stało. Potwór, chcąc zamaszystym ciosem złapać Twi'lekankę, stracił równowagę, gdy został zaskoczony unikiem, przez co runął na ferrobetonowy mur. Najbliższsi widzowie wpadli w chwilową panikę, ale rozpierające ich z drugiej strony pozytywne emocje i adrenalina zmusiły ich do pozostania na miejscach. Rankor pokręcił głową, po czym złapał głaz leżący na arenie i rzucił nim w gladiatorkę.
Polegając na sprycie, zwinności i Mocy, Padawanka uskoczyła. Wielki kamień zarył o ziemię, żłobiąc w niej w trakcie turlania się. Kaaycen uniknęła go, ale razem z nim usłyszała świst powietrza. Teraz rankor ponownie biegł z rozpędem na Twi’lekankę. Cen tym razem zaczekała, aż się zbliży, i wykonała ten sam manewr z tą różnicą, że zamiast skakać na boki, gdzie bestia mogła sie jej już spodziewać, skoczyła wprost miedzy jej szerokie nogi, wykonując od razu po tym przewrót w przód przez prawy bark i niemal od razu sprężyclście podrywając się na nogi.
Ziemia zatrzęsła się, kiedy rankor uderzył splecionymi łapami w miejsce, gdzie chwilę wcześniej stała Niebieska Laleczka. Wtedy Kaaycen zauważyła kątem oka pękającą w górnych poziomach trybun transplastalową szybę a chwilę później - wylatującego z niej Vegrulę. Zmierzał on na arenę, której pięciometrowy pupil obrócił się i zamachnął na Padawankę.
- Gdzie byłeś tak długo, staruszku? - mruknęła do siebie Twi’lekanka, starając nie dać się zabić. Uskoczyła przed olbrzymią łapą, starając się pchnięciem Mocy zmienić tor uderzenia drugiej łapy bestii.
Tym sposobem rankor był zupełnie odsłonięty plecami do Vegruli. Chwilę później Padawanka widziała na głowie potwora uśmiechniętego do niej i widocznie dumnego Mistrza Jedi. Odpiął coś od pasa i rzucił swojej Uczennicy. Był to jej miecz świetlny. Twi'lek po tym skoczył w stronę Kaaycen, rzucając w trakcie lotu granat do paszczy rankora.
Gdy Vegrula wylądował obok Kaaycen, rozległ się cichy wybuch od strony cielska, które kilka sekund później leżało martwe z gębą znajdującą się przed Jedi.
- Przepraszam, że tak długo to trwało – wypowiedział.
Bramy z obu stron otworzyły się, a z nich zaczęła się wylewać fala najgorszych szumowin Logara.
- Cóż... – zaczęła Padawanka -przynajmniej mamy teraz pewność, że Logar jest tą szumowiną pod przykrywką. - Uśmiechnęła się ciepło, odpalając miecz świetlny i unosząc go oburącz nad głową, stając w wejściowej pozycji Djem So. - Może lepiej się nie rozdzielać?
- Nie znalazłaś jakichś wojowników, którzy mogliby nam pomóc? - Stanął plecami do Ceni. - We dwójkę nie damy im wszystkim rady.
- Znalazłam nawet jednego wrażliwego na Moc .- Kiwnęła mieczem w stronę Luno, Grrwaella i reszty ferajny.
Mistrz Jedi spojrzał na okno obserwatorium, które znajdowało się w jednym z segmentów trybunów.
- Biegnij tam. Uwolnimy ich.
Uczennica kiwnęła głową i od razu rzuciła się biegiem w stronę obserwatorium. Zanim dobiegła do muru wykonała, skok wspomagany Mocą. Poczuła, jak w trakcie lotu zostaje posłana dalej przez pchnięcie Mocy Vegruli. Wylądowała na pierwszym rzędzie widowni, a chwilę po niej i Vegrula. W tym momencie klienci Pałacu Logara zaczęli uciekać, rozstępując się przed Jedi.
- Dalej! - krzyknął Twi'lek, biegnąc po ławkach do obserwatorium.
Gdy znaleźli się przy transplastalowym oknie oddzielającym ich od gladiatorów, Vegrula zamachnął się na nie mieczem, by otworzyć im przejście. Niestety materiał okazał się być odporny na broń Jedi. Kaaycen widziała, jak Akolita stojący przy Luno jest sparaliżowany, a Pondi uśmiecha się mimo bandażu otulającego jego ranę na brzuchu. Wtedy Mistrz Mocy położył swoją żółtą dłoń na szybie i zamknął oczy. Padawanka widziała po nim zdumiewające skupienie. Nagle okno zaczęło pękać w miejscu, gdzie spoczywała ręka Vegruli, a chwilę później całe się posypało, pozwalając Twi'lekom na swobodne wejście do obserwatorium.
Pierwsze, co zrobiła Twi’lekanka, gdy szkło opadło, to rzuciła się na Akolitę, odwracając jego uwagę od Luno. Zabrak był tak skonfundowany, że był w pełni podatny na akcję Kaaycen. Vegrula w tym czasie obezwładniał pobliskich Gamorrean pilnujących Grrwaella i Pondiego. Cen wykorzystała element zaskoczenia i gdy tylko nadarzyła się okazja, pozbawiła Zabraka obu dłoni. Sith ryknął niemiłosiernie, padając na kolana, a jego wyłączony miecz leżał obok odkrojonych części ciała.
Wszyscy obecni w obserwatorium gladiatorzy zaczęli wybiegać na trybuny. W końcu został tylko Vegrula, Padawanka i Sith.
- Kaaycen - mruknął Mistrz Jedi.
- Zabiję cię! - krzyczał przez łzy Akolita.
Cen zgasiła miecz, gdy Zabrak przestał stanowić zagrożenie. - Gdzie jest twój Mistrz?
- Nie żyje - stwierdził stojący w rozbitym oknie Vegrula.
Zabrak przeniósł wystraszony teraz wzrok na Mistrza Jedi.
- Wiec co teraz z nim będzie? – Twi’lekanka wskazała na Akolitę.
- Będzie musiał obrać nową drogę... zastanowić się nad słusznością swoich czynów.
Sith teraz klęczał z opuszczona głową, trzymając kikuty pod pachami.
- Przepraszam – wydukała Padawanka z wyczuwalnym współczuciem. - Nie dałeś mi wyboru... - Cicho westchnęła. - Aresztujemy teraz Logara?
- Logar uciekł - stwierdził jej Mistrz. - Musimy iść.
- Chyba ich tak nie zostawimy?
- Dlatego chcę iść im pomóc. Teraz walczą tam na dole i giną. Do tego musimy sprawdzić, kim jest ten Nautolanin i zaproponować mu życie w Zakonie.
- No to chodźmy. - Odwróciła się przodem do areny i wykonała skok wspomagany Mocą. Wylądowała niepewnie, robiąc przewrót przez bark i z miejsca tnąc pierwszą lepszą szumowinę po nogach. Widziała, jak przelatuje nad nią Vegrula i dołącza do boju. Twi'lek ciął z wyćwiczoną latami precyzją, korzystając z Formy IV. Jego ataki jednak były powierzchowne i jedynie uniemożliwiały jego przeciwnikom dalszą walkę, pozostawiając ich przy życiu. W pewnym momencie Padawanka dostrzegła tak silny wybuch Mocy, który odrzucił przynajmniej ośmiu Gamorrean od centrum, w którym stał Mistrz Jedi.
Kaaycen starała się wymijać strzały blasterów, tak by Weequaye strzelali do swoich, jednocześnie wykorzystując niewielki rozmiar i zwinność Jedi do zadawania niezagrażających życiu cięć wielkim Gamorreanom, od czasu do czasu rozbrajając innych bandytów, to przecinając broń, to nie raz odcinając palce. Starała się możliwie jak najbardziej zespolić z Mocą, by to ona kierowała jej krokami, jej defensywe i taniec błękitnego ostrza, wydającego się nie do zatrzymania.
Nagle Kaaycen usłyszała za swoimi plecami krzyk, po którym runęła do przodu, uderzona jakaś siłą. Zaraz potem odwróciła się, by sprawdzić co wywołało owy efekt.
W polu jej wzroku stał Akolita z jarzącymi się ogniście oczyma. Jego ręce pozbawione dłoni krwawiły. Między nim a Kaaycen przelatywały co chwilę jakieś pociski lub ktoś przebiegł, ale Sith ani na moment nie ściągnął z niej spojrzenia.
- Nie zabiję cię. – Twi’lekanka spojrzała w jego pełne furii oczy. – Wiem, że ty byś to zrobił, ale ja ni! Dałam ci szansę na przemyślenie swojego życia... Wykorzystaj ją... proszę.
Poprzez Moc czuła jego nienawiść. Opanowała Sitha do tego stopnia, że nie widział nic poza chęcią zemsty, a słowa Padawanki jedynie podsycały ten żar. Zbliżał się do niej, stawiając powolne, lecz stanowcze, kroki. W pewnym momencie, gdy jakiś gladiator obok niego przebiegał, uderzył go kikutem prosto w dół szczęki, łamiąc ją. Przeszedł nad nieprzytomnym ciałem i dalej zmierzał do Jedi.
Cen wystawiła miecz poziomo przed siebie.
- Nie zmuszaj mnie do tego...
- Zdechniesz, ścierwo Jedi! - ryknął, rozpoczynając szaleńczy bieg w jej stronę. Wyglądał jak jakaś nienaturalna, niepohamowana bestia, której jedynym pragnieniem było zasmakowanie krwi. Chwilę przed Padawanką wyskoczył na nią z zamiarem zmiażdżenia jej czaszki tak samo, jak to zrobił wcześniej z gladiatorem.
Kaaycen użyła pchnięcia Mocy skierowanego w jego klatkę piersiową, gdy znajdował się w powietrzu. Jego szmaciane ciało odleciało i uderzyło plecami o ziemię, pozbawiając go na moment możliwości oddechu. Splunął krwią, zaciskając z bólu powieki, ale i to go nie zatrzymało. Stanął na chwiejnych nogach, wbijając swój gniewny wzrok w niebieskie oczy Kaaycen.
Padawanka spojrzała z goryczą na Zabraka.
- Skoro muszę... - Stanęła w pozycji defensywnej gotowa przebić Akolitę przy następnej próbie skoku.
Stało się najgorsze. Kierowany nie rozumem a emocjami i Ciemną Stroną, Zabrak skoczył, wzmocniony Mocą, na swoją przeciwniczkę, krzycząc przy tym wniebogłosy.
Twi’lekanka przebiła go mieczem, starając się hamować żal. Tak się złożyło, że ten Sith był pierwszą osobą w jej życiu, którą musiała pozbawić życia... świadomie... patrząc w czerwone, pełne nienawiści, powoli gasnące oczy. Patrząc, jak Zabrak opada z sił, zgasiła energetyczną klingę, po czym złapała jedną reką za jego plecy i delikatnie ułożyła go na ziemi... Tylko tyle była w stanie w bitewnym zgiełku dla niego zrobić. Zasunęła mu powieki na oczy i ruszyła z mieczem pomóc reszcie uporać się z zagrożeniem.
Potężny Wookiee i zwinna Casija stali naprzeciwko siebie, otoczeni zbiorowiskiem walczących gladiatorów i piratów. W Skale, w porównaniu do Catharki, nie było krzty wątpliwości i strachu przed tą walką. Dla Grrwaella było jasne, że ta kocia wojowniczka ich zdradziła. To ona zaprowadziła ich w pułapkę…
- Sława miała należeć do mnie! – warknęła, pokazując swoje kły i kręcąc sejmitarami. – Już za długo jesteś na tej arenie. Czas to skończyć.
Włochata bestia nie skomentowała tego w żaden sposób. Wookieego zaczęła brzydzić ta Catharka. Posunęła się do oszustwa tylko po to, by przejąć laury. Nawet nie pomyślała o tym, że zapewne sama skończyłaby w końcu jak reszta przegranych gladiatorów…
Casija wykonała sus do swego przeciwnika i przeskoczyła nad nim, wykonując mordercze salto. Grrwaell spróbował się uchronić, ale ostrza zarysowały jego ramię i czaszkę, zadając krwawe, choć niegroźne rany. Wookiee próbował ją skosić sierpem, jednak zwinność Catharki pozwalała jej na dokładne uniki. Podskoczyła i zamachnęła się, rzucając jednym z mieczy w ciało włochacza. Ostrze zostało odbite durastalową rękojeścią dzięki szybkiej reakcji bestii. Sejmitar wylądował na piachu i teraz kocica miała już tylko jedną broń. Grrwaell ryknął w jej stronę, a Casija odpowiedziała tym samym.
Gladiatorzy, jak na sygnał, pognali na siebie i ponownie zmierzyli się w morderczym boju. Wookiee zamachnął się łapą na jej głowę, jednak Casija uchyliła się i spróbowała przeciąć poziomo tors Grrwaella. Skała w porę uderzył ją kolanem, przez co odleciała na dwa metry do tyłu. Jej oczy prawie wyszły z przeznaczonych dla nich miejsc, wołane przez ból do ucieczki. Nim Catharka zdołała odzyskać świadomość tego, co się dzieje, włochacz stanął nad nią i, niczym kat, opuścił sierp na jej głowę. Ta, ku jej szczęściu, przeturlała się na bok. Szybko wstała, patrząc na wyciągającego z ziemi swą broń Wookieego, i zamachnęła się sejmitarem na jego łapy, chcąc je amputować. Bestia, by uniknąć ataku, puściła sierp i cofnęła się. Grrwaell był teraz bezbronny.
Casija wykonywała zamaszyste cięcia, dodając do nich akompaniament ze swoich westchnięć i krzyków. Była zdeterminowana do położenia swego wroga. Włochata bestia jednak nie dawała się i unikała każdego ataku. Dopiero za którymś razem zimne ostrze zarysowało jego klatkę piersiową. Brunatna sierść była pochłaniana przez szkarłatny kolor. W końcu Wookiee wykorzystał niepohamowaną furię kocicy i wykonał krótki sierpowy w jej splot słoneczny. Giętkie ciało Catharki pofrunęło do tyłu. W jednej chwili straciła swój miecz i oddech.
Grrwaell stanął nad nią, co z jej perspektywy musiało wyglądać przeraźliwie. Tak wielki, zakrwawiony wojownik. Do tego ponownie trzymał swój sierp. Tym razem nie miał zamiaru pozwolić jej na ucieczkę. Przygniótł Casiję stopą i podniósł broń.
Gdy opuścił swój sierp, ciało Catharki opuścił ostatni oddech…
Kaaycen nie dostrzegała w tłumie swojego Mistrza. Gdzieś po drodze zauważyła krwawiącego Grrwaella stojącego nad nieruchomym ciałem Casiji. Przeciwników było coraz mniej, jednak walka nadal trwała. Dostrzegła również Pondiego i Luno walczących z potężnym Houkiem. Bandzior trzymał Nautolanina wysoko nad ziemią, za gardło, do momentu, aż Bothanin nie uderzył go młotem bojowym w brzuch. Wtedy Padawance rzucił się w oczy Weequay celujący w triumfującą dwójkę. Reagując, posłała w stronę pirata miecz świetlny. Nie trafiła, ale rzezimieszek wyglądał przez to na zaskoczonego i w efekcie skierował lufę karabinu blasterowego na Kaaycen. Twi’lekanka przyciągnęła miecz z powrotem, licząc jednak na wsparcie Pondiego i Luno.
Nautolanin najwidoczniej odebrał ten impuls, przez co posłał w stronę pirata pchnięcie Mocy, które zwaliło go z nóg. Bothanin musiał poświęcić chwilę na to, by zrozumieć, co się stało, po czym podbiegł do Padawanki i ją wyściskał.
- No, kochana! Dałaś czadu!
Strażnicy Logara teraz albo uciekali z areny, albo byli dobijani przez gladiatorów. Vegrula za to zmierzał powoli do swojej Uczennicy. Kaaycen przyjaźnie odebrała uścisk Bothanina, uśmiechając się do niego.
- Starałam się. - Wciąż było po niej widać roztrzęsienie po egzekucji Zabraka... Wierzyła do końca, że da się go odkupić.
Gdy Mistrz Jedi podszedł, postukał Pondiego w ramię, a ten, z szerokim uśmiechem na ustach, wypalił tylko:
- Ale masz cudownego tatuśka!
Luno, słysząc to, uderzył się w czoło, po czym wykonał ukłon przed Vegrulą.
- Mistrzu Jedi - przywitał się.
Twi'lek skinął im głową, a na końcu uśmiechnął się do Ceni.
- Zrobiłaś dobrze - zapewnił, jakby czytając w jej myślach. Nie wiadomo, czy używał Mocy do poznania jej uczuć, czy też opierał się na własnym doświadczeniu życiowym.
Kaaycen spuściła lekko głowę.
- Może w innych okolicznościach... Może byłby z niego przykładny Jedi... – wydukała.
- Przeszłość ma to do siebie, że nie da się jej zmienić, a jedynie można zaakceptować. Za to sytuacje takie jak te niosą w swej historii pewne lekcje. Dla tego Sitha już nie było powrotu, ponieważ wybrał Ciemną Stronę. Stronę, od której nie ma powrotu.
Padawanka pokiwała powoli głową.
- Mistrzu, obiecałam im, że pomożemy im się stąd wydostać. Dzięki temu zyskałam ich zaufanie. – Uśmiechnęła się do Pondiego. - No... może nie tylko dzięki temu.
Vegrula spojrzał po zbierającym się wokół nich tłumie. Na trybunach zostały tylko nieliczne wyjątki, które nie mogły się powstrzymać od podziwiania największego w dziejach Pałacu Logara zjawiska.
- Nie jesteśmy teraz w stanie zabrać ich wszystkich, ale z pewnością przyślemy im pomoc.
Wtedy wśród gladiatorów rozległ się ryk, a uczestnicy areny rozstąpili się przed potężnym Wookieem dzierżącym w łapie krwawy sierp.
- My... - mruknął Bothanin - ...chyba nie chcemy opuszczać tego miejsca - stwierdził, patrząc z dołu na Grrwaella zbliżającego się do nich.
Wookiee zamienił kilka słów z Vegrulą, po czym jego głos uniósł się przez arenę do reszty gladiatorów, którzy zaczęli wiwatować.
Kaaycen wydała się lekko zdziwiona.
- To co teraz? - Wzruszyła ramionami. - Szukamy Logara?
Vegrula popatrzył w gdzieś w przestrzeń, w pełnym zamyśleniu.
- Tak długo, jak Moc nas poprowadzi...
Arena była sprzątana z martwych ciał. Gladiatorzy, którzy zginęli w tej walce, zostali jeszcze tej nocy spaleni na jednym stosie, co zostało uznane przez resztę wojowników za oddanie im honoru. Uwolniono jeszcze żywych przegranych uczestników areny i zniszczono laboratoria. Mistrz Vegrula Otan zezwolił na to ze względu na fakt, że wszystkie potrzebne dane miał na holodyskietce.
Twi’lek porozmawiał również z Luno, Nautolaninem zwanym Czarną Sprawiedliwością, i przekonał go do podróży do Świątyni Jedi na Valirii. Okazało się, że należał on do Korpusów Eksploracyjnych jako były Padawan, który nie podołał Próbom na Rycerza Jedi. Pożegnał mocnym uściskiem się z Pondim, z którym w krótkim czasie nawiązał mocną więź, i ruszył za Mistrzem Jedi i jego Uczennicą w stronę statku.
Po drodze widzieli panujące w tych okolicach Nal Hutta zainteresowanie. Jeden z wideoekranów pokazywał emisję HoloNetu, gdzie mówili o Pałacu Logara. Pokazywali zniszczony dach budynku, mówili o zniknięciu właściciela posiadłości i na końcu przedstawili zdjęcie Grrwaella – nowego władcy i pana nie tylko areny, ale i całego pałacu. Ogłosił on, że od teraz wszystkie walki będą w pełni legalne i nie ma tutaj miejsca dla czarnego rynku. Nawet, jeżeli jest to świat przestępczości.
Vegrula zadbał o to, by tak się stało, chociaż nawet i bez jego ingerencji w społeczność gladiatorów, Skała zostałby okrzyknięty spadkobiercą pałacu. Jego rozmowa z Wookieem i resztą wojowników jednak przyniosła inny, owocny skutek – Tarcza zyskała kolejnych sojuszników, którzy ze względu na okazaną pomoc nie lękali się dołączenia do jej szeregów…
Rozległ się syk i w ciemnym pomieszczeniu uniosła się para. Przystojny mężczyzna w średnim wieku trzymał swojego około siedmioletniego syna za rękę. Ich stroje świadczyły o wysokim stanie majątkowym. Stali obok potężnego Houka, który wraz z nimi oglądał złoty posąg w kształcie Gotala.
- Wszystko jest już opłacone – rzekł mężczyzna. – Możesz iść.
Pirat skinął głową i ruszył do wyjścia.
- A! – zawołał jeszcze ojciec dziecka, zatrzymując kreaturę. – Przekaż Logarowi, że dostanie również środki, o które prosił.
Mężczyzna tylko usłyszał, jak za jego plecami zasuwają się klapy drzwi i Houk wychodzi.
- Tato, tato! – krzyczało dziecko. – Czy to jest Grzmot? Naprawdę?
- Tak, synu. Tak, jak prosiłeś.
Ciężkie ciało Gotala, nie do końca przytomne, skierowało swój nieobecny i jeszcze niesprawny wzrok w stronę stojących przed nim ludzi, nie wiedząc, co się dzieje. Wiedział tylko jedno… już nie ma prawa do siebie. Stał się własnością tego chłopięcego głosu…
Jedi stawiał kroki w stronę pachołka Logara, nie obawiając się niczego.
- Chcę odpowiedzi – zakomunikował bez ogródek.
- Niczego nie dostaniesz! Zaraz będą tutaj straże! – odpowiedział śmiało cyborg mimo paraliżującego go przerażenia, przez które był całkowicie wbity w fotel. – A! No i będzie coś jeszcze!
Vegrula machnął ręką, a Intor odjechał na kółkach na drugą stronę pokoju, kręcąc się dookoła i wołając o pomoc.
- Nie wiedziałeś, że tu zmierzam – rzucił Mistrz Jedi, analizując konsolę. – Myślałeś, że zmierzam prosto na arenę, żeby uratować swoją Padawankę. Do tego ukryłem się przed twoimi kamerami. – Spojrzał na kilka malutkich monitorów, które pokryte były czarno-białym szumem spowodowanego brakiem połączenia. W końcu kliknął pewien przycisk, przez który na wideoekranie pojawiły się różne zdjęcia i opisy.
Dla Vegruli wszystko stało się jasne w jednej chwili. Kolaże twarzy gladiatorów i ich złotych posągów, lista klientów, cennik, zamówienia… Ten pałac i jego arena nie były jedynie sportowym źródłem atrakcji. To wszystko było dobrze przykrytym czarnym rynkiem. Tworzone tutaj sławy były zamieniane w kolekcjonerskie kąski. Gladiator przegrywał, zostawał poddawany przemianie w posąg, następnie pięknie ozdabiany a na końcu wysyłany do rezydencji bogaczy z wyższych sfer, którzy spełniali zachcianki swoje lub swoich dzieciaków zachwyconych postaciami gladiatorów.
Twi’lek zdał sobie sprawę z tego, że pomniki bohaterów w sali królewskiej Logara były tak naprawdę wystawionymi na pokaz, wypchanymi okazami…
Wtedy Intor rzucił się na Jedi z krzesłem, jednak jedno stanowcze wysunięcie ręki Vegruli i mistrzowskie użycie Mocy wrzuciło go do schowka dołączonego do pomieszczenia i zamknęło go tam, wraz z siedziskiem, co zakończyło się łomotaniem w panele, jako próba desperackiego uwolnienia się.
- Niech krzesło będzie z tobą – dorzucił Jedi, wyciągając holodyskietkę z terminala i chowając ją do kieszeni.
Vegrula ruszył do wyjścia, a na jednym z ekranów za nim pojawiła się twarz jego Padawanki, czego już nie zobaczył…
Kaaycen, przemierzając korytarz, widziała w monitorach różne twarze. Wszystkie raczej były nieznane. Jednak wymyślne stroje wskazywały jasno, że są to gladiatorzy. Po kilku celach Padawanka znalazła taką, w której znajdował się Nautolanin w czarnym stroju z peleryną. Otworzyła ją i stanęła w wejściu.
- Czarna Śmierć? – zapytała. - Nieważne. Odzyskujesz wolność. Pomóż mi wydostać resztę.
W pomieszczeniu było stosunkowo ciemno. Gladiator siedział w klatce, medytując spokojnie. Gdy podniósł wzrok na Kaaycen, wstał i wyprostował się. Był nieco wyższy od niej, ale smukłej budowy.
- Czarna Sprawiedliwość... ale wolę Luno. - Wyglądał na przemęczonego albo czymś otumanionego. - Musisz otworzyć klatkę. - Wskazał na przyciski znajdujące się w panelu klatki.
- Jeżeli wejdę, te drzwi się nie zamkną? – Twi’lekanka zapytała zachowawczo.
Luno rozejrzał się.
- Zamkną się automatycznie, ale z tej strony, jak wychodzisz, to otwierają się same.
Padawanka mimo wszystko zdjęła miecz z pleców i zablokowała możliwość zatrzaśnięcia się drzwiom. Podeszła do panelu i otworzyła klatkę.
- Chodź. Wrażeniami się podzielisz później.
- Nie. – Nautolanin chwycił ją mocno za nadgarstek i popatrzył złowrogo w jej oczy.
- Co?! - Cen zdziwiła się. - Zwracam ci wolność... Wam wszystkim. Nie tego chcecie?
- Nie. - Powtórzył i wyciągnął rękę za plecy Ceni, w stronę drzwi. Skupił się mocno, co było widoczne po jego mimice. Miecz Padawanki nagle zadrgał i powędrował do dłoni Nautolanina. Przez to drzwi się zatrzasnęły, a w środku zapanowała totalna ciemność. Nawet klatka już nie emitowała światła, ponieważ jej pole siłowe było wyłączone. Twi'lekanka poczuła, jak jest gdzieś ciągnięta. Zmysły, pamięć o rozmieszczeniu wszystkiego w pomieszczeniu i umiejętność widzenia w takich warunkach podpowiadały jej, że gladiator zabrał ją za klatkę i uścisnął.
- Co ty robisz?! – krzyknęła Jedi. Wtedy poczuła chłód i ciarki na plecach, do czego dołączyło parcie dłoni na usta, by przeszkodzić jej w wymawianiu słów. Gdy nie mogła mówić, zaczęła piszczeć, próbując odepchnąć Mocą od siebie Luno.
Zanim jednak tego dokonała, Nautolanin przelał do umysłu Padawanki uspokajające emocje, po czym zabrał rękę z jej twarzy.
- Uspokój się! - krzyknął poprzez szept. - Sięgnij Mocą.
Twi’lekanka momentalnie się uspokoiła.
- Sięgnąć Mocą gdzie?
- Poza to pomieszczenie. – Czarna Sprawiedliwość wsunął miecz, który wcześniej przywołał, w dłoń Kaaycen.
Padawanka zamknęła oczy i sięgnęła Mocą na korytarz, jak Luno jej zaradził. Wśród kilku świadomości wyczuła jedną, o wiele zimniejszą od reszty. Była coraz bliżej i z każdym krokiem upewniała w swojej naturze - Ciemna Strona. Kaaycen otworzyła oczy.
- To, co wyczułam... - Zmarszczyła brwi. - Ciemna Strona... Ale czym ten ktoś, czy coś, jest?
Nagle rozległ się syk rozsuwanych drzwi i do więzienia wpadło światło. Kaaycen i Luno stali za klatką, ale to nie było przeszkodą dla nowego przybysza. Wejście po chwili zamknęło się i pozostał tylko błysk i brzęczenie czerwonego miecza świetlnego.
- Wiem, że tu jesteście - odezwał się nieprzyjemny głos, a jego właściciel zakręcił kilka razy bronią.
- Musimy coś myślić... Szybko! – Cen szepnęła najciszej, jak potrafiła.
Luno, patrząc na Kaaycen, poklepał klatkę, po czym wyszedł zza niej.
- Zabijesz nas? - zapytał ostrożnie.
Trochę to wymagało od Twi’lekanki, by zmusić się do wyjścia. W zasadzie dopiero wtedy spostrzegła, jak bardzo się trzęsie. Czerwona klinga odbiła się w jej granatowych jak lazur oczach. Sięgnęła po Moc, by się uspokoić i wyczulić znowu zmysły. W końcu zdobyła się na odwagę.
- Uważasz zabicie dwójki nieuzbrojonych Padawanów za życiowe osiągnięcie? Nie uważasz, że powinniśmy wyrównać szanse?
Po chwili zauważyła, że jest to ten sam czerwonoskóry Zabrak Akolita, który wcześniej posłał jej uśmieszek.
- Uważam, że wasza śmierć byłaby ciekawa i kusząca. Niestety, rozkazy są inne - zakończył z odrazą, plując w ciemność.
- Rozkazy? - zapytała zaskoczona Twi’lekanka.
Zabrak skierował w nich mieczem.
- Nieważne. I tak nie mam zamiaru się ich słuchać. - Sith rzucił się na Luno.
Kaaycen skupiła Moc i wykonała najsilniejsze, jak potrafiła, pchnięcia Mocy w celu dekoncentracji Sitha. Akolita odleciał i uderzył w ścianę. Rozwścieczony tym atakiem, ukazał swoje oświetlone czerwienią kły i posłał w stronę Padawanki falę energii, chcąc się odpłacić tym samym. Ona natomiast skoczyła w kierunku drzwi, zanim fala do niej dotarła. Pchnięcie napotkało ścianę, wydając tym samym głuchy dźwięk zderzenia. Twi'lekanka za to wskoczyła w głębszą ciemność, widząc tylko postać dzierżącego miecz świetlny Zabraka i odblask oczu Luno.
- Zdechniesz, ścierwo Jedi - wysyczał Akolita, wyłączając ostrze, by również pokryć się cieniem.
- Nie!!! - Wydarła się Padawanka, by zdekoncentrować przeciwnika, gdy tylko zgasił miecz, i rzuciła się na niego, by walczyć wręcz zanim dobędzie miecza.
Zabrak i Twi'lekanka wymieniali ciosy jeden za drugim. Wydawali się sobie równi. Byli wystarczająco zwinni, by unikać ataków. Nagle krwista klinga przecięła powietrze między Akolitą a Padawanką, oddzielając ich od siebie. Wtedy użytkownik Ciemnej Strony został złapany od tyłu za gardło.
Kaaycen stanęła jak wryta.
To Nautolanin przytrzymywał Zabraka. Jednak Uczeń Sitha przerzucił Luno przez plecy, uwalniając się z uścisku. Czarna Sprawiedliwość leżała teraz przed Niebieską Laleczką, patrząc, jak laserowe ostrze jest kierowane w jego serce. Padawanka rzuciła się na Akolitę, wymijając go, łapiąc za przedramię i wyginając je do tyłu, by zmusić wroga do upuszczenia broni.
- Puszczaj mnie! – warknął, używając swej siły fizycznej do zaniechania zastosowania na nim obezwładniającego chwytu, a Cen zachwiała się do tyłu, puszczając swojego przeciwnika.
Teraz jedna łapa Akolity wskazywała mieczem świetlnym na Twi'lekankę, a druga przyciskała Mocą Nautolanina do posadzki.
- Zdechniecie tu - syknął przez zęby.
Kaaycen skupiła Moc, by odzyskać możliwie świadomość, po czym wykorzystała ją, by wykonać silne pchnięcie. Zabrak skontrował atak, wznosząc w porę barierę Mocy. W tym samym momencie otworzyły się drzwi, wpuszczając do środka światło z korytarza. Stali w nich Weequaye oraz Gamorreańczycy pracujący dla Logara. Jednak oprócz nich były jeszcze dwie postacie, które wzbudziły o wiele większe zainteresowanie. Był to skuty Grrwaell i stojąca na przedzie wszystkich Casija, wolna…
- Co to wszystko znaczy? - wysapała zdziwiona Twi’lekanka.
Akolita się nadąsał i wyłączył miecz. Nie był zadowolony z faktu, który miał miejsce. Po chwili dołączył do grupy bandytów.
- Skujcie ich - rozkazał jeden z piratów, a jego ziomkowie podeszli z kajdankami do użytkowników Jasnej Strony Mocy.
Cen niewiele mogła zrobić, więc po prostu stanęła jak wryta, czekając na rozwój wydarzeń.
Szemrane towarzystwo skuło Luno i Kaaycen. Prowadzili ich korytarzami, w nieznanym kierunku. Nagle Padawanka poczuła kłucie w karku i niedługo później straciła przytomność…
Drzwi od sali tronowej Logara otworzyły się i do środka wmaszerował Mistrz Jedi, trzymając w dłoni odpalony miecz świetlny. Za nim leżały ciała dwójki Gamorrean. Przez halę prowadził czerwony, inkrustowany dywan, pilnowany przez szpaler złotych, zastygniętych gladiatorów. Prowadzili oni Vegrulę, który był coraz bliżej tronu zajmowanego przez bogackiego Hutta strzeżonego przez kilkuosobowy oddział Nikto i Weequayów mierzących karabinami blasterowymi w zmierzającego do nich Twi’leka.
Logar nie był zadowolony z tej sytuacji.
- Zniszczyłeś wszystko – zabrzmiał jego tubalny głos. – Teraz za to zapłacisz. – Podniósł łapę, a błyskawice blasterów zaczęły nacierać na Jedi.
Mistrz odbijał pociski precyzyjną formą Soresu, od czasu do czasu korzystając z technik Shien, by skierować je z powrotem w piratów. Po kilku sekundach została tylko dwójka Nikto i jeden Weequay zdolny do walki.
- Logarze, poddaj się osądowi. Twoje działania są zbrodnią przeciwko galaktyce.
- Głupi Jedi… - burknął Hutt, gdy sufit sali wybuchnął ogniem i posłał na Jedi falę kurzu i odłamów ferrobetonu.
Vegrula w porę zgasił i przypiął do pasa miecz, po czym posłał nad swą głowę dłonie, by Mocą zbudować ochronną barierę. Cały popiół zsunął się po niewidocznej kopule energii wraz z odłamkami sufitu, które uderzały z hukiem w tarczę. Piraci dalej w niego strzelali, jednak błyskawice albo odbijały się od bariery, albo natrafiały na ferrobeton tworzący drugą warstwę schronu. Jedi widział tylko urywki sceny, ponieważ cały zalegający brud i konstrukcja pałacu przytłaczały. Nie do końca wiedział, co się dzieje. Słyszał jedynie wycie silników transportowca unoszącego się gdzieś w sali. W końcu skupił się ponownie na zadaniu i w pełni spokoju posłał jeden z leżących na jego kopule odłamków sufitu w stronę tronu.
Dało mu to lepszą wizję. Już nic na niego nie opadało. Cały kurz został zmieciony przez powiew silników statku. Jego szata łopotała, wydając przy tym charakterystyczny dla tego zjawiska dźwięk, który i tak był zagłuszany przez pracującą, latającą maszynerię. Siła podmuchu była tak silna, że musiał zasłaniać twarz przedramionami. Przez wolne przestrzenie widział, jak Logar wlatuje na swoim, jak się okazuje, repulsorowym tronie na pokład statku i znika w nim. Większość posągów gladiatorów wywrócona na ziemi. Transportowiec zaczął się unosić coraz wyżej i był już prawie zasięgiem Mistrza Jedi.
Vegrula szykował się do skoku, ale wtedy do zdruzgotanej sali wbiegły oddziały Hutta. Twi’lek ponownie był ostrzeliwany. Niecelność piratów i jego zmysły Mocy dały mu tyle czasu, by zdążył telekinetycznie unieść kawał ferrobetonowej płyty i rzucić nią w ścianę, tworząc tym samym wyłam, przez który mógł spokojnie wybiec. Skierował się tam, odbijając po drodze ponownie włączony miecz świetlny.
Biegł nieznanymi korytarzami, kierując się teraz jedynie wyczuwaną obecnością Kaaycen. Nagle dostrzegł transplastalowe okno patrzące na pole walki areny. Za Vegrulą biegli strażnicy, ale już nie byli ważni. Zaatakował mieczem transplastal i potraktował ją dodatkowym pchnięciem Mocy, by rozsypało się i mógł przez nie wyskoczyć…
Kaaycen obudziła się przed wejściem na arenę. Pilnowała ją całą kompania Gamorrean. Jeden z nich pchnął ją toporem, by wyszła z tunelu i pokazała się czekającym na nią widzom. Więc Cen wyczłapała się półprzytomna, nie bardzo rozumiejąc, co się właśnie stało.
Reflektory areny i kakofonia dźwięków ponownie ją przywitały, przyprawiając jej zmysły o zawrót głowy. Konferansjer jakimiś słowami rozgrzewał widownię, a ta nie potrafiła usiedzieć, oczekując kolejnego pojedynku gladiatorów. Gdy Kaaycen szła przez pole walki, zauważyła, że jak na razie jest sama. Do jej narządów słuchowych dotarło jedynie, że występ ten będzie "czymś specjalnym". Swój miecz miała na plecach. Zdjęła go i wbiła w ziemię, opierając się na nim w lekko chwiejnej postawie.
Cenia zauważyła, że jedna z loży, będąca obserwatorium gladiatorów, jest cała wypełniona. Gdy przyjrzała się bliżej, spostrzegła wśród znajdującego się tam tłumu Grrwaella, Pondiego i Luno. Cała trójka była skuta i pilnowana przez Gamorrean. Wśród nich była jednak jeszcze jedna postać, trzymająca miecz przy gardle Nautolanina - Akolita Sithów rasy Zabrak.
Padawanka nagle poczuła drżenie pod stopami, jednak było one inne niż poprzednim razem, gdy walczyła z Wodnikiem. Tym razem były to wibracje wywołane jakimiś mechanizmami. Teraz zauważyła, że ziemia przed nią się rozstępuje i wyłania się z niej jakieś ogromne stworzenie unoszone przez platformę. Na Twi'lekankę padł cień pięciometrowej bestii, która ryknęła w jej stronę. Był to pupil Logara - rankor spięty kajdanami. Te nagle się rozpięły i potwór był wolny.
Twi’lekanka zbladła. Momentalnie. Z ciemnego błękitu jej skóra zrobiła się niemal biała. Nie miała pojęcia jak pokonać rancora z mieczem świetlnym... a co dopiero bez tej unikalnej jak i zabójczej broni. Popatrzyła w oczy bestii i usiłowała nawiązać z jej ograniczonym umysłem kontakt poprzez Moc... Jeżeli to się nie uda, to prawdopodobieństwo pokonania tego potwora w takim stanie oscylowało w granicach zera... Jedi jednak wyczuła jedynie głód i wywołaną bólem złość, o którą zadbali służący Logara. Obecność rankora odebrała na moment widzom dech w piersiach. Bestia wydała z siebie kolejny krzyk i pognała na Padawankę.
Kaaycen wystawiła szybko rękę przed siebie i usiłowała wlać w bestię uspokajające emocje. Rankor spowolnił, ale wybuchła obok niego ziemia, wzmacniając jego stan agresji do poziomu jeszcze wyższego niż na początku walki. Jego budząca grozę postać znowu pędziła na Cenię. Jedi uznała, że przechytrzy bestię, stając pod ścianą i czekając, by uskoczyć w ostatnim momencie, sprawiając tym samym, że rancor z całym impetem uderzy o krawędź areny.
Tak też się stało. Potwór, chcąc zamaszystym ciosem złapać Twi'lekankę, stracił równowagę, gdy został zaskoczony unikiem, przez co runął na ferrobetonowy mur. Najbliższsi widzowie wpadli w chwilową panikę, ale rozpierające ich z drugiej strony pozytywne emocje i adrenalina zmusiły ich do pozostania na miejscach. Rankor pokręcił głową, po czym złapał głaz leżący na arenie i rzucił nim w gladiatorkę.
Polegając na sprycie, zwinności i Mocy, Padawanka uskoczyła. Wielki kamień zarył o ziemię, żłobiąc w niej w trakcie turlania się. Kaaycen uniknęła go, ale razem z nim usłyszała świst powietrza. Teraz rankor ponownie biegł z rozpędem na Twi’lekankę. Cen tym razem zaczekała, aż się zbliży, i wykonała ten sam manewr z tą różnicą, że zamiast skakać na boki, gdzie bestia mogła sie jej już spodziewać, skoczyła wprost miedzy jej szerokie nogi, wykonując od razu po tym przewrót w przód przez prawy bark i niemal od razu sprężyclście podrywając się na nogi.
Ziemia zatrzęsła się, kiedy rankor uderzył splecionymi łapami w miejsce, gdzie chwilę wcześniej stała Niebieska Laleczka. Wtedy Kaaycen zauważyła kątem oka pękającą w górnych poziomach trybun transplastalową szybę a chwilę później - wylatującego z niej Vegrulę. Zmierzał on na arenę, której pięciometrowy pupil obrócił się i zamachnął na Padawankę.
- Gdzie byłeś tak długo, staruszku? - mruknęła do siebie Twi’lekanka, starając nie dać się zabić. Uskoczyła przed olbrzymią łapą, starając się pchnięciem Mocy zmienić tor uderzenia drugiej łapy bestii.
Tym sposobem rankor był zupełnie odsłonięty plecami do Vegruli. Chwilę później Padawanka widziała na głowie potwora uśmiechniętego do niej i widocznie dumnego Mistrza Jedi. Odpiął coś od pasa i rzucił swojej Uczennicy. Był to jej miecz świetlny. Twi'lek po tym skoczył w stronę Kaaycen, rzucając w trakcie lotu granat do paszczy rankora.
Gdy Vegrula wylądował obok Kaaycen, rozległ się cichy wybuch od strony cielska, które kilka sekund później leżało martwe z gębą znajdującą się przed Jedi.
- Przepraszam, że tak długo to trwało – wypowiedział.
Bramy z obu stron otworzyły się, a z nich zaczęła się wylewać fala najgorszych szumowin Logara.
- Cóż... – zaczęła Padawanka -przynajmniej mamy teraz pewność, że Logar jest tą szumowiną pod przykrywką. - Uśmiechnęła się ciepło, odpalając miecz świetlny i unosząc go oburącz nad głową, stając w wejściowej pozycji Djem So. - Może lepiej się nie rozdzielać?
- Nie znalazłaś jakichś wojowników, którzy mogliby nam pomóc? - Stanął plecami do Ceni. - We dwójkę nie damy im wszystkim rady.
- Znalazłam nawet jednego wrażliwego na Moc .- Kiwnęła mieczem w stronę Luno, Grrwaella i reszty ferajny.
Mistrz Jedi spojrzał na okno obserwatorium, które znajdowało się w jednym z segmentów trybunów.
- Biegnij tam. Uwolnimy ich.
Uczennica kiwnęła głową i od razu rzuciła się biegiem w stronę obserwatorium. Zanim dobiegła do muru wykonała, skok wspomagany Mocą. Poczuła, jak w trakcie lotu zostaje posłana dalej przez pchnięcie Mocy Vegruli. Wylądowała na pierwszym rzędzie widowni, a chwilę po niej i Vegrula. W tym momencie klienci Pałacu Logara zaczęli uciekać, rozstępując się przed Jedi.
- Dalej! - krzyknął Twi'lek, biegnąc po ławkach do obserwatorium.
Gdy znaleźli się przy transplastalowym oknie oddzielającym ich od gladiatorów, Vegrula zamachnął się na nie mieczem, by otworzyć im przejście. Niestety materiał okazał się być odporny na broń Jedi. Kaaycen widziała, jak Akolita stojący przy Luno jest sparaliżowany, a Pondi uśmiecha się mimo bandażu otulającego jego ranę na brzuchu. Wtedy Mistrz Mocy położył swoją żółtą dłoń na szybie i zamknął oczy. Padawanka widziała po nim zdumiewające skupienie. Nagle okno zaczęło pękać w miejscu, gdzie spoczywała ręka Vegruli, a chwilę później całe się posypało, pozwalając Twi'lekom na swobodne wejście do obserwatorium.
Pierwsze, co zrobiła Twi’lekanka, gdy szkło opadło, to rzuciła się na Akolitę, odwracając jego uwagę od Luno. Zabrak był tak skonfundowany, że był w pełni podatny na akcję Kaaycen. Vegrula w tym czasie obezwładniał pobliskich Gamorrean pilnujących Grrwaella i Pondiego. Cen wykorzystała element zaskoczenia i gdy tylko nadarzyła się okazja, pozbawiła Zabraka obu dłoni. Sith ryknął niemiłosiernie, padając na kolana, a jego wyłączony miecz leżał obok odkrojonych części ciała.
Wszyscy obecni w obserwatorium gladiatorzy zaczęli wybiegać na trybuny. W końcu został tylko Vegrula, Padawanka i Sith.
- Kaaycen - mruknął Mistrz Jedi.
- Zabiję cię! - krzyczał przez łzy Akolita.
Cen zgasiła miecz, gdy Zabrak przestał stanowić zagrożenie. - Gdzie jest twój Mistrz?
- Nie żyje - stwierdził stojący w rozbitym oknie Vegrula.
Zabrak przeniósł wystraszony teraz wzrok na Mistrza Jedi.
- Wiec co teraz z nim będzie? – Twi’lekanka wskazała na Akolitę.
- Będzie musiał obrać nową drogę... zastanowić się nad słusznością swoich czynów.
Sith teraz klęczał z opuszczona głową, trzymając kikuty pod pachami.
- Przepraszam – wydukała Padawanka z wyczuwalnym współczuciem. - Nie dałeś mi wyboru... - Cicho westchnęła. - Aresztujemy teraz Logara?
- Logar uciekł - stwierdził jej Mistrz. - Musimy iść.
- Chyba ich tak nie zostawimy?
- Dlatego chcę iść im pomóc. Teraz walczą tam na dole i giną. Do tego musimy sprawdzić, kim jest ten Nautolanin i zaproponować mu życie w Zakonie.
- No to chodźmy. - Odwróciła się przodem do areny i wykonała skok wspomagany Mocą. Wylądowała niepewnie, robiąc przewrót przez bark i z miejsca tnąc pierwszą lepszą szumowinę po nogach. Widziała, jak przelatuje nad nią Vegrula i dołącza do boju. Twi'lek ciął z wyćwiczoną latami precyzją, korzystając z Formy IV. Jego ataki jednak były powierzchowne i jedynie uniemożliwiały jego przeciwnikom dalszą walkę, pozostawiając ich przy życiu. W pewnym momencie Padawanka dostrzegła tak silny wybuch Mocy, który odrzucił przynajmniej ośmiu Gamorrean od centrum, w którym stał Mistrz Jedi.
Kaaycen starała się wymijać strzały blasterów, tak by Weequaye strzelali do swoich, jednocześnie wykorzystując niewielki rozmiar i zwinność Jedi do zadawania niezagrażających życiu cięć wielkim Gamorreanom, od czasu do czasu rozbrajając innych bandytów, to przecinając broń, to nie raz odcinając palce. Starała się możliwie jak najbardziej zespolić z Mocą, by to ona kierowała jej krokami, jej defensywe i taniec błękitnego ostrza, wydającego się nie do zatrzymania.
Nagle Kaaycen usłyszała za swoimi plecami krzyk, po którym runęła do przodu, uderzona jakaś siłą. Zaraz potem odwróciła się, by sprawdzić co wywołało owy efekt.
W polu jej wzroku stał Akolita z jarzącymi się ogniście oczyma. Jego ręce pozbawione dłoni krwawiły. Między nim a Kaaycen przelatywały co chwilę jakieś pociski lub ktoś przebiegł, ale Sith ani na moment nie ściągnął z niej spojrzenia.
- Nie zabiję cię. – Twi’lekanka spojrzała w jego pełne furii oczy. – Wiem, że ty byś to zrobił, ale ja ni! Dałam ci szansę na przemyślenie swojego życia... Wykorzystaj ją... proszę.
Poprzez Moc czuła jego nienawiść. Opanowała Sitha do tego stopnia, że nie widział nic poza chęcią zemsty, a słowa Padawanki jedynie podsycały ten żar. Zbliżał się do niej, stawiając powolne, lecz stanowcze, kroki. W pewnym momencie, gdy jakiś gladiator obok niego przebiegał, uderzył go kikutem prosto w dół szczęki, łamiąc ją. Przeszedł nad nieprzytomnym ciałem i dalej zmierzał do Jedi.
Cen wystawiła miecz poziomo przed siebie.
- Nie zmuszaj mnie do tego...
- Zdechniesz, ścierwo Jedi! - ryknął, rozpoczynając szaleńczy bieg w jej stronę. Wyglądał jak jakaś nienaturalna, niepohamowana bestia, której jedynym pragnieniem było zasmakowanie krwi. Chwilę przed Padawanką wyskoczył na nią z zamiarem zmiażdżenia jej czaszki tak samo, jak to zrobił wcześniej z gladiatorem.
Kaaycen użyła pchnięcia Mocy skierowanego w jego klatkę piersiową, gdy znajdował się w powietrzu. Jego szmaciane ciało odleciało i uderzyło plecami o ziemię, pozbawiając go na moment możliwości oddechu. Splunął krwią, zaciskając z bólu powieki, ale i to go nie zatrzymało. Stanął na chwiejnych nogach, wbijając swój gniewny wzrok w niebieskie oczy Kaaycen.
Padawanka spojrzała z goryczą na Zabraka.
- Skoro muszę... - Stanęła w pozycji defensywnej gotowa przebić Akolitę przy następnej próbie skoku.
Stało się najgorsze. Kierowany nie rozumem a emocjami i Ciemną Stroną, Zabrak skoczył, wzmocniony Mocą, na swoją przeciwniczkę, krzycząc przy tym wniebogłosy.
Twi’lekanka przebiła go mieczem, starając się hamować żal. Tak się złożyło, że ten Sith był pierwszą osobą w jej życiu, którą musiała pozbawić życia... świadomie... patrząc w czerwone, pełne nienawiści, powoli gasnące oczy. Patrząc, jak Zabrak opada z sił, zgasiła energetyczną klingę, po czym złapała jedną reką za jego plecy i delikatnie ułożyła go na ziemi... Tylko tyle była w stanie w bitewnym zgiełku dla niego zrobić. Zasunęła mu powieki na oczy i ruszyła z mieczem pomóc reszcie uporać się z zagrożeniem.
Potężny Wookiee i zwinna Casija stali naprzeciwko siebie, otoczeni zbiorowiskiem walczących gladiatorów i piratów. W Skale, w porównaniu do Catharki, nie było krzty wątpliwości i strachu przed tą walką. Dla Grrwaella było jasne, że ta kocia wojowniczka ich zdradziła. To ona zaprowadziła ich w pułapkę…
- Sława miała należeć do mnie! – warknęła, pokazując swoje kły i kręcąc sejmitarami. – Już za długo jesteś na tej arenie. Czas to skończyć.
Włochata bestia nie skomentowała tego w żaden sposób. Wookieego zaczęła brzydzić ta Catharka. Posunęła się do oszustwa tylko po to, by przejąć laury. Nawet nie pomyślała o tym, że zapewne sama skończyłaby w końcu jak reszta przegranych gladiatorów…
Casija wykonała sus do swego przeciwnika i przeskoczyła nad nim, wykonując mordercze salto. Grrwaell spróbował się uchronić, ale ostrza zarysowały jego ramię i czaszkę, zadając krwawe, choć niegroźne rany. Wookiee próbował ją skosić sierpem, jednak zwinność Catharki pozwalała jej na dokładne uniki. Podskoczyła i zamachnęła się, rzucając jednym z mieczy w ciało włochacza. Ostrze zostało odbite durastalową rękojeścią dzięki szybkiej reakcji bestii. Sejmitar wylądował na piachu i teraz kocica miała już tylko jedną broń. Grrwaell ryknął w jej stronę, a Casija odpowiedziała tym samym.
Gladiatorzy, jak na sygnał, pognali na siebie i ponownie zmierzyli się w morderczym boju. Wookiee zamachnął się łapą na jej głowę, jednak Casija uchyliła się i spróbowała przeciąć poziomo tors Grrwaella. Skała w porę uderzył ją kolanem, przez co odleciała na dwa metry do tyłu. Jej oczy prawie wyszły z przeznaczonych dla nich miejsc, wołane przez ból do ucieczki. Nim Catharka zdołała odzyskać świadomość tego, co się dzieje, włochacz stanął nad nią i, niczym kat, opuścił sierp na jej głowę. Ta, ku jej szczęściu, przeturlała się na bok. Szybko wstała, patrząc na wyciągającego z ziemi swą broń Wookieego, i zamachnęła się sejmitarem na jego łapy, chcąc je amputować. Bestia, by uniknąć ataku, puściła sierp i cofnęła się. Grrwaell był teraz bezbronny.
Casija wykonywała zamaszyste cięcia, dodając do nich akompaniament ze swoich westchnięć i krzyków. Była zdeterminowana do położenia swego wroga. Włochata bestia jednak nie dawała się i unikała każdego ataku. Dopiero za którymś razem zimne ostrze zarysowało jego klatkę piersiową. Brunatna sierść była pochłaniana przez szkarłatny kolor. W końcu Wookiee wykorzystał niepohamowaną furię kocicy i wykonał krótki sierpowy w jej splot słoneczny. Giętkie ciało Catharki pofrunęło do tyłu. W jednej chwili straciła swój miecz i oddech.
Grrwaell stanął nad nią, co z jej perspektywy musiało wyglądać przeraźliwie. Tak wielki, zakrwawiony wojownik. Do tego ponownie trzymał swój sierp. Tym razem nie miał zamiaru pozwolić jej na ucieczkę. Przygniótł Casiję stopą i podniósł broń.
Gdy opuścił swój sierp, ciało Catharki opuścił ostatni oddech…
Kaaycen nie dostrzegała w tłumie swojego Mistrza. Gdzieś po drodze zauważyła krwawiącego Grrwaella stojącego nad nieruchomym ciałem Casiji. Przeciwników było coraz mniej, jednak walka nadal trwała. Dostrzegła również Pondiego i Luno walczących z potężnym Houkiem. Bandzior trzymał Nautolanina wysoko nad ziemią, za gardło, do momentu, aż Bothanin nie uderzył go młotem bojowym w brzuch. Wtedy Padawance rzucił się w oczy Weequay celujący w triumfującą dwójkę. Reagując, posłała w stronę pirata miecz świetlny. Nie trafiła, ale rzezimieszek wyglądał przez to na zaskoczonego i w efekcie skierował lufę karabinu blasterowego na Kaaycen. Twi’lekanka przyciągnęła miecz z powrotem, licząc jednak na wsparcie Pondiego i Luno.
Nautolanin najwidoczniej odebrał ten impuls, przez co posłał w stronę pirata pchnięcie Mocy, które zwaliło go z nóg. Bothanin musiał poświęcić chwilę na to, by zrozumieć, co się stało, po czym podbiegł do Padawanki i ją wyściskał.
- No, kochana! Dałaś czadu!
Strażnicy Logara teraz albo uciekali z areny, albo byli dobijani przez gladiatorów. Vegrula za to zmierzał powoli do swojej Uczennicy. Kaaycen przyjaźnie odebrała uścisk Bothanina, uśmiechając się do niego.
- Starałam się. - Wciąż było po niej widać roztrzęsienie po egzekucji Zabraka... Wierzyła do końca, że da się go odkupić.
Gdy Mistrz Jedi podszedł, postukał Pondiego w ramię, a ten, z szerokim uśmiechem na ustach, wypalił tylko:
- Ale masz cudownego tatuśka!
Luno, słysząc to, uderzył się w czoło, po czym wykonał ukłon przed Vegrulą.
- Mistrzu Jedi - przywitał się.
Twi'lek skinął im głową, a na końcu uśmiechnął się do Ceni.
- Zrobiłaś dobrze - zapewnił, jakby czytając w jej myślach. Nie wiadomo, czy używał Mocy do poznania jej uczuć, czy też opierał się na własnym doświadczeniu życiowym.
Kaaycen spuściła lekko głowę.
- Może w innych okolicznościach... Może byłby z niego przykładny Jedi... – wydukała.
- Przeszłość ma to do siebie, że nie da się jej zmienić, a jedynie można zaakceptować. Za to sytuacje takie jak te niosą w swej historii pewne lekcje. Dla tego Sitha już nie było powrotu, ponieważ wybrał Ciemną Stronę. Stronę, od której nie ma powrotu.
Padawanka pokiwała powoli głową.
- Mistrzu, obiecałam im, że pomożemy im się stąd wydostać. Dzięki temu zyskałam ich zaufanie. – Uśmiechnęła się do Pondiego. - No... może nie tylko dzięki temu.
Vegrula spojrzał po zbierającym się wokół nich tłumie. Na trybunach zostały tylko nieliczne wyjątki, które nie mogły się powstrzymać od podziwiania największego w dziejach Pałacu Logara zjawiska.
- Nie jesteśmy teraz w stanie zabrać ich wszystkich, ale z pewnością przyślemy im pomoc.
Wtedy wśród gladiatorów rozległ się ryk, a uczestnicy areny rozstąpili się przed potężnym Wookieem dzierżącym w łapie krwawy sierp.
- My... - mruknął Bothanin - ...chyba nie chcemy opuszczać tego miejsca - stwierdził, patrząc z dołu na Grrwaella zbliżającego się do nich.
Wookiee zamienił kilka słów z Vegrulą, po czym jego głos uniósł się przez arenę do reszty gladiatorów, którzy zaczęli wiwatować.
Kaaycen wydała się lekko zdziwiona.
- To co teraz? - Wzruszyła ramionami. - Szukamy Logara?
Vegrula popatrzył w gdzieś w przestrzeń, w pełnym zamyśleniu.
- Tak długo, jak Moc nas poprowadzi...
Arena była sprzątana z martwych ciał. Gladiatorzy, którzy zginęli w tej walce, zostali jeszcze tej nocy spaleni na jednym stosie, co zostało uznane przez resztę wojowników za oddanie im honoru. Uwolniono jeszcze żywych przegranych uczestników areny i zniszczono laboratoria. Mistrz Vegrula Otan zezwolił na to ze względu na fakt, że wszystkie potrzebne dane miał na holodyskietce.
Twi’lek porozmawiał również z Luno, Nautolaninem zwanym Czarną Sprawiedliwością, i przekonał go do podróży do Świątyni Jedi na Valirii. Okazało się, że należał on do Korpusów Eksploracyjnych jako były Padawan, który nie podołał Próbom na Rycerza Jedi. Pożegnał mocnym uściskiem się z Pondim, z którym w krótkim czasie nawiązał mocną więź, i ruszył za Mistrzem Jedi i jego Uczennicą w stronę statku.
Po drodze widzieli panujące w tych okolicach Nal Hutta zainteresowanie. Jeden z wideoekranów pokazywał emisję HoloNetu, gdzie mówili o Pałacu Logara. Pokazywali zniszczony dach budynku, mówili o zniknięciu właściciela posiadłości i na końcu przedstawili zdjęcie Grrwaella – nowego władcy i pana nie tylko areny, ale i całego pałacu. Ogłosił on, że od teraz wszystkie walki będą w pełni legalne i nie ma tutaj miejsca dla czarnego rynku. Nawet, jeżeli jest to świat przestępczości.
Vegrula zadbał o to, by tak się stało, chociaż nawet i bez jego ingerencji w społeczność gladiatorów, Skała zostałby okrzyknięty spadkobiercą pałacu. Jego rozmowa z Wookieem i resztą wojowników jednak przyniosła inny, owocny skutek – Tarcza zyskała kolejnych sojuszników, którzy ze względu na okazaną pomoc nie lękali się dołączenia do jej szeregów…
Rozległ się syk i w ciemnym pomieszczeniu uniosła się para. Przystojny mężczyzna w średnim wieku trzymał swojego około siedmioletniego syna za rękę. Ich stroje świadczyły o wysokim stanie majątkowym. Stali obok potężnego Houka, który wraz z nimi oglądał złoty posąg w kształcie Gotala.
- Wszystko jest już opłacone – rzekł mężczyzna. – Możesz iść.
Pirat skinął głową i ruszył do wyjścia.
- A! – zawołał jeszcze ojciec dziecka, zatrzymując kreaturę. – Przekaż Logarowi, że dostanie również środki, o które prosił.
Mężczyzna tylko usłyszał, jak za jego plecami zasuwają się klapy drzwi i Houk wychodzi.
- Tato, tato! – krzyczało dziecko. – Czy to jest Grzmot? Naprawdę?
- Tak, synu. Tak, jak prosiłeś.
Ciężkie ciało Gotala, nie do końca przytomne, skierowało swój nieobecny i jeszcze niesprawny wzrok w stronę stojących przed nim ludzi, nie wiedząc, co się dzieje. Wiedział tylko jedno… już nie ma prawa do siebie. Stał się własnością tego chłopięcego głosu…
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach