Nie ma śmierci...
Strona 1 z 1
Nie ma śmierci...
Trzy standardowe miesiące przed...
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Śmierć kojarzy się z ciemnością, zimnem, smutkiem... końcem. Co niektórym także z Ciemną Stroną Mocy. Jedi natomiast wierzą, że śmierć nie istnieje, że to tylko brama, przejście do zjednoczenia się z Mocą. Padawanka Col'sheer'ee tego właśnie doświadczyła. Zamknęła swe czerwone oczy, jej głowa opadła, pierś przestała się poruszać. Umarła. Ale nie było jej smutno, ani zimno. Wręcz przeciwnie, usnęła otulona ciepłą pierzyną Mocy.
Gdy ponownie otworzyła swe oczy nie była już na Nar Shaddaa. Była tego pewna. Problemem był jednak fakt, że nie wiedziała gdzie jest. Otaczała ją biel - nie było to żadne pomieszczenie, ani krajobraz jakiejkolwiek planety, którą kiedykolwiek widziała na oczy czy też czytała o niej. Bez względu od kierunku, w który spojrzała widziała jedynie bezkres bieli. Ona sama była natomiast naga z wyjątkiem intymnych partii ciała, które zasłonięte były skrawkami wygodnego materiału. Oczywiście tkanina także była biała.
W pewnym momencie usłyszała czyjś głos na dźwięk którego aż podskoczyła.
- Witaj Błękitna Jedi! Dziś chyba tak cię nazywają, nieprawdaż? - głos był delikatnie przytłumiony, odległy. Sprawiało to, że nawet jeśli Col'sheer'ee znała jego właściciela nie była w stanie przypisać go do żadnej znanej jej istoty. Zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu źródła tego głosu. W końcu dojrzała gdzieś w oddali sylwetkę, która kierowała się w niej kierunku. Padawanka zmrużyła oczy dalej przyglądając się ciemnej postaci. Im sylwetka stawała się coraz wyraźniejsza, tym Col widziała coraz więcej szczegółów - krępą sylwetkę, masywne leku i... miecze świetlne? Czy to mógł być... dawny mistrz chisski? Ale jak to w ogóle możliwe? Przecież on nie już ponad dwa lata temu zjednoczył się z Mocą. Czy zatem ona też umarła i jest teraz jedynie częścią Mocy?
- Ta Sith, jej siostra, czy ona mnie zabiła? - Przeszło jej przez myśl. - Jeśli tak to, teraz muszę być... w esencji Mocy?
Gdy tylko Gob'im zbliżył się na tyle, że zielony kolor jego skóry był widoczny, Błękitna Jedi momentalnie go rozpoznała i uklękła przed byłym mistrzem.
- Witaj Mistrzu. Gdzie my... gdzie my jesteśmy? - Col'sheer'ee nie wstawała, nie podnosiła wzroku. Stary twi'lek zmierzył byłą uczennicę wzrokiem, nabrał głęboko w płuca powietrza, po czym je wypuścił.
- Zawiodłaś mnie padawanko. - Chisska zszokowana słowami mentora spojrzała na niego. Nie odważyła się jednak nic powiedzieć, czekała aż stary mistrz dokończy. - Poddałaś się. Wybrałaś łatwiejszą drogę, Col. Nie tego cię uczyłem.
- Mistrzu... łatwiejszą drogę? - Patrzyła teraz na niego swymi karmazynowymi oczami. Cała drżała. - Ja... nie poddałam się. Nie uległam pokusie Ciemnej Stronie. Pozostałam wierna twoim naukom do końca.
- Właśnie! Do końca! Zamiast życia, dalszej walki o dobro, o te zmiany w Zakonie, do których dążysz - wybrałaś poddanie się. Śmierć. - Twi'lek zaczął powoli kręcić głową. - Zawiodłaś mnie ogromnie.
- Ale Mistrzu. Cały ten ból, te wizje... jak mogłam to wytrzymać? Jak jakikolwiek Jedi mógłby to wytrzymać? - Jej głos drżał. Czuła jakby zawiodła swego mistrza.
- A czego się spodziewałaś? Twoja siostra to Wiedźma Sithów! Podstęp, łamanie umysłu - to są jej sposoby walki. Powinnaś była to wytrzymać. Nie dla mnie, nie dla siebie - dla niej. - Przy Gob'Imie pojawiła się mała dziewczynka - ,,mała Zjawa Balmorry'', którą Oz'mak tak brutalnie zabił. - I dla całej galaktyki. Jesteś jej potrzebna.
Gob'Im zdążył ledwo skończyć kiedy z oczu chisski polał się wielki strumień łez.
- Och, Mika... wybacz mi! Zawiodłam ciebie i twoją rodzinę. Zginęliście przeze mnie. Wybacz mi!
Dziewczynka nie odpowiedziała, patrzyła tylko na chisskę swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Po chwili uśmiechnęła się do niej, spojrzała na twi'leka i rozpłynęła się.
- To co spotkało ją i jej rodzinę nie jest twoją winą. Wszystkie twoje poczynania, Col, nie mogły sprawić bym był z ciebie bardziej dumny. Od mojej śmierci jesteś wierna swoimi przekonaniom i dążysz by galaktyka była lepszym miejscem. - Pochwalił Col'sheer'ee. - Jednak twoja ostatnia próba... nie przeszłaś jej moja padawanko. Chodź, przejdźmy się.
Błękitna Jedi wstała i ruszyła wolnym krokiem za mistrzem. Podłoże tego tajemniczego miejsca było jak piasek. Ciepły, biały piasek, który delikatnie parzył chisskę w stopy.
- Gdzie jesteśmy Mistrzu? - Zagadała.
- To już zależy od ciebie Col.
- Wybacz Mistrzu, ale nie rozumiem.
- Gdy twoja siostra ukazała ci te... sceny twój umysł poddał się, wycofał się ku Mocy.
- Mistrzu, czy to znaczy, że połączyłam się z Mocą? - Dopytywała Col.
- Nie. Jeszcze nie. Widzisz Col, To nie z woli Mocy tu jesteś. To nie jest jeszcze pora na to. Na ciebie. Twoja przyszłość nie leży w tym miejscu. - Gob'Im odparł głosem cierpliwego nauczyciela.
- Ale jak to możliwe? Sam powiedziałeś, że nie przeszłam próby. Jestem teraz tu. Co mogę teraz zrobić?
Gob'Im zatrzymał się i spojrzał w oczy chisski. Wpatrywał się w nią uważnie przez dłuższą chwilę.
- Zawsze możesz powtórzyć próbę. Pamiętaj tylko, że za drugim razem musisz ją przejść. Czy jesteś na to gotowa? Czy masz dość sił? Wiesz co musisz zrobić?
Umysł Błękitnej Jedi analizował wszystkie te pytania. Zastanowiła się jeszcze raz co zrobiła źle podczas potyczki z siostrą. Co dało jej przewagę. Widziała to już nad wyraz dokładnie.
- Tak, Mistrzu wiem co powinnam zrobić. Jestem gotowa na ponowne odbycie lekcji.
- Niech zatem tak będzie... - Wokół chisski wszystko zniknęło. Głos Gob'Ima był natomiast bardzo odległy i cichy.
Gdy Col'sheer'ee otworzyła oczy zobaczyła nad sobą Lady Sith, Darth Aye'ashe'ee, stojącą nad nią bez swojej maski, w dłoniach trzymała ceremonialny sztylet. Wyraz twarzy Ashe na widok budzącej się siostry był niedopisania. Zaskoczenie, przerażenie... nie wiedziała co miała zrobić. Błękitna Jedi wykorzystała tą chwilę nieuwagi i sięgnęła po Moc. Używając pchnięcia posłała Sitha na drugi koniec pomieszczenia. Momentalnie zerwała się na nogi. Po jej zmęczeniu nie było śladu. Padawanka zwaliła do Aye'asha'ee wielką szafę pełną sprzętu medycznego.
Tym razem to ona górowała nad siostrą. Ta nie potrafiąc zebrać myśli po ,,zmartwychwstaniu'' Col'sheer'ee nie była dla niej przeciwniczką. Wymamrotała tylko jedno pytanie.
- Ale jak... jak to możliwe? Jak to możliwe, że żyjesz?
- Moja droga Ashe, musisz zrozumieć, że śmierć nie istnieje, jest tylko Moc. A ona zdecydowała o moim życiu. - Padawanka była pewna tych słów. Teraz wiedziała z całą pewnością co powinna zrobić. Aye'asha'ee natomiast zmrużyła oczy.
- To nie jest koniec Jedi! Nie jesteś zdolna skończyć ze mną. To nie w stylu Jedi. A ja złapałam cię raz, złapię i drugi. I wtedy cię zabiję. Wyrwę ci serce z piersi i nikt mnie nie powstrzyma. - Jej zachrypnięty głos ociekał jadem. Ale Col'sheer'ee czuła, że jest bardzo ranna. Iskierka jej życia słabła. Ściana, w miejscu gdzie Sith uderzyła była mocno powyginana. Takie uderzenie musiało ją mocno zranić. I zawiadomić jej sługi, że coś idzie niezgodnie z jej planem.
Col'sheer'ee podeszła do ściany i zdjęła z niej pojedynczy miecz świetlny. Zapaliła go pobudzając do życia bordową klingę czystej energii. Patrząc na siostrę Błękitna Jedi zmrużyła oczy. Zaczęła powoli iść w jej kierunku. Dyskretnie ręką przywołała Moc i za jej pomocą uniosła szkatułki przechowujące martwe serca.
Gdy podeszła na odległość około dziesięciu-pietnastu metrów od siostry przywołała serca do siebie. Jednym zwinnym ruchem przecięła wszystkie szkatułki niszcząc ich ,,skarby''. Krzyk Aye'ashe'ee zabił ciszę panującą jak niegdyś krzyk jej matki podczas porodu. To był odpowiedni czas na ucieczkę, Col'sheer'ee otuliła się Mocą i zniknęła.
Gdy ponownie otworzyła swe oczy nie była już na Nar Shaddaa. Była tego pewna. Problemem był jednak fakt, że nie wiedziała gdzie jest. Otaczała ją biel - nie było to żadne pomieszczenie, ani krajobraz jakiejkolwiek planety, którą kiedykolwiek widziała na oczy czy też czytała o niej. Bez względu od kierunku, w który spojrzała widziała jedynie bezkres bieli. Ona sama była natomiast naga z wyjątkiem intymnych partii ciała, które zasłonięte były skrawkami wygodnego materiału. Oczywiście tkanina także była biała.
W pewnym momencie usłyszała czyjś głos na dźwięk którego aż podskoczyła.
- Witaj Błękitna Jedi! Dziś chyba tak cię nazywają, nieprawdaż? - głos był delikatnie przytłumiony, odległy. Sprawiało to, że nawet jeśli Col'sheer'ee znała jego właściciela nie była w stanie przypisać go do żadnej znanej jej istoty. Zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu źródła tego głosu. W końcu dojrzała gdzieś w oddali sylwetkę, która kierowała się w niej kierunku. Padawanka zmrużyła oczy dalej przyglądając się ciemnej postaci. Im sylwetka stawała się coraz wyraźniejsza, tym Col widziała coraz więcej szczegółów - krępą sylwetkę, masywne leku i... miecze świetlne? Czy to mógł być... dawny mistrz chisski? Ale jak to w ogóle możliwe? Przecież on nie już ponad dwa lata temu zjednoczył się z Mocą. Czy zatem ona też umarła i jest teraz jedynie częścią Mocy?
- Ta Sith, jej siostra, czy ona mnie zabiła? - Przeszło jej przez myśl. - Jeśli tak to, teraz muszę być... w esencji Mocy?
Gdy tylko Gob'im zbliżył się na tyle, że zielony kolor jego skóry był widoczny, Błękitna Jedi momentalnie go rozpoznała i uklękła przed byłym mistrzem.
- Witaj Mistrzu. Gdzie my... gdzie my jesteśmy? - Col'sheer'ee nie wstawała, nie podnosiła wzroku. Stary twi'lek zmierzył byłą uczennicę wzrokiem, nabrał głęboko w płuca powietrza, po czym je wypuścił.
- Zawiodłaś mnie padawanko. - Chisska zszokowana słowami mentora spojrzała na niego. Nie odważyła się jednak nic powiedzieć, czekała aż stary mistrz dokończy. - Poddałaś się. Wybrałaś łatwiejszą drogę, Col. Nie tego cię uczyłem.
- Mistrzu... łatwiejszą drogę? - Patrzyła teraz na niego swymi karmazynowymi oczami. Cała drżała. - Ja... nie poddałam się. Nie uległam pokusie Ciemnej Stronie. Pozostałam wierna twoim naukom do końca.
- Właśnie! Do końca! Zamiast życia, dalszej walki o dobro, o te zmiany w Zakonie, do których dążysz - wybrałaś poddanie się. Śmierć. - Twi'lek zaczął powoli kręcić głową. - Zawiodłaś mnie ogromnie.
- Ale Mistrzu. Cały ten ból, te wizje... jak mogłam to wytrzymać? Jak jakikolwiek Jedi mógłby to wytrzymać? - Jej głos drżał. Czuła jakby zawiodła swego mistrza.
- A czego się spodziewałaś? Twoja siostra to Wiedźma Sithów! Podstęp, łamanie umysłu - to są jej sposoby walki. Powinnaś była to wytrzymać. Nie dla mnie, nie dla siebie - dla niej. - Przy Gob'Imie pojawiła się mała dziewczynka - ,,mała Zjawa Balmorry'', którą Oz'mak tak brutalnie zabił. - I dla całej galaktyki. Jesteś jej potrzebna.
Gob'Im zdążył ledwo skończyć kiedy z oczu chisski polał się wielki strumień łez.
- Och, Mika... wybacz mi! Zawiodłam ciebie i twoją rodzinę. Zginęliście przeze mnie. Wybacz mi!
Dziewczynka nie odpowiedziała, patrzyła tylko na chisskę swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Po chwili uśmiechnęła się do niej, spojrzała na twi'leka i rozpłynęła się.
- To co spotkało ją i jej rodzinę nie jest twoją winą. Wszystkie twoje poczynania, Col, nie mogły sprawić bym był z ciebie bardziej dumny. Od mojej śmierci jesteś wierna swoimi przekonaniom i dążysz by galaktyka była lepszym miejscem. - Pochwalił Col'sheer'ee. - Jednak twoja ostatnia próba... nie przeszłaś jej moja padawanko. Chodź, przejdźmy się.
Błękitna Jedi wstała i ruszyła wolnym krokiem za mistrzem. Podłoże tego tajemniczego miejsca było jak piasek. Ciepły, biały piasek, który delikatnie parzył chisskę w stopy.
- Gdzie jesteśmy Mistrzu? - Zagadała.
- To już zależy od ciebie Col.
- Wybacz Mistrzu, ale nie rozumiem.
- Gdy twoja siostra ukazała ci te... sceny twój umysł poddał się, wycofał się ku Mocy.
- Mistrzu, czy to znaczy, że połączyłam się z Mocą? - Dopytywała Col.
- Nie. Jeszcze nie. Widzisz Col, To nie z woli Mocy tu jesteś. To nie jest jeszcze pora na to. Na ciebie. Twoja przyszłość nie leży w tym miejscu. - Gob'Im odparł głosem cierpliwego nauczyciela.
- Ale jak to możliwe? Sam powiedziałeś, że nie przeszłam próby. Jestem teraz tu. Co mogę teraz zrobić?
Gob'Im zatrzymał się i spojrzał w oczy chisski. Wpatrywał się w nią uważnie przez dłuższą chwilę.
- Zawsze możesz powtórzyć próbę. Pamiętaj tylko, że za drugim razem musisz ją przejść. Czy jesteś na to gotowa? Czy masz dość sił? Wiesz co musisz zrobić?
Umysł Błękitnej Jedi analizował wszystkie te pytania. Zastanowiła się jeszcze raz co zrobiła źle podczas potyczki z siostrą. Co dało jej przewagę. Widziała to już nad wyraz dokładnie.
- Tak, Mistrzu wiem co powinnam zrobić. Jestem gotowa na ponowne odbycie lekcji.
- Niech zatem tak będzie... - Wokół chisski wszystko zniknęło. Głos Gob'Ima był natomiast bardzo odległy i cichy.
:::
Gdy Col'sheer'ee otworzyła oczy zobaczyła nad sobą Lady Sith, Darth Aye'ashe'ee, stojącą nad nią bez swojej maski, w dłoniach trzymała ceremonialny sztylet. Wyraz twarzy Ashe na widok budzącej się siostry był niedopisania. Zaskoczenie, przerażenie... nie wiedziała co miała zrobić. Błękitna Jedi wykorzystała tą chwilę nieuwagi i sięgnęła po Moc. Używając pchnięcia posłała Sitha na drugi koniec pomieszczenia. Momentalnie zerwała się na nogi. Po jej zmęczeniu nie było śladu. Padawanka zwaliła do Aye'asha'ee wielką szafę pełną sprzętu medycznego.
Tym razem to ona górowała nad siostrą. Ta nie potrafiąc zebrać myśli po ,,zmartwychwstaniu'' Col'sheer'ee nie była dla niej przeciwniczką. Wymamrotała tylko jedno pytanie.
- Ale jak... jak to możliwe? Jak to możliwe, że żyjesz?
- Moja droga Ashe, musisz zrozumieć, że śmierć nie istnieje, jest tylko Moc. A ona zdecydowała o moim życiu. - Padawanka była pewna tych słów. Teraz wiedziała z całą pewnością co powinna zrobić. Aye'asha'ee natomiast zmrużyła oczy.
- To nie jest koniec Jedi! Nie jesteś zdolna skończyć ze mną. To nie w stylu Jedi. A ja złapałam cię raz, złapię i drugi. I wtedy cię zabiję. Wyrwę ci serce z piersi i nikt mnie nie powstrzyma. - Jej zachrypnięty głos ociekał jadem. Ale Col'sheer'ee czuła, że jest bardzo ranna. Iskierka jej życia słabła. Ściana, w miejscu gdzie Sith uderzyła była mocno powyginana. Takie uderzenie musiało ją mocno zranić. I zawiadomić jej sługi, że coś idzie niezgodnie z jej planem.
Col'sheer'ee podeszła do ściany i zdjęła z niej pojedynczy miecz świetlny. Zapaliła go pobudzając do życia bordową klingę czystej energii. Patrząc na siostrę Błękitna Jedi zmrużyła oczy. Zaczęła powoli iść w jej kierunku. Dyskretnie ręką przywołała Moc i za jej pomocą uniosła szkatułki przechowujące martwe serca.
Gdy podeszła na odległość około dziesięciu-pietnastu metrów od siostry przywołała serca do siebie. Jednym zwinnym ruchem przecięła wszystkie szkatułki niszcząc ich ,,skarby''. Krzyk Aye'ashe'ee zabił ciszę panującą jak niegdyś krzyk jej matki podczas porodu. To był odpowiedni czas na ucieczkę, Col'sheer'ee otuliła się Mocą i zniknęła.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Col'sheer'ee błąkała się już po ulicach Nar Shaddaa od dwóch standardowych tygodni. Była cała umorusana, odziana jedynie w skąpą, poniszczoną tunikę, którą miała na sobie będąc więźniem Darth Aye'asha'ee. Tunika była równie brudna jak ona sama.
Kilkukrotnie próbowała opuścić księżyc planety Nal Hutta. Podejmowała też próby skontaktowania się z mistrzem Jan'yse na Coruscant lub z Świątynią Jedi. Jednak jej wygląd, i tym razem nie chodziło o kolor jej skóry, czy też oczy, a o strój i utrzymanie higieny. Można wprost powiedzieć, że ona, padawan Col'sheer'ee, znana jako Błękitna Jedi - śmierdziała. Jej wygląd i odór odtrącał wszystkie formy życia. No, może poza huttami, ale tych interesowała ilość kredytów na koncie. Jej zdolność ukrywania się w Mocy po to by przemknąć się na statek również nie była pomocna - wszystkie systemy obecne w porcie kosmicznym nawet i ją ukrytą pod pierzyną Mocy by namierzyły.
Jedyną możliwością była sprzedaż miecza świetlnego, który odnalazła w laboratorium swojej siostry. Jednak coś (Moc?) jej mówiło by tego nie robić. Że ta broń jeszcze jej się przyda. Jej siostra, Błękitna uważała to za ironie. Jeszcze do niedawna oddałaby wszystko by dowiedzieć się kim jest i skąd pochodzi. By poznać swoich rodziców. Teraz, gdy przestało jej na tym zależeć, gdy przekonała się, że jej przeszłość i przyszłość leży tylko na Tython, wśród Jedi, pojawiła się Asha, Lady Sith, która podała się za jej siostrę. Opowiedziała jej o rodzicach, o jej przeszłości. Dopiero teraz Col'sheer'ee się dowiedziała, że nie jest pełnokrwistymi chissem. Nie jej, bo jej matka była miralianką. Czy Jan'yse wiedział? Czy ktokolwiek z Jedi o tym wiedział? Takie myśli zaprzątały jej niebieską głowę. Jednak wiedziała, że musi być bardziej uważna, gdyż pokonanie Aye'asha'ee było tylko początkiem jej próby. A do jej końca jeszcze daleko.
Col już od kilku dni nie miała nic w ustach. Marzyła o soczystym steku z banthy, ale teraz nawet jej kubki smakowe zadowoliłby się nawet zdecydowanie mniej wyrafinowanym daniem. Właściwie to jakimkolwiek. Przywykła już do szukania odpadków w śmietnikach przy uczęszczanych barach.
Dzisiejszy wieczór należał do szczęśliwych. Col'sheer'ee w odpadkach baru ,,Jadłodajnia u Kaxa'' odnalazła pokaźnych rozmiarów kiełbasę z nerfa oraz trochę zniszczony, ale ciepły pled, którym będzie mogła ogrzać się w zimne noce. Jak tylko Col miała rozpocząć swoją ,,ucztę'' podeszła do niej mała dziewczynka rasy ludzkiej. Miała z siedem-osiem lat. Poprzez Moc czuła jej strach, czuła też, że troska o młodszego brata była silniejsza.
- Ja panią przepraszam. Z bratem nie jedliśmy od wczorajszego dnia. Czy mogłaby pani podzielić się z nim posiłkiem? Jest strasznie głodny. Bardzo panią proszę... - Błękitna Jedi nie miała nic w ustach zdecydowanie dłużej, jednak była Jedi. Usłyszała w myślach jej własne słowa ,,Żyjemy po to by służyć''. Uśmiechnęła się do ciemnoskórej dziewczynki.
- A ty nie jesteś głodna?
- Ja... nie, pani. Nie jestem głodna. Ale mój braciszek ma tylko cztery lata. Proszę. - Dziecko jeszcze nie skończyło mówić, a Błękitna Jedi oddała jej cały swój łup. Dziewczyna rozradowana podziękowała i odwróciła się na pięcie, jednak padawanka Jedi ją zatrzymała.
- Weź jeszcze to. - I podała jej pled. - Będzie wam cieplej w te chłodne noce, które tu panują.
- O dziękuję, dziękuję pani. - Zapiszczała i trzymając brata za rękę uciekła.
Col'sheer'ee natomiast ignorując protest żołądka oddała się medytacji.
Kilkukrotnie próbowała opuścić księżyc planety Nal Hutta. Podejmowała też próby skontaktowania się z mistrzem Jan'yse na Coruscant lub z Świątynią Jedi. Jednak jej wygląd, i tym razem nie chodziło o kolor jej skóry, czy też oczy, a o strój i utrzymanie higieny. Można wprost powiedzieć, że ona, padawan Col'sheer'ee, znana jako Błękitna Jedi - śmierdziała. Jej wygląd i odór odtrącał wszystkie formy życia. No, może poza huttami, ale tych interesowała ilość kredytów na koncie. Jej zdolność ukrywania się w Mocy po to by przemknąć się na statek również nie była pomocna - wszystkie systemy obecne w porcie kosmicznym nawet i ją ukrytą pod pierzyną Mocy by namierzyły.
Jedyną możliwością była sprzedaż miecza świetlnego, który odnalazła w laboratorium swojej siostry. Jednak coś (Moc?) jej mówiło by tego nie robić. Że ta broń jeszcze jej się przyda. Jej siostra, Błękitna uważała to za ironie. Jeszcze do niedawna oddałaby wszystko by dowiedzieć się kim jest i skąd pochodzi. By poznać swoich rodziców. Teraz, gdy przestało jej na tym zależeć, gdy przekonała się, że jej przeszłość i przyszłość leży tylko na Tython, wśród Jedi, pojawiła się Asha, Lady Sith, która podała się za jej siostrę. Opowiedziała jej o rodzicach, o jej przeszłości. Dopiero teraz Col'sheer'ee się dowiedziała, że nie jest pełnokrwistymi chissem. Nie jej, bo jej matka była miralianką. Czy Jan'yse wiedział? Czy ktokolwiek z Jedi o tym wiedział? Takie myśli zaprzątały jej niebieską głowę. Jednak wiedziała, że musi być bardziej uważna, gdyż pokonanie Aye'asha'ee było tylko początkiem jej próby. A do jej końca jeszcze daleko.
:::
Col już od kilku dni nie miała nic w ustach. Marzyła o soczystym steku z banthy, ale teraz nawet jej kubki smakowe zadowoliłby się nawet zdecydowanie mniej wyrafinowanym daniem. Właściwie to jakimkolwiek. Przywykła już do szukania odpadków w śmietnikach przy uczęszczanych barach.
Dzisiejszy wieczór należał do szczęśliwych. Col'sheer'ee w odpadkach baru ,,Jadłodajnia u Kaxa'' odnalazła pokaźnych rozmiarów kiełbasę z nerfa oraz trochę zniszczony, ale ciepły pled, którym będzie mogła ogrzać się w zimne noce. Jak tylko Col miała rozpocząć swoją ,,ucztę'' podeszła do niej mała dziewczynka rasy ludzkiej. Miała z siedem-osiem lat. Poprzez Moc czuła jej strach, czuła też, że troska o młodszego brata była silniejsza.
- Ja panią przepraszam. Z bratem nie jedliśmy od wczorajszego dnia. Czy mogłaby pani podzielić się z nim posiłkiem? Jest strasznie głodny. Bardzo panią proszę... - Błękitna Jedi nie miała nic w ustach zdecydowanie dłużej, jednak była Jedi. Usłyszała w myślach jej własne słowa ,,Żyjemy po to by służyć''. Uśmiechnęła się do ciemnoskórej dziewczynki.
- A ty nie jesteś głodna?
- Ja... nie, pani. Nie jestem głodna. Ale mój braciszek ma tylko cztery lata. Proszę. - Dziecko jeszcze nie skończyło mówić, a Błękitna Jedi oddała jej cały swój łup. Dziewczyna rozradowana podziękowała i odwróciła się na pięcie, jednak padawanka Jedi ją zatrzymała.
- Weź jeszcze to. - I podała jej pled. - Będzie wam cieplej w te chłodne noce, które tu panują.
- O dziękuję, dziękuję pani. - Zapiszczała i trzymając brata za rękę uciekła.
Col'sheer'ee natomiast ignorując protest żołądka oddała się medytacji.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Nar Shaddaa - księżyc planety Nal Hutta, zwany Księżycem Przemytników mógł być rajem lub istnym piekłem dla przebywających tam osób. Wszystko zależało od szczęścia i zasobności portfela. Nic więc dziwnego, że Błękitna Jedi nie odnalazła szczęścia na rodzinnym księżycu. Została tam sama bez pełnego odzienia, bez środków do życia i... bez swojego miecza świetlnego. Został jej tylko ten z pojedynczym czerwonym ostrzem, który wyniosła z posiadłości Darth Aye'asha'ee.
Teraz cylindryczna rękojeść miecza spoczywała koło siedzącej na kolanach Col'sheer'ee. Padawanka medytowała. Pomagało jej to w zapomnieniu o pustym żołądku, który coraz częściej domagał się jakiegoś pożywienia, a nie miał go już od ośmiu czy dziewięciu dni. Col wyraźnie schudła, jej cera mocno pojaśniała, a oczy przygasły. Była zmęczona, przeraźliwie głodna i co pewien czas Moc dawała o sobie znać nieprzyjemną gęsią skórką na plecach.
Coś niedobrego się stało w Galaktyce, czuła to, była tego pewna. Jednak nie miała pojęcia co to mogłoby być. Był to główny powód jej nieustannych medytacji - próbowała znaleźć powody zawirowań. Jednak od kiedy Moc dała jej drugie życie nie zbliżyła się do rozwiązania tej zagadki ani o trochę. Jednak inne rzeczy widziała - musiała jak najszybciej wrócić do Republiki. Od tego mogło zależeć wiele. Ale nie do Kwatery Tarczy. Czuła, że jej celem powinno być Tython, Świątynia Jedi, jej dom. dom wszystkich Jedi. Zadawała sobie pytanie czy może ufać wszystkim. To co się jej przydarzyło... jej pokrewieństwo z Lady Sith. Col'sheer'ee mimo ponad dwudziestu lat udowadniania kim jest nadal była tą obcą w Zakonie i za każdym razem gdy była w Świątyni była rozdarta. Z jednej strony był to jej dom, z drugiej wszyscy Ci adepci, padawani i nawet Jedi patrzyli na nią tak dziwnie. Czuła się przez to nieswojo. Co by powiedzieli gdyby wiedzieli, że jej najbliższa rodzina to potężny Sith, który już ścigał członków Tarczy.
Jej przemyślenia musiały poczekać. Z zadumy wyrwał ją krzyk. Gdzieś niedaleko ktoś potrzebował pomocy, a ona nie wróciła do żywych by medytować gdy komuś dzieje się krzywda. ,,Żyjemy po to by służyć.''
Teraz cylindryczna rękojeść miecza spoczywała koło siedzącej na kolanach Col'sheer'ee. Padawanka medytowała. Pomagało jej to w zapomnieniu o pustym żołądku, który coraz częściej domagał się jakiegoś pożywienia, a nie miał go już od ośmiu czy dziewięciu dni. Col wyraźnie schudła, jej cera mocno pojaśniała, a oczy przygasły. Była zmęczona, przeraźliwie głodna i co pewien czas Moc dawała o sobie znać nieprzyjemną gęsią skórką na plecach.
Coś niedobrego się stało w Galaktyce, czuła to, była tego pewna. Jednak nie miała pojęcia co to mogłoby być. Był to główny powód jej nieustannych medytacji - próbowała znaleźć powody zawirowań. Jednak od kiedy Moc dała jej drugie życie nie zbliżyła się do rozwiązania tej zagadki ani o trochę. Jednak inne rzeczy widziała - musiała jak najszybciej wrócić do Republiki. Od tego mogło zależeć wiele. Ale nie do Kwatery Tarczy. Czuła, że jej celem powinno być Tython, Świątynia Jedi, jej dom. dom wszystkich Jedi. Zadawała sobie pytanie czy może ufać wszystkim. To co się jej przydarzyło... jej pokrewieństwo z Lady Sith. Col'sheer'ee mimo ponad dwudziestu lat udowadniania kim jest nadal była tą obcą w Zakonie i za każdym razem gdy była w Świątyni była rozdarta. Z jednej strony był to jej dom, z drugiej wszyscy Ci adepci, padawani i nawet Jedi patrzyli na nią tak dziwnie. Czuła się przez to nieswojo. Co by powiedzieli gdyby wiedzieli, że jej najbliższa rodzina to potężny Sith, który już ścigał członków Tarczy.
Jej przemyślenia musiały poczekać. Z zadumy wyrwał ją krzyk. Gdzieś niedaleko ktoś potrzebował pomocy, a ona nie wróciła do żywych by medytować gdy komuś dzieje się krzywda. ,,Żyjemy po to by służyć.''
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Gdy Col'sheer'ee dotarła do miejsca, skąd dobiegał krzyk rozejrzała się. Trzy poziomy niżej dostrzegła zamieszanie, które było winne jej przerwy w medytacji - dziesięciu bandziorów różnych ras znęcało się nad osobą stojącą w samym środku zamieszania. Do jej uszu dobiegł skrawek dyskusji
- Oddawaj nam swoje kredyty!
- Ale... ja naprawdę nie mam nic przy sobie. Nic ponad to co zabraliście. Błagam... mam rodzinę. Błagam...
Błękitna Jedi przykucnęła na gzymsie budynku i lekko zmrużyła oczy. Ofiarą był cathar. Starszy, z lekko już siwiejącą sierścią. Był dobrze ubrany i całkiem przystojny jak...
Col wróciła myślami do niego. exJedi, który powrócił do Zakonu, a potem wyznał jej miłość. Ansarras. Był taki nieprzewidywalny, taki chaotyczny. Trochę jak ona sama, a trochę zupełnie inny. Musiała przyznać, że czasem o nim myślała. Częściej niż czasem, nawet przed tym szaleńczym wyznaniem jej swoich uczuć. Col'sheer'ee jest kobietą i czasem nie tylko nie umie wyzbyć się kobiecych cech, ale także nie chce tego. Przy nim czuła się dziwnie odprężona, jakby galaktyka i jej problemy nie istniały. Wtedy liczy się tylko ,,tu i teraz''. I jest cudownie.
Ale... to jest jej próba. Ich próba. Chwilę później on wraca do swoich obowiązków, ona swoich. I problemy galaktyki powracają z podwójną siłą. Powraca też poczucie winy. Jest Jedi, on zresztą też. I dlatego to wszystko jest nie do przyjęcia. Ona ma misję, ma cel. Bycie kobietą musi odłożyć na inne czasy. Lepsze czasy.
- Przykro mi Ansarrasie, ja... my... nie możemy. Nie będziemy razem. Służba ma pierwszeństwo. Tą próbę musimy przejść.
Rozważania Col'sheer'ee trwały mniej niż sekundę. Tylko tyle czasu mogła poświęcić na bycie ,,nieJedi''. Teraz jej umysł wrócił na Nar Shaddaa i sytuacji, która rozgrywała się kilka poziomów niżej. Błękitna Jedi chwyciła mocniej rękojeść miecza świetlnego, zanurzyła się w Mocy - zniknęła. I skoczyła.
Gdy jej nagie stopy uderzyły o ziemię poczuła ból w kostce. Zaklęła tylko (co musiało wprawić zarówno oprawców jak i ofiarę w osłupienie), sięgnęła po Moc i trzech bandziorów, dwóch rodian i twi'leka, posłała na najbliższą ścianę. Jeden z nich stracił przytomność. Czuła to. Zdjęła z siebie osłonę i zapaliła miecz świetlny. Czerwona poświata klingi drażniła jej oko. Brakowało jej stonowanej niebieskiej lub purpurowej poświaty jej starego miecza. Odbiła wiązki lasera, które wystrzeliwała para - mężczyzna i kobieta. Po chwili zrobiła salto nad ich głowami wyładowując trochę niezdarnie za nimi. Jeszcze raz odbiła śmiertelną wiązkę lasera, która trafiła w niego. Ona zaś znieruchomiała, z jej ust wydobywał się krzyk. Widać musieli być parą nie tylko podczas rabunków. Padawanka pchnęła ją na punkt z odpadami pobliskiego sklepu. Spadło na nią pudło.
Stanęła przy catharze, który teraz klęczał ze strachu osłaniając rękoma głowę.
- Spokojnie. Już jesteś bezpieczny. - Szepnęła do niego.
Siedmiu zostało. Ponownie zaatakowała oprawców. Po zniknięciu im z oczu użyła Mocy by rodianina i istote nieznanej jej jaszczuropodobnej rasy obezwładnić. Oni po prostu usnęli. Wycofała się kilka metrów cały czas będąc niewidzialną. Rzuciła ku pozostałej piątce miecz, który miał przeciąć umocowania płachty, nad którą stali. Miał, niestety poszybował inną trasą niż było to zamiarem Col'sheer'ee. Troje padło trupem. Padawanka ponownie się ujawniła ale nie celem dalszego ataku. Jej oczy i usta były szeroko otwarte. Ona ich zabiła. Zrobiła to choć nie musiała.
Wyciągnęła dłoń i rękojeść czerwonego miecza świetlnego wróciła do niej. Popatrzała na nią i uświadomiła sobie, że to był miecz sitha, miecz Ciemnej Strony. A nie jej własny.
- Przeklęte syntetyczne kryształy! - Zaklęła, objęła wzrokiem ulicę. Pozostali dwaj rabusie uciekali przed siebie. Widać śmierć ich towarzyszy wystraszyła ich wystarczająco. Col'sheer'ee spojrzała na cathara i miała zamiar do niego podejść, jednak... adrenalina już odpłynęła z jej mózgu, a głód i ból kostki zrobiły swoje. Chisska tak jak stała osunęła się na ziemię.
4 standardowe tygodnie przed rozpoczęciem Epizodu IV
- Oddawaj nam swoje kredyty!
- Ale... ja naprawdę nie mam nic przy sobie. Nic ponad to co zabraliście. Błagam... mam rodzinę. Błagam...
Błękitna Jedi przykucnęła na gzymsie budynku i lekko zmrużyła oczy. Ofiarą był cathar. Starszy, z lekko już siwiejącą sierścią. Był dobrze ubrany i całkiem przystojny jak...
Col wróciła myślami do niego. exJedi, który powrócił do Zakonu, a potem wyznał jej miłość. Ansarras. Był taki nieprzewidywalny, taki chaotyczny. Trochę jak ona sama, a trochę zupełnie inny. Musiała przyznać, że czasem o nim myślała. Częściej niż czasem, nawet przed tym szaleńczym wyznaniem jej swoich uczuć. Col'sheer'ee jest kobietą i czasem nie tylko nie umie wyzbyć się kobiecych cech, ale także nie chce tego. Przy nim czuła się dziwnie odprężona, jakby galaktyka i jej problemy nie istniały. Wtedy liczy się tylko ,,tu i teraz''. I jest cudownie.
Ale... to jest jej próba. Ich próba. Chwilę później on wraca do swoich obowiązków, ona swoich. I problemy galaktyki powracają z podwójną siłą. Powraca też poczucie winy. Jest Jedi, on zresztą też. I dlatego to wszystko jest nie do przyjęcia. Ona ma misję, ma cel. Bycie kobietą musi odłożyć na inne czasy. Lepsze czasy.
- Przykro mi Ansarrasie, ja... my... nie możemy. Nie będziemy razem. Służba ma pierwszeństwo. Tą próbę musimy przejść.
:::
Rozważania Col'sheer'ee trwały mniej niż sekundę. Tylko tyle czasu mogła poświęcić na bycie ,,nieJedi''. Teraz jej umysł wrócił na Nar Shaddaa i sytuacji, która rozgrywała się kilka poziomów niżej. Błękitna Jedi chwyciła mocniej rękojeść miecza świetlnego, zanurzyła się w Mocy - zniknęła. I skoczyła.
Gdy jej nagie stopy uderzyły o ziemię poczuła ból w kostce. Zaklęła tylko (co musiało wprawić zarówno oprawców jak i ofiarę w osłupienie), sięgnęła po Moc i trzech bandziorów, dwóch rodian i twi'leka, posłała na najbliższą ścianę. Jeden z nich stracił przytomność. Czuła to. Zdjęła z siebie osłonę i zapaliła miecz świetlny. Czerwona poświata klingi drażniła jej oko. Brakowało jej stonowanej niebieskiej lub purpurowej poświaty jej starego miecza. Odbiła wiązki lasera, które wystrzeliwała para - mężczyzna i kobieta. Po chwili zrobiła salto nad ich głowami wyładowując trochę niezdarnie za nimi. Jeszcze raz odbiła śmiertelną wiązkę lasera, która trafiła w niego. Ona zaś znieruchomiała, z jej ust wydobywał się krzyk. Widać musieli być parą nie tylko podczas rabunków. Padawanka pchnęła ją na punkt z odpadami pobliskiego sklepu. Spadło na nią pudło.
Stanęła przy catharze, który teraz klęczał ze strachu osłaniając rękoma głowę.
- Spokojnie. Już jesteś bezpieczny. - Szepnęła do niego.
Siedmiu zostało. Ponownie zaatakowała oprawców. Po zniknięciu im z oczu użyła Mocy by rodianina i istote nieznanej jej jaszczuropodobnej rasy obezwładnić. Oni po prostu usnęli. Wycofała się kilka metrów cały czas będąc niewidzialną. Rzuciła ku pozostałej piątce miecz, który miał przeciąć umocowania płachty, nad którą stali. Miał, niestety poszybował inną trasą niż było to zamiarem Col'sheer'ee. Troje padło trupem. Padawanka ponownie się ujawniła ale nie celem dalszego ataku. Jej oczy i usta były szeroko otwarte. Ona ich zabiła. Zrobiła to choć nie musiała.
Wyciągnęła dłoń i rękojeść czerwonego miecza świetlnego wróciła do niej. Popatrzała na nią i uświadomiła sobie, że to był miecz sitha, miecz Ciemnej Strony. A nie jej własny.
- Przeklęte syntetyczne kryształy! - Zaklęła, objęła wzrokiem ulicę. Pozostali dwaj rabusie uciekali przed siebie. Widać śmierć ich towarzyszy wystraszyła ich wystarczająco. Col'sheer'ee spojrzała na cathara i miała zamiar do niego podejść, jednak... adrenalina już odpłynęła z jej mózgu, a głód i ból kostki zrobiły swoje. Chisska tak jak stała osunęła się na ziemię.
4 standardowe tygodnie przed rozpoczęciem Epizodu IV
Ostatnio zmieniony przez Col'sheer'ee dnia Czw Paź 01, 2015 9:45 pm, w całości zmieniany 1 raz
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Zho Tusi był catharem po pięćdziesiątce, z siwiejącą sierścią pokrywającą jego głowę i ramiona. Byl szczęśliwym mężem, ojcem, a od niedawna także i dziadkiem małych kociąt. Od dłuższego czasu piastował stanowisko pierwszego oficera na statku kupieckim >Narodziny Gwiazdy<. Prawdę powiedziawszy miał cichą nadzieję, że w niedługim czasie flota kupiecka doceni jego wieloletnią nienaganną służbą awansem na kapitana. Marzył o dowodzeniu jedną z tych nowych jednostek wprost z stoczni na Korelii. Jego życie było wręcz silanką. Było do zeszłego tygodnia.
Dokładnie pięć dni standardowych dni temu zaatakowały go szumowiny z Nar Shaddaa delikatnie burząc jego piękne, poukładane życie. Gdy pierwszy rodianin wyciągnął wibronóż bał się, że to jest ostatnia rzecz, jaką zobaczy w swoim życiu. Bał się o swoich bliskich. Oto, że już nigdy nie spojrzy w oczy swojej kochanej żonie, oto, że nigdy nie zobaczy jak mała Juhani rośnie, jak dorasta by stać się dumą rodziny Tusi. Wszystko zmieniło pojawienie się jej. Niebieskiej, półnagiej kobiety. Rozgromiła złodziei, a tych, którzy nie uciekli w poppłochu pocięła swoim... mieczem świetlnym? Tak, tak to przynajmniej wyglądało.
Jednak wspomnienia tamtego wieczoru nadal były zbyt świeże by Zho mógł przejść nad tym do porządku dziennego. Miał jednak nadzieje, że odlot >Narodziny Gwiazdy<, który zaplanowany był na za dwa dni pomoże mu otrząsnąć się z szoku. Tym czasem usłyszał delikatny szum od strony pokoiku gościnnego, gdzie ruszył energicznym krokiem.
Col'sheer'ee powoli otworzyła oczy. Była w ładnym, schludnym pomieszczeniu ze ścianami w kolorze oliwkowym. Leżała na czymś wyjątkowo miękkim - koreliańskiej sofie. Cóż, po ostatnich tygodniach wszystko było dla niej wyjątkowo miękkie i przytulne. Czuła się czysto i... nago? Padawanka uzmysłowiła sobie, że pod przykryciem z banthciej skóry jest kompletnie naga.
- Bałem się, że już się nie obudzisz do mojego jutrzejszego odlotu. - Na dźwięk spokojnego głosu chisska aż podskoczyła, a przykrycie prawie nie odsłoniło jej piersi. Jej piegowate policzki oblał lekki rumieniec, który objawił się jaśniejszym odcieniem błękitu.
- Kim jesteś?
- Zho Tusi, pierwszy oficer Handlowej Floty Republiki. Zdajsie, że uratowałaś mi życie. - Przedstawił się oficjalnie cathar.
- Ja... uratowałam ci życie? - Col'sheer'ee zmrużyła oczy próbuhjąc sobie przypomnieć wcześniejsze wydarzenia.
- Zaraz potem zemdlałaś. Droid medyczny mówił, że z głodu i wycieńczenia. Dlatego cały czas dostawałaś dożylnie pokarm przeznaczony dla ludzi. Niestety ani ja, ani droid medyczny nie byliśmy w stanie ustalić jakiej jesteś rasy. - Po chwili jednak trochę weselej dodał. - Muszę przyznać, że jak na taką drobną dziewczynę to masz olbrzymi apetyt. - Po czym delikatnie zawarczał. Col pomyślała, że to musiał być odpowiednik mrugnięcia okiem.
- Nazywam się Col's... Col, po prostu Col i jestem chissem. Właściwie to nie... to skomplikowane.
- Jasne. Ale właściwie kim jesteś? To jak pokonałaś tych bandziorów... zupełnie jakbyś była jakiś Jedi. No ale co Jedi robiłby w takiej dziurze i do tego jeszcze bez ubrania.
- Miałam ubranie! - żachnęła się. - No... przynajmniej część ubrania.
Zho nie zareagował w żaden sposób na oburzenie gościa.
- Powiesz mi co taka dziewczyna jak ty robi w takim miejscu jak to?
- Jestem padawanem Jedi. - Odpowiedziała chisska pocierając czoło. - I muszę jak najszybciej dostać się na Coruscant. - Próbowała się podnieść i przerwał jej ból.
- Powinnaś jeszcze leżeć Jedi. Twoja kostka... nie powinnaś jej jeszcze forsować.
- Nic mi nie będzie. To tylko drobiazg. Czy mógłbyś... - Jej spojrzenie zeszło na mięciutką skórę.
- AAA... potrzebujesz jakiś ubrań. - Zho wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z pokoju.
- Gdyby byłbyś łaskaw. Byłabym bardzo wdzięczna. - Po chwili cathar wrócił z pełnym strojem pilota.
- Niestety mam tylko takie ubrania - Pokazał jej niesiony kombinezon. - Co do twojej potrzeby chyba też będę w stanie ci pomóc.
- Twoja dobroć jest zbyt hojna. Poradzę sobie.
- Nonsens. To jest chip, dzięki któremu będziesz mogła polecieć do Galactic City. Musisz tylko zgłosić się na odpowiednim statku.
- Ja. Dziękuję tobie za wszelką pomoc. - Col ukłoniła lekko głowę.
- To ja ci dziękuję Mistrzu Jedi. Dzięki tobie zobaczę znów moją rodzinę.
Trzy godziny później Col'sheer'ee najedzona i ubrana w niewygodny strój pilota kierowała się do kosmoportu. Coruscant to był jej cel. Musiała dotrzeć jak najszybciej do Tarczy i zameldować się u mistrza Jan'yse. Po tylu tygodniach na pewno jej szukali. Zapewne myślą, że od dawna nie żyje.
Była już kilka kilometrów od kosmoportu gdy... usłyszała wołanie o pomoc. Nie myślała nawet go zignorować, tym bardziej, że było to wołanie w Mocy. Ruszyła biegiem w kierunku, który wskazywały jej zmysły. Bieg zajął jej jakąś godzinę, może półtorej. W końcu zobaczyła troje dzieci atakowanych przez dorosłego rankora. Okrucieństwo mieszkańców tego księżyca nie znało granic. Tak wypuścić taką bestię na wolność. Gdy podbiegła bliżej dostrzegła dwójkę znanych jej dzieci, które kilkanaście dni temu prosili ją o jedzenie. Trzecie dziecko było ewidentnie starsze od tamtej dziewczynki. postać w kapturze dzielnie wymachiwała wibroostrzem. Dało się w jej ruchach pewną płynność... jakby przechodziła szkolenie Jedi. Col'sheer'ee niewiele myśląc wyciągnęła miecz swojej siostry i ruszyła z pomocą.
Dokładnie pięć dni standardowych dni temu zaatakowały go szumowiny z Nar Shaddaa delikatnie burząc jego piękne, poukładane życie. Gdy pierwszy rodianin wyciągnął wibronóż bał się, że to jest ostatnia rzecz, jaką zobaczy w swoim życiu. Bał się o swoich bliskich. Oto, że już nigdy nie spojrzy w oczy swojej kochanej żonie, oto, że nigdy nie zobaczy jak mała Juhani rośnie, jak dorasta by stać się dumą rodziny Tusi. Wszystko zmieniło pojawienie się jej. Niebieskiej, półnagiej kobiety. Rozgromiła złodziei, a tych, którzy nie uciekli w poppłochu pocięła swoim... mieczem świetlnym? Tak, tak to przynajmniej wyglądało.
Jednak wspomnienia tamtego wieczoru nadal były zbyt świeże by Zho mógł przejść nad tym do porządku dziennego. Miał jednak nadzieje, że odlot >Narodziny Gwiazdy<, który zaplanowany był na za dwa dni pomoże mu otrząsnąć się z szoku. Tym czasem usłyszał delikatny szum od strony pokoiku gościnnego, gdzie ruszył energicznym krokiem.
:::
Col'sheer'ee powoli otworzyła oczy. Była w ładnym, schludnym pomieszczeniu ze ścianami w kolorze oliwkowym. Leżała na czymś wyjątkowo miękkim - koreliańskiej sofie. Cóż, po ostatnich tygodniach wszystko było dla niej wyjątkowo miękkie i przytulne. Czuła się czysto i... nago? Padawanka uzmysłowiła sobie, że pod przykryciem z banthciej skóry jest kompletnie naga.
- Bałem się, że już się nie obudzisz do mojego jutrzejszego odlotu. - Na dźwięk spokojnego głosu chisska aż podskoczyła, a przykrycie prawie nie odsłoniło jej piersi. Jej piegowate policzki oblał lekki rumieniec, który objawił się jaśniejszym odcieniem błękitu.
- Kim jesteś?
- Zho Tusi, pierwszy oficer Handlowej Floty Republiki. Zdajsie, że uratowałaś mi życie. - Przedstawił się oficjalnie cathar.
- Ja... uratowałam ci życie? - Col'sheer'ee zmrużyła oczy próbuhjąc sobie przypomnieć wcześniejsze wydarzenia.
- Zaraz potem zemdlałaś. Droid medyczny mówił, że z głodu i wycieńczenia. Dlatego cały czas dostawałaś dożylnie pokarm przeznaczony dla ludzi. Niestety ani ja, ani droid medyczny nie byliśmy w stanie ustalić jakiej jesteś rasy. - Po chwili jednak trochę weselej dodał. - Muszę przyznać, że jak na taką drobną dziewczynę to masz olbrzymi apetyt. - Po czym delikatnie zawarczał. Col pomyślała, że to musiał być odpowiednik mrugnięcia okiem.
- Nazywam się Col's... Col, po prostu Col i jestem chissem. Właściwie to nie... to skomplikowane.
- Jasne. Ale właściwie kim jesteś? To jak pokonałaś tych bandziorów... zupełnie jakbyś była jakiś Jedi. No ale co Jedi robiłby w takiej dziurze i do tego jeszcze bez ubrania.
- Miałam ubranie! - żachnęła się. - No... przynajmniej część ubrania.
Zho nie zareagował w żaden sposób na oburzenie gościa.
- Powiesz mi co taka dziewczyna jak ty robi w takim miejscu jak to?
- Jestem padawanem Jedi. - Odpowiedziała chisska pocierając czoło. - I muszę jak najszybciej dostać się na Coruscant. - Próbowała się podnieść i przerwał jej ból.
- Powinnaś jeszcze leżeć Jedi. Twoja kostka... nie powinnaś jej jeszcze forsować.
- Nic mi nie będzie. To tylko drobiazg. Czy mógłbyś... - Jej spojrzenie zeszło na mięciutką skórę.
- AAA... potrzebujesz jakiś ubrań. - Zho wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z pokoju.
- Gdyby byłbyś łaskaw. Byłabym bardzo wdzięczna. - Po chwili cathar wrócił z pełnym strojem pilota.
- Niestety mam tylko takie ubrania - Pokazał jej niesiony kombinezon. - Co do twojej potrzeby chyba też będę w stanie ci pomóc.
- Twoja dobroć jest zbyt hojna. Poradzę sobie.
- Nonsens. To jest chip, dzięki któremu będziesz mogła polecieć do Galactic City. Musisz tylko zgłosić się na odpowiednim statku.
- Ja. Dziękuję tobie za wszelką pomoc. - Col ukłoniła lekko głowę.
- To ja ci dziękuję Mistrzu Jedi. Dzięki tobie zobaczę znów moją rodzinę.
:::
Trzy godziny później Col'sheer'ee najedzona i ubrana w niewygodny strój pilota kierowała się do kosmoportu. Coruscant to był jej cel. Musiała dotrzeć jak najszybciej do Tarczy i zameldować się u mistrza Jan'yse. Po tylu tygodniach na pewno jej szukali. Zapewne myślą, że od dawna nie żyje.
Była już kilka kilometrów od kosmoportu gdy... usłyszała wołanie o pomoc. Nie myślała nawet go zignorować, tym bardziej, że było to wołanie w Mocy. Ruszyła biegiem w kierunku, który wskazywały jej zmysły. Bieg zajął jej jakąś godzinę, może półtorej. W końcu zobaczyła troje dzieci atakowanych przez dorosłego rankora. Okrucieństwo mieszkańców tego księżyca nie znało granic. Tak wypuścić taką bestię na wolność. Gdy podbiegła bliżej dostrzegła dwójkę znanych jej dzieci, które kilkanaście dni temu prosili ją o jedzenie. Trzecie dziecko było ewidentnie starsze od tamtej dziewczynki. postać w kapturze dzielnie wymachiwała wibroostrzem. Dało się w jej ruchach pewną płynność... jakby przechodziła szkolenie Jedi. Col'sheer'ee niewiele myśląc wyciągnęła miecz swojej siostry i ruszyła z pomocą.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Nie ma śmierci...
Błękitna Jedi siedziała na podłodze swojej kajuty w pozycji kwiatu lotosu. Ubrana była w szaty podobne do tych, które wiele miesięcy wcześniej sama sobie uszyła na Balmorze. Te, jednak, były uszyte specjalnie dla niej przez krawców Zakonu. Szata była znacznie wygodniejsza i milsza w dotyku. A do tego kaptur, naciągnięty na głowę, był znacznie głębszy w porównaniu do oryginału. Ot, po prostu profesjonalnie uszyta szata. Col'sheer'ee czuła się w niej jak w drugiej skórze. Brakowało jej jeszcze tylko jednego...
Przed chisską leżało kilka bibelotów. Tak przynajmniej pomyślałby pierwszy-lepszy obserwator. Jednak ten bardziej spostrzegawczy zwróciłby uwagę na maleńki fioletowy kamień i to nie byle jaki kamień. Bowiem był to kryształ, który miał posłużyć Col'sheer'ee jako serce jej nowego miecza świetlnego. Oczywiście reszta przedmiotów była niczym innym jak pozostałymi częściami przyszłego miecza Jedi - były tam elementy gumowe i metalowe do rękojeści, kilka rodzajów soczewek i kilka mniej ważnych elementów. Ale tylko perfekcyjne połączenie ich wszystkich było celem Błękitnej Jedi. Tylko takie połączenie ich mogło stworzyć broń, która zespoli się z ciałem padawanki do tego stopnia, że w Mocy miecz świetlny będzie przedłużeniem jej woli i jej ciała. Będą jednością.
W pewnym momencie przed Col, której oczy były zamknięte, elementy metalowe zaczęły lewitować i obracać się wokół niewidzialnej osi. Łączyły się i rozłączały. Umysł chisski czuł każdy ten ruch, pracował aby znaleźć najlepsze, najmocniejsze połączenie tych elementów. Po chwili do obracających się części dołączył kryształ a usta Col'sheer'ee delikatnie ułożyły się w uśmiech.
Błękitna Jedi aby osiągnąć perfekcję w budowie mieczy musiała za młodu zbudować ich wiele. Sięgnęła pamięcią wstecz o wiele lat. Gdy miała jedenaście lat Gob'Im przyszedł do niej pierwszy raz z niebieskim kryształem i częściami do miecza o pojedynczej klindze. Powiedział jej wtedy, że według Rady Jedi i większości mistrzów jest za młoda na naukę budowy miecza, jednak on uważał inaczej. Chciał by zaczęła się tego uczyć najszybciej jak to możliwe. Zatem zaczęła. Mimo, że młoda padawanka stosowała się do instrukcji mistrza, to miecz numer jeden nie tylko nie działał, ale wybuchł jej w twarz. Na szczęście wybuch nie był na tyle groźny by bacta nie uleczyła ran na jej twarzy.
Druga próba, miesiąc później, wcale nie była lepsza - kolejny wybuch. Jednak tym razem Col była w stanie osłonić się przed jego efektem. Pierwszy działający miecz zbudowała w wieku lat trzynastu. Był to miecz o numerze siedemnaście. Potem zbudowała jeszcze ich wiele - tylko dla wprawy, bo tej, jak mawiał twi'lek, nigdy za wiele. Jednak żaden z nich nie był jak ,,Siedemnastka''. Podwójny, zgrabny i lekki miecz świetlny o zielonej klindze. Z biegiem lat Błękitna Jedi wielokrotnie go modyfikowała. A z największych modyfikacji była zmiana kryształu gdy miała lat szesnaście na bardziej zgrany z nią samą. Potem na Balmorze, gdy nie była Błękitną Jedi lecz Zjawą, ponownie zmieniła kryształ, tym razem na błękitny, by przypominał jej o tym kim naprawdę jest. Lecz jego już nie było. Został zniszczony. I mimo, że był ,,jedyną częścią jej ciała'', którą mogła odbudować, odtworzyć, to było jej smutno zupełnie jakby straciła przyjaciela. Teraz natomiast budowała ..Trzydziestkęjedynkę'', która będzie miała być jedynie lekko poprawioną wersją jej poprzedniej broni.
W końcu metalowy przedmiot o cylindrycznym kształcie spadł wprost w jej prawą dłoń. Nadal mając zamknięte oczy Col powołała do życia obie klingi i wsłuchała się w pieśń, jaką śpiewały. Przerwał jej delikatny dźwięk, który oznaczał wyjście z nadprzestrzeni, po czym poczuła mocne szarpnięcie świadczące o dokonaniu tego zabiegu. Błękitna Jedi wyłączyła miecz, z gracją godną Jedi podniosła się na nogi i szepnęła sama do siebie. - W samą porę. Czas zabrać ją na Tython.
:::
Przed chisską leżało kilka bibelotów. Tak przynajmniej pomyślałby pierwszy-lepszy obserwator. Jednak ten bardziej spostrzegawczy zwróciłby uwagę na maleńki fioletowy kamień i to nie byle jaki kamień. Bowiem był to kryształ, który miał posłużyć Col'sheer'ee jako serce jej nowego miecza świetlnego. Oczywiście reszta przedmiotów była niczym innym jak pozostałymi częściami przyszłego miecza Jedi - były tam elementy gumowe i metalowe do rękojeści, kilka rodzajów soczewek i kilka mniej ważnych elementów. Ale tylko perfekcyjne połączenie ich wszystkich było celem Błękitnej Jedi. Tylko takie połączenie ich mogło stworzyć broń, która zespoli się z ciałem padawanki do tego stopnia, że w Mocy miecz świetlny będzie przedłużeniem jej woli i jej ciała. Będą jednością.
W pewnym momencie przed Col, której oczy były zamknięte, elementy metalowe zaczęły lewitować i obracać się wokół niewidzialnej osi. Łączyły się i rozłączały. Umysł chisski czuł każdy ten ruch, pracował aby znaleźć najlepsze, najmocniejsze połączenie tych elementów. Po chwili do obracających się części dołączył kryształ a usta Col'sheer'ee delikatnie ułożyły się w uśmiech.
Błękitna Jedi aby osiągnąć perfekcję w budowie mieczy musiała za młodu zbudować ich wiele. Sięgnęła pamięcią wstecz o wiele lat. Gdy miała jedenaście lat Gob'Im przyszedł do niej pierwszy raz z niebieskim kryształem i częściami do miecza o pojedynczej klindze. Powiedział jej wtedy, że według Rady Jedi i większości mistrzów jest za młoda na naukę budowy miecza, jednak on uważał inaczej. Chciał by zaczęła się tego uczyć najszybciej jak to możliwe. Zatem zaczęła. Mimo, że młoda padawanka stosowała się do instrukcji mistrza, to miecz numer jeden nie tylko nie działał, ale wybuchł jej w twarz. Na szczęście wybuch nie był na tyle groźny by bacta nie uleczyła ran na jej twarzy.
Druga próba, miesiąc później, wcale nie była lepsza - kolejny wybuch. Jednak tym razem Col była w stanie osłonić się przed jego efektem. Pierwszy działający miecz zbudowała w wieku lat trzynastu. Był to miecz o numerze siedemnaście. Potem zbudowała jeszcze ich wiele - tylko dla wprawy, bo tej, jak mawiał twi'lek, nigdy za wiele. Jednak żaden z nich nie był jak ,,Siedemnastka''. Podwójny, zgrabny i lekki miecz świetlny o zielonej klindze. Z biegiem lat Błękitna Jedi wielokrotnie go modyfikowała. A z największych modyfikacji była zmiana kryształu gdy miała lat szesnaście na bardziej zgrany z nią samą. Potem na Balmorze, gdy nie była Błękitną Jedi lecz Zjawą, ponownie zmieniła kryształ, tym razem na błękitny, by przypominał jej o tym kim naprawdę jest. Lecz jego już nie było. Został zniszczony. I mimo, że był ,,jedyną częścią jej ciała'', którą mogła odbudować, odtworzyć, to było jej smutno zupełnie jakby straciła przyjaciela. Teraz natomiast budowała ..Trzydziestkęjedynkę'', która będzie miała być jedynie lekko poprawioną wersją jej poprzedniej broni.
W końcu metalowy przedmiot o cylindrycznym kształcie spadł wprost w jej prawą dłoń. Nadal mając zamknięte oczy Col powołała do życia obie klingi i wsłuchała się w pieśń, jaką śpiewały. Przerwał jej delikatny dźwięk, który oznaczał wyjście z nadprzestrzeni, po czym poczuła mocne szarpnięcie świadczące o dokonaniu tego zabiegu. Błękitna Jedi wyłączyła miecz, z gracją godną Jedi podniosła się na nogi i szepnęła sama do siebie. - W samą porę. Czas zabrać ją na Tython.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach