Czarny szermierz
Strona 1 z 1
Czarny szermierz
Młody, czarnowłosy chłopak oparł się plecami o wielką, zardzewiała i powykręcaną rurę. Była na tyle duża, że mógł się schować za nią bez problemu. Słyszał syczące i parskające rakghoule, które były oddalone o zaledwie kilkadziesiąt metrów. Słońce nad Taris było właśnie w zenicie.
Dobrze znał tereny na których właśnie się znajdował. Na Taris przybył wraz z pierwszą grupą nowych osadników, gdy miał zaledwie dwa lata i trzymał się kurczowo matczynej spódnicy. Byli częścią wielkiego planu Republiki, który zakładał odbudowanie planety ze zgliszczy i uczynienie jej perłą, która będzie zadrą w oku Imperium. Czysta propaganda, której wtedy jeszcze nie pojmował.
Ojciec zaginął gdzieś w terenie. Podobno wyruszył z grupką kolonizatorów, by poszukać jakiegoś wartościowego złomu. Ich ciał nigdy nie odnaleziono, a za przyczynę zniknięcie uznano, jak zwykle, rakghoule. Kiiritto miał wtedy zaledwie pięć lat. Po roku, wszystkich z zaginionej grupy uznano za zmarłych.
Mały Kiiritto został tylko z matką, ale w ciągu kilku lat spędzonych na wyjątkowo nieprzyjaznej planecie, szybko zmężniał i nauczył się radzić sobie w ciężkich sytuacjach.
Gdy skończył siedem lat, napotkał na swej drodze, po raz pierwszy życiu, Rycerza Jedi. Haal'dor przebywał akurat wśród nowych mieszkańców Taris, sprawdzając jak sobie radzą i służąc im pomocą. Zrobił wielkie wrażenie na małym Kiiritto; chłopiec kręcił się przy nim przy każdej okazji i próbował być przydatny na miarę swoich możliwości.
Pewnego dnia, gdy Jedi rozmawiał z matką Kiiritto, chłopiec dowiedział się o sobie, że jest "podatny na Moc". Rycerz Haal'dor zaproponował, że zabierze go na Tythona, na trening w świątyni Jedi. Młodzian był zachwycony, chociaż długo musiał prosić i przekonywać swoją matkę, wspierany przez Haal'dora, by ta zgodziła się na jego wylot i podjęcie nauk. W końcu dała mu zielone światło.
Trening Kiiritto zaczął się od podstaw. Oprócz władania Mocą czy mieczem, przyswajał sobie wiedzę w szerokim zakresie i tajniki filozofii Jedi. Potem zawsze ze zbolała miną przyznawał, że w tych ostatnich kwestiach radził sobie najsłabiej.
Po czterech latach pobierania nauk na Tythonie, doszło do czegoś, o czym Kiiritto nie chciał później z nikim rozmawiać, a co spowodowało, że został wydalony z Zakonu, wciąż pozostając jedynie adeptem. Miał wtedy zaledwie jedenaście lat, więc Jedi zadbali, by wrócił do matki na Taris.
Od tamtej chwili skupił się na czynnym wspieraniu i obronie lokalnej społeczności osadników, wykorzystując to, czego zdołał nauczyć się u Jedi, i zyskał sobie miano "bohatera Taris", chociaż wiedział, że poza tą upadłą planetą, nikt go nie zna.
Zaledwie wczoraj Kiiritto świętował swoje szesnaste urodziny, ale nie pozwolił sobie na chwile wytchnienia. Rakghoule znowu zaczęły podchodzić zbyt blisko ludzkich osad. Wybrał się więc na małe polowanie...
Pięć zmutowanych potworów kłębiło się w jednym miejscu. Musiały wyczuć tam coś, co wzbudziło ich zainteresowanie. Być może jakiś zapach ludzi. Wiedział, że kwestią czasu pozostaje, aż wywęszą jego samego, chociaż starał się stać od zawietrznej.
Chwycił mocniej swoje wibromiecze, które nosił skrzyżowane na plecach. Poczuł dobrze znajomy i przyjemny ciężar. Uśmiechnął się delikatnie i wyskoczył zza rury wspomagając swoje kroki Mocą.
Rakghoule były szybkie, ale znalazł się przy nich w trzech długich i szybkich susach. Były zaskoczone, jeśli można w ogóle powiedzieć, że te bestie są odczuć coś tego pokroju.
Pierwszego z nich poczęstował krzyżowym cięciem pod gardziel. Zielona jucha trysnęła malowniczą fontanną, ale Kiiritto uniknął jej robiąc zwinny obrót, po którym zafurkotał jego czarny, wysłużony płaszcz. Wykorzystał ten ruch by wbić jeden sztych pod pachę rakghoula, który właśnie unosił pazurzaste łapsko do ataku. Towarzysz potwora właśnie był gotów wbić się w plecy chłopaka, więc ten szybko opadł do przysiadu i odturlał się w bok. Drugim ostrzem zadał jednocześnie bolesny cios w okolice lewego kolana przeciwnika. Ledwo zdążył się podnieść na nogi, a miał przed sobą już czwartą bestię. Ręce Kiiritto pozostawały rozłożone na boki, więc nie zdążyłby zadać ciosu bronią. Ratując się z sytuacji, ale wciąż z lekkim uśmiechem w kąciku ust, wyprowadził zamaszystego kopniaka w żuchwę rakghoula. Jego rozdziawione morda kłapnęła z chrzęstem, bryzgając zielonkawą krwią i wbijając mu kilka zębów w czarne podniebienie. Stwór zaryczał, ale bardzo krótko, bo wibroostrze z chrupnięciem wbiło się głęboko w jego czaszkę rozbryzgując szarawy mózg.
- Jeszcze trzy - pomyślał odskakując do tyłu Kiiritto.
Rakghoule wydawały się w ogóle nie przejmować stratą dwójki kompanów i śliniąc się ruszyły do kolejnego ataku. Jeden z nich, ten raniony wcześniej w kolano, wyraźnie utykał, przez co w oczach chłopaka wyglądał nawet nieco komicznie.
Kiiritto, nie czekając na zachętę ruszył w tanecznym kroku między rządne krwi bestie, czym ponownie zmylił potwory, nieprzyzwyczajone do takiego zachowania ludzi. Wirując między nimi i obracając się wokół własnej osi, zdołał pozbawić jednego z nich kilu palców, a drugiemu uszkodzić kolejne kolano. Raniony w nogę rakghoul padł z rykiem, który nie brzmiał jak oznaka bólu, a raczej jak czysta, kipiąca złość. Kiiritto przyszpilił go wibromieczami do podłoża i wybił się z jego drżących pleców, nim dosięgły go zęby kolejnej bestii.
Opadając ciął najpierw jednym ostrzem, amputując czekającą na niego łapę, a drugim przebijając serce mutanta. Widział z bliska, jak w jego oczach gaśnie życie, więc oparł stopę na piersi przeciwnika i zepchnął cielsko z wciąż ociekającego krwią miecza.
Opuścił ramiona tuż przy swoich biodrach, wciąż trzymając dłonie zaciśnięte na broni. Spojrzał na ostatniego rakghoula, który stał z krwawiącymi, pozbawionymi kilu palców łapami. Uśmiechnął się zawadiacko, a monstrum ruszyło na niego rycząc dziko. Posłał mu na spotkanie dosyć spory głaz, który łupnął potwora w łeb, pozostawiając w tym miejscu krwawego siniaka i wytrącając go z impetu. Wibromiecz pofrunął w powietrzu wbijając się w sam środek pyska rakghoula i zagłębiając aż po rękojeść.
Kiiritto podszedł do leżącego na wznak przeciwnika i z obrzydliwym mlaśnięciem miękkiej tkanki, wyciągnął swój miecz. Wytarł broń o trawiaste zbocze i schował wibroostrza do pochew na plecach. Lepiej było nie pozostawać w pobliżu zbyt długo. W zaroślach mogło czaić się więcej rakghouli, a hałasy i swąd martwych towarzyszy mogą je przyciągnąć w ilości, z którą chłopak mógłby sobie nie poradzić.
Zdążył postąpić zaledwie jeden krok do przodu, gdy poczuł coś dziwnego. Jego całe ciało przeszył dziwny, zimny dreszcz, a w piersi poczuł przejmujące ukłucie, które sięgało najgłębszych zakamarków duszy. Zachwiał się lekko i złapał za pierś z trudem łapiąc powietrze. Spojrzał rozszerzonymi oczyma w niebo nad Taris szukając czegoś, co było poza zasięgiem wzroku. Wyszeptał ledwo słyszalnym, drżącym głosem:
- Zel...
Dobrze znał tereny na których właśnie się znajdował. Na Taris przybył wraz z pierwszą grupą nowych osadników, gdy miał zaledwie dwa lata i trzymał się kurczowo matczynej spódnicy. Byli częścią wielkiego planu Republiki, który zakładał odbudowanie planety ze zgliszczy i uczynienie jej perłą, która będzie zadrą w oku Imperium. Czysta propaganda, której wtedy jeszcze nie pojmował.
Ojciec zaginął gdzieś w terenie. Podobno wyruszył z grupką kolonizatorów, by poszukać jakiegoś wartościowego złomu. Ich ciał nigdy nie odnaleziono, a za przyczynę zniknięcie uznano, jak zwykle, rakghoule. Kiiritto miał wtedy zaledwie pięć lat. Po roku, wszystkich z zaginionej grupy uznano za zmarłych.
Mały Kiiritto został tylko z matką, ale w ciągu kilku lat spędzonych na wyjątkowo nieprzyjaznej planecie, szybko zmężniał i nauczył się radzić sobie w ciężkich sytuacjach.
Gdy skończył siedem lat, napotkał na swej drodze, po raz pierwszy życiu, Rycerza Jedi. Haal'dor przebywał akurat wśród nowych mieszkańców Taris, sprawdzając jak sobie radzą i służąc im pomocą. Zrobił wielkie wrażenie na małym Kiiritto; chłopiec kręcił się przy nim przy każdej okazji i próbował być przydatny na miarę swoich możliwości.
Pewnego dnia, gdy Jedi rozmawiał z matką Kiiritto, chłopiec dowiedział się o sobie, że jest "podatny na Moc". Rycerz Haal'dor zaproponował, że zabierze go na Tythona, na trening w świątyni Jedi. Młodzian był zachwycony, chociaż długo musiał prosić i przekonywać swoją matkę, wspierany przez Haal'dora, by ta zgodziła się na jego wylot i podjęcie nauk. W końcu dała mu zielone światło.
Trening Kiiritto zaczął się od podstaw. Oprócz władania Mocą czy mieczem, przyswajał sobie wiedzę w szerokim zakresie i tajniki filozofii Jedi. Potem zawsze ze zbolała miną przyznawał, że w tych ostatnich kwestiach radził sobie najsłabiej.
Po czterech latach pobierania nauk na Tythonie, doszło do czegoś, o czym Kiiritto nie chciał później z nikim rozmawiać, a co spowodowało, że został wydalony z Zakonu, wciąż pozostając jedynie adeptem. Miał wtedy zaledwie jedenaście lat, więc Jedi zadbali, by wrócił do matki na Taris.
Od tamtej chwili skupił się na czynnym wspieraniu i obronie lokalnej społeczności osadników, wykorzystując to, czego zdołał nauczyć się u Jedi, i zyskał sobie miano "bohatera Taris", chociaż wiedział, że poza tą upadłą planetą, nikt go nie zna.
Zaledwie wczoraj Kiiritto świętował swoje szesnaste urodziny, ale nie pozwolił sobie na chwile wytchnienia. Rakghoule znowu zaczęły podchodzić zbyt blisko ludzkich osad. Wybrał się więc na małe polowanie...
Pięć zmutowanych potworów kłębiło się w jednym miejscu. Musiały wyczuć tam coś, co wzbudziło ich zainteresowanie. Być może jakiś zapach ludzi. Wiedział, że kwestią czasu pozostaje, aż wywęszą jego samego, chociaż starał się stać od zawietrznej.
Chwycił mocniej swoje wibromiecze, które nosił skrzyżowane na plecach. Poczuł dobrze znajomy i przyjemny ciężar. Uśmiechnął się delikatnie i wyskoczył zza rury wspomagając swoje kroki Mocą.
Rakghoule były szybkie, ale znalazł się przy nich w trzech długich i szybkich susach. Były zaskoczone, jeśli można w ogóle powiedzieć, że te bestie są odczuć coś tego pokroju.
Pierwszego z nich poczęstował krzyżowym cięciem pod gardziel. Zielona jucha trysnęła malowniczą fontanną, ale Kiiritto uniknął jej robiąc zwinny obrót, po którym zafurkotał jego czarny, wysłużony płaszcz. Wykorzystał ten ruch by wbić jeden sztych pod pachę rakghoula, który właśnie unosił pazurzaste łapsko do ataku. Towarzysz potwora właśnie był gotów wbić się w plecy chłopaka, więc ten szybko opadł do przysiadu i odturlał się w bok. Drugim ostrzem zadał jednocześnie bolesny cios w okolice lewego kolana przeciwnika. Ledwo zdążył się podnieść na nogi, a miał przed sobą już czwartą bestię. Ręce Kiiritto pozostawały rozłożone na boki, więc nie zdążyłby zadać ciosu bronią. Ratując się z sytuacji, ale wciąż z lekkim uśmiechem w kąciku ust, wyprowadził zamaszystego kopniaka w żuchwę rakghoula. Jego rozdziawione morda kłapnęła z chrzęstem, bryzgając zielonkawą krwią i wbijając mu kilka zębów w czarne podniebienie. Stwór zaryczał, ale bardzo krótko, bo wibroostrze z chrupnięciem wbiło się głęboko w jego czaszkę rozbryzgując szarawy mózg.
- Jeszcze trzy - pomyślał odskakując do tyłu Kiiritto.
Rakghoule wydawały się w ogóle nie przejmować stratą dwójki kompanów i śliniąc się ruszyły do kolejnego ataku. Jeden z nich, ten raniony wcześniej w kolano, wyraźnie utykał, przez co w oczach chłopaka wyglądał nawet nieco komicznie.
Kiiritto, nie czekając na zachętę ruszył w tanecznym kroku między rządne krwi bestie, czym ponownie zmylił potwory, nieprzyzwyczajone do takiego zachowania ludzi. Wirując między nimi i obracając się wokół własnej osi, zdołał pozbawić jednego z nich kilu palców, a drugiemu uszkodzić kolejne kolano. Raniony w nogę rakghoul padł z rykiem, który nie brzmiał jak oznaka bólu, a raczej jak czysta, kipiąca złość. Kiiritto przyszpilił go wibromieczami do podłoża i wybił się z jego drżących pleców, nim dosięgły go zęby kolejnej bestii.
Opadając ciął najpierw jednym ostrzem, amputując czekającą na niego łapę, a drugim przebijając serce mutanta. Widział z bliska, jak w jego oczach gaśnie życie, więc oparł stopę na piersi przeciwnika i zepchnął cielsko z wciąż ociekającego krwią miecza.
Opuścił ramiona tuż przy swoich biodrach, wciąż trzymając dłonie zaciśnięte na broni. Spojrzał na ostatniego rakghoula, który stał z krwawiącymi, pozbawionymi kilu palców łapami. Uśmiechnął się zawadiacko, a monstrum ruszyło na niego rycząc dziko. Posłał mu na spotkanie dosyć spory głaz, który łupnął potwora w łeb, pozostawiając w tym miejscu krwawego siniaka i wytrącając go z impetu. Wibromiecz pofrunął w powietrzu wbijając się w sam środek pyska rakghoula i zagłębiając aż po rękojeść.
Kiiritto podszedł do leżącego na wznak przeciwnika i z obrzydliwym mlaśnięciem miękkiej tkanki, wyciągnął swój miecz. Wytarł broń o trawiaste zbocze i schował wibroostrza do pochew na plecach. Lepiej było nie pozostawać w pobliżu zbyt długo. W zaroślach mogło czaić się więcej rakghouli, a hałasy i swąd martwych towarzyszy mogą je przyciągnąć w ilości, z którą chłopak mógłby sobie nie poradzić.
Zdążył postąpić zaledwie jeden krok do przodu, gdy poczuł coś dziwnego. Jego całe ciało przeszył dziwny, zimny dreszcz, a w piersi poczuł przejmujące ukłucie, które sięgało najgłębszych zakamarków duszy. Zachwiał się lekko i złapał za pierś z trudem łapiąc powietrze. Spojrzał rozszerzonymi oczyma w niebo nad Taris szukając czegoś, co było poza zasięgiem wzroku. Wyszeptał ledwo słyszalnym, drżącym głosem:
- Zel...
Kamzo- Trooper
- Liczba postów : 483
Join date : 13/02/2015
Age : 38
Skąd : Święta Warmia
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach