Dzieci Niczyje
2 posters
Strona 1 z 1
Dzieci Niczyje
1.
Kasyno Club Vertica było dumą hutta Godoby, zwanego czasem Przebiegłym. Wstęp mieli tutaj tylko wyjątkowo bogaci, piękni, albo ci, których zaprosił tajemniczy właściciel. Jedną z fanaberii Godoby było to, żeby kasyno budować od samej powierzchni planety, a nie zrębach innych budynków, jak to najczęściej na Nar Shaddaa czyniono. Wybór padł na obszar pomiędzy sektorami Durosów, a Koreliańskim, aby przyćmić pobliskie kasyno Star Cluster.
Stawiający zawsze na swoim huttowie kupili, lub-co bardziej prawdopodobne- przejęli podstępem ten teren od dotychczasowych właścicieli. Podczas budowy kasyna nie zadano sobie trudu rozbiórki istniejących budynków, obudowano je fundamentami, z każdej strony pozostawiając niewielkie, zapieczętowane drzwiczki techniczne, przeczuwając że i tak nikt nigdy nie będzie z nich korzystał. Jednak teraz, gdyby ktoś zadał sobie trud zejścia kilka kondygnacji poniżej piwnic kasyna, i dokładnie się przyjrzał , zauważyłby że rygle zostały przepiłowane a potem przysypane kurzem, a zawiasy są regularnie oliwione. Gdyby zaś udało mu się któreś z nich otworzyć, ze zdziwieniem stanąłby oko w oko z przedziwną hybrydą droida, poskładaną z kilku różnych typów, lecz nieźle uzbrojoną. Wewnątrz fundamentów zaś, nadal stała sobie, zapomniana przez wszystkich baza przedsiębiorstwa taksówek repulsorowych. Pokaźnych rozmiarów hala kryła w sobie boksy garażowe, warsztat, oraz pomieszczenia socjalne z biurem, kuchnią ,jadalnią oraz szatnią z odświeżaczami. A pośpiech przy budowie kasyna spowodował że co cięższe, lub mniej wartościowe wyposażenie pozostało nienaruszone, mało tego, nie zaprzątnięto sobie głowy odłączeniem wody, oraz wentylacji, poprzestając na odcięciu przewodów z zasilaniem.Jednak obecnym, dzikim mieszkańcom widocznie energia była potrzebna, bowiem w warsztacie cichutko pomrukiwał , zabytkowy już -według obecnych standardów- generator awaryjny warsztatu.Jako że nie był on wielkiej mocy, jego użytkownicy oszczędzali każdy erg, co miało dodatkowy efekt taki, że zbędne światło nie przedostawało się na zewnątrz murów, nie zdradzając nikomu swojej obecności. Każdy boks garażowy był teraz wysprzątany z resztek maszyn, a zamiast nich widniały różnorodne posłania oraz stare meble. Część warsztatu została przeobrażona w magazyn wszelakich części pojazdów i droidów, które zalegały wcześniej w całym budynku, pozostała część zastawiona byłaprzez różnorakiego pochodzenia i kształtu pojemniki z gazem Tibanna, które ktoś naznosił tutaj aby zapewnić na dłuższy czas paliwo do generatora, oraz do systemu ogrzewania. Odświeżacze w szatni, kuchnia oraz jadalnia lśniły czystością, jakby firma taksówkowa nigdy nie przestała istnieć. Natomiast biuro mieściło kilka dekad nowszy od reszty otoczenia komputer, w dodatku jakimś cudem podłączony do holonetu, sieci planetarnej i kilku innych zastrzeżonych baz danych. Kryjówka owa , choć teraz pusta, nie była bynajmniej opuszczona. Z nastaniem wieczoru zaczęli wracać do niej jej mieszkańcy. Każdy z nich ostrożnie oglądał się wkoło, wypatrując ewentualnych intruzów. Wielu z nich niosło coś: a to paczki z pożywieniem, a to ubrania albo drobne urządzenia techniczne. Gdyby ktoś się przyjrzał, to stwierdziłby ze zdumieniem że mieszkańcami tymi były… dzieci! Młodsze, starsze, różnych ras, ale wyłącznie dzieci!
Bezdomne dzieci na różnych planetach były wstydliwym problemem zarówno Republiki, jak i Imperium. Musiały walczyć o swoje przetrwanie, tym zacieklej, im na planecie było więcej wszelakiego rodzaju szumowin. Nierzadko bowiem zmuszano dzieci by oddawały to co udało im się zdobyć, a nawet zmuszano do popełniania przestępstw. W związku z czym , wydawało by się że tutaj, na Nar Shaddaa są one w szczególnie trudnej sytuacji, jednak od pewnego czasu było inaczej. A wszystko zmieniło się, gdy do jednej z małych, niezorganizowanych grupek nękanych dzieci, dołączyła 12-letnia Bo-been’ya. Z początku trzymała się na uboczu, jednak wkrótce okazało się że ma ona niesamowite wprost szczęście. Potrafi w ostatniej chwili czmychnąć przed pędzącym wprost na nią oddziałem uzbrojonych zbirów, zawsze wie kiedy zbliżają się sondy skanujące, umie udawać odgłos kreatur z najniższych poziomów, i to w taki sposób, że nieproszeni goście czmychają przerażeni, czasem nawet porzucając broń. W dodatku po mistrzowsku włada wibroostrzem. Z czasem została samoistnie wypromowana na lidera grupy, a wieści o jej niezwykłych umiejętnościach przyciągnęły do grupy chyba wszystkie bezdomne dzieci z Nar Shaddaa.
2.
W “biurze” podziemnej kryjówki Bo-been’ya siedziała głęboko zamyślona. Jak na prawie 14-latkę wyglądała dojrzale, niemal jak młoda kobieta. Miała ładną twarz, o kolorze żółtawym, z niewielkimi tatuażami pod oczami- to cechy po Mirialiańskiej matce. Ciemnobrązowe włosy miała upięte, ubrana byla w bluzę z kapturem z banciej skóry oraz jasne legginsy.
Schowała twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko. Dwójka z jej “bandy”, siedmioletnia Ansha i jej czteroletni braciszek, nie pojawili się już trzecią dobę z rzędu i niestety nie był to przypadek rzadki ani odosobniony. Po prostu to, że kryjówka była głęboko ukryta, sprawiało że trudno było się tu dostać również jej mieszkańcom. Prowadziły do niej trzy drogi, ale dwie były możliwe do przejścia jedynie przez kilkoro starszych i wysportowanych dzieci, a i to pod warunkiem, że nie byłyby zmuszone nieść niczego, oprócz niewielkiego plecaka. Wejście do trzeciej zaś drogi, zwanej przez dzieci "południowym przesmykiem" znajdowało się w ponurym zaułku, gdzie często całymi godzinami swoje szemrane interesy prowadzili dealerzy przyprawy, rodiańscy i garmorreańscy najemnicy oraz inne szumowiny, co uniemożliwiało dostanie się tam nieraz nawet przez kilka dni.Pozostali próbowali co prawda odszukać zaginioną parę, ale znalezienie na Nar Shaddaa kogoś, kto się ukrywa nie należało do rzeczy łatwych.
Położenie kryjówki sprawiało też, że dzieci gromadziły tylko niezbędne zapasy m.in. paliwa do systemu grzewczego oraz generatora energii, zaś pożywienie starano się zdobywać i konsumować "na górze". Bo-been'ya czuła się za wszystko odpowiedzialna, jednocześnie przerażona.
Przyleciała na Nar Shaddaa długie 2 lata temu, wraz ze swoim mentorem, który pozostawiwszy jej plan ćwiczeń i niewielką sumę kredytów zniknął - rzekomo na kilka dni. Wyczuła moment kiedy mistrz Dorn połączył się z mocą, ukłucie chłodu w sercu, ale nie dała niczego po sobie poznać, bo była akurat w miejscu publicznym, na jednym z targowisk, kupując sobie coś do jedzenia i picia. Udała się do wynajętego mieszkania, zablokowała za sobą drzwi, i zwyczajnie popłakała się.
Mistrzu Toth ! Co ja mam teraz zrobić?
W głowie usłyszała głos Totha Dorna : Moja mała...musisz o siebie zadbać..musisz przeżyć...pamiętaj swoje ćwiczenia...pamiętaj co masz teraz zrobić....Żyjemy po to by służyć..Nie ma chaosu – jest harmonia.
Przestała płakać , wytarła nos i oczy, po czym sprawdziła ile kredytów jej pozostało. Odważyła się przetrząsnąć bagaż Mistrza, nie było tam nic cennego, czym można by zapłacić za wynajem, a z przydatnych rzeczy znalazła jedynie mały ręczny blaster. Nie wyglądało to zachęcająco, więc opuściła mieszkanie i z całym dobytkiem schowanym w plecakiu ruszyła przed siebie.
Najgorsze były wieczory, nie raz musiała dobyć wibroostrza, a gdy napastników było więcej niż dwóch, przy użyciu Mocy wywoływała strach w ich głowach, jednocześnie naśladując głosy strasznych stworzeń z odległych planet, jak Rankorów czy Krayt-smoków. Czasem też wyczuwała bliskość istot wrażliwych na Moc,ale pamiętała słowa mistrza, więc nie bacząc czy są przyjazne czy nie , panicznie ukrywała swą obecność w Mocy.
Jednak tożsamość Jedi nie wyparowała z jej głowy, zaczęła zauważać że takich bezdomnych dzieci jak ona jest więcej, i nie mają one bynajmniej lekkiego życia.Była świadoma że jest tylko padawanem, w dodatku na początku swej ścieżki, jednak postanowiła że zrobi coś chociaż dla nichi. Po tym jak pomogła jednemu czy drugiemu, dzieciaki nabrały do niej zaufania i pokazały jej gdzie można bezpiecznie przenocować, gdzie podwędzić trochę jedzenia czy picia. Pokazały jej też opuszczoną bazę taksówek na najniższym poziomie planety. Wtedy zaproponowała żeby tam wysprzątać, zorganizować paliwo, i urządzić regularną kryjówkę.
Bo-been’ya wstała, ukryła wibroostrza na plecach pod bluzą, zawiązała wysokie buty i nałożyła rękawice. Wzięła kilka głębokich wdechów , zamknęła oczy i złożyła dłonie. Poprzez Moc próbowała wyczuć obecność Anshy i jej braciszka. Po dłuższej chwili otwarła szeroko oczy. Znalazła ich, ale też kogoś jeszcze . Kogoś kto nie był po Ciemnej Stronie, ale zboczył też z Jasnej Ścieżki. Zawahała się . Spojrzała niepewnym wzrokiem na drzwi.
Kasyno Club Vertica było dumą hutta Godoby, zwanego czasem Przebiegłym. Wstęp mieli tutaj tylko wyjątkowo bogaci, piękni, albo ci, których zaprosił tajemniczy właściciel. Jedną z fanaberii Godoby było to, żeby kasyno budować od samej powierzchni planety, a nie zrębach innych budynków, jak to najczęściej na Nar Shaddaa czyniono. Wybór padł na obszar pomiędzy sektorami Durosów, a Koreliańskim, aby przyćmić pobliskie kasyno Star Cluster.
Stawiający zawsze na swoim huttowie kupili, lub-co bardziej prawdopodobne- przejęli podstępem ten teren od dotychczasowych właścicieli. Podczas budowy kasyna nie zadano sobie trudu rozbiórki istniejących budynków, obudowano je fundamentami, z każdej strony pozostawiając niewielkie, zapieczętowane drzwiczki techniczne, przeczuwając że i tak nikt nigdy nie będzie z nich korzystał. Jednak teraz, gdyby ktoś zadał sobie trud zejścia kilka kondygnacji poniżej piwnic kasyna, i dokładnie się przyjrzał , zauważyłby że rygle zostały przepiłowane a potem przysypane kurzem, a zawiasy są regularnie oliwione. Gdyby zaś udało mu się któreś z nich otworzyć, ze zdziwieniem stanąłby oko w oko z przedziwną hybrydą droida, poskładaną z kilku różnych typów, lecz nieźle uzbrojoną. Wewnątrz fundamentów zaś, nadal stała sobie, zapomniana przez wszystkich baza przedsiębiorstwa taksówek repulsorowych. Pokaźnych rozmiarów hala kryła w sobie boksy garażowe, warsztat, oraz pomieszczenia socjalne z biurem, kuchnią ,jadalnią oraz szatnią z odświeżaczami. A pośpiech przy budowie kasyna spowodował że co cięższe, lub mniej wartościowe wyposażenie pozostało nienaruszone, mało tego, nie zaprzątnięto sobie głowy odłączeniem wody, oraz wentylacji, poprzestając na odcięciu przewodów z zasilaniem.Jednak obecnym, dzikim mieszkańcom widocznie energia była potrzebna, bowiem w warsztacie cichutko pomrukiwał , zabytkowy już -według obecnych standardów- generator awaryjny warsztatu.Jako że nie był on wielkiej mocy, jego użytkownicy oszczędzali każdy erg, co miało dodatkowy efekt taki, że zbędne światło nie przedostawało się na zewnątrz murów, nie zdradzając nikomu swojej obecności. Każdy boks garażowy był teraz wysprzątany z resztek maszyn, a zamiast nich widniały różnorodne posłania oraz stare meble. Część warsztatu została przeobrażona w magazyn wszelakich części pojazdów i droidów, które zalegały wcześniej w całym budynku, pozostała część zastawiona byłaprzez różnorakiego pochodzenia i kształtu pojemniki z gazem Tibanna, które ktoś naznosił tutaj aby zapewnić na dłuższy czas paliwo do generatora, oraz do systemu ogrzewania. Odświeżacze w szatni, kuchnia oraz jadalnia lśniły czystością, jakby firma taksówkowa nigdy nie przestała istnieć. Natomiast biuro mieściło kilka dekad nowszy od reszty otoczenia komputer, w dodatku jakimś cudem podłączony do holonetu, sieci planetarnej i kilku innych zastrzeżonych baz danych. Kryjówka owa , choć teraz pusta, nie była bynajmniej opuszczona. Z nastaniem wieczoru zaczęli wracać do niej jej mieszkańcy. Każdy z nich ostrożnie oglądał się wkoło, wypatrując ewentualnych intruzów. Wielu z nich niosło coś: a to paczki z pożywieniem, a to ubrania albo drobne urządzenia techniczne. Gdyby ktoś się przyjrzał, to stwierdziłby ze zdumieniem że mieszkańcami tymi były… dzieci! Młodsze, starsze, różnych ras, ale wyłącznie dzieci!
Bezdomne dzieci na różnych planetach były wstydliwym problemem zarówno Republiki, jak i Imperium. Musiały walczyć o swoje przetrwanie, tym zacieklej, im na planecie było więcej wszelakiego rodzaju szumowin. Nierzadko bowiem zmuszano dzieci by oddawały to co udało im się zdobyć, a nawet zmuszano do popełniania przestępstw. W związku z czym , wydawało by się że tutaj, na Nar Shaddaa są one w szczególnie trudnej sytuacji, jednak od pewnego czasu było inaczej. A wszystko zmieniło się, gdy do jednej z małych, niezorganizowanych grupek nękanych dzieci, dołączyła 12-letnia Bo-been’ya. Z początku trzymała się na uboczu, jednak wkrótce okazało się że ma ona niesamowite wprost szczęście. Potrafi w ostatniej chwili czmychnąć przed pędzącym wprost na nią oddziałem uzbrojonych zbirów, zawsze wie kiedy zbliżają się sondy skanujące, umie udawać odgłos kreatur z najniższych poziomów, i to w taki sposób, że nieproszeni goście czmychają przerażeni, czasem nawet porzucając broń. W dodatku po mistrzowsku włada wibroostrzem. Z czasem została samoistnie wypromowana na lidera grupy, a wieści o jej niezwykłych umiejętnościach przyciągnęły do grupy chyba wszystkie bezdomne dzieci z Nar Shaddaa.
2.
W “biurze” podziemnej kryjówki Bo-been’ya siedziała głęboko zamyślona. Jak na prawie 14-latkę wyglądała dojrzale, niemal jak młoda kobieta. Miała ładną twarz, o kolorze żółtawym, z niewielkimi tatuażami pod oczami- to cechy po Mirialiańskiej matce. Ciemnobrązowe włosy miała upięte, ubrana byla w bluzę z kapturem z banciej skóry oraz jasne legginsy.
Schowała twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko. Dwójka z jej “bandy”, siedmioletnia Ansha i jej czteroletni braciszek, nie pojawili się już trzecią dobę z rzędu i niestety nie był to przypadek rzadki ani odosobniony. Po prostu to, że kryjówka była głęboko ukryta, sprawiało że trudno było się tu dostać również jej mieszkańcom. Prowadziły do niej trzy drogi, ale dwie były możliwe do przejścia jedynie przez kilkoro starszych i wysportowanych dzieci, a i to pod warunkiem, że nie byłyby zmuszone nieść niczego, oprócz niewielkiego plecaka. Wejście do trzeciej zaś drogi, zwanej przez dzieci "południowym przesmykiem" znajdowało się w ponurym zaułku, gdzie często całymi godzinami swoje szemrane interesy prowadzili dealerzy przyprawy, rodiańscy i garmorreańscy najemnicy oraz inne szumowiny, co uniemożliwiało dostanie się tam nieraz nawet przez kilka dni.Pozostali próbowali co prawda odszukać zaginioną parę, ale znalezienie na Nar Shaddaa kogoś, kto się ukrywa nie należało do rzeczy łatwych.
Położenie kryjówki sprawiało też, że dzieci gromadziły tylko niezbędne zapasy m.in. paliwa do systemu grzewczego oraz generatora energii, zaś pożywienie starano się zdobywać i konsumować "na górze". Bo-been'ya czuła się za wszystko odpowiedzialna, jednocześnie przerażona.
Przyleciała na Nar Shaddaa długie 2 lata temu, wraz ze swoim mentorem, który pozostawiwszy jej plan ćwiczeń i niewielką sumę kredytów zniknął - rzekomo na kilka dni. Wyczuła moment kiedy mistrz Dorn połączył się z mocą, ukłucie chłodu w sercu, ale nie dała niczego po sobie poznać, bo była akurat w miejscu publicznym, na jednym z targowisk, kupując sobie coś do jedzenia i picia. Udała się do wynajętego mieszkania, zablokowała za sobą drzwi, i zwyczajnie popłakała się.
Mistrzu Toth ! Co ja mam teraz zrobić?
W głowie usłyszała głos Totha Dorna : Moja mała...musisz o siebie zadbać..musisz przeżyć...pamiętaj swoje ćwiczenia...pamiętaj co masz teraz zrobić....Żyjemy po to by służyć..Nie ma chaosu – jest harmonia.
Przestała płakać , wytarła nos i oczy, po czym sprawdziła ile kredytów jej pozostało. Odważyła się przetrząsnąć bagaż Mistrza, nie było tam nic cennego, czym można by zapłacić za wynajem, a z przydatnych rzeczy znalazła jedynie mały ręczny blaster. Nie wyglądało to zachęcająco, więc opuściła mieszkanie i z całym dobytkiem schowanym w plecakiu ruszyła przed siebie.
Najgorsze były wieczory, nie raz musiała dobyć wibroostrza, a gdy napastników było więcej niż dwóch, przy użyciu Mocy wywoływała strach w ich głowach, jednocześnie naśladując głosy strasznych stworzeń z odległych planet, jak Rankorów czy Krayt-smoków. Czasem też wyczuwała bliskość istot wrażliwych na Moc,ale pamiętała słowa mistrza, więc nie bacząc czy są przyjazne czy nie , panicznie ukrywała swą obecność w Mocy.
Jednak tożsamość Jedi nie wyparowała z jej głowy, zaczęła zauważać że takich bezdomnych dzieci jak ona jest więcej, i nie mają one bynajmniej lekkiego życia.Była świadoma że jest tylko padawanem, w dodatku na początku swej ścieżki, jednak postanowiła że zrobi coś chociaż dla nichi. Po tym jak pomogła jednemu czy drugiemu, dzieciaki nabrały do niej zaufania i pokazały jej gdzie można bezpiecznie przenocować, gdzie podwędzić trochę jedzenia czy picia. Pokazały jej też opuszczoną bazę taksówek na najniższym poziomie planety. Wtedy zaproponowała żeby tam wysprzątać, zorganizować paliwo, i urządzić regularną kryjówkę.
Bo-been’ya wstała, ukryła wibroostrza na plecach pod bluzą, zawiązała wysokie buty i nałożyła rękawice. Wzięła kilka głębokich wdechów , zamknęła oczy i złożyła dłonie. Poprzez Moc próbowała wyczuć obecność Anshy i jej braciszka. Po dłuższej chwili otwarła szeroko oczy. Znalazła ich, ale też kogoś jeszcze . Kogoś kto nie był po Ciemnej Stronie, ale zboczył też z Jasnej Ścieżki. Zawahała się . Spojrzała niepewnym wzrokiem na drzwi.
...Żyjemy po to by służyć….
Wyprostowała się, nałożyła kaptur i sprężystym krokiem wyszła w chłodny mrok Księżyca Przemytników.Re: Dzieci Niczyje
Col'sheer'ee w towarzystwie obojga rodzeństwa i trochę starszej dziewczyny wbiegła przez dość ciasny przesmyk do raczej wielkich, poniszczonych pomieszczeń. Do czegoś co przypominało bazę. Bazę pełną mniejszych i większych dzieci, które z przerażeniem wpatrywały się z obcą dla nich błękitną postać. Jeden z dzieciaków, na oko jedenastoletni togrutanin z blasterem wpiętym w kaburę przy pasie, wystąpił z szeregu i podszedł bo dziewczyny, która wydawała się być ich przywódczynią.
- Bo, kim na hutta, jest ta dziwna kobieta?
- Jeszcze nie wiem Asaak. - Odpowiedziała miralianka wpatrując się w kobietę w stroju pilota. - Zaopiekuj się proszę Anshą i Benem. Są ranni i wystraszeni. A ja porozmawiam z naszym gościem.
- Ona była dla nas dobra. Uratowała nam życie. Dwukrotnie. - Zapiszczał czteroletni Ben, zaś jego starsza siostra dodała.
- I tobie Bo, i tobie.
Przywódczyni młodocianego gangu kiwnęła tylko głową na Col dając jej znać by poszła za nią.
Miralianka wprowadziła chisskę do dość obszernego pomieszczenia w kształcie okręgu. Ściany były mocno odrapane, połyskiwały przede wszystkim srebrnym chłodem durastali. Na środku leżał miły w dotyku czerwony dywan. Pomieszczenie oświetlane było tylko dwiema świetlówkami, które niebezpiecznie zwisały z sufitu.
- No dobra, a teraz gadaj - kim jesteś? - Zaczęła pewna siebie nastolatka.
- O ile pamiętam to ja uratowałam tobie życie. Może więc powiedz pierwsza kim jesteście i skąd znasz sztuki walk Jedi? - Odcięła się ostrożnie padawanka. Zadziałało.
- My jesteśmy dzieci niczyje. Po prostu bezdomne dzieciaki, które polegają tylko na sobie.
Col'sheer'ee na tę wieść zmrużyła tajemniczo oczy.
- To jest... to jest nie w porządku. To nie powinno tak być. Przykro mi.
- To nie jest twoja wina. - Prychnęła gospodyni.
Błękitna Jedi wyczuła coś w Mocy. Ta dziewczyna, która tak panicznie wezwała ją poprzez Moc próbuje teraz się w niej ukryć. Próbuje ukryć swój dar, swoją wrażliwość na Moc. Chyba dziewczyna zrozumiała, że Col jest bardziej doświadczonym użytkownikiem Mocy i nie zdoła ją oszukać bowiem westchnęła zrezygnowana.
- No dobra, dobra... to ja cię wezwała poprzez Moc. Właściwie wzywałam kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc z tamtym rankorem.
- Tego się domyśliłam. - Odpowiedziała lekko rozbawiona Jedi. - Przechodziłaś trening Jedi?
- A ty? Nie wyglądasz na Jedi!
- Bardziej niż ty. - Odcięła się Col'sheer'ee, jednak uznała, że aby zdobyć zaufania młodej Jedi musi jej coś powiedzieć. - Jestem padawanka Col'sheer'ee. Mów mi Col, po prostu Col. - Dodała pośpiesznie widząc nietęgą minę dziewczyny.
- Col, Col. - Powtórzyła dwukrotnie jakby próbowała zapamiętać. - Ja jestem Bo-been'ya. Również padawan Jedi. Ale wszyscy mówią mi po prostu Bo.
- Miło mi Bo. Ale co ty tu robisz? Tak daleko od Zakonu wśród ,,Dzieci Niczyich''?
- Słuchaj. - Przerwała jej Bo. - Jestem ci wdzięczna za tego rankora i w ogóle. Ale sprawa wygląda tak: nie możesz nas zdradzić. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy. Jestem odpowiedzialna za te dzieciaki. - Przedstawiła stanowczo prośbę.
- Nie zdradzę. Masz na to moje słowo, ale też nie mogę was tak zostawić. Sama jesteś dzieckiem Bo. Ile ty masz lat? Trzynaście?
- Czternaście.
- To nie brzmi dużo lepiej. - Col stara się by powiedzieć to głosem zmęczonego nauczyciela, który zawsze ma rację. Wydało jej się, że świetnie odtworzyła ton głodu Gob'Ima. - Sama jesteś dzieckiem. A te dzieciaki zostać tu nie mogą. Ty zresztą też nie. Masz zobowiązania wobec Zakonu. - Po chwili zaś dodała drapiąc się w tył głowy. - Tak właściwie to gdzie twój mistrz?
Bo-been'ya usiadła na miękkim dywanie.
- Usiądź, proszę. - Błękitna Jedi bezgłośnie spełniła prośbę gospodyni. - Mój mistrz. On... połączył się już Mocą.
Col'sheer'ee już chciała powiedzieć, że ona kilka tygodni temu także, ale ugryzła się w język. Za to posmutniała.
- Przykro mi.
- Nie potrzebnie. A jestem by słuchać mojego mistrza i opiekować się słabszymi. - Po czym zarecytowała tak bardzo znane Col'sheer'ee słowa - Żyjemy po to by służyć.
- Zgadnij co! Ja też mam takie same zasady. A te dzieciaki nie mogą tu zostać. To nie jest życie odpowiednie dla nich. To co zrobiłaś, czego dokonałaś... jest wielkie, ale pozwól mi sobie pomóc.
- Pomóc?! - Oburzyła się Bo. - Zabierzesz stąd garstkę dzieci? I co? Co z resztą? Nie mogę ich tu zostawić! NIE MOGĘ!
- Nie część. Wszystkie. Te dzieci powinny trafić do sierocińców, gdzie będzie można się nimi zająć. - Po chwili zaś dodała. - Ja... muszę wracać do stolicy. Jak najszybciej. Ale potem wrócę tu z korpusem rolniczym.
- No nie wiem. - Zaczęła się zastanawiać Bo-been'ya. Col zaś mocniej nacisnęła.
- Masz pewność, że jutro nikt nie zginie? Że pojutrze nikt z was nie zostanie ranny? Że za tydzień nikt nie zachoruje?
- Póki tu jestem... Nic nikomu nie grozi. - Powiedziała Bo, ale Col wyczuła, że sama w to nie wierzy.
- Jesteś ambitna i odpowiedzialna. Piękne cechy Jedi, ale nie jesteś jeszcze Jedi. Nie ochronisz ich wszystkich. Nie zdołasz tego dopilnować. I wiesz o tym.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Asaak. Togrutanin przekazał Bo-been'ya, że rodzeństwo zaatakowane przez rankora ma się dobrze i ich rany nie są poważne. Asaak miał już wyjść ale zatrzymał się i nie odwracając się do padawanek powiedział.
- Bo... było fajnie. Wspaniała przygoda. Ale ta niebieska kobieta ma rację. To nie może trwać wiecznie. A ty zasługujesz by zostać Jedi i nieść pomoc innym, nie sądzisz? - Po czym wyszedł, a drzwi się za nim zatrzasnęły.
-No dobra Col, czy jak ci tam. Lecę z tobą. Dopilnuję żebyś dotrzymała słowa.
- No z tym może być mały problem. - Błękitna Jedi uśmiechnęła się smutno. - Mam jedynie chip z jednym biletem na Coruscant. Abyśmy mogły obie tam polecieć musielibyśmy zdobyć drugi. Ale jeśli mamy możliwość zdobycia drugiego biletu i chcesz lecieć - zapraszam. - Na te wieści młodsza dziewczyna pokręciła głową.
- Czyli... ty nie jesteś tu z ramienia Zakonu?
- Ja... no cóż. Ostatnio tak wiele się wydarzyło. Zakon prawdopodobnie nie wiem gdzie jestem ani czy w ogóle jeszcze jestem.
Przez chwilę żadna się nie odezwała. Badawczo tylko się obserwowały.
- Bo-been'yo jesteś przywódczynią. - Col'sheer'ee stanęła przed miralianką. - Musisz zdecydować jak postąpimy.
Bo-been'ya przez chwilę się zamyśliła.
- Daj mi minutkę. - Powiedziała zupełnie obcym głosem i zaczęła medytować. Widać chciała powierzyć decyzję Mocy. W tym czasie Błękitna Jedi zaczęła się zastanawiać czy dobrze jest powierzać decyzję w takiej sprawie czternastolatce. Po dłuższej chwili została wyrwana ze swojej zadumy.
-Słuchaj padawanko Col, jakoś chcę ci ufać. Moc podpowiada mi, że jesteś godną zaufania. - Bo'been'ya wzięła głęboki wdech. - Ale zjawiasz się na moim księżycu taka... taka... niebieska! I do tego obiecujesz mi Moc wie co, a teraz okazuje się, że Zakon nawet nie wie czy jeszcze żyjesz. I jeszcze ten strój pilota Floty Handlowej! - Wyrzuciła z siebie nastolatka.
- Mój poprzedni strój był zdecydowanie gorszy. - Zażartowała czerwonooka. Po czym dodała już zdecydowanie poważniej. - Bo, o tym, że żyjesz Rada raczej też nic nie wie. Minęły już dwa lata. A ja mam bilet na Coruscant. Muszę tam tylko polecieć do bazy i porozmawiać z mistrzem Jan'yse. - Powiedziała spokojnie Col, jednak przywódczyni bandy jej przerwała.
- Powiedz czy ty będąc na moim miejscu zaufała byś komuś takiemu jak ty?
- Zaufaj Mocy. Co masz do stracenia? Jeśli nie dotrzymam obietnicy to będziecie dalej sobie tu żyli. Beze mnie, bez Zakonu, bez Republiki. - Te słowa musiały przekonać upartą nastolatkę.
- Dobrze! Leć! Ale jeśli nie wrócisz, to ja się nie ujawnię! A jeśli będziesz potrzebować pomocy... cóż spróbuję to wyczuć w Mocy. - Col była lekko rozbawiona, że dziecko bez doświadczenia Jedi stara się ją chronić, a przecież tyle już przeżyła.
- Jeszcze jedno. - Dodała po chwili Bo-been'ya. - Mój mistrz zawsze powtarzał, że nie wszystkim Jedi można ufać. Nawet tym z Rady. To, że tobie zaufałam to trochę... potrzeba chwili. Nie zawiedź mnie.
Col'sheer'ee lekko skinęła głową i zaczęła kierować się do wyjścia, jednak po chwili przystanęła i spojrzała na Bo, która miała łzy w oczach. - Czyżby naprawdę była się tak o moje życie? - Pomyślała padawanka.
- Bo... czy wy macie jakieś kredyty?
- Tylko tyle by mieć na jedzenie na gorsze czasy.
- Ale nie jesteście w stanie kupować jedzenia... zamiast go kraść? - Chisska spytała a miralianka tylko pokręciła głową.
- Jakbyśmy mieli kredyty... to oni to wyczują. Od razu nas okradną.
- No ale nie ciebie, Bo. - Col'sheer'ee nawet nie chciała pytać kim są ,,oni''. To nie było w tym momencie ważne.
- Nie... mnie, nie.
Col'sheer'ee wyjęła zza pasa miecz świetlny.
- To jest sporo warte na czarnym rynku. Pewnie masz tam znajomości, co?
- A ty zostaniesz bezbronna?
- To nie jest mój miecz, poza tym Jedi nie polegają jedynie na mieczu. A wam jest on bardziej potrzebny, niż mi. Tylko pierw muszę coś zrobić. Bo, gdzie mogłabym zostać sama przez jakiś czas?
Bo-been'ya podeszła do zasłoniętego przejścia.
- To są schody do niższych poziomów, których nie ma. Nikt nie będzie ci tam przeszkadzał.
Chiskka skinęła głową i zbiegła na dół.
Po prawie trzech godzinach Col'sheer'ee wróciła do pomieszczenia, w którym pozostawiła miraliankę. Ta nadal czekała na nią siedząc na mocno ubrudzonym dywanie w pozycji kwiatu lotosu. Gdy tylko zobaczyła niebieską dziewczynę podniosła się.
- Wszystko gra, Col?
- Owszem. Ja tylko... usunęłam i zniszczyłam kryształ. - Po czym podała miecz świetlny Bo-been'yi. - Stracił co prawda na wartości, ale nadal sporo za niego dostaniecie. A teraz przynajmniej nie posłuży nikomu za broń.
- Słusznie. - Bo była pod wrażeniem zachowania chisski.
- Do zobaczenia wkrótce. Obiecuję. - Powiedziała padawanka, po czym odwróciła się i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Zaczekaj! - Col się zatrzymała i obejrzała na Bo. - Może masz mnie za głupią smarkulę, ale ja... jestem ci wdzięczna za to co dla nas robisz. I za to co dla mnie robisz. Nawet jeśli ci się nie uda.
- Robię to co muszę zrobić. Żyjemy po to by służyć. Sama tak powiedziałaś. - Chisska się uśmiechnęła, po czym wezwała odrobinę Mocy i zniknęła.
- Niech Moc będzie z tobą. - Powiedziała jeszcze Bo-been'ya nie wiedząc czy Błękitna Jedi ją usłyszała.
- Bo, kim na hutta, jest ta dziwna kobieta?
- Jeszcze nie wiem Asaak. - Odpowiedziała miralianka wpatrując się w kobietę w stroju pilota. - Zaopiekuj się proszę Anshą i Benem. Są ranni i wystraszeni. A ja porozmawiam z naszym gościem.
- Ona była dla nas dobra. Uratowała nam życie. Dwukrotnie. - Zapiszczał czteroletni Ben, zaś jego starsza siostra dodała.
- I tobie Bo, i tobie.
Przywódczyni młodocianego gangu kiwnęła tylko głową na Col dając jej znać by poszła za nią.
:::
Miralianka wprowadziła chisskę do dość obszernego pomieszczenia w kształcie okręgu. Ściany były mocno odrapane, połyskiwały przede wszystkim srebrnym chłodem durastali. Na środku leżał miły w dotyku czerwony dywan. Pomieszczenie oświetlane było tylko dwiema świetlówkami, które niebezpiecznie zwisały z sufitu.
- No dobra, a teraz gadaj - kim jesteś? - Zaczęła pewna siebie nastolatka.
- O ile pamiętam to ja uratowałam tobie życie. Może więc powiedz pierwsza kim jesteście i skąd znasz sztuki walk Jedi? - Odcięła się ostrożnie padawanka. Zadziałało.
- My jesteśmy dzieci niczyje. Po prostu bezdomne dzieciaki, które polegają tylko na sobie.
Col'sheer'ee na tę wieść zmrużyła tajemniczo oczy.
- To jest... to jest nie w porządku. To nie powinno tak być. Przykro mi.
- To nie jest twoja wina. - Prychnęła gospodyni.
Błękitna Jedi wyczuła coś w Mocy. Ta dziewczyna, która tak panicznie wezwała ją poprzez Moc próbuje teraz się w niej ukryć. Próbuje ukryć swój dar, swoją wrażliwość na Moc. Chyba dziewczyna zrozumiała, że Col jest bardziej doświadczonym użytkownikiem Mocy i nie zdoła ją oszukać bowiem westchnęła zrezygnowana.
- No dobra, dobra... to ja cię wezwała poprzez Moc. Właściwie wzywałam kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc z tamtym rankorem.
- Tego się domyśliłam. - Odpowiedziała lekko rozbawiona Jedi. - Przechodziłaś trening Jedi?
- A ty? Nie wyglądasz na Jedi!
- Bardziej niż ty. - Odcięła się Col'sheer'ee, jednak uznała, że aby zdobyć zaufania młodej Jedi musi jej coś powiedzieć. - Jestem padawanka Col'sheer'ee. Mów mi Col, po prostu Col. - Dodała pośpiesznie widząc nietęgą minę dziewczyny.
- Col, Col. - Powtórzyła dwukrotnie jakby próbowała zapamiętać. - Ja jestem Bo-been'ya. Również padawan Jedi. Ale wszyscy mówią mi po prostu Bo.
- Miło mi Bo. Ale co ty tu robisz? Tak daleko od Zakonu wśród ,,Dzieci Niczyich''?
- Słuchaj. - Przerwała jej Bo. - Jestem ci wdzięczna za tego rankora i w ogóle. Ale sprawa wygląda tak: nie możesz nas zdradzić. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy. Jestem odpowiedzialna za te dzieciaki. - Przedstawiła stanowczo prośbę.
- Nie zdradzę. Masz na to moje słowo, ale też nie mogę was tak zostawić. Sama jesteś dzieckiem Bo. Ile ty masz lat? Trzynaście?
- Czternaście.
- To nie brzmi dużo lepiej. - Col stara się by powiedzieć to głosem zmęczonego nauczyciela, który zawsze ma rację. Wydało jej się, że świetnie odtworzyła ton głodu Gob'Ima. - Sama jesteś dzieckiem. A te dzieciaki zostać tu nie mogą. Ty zresztą też nie. Masz zobowiązania wobec Zakonu. - Po chwili zaś dodała drapiąc się w tył głowy. - Tak właściwie to gdzie twój mistrz?
Bo-been'ya usiadła na miękkim dywanie.
- Usiądź, proszę. - Błękitna Jedi bezgłośnie spełniła prośbę gospodyni. - Mój mistrz. On... połączył się już Mocą.
Col'sheer'ee już chciała powiedzieć, że ona kilka tygodni temu także, ale ugryzła się w język. Za to posmutniała.
- Przykro mi.
- Nie potrzebnie. A jestem by słuchać mojego mistrza i opiekować się słabszymi. - Po czym zarecytowała tak bardzo znane Col'sheer'ee słowa - Żyjemy po to by służyć.
- Zgadnij co! Ja też mam takie same zasady. A te dzieciaki nie mogą tu zostać. To nie jest życie odpowiednie dla nich. To co zrobiłaś, czego dokonałaś... jest wielkie, ale pozwól mi sobie pomóc.
- Pomóc?! - Oburzyła się Bo. - Zabierzesz stąd garstkę dzieci? I co? Co z resztą? Nie mogę ich tu zostawić! NIE MOGĘ!
- Nie część. Wszystkie. Te dzieci powinny trafić do sierocińców, gdzie będzie można się nimi zająć. - Po chwili zaś dodała. - Ja... muszę wracać do stolicy. Jak najszybciej. Ale potem wrócę tu z korpusem rolniczym.
- No nie wiem. - Zaczęła się zastanawiać Bo-been'ya. Col zaś mocniej nacisnęła.
- Masz pewność, że jutro nikt nie zginie? Że pojutrze nikt z was nie zostanie ranny? Że za tydzień nikt nie zachoruje?
- Póki tu jestem... Nic nikomu nie grozi. - Powiedziała Bo, ale Col wyczuła, że sama w to nie wierzy.
- Jesteś ambitna i odpowiedzialna. Piękne cechy Jedi, ale nie jesteś jeszcze Jedi. Nie ochronisz ich wszystkich. Nie zdołasz tego dopilnować. I wiesz o tym.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Asaak. Togrutanin przekazał Bo-been'ya, że rodzeństwo zaatakowane przez rankora ma się dobrze i ich rany nie są poważne. Asaak miał już wyjść ale zatrzymał się i nie odwracając się do padawanek powiedział.
- Bo... było fajnie. Wspaniała przygoda. Ale ta niebieska kobieta ma rację. To nie może trwać wiecznie. A ty zasługujesz by zostać Jedi i nieść pomoc innym, nie sądzisz? - Po czym wyszedł, a drzwi się za nim zatrzasnęły.
-No dobra Col, czy jak ci tam. Lecę z tobą. Dopilnuję żebyś dotrzymała słowa.
- No z tym może być mały problem. - Błękitna Jedi uśmiechnęła się smutno. - Mam jedynie chip z jednym biletem na Coruscant. Abyśmy mogły obie tam polecieć musielibyśmy zdobyć drugi. Ale jeśli mamy możliwość zdobycia drugiego biletu i chcesz lecieć - zapraszam. - Na te wieści młodsza dziewczyna pokręciła głową.
- Czyli... ty nie jesteś tu z ramienia Zakonu?
- Ja... no cóż. Ostatnio tak wiele się wydarzyło. Zakon prawdopodobnie nie wiem gdzie jestem ani czy w ogóle jeszcze jestem.
Przez chwilę żadna się nie odezwała. Badawczo tylko się obserwowały.
- Bo-been'yo jesteś przywódczynią. - Col'sheer'ee stanęła przed miralianką. - Musisz zdecydować jak postąpimy.
Bo-been'ya przez chwilę się zamyśliła.
- Daj mi minutkę. - Powiedziała zupełnie obcym głosem i zaczęła medytować. Widać chciała powierzyć decyzję Mocy. W tym czasie Błękitna Jedi zaczęła się zastanawiać czy dobrze jest powierzać decyzję w takiej sprawie czternastolatce. Po dłuższej chwili została wyrwana ze swojej zadumy.
-Słuchaj padawanko Col, jakoś chcę ci ufać. Moc podpowiada mi, że jesteś godną zaufania. - Bo'been'ya wzięła głęboki wdech. - Ale zjawiasz się na moim księżycu taka... taka... niebieska! I do tego obiecujesz mi Moc wie co, a teraz okazuje się, że Zakon nawet nie wie czy jeszcze żyjesz. I jeszcze ten strój pilota Floty Handlowej! - Wyrzuciła z siebie nastolatka.
- Mój poprzedni strój był zdecydowanie gorszy. - Zażartowała czerwonooka. Po czym dodała już zdecydowanie poważniej. - Bo, o tym, że żyjesz Rada raczej też nic nie wie. Minęły już dwa lata. A ja mam bilet na Coruscant. Muszę tam tylko polecieć do bazy i porozmawiać z mistrzem Jan'yse. - Powiedziała spokojnie Col, jednak przywódczyni bandy jej przerwała.
- Powiedz czy ty będąc na moim miejscu zaufała byś komuś takiemu jak ty?
- Zaufaj Mocy. Co masz do stracenia? Jeśli nie dotrzymam obietnicy to będziecie dalej sobie tu żyli. Beze mnie, bez Zakonu, bez Republiki. - Te słowa musiały przekonać upartą nastolatkę.
- Dobrze! Leć! Ale jeśli nie wrócisz, to ja się nie ujawnię! A jeśli będziesz potrzebować pomocy... cóż spróbuję to wyczuć w Mocy. - Col była lekko rozbawiona, że dziecko bez doświadczenia Jedi stara się ją chronić, a przecież tyle już przeżyła.
- Jeszcze jedno. - Dodała po chwili Bo-been'ya. - Mój mistrz zawsze powtarzał, że nie wszystkim Jedi można ufać. Nawet tym z Rady. To, że tobie zaufałam to trochę... potrzeba chwili. Nie zawiedź mnie.
Col'sheer'ee lekko skinęła głową i zaczęła kierować się do wyjścia, jednak po chwili przystanęła i spojrzała na Bo, która miała łzy w oczach. - Czyżby naprawdę była się tak o moje życie? - Pomyślała padawanka.
- Bo... czy wy macie jakieś kredyty?
- Tylko tyle by mieć na jedzenie na gorsze czasy.
- Ale nie jesteście w stanie kupować jedzenia... zamiast go kraść? - Chisska spytała a miralianka tylko pokręciła głową.
- Jakbyśmy mieli kredyty... to oni to wyczują. Od razu nas okradną.
- No ale nie ciebie, Bo. - Col'sheer'ee nawet nie chciała pytać kim są ,,oni''. To nie było w tym momencie ważne.
- Nie... mnie, nie.
Col'sheer'ee wyjęła zza pasa miecz świetlny.
- To jest sporo warte na czarnym rynku. Pewnie masz tam znajomości, co?
- A ty zostaniesz bezbronna?
- To nie jest mój miecz, poza tym Jedi nie polegają jedynie na mieczu. A wam jest on bardziej potrzebny, niż mi. Tylko pierw muszę coś zrobić. Bo, gdzie mogłabym zostać sama przez jakiś czas?
Bo-been'ya podeszła do zasłoniętego przejścia.
- To są schody do niższych poziomów, których nie ma. Nikt nie będzie ci tam przeszkadzał.
Chiskka skinęła głową i zbiegła na dół.
:::
Po prawie trzech godzinach Col'sheer'ee wróciła do pomieszczenia, w którym pozostawiła miraliankę. Ta nadal czekała na nią siedząc na mocno ubrudzonym dywanie w pozycji kwiatu lotosu. Gdy tylko zobaczyła niebieską dziewczynę podniosła się.
- Wszystko gra, Col?
- Owszem. Ja tylko... usunęłam i zniszczyłam kryształ. - Po czym podała miecz świetlny Bo-been'yi. - Stracił co prawda na wartości, ale nadal sporo za niego dostaniecie. A teraz przynajmniej nie posłuży nikomu za broń.
- Słusznie. - Bo była pod wrażeniem zachowania chisski.
- Do zobaczenia wkrótce. Obiecuję. - Powiedziała padawanka, po czym odwróciła się i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Zaczekaj! - Col się zatrzymała i obejrzała na Bo. - Może masz mnie za głupią smarkulę, ale ja... jestem ci wdzięczna za to co dla nas robisz. I za to co dla mnie robisz. Nawet jeśli ci się nie uda.
- Robię to co muszę zrobić. Żyjemy po to by służyć. Sama tak powiedziałaś. - Chisska się uśmiechnęła, po czym wezwała odrobinę Mocy i zniknęła.
- Niech Moc będzie z tobą. - Powiedziała jeszcze Bo-been'ya nie wiedząc czy Błękitna Jedi ją usłyszała.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Dzieci Niczyje
Budynek Senatu na Coruscant robił ogromne wrażenie na wszystkich nowo przybyłych. Wydawał się jeszcze większy i dostojniejszy niż w holowiadomościach, a wszystkich tam pracujących uważano za szczęściarzy. Po przepastnym hallu przechadzał się mistrz Gaemaliel, członek rady Jedi, w towarzystwie rycerza Arikika.
-Co u twojej padawanki Arikiku?
-W porządku, jest bardzo mądra, ale teraz niestety musi odbyć swoją karę na Tythonie
-Tak,słyszałem o tym. To bardzo przykre. Pokładałem duże nadzieje w Tarczy Republiki...
-Ehm.... przepraszam. Mistrz Gaemaliel?
Na widok niebieskoskórej osoby w stroju pilota obydwaj Jedi aż podskoczyli, bowiem rozpoznali w niej zaginioną wiele miesięcy temu padawankę Col'sheer'ee. Jednak mistrz Gaemaliel natychmiast się opanował.
-Padawanka Col'sheer'ee, minęło już trochę czasu?
-Tak... chyba bardzo dużo Co tu się stało, czemu mistrz Sallaros jest poszukiwany? I dlaczego kwatera Tarczy jest zamknięta i pusta?Ja... byłam z dala od spraw republiki...
- Hmm. Sądziłem, ze jako członkini Tarczy jesteś w temacie. Czy może raczej..jako była członkini -Jak to była członkini? Uznano mnie już za martwą?
Gaemaliel milczał przez chwilę, po czym wolno powiedział:
-Tarcza została rozwiązana Decyzja Senatu, jednak nadal działała nieoficjalnie, poza prawem.
Col'sheer'ee zmrużyła oczy'
- Ale jak to? co się stało?
-Uznano, ze nie spełnia swoich funkcji. Na pewno więcej dowiesz się z archiwum holonetu. Marny ze mnie gawędziarz.
-Mistrzu... ja przez ostatnie tygodnie hylam uwieziona przez sitha na Nar Shaddaa. Czy ty... czy zakon coś o tym wiedział?
Gaemaliel uniósł lekko jedną brew.
-Chyba twoim towarzysze zachowali to dla siebie.
-O ile sami o tym wiedzieli.
-Wiele starali się ukryć, zarówno przed Senatem, jak i samą Radą.
-Mistrzu będę musiała spotkać się z mistrzem Jan'yse, ale wpierw potrzebuję twojej pomocy w czymś zupełnie innym.
Mistrz schował ręce za plecami.
-Słucham więc.
- Na Nar Shadclaa spotkałam grupę dzieci Które żyją wśród gansterów i muszą kraść by przeżyć. Chciałabym wrócić tanm z Korpusem Rolniczym i im pomóc. One nie mogą tam zostać! Czy mógłbyś mi pomoc to zorganizować?
-Hmm. Takich dzieci w galaktyce są tysiące, padawanko. Jakkolwiek im współczuję, wysyłanie oficjalnej ekspedycji to chyba trochę zbyt wiele. Dam znać Rycerzom, którzy akurat znajdują się na Nar Shaddaa. Na pewno pomogą na wszelki możliwy sposób. Skontaktuje się też z placówką Republiki, która tam jest. Powiadomię ambasadora...
Col'sheer'ee popatrzyła na mistrza z niedowierzaniem i przerwała mu w pół słowa:
-Mistrzu, te dzieci trzeba zabrać stamtąd i ulokować w sierocińcu! Jeśli tego nie zrobimy wyrosną z nich... szumowiny jakich pełno na tym księżycu !
Gaemaliel nie dał się wyprowadzić z równowagi:
-Są na planecie Huttów. padawanko Col'sheer'ee. Wywiezienie ich bez oficjalnej zgody, mogłoby być żle postrzegane. -zamyślił się chwilę i podrapał po podbródku- Ile jest tych dzieci?
-Około piętnaściorga. Te dzieci nie są własnością Huttów.A korpus nie należy do Republiki. Nie sądzę by Huttowie mieli coś przeciw.
-Dobrze więc -skinął głową mistrz.- Taka grupa na pewno nie nadwyręży możliwości Republiki.
-Jest jeszcze coś, Mistrzu. Grupą tą dowodzi była padawanka mistrza Dorna.
-Mistrz Toth Dorn...Gaemaliel spojrzał zamyślony w podłogę -Słuch zaginął po nim już jakiś czas temu... Biedne dziecko. Została zupełnie sama na księżycu przemytników.. Dlaczego nie skontaktowała się z Zakonem?
-Nie miała możliwości a ponadto twierdzi że takie były polecenia jej Mistrza.
-Będę musiał z nią porozmawiać, gdy już przybędzie na Tython.
-Mistrzu, czy pomożesz mi zorganizować pomoc Korpusu?
-Mam kilka ważnych spotkań w Senacie, ale może zdołam poświęcić temu nieco czasu.
-Dziękuję.Zatem rozpocznę przygotowania do wyprawy.
Gaemaliel skinął odchodzącej w pośpiechu padawance Col'sheer'ee...
-Co u twojej padawanki Arikiku?
-W porządku, jest bardzo mądra, ale teraz niestety musi odbyć swoją karę na Tythonie
-Tak,słyszałem o tym. To bardzo przykre. Pokładałem duże nadzieje w Tarczy Republiki...
-Ehm.... przepraszam. Mistrz Gaemaliel?
Na widok niebieskoskórej osoby w stroju pilota obydwaj Jedi aż podskoczyli, bowiem rozpoznali w niej zaginioną wiele miesięcy temu padawankę Col'sheer'ee. Jednak mistrz Gaemaliel natychmiast się opanował.
-Padawanka Col'sheer'ee, minęło już trochę czasu?
-Tak... chyba bardzo dużo Co tu się stało, czemu mistrz Sallaros jest poszukiwany? I dlaczego kwatera Tarczy jest zamknięta i pusta?Ja... byłam z dala od spraw republiki...
- Hmm. Sądziłem, ze jako członkini Tarczy jesteś w temacie. Czy może raczej..jako była członkini -Jak to była członkini? Uznano mnie już za martwą?
Gaemaliel milczał przez chwilę, po czym wolno powiedział:
-Tarcza została rozwiązana Decyzja Senatu, jednak nadal działała nieoficjalnie, poza prawem.
Col'sheer'ee zmrużyła oczy'
- Ale jak to? co się stało?
-Uznano, ze nie spełnia swoich funkcji. Na pewno więcej dowiesz się z archiwum holonetu. Marny ze mnie gawędziarz.
-Mistrzu... ja przez ostatnie tygodnie hylam uwieziona przez sitha na Nar Shaddaa. Czy ty... czy zakon coś o tym wiedział?
Gaemaliel uniósł lekko jedną brew.
-Chyba twoim towarzysze zachowali to dla siebie.
-O ile sami o tym wiedzieli.
-Wiele starali się ukryć, zarówno przed Senatem, jak i samą Radą.
-Mistrzu będę musiała spotkać się z mistrzem Jan'yse, ale wpierw potrzebuję twojej pomocy w czymś zupełnie innym.
Mistrz schował ręce za plecami.
-Słucham więc.
- Na Nar Shadclaa spotkałam grupę dzieci Które żyją wśród gansterów i muszą kraść by przeżyć. Chciałabym wrócić tanm z Korpusem Rolniczym i im pomóc. One nie mogą tam zostać! Czy mógłbyś mi pomoc to zorganizować?
-Hmm. Takich dzieci w galaktyce są tysiące, padawanko. Jakkolwiek im współczuję, wysyłanie oficjalnej ekspedycji to chyba trochę zbyt wiele. Dam znać Rycerzom, którzy akurat znajdują się na Nar Shaddaa. Na pewno pomogą na wszelki możliwy sposób. Skontaktuje się też z placówką Republiki, która tam jest. Powiadomię ambasadora...
Col'sheer'ee popatrzyła na mistrza z niedowierzaniem i przerwała mu w pół słowa:
-Mistrzu, te dzieci trzeba zabrać stamtąd i ulokować w sierocińcu! Jeśli tego nie zrobimy wyrosną z nich... szumowiny jakich pełno na tym księżycu !
Gaemaliel nie dał się wyprowadzić z równowagi:
-Są na planecie Huttów. padawanko Col'sheer'ee. Wywiezienie ich bez oficjalnej zgody, mogłoby być żle postrzegane. -zamyślił się chwilę i podrapał po podbródku- Ile jest tych dzieci?
-Około piętnaściorga. Te dzieci nie są własnością Huttów.A korpus nie należy do Republiki. Nie sądzę by Huttowie mieli coś przeciw.
-Dobrze więc -skinął głową mistrz.- Taka grupa na pewno nie nadwyręży możliwości Republiki.
-Jest jeszcze coś, Mistrzu. Grupą tą dowodzi była padawanka mistrza Dorna.
-Mistrz Toth Dorn...Gaemaliel spojrzał zamyślony w podłogę -Słuch zaginął po nim już jakiś czas temu... Biedne dziecko. Została zupełnie sama na księżycu przemytników.. Dlaczego nie skontaktowała się z Zakonem?
-Nie miała możliwości a ponadto twierdzi że takie były polecenia jej Mistrza.
-Będę musiał z nią porozmawiać, gdy już przybędzie na Tython.
-Mistrzu, czy pomożesz mi zorganizować pomoc Korpusu?
-Mam kilka ważnych spotkań w Senacie, ale może zdołam poświęcić temu nieco czasu.
-Dziękuję.Zatem rozpocznę przygotowania do wyprawy.
Gaemaliel skinął odchodzącej w pośpiechu padawance Col'sheer'ee...
Ostatnio zmieniony przez Bobik dnia Czw Paź 08, 2015 11:16 pm, w całości zmieniany 1 raz
Re: Dzieci Niczyje
Na dachu kosmoportu skrywała się w cieniu zakapturzona, szczupła postać, z ogromnym wibroostrzem przewieszonym przez plecy. Dostrzec ją tutaj mogło jedynie oko wprawnego obserwatora, toteż nie zachowywała przesadnej ostrożności, usiadła przewieszając nogi przez krawędź dachu i obserwowała przyloty. A było co obserwować. Nar Shaddaa stała się ważnym ośrodkiem handlu galaktycznego- mniejszą wersją Coruscant i powstały tu wielkie miasta, które zapewnić miały schronienie i miejsce rozrywek rzeszom pilotów, przemytników i łowców nagród. Port zaś był ważnym miejscem przeładunkowym, toteż ruch w dokach był ogromny i nigdy nie ustawał.Na najbliższym tarasie do lądowania właśnie podchodził JumpMaster 5000, co nawet tutaj było dość niecodziennym widokiem Stateczek ten bowiem był przedstawicielem klasy jednostek, które od tysięcy lat służyły eksploracji przestrzeni kosmicznej, odkrywaniu nowych szlaków i poznawaniu nowych planet.Niewielka, jednoosobowa jednostka zdolna była do długich samodzielnych podróży i tak zaprojektowana, aby była w stanie poradzić sobie w najdziwniejszych i najtrudniejszych warunkach - czy to w przestrzeni kosmicznej, czy w atmosferze planety Model ten.był szeroko wykorzystywany zgodnie ze swoim przeznaczeniem ale korzystali zeń też czasem łowcy nagród.
Zakapturzona postać nie była zainteresowana jednak przylotem niecodziennego stateczku .Zdjęła kaptur i okazało się, że jest Mirialiańską nastolatką, przywódczynią tutejszych bezdomnych dzieci, zwaną Bo-been’ya, a wskrócie po prostu: Bo. Przychodziła tutaj codziennie od czasu, kiedy z planety odleciała jej nowa sojuszniczka- dziwna niebieskoskóra kobieta o imieniu, którego najłatwiejsza część brzmiała Col. Obiecała ona , że zabierze stąd oraz wszystkie dzieci z jej “”bandy”, jednak w miarę upływu czasu, Bo coraz mniej w to wierzyła. Co prawda Col twierdziła że jest Jedi, a Moc i jej umiejętności to potwierdzały, ale podczas ich pierwszego spotkania wymachiwała mieczem świetlnym o czerwonej klindze, twierdziła że Zakon nawet nie wie czy ona jeszcze żyje, a w umyśle niebieskoskórej Bo odnajdywała miejsce, do którego w żaden sposób nie można było zajrzeć.
B-been’ya przychodziła tutaj po części dlatego że wciąż miała nadzieję na powrót Col, a po części dlatego, że tutaj-z dala od kryjówki i wszystkich związanych z nią problemów -najlepiej jej się myślało. Dlaczego teraz, po dwóch latach od śmierci jej Mistrza, kiedy uznała że życie nabrało pewnego rodzaju stabilności, Moc zsyła jej taki obrót spraw? Czy powinna lecieć na Tython i dokończyć szkolenie? Czy z resztą dzieciaków do sierocińca na Alderaan? A co jeśli pojawią się tuta, na Nar Shaddaaj nowe bezdomne dzieci? Kto o nie zadba?A poza tym czy słusznie postąpiła najpierw ujawniając się Col, a potem godząc się na jej interwencję w ich Dzieci Niczyich sprawie? Czy nie zawiodła tym samym mistrza Dorna, który nakazał jej się nie ujawniać nieznanym osobom wrazliwym na Moc?
Te i setki innych pytań tłukły się w głowie dziewczyny, toteż nie zauważyła podchodzących do jednego z dalszych lądowisk dwóch BT-7 Thunderclap -największych transportowców szturmowych Republiki. A to oznaczało prawie na pewno, że przybyły oddziały szturmowe, bo było mało prawdopodobne że Armia Republiki dała sobie skraść dwa nowiutkie BT-7, w dodatku z kolejnymi numerami taktycznymi.
Bo wyrwała z zamyślenia dopiero mocno eksponowana poprzez Moc obecność Col, jakby niebieskoskóra krzyczała że wróciła.W pierwszej chwili zaskoczona, Bo-been’ya zeskoczyła zgrabnym, niemal kocim ruchem z dachu kosmoportu na dach stoiska medycznego, a stamtąd na chodnik prowadzący do lądowiska na którym właśnie osiadły BT-7. Z zapartym tchem obserwowała jak powoli upuszczają się rampy załadunkowe statków, a w śluzie pierwszego z nich dostrzegła Padawankę Col. Padawankę, bo Col nie wyglądała już niczym wychudzony pilot statku handlowego -jak podczas ostatniej wizyty- lecz ubrana była w elegancką tunikę Jedi, u jej pasa wisiał miecz świetlny- tym razem bynajmniej nie z czerwonym kryształem, a jej twarz-cóż, chciałoby się powiedzieć że nabrała rumieńców, jednak po prostu przybrała inny odcień błękitu.
-Witaj Bo! powiedziała poprostu.
-Już zaczęłam myśleć, że za bardzo polubiłaś luksusy na Coruscant i odechciało ci się wracać na cuchnący Księzyc Hazardu i Rozpusty! Zawadiacko odezwała się Bo, chociaż zakręciła jej się łezka w oku.
-Ani przez sekundę nie myślałam o niczym innym, tylko o was, Dzieci Niczyje.
-No dobra, możesz przestać być taka poważna, chodź tu, niech cię uściskam!
Col niepewnie przytuliła nastolatkę, i jej oczy też zrobiły się szkliste. W tym samym czasie z drugiego transportowca wybiegła drużyna żołnierzy oraz przedstawiciele Korpusu Rolniczego.
Zakapturzona postać nie była zainteresowana jednak przylotem niecodziennego stateczku .Zdjęła kaptur i okazało się, że jest Mirialiańską nastolatką, przywódczynią tutejszych bezdomnych dzieci, zwaną Bo-been’ya, a wskrócie po prostu: Bo. Przychodziła tutaj codziennie od czasu, kiedy z planety odleciała jej nowa sojuszniczka- dziwna niebieskoskóra kobieta o imieniu, którego najłatwiejsza część brzmiała Col. Obiecała ona , że zabierze stąd oraz wszystkie dzieci z jej “”bandy”, jednak w miarę upływu czasu, Bo coraz mniej w to wierzyła. Co prawda Col twierdziła że jest Jedi, a Moc i jej umiejętności to potwierdzały, ale podczas ich pierwszego spotkania wymachiwała mieczem świetlnym o czerwonej klindze, twierdziła że Zakon nawet nie wie czy ona jeszcze żyje, a w umyśle niebieskoskórej Bo odnajdywała miejsce, do którego w żaden sposób nie można było zajrzeć.
B-been’ya przychodziła tutaj po części dlatego że wciąż miała nadzieję na powrót Col, a po części dlatego, że tutaj-z dala od kryjówki i wszystkich związanych z nią problemów -najlepiej jej się myślało. Dlaczego teraz, po dwóch latach od śmierci jej Mistrza, kiedy uznała że życie nabrało pewnego rodzaju stabilności, Moc zsyła jej taki obrót spraw? Czy powinna lecieć na Tython i dokończyć szkolenie? Czy z resztą dzieciaków do sierocińca na Alderaan? A co jeśli pojawią się tuta, na Nar Shaddaaj nowe bezdomne dzieci? Kto o nie zadba?A poza tym czy słusznie postąpiła najpierw ujawniając się Col, a potem godząc się na jej interwencję w ich Dzieci Niczyich sprawie? Czy nie zawiodła tym samym mistrza Dorna, który nakazał jej się nie ujawniać nieznanym osobom wrazliwym na Moc?
Te i setki innych pytań tłukły się w głowie dziewczyny, toteż nie zauważyła podchodzących do jednego z dalszych lądowisk dwóch BT-7 Thunderclap -największych transportowców szturmowych Republiki. A to oznaczało prawie na pewno, że przybyły oddziały szturmowe, bo było mało prawdopodobne że Armia Republiki dała sobie skraść dwa nowiutkie BT-7, w dodatku z kolejnymi numerami taktycznymi.
Bo wyrwała z zamyślenia dopiero mocno eksponowana poprzez Moc obecność Col, jakby niebieskoskóra krzyczała że wróciła.W pierwszej chwili zaskoczona, Bo-been’ya zeskoczyła zgrabnym, niemal kocim ruchem z dachu kosmoportu na dach stoiska medycznego, a stamtąd na chodnik prowadzący do lądowiska na którym właśnie osiadły BT-7. Z zapartym tchem obserwowała jak powoli upuszczają się rampy załadunkowe statków, a w śluzie pierwszego z nich dostrzegła Padawankę Col. Padawankę, bo Col nie wyglądała już niczym wychudzony pilot statku handlowego -jak podczas ostatniej wizyty- lecz ubrana była w elegancką tunikę Jedi, u jej pasa wisiał miecz świetlny- tym razem bynajmniej nie z czerwonym kryształem, a jej twarz-cóż, chciałoby się powiedzieć że nabrała rumieńców, jednak po prostu przybrała inny odcień błękitu.
-Witaj Bo! powiedziała poprostu.
-Już zaczęłam myśleć, że za bardzo polubiłaś luksusy na Coruscant i odechciało ci się wracać na cuchnący Księzyc Hazardu i Rozpusty! Zawadiacko odezwała się Bo, chociaż zakręciła jej się łezka w oku.
-Ani przez sekundę nie myślałam o niczym innym, tylko o was, Dzieci Niczyje.
-No dobra, możesz przestać być taka poważna, chodź tu, niech cię uściskam!
Col niepewnie przytuliła nastolatkę, i jej oczy też zrobiły się szkliste. W tym samym czasie z drugiego transportowca wybiegła drużyna żołnierzy oraz przedstawiciele Korpusu Rolniczego.
Re: Dzieci Niczyje
W świątyni Jedi Tythonie, długim korytarzem szybko kroczyła, ubrana w odświętne szaty błękitnoskóra Col'sheer'ee. Tuż za nią, prawie biegnąc, podążała z przewieszonym przez plecy ogromnym wibroostrzem, szczupła nastolatka ,o żółtozielonym odcieniu skóry i niewielkich tatuażach na twarzy.
-Chodź Padawanko Bo.
Gdy dotarły do sali z ogromną holomapą galaktyki, pierwsza z nich zatrzymała się przed odwróconym do nich plecami Togrutańskim mistrzem Jedi, ubranym we wspaniałą, powłóczystą szatę.
-Mistrzu? Oto Padawanka Bo-been'ya.
Po dłuższej chwili mistrz Gaemaliel wyszedł z jakby transu i odwrócił się powoli.
-Razem z Mistrzem Straynem właśnie przyglądaliśmy się sytuacji w galaktyce. Ale już mogę z wami porozmawiać drogie dzieci- a spoglądając na młodszą z przybyłej dwójki dodał:-witaj spowrotem Bo-been'yo. Witaj, że tak powiem, w domu -uśmiechnął się.
Bo-been'ya rozejrzała się ciekawie po komnacie .
- Milo wrócić na Tython,Mistrzu
-Dzieci trafiły,do sierocińca na Alderanie Mistrzu.
-To dobre wieści. Dobra robota, moja droga Col'sheer'ee.
Pochwalona padawanka tylko zmrużyła oczy, za to Bo-been'ya wyrwała się z pytaniem:
-Mistrz Gaemaliel, prawda? Mój mistrz powtarzał że niektórym Jedi nie można ufać, ale Gaemalielowi zawsze.
-Miło mi to słyszeć. Jednakże przykro mi z powodu tego , co spotkało twego mistrza...
-Zerwana więź z mistrzem jest nie do pozazdroszczenia. Przyjmij również moje kondolencje, Bo- odezwała się błękitna Jedi. Na wspomnienie mistrza Dorna Bo-been'ya wyraźnie posmutniała.
- Mistrzu, co teraz będzie z Bo-been-yą?
-Nie wiem jeszcze , zdecydujemy wraz z Radą. Na pewno jednak zadbamy o to. abyś mogła dokończyć swoje szkolenie.
-Nie mogę się doczekać , Mistrzu!
Po dłuższej przerwie Col' zapytała:
- Mistrzu czy masz do mnie jeszcze jakąś sprawę?
Gaemaliel wyrwał się z zamyślenia
-Wspomniałaś, że zostałaś porwana... przez Sitha?
Na te słowa oczy młodszej z dziewcząt zrobiły się jeszcze większe.
-Przez Dartha Oz'maka, ale porwał mnie on dla pewnej wiedźmy Sithów, tej która więziła generała Gelu kilka miesięcy temu...
-Och! Wyrwało się Bo-been'yi, może również dlatego, że Col opowiadając o tym aż pobladła.
-Udało mi się ją pokonać, ale opłaciłam to ciężkimi ranami. Tułałam się tu i ówdzie, aż natrafiłam na Bo-been'yę- Ciągnęła dalej Błękitna.
-Czyli pewne sprawy się zazębiają- rzekł mistrz Gaemaliel, składając ręce na piersiach i zerkając nieobecnym wzrokiem w dal- wydaje mi się że tu chodziło o coś więcej niż pognębienie Tarczy...
-Jej nie zależało o zniszczeniu Tarczy, Zakonu, czy nawet Republiki.
-A więc znasz jej cel?
Bo-been 'ya poczuła że mimowolnie znalazła się w centrum najważniejszych wydarzeń. Jakże dalece idąca to odmiana, po walce o byt na Księżycu Przemytników.
-Nie wiem czemu ale zależało jej na mnie- odpowiedziała Col, ale w jej głosie Bo wyczuła, że nie mówi całej prawdy.
-Tak wynikało z naszego śledztwa w Tarczy- dodała pośpiesznie Col-z początku chciałam skorzystać z nadarzającej się okazji i ją zabić, jednak...
-Wyczuwam coś dziwnego w twoim głosie, padawanko- wtrącił mistrz Gaemaliel, spoglądając Błękitnej Jedi- mam nadzieję że jesteś ze mną całkowicie szczera.
-Chciałam ją zabić, jednak zdołałam tylko zniszczyć jej prace- ciągnęła niezrażona- I dopilnowałam żeby nie zagrażała już nikomu.
W tym momencie Bo-been'ya przypomniała sobie miecz sithów, który dostała od Col. Widocznie myślały o tym samym, bo Błękitna w ledwo dostrzegalny sposób mrugnęła do niej.
-A po drodze uratowała mnie, i prawie 20 bezdomnych dzieci z Nar Shaddaa! Jeśli ktoś zasługuje na uznanie Rady, to właśnie Col- wyrwała się Bo. Błękitna udała że nie zauważyła wybuchu młodszej koleżanki, ale było widać że zrobiło jej się miło.
-Przedstawię Radzie twoje zasługi, Col'sheer'ee. Być może już niezbyt długo pozostaniesz padawanem?- odparł mistrz, a zwracając się do Bo uśmiechnął się wyrozumiale.
-Jedi nie szukają poklasku, Bo-been'yo. Czynią tylko to, co do nich należy.
-Żyjemy by pomagać...Dlatego musiałam wrócić na Nar Shadda po dzieci. To było moim...naszym obowiązkiem.
-Obowiązkiem może było, ale sama byłaś ranna, głodna i bez środków na powrót . A ja jako uratowana mam prawo być jej wdzięczna, prawda Mistrzu?
Mistrz Gaemaliel znów tylko uśmiechnął się do młodszej padawanki. Jak widać zachęciło ją to jeszcze bardziej, gdyż zapytała:
-Czy ja mogę mieć prośbę, Mistrzu?
Gaemaliel spojrzał na nią zaciekawiony i rozbawiony jednocześnie. Col'sheer'ee również spojrzała zaciekawiona na dziewczynę.
-Mój mistrz nie żyje, nikogo tutaj nie znam, nie było mnie prawie dwa lata. Czy Col, jeśli zechce, mogła by się mną zaopiekować?
W tym momencie Col'sheer'ee opadła szczęka, i to dosłownie. Ona nauczycielką?
-W końcu masz zostać rycerzem, Col- ciągnęła Bo-been'ya
-Hmm, to duża odpowiedzialność. Col'sheer'ee jeszcze oficjalnie nie otrzymała tytułu. Na razie może ci towarzyszyć na...Tythonie
Uradowana nastolatka aż podskoczyłą z radości -Dzięki, mistrzu!!!
-Dziękuje Mistrzu- bardziej powściągliwa Col'sheer'ee skinęła glową - Nie będziemy ci więcej przeszkadzać. Chodź mała.
Gaemaliel odkłonił im się grzecznie - Do zobaczenia. Niech Moc badzie z wami
-I z tobą Mistrzu- odpowiedziała Błękitna. Bo zaś biegnąc za koleżanką przystanęła w pół kroku i odwróciła się
-ehm.. dziękuję jeszcze raz, Mistrzu.
-Chodź Padawanko Bo.
Gdy dotarły do sali z ogromną holomapą galaktyki, pierwsza z nich zatrzymała się przed odwróconym do nich plecami Togrutańskim mistrzem Jedi, ubranym we wspaniałą, powłóczystą szatę.
-Mistrzu? Oto Padawanka Bo-been'ya.
Po dłuższej chwili mistrz Gaemaliel wyszedł z jakby transu i odwrócił się powoli.
-Razem z Mistrzem Straynem właśnie przyglądaliśmy się sytuacji w galaktyce. Ale już mogę z wami porozmawiać drogie dzieci- a spoglądając na młodszą z przybyłej dwójki dodał:-witaj spowrotem Bo-been'yo. Witaj, że tak powiem, w domu -uśmiechnął się.
Bo-been'ya rozejrzała się ciekawie po komnacie .
- Milo wrócić na Tython,Mistrzu
-Dzieci trafiły,do sierocińca na Alderanie Mistrzu.
-To dobre wieści. Dobra robota, moja droga Col'sheer'ee.
Pochwalona padawanka tylko zmrużyła oczy, za to Bo-been'ya wyrwała się z pytaniem:
-Mistrz Gaemaliel, prawda? Mój mistrz powtarzał że niektórym Jedi nie można ufać, ale Gaemalielowi zawsze.
-Miło mi to słyszeć. Jednakże przykro mi z powodu tego , co spotkało twego mistrza...
-Zerwana więź z mistrzem jest nie do pozazdroszczenia. Przyjmij również moje kondolencje, Bo- odezwała się błękitna Jedi. Na wspomnienie mistrza Dorna Bo-been'ya wyraźnie posmutniała.
- Mistrzu, co teraz będzie z Bo-been-yą?
-Nie wiem jeszcze , zdecydujemy wraz z Radą. Na pewno jednak zadbamy o to. abyś mogła dokończyć swoje szkolenie.
-Nie mogę się doczekać , Mistrzu!
Po dłuższej przerwie Col' zapytała:
- Mistrzu czy masz do mnie jeszcze jakąś sprawę?
Gaemaliel wyrwał się z zamyślenia
-Wspomniałaś, że zostałaś porwana... przez Sitha?
Na te słowa oczy młodszej z dziewcząt zrobiły się jeszcze większe.
-Przez Dartha Oz'maka, ale porwał mnie on dla pewnej wiedźmy Sithów, tej która więziła generała Gelu kilka miesięcy temu...
-Och! Wyrwało się Bo-been'yi, może również dlatego, że Col opowiadając o tym aż pobladła.
-Udało mi się ją pokonać, ale opłaciłam to ciężkimi ranami. Tułałam się tu i ówdzie, aż natrafiłam na Bo-been'yę- Ciągnęła dalej Błękitna.
-Czyli pewne sprawy się zazębiają- rzekł mistrz Gaemaliel, składając ręce na piersiach i zerkając nieobecnym wzrokiem w dal- wydaje mi się że tu chodziło o coś więcej niż pognębienie Tarczy...
-Jej nie zależało o zniszczeniu Tarczy, Zakonu, czy nawet Republiki.
-A więc znasz jej cel?
Bo-been 'ya poczuła że mimowolnie znalazła się w centrum najważniejszych wydarzeń. Jakże dalece idąca to odmiana, po walce o byt na Księżycu Przemytników.
-Nie wiem czemu ale zależało jej na mnie- odpowiedziała Col, ale w jej głosie Bo wyczuła, że nie mówi całej prawdy.
-Tak wynikało z naszego śledztwa w Tarczy- dodała pośpiesznie Col-z początku chciałam skorzystać z nadarzającej się okazji i ją zabić, jednak...
-Wyczuwam coś dziwnego w twoim głosie, padawanko- wtrącił mistrz Gaemaliel, spoglądając Błękitnej Jedi- mam nadzieję że jesteś ze mną całkowicie szczera.
-Chciałam ją zabić, jednak zdołałam tylko zniszczyć jej prace- ciągnęła niezrażona- I dopilnowałam żeby nie zagrażała już nikomu.
W tym momencie Bo-been'ya przypomniała sobie miecz sithów, który dostała od Col. Widocznie myślały o tym samym, bo Błękitna w ledwo dostrzegalny sposób mrugnęła do niej.
-A po drodze uratowała mnie, i prawie 20 bezdomnych dzieci z Nar Shaddaa! Jeśli ktoś zasługuje na uznanie Rady, to właśnie Col- wyrwała się Bo. Błękitna udała że nie zauważyła wybuchu młodszej koleżanki, ale było widać że zrobiło jej się miło.
-Przedstawię Radzie twoje zasługi, Col'sheer'ee. Być może już niezbyt długo pozostaniesz padawanem?- odparł mistrz, a zwracając się do Bo uśmiechnął się wyrozumiale.
-Jedi nie szukają poklasku, Bo-been'yo. Czynią tylko to, co do nich należy.
-Żyjemy by pomagać...Dlatego musiałam wrócić na Nar Shadda po dzieci. To było moim...naszym obowiązkiem.
-Obowiązkiem może było, ale sama byłaś ranna, głodna i bez środków na powrót . A ja jako uratowana mam prawo być jej wdzięczna, prawda Mistrzu?
Mistrz Gaemaliel znów tylko uśmiechnął się do młodszej padawanki. Jak widać zachęciło ją to jeszcze bardziej, gdyż zapytała:
-Czy ja mogę mieć prośbę, Mistrzu?
Gaemaliel spojrzał na nią zaciekawiony i rozbawiony jednocześnie. Col'sheer'ee również spojrzała zaciekawiona na dziewczynę.
-Mój mistrz nie żyje, nikogo tutaj nie znam, nie było mnie prawie dwa lata. Czy Col, jeśli zechce, mogła by się mną zaopiekować?
W tym momencie Col'sheer'ee opadła szczęka, i to dosłownie. Ona nauczycielką?
-W końcu masz zostać rycerzem, Col- ciągnęła Bo-been'ya
-Hmm, to duża odpowiedzialność. Col'sheer'ee jeszcze oficjalnie nie otrzymała tytułu. Na razie może ci towarzyszyć na...Tythonie
Uradowana nastolatka aż podskoczyłą z radości -Dzięki, mistrzu!!!
-Dziękuje Mistrzu- bardziej powściągliwa Col'sheer'ee skinęła glową - Nie będziemy ci więcej przeszkadzać. Chodź mała.
Gaemaliel odkłonił im się grzecznie - Do zobaczenia. Niech Moc badzie z wami
-I z tobą Mistrzu- odpowiedziała Błękitna. Bo zaś biegnąc za koleżanką przystanęła w pół kroku i odwróciła się
-ehm.. dziękuję jeszcze raz, Mistrzu.
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach