Czerwień i czerń
Strona 1 z 1
Czerwień i czerń
Shurri siedziała na tarasie w siedzibie Tarczy na Coruscant. Korzystając z całego wolnego dnia po prostu oddawała się temu, co lubiła i co wychodziło jej naprawdę dobrze - treningowi. Teraz właśnie miała zamiar zrobić sobie kilkuminutową przerwę. Sącząc napój z elektrolitami patrzyła na nieliczne o tej porze pojazdy. Wiele spraw krążyło w jej umyśle, ale podwyższone ciśnienie krwi oraz hormonów nie pozwalały jej skupić się na żadnej konkretnej. Być może był to właśnie powód, dla którego ćwiczyła; nie miała wtedy czasu na rozmyślania nad swoim zakręconym losem. Nie było jej zwyczajem użalanie się nad sobą, ale w głębi duszy wiedziała, że ma mnóstwo problemów, z którymi będzie musiała poradzić sobie zupełnie sama.
Z zamyślenia wyrwało ją głośne piszczenie datapadu. Spojrzała na stół, na którym leżało urządenie o typowo imperialnych kształtach. O ile początkowo całkiem chciała oderwać się od swojej przeszłości, o tyle z czasem zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej serce nadal częściowo należy do Imperium. Ale nie było już odwrotu. Powrót do Imperium nie wchodził w grę, gdyż najpewniej szybko skazanoby ją na śmierć za zdradę. Poza tym nie podobał jej się sposób, w jaki tak wspaniały twór, jakim było Imperium, niszczy się od środka przez wieczne wojenki sithów. W każdym razie zostawiła sobie wiele pamiątek, które przypominały jej o tym, kim była i co tak naprawdę sprawiło, że jest tym, kim była teraz. A była żołnierzem Republiki. Silnym, dumnym żołnierzem, który nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Chociaż jej umiejętności jako medyka były już dość znane, to jednak wciąż wszyscy patrzyli na nią sceptycznie. Nie ufali jej tak towarzysze broni jak i sama władza, więc kobieta nie widziała dla siebie wiekszych szans na bardziej świetlaną przyszłość. Tarcza miała być sznasą na wybicie się, pokazanie pułkownikowi Kalorowi, że zależy jej na Republice.
Datapad znów zapiszczał. Wzięła go do rąk, przesunęła palcem po jednolicie czarnej powierzchni. Ekran zaświecił się na czerwono. Przeczytała wiadomość. Napisał ją ktoś o nieznanym jej identyfikatorze. Chciała dowiedzieć się, kim jest tajemniczy informator, jednak ten rozłączył się tak szybko i nagle, jak się połączył.
Poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Ojciec. Wreszcie miała okazje utrzeć mu nosa, a być może nawet i odebrać życie. Jako Darth stwarzał zagrożenie dla całej Republiki. I to był powód, dla którego musiała poprosić Tarczę o pomoc. Postanowiła upiec dwie banthy na jednym ogniu, łącząc włamanie się do posiadłości Thul i podebraniu kredytów własnemu ojcu z udaremnieniem poważnego ataku Imperium na flotę Republiki.
Skopiowała wiadomość od nieznajomego i rozesłała ją do kilku osób. Liczyła, że przekażą wiadomość pozostałym członkom Tarczy. Potem wróciła do ćwiczeń.
Z zamyślenia wyrwało ją głośne piszczenie datapadu. Spojrzała na stół, na którym leżało urządenie o typowo imperialnych kształtach. O ile początkowo całkiem chciała oderwać się od swojej przeszłości, o tyle z czasem zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej serce nadal częściowo należy do Imperium. Ale nie było już odwrotu. Powrót do Imperium nie wchodził w grę, gdyż najpewniej szybko skazanoby ją na śmierć za zdradę. Poza tym nie podobał jej się sposób, w jaki tak wspaniały twór, jakim było Imperium, niszczy się od środka przez wieczne wojenki sithów. W każdym razie zostawiła sobie wiele pamiątek, które przypominały jej o tym, kim była i co tak naprawdę sprawiło, że jest tym, kim była teraz. A była żołnierzem Republiki. Silnym, dumnym żołnierzem, który nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Chociaż jej umiejętności jako medyka były już dość znane, to jednak wciąż wszyscy patrzyli na nią sceptycznie. Nie ufali jej tak towarzysze broni jak i sama władza, więc kobieta nie widziała dla siebie wiekszych szans na bardziej świetlaną przyszłość. Tarcza miała być sznasą na wybicie się, pokazanie pułkownikowi Kalorowi, że zależy jej na Republice.
Datapad znów zapiszczał. Wzięła go do rąk, przesunęła palcem po jednolicie czarnej powierzchni. Ekran zaświecił się na czerwono. Przeczytała wiadomość. Napisał ją ktoś o nieznanym jej identyfikatorze. Chciała dowiedzieć się, kim jest tajemniczy informator, jednak ten rozłączył się tak szybko i nagle, jak się połączył.
Poczuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Ojciec. Wreszcie miała okazje utrzeć mu nosa, a być może nawet i odebrać życie. Jako Darth stwarzał zagrożenie dla całej Republiki. I to był powód, dla którego musiała poprosić Tarczę o pomoc. Postanowiła upiec dwie banthy na jednym ogniu, łącząc włamanie się do posiadłości Thul i podebraniu kredytów własnemu ojcu z udaremnieniem poważnego ataku Imperium na flotę Republiki.
Skopiowała wiadomość od nieznajomego i rozesłała ją do kilku osób. Liczyła, że przekażą wiadomość pozostałym członkom Tarczy. Potem wróciła do ćwiczeń.
OOC
Jest to mój pierwszy event na SWTOR, dlatego liczę na Waszą wyrozumiałość oraz na to, że po evencie zostanę zasypana krytyką i wskazówkami na temat tego, co zrobiłam nie tak. Chciałabym uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, kiedy ktoś dopiero po roku lub dwóch powie mi, że mu się nie podobało.
Na evencie będzie obowiązywało kilka zasad.
1. Fabuła będzie odgrywana częściowo na zasadzie ST, jednak będę posiłkować się rzutami (tak tymi graczy w grze, jak i własnymi, których nie będziecie widzieć), standardową k100.
2. Rolle nie są po to, by w zupełności kontrolować przebieg walki/innych akcji - służą jako pomoc.
3. Nie uznaję czegoś takiego, jak OP postacie. To, że ktoś gra Jedi Masterem nie znaczy, że na pewno uda mu się pokonać sprytnego bandytę... chociaż oczywiście w pewnych kwestiach ten pierwszy jest lepszy... a w innych - ten drugi. Każda z postaci posiada coś, co czyni ją wyjątkową i często także użyteczną.
4. Event przeznaczony jest dla KAŻDEGO z Tarczy, kto chce wziąć udział.
5. Wszyscy będą aktywnie uczestniczyć w evencie (zmuszę was).
6. Roleplay to zabawa z wyobraźnią. Pamiętajcie o tym. Nawet, jeśli mam mojego sitha i mogłabym go podstawić - nie widzę w tym sensu, bo utrudni to komunikację z graczami.
7. To ja jestem MG na tym evencie i do mnie należy ostatnie słowo. Nie znaczy to jednak, że zawsze mam rację. Powtarzam, że ciągle jestem zbyt świeża w uniwersum i błędów związanych lore będę popełniać pierdylion. Nie bójcie się zwracać mi na to uwagi.
Na co zezwalam?
- na rozmowy między postaciami, dyskusje, obmyślanie planów, twórczość (wątpliwe akcje proszę konsultować ze mną na pw). Event ma wam sprawiać radość i pozwalać rozwijać skrzydła waszym postaciom (czasem jetpacki też...)
Czego nie chcę widzieć?
- zabawy innych w gma, wpieprzanie się wredne w prowadzenie eventu, trollowania, afczenia i innych takich. Jeśli nie podoba ci się event, napisz, co jest nie tak i ewentualnie wyjdź. Jeżdżenie mountami w kółko, używanie skilli czy podskakiwanie rozprasza innych.
Na evencie będzie obowiązywało kilka zasad.
1. Fabuła będzie odgrywana częściowo na zasadzie ST, jednak będę posiłkować się rzutami (tak tymi graczy w grze, jak i własnymi, których nie będziecie widzieć), standardową k100.
2. Rolle nie są po to, by w zupełności kontrolować przebieg walki/innych akcji - służą jako pomoc.
3. Nie uznaję czegoś takiego, jak OP postacie. To, że ktoś gra Jedi Masterem nie znaczy, że na pewno uda mu się pokonać sprytnego bandytę... chociaż oczywiście w pewnych kwestiach ten pierwszy jest lepszy... a w innych - ten drugi. Każda z postaci posiada coś, co czyni ją wyjątkową i często także użyteczną.
4. Event przeznaczony jest dla KAŻDEGO z Tarczy, kto chce wziąć udział.
5. Wszyscy będą aktywnie uczestniczyć w evencie (zmuszę was).
6. Roleplay to zabawa z wyobraźnią. Pamiętajcie o tym. Nawet, jeśli mam mojego sitha i mogłabym go podstawić - nie widzę w tym sensu, bo utrudni to komunikację z graczami.
7. To ja jestem MG na tym evencie i do mnie należy ostatnie słowo. Nie znaczy to jednak, że zawsze mam rację. Powtarzam, że ciągle jestem zbyt świeża w uniwersum i błędów związanych lore będę popełniać pierdylion. Nie bójcie się zwracać mi na to uwagi.
Na co zezwalam?
- na rozmowy między postaciami, dyskusje, obmyślanie planów, twórczość (wątpliwe akcje proszę konsultować ze mną na pw). Event ma wam sprawiać radość i pozwalać rozwijać skrzydła waszym postaciom (czasem jetpacki też...)
Czego nie chcę widzieć?
- zabawy innych w gma, wpieprzanie się wredne w prowadzenie eventu, trollowania, afczenia i innych takich. Jeśli nie podoba ci się event, napisz, co jest nie tak i ewentualnie wyjdź. Jeżdżenie mountami w kółko, używanie skilli czy podskakiwanie rozprasza innych.
Re: Czerwień i czerń
Członkowie Tarczy zgodzili się na pomoc dla Shurr. Była w końcu jedną z nich, a poza tym nie chodziło tutaj tylko o kredyty, ale także o zdobycie danych dotyczących ataku na Republikę.
Po zbyt długiej podróży na pokładzie sypiącej się Betty - statku Sheinara, udało im się wylądować bezpiecznie na Alderaan w pobliżu posiadłości Thul, gdzie mieli się udać celem zdobycia informacji. Plan był prosty - przejąć patrol Imperialnych, wcisnąć się w ich pancerze i wejść do środka.
Wszystko szło łatwo, wręcz bardzo łatwo. Nikt ich nie zatrzymywał, kiedy szli jako oddział, który upolowali przez plac. Nikt nie zatrzymywał ich w pałacu. Wszystko szło wręcz jak po maśle.
W międzyczasie wysłano patrol w celu odnalezienia zaginionych żołnierzy. Trafili tam na ukrytą twi'lek, którą złapano i zaprowadzono przed oblicze Dartha.
Siedzący w sali z komputerem członkowie Tarczy zaczęli pobierać dane. Długo to jednak nie trwało, gdyż zaraz zjawiła się spora grupa żołnierzy na czele z jednym z sithów. Po zdziesiątkowaniu oddziału żołnierzy w czarnych zbrojach, niespodziewanie zadzwonił holocal. Był to Darth, który przebywał w posiadłości Thul. Okazało się, że była z nim Vyn. Zaproponował wymianę - twilek za sithkę, która z nimi była. Shurr, chcąc ratować towarzyszy, zgodziła się na to bez wahania.
Kiedy członkowie Tarczy poszli po Vyn, Darth The'ika - ojciec Shurr uciekł z pomieszczenia i wyzwał swoją córkę na pojedynek na miecze. Kobieta walczyła jak mogła, z typową dla sithów zawziętością i pasją. Jednak nie dała rady. Czerwone ostrze miecza jej ojca przebiło jej brzuch na wylot.
Nikt nie zatrzymywał Tarczy, kiedy ci zabierali Vyn i Shurr z posiadłości Thul. Zupełnie, jakby wszystko zostało wcześniej przemyślane i zaplanowane...
Po zbyt długiej podróży na pokładzie sypiącej się Betty - statku Sheinara, udało im się wylądować bezpiecznie na Alderaan w pobliżu posiadłości Thul, gdzie mieli się udać celem zdobycia informacji. Plan był prosty - przejąć patrol Imperialnych, wcisnąć się w ich pancerze i wejść do środka.
Wszystko szło łatwo, wręcz bardzo łatwo. Nikt ich nie zatrzymywał, kiedy szli jako oddział, który upolowali przez plac. Nikt nie zatrzymywał ich w pałacu. Wszystko szło wręcz jak po maśle.
W międzyczasie wysłano patrol w celu odnalezienia zaginionych żołnierzy. Trafili tam na ukrytą twi'lek, którą złapano i zaprowadzono przed oblicze Dartha.
Siedzący w sali z komputerem członkowie Tarczy zaczęli pobierać dane. Długo to jednak nie trwało, gdyż zaraz zjawiła się spora grupa żołnierzy na czele z jednym z sithów. Po zdziesiątkowaniu oddziału żołnierzy w czarnych zbrojach, niespodziewanie zadzwonił holocal. Był to Darth, który przebywał w posiadłości Thul. Okazało się, że była z nim Vyn. Zaproponował wymianę - twilek za sithkę, która z nimi była. Shurr, chcąc ratować towarzyszy, zgodziła się na to bez wahania.
Kiedy członkowie Tarczy poszli po Vyn, Darth The'ika - ojciec Shurr uciekł z pomieszczenia i wyzwał swoją córkę na pojedynek na miecze. Kobieta walczyła jak mogła, z typową dla sithów zawziętością i pasją. Jednak nie dała rady. Czerwone ostrze miecza jej ojca przebiło jej brzuch na wylot.
Nikt nie zatrzymywał Tarczy, kiedy ci zabierali Vyn i Shurr z posiadłości Thul. Zupełnie, jakby wszystko zostało wcześniej przemyślane i zaplanowane...
Wizje
Shurri leżała na łóżku. Ciągle podpinała sobie kroplówki. Nie była w stanie normalnie jeść, gdyż miecz, który przebił jej ciało uszkodził wiele narządów wewnętrznych. Czuła się słaba, głodna i spragniona. Rana bolała niemiłosiernie, mimo kilku zastrzyków przeciwbólowych. Nie powinna była opuszczać bezpiecznej kryjówki po tak poważnym urazie. Nie powinna iść pomagać Elis ani tym bardziej nosić jej nieprzytomnej. Ale nie potrafiła tam nie pójść. Czuła, że jest coś winna wszystkim, którzy pomogli jej w posiadłości Thul. Ale mogli ją zostawić, uciekać, póki mieli czas. Nie zrobili tego.
- Republika - powiedziała do siebie, uśmiechając się słabo.
Sięgnęła ręką do wężyka z kroplówką, by zwiększyć przepływ życiodajnych płynów składających się głównie z glukozy i soli fizjologicznej. Westchnęła. Zerknęła na datapad. Ostatnią dawkę zastrzyków przeciwbólowych wzięła dwie godziny temu. Najchętniej wpakowałaby sobie jeszcze ze trzy, ale tak ogromne dawki w tak krótkim czasie mogłyby ją przecież zabić. Mimo bólu wyprostowała się. Zamknęła oczy.
- Ból... jest częścią twoich treningów. Ból czyni cię silniejszą. Bardziej odporną. Ból jest twoją pasją. Dzięki pasji osiągnę siłę, dzięki sile - potęgę. Dzięki potędze osiągnę zwycięstwo. Zerwę łańcuchy, moc mnie uwolni... - powtarzała szeptem do siebie, starając się po raz kolejny odnaleźć sens kodeksu wpajanego jej od dzieciństwa. Jej ojciec musiał wiedzieć, że jest niewrażliwa na moc. Dlaczego więc zareagował tak późno? Mógł pozbyć się jej, kiedy była dzieckiem.
Zamknęła oczy. Musiała zebrać myśli. Poczuła dziwne zawroty głowy. Starała się je zignorować, jednak było to dość trudne. W pewnej chwili zorientowała się, że traci kontakt z rzeczywistośćią, że wkroczyła w fazę, w której fale mózgowe alfa ustępują miejsca falom theta. Zawsze uznawała je za czymś, co powoduje zawieszenie w przestrzeni i czasie, między jawą a snem. Było to bardzo pomocne, zwłaszcza, że czuła, jakby ból nie należał do niej, jakby obserwowała swoje ciało z pewnej odległości.
Przed oczami pojawił jej się obraz. Była to jej matka, wysoka, pewna siebie kobieta, którą ukształtował brak połączenia z mocą. Musiała się sporo natrudzić, by zaimponować Lordowi The'ika. Ale udało jej się to. Ma'ari była naprawdę silną kobietą. Taką, jaką chciała być Shurr. Obraz ruszył z miejsca.
Ma'ari stała na środku salonu. The'ika wszedł własnie. Był wściekły. Ma'ari próbowała do niego podejść, uspokoić, ten jednak odepchnął kobietę z całej siły.
- Nie powiesz jej tego - wysyczał lord. - Nie wolno ci.
- Ika, zrozum! Zniszczyłeś jej wszystko! Odebrałeś jej to, co do niej należało! Mogła zająć twoje miejsce.
- Właśnie. Wiesz, że w wizji...
- Ika. Wizja. Wierzysz wizjom? Przez wizje niszczysz życie własnej córki? Nie widzisz tego? Nie rozumiesz? - kobieta podeszła do sitha, starając się uspokoić. Co ciekawe, The'ika był zupełnie spokojny.
- Tak. Zawsze mogłem odebrać jej życie, Ma'ri. Nie zrobiłem tego tylko ze względu na ciebie i twoje uczucia. Twoją matczyną... miłość - sith mówił spokojnie, zupełnie spokojnie. Patrzył na swoją żonę, która przewyższała go wzrostem o głowę.
- W takim razie... Zabieram ją z Dromund Kaas. Powiem jej prawdę.
- Nie zrobisz tego, Ma'ari.
W tym momencie do salonu weszła wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Shurri rozpoznała w niej siebie. Za chwilę zaczęła widzieć jej oczami. Spoglądała na rodziców, krzyżując ręce na piersi. Właśnie nie przeszła prób. Wiedziała, że to przez brak połączenia z mocą, ale rozmowa dorosłych sprawiła, że zaczęła mieć wątpliwości. Że to wszystko nie wygląda tak, jak jej się wydaje.
- Matko? Ojcze? O co chodzi? - zapytała.
- To nie jest tak, że nie masz połączenia z mocą - Ma'ari nie dała dość do słowa mężowi. - Wszystko przez jakiegoś ślepego głupca, który zaraz po twoich narodzinach przewidział, że zabijesz ojca. Twój ojciec nie chciał, by to się spełniło. Uwierzył w to! Nakazał wszczepić ci implant! Zablokować całą moc!
- Jak to? - Shurr potrząsnęła głową, próbując poukładać sobie to, co przed chwilą usłyszała.
- Normalnie - The'ika odparł zupełnie beznamiętnie. - Liczyłem, że zginiesz na Korriban, ty jednak uparcie dążyłaś do celu. Wygrywałaś z użytkownikami mocy. Dlaczego? Co tobą kierowało? Co dawało ci taką siłę?
- Chciałam... żebyś był ze mnie dumny! - krzyknęła Shurr, sięgając miecz swojego ojca, który leżał nieopodal. Czerwone ostrze wysunęło się, brzęcząc głośno. - Chciałam być taka jak ty! Chciałam...
Shurr rzuciła się z mieczem na swojego ojca. Ten bez problemu odepchnął ją mocą. Uderzyła o ścianę, zrzucając na siebie półkę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nadal jednak słyszała głosy swoich rodziców.
- Ika błagam, przestań! - krzyczała Ma'ari.
- Zniszczyłaś wszystko, Ma'ari.
W powietrzu rozległ się odgłos błyskawic. Shurr otworzyła oczy by zobaczyć, jak The'ika razi piorunami jej matkę. Kobieta, nie mogąc się bronić, krzyczała tylko z bólu. Dziewczyna zebrała siły. Znów chwyciła za miecz. Mimo silnego bólu podniosła się. I znów zaatakowała. Miecz gładko sunął po ramieniu ojca. Ten, z wściekłością cisnął Ma'ari o podłogę. Kobieta wyglądała okropnie, jej ciało było w wielu miejscach zwęglone. Nadal miała otwarte usta. Ale nie wydobywał się z nich już żaden dźwięk.
- Zabiłeś ją! - wydarła się Shurr, znów atakując. - Zabiję cię!
The'ika wbił w dziewczynę wzrok. Czerwone oczy patrzyły na nią chłodno i spokojnie. Jakby odebranie życia własnej żonie i atakująca go córka były zupełnie niczym nadzwyczajnym. Ot, kolejną ofiarą wspaniałego Lorda The'ika. Shurr zawahała się. Zatrzymała. Starała się ze wszystkich sił nie ugiąć pod lodowatym spojrzeniem osoby dużo potężniejszej od niej samej. Mężczyzna wykorzystał to. Podszedł do niej, wyjął jej z ręki miecz.
- A teraz powinienem zabić ciebie, Shurr. Ale nie zrobię tego, tak, jak nie zrobiłem tego po twoich narodzinach - rzekł beznamiętnie. - Zamiast tego podjąłem decyzję o szczepieniu ci implantu. Nie znajdziesz go, jest niemal niewykrywalny w twoim ciele. A uniemożliwi ci zostanie sithem. I spełnienia się wizji.
- Jesteś...nienormalny... - wysyczała Shurr.
To były ostatnie słowa, jakie zdołała wypowiedzieć. Zauważyła, że z palców lorda wyskakują iskry, które połączyły się w fioletowe wyładowania. Shurr poczuła okropny ból, słyszała własny krzyk.
Otworzyła oczy. Sufit nad nią był czerwony. Rana na brzuchu pulsowała niewyobrażalnym bólem. Czuła się dziwnie, gdyż zrozumiała, że właśnie przypomniała sobie, jak naprawdę było... co sprawiło, że jest teraz w Republice. Przez całe życie myślała, że to wina genów odziedziczonych po matce. A wszystkiemu winna była jakaś głupia wizja, która i tak nigdy nie miała prawa się spełnić. Brzuch bolał coraz bardziej, ból promieniował na całe ciało. Sufit stał się teraz krwistoczerwony. Z trudem uniosła rękę. Między jej palcami krążyło coś dziwnego, jakby czerwono-czarna mgła.
- Generale! Sindo! Sall! - krzyknęła rozpaczliwie, próbując zachować zdrowy rozsądek. - Ktokolwiek?!
- Republika - powiedziała do siebie, uśmiechając się słabo.
Sięgnęła ręką do wężyka z kroplówką, by zwiększyć przepływ życiodajnych płynów składających się głównie z glukozy i soli fizjologicznej. Westchnęła. Zerknęła na datapad. Ostatnią dawkę zastrzyków przeciwbólowych wzięła dwie godziny temu. Najchętniej wpakowałaby sobie jeszcze ze trzy, ale tak ogromne dawki w tak krótkim czasie mogłyby ją przecież zabić. Mimo bólu wyprostowała się. Zamknęła oczy.
- Ból... jest częścią twoich treningów. Ból czyni cię silniejszą. Bardziej odporną. Ból jest twoją pasją. Dzięki pasji osiągnę siłę, dzięki sile - potęgę. Dzięki potędze osiągnę zwycięstwo. Zerwę łańcuchy, moc mnie uwolni... - powtarzała szeptem do siebie, starając się po raz kolejny odnaleźć sens kodeksu wpajanego jej od dzieciństwa. Jej ojciec musiał wiedzieć, że jest niewrażliwa na moc. Dlaczego więc zareagował tak późno? Mógł pozbyć się jej, kiedy była dzieckiem.
Zamknęła oczy. Musiała zebrać myśli. Poczuła dziwne zawroty głowy. Starała się je zignorować, jednak było to dość trudne. W pewnej chwili zorientowała się, że traci kontakt z rzeczywistośćią, że wkroczyła w fazę, w której fale mózgowe alfa ustępują miejsca falom theta. Zawsze uznawała je za czymś, co powoduje zawieszenie w przestrzeni i czasie, między jawą a snem. Było to bardzo pomocne, zwłaszcza, że czuła, jakby ból nie należał do niej, jakby obserwowała swoje ciało z pewnej odległości.
Przed oczami pojawił jej się obraz. Była to jej matka, wysoka, pewna siebie kobieta, którą ukształtował brak połączenia z mocą. Musiała się sporo natrudzić, by zaimponować Lordowi The'ika. Ale udało jej się to. Ma'ari była naprawdę silną kobietą. Taką, jaką chciała być Shurr. Obraz ruszył z miejsca.
Ma'ari stała na środku salonu. The'ika wszedł własnie. Był wściekły. Ma'ari próbowała do niego podejść, uspokoić, ten jednak odepchnął kobietę z całej siły.
- Nie powiesz jej tego - wysyczał lord. - Nie wolno ci.
- Ika, zrozum! Zniszczyłeś jej wszystko! Odebrałeś jej to, co do niej należało! Mogła zająć twoje miejsce.
- Właśnie. Wiesz, że w wizji...
- Ika. Wizja. Wierzysz wizjom? Przez wizje niszczysz życie własnej córki? Nie widzisz tego? Nie rozumiesz? - kobieta podeszła do sitha, starając się uspokoić. Co ciekawe, The'ika był zupełnie spokojny.
- Tak. Zawsze mogłem odebrać jej życie, Ma'ri. Nie zrobiłem tego tylko ze względu na ciebie i twoje uczucia. Twoją matczyną... miłość - sith mówił spokojnie, zupełnie spokojnie. Patrzył na swoją żonę, która przewyższała go wzrostem o głowę.
- W takim razie... Zabieram ją z Dromund Kaas. Powiem jej prawdę.
- Nie zrobisz tego, Ma'ari.
W tym momencie do salonu weszła wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Shurri rozpoznała w niej siebie. Za chwilę zaczęła widzieć jej oczami. Spoglądała na rodziców, krzyżując ręce na piersi. Właśnie nie przeszła prób. Wiedziała, że to przez brak połączenia z mocą, ale rozmowa dorosłych sprawiła, że zaczęła mieć wątpliwości. Że to wszystko nie wygląda tak, jak jej się wydaje.
- Matko? Ojcze? O co chodzi? - zapytała.
- To nie jest tak, że nie masz połączenia z mocą - Ma'ari nie dała dość do słowa mężowi. - Wszystko przez jakiegoś ślepego głupca, który zaraz po twoich narodzinach przewidział, że zabijesz ojca. Twój ojciec nie chciał, by to się spełniło. Uwierzył w to! Nakazał wszczepić ci implant! Zablokować całą moc!
- Jak to? - Shurr potrząsnęła głową, próbując poukładać sobie to, co przed chwilą usłyszała.
- Normalnie - The'ika odparł zupełnie beznamiętnie. - Liczyłem, że zginiesz na Korriban, ty jednak uparcie dążyłaś do celu. Wygrywałaś z użytkownikami mocy. Dlaczego? Co tobą kierowało? Co dawało ci taką siłę?
- Chciałam... żebyś był ze mnie dumny! - krzyknęła Shurr, sięgając miecz swojego ojca, który leżał nieopodal. Czerwone ostrze wysunęło się, brzęcząc głośno. - Chciałam być taka jak ty! Chciałam...
Shurr rzuciła się z mieczem na swojego ojca. Ten bez problemu odepchnął ją mocą. Uderzyła o ścianę, zrzucając na siebie półkę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nadal jednak słyszała głosy swoich rodziców.
- Ika błagam, przestań! - krzyczała Ma'ari.
- Zniszczyłaś wszystko, Ma'ari.
W powietrzu rozległ się odgłos błyskawic. Shurr otworzyła oczy by zobaczyć, jak The'ika razi piorunami jej matkę. Kobieta, nie mogąc się bronić, krzyczała tylko z bólu. Dziewczyna zebrała siły. Znów chwyciła za miecz. Mimo silnego bólu podniosła się. I znów zaatakowała. Miecz gładko sunął po ramieniu ojca. Ten, z wściekłością cisnął Ma'ari o podłogę. Kobieta wyglądała okropnie, jej ciało było w wielu miejscach zwęglone. Nadal miała otwarte usta. Ale nie wydobywał się z nich już żaden dźwięk.
- Zabiłeś ją! - wydarła się Shurr, znów atakując. - Zabiję cię!
The'ika wbił w dziewczynę wzrok. Czerwone oczy patrzyły na nią chłodno i spokojnie. Jakby odebranie życia własnej żonie i atakująca go córka były zupełnie niczym nadzwyczajnym. Ot, kolejną ofiarą wspaniałego Lorda The'ika. Shurr zawahała się. Zatrzymała. Starała się ze wszystkich sił nie ugiąć pod lodowatym spojrzeniem osoby dużo potężniejszej od niej samej. Mężczyzna wykorzystał to. Podszedł do niej, wyjął jej z ręki miecz.
- A teraz powinienem zabić ciebie, Shurr. Ale nie zrobię tego, tak, jak nie zrobiłem tego po twoich narodzinach - rzekł beznamiętnie. - Zamiast tego podjąłem decyzję o szczepieniu ci implantu. Nie znajdziesz go, jest niemal niewykrywalny w twoim ciele. A uniemożliwi ci zostanie sithem. I spełnienia się wizji.
- Jesteś...nienormalny... - wysyczała Shurr.
To były ostatnie słowa, jakie zdołała wypowiedzieć. Zauważyła, że z palców lorda wyskakują iskry, które połączyły się w fioletowe wyładowania. Shurr poczuła okropny ból, słyszała własny krzyk.
Otworzyła oczy. Sufit nad nią był czerwony. Rana na brzuchu pulsowała niewyobrażalnym bólem. Czuła się dziwnie, gdyż zrozumiała, że właśnie przypomniała sobie, jak naprawdę było... co sprawiło, że jest teraz w Republice. Przez całe życie myślała, że to wina genów odziedziczonych po matce. A wszystkiemu winna była jakaś głupia wizja, która i tak nigdy nie miała prawa się spełnić. Brzuch bolał coraz bardziej, ból promieniował na całe ciało. Sufit stał się teraz krwistoczerwony. Z trudem uniosła rękę. Między jej palcami krążyło coś dziwnego, jakby czerwono-czarna mgła.
- Generale! Sindo! Sall! - krzyknęła rozpaczliwie, próbując zachować zdrowy rozsądek. - Ktokolwiek?!
Re: Czerwień i czerń
Nie mogła zasnąć. Rana wciąż bolała, ale to nie ten ból sprawiał, że tak trudno było jej się zebrać. Szum i pikanie urządzeń medycznych zawsze ją uspokajały, ale tym razem jedynie przypominały o zdarzeniu, które miało miejsce chwilę wcześniej. Wstała z trudem ze szpitalnego łóżka, zajrzała za parawan. Generał obiecał jej, że będzie w pobliżu, w razie gdyby znów miało stać się coś złego. Dlatego został w lazarecie, wybierając tutejsze łóżko zamiast własnego. Czuła się z tym dziwnie, nikt nigdy nie był dla niej aż tak dobry. Ale generał też miał swoje problemy, o których pewnie niezbyt prędko zechce się podzielić.
- Chciałabym ci pomóc, staruszku - powiedziała w myślach, bojąc się, że Sindo jednak nie śpi.
Westchnęła, wycofała się powoli. Wzięła stojak z kroplówką, która służyła jej od kilku dni jako źródło pozywienia i wyszła na korytarz. Kątem oka dostrzegła medyka siedzącego w kantynie. Zawahała się. Jeśli kiedykolwiek oddczuwała strach, to było to tej nocy. Mężczyzna zauważył ją, bo przerwał rozmowę z barmanem. Miał zabandażowane ramię, najwyraźniej ktoś już pomógł mu się opatrzeć. Niespiesznie weszła do pomieszczenia. Czuła się źle. To był pierwszy raz, w którym chciała odebrać życie komuś, kto na to nie zasłużył. To znaczy, nie chciała, samo wyszło. Ale to jej dłonie wbiły nieszczęśnikowi skalpel w ramię i być może także, gdyby nie szybka reakcja generała, także w głowę. Stanęła naprzeciwko medyka, opuściła wzrok czekając na obelgi, wrzaski i krzyki. Nic takiego się nie stało. Wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam - szepnęła, starając się patrzeć mu w oczy. Fakt, że spojrzenie czerwonych ślepiów sithki miało zazwyczaj wzbudzać postrach wśród jej wrogów, ale on nie był jej wrogiem.
Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu. Dopił alkohol, który miał w szklance.
- Panno Shurri, wywody na temat tego, jak bardzo jest pani niebezpieczna sobie daruję. Ale słyszałem waszą rozmowę. Proszę uważać na siebie. Mieliśmy dużo szczęścia, prawda? Ale co byłoby gdyby nikogo nie było w pobliżu?
Przygryzła wargę. Słuchała tego, co zraniony przez nią medyk miał do powiedzenia. Nie wyglądał na wściekłego, raczej zniechęconego i zmęćzonego. No tak, niemal otarł się o śmierć. I to z rąk osoby, z którą czasem dla żartów sprzeczał się o składy różnych medykamentów.
- Przepraszam - powtórzyła. - Przysięgam, że więcej się to nie powtórzy.
Odwróciła się na pięcie. Czuła ciągle na sobie wzrok medyka. Powoli wróciła do medbayu. Znów zajrzała za parawan. Generał spał, a przynajmniej udawał, że śpi. I tak poszedł jej na rękę, nie krępując jej. Może było to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, bo gdyby wpadła we wściekłość nie mogąc się ruszyć, na pewno pasy na niewiele by się zdały. Sięgnęła do szafki, wygrzebała spomiędzy leków fiolkę. Naciągnęła nieco ciemnego płynu do strzykawi. Mililitr, dwa... Naciągneła do pełna. Wpuściła sobie chłodny płyn w wemflon. Niemal od razu poczuła zawroty głowy. Jeśli to ma pomóc wszystkim, to tak będzie najlepiej. Odłożyła flakon. Zanotowała zaaplikowaną sobie dawkę leku w dokumentacji. Nie chciała przecież wyjść na złodziejkę, zwłaszcza że specyfiku używano bardzo rzadko ze względu na silne działania uboczne.
Zabrała ze sobą dodatkową kroplówkę i ruszyła na górę. Po chwili wspinaczki po schodach dotarła na taras. Usiadła na fotelu, tak aby mieć dobry widok na miasto. Przymknęła oczy, lek zaczynał działać. Czuła, że lek działa: czucie na skórze zostało nieco osłabione, ciało zaczęło drętwieć. Wiatr delikatnie muskał ją po twarzy.
- Nie jestem zła - powiedziała szeptem. - Boję się. Boję się, że skrzywdzę osoby, które mi ufają. Wiesz, mamo... nigdy tak bardzo się nie bałam, nawet wtedy, kiedy umarłaś. Walczyłam, by stać się silniejsza. Ale... moja siła może okazać się teraz moim przekleństwem. A im bardziej się boję, tym mniej to wszystko kontroluję. Więc... boję się jeszcze bardziej. I jeszcze bardziej tracę nad tym kontrolę - wiatr zawiał mocniej, Shurri uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, że to delikatny dotyk ducha jej matki. - Tam...miałabym łatwiej. Naucz się kontrolować swój gniew, jak na sitha przystało. Nie wytłumiać, bo potem gniew musi znaleźć ujście. Nigdy wcześniej ci tego nie mówiłam, ale rozumiem teraz. Żyję tylko dzięki tobie. Dziękuję ci, matko.
- Chciałabym ci pomóc, staruszku - powiedziała w myślach, bojąc się, że Sindo jednak nie śpi.
Westchnęła, wycofała się powoli. Wzięła stojak z kroplówką, która służyła jej od kilku dni jako źródło pozywienia i wyszła na korytarz. Kątem oka dostrzegła medyka siedzącego w kantynie. Zawahała się. Jeśli kiedykolwiek oddczuwała strach, to było to tej nocy. Mężczyzna zauważył ją, bo przerwał rozmowę z barmanem. Miał zabandażowane ramię, najwyraźniej ktoś już pomógł mu się opatrzeć. Niespiesznie weszła do pomieszczenia. Czuła się źle. To był pierwszy raz, w którym chciała odebrać życie komuś, kto na to nie zasłużył. To znaczy, nie chciała, samo wyszło. Ale to jej dłonie wbiły nieszczęśnikowi skalpel w ramię i być może także, gdyby nie szybka reakcja generała, także w głowę. Stanęła naprzeciwko medyka, opuściła wzrok czekając na obelgi, wrzaski i krzyki. Nic takiego się nie stało. Wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam - szepnęła, starając się patrzeć mu w oczy. Fakt, że spojrzenie czerwonych ślepiów sithki miało zazwyczaj wzbudzać postrach wśród jej wrogów, ale on nie był jej wrogiem.
Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu. Dopił alkohol, który miał w szklance.
- Panno Shurri, wywody na temat tego, jak bardzo jest pani niebezpieczna sobie daruję. Ale słyszałem waszą rozmowę. Proszę uważać na siebie. Mieliśmy dużo szczęścia, prawda? Ale co byłoby gdyby nikogo nie było w pobliżu?
Przygryzła wargę. Słuchała tego, co zraniony przez nią medyk miał do powiedzenia. Nie wyglądał na wściekłego, raczej zniechęconego i zmęćzonego. No tak, niemal otarł się o śmierć. I to z rąk osoby, z którą czasem dla żartów sprzeczał się o składy różnych medykamentów.
- Przepraszam - powtórzyła. - Przysięgam, że więcej się to nie powtórzy.
Odwróciła się na pięcie. Czuła ciągle na sobie wzrok medyka. Powoli wróciła do medbayu. Znów zajrzała za parawan. Generał spał, a przynajmniej udawał, że śpi. I tak poszedł jej na rękę, nie krępując jej. Może było to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, bo gdyby wpadła we wściekłość nie mogąc się ruszyć, na pewno pasy na niewiele by się zdały. Sięgnęła do szafki, wygrzebała spomiędzy leków fiolkę. Naciągnęła nieco ciemnego płynu do strzykawi. Mililitr, dwa... Naciągneła do pełna. Wpuściła sobie chłodny płyn w wemflon. Niemal od razu poczuła zawroty głowy. Jeśli to ma pomóc wszystkim, to tak będzie najlepiej. Odłożyła flakon. Zanotowała zaaplikowaną sobie dawkę leku w dokumentacji. Nie chciała przecież wyjść na złodziejkę, zwłaszcza że specyfiku używano bardzo rzadko ze względu na silne działania uboczne.
Zabrała ze sobą dodatkową kroplówkę i ruszyła na górę. Po chwili wspinaczki po schodach dotarła na taras. Usiadła na fotelu, tak aby mieć dobry widok na miasto. Przymknęła oczy, lek zaczynał działać. Czuła, że lek działa: czucie na skórze zostało nieco osłabione, ciało zaczęło drętwieć. Wiatr delikatnie muskał ją po twarzy.
- Nie jestem zła - powiedziała szeptem. - Boję się. Boję się, że skrzywdzę osoby, które mi ufają. Wiesz, mamo... nigdy tak bardzo się nie bałam, nawet wtedy, kiedy umarłaś. Walczyłam, by stać się silniejsza. Ale... moja siła może okazać się teraz moim przekleństwem. A im bardziej się boję, tym mniej to wszystko kontroluję. Więc... boję się jeszcze bardziej. I jeszcze bardziej tracę nad tym kontrolę - wiatr zawiał mocniej, Shurri uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, że to delikatny dotyk ducha jej matki. - Tam...miałabym łatwiej. Naucz się kontrolować swój gniew, jak na sitha przystało. Nie wytłumiać, bo potem gniew musi znaleźć ujście. Nigdy wcześniej ci tego nie mówiłam, ale rozumiem teraz. Żyję tylko dzięki tobie. Dziękuję ci, matko.
Za Republikę!
Shurri uniosła głowę znad muszli. Przesadziła, nie powinna tak bardzo polegać na kroplówkach. Przed chwilą zjadła kilka łyżek kleiku z nadzieją, że żołądek zacznie pracować, a teraz czuła, jakby wywracał jej się na drugą stronę. Do tego doszedł jeszcze ból. Podniosła się z podłogi, przemyła twarz i spojrzała w lustro. Wyglądała źle, oczy wciąż były podkrążone i przekrwione, usta spękane a włosy pozbawione blasku. Jak tak dalej pójdzie, będzie tylko cieniem dawnej siebie, skazanym na kroplówki lub założenie implantów.
Jej datapad zapiszczał. Spojrzała na ekran. Miralt wysłał jej ich stare, wspólne zdjęcie jeszcze z Korriban. Shurri stała naprzeciwko niego, próbując pozbawić chłopca genitaliów. W akademii ciężko, ale to ją zahartowało, sprawiło, że była tym, kim była teraz. Uśmiechnęła się mimo woli. Jak to możliwe, że nieustraszona silna kobieta, która nie mogąc korzystać z mocy robiła wszystko aby się utrzymać, siedziała teraz w latrynie użalająć się nad własną bezsilnością? Przesunęła palcem po ekranie. Spojrzała na wiadomość od generała, którą dostała kilka godzin wcześniej. Ufał jej, musiał jej ufać mimo tego kim była. Miała zająć się kobietą, która wcześniej chciała ją zabić. Zrobić z niej żołnierza Republiki. Tylko jak to zrobić, skoro nowa szeregowa wydawała się zupełnie niereformowalna? I kto w ogóle wpadł na taki głupi pomysł?
Oparła się o ścianę, przymknęła oczy. Wymiotowanie przez pół nocy robiło swoje, czuła się osłabiona.
Przed oczami pojawił jej się obraz kobiety, którą miała się zająć. Była silna dzięki szkoleniom w Imperium. Wiedziała, jak ono wyglądało, dlatego nie była ani trochę zdziwiona, widząc nową szeregową posłusznie wykonującą rozkazy kapitana. Właśnie. Kapitan. Przydałoby zgłosić się sprawę do generała, ale mógłby on zbagatelizować problem. Shurr nie życzyła sobie jednak, by ktoś znęcał się nad kobietą - a poza tym, że Aris jest żołnierzem, jest także kobietą. Zacisnęła pięści. To, co ona przechodziła po dołączeniu do Republiki było nie tylko nieprzyjemne, ale także zostawiło po sobie wiele śladów. Nigdy nie sprzeciwiała się swoim przełożonym w obawie, że zostanie odesłana do Imperium, więc znosiła dosłownie wszystko. Nigdy też nikomu o tym nie powiedziała.
A teraz wiedziała, że nie pozwoli krzywdzić tej kobiety, nie pozwoli, by przechodziła przez to samo, co ona sama. Nawet najbardziej zahartowany w boju żołnierz czuje i cierpi.
- Nie pozwolę ci, kapitanie, na znęcanie się nad nią - wycedziła do siebie.
Wyprostowała się, stanęła przed lustrem na baczność i zasalutowała. Nie może się poddać teraz. Nie po tym, jak generał zaufał jej na tyle, żeby awansować ją do stopnia kaprala. To był dla niej ogromny sukces, w końcu ktoś po ponad czterech latach służby w Republikańskiej armii i znoszenia wielu nieprzyjemnych rzeczy związanych z jej pochodzeniem ktoś ją docenił.
- Kapralu Shurr, proszę przestać się mazać - powiedziała do lustra. - Musi być pani silna. Pokazać innym, że nie jest pani gorsza. Nie jest pani zdrajczynią - zasalutowała sama sobie. - Tak jest, pani kapral! Stanę się jeszcze silniejsza. Nie potrzebuję do tego ciemnej strony mocy - uśmiechnęła się. - Bardzo dobrze, pani kapral. A teraz odmaszerować! Bez żołądka pełnego kleiku proszę tu nie wracać! TAK JEST!
Shurri znów zasalutowała, wyszła z latryny pewnym krokiem, mimo bólu i osłabienia. Nie da się tak łatwo. To tylko głupi żołądek. Trzeba go rozruszać.
Niecałe pół godziny później znów zwymiotowała. I znów wróciła do wmuszania w siebie kleiku. Po jeszcze kolejnej wizycie nad muszlą stwierdziła, że musi przestać, bo w wymiocinach pojawiła się krew. Mimo to podjęła jeszcze jedną próbę. Żołądek bolał ją niemiłosiernie, ale nie czuła potrzeby zwrócenia tego, co tam się znalazło.
- Przyjmuje pan kapitulację, szeregowy żołądek? Tak? To świetnie, bo mamy misję do spełnienia. Za Republikę!
Jej datapad zapiszczał. Spojrzała na ekran. Miralt wysłał jej ich stare, wspólne zdjęcie jeszcze z Korriban. Shurri stała naprzeciwko niego, próbując pozbawić chłopca genitaliów. W akademii ciężko, ale to ją zahartowało, sprawiło, że była tym, kim była teraz. Uśmiechnęła się mimo woli. Jak to możliwe, że nieustraszona silna kobieta, która nie mogąc korzystać z mocy robiła wszystko aby się utrzymać, siedziała teraz w latrynie użalająć się nad własną bezsilnością? Przesunęła palcem po ekranie. Spojrzała na wiadomość od generała, którą dostała kilka godzin wcześniej. Ufał jej, musiał jej ufać mimo tego kim była. Miała zająć się kobietą, która wcześniej chciała ją zabić. Zrobić z niej żołnierza Republiki. Tylko jak to zrobić, skoro nowa szeregowa wydawała się zupełnie niereformowalna? I kto w ogóle wpadł na taki głupi pomysł?
Oparła się o ścianę, przymknęła oczy. Wymiotowanie przez pół nocy robiło swoje, czuła się osłabiona.
Przed oczami pojawił jej się obraz kobiety, którą miała się zająć. Była silna dzięki szkoleniom w Imperium. Wiedziała, jak ono wyglądało, dlatego nie była ani trochę zdziwiona, widząc nową szeregową posłusznie wykonującą rozkazy kapitana. Właśnie. Kapitan. Przydałoby zgłosić się sprawę do generała, ale mógłby on zbagatelizować problem. Shurr nie życzyła sobie jednak, by ktoś znęcał się nad kobietą - a poza tym, że Aris jest żołnierzem, jest także kobietą. Zacisnęła pięści. To, co ona przechodziła po dołączeniu do Republiki było nie tylko nieprzyjemne, ale także zostawiło po sobie wiele śladów. Nigdy nie sprzeciwiała się swoim przełożonym w obawie, że zostanie odesłana do Imperium, więc znosiła dosłownie wszystko. Nigdy też nikomu o tym nie powiedziała.
A teraz wiedziała, że nie pozwoli krzywdzić tej kobiety, nie pozwoli, by przechodziła przez to samo, co ona sama. Nawet najbardziej zahartowany w boju żołnierz czuje i cierpi.
- Nie pozwolę ci, kapitanie, na znęcanie się nad nią - wycedziła do siebie.
Wyprostowała się, stanęła przed lustrem na baczność i zasalutowała. Nie może się poddać teraz. Nie po tym, jak generał zaufał jej na tyle, żeby awansować ją do stopnia kaprala. To był dla niej ogromny sukces, w końcu ktoś po ponad czterech latach służby w Republikańskiej armii i znoszenia wielu nieprzyjemnych rzeczy związanych z jej pochodzeniem ktoś ją docenił.
- Kapralu Shurr, proszę przestać się mazać - powiedziała do lustra. - Musi być pani silna. Pokazać innym, że nie jest pani gorsza. Nie jest pani zdrajczynią - zasalutowała sama sobie. - Tak jest, pani kapral! Stanę się jeszcze silniejsza. Nie potrzebuję do tego ciemnej strony mocy - uśmiechnęła się. - Bardzo dobrze, pani kapral. A teraz odmaszerować! Bez żołądka pełnego kleiku proszę tu nie wracać! TAK JEST!
Shurri znów zasalutowała, wyszła z latryny pewnym krokiem, mimo bólu i osłabienia. Nie da się tak łatwo. To tylko głupi żołądek. Trzeba go rozruszać.
Niecałe pół godziny później znów zwymiotowała. I znów wróciła do wmuszania w siebie kleiku. Po jeszcze kolejnej wizycie nad muszlą stwierdziła, że musi przestać, bo w wymiocinach pojawiła się krew. Mimo to podjęła jeszcze jedną próbę. Żołądek bolał ją niemiłosiernie, ale nie czuła potrzeby zwrócenia tego, co tam się znalazło.
- Przyjmuje pan kapitulację, szeregowy żołądek? Tak? To świetnie, bo mamy misję do spełnienia. Za Republikę!
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach