Poprzez Moc
Strona 1 z 1
Poprzez Moc
Poniższe wydarzenia miały miejsce w czasie, gdy kończył się epizod V.
Gaemaliel stąpał po powierzchni planety Ziost. Jego kroki były ostrożne i rozważne; nie chciał naruszyć delikatnej struktury wypalonej planety. Zewsząd otaczał go obraz przygnębiającej, spopielonej, martwej pustyni - efekt niedawnych działań Imperatora. Mistrz Jedi, poprzez Moc, nadal był w stanie wyczuć ogrom cierpień, jaki przetoczył się przez zniszczony glob. Echo strachu nadal rozbrzmiewało w powietrzu, a obraz śmierci, która przyszła nagle i gwałtownie, wyryty był w poskręcanych zwłokach na tyle głęboko, że Gaemalieil momentami niemal odczuwał go namacalnie, całym sobą. W takich chwilach musiał przystanąć i ciężko oddychając, zaczerpnąć powietrza.
Niemal trzy lata temu poczuł, że komnaty świątyni na Tythonie, robią się dla niego za ciasne i duszne. Jako członek Rady Jedi, od dłuższego czasu starał się z pełnym zaangażowaniem piastować swoje stanowisko, które darzył ogromnym szacunkiem i poważaniem już wtedy, gdy był zaledwie młodziutkim adeptem.
Wiedział, że rola Najwyższej Rady Jedi i jej członków jest bardzo odpowiedzialna i potrzebna, ale nie mógł dłużej oszukiwać się, że tęskni za bardziej bezpośrednimi działaniami. Za osobistym niesieniem pomocy potrzebującym, obroną słabszych, a w czasach wojny z Imperium, także obecnością na polach walki. Swoją decyzję ogłosił na jednym z zebrań Rady. Jego towarzysze zaskoczyli go, gdy z pełnym zrozumieniem potraktowali prośbę togrutańskiego mistrza. Członkowie Rady obiecali ponadto, że zawsze może liczyć na miejsce wśród jej członków, jeśli uzna, że ponownie jest gotów wrócić do swoich dotychczasowych obowiązków.
Nie zastanawiając się wiele, Gaemaliel spakował najważniejsze rzeczy, przywdział zbroję i przypiął do pasa swój wysłużony miecz, a następnie skontaktował się z Najwyższym Dowództwem, proszą o jakiś przydział. Odwiedził wiele miejsc i planet - także takich, na których nigdy wcześniej nie bywał. Działał jako dyplomata, uzdrowiciel Jedi, a także wojownik, tocząc ciężkie boje z siłami zagrażającymi Republice i pokojowi w galaktyce. W międzyczasie doszło do przewrotu odrodzonego Revana, w którego tłumieniu Gaemaliel miał także własny wkład. A niedługo potem zdarzyło się Ziost. Chociaż był to świat będący częścią Imperium, to w żadnym stopniu nie umniejszało tragedii, jaka tu się dokonała. Kolejna czarna karta w historii galaktyki.
Togrutanin przystanął. W szarej masie wyraźnie zauważył spopielone zwłoki kobiety, która przyciskała coś do piersi. Przyklęknął by móc przyjrzeć się temu z bliska. Zauważył, że w ramionach kobiety ukryte były inne, mniejsze zwłoki. To było dziecko, prawdopodobnie jej własne. Gaemaliel delikatnie dotknął opuszkami palców ramienia martwej kobiety. Poprzez Moc zobaczył echo jej śmierci. Najpierw strach o dziecko, a potem desperacką próbę ochronienia go przed nieuniknionym, wbrew wszystkiemu. Nie pozostawiła śladu, który wskazywałby, że obawiała się choć przez chwilę o własne istnienie. Pojedyncza łza spłynęła po twarzy Gaemaliela, a gdy cofał swoją rękę, w miejscu gdzie przed chwilą znajdowały się jego palce, uleciało w przestworza nieco popiołu.
Mistrz Jedi wstał i wyprostował się. Przymknął na chwilę oczy i starał się zapamiętać towarzyszące mu w tej chwili uczucia. Nie po to, by żywić się nimi w przyszłości, bo to mogło prowadzić jedynie ku Ciemnej Stronie. Postanowił wyryć ten obraz w swej pamięci, aby nigdy więcej nie dopuścić do tego, by coś podobnego zdarzyło się ponownie.
Ruszył dalej. Na niedalekim wzgórzu dostrzegł lorda Dendaliona, który był wojownikiem Sithów. Pojawienie się Revana przyniosło bowiem nie tylko zniszczenie i pożogę, ale także niespodziewany sojusz z Imperium.
Dendalion dostrzegł mistrza Jedi i uśmiechnął się półgębkiem, w charakterystyczny dla siebie sposób, po czym pomachał w kierunku togrutanina. Gaemaliel spotkał w swoim życiu wielu Sithów. Z niejednym zmuszony był zetrzeć się w śmiertelnym tańcu z użyciem mieczy świetlnych. Dendalion należał do tych z dziwniejszych. Znakomicie walczył na miecze świetlne (przy jego pasie znajdowały się dwa ostrza, a mistrz Jedi miał już okazję zobaczyć umiejętności Sitha, gdy walczyli z wspólnym wrogiem), wspomagał się Ciemną Stroną Mocy, z której czerpał pełnymi garściami, a jednak jego serce nie było przepełnione mrokiem, jak to często bywało w przypadku jemu podobnych. Oczywiście, nie był też osobą, która mogłaby służyć za przykład do naśladowania, ale posiadał w sobie wiele... wyrozumiałości. Togrutanin czuł wyraźny konflikt, jaki toczył się wewnątrz wojownika. Jego wrodzona, pogodna i pozytywna natura, walczyła wciąż z chęcią stania się odwzorowaniem kodeksu Sithów. Przedstawiciel Jasnej Strony zachował jednak te spostrzeżenia dla siebie.
- Znalazłem coś ciekawego - powiedział do Gaemaliela Sith, gdy Jedi znalazł się na tyle blisko, by usłyszeć głos wojownika. Nie czekając na reakcję czy pytanie, rzucił togrutaninowi niewielki przedmiot.
Nim trafił w urękawiczoną dłoń mistrza, dało się dostrzec charakterystyczny, cylindryczny kształt. Gaemaliel chwycił w locie rękojeść, po czym obejrzał ją dokładnie. Była nieco obdrapana i zakurzona, ale poza tym chyba nic jej się nie stało. Uchwyt był dosyć wąski i kończył się fantazyjnie zakończonym emiterem. Można było przypuszczać, że broń została dostosowana do smukłej, kobiecej dłoni, aczkolwiek nie było to nic pewnego. Jedi przyłożył palec do aktywatora, a jego oczom ukazało się długie, krwistoczerwone ostrze. Poczuł niemiłe mrowienie w palcach. Ta broń w przeszłości niosła głównie zniszczenie i cierpienie. Gaemaliel wyłączył miecz i odrzucił go do znalazcy.
- To broń kogoś z waszych. A poza tym, ty ją znalazłeś - odpowiedział wreszcie togrutanin. Naciągnął mocniej swój płaszcz, bo poczuł dziwny, nieprzyjemny chłód.
- Wystarczą mi moje własne klingi - uśmiechnął się Dendalion i odrzucił znalezioną broń, po czym poklepał się z zadowoleniem po swoich mieczach, wciąż przypiętych przy pasie.
Gaemaliel spojrzał z lekką dezaprobatą na Sitha, zastanawiając się, czy ten bierze w ogóle pod uwagę, co się stanie, jeśli miecz wpadnie w niepowołane ręce. Zaczął iść w kierunku porzuconej rękojeści, ale zwolnił, bo dziwne uczucie chłodu nie znikało, a wręcz stale narastało. Nie był to widocznie efekt aury pogodowej, bo szczelniejsze okrycie się płaszczem w ogóle nie pomogło. Poczuł jak dziwne zimno przechodzi w znajome mrowienie wołającej do niego Mocy. Nie zorientował się od razu, bo był to słaby, odległy głos, który mógłby przeoczyć, gdyby nie jego lata treningów i doświadczenia. Znajomy ślad obecności, którą znał kiedyś bardzo dobrze, chociaż zmieniła się z biegiem lat, ale z którą zachował nierozerwalną więź, być może nawet niewyczuwalną dla drugiej strony. Zgasło życie jego dawnego ucznia, Storima Fina.
Gaemaliel przyłożył końcówki palców do prawej skroni, bo wcześniejsze uczucie chłodu przeobraziło się w narastający ból, pulsujący gdzieś w czaszce. Jego dawny padawan umierał cierpiąc i przepełniony żalem; czuł to mimo dzielącej ich, niewyobrażalnej odległości.
- Co się dzieje? - zapytał Dendalion unosząc jedną brew. - Jeśli tak bardzo żal ci tego miecza, to niech będzie, wezmę go...
Sith skrzywił się i zsunął z pagórka, na którym stał. Gaemaliel powstrzymał go gestem dłoni, drugą wciąż trzymając się za głowę. Miał zamknięte oczy, starał się trafnie odczytać docierające do niego obrazy, wydarte wraz z życiem Storima.
- Tylko nie mów mi, że ten widok - Denadalion zatoczył ręką nad zniszczonym horyzontem - to dla ciebie za wiele. Myślałem, że Jedi są ulepieni z twardszej gliny.
- Wybacz, chyba trochę nadwyrężyłem swoje zdrowie. - Gaemaliel skłonił się delikatnie, powoli otwierając przymknięte powieki. Nie miał zamiaru zwierzać się Sithowi z tego, co przed chwilą poczuł. - Udam się teraz na krótki odpoczynek. Jeśli chcesz, kontynuuj beze mnie. Jeśli nie, widzimy się jutro, razem z resztą ekspedycji.
Mistrz Jedi położył dłoń na torsie i skłonił się jeszcze raz. Gdy odwrócił się zamiatając płaszczem powietrze, usłyszał za sobą westchnięcie Sitha.
Wieczorem Gaemaliel medytował w swoim namiocie. Jedyne źródło światła biło od małej, przenośnej lampki, rzucającej bladoniebieską poświatę. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, a ręce oparł swobodnie na kolanach. Jego plecy były wyprostowane, głowa lekko uniesiona do góry, a powieki zamknięte. Oddychał spokojnie i płynnie. Wszystkie zmartwienia i przeżycia dnia odleciały gdzieś w dal, gdy poprzez Moc jednoczył się z otaczającym go wszechświatem i odpływał wręcz ze swojego ciała.
Widział je teraz gdzieś na dole, gdy z dużą prędkością unosił się ku przestworzom. Przemykał wśród planet i gwiazd, niewzruszony i pewien tego co robi. Jak zwykle, nie starał się naginać Mocy do swej woli, a poddawał się jej, sunął wraz z jej pewnym, niezachwianym nurtem. Wiedział, że zaprowadzi go sama, tam, gdzie powinien się znaleźć.
Gdy tak prześlizgiwał się pomiędzy układami planetarnymi, poczuł, że zbliża się na odległe, nieznane krawędzie galaktyki. Podświadomie podejrzewał, że dociera do czegoś niepokojącego i nie był w stanie zdusić rosnącego w nim poczucia zagrożenia.
Zobaczył to nagle, tysiące potężnych statków wyłoniło się z mroków kosmosu, gdy przystępowały do zmasowanych ataków na dziesiątkach, być może setkach planet. Nie były to jednostki Republiki ani Imperium; niosły śmierć i zniszczenie zarówno dla jednych, jak i drugich. Wrogie wojska wylewały się z transporterów, a wśród nich... Wśród nich widniały dwa jasne punkty, skupiające w sobie olbrzymią dawkę Mocy. Ból i cierpienie, które odczytywał wcześniej na Ziost, zaczęły teraz do niego spływać z różnych stron galaktyki, w jeszcze większej dawce. Było to prawie nie do wytrzymania, więc zerwał kontakt, postawił ścianę swojej woli i w przeciągu jednego uderzenia serca znalazł się ponownie w swoim namiocie. W pełni świadomy i bez uszczerbku na zdrowiu, ale zlany potem i z dudniącym, pulsującym mrowieniem przebiegającym przez całe ciało. Wiedział, że to co przed momentem zobaczył, nie mogło zdarzyć się w przeciągu tych kilku chwil. Zobaczył przeszłość, coś, co mogło wydarzyć się zaledwie w przeciągu kilku ostatnich godzin.
Z ponurego zamyślenia wyrwał go dźwięk holokomunikatora. Była to mała, przenośna wersja, która mieściła się w dłoni. Uruchomił urządzenie, a jego oczom ukazał się młody człowiek w zbroi republikańskiego żołnierza, pozbawiony jedynie nakrycia głowy.
- Mistrzu Gaemalielu, wybacz, że przeszkadzam - zaczął wyraźnie zdenerwowany - ale mam do przekazania ważną wiadomość, która przyszła do nas niedawno z siedziby Najwyższego Dowództwa na Coruscant.
Jedi pokręcił powoli głową.
- Nie przejmujcie się, kapitanie. Proszę mówić. Czy zostaliśmy zaatakowani?
Żołnierz zdębiał i zaniemówił na chwilę, jednak szybko zdał sobie sprawę, że przecież ma do czynienia z Jedi, a po nich można się spodziewać różnych "dziwactw".
- T-tak. Zaatakowali niespodziewanie, na rożnych frontach. W wielu przypadkach byliśmy nieprzygotowani i...
Gaemaliel uniósł prawą dłoń.
- Kapitanie, wybacz, ale reszty dowiem się w drodze.
- Nie rozumiem... Jak to w drodze? - zapytał wojskowy.
- Właśnie tak. Bardzo proszę o przyszykowanie mojego transportu na Coruscant.
Mistrz Jedi wstał i ruszył w kierunku wyjścia z namiotu.
Niemal trzy lata temu poczuł, że komnaty świątyni na Tythonie, robią się dla niego za ciasne i duszne. Jako członek Rady Jedi, od dłuższego czasu starał się z pełnym zaangażowaniem piastować swoje stanowisko, które darzył ogromnym szacunkiem i poważaniem już wtedy, gdy był zaledwie młodziutkim adeptem.
Wiedział, że rola Najwyższej Rady Jedi i jej członków jest bardzo odpowiedzialna i potrzebna, ale nie mógł dłużej oszukiwać się, że tęskni za bardziej bezpośrednimi działaniami. Za osobistym niesieniem pomocy potrzebującym, obroną słabszych, a w czasach wojny z Imperium, także obecnością na polach walki. Swoją decyzję ogłosił na jednym z zebrań Rady. Jego towarzysze zaskoczyli go, gdy z pełnym zrozumieniem potraktowali prośbę togrutańskiego mistrza. Członkowie Rady obiecali ponadto, że zawsze może liczyć na miejsce wśród jej członków, jeśli uzna, że ponownie jest gotów wrócić do swoich dotychczasowych obowiązków.
Nie zastanawiając się wiele, Gaemaliel spakował najważniejsze rzeczy, przywdział zbroję i przypiął do pasa swój wysłużony miecz, a następnie skontaktował się z Najwyższym Dowództwem, proszą o jakiś przydział. Odwiedził wiele miejsc i planet - także takich, na których nigdy wcześniej nie bywał. Działał jako dyplomata, uzdrowiciel Jedi, a także wojownik, tocząc ciężkie boje z siłami zagrażającymi Republice i pokojowi w galaktyce. W międzyczasie doszło do przewrotu odrodzonego Revana, w którego tłumieniu Gaemaliel miał także własny wkład. A niedługo potem zdarzyło się Ziost. Chociaż był to świat będący częścią Imperium, to w żadnym stopniu nie umniejszało tragedii, jaka tu się dokonała. Kolejna czarna karta w historii galaktyki.
Togrutanin przystanął. W szarej masie wyraźnie zauważył spopielone zwłoki kobiety, która przyciskała coś do piersi. Przyklęknął by móc przyjrzeć się temu z bliska. Zauważył, że w ramionach kobiety ukryte były inne, mniejsze zwłoki. To było dziecko, prawdopodobnie jej własne. Gaemaliel delikatnie dotknął opuszkami palców ramienia martwej kobiety. Poprzez Moc zobaczył echo jej śmierci. Najpierw strach o dziecko, a potem desperacką próbę ochronienia go przed nieuniknionym, wbrew wszystkiemu. Nie pozostawiła śladu, który wskazywałby, że obawiała się choć przez chwilę o własne istnienie. Pojedyncza łza spłynęła po twarzy Gaemaliela, a gdy cofał swoją rękę, w miejscu gdzie przed chwilą znajdowały się jego palce, uleciało w przestworza nieco popiołu.
Mistrz Jedi wstał i wyprostował się. Przymknął na chwilę oczy i starał się zapamiętać towarzyszące mu w tej chwili uczucia. Nie po to, by żywić się nimi w przyszłości, bo to mogło prowadzić jedynie ku Ciemnej Stronie. Postanowił wyryć ten obraz w swej pamięci, aby nigdy więcej nie dopuścić do tego, by coś podobnego zdarzyło się ponownie.
Ruszył dalej. Na niedalekim wzgórzu dostrzegł lorda Dendaliona, który był wojownikiem Sithów. Pojawienie się Revana przyniosło bowiem nie tylko zniszczenie i pożogę, ale także niespodziewany sojusz z Imperium.
Dendalion dostrzegł mistrza Jedi i uśmiechnął się półgębkiem, w charakterystyczny dla siebie sposób, po czym pomachał w kierunku togrutanina. Gaemaliel spotkał w swoim życiu wielu Sithów. Z niejednym zmuszony był zetrzeć się w śmiertelnym tańcu z użyciem mieczy świetlnych. Dendalion należał do tych z dziwniejszych. Znakomicie walczył na miecze świetlne (przy jego pasie znajdowały się dwa ostrza, a mistrz Jedi miał już okazję zobaczyć umiejętności Sitha, gdy walczyli z wspólnym wrogiem), wspomagał się Ciemną Stroną Mocy, z której czerpał pełnymi garściami, a jednak jego serce nie było przepełnione mrokiem, jak to często bywało w przypadku jemu podobnych. Oczywiście, nie był też osobą, która mogłaby służyć za przykład do naśladowania, ale posiadał w sobie wiele... wyrozumiałości. Togrutanin czuł wyraźny konflikt, jaki toczył się wewnątrz wojownika. Jego wrodzona, pogodna i pozytywna natura, walczyła wciąż z chęcią stania się odwzorowaniem kodeksu Sithów. Przedstawiciel Jasnej Strony zachował jednak te spostrzeżenia dla siebie.
- Znalazłem coś ciekawego - powiedział do Gaemaliela Sith, gdy Jedi znalazł się na tyle blisko, by usłyszeć głos wojownika. Nie czekając na reakcję czy pytanie, rzucił togrutaninowi niewielki przedmiot.
Nim trafił w urękawiczoną dłoń mistrza, dało się dostrzec charakterystyczny, cylindryczny kształt. Gaemaliel chwycił w locie rękojeść, po czym obejrzał ją dokładnie. Była nieco obdrapana i zakurzona, ale poza tym chyba nic jej się nie stało. Uchwyt był dosyć wąski i kończył się fantazyjnie zakończonym emiterem. Można było przypuszczać, że broń została dostosowana do smukłej, kobiecej dłoni, aczkolwiek nie było to nic pewnego. Jedi przyłożył palec do aktywatora, a jego oczom ukazało się długie, krwistoczerwone ostrze. Poczuł niemiłe mrowienie w palcach. Ta broń w przeszłości niosła głównie zniszczenie i cierpienie. Gaemaliel wyłączył miecz i odrzucił go do znalazcy.
- To broń kogoś z waszych. A poza tym, ty ją znalazłeś - odpowiedział wreszcie togrutanin. Naciągnął mocniej swój płaszcz, bo poczuł dziwny, nieprzyjemny chłód.
- Wystarczą mi moje własne klingi - uśmiechnął się Dendalion i odrzucił znalezioną broń, po czym poklepał się z zadowoleniem po swoich mieczach, wciąż przypiętych przy pasie.
Gaemaliel spojrzał z lekką dezaprobatą na Sitha, zastanawiając się, czy ten bierze w ogóle pod uwagę, co się stanie, jeśli miecz wpadnie w niepowołane ręce. Zaczął iść w kierunku porzuconej rękojeści, ale zwolnił, bo dziwne uczucie chłodu nie znikało, a wręcz stale narastało. Nie był to widocznie efekt aury pogodowej, bo szczelniejsze okrycie się płaszczem w ogóle nie pomogło. Poczuł jak dziwne zimno przechodzi w znajome mrowienie wołającej do niego Mocy. Nie zorientował się od razu, bo był to słaby, odległy głos, który mógłby przeoczyć, gdyby nie jego lata treningów i doświadczenia. Znajomy ślad obecności, którą znał kiedyś bardzo dobrze, chociaż zmieniła się z biegiem lat, ale z którą zachował nierozerwalną więź, być może nawet niewyczuwalną dla drugiej strony. Zgasło życie jego dawnego ucznia, Storima Fina.
Gaemaliel przyłożył końcówki palców do prawej skroni, bo wcześniejsze uczucie chłodu przeobraziło się w narastający ból, pulsujący gdzieś w czaszce. Jego dawny padawan umierał cierpiąc i przepełniony żalem; czuł to mimo dzielącej ich, niewyobrażalnej odległości.
- Co się dzieje? - zapytał Dendalion unosząc jedną brew. - Jeśli tak bardzo żal ci tego miecza, to niech będzie, wezmę go...
Sith skrzywił się i zsunął z pagórka, na którym stał. Gaemaliel powstrzymał go gestem dłoni, drugą wciąż trzymając się za głowę. Miał zamknięte oczy, starał się trafnie odczytać docierające do niego obrazy, wydarte wraz z życiem Storima.
- Tylko nie mów mi, że ten widok - Denadalion zatoczył ręką nad zniszczonym horyzontem - to dla ciebie za wiele. Myślałem, że Jedi są ulepieni z twardszej gliny.
- Wybacz, chyba trochę nadwyrężyłem swoje zdrowie. - Gaemaliel skłonił się delikatnie, powoli otwierając przymknięte powieki. Nie miał zamiaru zwierzać się Sithowi z tego, co przed chwilą poczuł. - Udam się teraz na krótki odpoczynek. Jeśli chcesz, kontynuuj beze mnie. Jeśli nie, widzimy się jutro, razem z resztą ekspedycji.
Mistrz Jedi położył dłoń na torsie i skłonił się jeszcze raz. Gdy odwrócił się zamiatając płaszczem powietrze, usłyszał za sobą westchnięcie Sitha.
***
Wieczorem Gaemaliel medytował w swoim namiocie. Jedyne źródło światła biło od małej, przenośnej lampki, rzucającej bladoniebieską poświatę. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, a ręce oparł swobodnie na kolanach. Jego plecy były wyprostowane, głowa lekko uniesiona do góry, a powieki zamknięte. Oddychał spokojnie i płynnie. Wszystkie zmartwienia i przeżycia dnia odleciały gdzieś w dal, gdy poprzez Moc jednoczył się z otaczającym go wszechświatem i odpływał wręcz ze swojego ciała.
Widział je teraz gdzieś na dole, gdy z dużą prędkością unosił się ku przestworzom. Przemykał wśród planet i gwiazd, niewzruszony i pewien tego co robi. Jak zwykle, nie starał się naginać Mocy do swej woli, a poddawał się jej, sunął wraz z jej pewnym, niezachwianym nurtem. Wiedział, że zaprowadzi go sama, tam, gdzie powinien się znaleźć.
Gdy tak prześlizgiwał się pomiędzy układami planetarnymi, poczuł, że zbliża się na odległe, nieznane krawędzie galaktyki. Podświadomie podejrzewał, że dociera do czegoś niepokojącego i nie był w stanie zdusić rosnącego w nim poczucia zagrożenia.
Zobaczył to nagle, tysiące potężnych statków wyłoniło się z mroków kosmosu, gdy przystępowały do zmasowanych ataków na dziesiątkach, być może setkach planet. Nie były to jednostki Republiki ani Imperium; niosły śmierć i zniszczenie zarówno dla jednych, jak i drugich. Wrogie wojska wylewały się z transporterów, a wśród nich... Wśród nich widniały dwa jasne punkty, skupiające w sobie olbrzymią dawkę Mocy. Ból i cierpienie, które odczytywał wcześniej na Ziost, zaczęły teraz do niego spływać z różnych stron galaktyki, w jeszcze większej dawce. Było to prawie nie do wytrzymania, więc zerwał kontakt, postawił ścianę swojej woli i w przeciągu jednego uderzenia serca znalazł się ponownie w swoim namiocie. W pełni świadomy i bez uszczerbku na zdrowiu, ale zlany potem i z dudniącym, pulsującym mrowieniem przebiegającym przez całe ciało. Wiedział, że to co przed momentem zobaczył, nie mogło zdarzyć się w przeciągu tych kilku chwil. Zobaczył przeszłość, coś, co mogło wydarzyć się zaledwie w przeciągu kilku ostatnich godzin.
Z ponurego zamyślenia wyrwał go dźwięk holokomunikatora. Była to mała, przenośna wersja, która mieściła się w dłoni. Uruchomił urządzenie, a jego oczom ukazał się młody człowiek w zbroi republikańskiego żołnierza, pozbawiony jedynie nakrycia głowy.
- Mistrzu Gaemalielu, wybacz, że przeszkadzam - zaczął wyraźnie zdenerwowany - ale mam do przekazania ważną wiadomość, która przyszła do nas niedawno z siedziby Najwyższego Dowództwa na Coruscant.
Jedi pokręcił powoli głową.
- Nie przejmujcie się, kapitanie. Proszę mówić. Czy zostaliśmy zaatakowani?
Żołnierz zdębiał i zaniemówił na chwilę, jednak szybko zdał sobie sprawę, że przecież ma do czynienia z Jedi, a po nich można się spodziewać różnych "dziwactw".
- T-tak. Zaatakowali niespodziewanie, na rożnych frontach. W wielu przypadkach byliśmy nieprzygotowani i...
Gaemaliel uniósł prawą dłoń.
- Kapitanie, wybacz, ale reszty dowiem się w drodze.
- Nie rozumiem... Jak to w drodze? - zapytał wojskowy.
- Właśnie tak. Bardzo proszę o przyszykowanie mojego transportu na Coruscant.
Mistrz Jedi wstał i ruszył w kierunku wyjścia z namiotu.
Kamzo- Trooper
- Liczba postów : 483
Join date : 13/02/2015
Age : 38
Skąd : Święta Warmia
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach