Shallaya Vakashi
3 posters
Strona 1 z 1
Shallaya Vakashi
Imię: Shallaya
Nazwisko: Vakashi
Wiek: 26 lat (Epizod VII)
Rasa: Człowiek (cyborg)
Klasa: Najemnik
Rola w drużynie: DPS
Planeta ojczysta: Ansion w sektorze Chumis
Region: Środkowe Rubieże
Rodzice: Kanoa Vakashi, ojciec NN
Wzrost: 173 cm
Wygląd: Postawna, dobrze umięśniona sylwetka, szeroka w ramionach. Cera bardzo jasna, charakterystyczne, duże szafirowe oczy. Platynowa blondynka, nosi długie do łopatek, lekko pofalowane włosy, zwykle spięte w kok, lub kucyk.
Lewą połowę twarzy pokrywa rozległa blizna po oparzeniu. Posiada widoczne implanty cybernetyczne - w uszach; sięgające do skroni, oraz nad lewym okiem, znikający pod skórą na czole, na linii włosów i u nasady nosa. Używa bardzo delikatnego makijażu, lub nie używa go wcale. Nosi się w kolorach stalowego błękitu lub wojskowej zieleni.
Wyposażenie:
- wielokrotnie przerabiany, podstarzały statek D5-Mantis - "Modliszka"
- Implanty na obu uszach zastępujące utracony słuch. Posiadają wbudowany, jednokierunkowy komunikator z zastrzeżoną częstotliwością. Są czulsze niż zwykły narząd słuchu i mają możliwość kierunkowego podsłuchu.
- hełm wzorowany na mandaloriańskim z podłączeniem do holonetu, wyposażony w komunikator, noktowizor, termowizjer, zoom, filtr przeciwpyłowy.
- latarka o trzech mocach świecenia wbudowana w naramiennik.
- dwa krótkie blastery ręczne z montowanymi lunetami. Jeden ma aktywowany tryb ogłuszania, w razie zlecenia na żywy cel, drugi cylinder przebijający,
- lekki plecak odrzutowy niskiego pułapu, który robi jednocześnie za zbiornik paliwa do ręcznego miotacza ognia,
- pas z granatami (2 sztuki jonowe przeciwko droidom, 1 dymny, 1 odłamkowy, 2 samoprzylepne z opóźnionym zapłonem, 2 klasyczne plazmowe),
- 2m liny z hakiem, o obciążeniu 200kg, mechanizm ukryty w pasie
- ręczna wyrzutnia strzałek na nadgarstku i zestaw ładunków noszony w pasie na ramieniu (strzałki usypiające, zatrute, wybuchające, paraliżujące - ilość różna, w zależności od rodzaju zlecenia),
- palnik plazmowy (do wycinania przejść, palenia przewodów, zaspawania drzwi),
- kilka wojskowych porcji energetycznych (1 baton = 1 posiłek, ilość zmienna),
- pamiątkowy wibronóż - praktycznie nie używany w walce, o wartości sentymentalnej.
Umiejętności:
- pilotowanie lekkich statków nadprzestrzennych - wysoki (praktycznie mieszka na statku, lata doświadczeń),
- pilotowanie pojazdów naziemnych - wysoki/średni (radzi sobie z większością ścigaczy, ale nie jest genialnym rajdowcem,
- obsługa artylerii kosmicznej - wysoki (jak wyżej), naziemnej - bardzo niski (poprzez podobieństwo przyrządów zna zasadę działania),
- technologia:
a) budowa, naprawa, programowanie droidów - niski,
b) budowa, przerabianie i kalibracja broni i pancerza - średni,
c) kalibracja i ulepszanie implantów cybernetycznych - wysoki,
- walka dwoma pistoletami blasterowymi - wysoki,
- walka pojedynczym pistoletem - wysoki,
- walka karabinem blasterowym - średni,
- ogólna celność (rzucanie granatami, obsługa broni i artylerii) - wysoki,
- walka wręcz - niski,
- walka bronią białą - bardzo niski,
- wyszukiwanie informacji - średni (niezbędne w jej zawodzie. Obsługa holonetu, włamywanie się do baz danych, przesłuchiwanie, zastraszanie, zakładanie podsłuchów etc.),
- wyczulony słuch -> implanty.
Ciekawostki:
- Kiedy się denerwuje, zaczyna bardzo ekspresyjnie gestykulować.
- Mimo, że często można ją spotkać w kantynie z piwem w ręku, to ma dość słabą głowę.
- Im bardziej jest pijana, tym więcej mówi w basicu.
- Klnie jak szewc.
- Bierze zlecania zarówno na Jedi jak i Sithów.
- Jest w związku ze Skoltusem.
Losy Shall w Tarczy
Historia:
Do niewielkiej kantyny w Nar Shaddaa, gdzieś w dolnych poziomach sektoru Korelii, weszła postać, zakuta w poobijany pancerz. Prosta, ciemnozielona zbroja, wyraźnie stylizowana na Beskar'gam, niczym nie zdradzała płci noszącego, a twarz zasłaniał hełm, z wizjerem w kształcie wydłużonego diamentu. Jedynie nieco niższy wzrost, szczegóły w postawie i sposobie poruszania się, mogły zdradzić, że ma się do czynienia z kobietą.
Kilka osób zerknęło na nowoprzybyłą, ale po chwili każdy wrócił do swoich spraw. Klienci Dare'sha pilnowali własnego nosa, spotykali się tu, by w spokoju omawiać ciemne interesy, z dala od ciekawskich uszu. Shallaya zdjęła hełm, uwalniając kaskadę platynowych włosów, spiętych w wysoką kitę. Fryzura była wyjątkowo niepraktyczna, ale nie mogła się zmusić, żeby ją skrócić. To była jedna z jej nielicznych fanaberii. Poza tym - jak często sobie tłumaczyła - włosy odciągały uwagę od blizny i implantów. Kiwnęła głową właścicielowi za ladą (Dare'sh lubił osobiście nadzorować interesu), gestem zamawiając alderaańskie piwo i pewnym krokiem podeszła do tablicy zleceń, sprawdzić, czy pojawiła się jakaś warta uwagi oferta. Kantyna "Cuchnący Strill", była popularna wśród łowców głów, najemników, przemytników i innych szumowin z marginesu Galaktyki. Shal czuła się tu jak w domu.
Nie spiesząc się, podeszła do skrytego za kontuarem stolika. Siedząca przy nim Zabraczka nerwowo strzelała oczami. W dzielnicy zdominowanej przez ludzi, jej pokryta tatuażami twarz i kocie, pomarańczowe tęczówki rzucały się w oczy, podobnie jak kościane wyrostki w kształcie rogów, które próbowała zakryć kapturem. Shallaya rzuciła hełm na stolik i usiadła naprzeciwko. Jej towarzyszka wyraźnie się uspokoiła.
- Nie spieszyłaś się. - mruknęła z wyrzutem.
- Wolałam dotrzeć okrężną drogą. Ostatnio Imperialni mocno się mną interesują. Roi się od nich nawet tutaj. - wyprostowała się, kiedy do stolika podjechał droid z jej piwem. - przejdźmy do rzeczy. Masz informację o które prosiłam?
Nitariss Hun była przemytnikiem oraz handlarzem informacjami. Latała zarówno dla Imperium jak i Republiki, a swoją wiedzę sprzedawała temu, kto dał więcej. No i była w tym naprawdę dobra. Ryzykowała życie dla kredytów - a nie dla brudnej polityki. Dla Shallay'i nie było lepszej rekomendacji.
Nitariss, bawiła się przez chwilę kieliszkiem, obracając go w palcach, po czym powoli skinęła głową. - Możliwe. Ale cena może ci się nie spodobać.
- Fierfek, Nita, wyssiesz ze mnie ostatniego kredyta!
- Nie chcę od ciebie złamanego kredyta - Zabraczka odstawiła drinka i spojrzała najemniczce prosto w oczy; jej źrenice zwęziły się jak u drapieżnika. - dla siebie chce czegoś cenniejszego. Informacji.
- Nie sądzę, żebym w tej chwili miała cokolwiek przydatnego - pokręciła głową. - mam kilka bezpiecznych sygnatur handlowych Imperium, ewentualnie jakieś kody transmisyjne... Mogę coś przerzucić przez Przestrzeń Huttów, mam kilka zaległych przysług do odebrania.
- To nie będzie konieczne. Chcę informacji... o tobie.
Shallayę na moment zamurowało.
- O mnie? W co ty, shabla, pogrywasz, vode? Moje nazwisko jest prawdziwe, masz dostęp do danych wywiadowczych Republiki i Imperium, wiesz na jakich planetach jestem poszukiwana oyayc ra kyrayc, dla kogo pracowałam, znasz sygnaturę mojego statku, a nawet stan mojego konta!
- Znam nazwiska twoich kochanków, nazwy sklepów w których kupujesz bieliznę i nazwę ulubonej kapeli - przytaknęła. - Wiem niemal wszystko o Shallay'i Vakashi. Dziś. Ale nie znam Twojej motywacji. Przeszłości.
- W mojej przeszłości nie ma nic, co by cię zainteresowało! - warknęła, a jej szafirowe oczy błyszczały wściekle. - nic, czym mogłabyś mnie szantażować, nic, co mogłabyś sprzedać!
- Shal, na wszystkie księżyce Yavina, naprawdę sądzisz, że po tych wszystkich latach mam zamiar cię sprzedać?! - Zabraczka podniosła głos, ukazując przy tym kły - pamiątkę po jej drapieżnych przodkach. - nie sądzisz, że najwyższy czas sobie zaufać? Od lat przekopuję dane w poszukiwaniu jednego człowieka w oparciu o szczątkowe dane. Równie dobrze mogłabym paznokciami przeorać Tatooine w poszukiwaniu wody. Myślisz, że robię to dla Twoich kredytów? Myślisz, że marnuję czas, za Twoje usługi? Pozwól, że ci coś wyjaśnię; stać mnie na każdego, pieprzonego, łowcę głów w tej części galaktyki, a ty, moja droga, wcale nie jesteś najlepsza!
Shallaya skrzywiła się. Miała rację. Los związał je ze sobą przypadkiem, siedem lat temu, i od tamtej pory zbudowały więź, która była najbliższa przyjaźni w ich zawodach.
- Fierfek - westchnęła, chowając twarz w dłoniach. - Mam raczej problemy z zaufaniem. Rozumiesz, choroba zawodowa.
- Shal... - rysy Nity złagodniały. - obiecałam, że ci pomogę. I zrobię wszystko, żeby słowa dotrzymać. Ale chcę wiedzieć, dlaczego? Kim jest człowiek, którego szukasz? Kto ci pokiereszował tę śliczną buźkę? Skąd masz te stylowe, cybernetyczne wstawki? Dlaczego zachowujesz się, jak psychofanka Mandalorian? Poza tym - uśmiechnęła się, mrużąc oczy - lubię dobre historie. A twoja musi być zdrowo popaprana.
- A co? - Shallaya uśmiechnęła się mimowolnie - Myślisz, że córeczka senatora z Coruscant, nie może nagle stwierdzić, że woli taplać się w rynsztoku galaktyki i zabijać za kredyty, zamiast wylegiwać się na jedwabnych poduszkach?
- Och, ja WIEM, że może. Nawet nie masz pojęcia, jakie pomysły strzelają do głowy rozpieszczonym, bogatym dzieciakom. Ale jestem równie pewna, że szybko skończyłaby z w tym rynsztoku w przewietrzoną czaszką.
- Masz mnie. - najemniczka odwróciła się, żeby sięgnąć dwa drinki z przejeżdżającego obok droida kelnera. Jednostka serii T3 zaprotestowała, wydając z siebie szereg pisków, coś o składaniu zamówień, innym stoliku i doliczeniu do rachunku. Shallaya wychyliła drinka jednym haustem, odstawiła szkło na tacę i poklepała wyraźnie oburzonego droida po kopułce. - No dobra, vode. Ale będę potrzebowała dużo więcej alkoholu...
Dwa korelliańskie jasne później...
Shallaya poprawiła pistolety blasterowe przy pasie, i rozsiadła się wygodniej na obdartej kanapie. Powoli ogarniał ją, wywołany alkoholem, błogi spokój. Przez chwilę musiała walczyć ze sobą i z chęcią sięgnięcia po broń - przez lata unikała jakichkolwiek używek, a stan stłumionego umysłu wywoływał w niej głęboki niepokój i potrzebę pełnej mobilizacji. Shal stłumiła ten impuls, starając się odprężyć. W "Cuchnącym Strillu" była bezpieczna, a potrzebowała lekkiego otumanienia, żeby w ogóle zebrać się do ten opowieści...
- No dobra - zaczęła - Szybkie love story. Moja matka pochodziła z Zewnętrznych Rubieży - mała, rolnicza planetka na krańcu znanej galaktyki. Nie potrzeba było wojny, żeby w wieku piętnastu lat została sierotą. Jakiś miejscowy, shabla, watażka wyrżnął pół miasteczka, a drugie pół wziął w niewolę. Jednocześnie, drugi samozwańczy władca, wynajął drużynę mandalorian, która ocaliła ich shebs i "wyzwoliła" miasto. Z deszczu pod rynnę, jak podejrzewam, ale w oczach nastolatki, która właśnie straciła wszystko, ci najemnicy jawili się jako bohaterowie w lśniących zbrojach... No, a wśród nich był mój, szesnastoletni, ojciec. Zakochali się w sobie, wzięli ślub, a dwa lata później przyszłam na świat - u mandalorian to normalne tempo. - dodała na widok zaskoczonej miny swojej towarzyszki - Są obarczeni wysokim ryzykiem zawodowym, więc raczej im się spieszy w kwestii zakładania rodziny. - wzruszyła ramionami - W każdym razie, moja matka kategorycznie odmówiła zamieszkania na "dzikiej" Mandalorze. Zakochała się w wielkich, głośnych miastach, nocnym życiu i... kredytach. Możliwe, że mam to po niej - uśmiechnęła się krzywo.- Mój ojciec, z kolei nie chciał się zgodzić, na życie w Światach Jądra. W końcu stanęło na Środkowych Rubieżach, konkretnie Ansion, gdzie przyszłam na świat. Podobno dziadek był bardzo oburzony tą decyzją i odmawiał odwiedzania nas, dopóki jego synowa nie zmądrzeje i nie zacznie się zachowywać jak prawdziwa mando''riduur - mandaloriańska żona. Buir nigdy nie zrezygnował z życia najemnika, ani ze swojej drużyny. Mam z nim niewiele wspomnień, rzadko pojawiał się w domu. Ale wysyłał kredyty, więc nigdy, niczego nam nie brakowało.
Pamiętam, jak cieszyłam się, kiedy wracał... zawsze na niego czekałam. Przywoził mi jakieś pamiątki, opowiadał o wojnie. Pamiętam, jak uczył mnie strzelać z blastera - matka o mało nie dostała zawału kiedy to zobaczyła. - jej oczy zalśniły, kiedy Shallaya uśmiechnęła się do swoich wspomnień, ale zaraz zgasły, wraz z uśmiechem, kiedy kontynuowała - Pamiętam też awantury, które urządzali, kiedy myśleli, że śpię... Następnego dnia buir znikał na kolejne kilka tygodni czasem miesięcy.
Miałam może pięć lat, kiedy matka nie wytrzymała, zabrała mnie i uciekła. Na początku wiodło nam się całkiem nieźle - zapas kredytów starczał na dostatnie życie. Co chwile zmieniałyśmy miejsce pobytu; Coruscant, Helaad, Chalacta, Utapau, Ya'iva... traktowałam to jak wielką przygodę, podróże kosmiczne, nowe miejsca, nowe rasy, nowe znajomości. Raj dla dzieciaka. Nawet nie zauważałam, że z każdą planetą żyjemy coraz skromniej, że spędzamy więcej czasu w przytułkach dla uchodźców, że bagaż mamy coraz lżejszy. Ciągle dopytywałam, kiedy dołączy do nas buir, ale zawsze miała gotową wymówkę; "wkrótce". W końcu przestałam pytać, a z czasem pamięć o tym, że mam ojca zaczęła się coraz bardziej zacierać...
W końcu wylądowałyśmy na Coruscant - ponownie. Ale tym razem nie w przestronnym apartamencie na górnych poziomach, a w kawalerce w kontenerze dla uchodźców, poniżej poziomu chmur. Nie chodziłam do szkoły. Początkowo uczyłam się w domu, ale matka pracowała po nocach w jakieś spelunie, gdzie nie wolno mi było przychodzić - z czasem miała dla mnie coraz mniej czasu, znikała na wiele godzin, a w domu odsypiała. Moją edukację i wychowanie przejęła ulica. Poznałam trochę tamtejszych dzieciaków, różnych ras, o różnym pochodzeniu. Były wśród nas dzieciaki z najbiedniejszych rodzin, sieroty, które często przymierały głodem i dzieciaki miejscowych mafiozów, które chodziły z bronią, nastolatkowie i całkiem malutkie, nagie dzieciaczki. Trzymaliśmy się razem, wspierając się i dzieląc. To był nasz rewir - każdy obcy musiał się liczyć z tym, że straci portfel, pojazd, albo skończy z podbitym okiem dwa poziomy niżej. Stworzyliśmy całą siatkę wywiadowczą, a "nasi" bandyci często nas zatrudniali w charakterze czujek, kurierów czy nawet wabiów... Jakoś to leciało, dopóki... - przerwała i skrzywiła się, jakby kolejne wspomnienie sprawiało jej fizyczny ból. Przez chwilę patrzyła tępo w przestrzeń, obracając w rękach pusty kufel.
- Pamiętam jej pierwszy "atak". Spałam za prowizoryczną, kartonową ścianą, rozdzielającą mój kąt od reszty pomieszczenia, a mama rozkładała sobie materac w kuchni. Obudziła mnie, wracając "z pracy". Mamrotała coś do siebie, potykała się, tłukła o sprzęty, zrzuciła szklany słoik, który roztrzaskał się o podłogę. Nagle zaczęła wrzeszczeć i szlochać... "Zostawcie mnie, wynoście się, nie dotykajcie mnie, Vaal! Vaal ratuj mnie, ratuj, wybacz mi Vaal!" - i tak w kółko. Przewróciła się, nie mogła wstać. Z rozciętego łuku brwiowego lała się krew, ręce miała całe pocięte o walające się dookoła szkło... Rzucała się po podłodze, walcząc z duchami, nie widziała, ani nie słyszała mnie, patrzyła w dal wytrzeszczonymi oczami... Tak bardzo się bałam, tak bardzo chciałam jej pomóc, płakałam, krzyczałam... "Mamo, to ja, mamo, co ci jest, mamo..." - zawiesiła głos, kiedy gardło ścisnęło jej się na to wspomnienie. Przez ułamek sekundy zadrżał jej podbródek, ale zamaskowała to potężnym haustem piwa, które w międzyczasie zamówiła Nitariss. Przez chwilę panowała ciężka cisza.
- W końcu atak minął i zasnęła. Nie wiem, czy byłaś kiedyś świadkiem snu narkotycznego - człowiek traci przytomność w jednej chwili, bez względu na przyjętą pozycję. Oddech ma płytki, tętno ledwo wyczuwalne. Wygląda jak trup. - wzdrygnęła się. - Leżałam przytulona do niej, wśród rozbitego szkła, na podłodze wysmarowanej krwią i wyłam. Myślałam, że nie żyje... - Shallaya przymknęła na chwilę oczy, jakby wyobrażała sobie tę scenę. - Zwykle sąsiedzi nie wtrącali się w nie swoje sprawy. W nieciekawej okolicy, lepiej się nie wychylać; mimo, że mieszkania były wydzielone prowizorycznie w wielkich kontenerach, o ścianach grubości papieru, wszyscy byli ślepi i głusi. Jednego dnia zgłosisz, że weequay z mieszkania obok tłucze żonę, a drugiego jego kumple przyjdą pokazać ci twoje bebechy z bliska. Mimo to, miałam szczęście - moje szlochy usłyszała sąsiadka, podstarzała twi'lekańska prostytutka, kiedy nad ranem wracała do domu. Znała nas, więc zaalarmowana wpadła sprawdzić, co się dzieje. Na pierwszy rzut oka rozpoznała sytuację. Wyrzuciła mnie z domu i zabroniła wracać do wieczora. Umierałam ze strachu - westchnęła. - Kiedy wróciłam, nie było śladu po nocnych wydarzeniach. Mieszkanie lśniło czystością, skaleczenia zostały opatrzone, mama wykąpana i pozornie zdrowa... Tylko na jej policzku widniał świeży sinak w kształcie dłoni. Buir przytuliła mnie i ze łzami w oczach wyjaśniła, że "mamusia była chora", ale już dostała lekarstwa i to się już więcej nie powtórzy. Miałam wtedy dziewięć lat.
Po raz kolejny nastała cisza. Nita nie poganiała towarzyszki, sączyła swoje wino z na wpół przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w obcą melodię z głośników i analizując to, co przed chwilą usłyszała. A w słuchaniu i przetwarzaniu informacji miała wprawę.
- Właściwie mnie nie okłamała. - Shallaya uśmiechnęła się smutno, opuszczając z rezygnacją ramiona - Nigdy się to nie powtórzyło - była po prostu ostrożniejsza. Znikała z domu na całe dnie, a jeśli się pojawiała, to była rozkojarzona, nerwowa i wiecznie zmęczona. Dom zarastał brudem, zapomniałam jak smakuje domowy posiłek, całkiem straciłyśmy ze sobą kontakt... Wolałam spędzać czas z gangiem, niż wracać do domu. W dodatku dorastałam i zaczynałam wiązać ze sobą pewne fakty; wieczne zmęczenie, wymioty, rozszerzone źrenice, trzęsące się dłonie... Kiedy żyjesz wśród galaktycznej patologii, pewnych rzeczy uczysz się bardzo szybko. Kiedy zrozumiałam, że ćpa, kompletnie straciłam do niej jakiekolwiek ciepłe uczucia.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam policję, stojącą przed naszym mieszkaniem. Ukryłam się i czekałam - z podsłuchanych urywków rozmów zrozumiałam, że stało się coś złego i, że mnie szukają. Uparci byli - pokręciła głową - Przez trzy kolejne dni musiałam się ukrywać, bo nie dość, że przez całą dobę pilnowali mieszkania to jeszcze patrolowali okolicę wypytując o mnie okolicznych mieszkańców, a nawet dzieciaki z gangu. Nie wiem czego się ci di'kuci spodziewali, że mała córeczka ćpuńki ufnie odda się w troskliwe ręce władzy? - fuknęła - W końcu odpuścili, chociaż jeszcze kręcili się po okolicy. Na szczęście znałam teren lepiej niż oni. Po zmroku przemknęłam się systemem wentylacyjnym do mieszkania - było puste. Zostały gołe meble i ślady farby po zabezpieczonych dowodach. I ta cisza.... Nagle drzwi się otworzyły. Na Moc, o serce stanęło mi w przełyku! Zareagowałam instynktownie - byłam nieuzbrojona, nie miałam gdzie się ukryć, nie miałam czasu wskoczyć z powrotem do szybu, więc rzuciłam się z pięściami na obcego... i skończyłam na ziemi z wykręconą ręką, zalana łzami i łkająca z bólu. Tyle, że nie obezwładnił mnie coruscański policjant, a... stara twi'lekańska prostytutka - najemniczka parsknęła śmiechem - jak mniemam w tym zawodzie znajomość zasad samoobrony jest konieczna. krzyknęła, że mam się zamknąć i kazała mi przejść wentylacją do swojego mieszkania - okazało się, że słyszała jak się przeciskam, a że zamek w naszych drzwiach był wyłamany, to po prostu po mnie przyszła...
Poszłam, bo co miałam zrobić. Shi'va na początek kazała mi skorzystać z odświeżacza, bo, jak stwierdziła, można mnie było wyczuć z kilku parseków, po czym poczęstowała mnie skromnym obiadem i kubkiem kafu. Kiedy ja delektowałam się pierwszym od dawna ciepłym posiłkiem, po prostu wyjawiła, że moją matkę znaleziono martwą na dolnych poziomach Galactic City... Najprawdopodobniej, naćpana w sztok, po prostu spadła.
- To musiało być straszne...
- Ja... nawet nie pamiętam czy jakoś zareagowałam na tę nowinę... Z pewnością tym razem nie płakałam, nie krzyczałam... Chyba byłam przygotowana na te wieści. Możliwe, że, dla mnie, była już od dawna martwa... - Shallaya przerwała na chwilę, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w nieprzyzwoity obraz przed sobą i bezwiednie obracała w dłoniach szklankę. - Shi'va usłyszała o tym, kiedy policjanci podjechali do knajpy przed którą łapała klientów - ostatniego, znanego miejsca zatrudnienia mojej matki. Natychmiast wróciła do domu i zabrała z naszego mieszkania kilka rzeczy - trochę moich ubrań, środków czystości, starego pluszowego nerfa (w którym, jak się okazało mama w dawnych czasach zaszyła trochę oszczędności - pewnie zapomniała o tym, skoro nie wymieniła ich na przyprawę), wibronóż, a także stary dziennik i mały pistolet blasterowy, który ba'buir dał mamie w prezencie ślubnym... Cały nasz majątek... cały MÓJ majątek. - poprawiła się.
Tamtą noc spędziłam u niej, wciśnięta w kąt za szafą (w razie nalotu policji), przytulona do nerfa i samotna jak jeszcze nigdy... Rankiem pożegnała mnie, nakazując, bym uciekała jak najdalej i nie dała się złapać.
- Czemu? Przecież nie byłaś odpowiedzialna za śmierć swojej mamy!
- A jak myślisz, co by zrobili z dwunastoletnią bandytką, córką ćpunki i przypadkowego żołdaka? Myślisz, że zaadoptowałaby mnie rodzina królewska Aldoraanu? - warknęła, wyraźnie wyprowadzona z równowagi - Dla takich jak ja czekał, shabla, przytułek. A możesz mi wierzyć, wśród nas, dzieciaków z gangu, były takie które trafiały tam, kiedy ich rodzice odsiadali wyroki... W porównaniu z tym, co się tam działo, ulica to było przedszkole. Chociaż ja pewnie długo bym tam nie posiedziała - wzruszyła ramionami. - Byłam dosyć ładna, długowłosa, zaczynałam dojrzewać. Przytułki w Coruscant są przepełnione - nikt nie zauważy, kiedy zniknie kilka dzieciaków... A kieszenie opiekunów wypełnią się czystą, nierejestrowaną gotówką...
Nitariss patrzyła skonfundowana na swoją towarzyszkę. Była świadkiem wielu galaktycznych brudów, sama też nie była święta - na przemycie przyprawy zbiła majątek, a zdarzało się jej też przewozić "żywy towar". Ale handel niewolnikami... handel dziećmi, kwitnący w centrum Republiki, pod nosem Jedi? To nie mieściło się jej w głowie.
- Wiesz, - podjęła Shallaya - dzięki temu okresowi w moim życiu, wiem dwie, ważne rzeczy. No, pomijając oczywiście wszystkie cenne, nabyte umiejętności jak bitka, podstawy strzelania, szyfrowanie, praca zespołowa, kradzież, odpalanie pojazdów "na krótko", polowanie na gizki etc, etc... Po pierwsze, przyprawa to syf, którego nigdy nie tknę. A po drugie, mój ojciec nazywa się Vaal.
- A więc mam odpowiedź na jedno z moich pytań.
- Tak. - westchnęła - Człowiek, którego szukasz to mój biologiczny ojciec. Matka rejestrując nas jako uchodźców powróciła do panieńskiego nazwiska, a mojego ojca określiła jako nieznanego, automatycznie przydzielając mi swoje nazwisko. Wszystko co wiem, wiem z jej dziennika i kolejnych narkotycznych halucynacji - ale to nadal niewiele. Ona zachowywała się tak, jakby sama przed sobą próbowała ukryć jego istnienie...
- A to nie ułatwia sprawy nam. Podsumowując, mamy imię, wiek, wiemy, że jest mandalorianinem, walczył w drużynie ze swoim ojcem, że dwadzieścia lat temu nosił zieloną zbroję, i na jakich planetach NAJPRAWDOPODOBNIEJ walczył od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat temu.
- Oraz, że ma charakterystyczne, niebieskie oczy - dodała Shallaya, bez przekonania.
- Taaaak, to też. - przytaknęła. - No dobra, zostaje jeszcze wygląd twojej buźki, temat stylowej biżuterii, i zamiłowania do dzikusów. - dodała po chwili ciszy.
Shallaya spojrzała spode łba na towarzyszkę, ale nie skomentowała ostatniej kwestii. Westchnęła. - Właściwie to wszystko jest ze sobą powiązane. Możesz zamówić kolejnego drinka, ner vod...
- Mogłam udać się tylko w jedno miejsce... - Shallaya wzięła piwo od droida, ale nie upiła nic. Miała słabą głowę i już mocno jej szumiało - Do gangu. Nazywaliśmy się "Szczurami". Zaanektowaliśmy opustoszałą halę magazynową na dolnych poziomach w pobliżu strefy uchodźców - dno dna, chciałoby się rzec. Ale to był nasz dom. Dla większości - jedyny.
Spędziłam tam trzy lata... chociaż wydaje mi się, że połowę mojego życia.
Jak wcześniej wspominałam, pracowaliśmy głównie jako czujki, kurierzy i informatorzy, dorabiając sobie kradzieżami. Mała szkodliwość. Niestety, wtedy naszym przywódcą został Radi, siedemnastoletni syn gangstera, który miał powiązania z Czarnym Słońcem... Radi miał ambicje i wkrótce wkręcił nas w coś, co znacznie nas przerosło.
Piętnastoletnia Shallaya wróciła wykończona do bazy. Był wieczór, chociaż na dolnych poziomach pory dnia były umowne - zawsze panował rozświetlany neonami mrok. Dziś, po raz pierwszy grupa najmłodszych kieszonkowców została wysłana do "pracy" na wyższe poziomy. Dziewczyna miała interweniować, gdyby coś poszło nie tak.
- Jaki status?
- Dwie wpadki. Suvu została zauważona, ale zwiała, z tym, że musieliśmy zmienić rewir, bo wezwano patrol. Na koniec Abel dał się złapać - pokręciła głową - za gruba ryba. Musiałam wywołać zamieszanie.
- Ranni?
- Na kogoś spadł zetrzelony neon, nic poważnego. Młody się tylko nieźle wystraszył. Ale na jakiś czas sektor fabryczny na poziomie trzystadziesiątym jest spalony. Dzieciaki poszły wydać "pensję". Virtua ich pilnuje,
- Radi się wścieknie.
- Mam to w dupie.
- Możesz mieć tam co innego. - Śmiech za jej plecami od razu podniósł jej ciśnienie. Sukinsyn akurat wyłonił się zza konteneru.
- Di'kut. - syknęła i próbowała go minąć, ale starszy chłopak złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Daj spokój, jesteś zmęczona... Chodź walnij się ze mną do koja...
- Mam własne łóżko, odwal się - wyrwała się z uścisku.
- Och Shall, znowu idziesz do tego nieudacznika od robotów? Nie wolisz kogoś, kto wie, do czego służy blaster?
- Wolę kogoś, kto wie do czego służy kutas! - warknęła i nie oglądając się ruszyła do swojego konteneru, który robił za prowizoryczne mieszkanie. Wiedziała, że Radi się zemści - dostanie najgorszą robotę, ale nie żałowała. Najchętniej przywaliłaby temu zarozumiałemu prostakowi, ale wtedy by ją zabił, jako przykład dla innych.
Wpadła jak burza, przeganiając po drodze nagie, umorsane trzylatki. Rzuciła blasterem o blat, aż zatrzęsły się metalowe ściany kontenera.
- Wpadłaś na szefa? - szesnastoletni, wysoki chłopak nawet nie oderwał się od pracy. Siedział przy prowizorycznym biurku i dłubał coś przy obwodach.
- Widać? - rzuciła się na łóżko, nie rozbierając się nawet.
- Zgadnij. Standard?
- Mhm.
- Znowu zrobi z ciebie niańkę. Albo nas rozdzieli. Albo gorzej.
- No i? Mam wskoczyć mu do łóżka, żeby się odczepił?
- Nie. Oczywiście, że nie. - Chłopak w końcu odłożył narzędzia i usiadł na łóżku obok Shallayi. Pocałował ją w usta. - Ucieknijmy. Za rok Radi będzie pełnoletni i będzie musiał odejść. Wtedy wrócimy. Ty przejmiesz przywództwo. Z moim mózgiem i twoim okiem Szczury znowu zawładną tym rynsztokiem!
- Zaraz się przekonasz jaki mam prawy sierpowy! - Dziewczyna roześmiała się i odepchnęła go od siebie udając cios. Po chwili spoważniała. - To się nie uda Chaj... Wiesz, że on nie odpuści. Jest zbyt ambitny. Już ledwie toleruje gówniarzy. - ściszyła głos - Ta sprawa z Czarnym Słońcem... To zaszło za daleko.
- No to nie wrócimy. Damy sobie radę. Galaktyka jest wielka.
- A reszta? Teraz są zachwyceni, bo kasa zaczęła płynąć. Ale kiedy zobaczą, na jakie ryzyko nas wystawia przestaną go popierać. Muszą!
- Eh... - Chaj położył się obok, i przytulił do siebie dziewczynę. - Nie wiem czemu cię słucham...
- Bo mnie kochasz?
- Ale tylko do pierwszej wpadki! Potem zapominam o uczuciu i zwijam się stąd, z tobą, czy bez! - Roześmiał się i przyciągnął ją bliżej do siebie.
CDN.
[/color]
Ostatnio zmieniony przez Shallaya dnia Sob Paź 07, 2017 9:28 pm, w całości zmieniany 32 razy (Reason for editing : dodane ciekawostki)
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Shallaya Vakashi
O ja... nie szczedzisz opisow... podoba mi sie twoj styl jednak narazie nie dotrfalem do konca :-) narazie wszystko wydaje sie byc wporzadku.
(edit) Ok przeczytalem. Mi sie podoba.
(edit) Ok przeczytalem. Mi sie podoba.
Eliphas- Zarząd Tarczy
- Liczba postów : 656
Join date : 06/08/2015
Age : 35
Skąd : WWA
Re: Shallaya Vakashi
Aj...
Tak jakby... nareszcie. Ktoś kto nie jest Sithem. Chyba jednak Eisen wróci do Imperium
Tak jakby... nareszcie. Ktoś kto nie jest Sithem. Chyba jednak Eisen wróci do Imperium
Re: Shallaya Vakashi
Dodane wyposażenie i umiejętności.
Ciąg dalszy hitorii... kiedyś, na razie skupiłam się na Nehalennyi
Ciąg dalszy hitorii... kiedyś, na razie skupiłam się na Nehalennyi
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Shallaya Vakashi
Dodany fragment od akapitu "Piętnastoletnia Shallaya (...)"
Tak sobie myślę, że ja chyba nie lubię tej postaci, że się tak nad nią znęcam.
Tak sobie myślę, że ja chyba nie lubię tej postaci, że się tak nad nią znęcam.
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Shallaya Vakashi
Shallaya wyrwała się z zamyślenia. Zorientowała się, że od kilkunastu minut nie powiedziała ani słowa. Nitariss jednak czekała cierpliwie.
- To była najgorsza decyzja mojego życia. Wkrótce zostaliśmy wplątani w porwanie ze zlecenia Słońca. Nie uczestniczyłam w nim - była to pierwsza płatna robota po tym, jak poniżyłam Radiego, więc mnie odsunął, wysyłając na patrole. Może gdybym tam była potrafiłabym mu przetłumaczyć, jak idiotycznym pomysłem było przetrzymywanie jeńców w naszej bazie. Szczególnie jeńców, którzy mają na sobie tatuaże klanowe...
Gdy wróciłam po dwóch dniach, zastałam tylko trupy.
- Chaj...?
- Miał nadzorować monitoring... Znalazłam jego ciało przy tunelu wentylacyjnym... Zabrakło mu dwóch metrów... Monitoring działał bez zarzutu, stąd wiem co się wydarzyło. Do dzisiaj mam to nagranie... Przypomina mi o moich błędach.
- Radi?
- Trup. Niestety. Nigdy później nie chciałam nikogo tak bardzo rozwalić jak jego...
- Więc.. zostałaś sama.
- Tak. Tym razem całkiem. - Shallaya wzięła pierwszy łyk ciepłego już piwa i skrzywiła się. - Nie licząc blastera. Miałam trochę kasy, dorwałam się, zresztą, do kasy Radiego. Niczego nie skradziono, to miała być nauczka dla wszystkich, którzy śmieliby zadrzeć z Kraytami. Wynikła z tego regularna wojna między Smokami a Słońcami. W efekcie, ci pierwsi przenieśli się na Nar Shadaa... Chociaż niewielka pociecha dla Szczurów.
Przez jakiś czas sypiałam po hotelach. Mimo, że ile mogłam to kradłam, często zmieniając miejsca pobytu, to w końcu kredyty zaczęły się kończyć... A pewną robotę miałam tylko w jednym miejscu. - westchnęła.
- Chyba nie...
- Owszem. Poszłam do Słońc i powołując się na umowę ze Szczurami zażądałam widzenia z lokalnym przywódcą. O dziwo, nie ustrzelili mnie na miejscu. Rzekomo, ze względu na kodeks honorowy skierowano sprawę do Viga. I cóż, w ten sposób, w wieku piętnastu lat, otrzymałam pierwsze zlecenie.
- Zaraz, zaraz. "Shallaya Vakashi. Pierwsze zarejestrowane zlecenie..." - Nitariss grzebała w swoim datapadzie. - ...dziewięć lat temu! Nie jedenaście! - popatrzyła na rozmówczynię z wyrzutem.
- Sprawdź pod Elvea Sun. - uśmiechnęła się i czekała, aż zabraczka wpisze odpowiednie dane.
- Zlecenie - jedno. Niewykonane. Uznana, za martwą, najprawdopodobniej zginęła dziewięć lat temu, w wybuchu statku w systemie Mandalory...
- Miałam przeczucie, że lepiej nie podawać swojego prawdziwego nazwiska. Byłam dla nich nikim, dziewczynką ze śmiesznego gangu bachorów. Tylko powiązanie z Kraytami czyniło mnie niewygodną. Miałam zginąć w zleceniu. Czarne Słońca pozbywają się problemu i zachowują honor. Rozwiązanie idealne.
- Ale nie zginęłaś.
- Więcej szczęścia niż rozumu. - westchnęła. - Moim celem był ojciec Radiego. Vigo zrzucił na niego winę całej wojny na Corouscant. Ja miałam zyskać zemstę, a oni wymierzyć sprawiedliwość. Kto by się nie zgodził? Dostałam koordynaty i transport... Wtedy nie wiedziałam, że w jedną stronę. Dostałam się na Tol Amn w przestrzeni Huttów. To zacofana planeta przemysłowa, właściwie z jedynym większym miastem skupionym wokół portu i przetwórni spożywczych. Gdzieś tutaj ukrywał się mój cel. - przerwała na chwilę, wygrzebując wspomnienia. - Nie powiem, że było łatwo. Ale coś już w końcu umiałam... Znalazłam go dzięki włamaniu do sieci monitoringu i tropiłam. Zrobiłam mapę jego stałych miejsc pobytu, ułożyłam cały plan dnia, poznałam ludzi którymi się otaczał... słowem, przygotowałam się, jakbym polowała na senatora, a nie na ukrywającego się wyrzutka - zachichotała - No ale, co ja wtedy mogłam wiedzieć.
W końcu nadszedł wielki dzień. Towarzyszyłam mu pół nocy, kiedy zapijał smutki w jakieś obskurnej kantynie w porcie. W końcu wylazł. Serce mi biło jak oszalałe, ściskałam nerwowo spocone dłonie na blasterze ukrytym pod płaszczem... Denerwowałam się jak jeszcze nigdy w życiu, ale jednocześnie adrenalina robiła swoje. Czułam się jak akk, który za moment zatopi kły w krwawiącej ofierze... A to uczucie akurat się nie zmieniło przez te lata - uśmiechnęła się drapieżnie.
Kierował się prosto do kwatery. Stały plan dnia... Czasami zbaczał z drogi, urozmaicając sobie wieczór w ramionach portowej dziwki, więc dziewczyna śledziła go do samych drzwi. Gdy w nich zniknął, rzuciła się biegiem do kanału wentylacyjnego i przeciskając się, zaczęła piąć się w górę. Na szczęście, jej cel mieszkał na drugim piętrze, więc szybko i sprawnie dostała się do jego pokoju. Akurat w chwili, gdy skrzypnęły drzwi wejściowe. Ogłuszający szum jej własnej krwi w skroniach. Palce zaciśnięte na spuście. Gęsia skórka mimo wysokiej temperatury. Oczekiwanie... Przez szczelinę w drzwiach wysunęła się dłoń, szukająca włącznika światła.
I.. wtedy padł strzał!
Ciało wpadło z impetem do mieszkania, z hukiem wyłamując drewniane drzwi. Strzał blastera przeszył mu czaszkę na wylot.
Shallaya patrzyła otumaniona na swoje dłonie. To nie ona strzeliła!
Usłyszała ciężkie kroki. Z szoku nie mogła nawet drgnąć. W drzwiach dostrzegła zarys opancerzonej postaci, która pochylała się nad ofiarą...
- Hej! - w końcu adrenalina i gniew wzięła górę. Wycelowała pistolet w przeciwnika - On był mój! Słyszysz?!
Postać podniosła się i w szarówce poranka mogła dostrzec granatowy pancerz, szerokie ramiona, karabin w dłoniach i hełm... Hełm ze znajomym wizjerem w kształcie litery T...
- Meg ru'banar, ad? (Co się stało, synu?)- usłyszała głos dobiegający z korytarza.
- Gar ganar at haa'taylir bic... buir.(Musisz to zobaczyć, ojcze) - odezwał się pierwszy.
Źrenice Shall rozszerzyły się, twarz pobladła, a ściskająca blaster dłoń zadrżała. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie dawno nie używane słowa...
W progu stanął drugi, drobniejszy, ale tak samo opancerzony mężczyzna.
- Kyr'amur? (Zabić?) - zapytał go pierwszy podnosząc karabin.
- Ni... cuyir.. Shallaya - wykrztusiła z siebie w końcu, ale nie opuściła broni... chociaż wiedziała, że w żaden sposób jej nie pomoże.
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Domyśliła się, że przeszli na komunikację wewnętrzną, bo wyglądali jakby się kłócili, chociaż z ich strony nie wydobywał się żaden dźwięk. Ten potężnie zbudowany machał karabinem w jej kierunku, a niższy położył mu dłoń na ramieniu i kręcił głową.
- Aliit?(klan, nazwisko) - rzucił w końcu w jej stronę.
- Ni... nie wiem... nie pamiętam.... Ni nakar'mir. - opuściła bezradnie ręce, ale patrzyła prosto na nich. Jak umrzeć to godnie.
- Ni cuyir Mavrick Itera. - przedstawił się. Jego syn parsknął tylko. - Nie jesteś Mando. - stwierdził w basicu.
- Mój buir był. - pokręciła głową. - Matka nas rozdzieliła.
- Co tu robisz?
- Dostałam zlecenie na tego człowieka.
- Od kogo?
- Od Czarnego Słońca.
Mavrick stał bez ruchu, jakby się jej przyglądał. Jego syn zaczął gestykulować nerwowo.
- Juvi ma rację. Zabierajmy się stąd, zanim przyjadą służby. Pójdziesz z nami. - chwycił ją bezceremonialnie za ramię. Wyrwała się.
- Sama pójdę! - syknęła. Mavrick nie odpowiedział, ale wskazał dłonią drogę. Ruszyła za Juvim, czując, że idący za nią mandalorianin trzyma ją na muszce. Każda próba ucieczki skończyłaby się jej śmiercią.
Bocznymi drogami dotarli do portu, gdzie czekał na nich statek. Nie znała się kompletnie na pojazdach kosmicznych - prowadziła jedynie kradzione ścigacze - ale na ile mogła stwierdzić, model wyglądał na dość stary. Wewnątrz panował wojskowy wręcz ład, który znała z wspomnień...
- I tak poznałam Mavricka i Juvi Itera... - przerwała opowieść. - Gdybym miała opisywać kolejne dwa lata, które z nimi spędziłam, siedziałybyśmy tutaj przez tydzień. Wystarczy wiedzieć tyle, że tropili tego samego człowieka na zlecenie Kraytów... Tak samo jak Słońca, uznali go za winnego.
Długo się kłócili, co ze mną zrobić... Juvi na początku mnie nie cierpiał. Uważał, że jestem... darmanda - wzdrygnęła się. - Jednak Mavrick to co innego. Miał nosa do ludzi. Wyczuł we mnie coś, co kazało mu powstrzymać Juvi od zastrzelenia mnie tamtej nocy. Nazywał mnie "dar'tone Manda" - zastanowiła się chwilę, jak to przetłumaczyć - mandalorianką, która została rozdzielona, oderwana od macierzy. Chociaż początkowo planowali się mnie pozbyć w najbliższym porcie, zostałam... I wkrótce zyskałam prawdziwą rodzinę. Mavrick był dla mnie jak buir, a Juvi jak starszy brat - chociaż był ode mnie o rok młodszy - zaśmiała się do swoich wspomnień. Trenowali mnie. To Juvi odkrył, że jestem oburęczna i zasugerował używanie dwóch pistoletów blasterowych na raz. Mavrick nauczył mnie wszystkiego, co potrzeba w fachu Łowcy Nagród - jak wyszukiwać ofert, jak śledzić sygnatury statków, jak tropić cel, jak pilotować statek... I wielu innych rzeczy. Co najważniejsze jednak - obaj dali mi tożsamość. Mandokar.
- A wtedy wszystko poszło źle?
CDN. Urwane nieco dla lepszej czytelności
- To była najgorsza decyzja mojego życia. Wkrótce zostaliśmy wplątani w porwanie ze zlecenia Słońca. Nie uczestniczyłam w nim - była to pierwsza płatna robota po tym, jak poniżyłam Radiego, więc mnie odsunął, wysyłając na patrole. Może gdybym tam była potrafiłabym mu przetłumaczyć, jak idiotycznym pomysłem było przetrzymywanie jeńców w naszej bazie. Szczególnie jeńców, którzy mają na sobie tatuaże klanowe...
Gdy wróciłam po dwóch dniach, zastałam tylko trupy.
- Chaj...?
- Miał nadzorować monitoring... Znalazłam jego ciało przy tunelu wentylacyjnym... Zabrakło mu dwóch metrów... Monitoring działał bez zarzutu, stąd wiem co się wydarzyło. Do dzisiaj mam to nagranie... Przypomina mi o moich błędach.
- Radi?
- Trup. Niestety. Nigdy później nie chciałam nikogo tak bardzo rozwalić jak jego...
- Więc.. zostałaś sama.
- Tak. Tym razem całkiem. - Shallaya wzięła pierwszy łyk ciepłego już piwa i skrzywiła się. - Nie licząc blastera. Miałam trochę kasy, dorwałam się, zresztą, do kasy Radiego. Niczego nie skradziono, to miała być nauczka dla wszystkich, którzy śmieliby zadrzeć z Kraytami. Wynikła z tego regularna wojna między Smokami a Słońcami. W efekcie, ci pierwsi przenieśli się na Nar Shadaa... Chociaż niewielka pociecha dla Szczurów.
Przez jakiś czas sypiałam po hotelach. Mimo, że ile mogłam to kradłam, często zmieniając miejsca pobytu, to w końcu kredyty zaczęły się kończyć... A pewną robotę miałam tylko w jednym miejscu. - westchnęła.
- Chyba nie...
- Owszem. Poszłam do Słońc i powołując się na umowę ze Szczurami zażądałam widzenia z lokalnym przywódcą. O dziwo, nie ustrzelili mnie na miejscu. Rzekomo, ze względu na kodeks honorowy skierowano sprawę do Viga. I cóż, w ten sposób, w wieku piętnastu lat, otrzymałam pierwsze zlecenie.
- Zaraz, zaraz. "Shallaya Vakashi. Pierwsze zarejestrowane zlecenie..." - Nitariss grzebała w swoim datapadzie. - ...dziewięć lat temu! Nie jedenaście! - popatrzyła na rozmówczynię z wyrzutem.
- Sprawdź pod Elvea Sun. - uśmiechnęła się i czekała, aż zabraczka wpisze odpowiednie dane.
- Zlecenie - jedno. Niewykonane. Uznana, za martwą, najprawdopodobniej zginęła dziewięć lat temu, w wybuchu statku w systemie Mandalory...
- Miałam przeczucie, że lepiej nie podawać swojego prawdziwego nazwiska. Byłam dla nich nikim, dziewczynką ze śmiesznego gangu bachorów. Tylko powiązanie z Kraytami czyniło mnie niewygodną. Miałam zginąć w zleceniu. Czarne Słońca pozbywają się problemu i zachowują honor. Rozwiązanie idealne.
- Ale nie zginęłaś.
- Więcej szczęścia niż rozumu. - westchnęła. - Moim celem był ojciec Radiego. Vigo zrzucił na niego winę całej wojny na Corouscant. Ja miałam zyskać zemstę, a oni wymierzyć sprawiedliwość. Kto by się nie zgodził? Dostałam koordynaty i transport... Wtedy nie wiedziałam, że w jedną stronę. Dostałam się na Tol Amn w przestrzeni Huttów. To zacofana planeta przemysłowa, właściwie z jedynym większym miastem skupionym wokół portu i przetwórni spożywczych. Gdzieś tutaj ukrywał się mój cel. - przerwała na chwilę, wygrzebując wspomnienia. - Nie powiem, że było łatwo. Ale coś już w końcu umiałam... Znalazłam go dzięki włamaniu do sieci monitoringu i tropiłam. Zrobiłam mapę jego stałych miejsc pobytu, ułożyłam cały plan dnia, poznałam ludzi którymi się otaczał... słowem, przygotowałam się, jakbym polowała na senatora, a nie na ukrywającego się wyrzutka - zachichotała - No ale, co ja wtedy mogłam wiedzieć.
W końcu nadszedł wielki dzień. Towarzyszyłam mu pół nocy, kiedy zapijał smutki w jakieś obskurnej kantynie w porcie. W końcu wylazł. Serce mi biło jak oszalałe, ściskałam nerwowo spocone dłonie na blasterze ukrytym pod płaszczem... Denerwowałam się jak jeszcze nigdy w życiu, ale jednocześnie adrenalina robiła swoje. Czułam się jak akk, który za moment zatopi kły w krwawiącej ofierze... A to uczucie akurat się nie zmieniło przez te lata - uśmiechnęła się drapieżnie.
Kierował się prosto do kwatery. Stały plan dnia... Czasami zbaczał z drogi, urozmaicając sobie wieczór w ramionach portowej dziwki, więc dziewczyna śledziła go do samych drzwi. Gdy w nich zniknął, rzuciła się biegiem do kanału wentylacyjnego i przeciskając się, zaczęła piąć się w górę. Na szczęście, jej cel mieszkał na drugim piętrze, więc szybko i sprawnie dostała się do jego pokoju. Akurat w chwili, gdy skrzypnęły drzwi wejściowe. Ogłuszający szum jej własnej krwi w skroniach. Palce zaciśnięte na spuście. Gęsia skórka mimo wysokiej temperatury. Oczekiwanie... Przez szczelinę w drzwiach wysunęła się dłoń, szukająca włącznika światła.
I.. wtedy padł strzał!
Ciało wpadło z impetem do mieszkania, z hukiem wyłamując drewniane drzwi. Strzał blastera przeszył mu czaszkę na wylot.
Shallaya patrzyła otumaniona na swoje dłonie. To nie ona strzeliła!
Usłyszała ciężkie kroki. Z szoku nie mogła nawet drgnąć. W drzwiach dostrzegła zarys opancerzonej postaci, która pochylała się nad ofiarą...
- Hej! - w końcu adrenalina i gniew wzięła górę. Wycelowała pistolet w przeciwnika - On był mój! Słyszysz?!
Postać podniosła się i w szarówce poranka mogła dostrzec granatowy pancerz, szerokie ramiona, karabin w dłoniach i hełm... Hełm ze znajomym wizjerem w kształcie litery T...
- Meg ru'banar, ad? (Co się stało, synu?)- usłyszała głos dobiegający z korytarza.
- Gar ganar at haa'taylir bic... buir.(Musisz to zobaczyć, ojcze) - odezwał się pierwszy.
Źrenice Shall rozszerzyły się, twarz pobladła, a ściskająca blaster dłoń zadrżała. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie dawno nie używane słowa...
W progu stanął drugi, drobniejszy, ale tak samo opancerzony mężczyzna.
- Kyr'amur? (Zabić?) - zapytał go pierwszy podnosząc karabin.
- Ni... cuyir.. Shallaya - wykrztusiła z siebie w końcu, ale nie opuściła broni... chociaż wiedziała, że w żaden sposób jej nie pomoże.
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Domyśliła się, że przeszli na komunikację wewnętrzną, bo wyglądali jakby się kłócili, chociaż z ich strony nie wydobywał się żaden dźwięk. Ten potężnie zbudowany machał karabinem w jej kierunku, a niższy położył mu dłoń na ramieniu i kręcił głową.
- Aliit?(klan, nazwisko) - rzucił w końcu w jej stronę.
- Ni... nie wiem... nie pamiętam.... Ni nakar'mir. - opuściła bezradnie ręce, ale patrzyła prosto na nich. Jak umrzeć to godnie.
- Ni cuyir Mavrick Itera. - przedstawił się. Jego syn parsknął tylko. - Nie jesteś Mando. - stwierdził w basicu.
- Mój buir był. - pokręciła głową. - Matka nas rozdzieliła.
- Co tu robisz?
- Dostałam zlecenie na tego człowieka.
- Od kogo?
- Od Czarnego Słońca.
Mavrick stał bez ruchu, jakby się jej przyglądał. Jego syn zaczął gestykulować nerwowo.
- Juvi ma rację. Zabierajmy się stąd, zanim przyjadą służby. Pójdziesz z nami. - chwycił ją bezceremonialnie za ramię. Wyrwała się.
- Sama pójdę! - syknęła. Mavrick nie odpowiedział, ale wskazał dłonią drogę. Ruszyła za Juvim, czując, że idący za nią mandalorianin trzyma ją na muszce. Każda próba ucieczki skończyłaby się jej śmiercią.
Bocznymi drogami dotarli do portu, gdzie czekał na nich statek. Nie znała się kompletnie na pojazdach kosmicznych - prowadziła jedynie kradzione ścigacze - ale na ile mogła stwierdzić, model wyglądał na dość stary. Wewnątrz panował wojskowy wręcz ład, który znała z wspomnień...
- I tak poznałam Mavricka i Juvi Itera... - przerwała opowieść. - Gdybym miała opisywać kolejne dwa lata, które z nimi spędziłam, siedziałybyśmy tutaj przez tydzień. Wystarczy wiedzieć tyle, że tropili tego samego człowieka na zlecenie Kraytów... Tak samo jak Słońca, uznali go za winnego.
Długo się kłócili, co ze mną zrobić... Juvi na początku mnie nie cierpiał. Uważał, że jestem... darmanda - wzdrygnęła się. - Jednak Mavrick to co innego. Miał nosa do ludzi. Wyczuł we mnie coś, co kazało mu powstrzymać Juvi od zastrzelenia mnie tamtej nocy. Nazywał mnie "dar'tone Manda" - zastanowiła się chwilę, jak to przetłumaczyć - mandalorianką, która została rozdzielona, oderwana od macierzy. Chociaż początkowo planowali się mnie pozbyć w najbliższym porcie, zostałam... I wkrótce zyskałam prawdziwą rodzinę. Mavrick był dla mnie jak buir, a Juvi jak starszy brat - chociaż był ode mnie o rok młodszy - zaśmiała się do swoich wspomnień. Trenowali mnie. To Juvi odkrył, że jestem oburęczna i zasugerował używanie dwóch pistoletów blasterowych na raz. Mavrick nauczył mnie wszystkiego, co potrzeba w fachu Łowcy Nagród - jak wyszukiwać ofert, jak śledzić sygnatury statków, jak tropić cel, jak pilotować statek... I wielu innych rzeczy. Co najważniejsze jednak - obaj dali mi tożsamość. Mandokar.
- A wtedy wszystko poszło źle?
CDN. Urwane nieco dla lepszej czytelności
Ostatnio zmieniony przez Shallaya dnia Sro Kwi 05, 2017 7:10 pm, w całości zmieniany 1 raz
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Shallaya Vakashi
- I wtedy wszystko poszło źle... - westchnęła ze smutkiem. - Zżyliśmy się ze sobą. Mavrick traktował mnie jak córkę... Lecieliśmy na Mandalorę. Chciał wystąpić z prośbą, aby oficjalnie uznać mnie za Manda. Albo odszukać mój aliit... albo uznać cin vhetin, by mógł mnie adoptować. To bardzo wiele dla mnie znaczyło... - zawiesiła głos. - Ale daliśmy się wyśledzić. Nie wiem nawet kto! Gdy tylko weszliśmy w atmosferę planety, wybuchła bomba w luku. Statek został rozszczelniony i straciliśmy główne silniki... Grodzie zamknęły się awaryjnie, więżąc mnie w sypialni, podczas gdy oni zostali na mostku... Straciłam przytomność, zanim jeszcze pieprznęliśmy o ziemię...
- Przez kolejne dwa miesiące przechodziłam rehabilitację... A wieczorami opowiadałam o wszystkim co przeżyłam u ich boku. Klan traktował mnie życzliwie... Ale nieufnie. Miałam wrażenie, że niektórzy oskarżają mnie o ich śmierć. Sama się oskarżałam!
Gdy doszłam do siebie poprosiłam o transport na Nar Shadaa. Tam mieliśmy coś w rodzaju domu. Mavla pozwoliła mi go zatrzymać, sama jako medyk nie zapuszczała się sama w galaktykę. Ponadto dostałam od niej broń i beskar'gam... - upiła łyk piwa i zagapiła się w przestrzeń.
- Nie wróciłaś na Mandalorę?
- Wrócę, gdy odnajdę mój aliit. Ale wtedy... - przerwała - Zaczęłam od cin vhetin - czystego konta. Tylko ja i mój blaster.
I tak jest dobrze. Przynajmniej mam pewność, że już nikt przeze mnie nie zginie.
Dum dum dum... koniec!
Najwyżej wkleję linki prowadzące do opowiadań, ale historia tutaj zakończona
3.04.2016 - 1.02.2017 dobre tempo
Obudził ją ból. Nie potrafiła zlokalizować jego źródła... bolało ją wszystko. Chciała się poruszyć, ale poczuła jakby ktoś uderzył ją ciężkim młotem w żebra i kolano. Jęknęła... chciała jęknąć. Dlaczego jest tak cicho? Otworzyła jedno oko... drugie miała zaklejone, poza tym potwornie piekło. Zobaczyła szare ściany namiotu. Zaczęła jej wracać pamięć. Wybuch. Huk. Ogień... Żyła... Marvrick!
- Mavrick? Juvi? - krzyknęła, ignorując ból, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. W dodatku była przypięta pasami do łóżka medycznego. Jak za mgłą dostrzegła troskliwą twarz jakieś obcej kobiety. Mówiła coś do niej, ale nic nic nie słyszała! "Gdzie oni są? Przeżyli? Nic nie słyszę!" - próbowała krzyczeć, ale cisza została niezakłócona. Wyrywała się, ignorując palący ból. Ledwie poczuła ukłucie - odwróciła tylko głowę i opadła nieprzytomna na łóżko.
- Mavrick? Juvi? - krzyknęła, ignorując ból, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. W dodatku była przypięta pasami do łóżka medycznego. Jak za mgłą dostrzegła troskliwą twarz jakieś obcej kobiety. Mówiła coś do niej, ale nic nic nie słyszała! "Gdzie oni są? Przeżyli? Nic nie słyszę!" - próbowała krzyczeć, ale cisza została niezakłócona. Wyrywała się, ignorując palący ból. Ledwie poczuła ukłucie - odwróciła tylko głowę i opadła nieprzytomna na łóżko.
Bezwład. Cudowny, kojący bezwład. Zero dźwięku. Zero czucia. To już śmierć?
Zamazany obraz... ciecz dookoła. Szkło. Jakiś ruch. Sen.
Ból. Znowu. I ta senność...
Obróciła głowę i wrzasnęła, gdy w jej głowie rozległ się przeszywający, elektroniczny pisk!
"Wyłączcie to, wyłączcie!" - przypięta pasami rzucała się po stole, tłukąc głową i dłońmi o metal.
Kolejny zastrzyk. I w końcu cisza...
Obróciła głowę i wrzasnęła, gdy w jej głowie rozległ się przeszywający, elektroniczny pisk!
"Wyłączcie to, wyłączcie!" - przypięta pasami rzucała się po stole, tłukąc głową i dłońmi o metal.
Kolejny zastrzyk. I w końcu cisza...
Delikatny dotyk dłoni na ramieniu.
Odruchowo zacisnęła zęby i pięści czekając na ból... Ale nie.
Była odrętwiała i czuła, że czai się gdzieś w niej, ale nie atakował. Ostrożnie otworzyła oczy.
- Su cuy'gar... - głos kobiety był przerywany radiowymi trzaskami, ale usłyszała to!
- Cuy'gar... - uśmiechnęła się nieprzytomnie i zasnęła.
Odruchowo zacisnęła zęby i pięści czekając na ból... Ale nie.
Była odrętwiała i czuła, że czai się gdzieś w niej, ale nie atakował. Ostrożnie otworzyła oczy.
- Su cuy'gar... - głos kobiety był przerywany radiowymi trzaskami, ale usłyszała to!
- Cuy'gar... - uśmiechnęła się nieprzytomnie i zasnęła.
Siedziała na łóżku, dotykając prawej strony twarzy. Pod opuszkami palców czuła szorstką bliznę po oparzeniu i metal... Skóra była jeszcze opuchnięta w miejscu, gdzie metal wbijał się w jej czaszkę. Muskała delikatnie antenę, wywołując delikatne trzaski w uchu.
- Muszę wyglądać jak pieprzone radio. - mruknęła. Lekarstwa ją otumaniały, w dodatku była osłabiona wielotygodniowym leżeniem. Runęła jak długa przy pierwszej próbie wstania.
- Przyzwyczaisz się. Odpoczywaj. Jutro zaczniemy rehabilitację.
- Powiesz mi co się stało?
- Jak odstawimy antydepresanty. Udesiir.
- Muszę wyglądać jak pieprzone radio. - mruknęła. Lekarstwa ją otumaniały, w dodatku była osłabiona wielotygodniowym leżeniem. Runęła jak długa przy pierwszej próbie wstania.
- Przyzwyczaisz się. Odpoczywaj. Jutro zaczniemy rehabilitację.
- Powiesz mi co się stało?
- Jak odstawimy antydepresanty. Udesiir.
- Mavrick nie żył w momencie gdy dotarliśmy. Najprawdopodobniej zginął zanim jeszcze wybuchł pożar. Juvi wykazywał jeszcze oznaki życia... Ale poparzenia sięgały 80% ciała. Płuca nie podejmowały pracy. Próbowaliśmy wszystkiego, ale niestety...
Siedziała w namiocie alora klanu Itera. Łzy ściekały jej po policzkach i nie miała siły ich powstrzymywać. Stojąca obok kobieta położyła jej dłoń na ramieniu.
- Gdy mój syn umarł, mogliśmy leczyć cię w zbiorniku z bactą. Wiem, jak ważna byłaś dla Mavricka, więc zrobiłam wszystko co w mojej mocy...
- Był mi jak buir... - zaszlochała.
- Ciii. Wiem. Mój riduur i ad na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a ty żyjesz, by móc nieść o nich pieśni.
Skinęła głową. Czuła się słabo, ale jej stan psychiczny był jeszcze gorszy. Mavla, świeżo upieczona wdowa była przy niej oazą spokoju.
Siedziała w namiocie alora klanu Itera. Łzy ściekały jej po policzkach i nie miała siły ich powstrzymywać. Stojąca obok kobieta położyła jej dłoń na ramieniu.
- Gdy mój syn umarł, mogliśmy leczyć cię w zbiorniku z bactą. Wiem, jak ważna byłaś dla Mavricka, więc zrobiłam wszystko co w mojej mocy...
- Był mi jak buir... - zaszlochała.
- Ciii. Wiem. Mój riduur i ad na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a ty żyjesz, by móc nieść o nich pieśni.
Skinęła głową. Czuła się słabo, ale jej stan psychiczny był jeszcze gorszy. Mavla, świeżo upieczona wdowa była przy niej oazą spokoju.
- Przez kolejne dwa miesiące przechodziłam rehabilitację... A wieczorami opowiadałam o wszystkim co przeżyłam u ich boku. Klan traktował mnie życzliwie... Ale nieufnie. Miałam wrażenie, że niektórzy oskarżają mnie o ich śmierć. Sama się oskarżałam!
Gdy doszłam do siebie poprosiłam o transport na Nar Shadaa. Tam mieliśmy coś w rodzaju domu. Mavla pozwoliła mi go zatrzymać, sama jako medyk nie zapuszczała się sama w galaktykę. Ponadto dostałam od niej broń i beskar'gam... - upiła łyk piwa i zagapiła się w przestrzeń.
- Nie wróciłaś na Mandalorę?
- Wrócę, gdy odnajdę mój aliit. Ale wtedy... - przerwała - Zaczęłam od cin vhetin - czystego konta. Tylko ja i mój blaster.
I tak jest dobrze. Przynajmniej mam pewność, że już nikt przeze mnie nie zginie.
Dum dum dum... koniec!
Najwyżej wkleję linki prowadzące do opowiadań, ale historia tutaj zakończona
3.04.2016 - 1.02.2017 dobre tempo
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach