Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Marzenia

Go down

Marzenia Empty Marzenia

Pisanie by The'shurr Sro Maj 04, 2016 11:57 am


Wdrapywać się na chmurkę, aż dosięgnie się nieba...
 
Shurr nie miała pewności, czy jej towarzyszka rzeczywiście postanowiła przekazać to, co naprawdę myśli używając dość ciekawej metafory, czy może był to po prostu efekt działania narkotyków mieszanych z alkoholem. Jakkikolwiek jednak nie był powód wydobycia się tych słów z ust Vyn, dały one Shurr do myślenia.
Twi'lek wreszcie zasnęła. Było to naprawdę trudne, gdyż zielonoskóra zażyła coś pobudzającego i medyczka zastanawiała się nad zrobieniem jej badania krwi oraz podanie odpowiedniego antagonisty... o ile takowego by znalazła. Spojrzała na jeden z monitorów na ścianie. Zegarek wskazywał czwartą.
Dosięgnąć marzeń… Jakie Sith mógł mieć marzenia? Z dziwnym niepokojem stwierdziła, że nigdy nie myślała o marzeniach. Od najmłodszych lat szkolona na Sitha, w walce mieczem,  w przebiegłości, w odbieraniu życia innym. Po prostu istniała i starała się robić to, co do niej należało. Czyli walczyć o przetrwanie odbierając życia innym. Nie zmieniło się to nawet, kiedy odeszła z Imperium. W Republice rozpoczęła się kolejna walka z upokorzeniami i nieprzyjemnościami, na jakie skazywali ją jej właśni towarzysze z różnych oddziałów.
Shurr nie miała marzeń. Z resztą, czy ktoś taki zasługiwał na to, aby je mieć?
Patrzyła na śpiącą Vyn. Odczuwała radość, że udało się ją odnaleźć, ponieważ naprawdę ją polubiła. Wątła, chuda kobieta o dziwnym poczuciu humoru i z ciężkim uzależnieniem od wszelakiego rodzaju narkotyków sprawiała, że Shurr mogła chociaż na chwilę zapomnieć o całym otaczającym ją świecie. Postanowiła, że zrobi wszystko, aby zielona nie miała powodu aby odejść ponownie.
Gdyż winę za jej poprzednie odejście z Tarczy brała na siebie.
To Shurr miała jej pomóc w walce z nałogiem, to Darth The’ika sprawił, że Vyn zaczęła okazywać zwątpienie. Bała się, to zrozumiałe. A ona zamiast pomóc po prostu pozwoliła odejść jej z Tarczy.
„To schowam się za tobą” – przypomniała sobie słowa Vyn wypowiedziane na Nar Shaddaa. Tak. Shurri, zgodnie ze swym kodeksem miała stać się Tarczą dla tych, którzy tego potrzebowali, a Vyn do takich osób należała. Należała też do osób, dla których Sithka byłaby w stanie zrobić niemal wszystko. Podniosła się z krzesła, które stało obok łóżka Twi’lek.
Zarchon radził jej, by odeszła z Tarczy, gdyż przez Tarczę nie może się rozwinąć. To była częściowo prawda, ciągle nakładano na nią jakieś ograniczenia, ciągle coś złego jej się przytrafiało. To musiało się skończyć. To był czas, w którym musiała stanąć prosto i powiedzieć: DOŚĆ! Raz jeszcze upewniając się, że Vyn na pewno śpi wyszła na zewnątrz. Orzeźwiający zapach rosy przyjemnie łechtał w nosie. Gdzieś w oddali słychać było zawodzenie jakiegoś zwierzęcia. Obóz wydawał się pogrążony we śnie, gdzieniegdzie tylko pojedynczy wartownicy obserwowali otoczenie.
Udała się na plac treningowy. Nie było tu nikogo, ćwiczebne droidy stały nieruchomo oczekując na uruchomienie. Włączyła coś przy swoim egzoszkielecie, który umożliwiał jej chodzenie. Został on nieco ulepszony za sprawą sierżanta Rinosle, który używał egzoszkieletu w walce i doskonale sobie z tym radził. Wyciągnęła miecz. Zamknęła oczy.

Moc mnie wyzwoli.


Nakazała droidowi będącemu na czuwaniu na uruchomienie się. Czerwone wizjery zaświeciły w półmroku. Skojarzyły się one Shurr z widokiem co lepszych akolitów na Korriban, którzy pozwalali sobie na używanie zbyt wielkich pokładów mocy.  Droid rzucił się na nią z treningowym mieczem w jednej mechanicznej ręce.

Pamiętasz, jak to się robiło. Dawno nie walczyłaś naprawdę, ale to ty jesteś wojownikiem. Jesteś żołnierzem, jesteś Sithem. Jesteś Czystą Krwią.


- Jestem Ostrzem – powiedziała na głos i sparowała cios maszyny. Za chwilę kolejny i kolejny. Wykorzystała moc, by odepchnąć droida od siebie, cisnęła w niego wiązką piorunów. I rzuciła się w jego stronę. Jak się okazało, ulepszony egzoszkielet nie tylko umożliwiał chodzenie, ale także bieganie i prawdopodobnie także normalną walkę. Wykonała piruet, czerwone ostrze świeciło jasno, przeorało mechaniczne ciało. Zaśmiała się. To było to.
Korzystając z tego, że ludzie w obozie wciąż spali, udała się do WD i wyciągnęła od niego informacje dotyczące położenia świątyni Błękitnego Wilka. Oczywiście musiała zgodzić się na to, że WD-fortee będzie jej towarzyszył w drodze do świątyni. Cóż było robić? Tak długo, jak Tarcza i Gritlen spali, miała okazję do działania. Wskoczyła na ścigacz, wyjechała z obozu pozdrawiając przy tym Yun’era, który akurat pełnił wartę.
Po niecałej godzinie dotarła na miejsce. Świątynia była ogromną budowlą o grubych, masywnych ścianach. Droid wklepał kody, drzwi otworzyły się. Wewnątrz panował mrok rozświetlany nikłym światłem wpadającym przez drzwi, ale już teraz świątynia wywarła na Shurr niemałe wrażenie. Szła pomiędzy kamiennymi ławami, podziwiając doskonale zachowane wilki podpierające kolumny. WD szedł przodem, stukając metalowymi stopami o kamienną posadzkę. Dotarł do głównego ołtarza. I uruchomił panel.
Pod sklepieniem pojawiły się pierwsze światła. Wszystkie miały odcienie niebieskiego, czasem przybierały kształty wilków, które powoli zmieniały się w coś na kształt wody. Świątynia ożyła, oczy wilków na ołtarzu świeciły. Był to widok, od którego Shurr nie potrafiła oderwać wzroku. Ale nie po to tu przyszła. Interesował ją artefakt, w którym przechowywano duszę Chaca.
Błękitna, mieniąca się w światłach świątyni kostka wyglądała jakby żyła. Shurr przyglądała się jej przez chwilę. W czymś tak małym zamknięty był fragment duszy potężnej niegdyś istoty, najprawdopodobniej, jeśli wierzyć w informacje wyciągnięte od WD, Jedi. Położyła ostrożnie dłoń na artefakcie. Uśmiechnęła się.
- Dawno już utraciłam wiarę w bogów – powiedziała cicho. –  Ci, nazywani przez naszą rasę bogami okazali się zdrajcami, tymi, którzy chcieli wykorzystać naszą siłę i potęgę do własnych celów. Lata mijały a my z dumnych, dzielnych i nieustraszonych wojowników staliśmy się niewolnikami, posługaczami, istotami gorszego sortu. Lecz oto nadejdzie dzień, w którym nasi przeciwnicy padną na kolana. Dzień, w którym Czysta Krew odzyska to, co utracone, w którym to nas będą szanować. W tym celu, Wilku, proszę cię o pomoc…
Rozejrzała się. Wilk najwyraźniej nie chciał pomóc, więc albo go w artefakcie nie było, albo miał ją gdzieś. Albo po prostu zamknięta dusza była sobie zamkniętą duszą wokół której niepotrzebnie powstał dziwaczny kult cywilizacji, która wymarła tysiąc lat temu. Spojrzała na piedestał, na którym znajdował się artefakt. Dostrzegła podświetlony słabo napis.
- WD, co tu jest napisane? – przywołała droida, robiąc mu miejsce.
- To słowa Błękitnego Wilka – wyjaśnił WD-fortee. – Brzmią one: Nasze ciała i dusze są niczym chaos. Tylko od nas zależy, jak go uporządkujemy. Z chaosu może zrodzić się zło, lecz z chaosu może powstać także dobro. Dlatego nazywamy to chaosem, gdyż nigdy nie wiadomo, co z tego wyjdzie.
Kobieta westchnęła, spojrzała na świetlane wilki tańczące na sklepieniu.

Jesteś chaosem. Chociaż próbujesz go ukierunkować, wciąż jest to chaos. Musisz wybrać, zdecydować. Nie chodzi o to, czy użyjesz ciemnej czy jasnej strony mocy. Tak długo, jak wiesz, co robisz, tak długo jak chcesz to robić jesteś sobą.


Nakazała droidowi wyłączyć panele i udała się w stronę wyjścia. Dopiero teraz zauważyła Gritlena, który ukrywał się w cieniu. No tak, nie mógł przecież jej pozwolić samej biegać po dżungli.
- Co zamierzasz? – zapytał, powstrzymując ziewnięcie.
- Zgadnij – uśmiechnęła się do niego.
- Zabierasz artefakt? Wiesz, że nie możesz wykorzystać jego mocy.
- Ale ja już ją wykorzystałam – uśmiech nie znikał ze zmęczonej twarzy Shurr. – Już mam odpowiedź, Gritlen. Mogę być kim chcę, ale muszę być pewna tego, kim chcę być. Muszę w końcu zdecydować.
- Zdecydowałaś?
- Tak. Spotkanie z Vyn mnie utwierdziło w przekonaniu, że chcę chronić innych. Chcę być ich Tarczą. Muszę stać się silna, tak jak powiedział Zarchon. Muszę rozwinąć skrzydła.
- I jak chcesz to zrobić?
- Zgadnij – klepnęła się w egzoszkielet. – Jeśli Jedi potrafią stać się potężni trenując, to i ja potrafię. A ty… pomożesz mi w tym. I wiesz… - przyklęknęła na kolano. – Przysięgam ci, że nigdy nie skieruję swej broni przeciwko tobie, Gritlen. Mimo tego, że powinniśmy być wrogami… nie chcę tego robić. Działasz mi na nerwy, bo stałeś się dosłownie moim cieniem, ale pomogłeś mi uświadomić sobie wiele rzeczy.
- Wstań, Shurr… - Gritlen rozejrzał się nerwowo, najwyraźniej niezbyt lubił takie deklaracje… być może nie wiedział, co powinien w takiej sytuacji zrobić. Sam również chciał przyklęknąć, ale Shurr go powstrzymała.

- A teraz… wracajmy do bazy. Czeka nas jeszcze więcej pracy.
The'shurr
The'shurr
Zarząd Tarczy
Zarząd Tarczy

Liczba postów : 364
Join date : 01/02/2016
Skąd : Łódź/Gdańsk

http://wareczka.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Marzenia Empty Walcz

Pisanie by The'shurr Czw Maj 05, 2016 1:35 am

Tej nocy Shurr znów nie mogła spać. Problemy Vyn nie dawały jej spokoju, kobieta chciałaby być dla niej oparciem, Tarczą. Kimś, na kogo zawsze będzie mogła liczyć, kto nie opuści jej w potrzebie, a w razie czego zdzieli po twarzy, jeśli twilekanka będzie chciała zrobić coś głupiego i żadne metody nie będą skuteczne.
Shurr siedziała za biurkiem, przeglądając historie choroby swoich pacjentów. Trochę ich już tu było, część z nich dotyczyła leczenia ran po misjach, począwszy od odbijania dowództwa z rąk Republiki, przez pomniejsze potyczki, starcie z dinozaurami, kontuzje odniesione podczas treningów, wszelakie przeziębienia, kace, pokąsania przez kleszcze czy żmije i inne przypadłości. Uniosła głowę, spojrzała na Gritlena, który zasnął na siedząco na łóżku. Jedi również musiał być wyczerpany sytuacją, jaka miała miejsce, zwłaszcza, że pilnowanie Sithki nie należało do zadań łatwych i przyjemnych.
Ryzykował wiele mówiąc jej, kim jest naprawdę. Dotychczas wiele o Cieniach nie wiedziała, ale Gritlen otworzył się przed nią, opowiedział jej kim jest i jaka jest jego rola. Mogła to wykorzystać przeciwko niemu, przeciwko całemu Zakonowi Jedi. Mogła przekazać te informacje innym Sithom, zacząć współpracę z nimi i pozbyć się zagrożenia, jakim były cienie.
Mogła to zrobić, tylko po co?
Prędzej czy później walkę z Cieniami by przegrała. Było ich na pewno wielu i pewnie niejeden zdawał sobie sprawę z jej istnienia. Zwłaszcza, że niektórzy z nich byli w Tarczy. Potencjalnie każdy Jedi mógł być jednym z nich. Może czas zacząć nienawidzić wszystkich Jedi?
Wstała, delikatnie przewróciła śpiącego Gritlena na bok. I przykryła go kocem. Nie potrafiła go nienawidzić, nie potrafiła chcieć jego śmierci, a przecież był jej wrogiem, był Cieniem, kimś czyhającym na jej życie.
Nah. Stał się jej towarzyszem. Powiernikiem sekretów. Strażnikiem. Nauczycielem?
Jedi nie może uczyć Sitha, ale oni byli wciąż po tej samej stronie barykady. Wciąż mieli do pokonania Zakuul i wciąż mieli Tarczę, którą trzeba było chronić. Wspólne cele potrafią usuwać bariery i przeszkody, pomagają znaleźć wspólny język.
Wyszła z medbayu, udała się na plac. Zamierzała ćwiczyć każdej nocy tak, by nikt tego nie widział, zwłaszcza Jedi i Padawani. Po co ich drażnić? Wystarczyło przecież, że Shurr była tutaj obok, że pijała w tej samej kantynie, oddychała tym samym powietrzem.  Włączyła droida, wyciągnęła miecz. Coraz lepiej radziła sobie na nowym egzoszkielecie, ale tym razem postanowiła go wyłączyć. Wcisnęła przycisk, upadła na kamienną podłogę.
- Tryb prawdziwej walki. Broń ostra – powiedziała w kierunku droida.
Próbowała wstać, ale nogi nie chciały jej słuchać. Mimo rehabilitacji trwającej zdecydowanie zbyt długo nadal nie potrafiła nad nimi zapanować. Skrzywiła się. Musiała walczyć, musiała wstać. Droid był coraz bliżej, szykował ostrze do ataku. A ona siedziała na ziemi walcząc z własną niemocą. Kiedy uniosła głowę zobaczyła mechaniczną rękę szykującą się do zadania ciosu. Shurr chwyciła mocniej miecz świetlny, w ostaniej chwili blokując atak z góry. Jednak droid nastawiony na tryb prawdziwej walki nie zamierzał przestać. Wykonał kolejny zamach i potem kolejny, coraz bardziej utrudniając Shurr obronę. Nie miała nawet czasu na odepchnięcie go mocą, zwłaszcza, że jedną ręką podpierała się o ziemię. Druga ręka droida uzbrojona została nagle w broń. I obydwie te bronie miały uderzyć w kobietę.
Coś zabrzęczało w powietrzu, droid znieruchomiał z łapami w górze, czerwone wizjery zgasły. Shurr patrzyła na to z dołu.
- Nie powinnaś tego robić – odezwał się Gritlen. – Chyba, że szukasz sposobu na odebranie sobie życia.
- Nie, ja tylko… - powiedziała, walcząc z egzoszkieletem, który nie chciał się włączyć.
- Shurr, proszę przestań. To do niczego nie prowadzi. Chcesz walczyć, nie rób tego bez działających nóg…albo przynajmniej rób to z włączonym egzo…
- Tak tak, dobrze, tato – westchnęła, wstając. – Miałam nadzieje, że kiedy będę bliska śmierci zacznę działać… może adrenalina pomoże czy coś… Ale… efekt jest jak widać.
- Nie ma się co łamać, Shurri. Dopiero zaczęliśmy rehabilitację.
- Nie łamię się, Gritlen. Tylko czuję się bezbronna.
- Zaraz bezbronna… połowa Tarczy drży na widok twojej pięści – powiedział wesoło Jedi.
Shurr westchnęła. Fakt, że ostatnio nazbyt chętnie dawała innym po gębach nie był jakiś szczególnie pocieszający, bo wyglądało to tak, jakby kobieta miała ze sobą problem. Ale miała problem. Do wczoraj, do momentu rozmowy z naćpaną Vyn. Wizyta w świątyni rozwiała jej wątpliwości. Schowała miecz.
Na placu między Shurr a Gritlenem wylądował pułkownik. Przywitał się z towarzyszem od kart i szklanki, a także odpowiedział na salutowanie Shurr.
- Shurr, mam pozwolenie od twojego dowódcy, abym mógł zabrać cię na trening – powiedział pułkownik, zdejmując maskę.
- Tak jest!
- Wiesz, że nie będzie łatwo?
Shurr popatrzyła na Gritlena. Ten tylko pokiwał z uśmiechem głową.

- Tak jest!
The'shurr
The'shurr
Zarząd Tarczy
Zarząd Tarczy

Liczba postów : 364
Join date : 01/02/2016
Skąd : Łódź/Gdańsk

http://wareczka.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Marzenia Empty Świątynia Ilamy

Pisanie by The'shurr Pią Maj 06, 2016 3:41 pm


Dowódca Airwolves spoglądał na kobietę. Była Sithem i bardzo nie podobało mu się to, że należy do wojska. Owszem, jako medyk sprawdzała się doskonale, słyszał o jej wyczynach, nawet o niej samej słyszał kiedy ta dołączyła do Republiki, ale to wciąż nie czyniło z niej żołnierza godnego zaufania. Nie chodziło tu o uprzedzenia rasowe, w końcu sierżant Rinosle, który był Chissem musiał przejść przez te same poziomy zaufania, co każdy inny nowy członek oddziału.
Zaczynało się od rozpoznania podwładnego. Trzeba było znać jego preferencje, jego charakter; dobry dowódca musi umieć przewidzieć reakcje swoich ludzi i odpowiednio ich prowadzić. Oczywiście najważniejszym kryterium były tutaj umiejętności, jednak bez odpowiedniego podejścia do ludzi trudniej było osiągnąć cel. I łatwiej było ponieść porażkę.
Po kilkudziesięciu godzinach wspólnych manewrów na poligonie Sharpeye mógł ocenić, jak zachowa się dana osoba w danej sytuacji – przez wiele lat istnienia oddziału ćwiczenia te były starannie dopracowywane i ulepszane przez kolejnych dowódców. To był jeden z czynników, dzięki którym oddział 106 odniósł tak wiele sukcesów – rotacja była tam bardzo ograniczona i najczęściej nowego przyjmowało się, kiedy poprzednik umarł lub odszedł na emeryturę. Śmierć zdarzała się dość rzadko, a to między innymi ze względu na dogranie członków Airwolves. Tutaj zawsze każdy mógł liczyć na każdego, każdy też wykonywał rozkazy dowódcy.
Członkowie z Airwolves złamali rozkaz raz. Kiedy z powodu zdrady pilota wpadli w zasadzkę i pułkownik postanowił poświęcić swoje życie, aby ratować resztę oddziału. Steven nigdy nie zapytał tych, którzy przeżyli, czy decyzję tę podjął jego brat – major Vaelror Sharpeye, czy może ktoś inny. Nie miało to znaczenia, zignorowanie rozkazu i ruszenie na pomoc Stevenowi zakończyło się klęską dla oddziału. To dlatego tak bardzo bał się Sitha w armii. Z resztą, Jedi również nie powinni się do tego mieszać. Oni mieli swoje kodeksy, swoje poglądy różniąco się znacząco od tego, co panowało w armii.  A tutaj liczyła się dyscyplina, słuchanie rozkazów i wykonywanie ich. Nie było tu mniejszego zła, nie było lepszych wyborów – żołnierz miał po prostu robić to, co kazał dowódca.
Oczywiście odpowiedzialność dowódcy była czymś zupełnie odrębnym. Wszelkie wybory i decyzje spadały na niego, to on musiał przyznawać się do błędów, decydować jak wykonać zadanie, czy wykonać misję czy ratować załogę. Jedi zapewne skupią się na ratowaniu wszystkiego, co żyje. Dlatego Sindo’rell nie powinien być generałem. Powinien zostać w swojej świątyni.
To nie tak, że Sharpeye nie lubił Jedi. Wręcz przeciwnie, zawsze ich szanował, szanował także większość ich decyzji, jednak robił to tak długo, jak nie wtrącali się w wydawanie rozkazów, a jedynie doradzali. Ktoś przekroczył granicę nadając Mistrzowi Jedi tytuł Generała. Ale… cóż było robić?
***
- Szybciej! – krzyknął Sharpeye, spoglądając na sierżanta i biegnącą za nim kapral. Oboje mieli na sobie egzoszkielety i biegali po bagnach.
Rinosle, który przyzwyczajony był do niemal morderczych treningów a także był doskonale zgrany ze swoim zewnętrznym, mechanicznym szkieletem nie wyglądał na zmęczonego. Co innego Shurri. Mimo usprawnień męczyła się niemiłosiernie. Długie tygodnie spędzone w szpitalu, palenie zielska i picie alkoholu sprawiły, że kobieta zupełnie straciła formę. Po kolejnym kilometrze Shurr zaczęła zwalniać, a sierżant powoli zaczął znikać jej z oczu. Czuła ból, zastałe mięśnie nóg dawały o sobie znać w najgorszy sposób – skurcze były tak silne, że kobieta musiała wyłączyć egzoszkielet. Usiadła na spróchniałym pniu, próbując złapać oddech i walcząc z bolesnymi skurczami łydek.
Coś wielkiego przeleciało jej nad głową głośno brzęcząc. Obejrzała się, tuż przed nią wylądował wielki, czarny droid. Na głowie świeciły dwa duże wizjery, przypominające oczy… ćmy. Odruchowo sięgnęła do pasa, gdzie zazwyczaj miała swój miecz. No tak, pułkownik rozkazał jej zostawić broń w bazie. Droid odwrócił się w jej stronę.
- Aktywacja protokołu eksterminacji – odezwał się przytłumionym głosem, być może podczas lądowania zalał sobie głośnik wodą i błotem. – Unieszkodliwienie celu za dziesięć sekund.
- Zatrzymaj proces – wydała polecenie Shurr, wierząc, że to zadziała. Droid przygotowywał niewielką wyrzutnię rakiet.
Chciała cisnąć w niego mocą, ale z jakiegoś powodu nie była w stanie. Wtedy z bólem przypomniała sobie o obroży założonej jej przez pułkownika. Żadnego bycia Sithem podczas treningu. Mimo ciągle trzymającego skurczu łydek wstała, podniosła z błota gałąź pokrytą galaretowatymi glonami. Droid wystrzelił, kobieta zdołała uskoczyć, ale siła uderzenia cisnęła nią kilka metrów dalej. Wpadła twarzą w błoto i chwilę zajęło jej, nim była w stanie zorientować się, co się stało.
- W imieniu Ilamy nakazuje ci przestać! – wykrzyczała kobieta.
Droid podszedł, wbił jej w ramie igłę, która pojawiła się na jego metalowej dłoni. Stał przez chwilę, jakby analizował dane.
- Zgodność kodu genetycznego: ponad dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent. Witaj, potomku Kapłana Ilamy. Wysyłam dane do Kapłana. Odnaleziono zaginio…
- STÓJ CHOLERNY DROIDZIE! – wykrzyknęła Shurr. Gdyby droid zdołal przesłać jakiekolwiek dane do jej ojca, zdradziłoby to położenie kryjówki Tarczy.
Udało jej się wstać, wzięła inną gałąź i uderzyła z całej siły droida w głowę. Gotowa była walczyć, nawet, jeśli nie miała większych szans. Ale musiała chronić Tarczę. Nie mogła dopuścić do tego, by droid wysłał wiadomość. W tym momencie usłyszała odgłos wystrzału, ktoś strzelił zza jej pleców. Odwróciła się. Zobaczyła za sobą szeregowego Vesceri, który unieruchomił na chwilę droida strzałem ze swojego blastera.
- W głowę! – wydarła się Shurr. – Celuj w jego głowę!
- Wyluzuj  słonko,  nie zabijam, jestem pacyfistą… - odezwał się spokojnym głosem mężczyzna. Jego również pułkownik zabrał na trening, ale zdawało się, że jest on w zdecydowanie gorszej formie i odpadł po pierwszym okrążeniu.
- Na moc! – Shurr odskoczyła w ostatnim momencie, gdyż kolejny strzał z małej wyrzutni rakiet został odpalony w jej kierunku. Znów ją odrzuciło, tym razem wpadła na drzewo. Uderzyła z taką mocą, że usłyszała, jak kawałki pancerza z hukiem się odkształcają.
- Papku! Papku! – darł się do mikrofonu Vesceri widząc, że droid celuje w jego stronę. – PAPKU! Mamy problem!
- Widzę was! – odezwał się po drugiej stronie pułkownik. – Cel na dwunastej, atak za dziesięć sekund.
Nie mieli dziesięciu sekund. Droid strzelił prosto w szeregowego. Ten drąc się w niebogłosy zdołał uciec, szczęściem nie były to samonaprowadzające rakiety. Mnóstwo wody i błota wzbiło się w powietrze ochlapując wszystko wokół. Vesceri postanowił schować się za drzewem. Z pleców droida zaś wysunęło się nieco większe działko rotacyjne. Dźwięk odpalanego rotora zbiegł się z odgłosem wystrzału z broni pułkownika. Maszyna zatrzymała się. Strzał był na tyle potężny, że urwał droidowi nogę. Wykrywając zagrożenie poważniejsze, niż dwójka nieuzbrojonych istot, WD-zero włączył silniki i wzleciał w powietrze, szarżując na pułkownika.
Zaufanie jest wszystkim. Musisz wiedzieć, że możesz na kimś polegać, musisz wiedzieć, że zrobi to co trzeba w odpowiednio wymierzonym czasie. Sharpeye czekał, wisząc w powietrzu, szykując się do odskoku. ZAWSZE istniała szansa, że coś wydarzy się w międzyczasie, że coś nie wyjdzie.
Tym razem wyszło.
Spomiędzy drzew wyskoczył na swoim jetpacku sierżant Rinosle. Z włączonym egzoszkieletem, korzystając z siły rozpędu wpadł na droida. Przez chwilę siłował się z nim, uderzał pancernymi rękawicami w głowię oraz korpus.  Do sierżanta dołączył pułkownik. Nie można było pozwolić maszynie na oddanie strzału.  Walka w powietrzu trwała dłuższą chwilę, WD-zero nie był w stanie blokować gradu ciosów pięściami i kolbą karabinu.
Vesceri stał na dole, przyglądając się całej akcji. Wyciągnął skręta, ale podpalenie mokrego zielska okazało się zadaniem niemal niewykonalnym. Shurr stała obok, oparta o drzewo. I nie mogła wyjść z podziwu.
Dlaczego 303 nie może być aż tak ciekawy? Ich misje nigdy nie wyglądały tak spektakularnie, treningi nie były tak ostre. Walka sprowadzała się do ostrzeliwania wroga, ratowania rannych… Oddział Specjalny 106 był miejscem, do którego nagle zapragnęła dołączyć. Wyczerpujące ćwiczenia, które pozwalały zapominać o tym, kim się jest, które nakazywały zmuszać do myślenia o sobie jak o prawdziwym żołnierzu sprawiały, że chciała tu przynależeć, chciała być częścią historii Airwolves.
Czarne metalowe cielsko droida upadło z głośnym pluskiem w błoto. Sharpeye i Rinosle ruszyli za nim, jednak nim zdołali przygnieść droida to podłoża, ten poderwał się i odleciał, chociaż widać było, że ledwie trzyma się w jednym większym kawałku.
- Gonimy go! – rozkazał pułkownik.
Chiss i człowiek ruszyli w pogoń używając swoich jetpacków. Vesceri wzruszył tylko ramionami. Sam tez potrafił latać, miał nawet własny jetpack, w końcu należał do oddziału, jednak zdecydowanie preferował swój mały statek desantowy. Spojrzał na nieduży holopanel, który pojawił się nad jego przedramieniem, wybrał jakieś opcje i za chwilę autopilot podprowadził desantowca w miejsce, gdzie dało się wylądować. Zaprosił Shurr przesadnie uprzejmym gestem do środka.
W kokpicie czuć było zapach palonej trawki. Ustawiony między zegarami rancor z plastiku kiwał głową w rytm muzyki, na holo, gdzie zazwyczaj znajdowała się mapa, twilekańska tancerka wykonywała niemal akrobatyczne figury. Shurr westchnęła. Wyobrażała sobie inaczej desantowiec Airwolves. Usiadła wygodnie, zapięła pasy, a Vesceri pokierował maszynę za żołnierzami.
***
Podróż nad koronami drzew nie trwała długo, ale nim dotarli na miejsce spotkania, pułkownik wraz z sierżantem zdołali całkowicie unieszkodliwić droida. Bagno ustąpiło miejsca twardo ubitej ziemi porośniętej niewysoką trawą i Sithka odczuła radość móc stanąć na twardym, pewnym gruncie. WD-zero leżał nieruchomo, z kilku miejsc unosił się dym. Wreszcie był czas, by mu się przyjrzeć. Wyglądał niczym wielka ćma. I ta ćma zaprowadziła ich do miejsca, które niekoniecznie chcieli teraz oglądać.
Okazało się, że droid szukając schronienia udał się do świątyni Ilamy. Wejście do świątyni było otwarte, ale przypominało raczej skalną szczelinę. Weszli do środka. Vesceri zdecydował jednak zostać na zewnątrz. Nieszczególnie podobało mu się zwiedzanie ciemnych tajemniczych jaskiń.
Jaskinia była dość wąska i Sharpeye w swoim wielkim wspomaganym pancerzu co i rusz ocierał się o skały lub blokował w przejściu. Niespodziewanie korytarz zamienił się w ogromną grotę, którą trudno było nawet ogarnąć lornetką z noktowizorem. Ogromna czarna otchłań rozpostarła się przed nimi. Pułkownik spojrzał pod nogi i zaklął. Cała grota zdawała się być wypełniona ułożonymi równo ludzkimi szkieletami różnych rozmiarów. Wyglądało to tak, jakby nagle cała cywilizacja na planecie Aurea Nocti przyszła tu, by umrzeć. Sithka zaczęła łączyć fakty. Wypytywała wcześniej WD-fortee o historię planety, więc wiedziała, że za śmierć wszystkich rozumnych istot na planecie odpowiadał ówczesny kapłan Ćmy, lecz teraz mogła zobaczyć ogrom tej śmierci na własne oczy. Przypomniała sobie historię o implantach, które miały pomagać kapłanom do kontrolowania całego społeczeństwa. Ostrożnie zeszła niżej, stanęła na stercie szkieletów. Kości trzaskały i łamały się pod jej ciężarem. Wzięła pierwszą lepszą czaszkę do ręki. Należała do dorosłego mężczyzny, sądząc po uzębieniu i stopniu zwapnienia kości mogła określić, że miał jakieś trzydzieści lat, kiedy tu przyszedł. Wewnątrz czaszki coś się znajdowało.
Implant. Kobieta wydobyła go ze środka i z narastającym przerażeniem przypomniała sobie, gdzie widziała takie dziwnie urządzenie.
Takie same wydobyła wraz ze swoim sithowym uczniem z ciała zabójców wysłanych na nią przez jej ojca. Ojciec stał się kapłanem Ilamy. Wiedział o położeniu w galaktyce Aurea Nocti i to tutaj zapewne, a nie na Nar Shaddaa zaopatrywał się w implanty.
Nie była gotowa na walkę z Darthem The’ika. Na dobrą sprawę nikt nie był gotów na walkę z Sithem, którego moc została wzmocniona przez potężną duszę Ilamy, która z kolei stała się potężniejsza dzięki setkom milionów ofiar, które zostały jej złożone przez poprzedniego kapłana.
Trzeba było poinformować o tym Tarczę. Trzeba było to jakoś zatrzymać i przygotować się na ewentualne pojawienie się The’iki.
***
Opowiedziała o swoich obserwacjach Sallarosowi, kiedy wraz z generałem i jego padawanką odpoczywała po ciężkim treningu ze 106 w jakuzzi. Sprawa była naprawdę poważna i zmuszała do podjęcia jakichś kroków.
Trening z Airwolves utwierdził ją w przekonaniu, kim jest naprawdę.
Siedziała po dość nietypowym wieczorze w szpitalu. Gritlen siedział na szpitalnym łóżku i bawił się datapadem. Przerabiał zdjęcie Mistrza Sindo, któremu chwilę wcześniej zrobili głupi dowcip, wrzucając do wody w jakuzzi barwniki, które zabarwiły na wściekły róż jego skórę i włosy.
***
- Jestem Tarczą – odezwała się. – Moje barki są schronieniem dla mych towarzyszy. Jestem Ostrzem, a moje dłonie są bronią dla moich wrogów. Jestem Tarczą, wykorzystam moją siłę by chronić to, co dla mnie ważne. Jestem Ostrzem, moja moc posłuży do zniszczenia tego, co złe. Jestem Tarczą, nie wstydzę się okazywać szacunku i miłości. Jestem Ostrzem, nie boję się wyzwalać gniewu. Jestem Tarczą. Jestem Ostrzem. Prowadzi mnie honor, wiara w wyższe dobro. Nic mnie nie zatrzyma. Po której stronie staniesz? Czy szukasz schronienia za Tarczą? Czy chcesz stanąć naprzeciwko Ostrza?
Gritlen słuchał jej w milczeniu, kiedy skończyła uśmiechnął się. Zdjął maskę, spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami, które tak rzadko pokazywał.
- Wolałbym… stanąć obok, bym mógł walczyć ramię w ramię z tobą – odezwał się.
- Dziękuję, Gritlen.
The'shurr
The'shurr
Zarząd Tarczy
Zarząd Tarczy

Liczba postów : 364
Join date : 01/02/2016
Skąd : Łódź/Gdańsk

http://wareczka.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Marzenia Empty Re: Marzenia

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach