Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Terapia

Go down

Terapia Empty Terapia

Pisanie by The'shurr Sob Maj 07, 2016 6:31 pm

Darth Zarchon. Dlaczego tak bardzo się go bała była wstanie zrozumieć. Potężny, tajemniczy, nieprzewidywalny. Wiedziała, jak traktował jej byłego mistrza, do niej samej jednak zawsze podchodził z ogromnym dystansem. Być może dlatego, że postanowiła być wierna Tarczy? Nie zagrażała jego działaniom, w ogóle nie stanowiła dla niego zagrożenia, mógł ją zabić kiedy tylko chciał.
Leciała na Ziost pełna wiary, że wszystko się ułoży. Kiedy jednak stanęła na powierzchni planety i zobaczyła obóz Dartha, zaczęła wątpić. Za każdym razem spotkania z tym Sithem wzbudzały w niej bardzo dziwne uczucia. Z jednej strony się go bała, z drugiej podziwiała. Zwracał się do niej czasem jakby była jego uczennicą. Nic dziwnego, starszy, doświadczeńszy, potężniejszy… I wiedział doskonale, czego chciał w życiu.
Nie spodziewała się, że Zarchon skieruje podejrzenia w sprawie Wiris już nie na Tarczę, ale na nią samą. W końcu to Shurr wiedziała, gdzie przebywa Darth.  Nie była winna, przecież Zarchon czekał na Wiris, kiedy Shurr była u niego ostatnim razem. Tylko czy… Zarchon to zrozumie?
Rozmawiała z nim wciąż obawiając się o własne życie. Zwłaszcza, kiedy zwracał głowę w jej stronę. Strach przed silniejszym… czy podniecenie wywołane faktem, że ktoś taki jak on chciał na nią w ogóle spojrzeć?
Kiedy Zarchon zapytał ją, czy chce zaryzykować, nie zastanawiała się. Nie miała wiele do stracenia, cierpiała katusze, generał wylał ją z oddziału… Myślała tylko o Vyn, o Gritlenie… o Miralcie… i o kilku innych osobach, na których jej śmierć mogłaby wywrzeć jakikolwiek wpływ.  Przysięgła chronić Tarczę i robiła to dla nich, chociaż tak naprawdę niewiele ta zbieranina z Tarczą miała wspólnego. Nowe twarze, buntownicy, rebelianci… Nawet ci, którzy należeli do Tarczy wcześniej zdawali się zmieniać, byli bardziej zarozumiali, opryskliwi i raczej nie lubili Shurri za to, się stała.
A stała się Sithem.  Wsiadając na niewielki prom Shurr pożegnała się z Zarchonem, zasalutowała kapitanowi. Targały nią rozmaite uczucia, zwłaszcza, że nie miała pojęcia, na co tak naprawdę się pisze, co tak naprawdę postanowiła zrobić. Wiedziała tylko, czym jest lek. To oczywiście nie pozwalało wyzbyć się strachu, wręcz przeciwnie.

Szpital Zarchona był nieco lepiej wyposażony niż szpital Tarczy. Wydawał się na pewno bardziej sterylny. Gdyby ktoś zaproponował jej pracę, być może nawet zgodziłaby się tu pomagać. Byłaby tutaj wśród ludzi, którzy nie krzywią się na widok Sithów.
Kiedy doktor przedstawił jej dokładne działanie specyficznego leku, Shurr uśmiechnęła się nieznacznie do siebie. Mogła zginąć, mogła zmienić się w kogoś podobnego do tych przywiązanych do łóżek. Ale jeśli jej się uda… będzie to dla niej droga do nowego życia. Wreszcie będzie mogła udowodnić sobie i innym, że jest na tyle silna, by radzić sobie z wieloma problemami, że potrafi korzystać z mocy tak, jak powinna z niej korzystać. A wojsko przynajmniej przestanie wtrącać się w jej sprawy.
Miała być pierwszym i prawdopodobnie ostatnim Sithem, którego poddano tej terapii. Była ona wciąż niedopracowana i większość prób ratowania zmiażdżonych kończyn czy narządów kończyła się mutacją całego ciała, a Shurr miała pozwolić, by wirus dostał się bezpośrednio do jej mózgu. Ryzyko, że się nie powiedzie było ogromne. Lekarze musieli wyjąć implanty wszczepione poprzednio i również za pomocą „leku” odbudować pozostałe struktury mózgu.

Czuła się źle. Nie była w stanie się poruszać, niczego nie widziała. Pogrążona była w zupełnych ciemnościach, słyszała jedynie głos znajomego lekarza, który dyktował swojemu asystentowi, co ma pisać w karcie. Chciało jej się wymiotować, pić i spuścić komuś wpierdol.
Dopiero po długiej chwili wzrok i pozostałe zmysły zaczęły powracać. Ze zdziwieniem stwierdziła, że kiedy była nieprzytomna, tak naprawdę walczyła o życie z tym, co próbowało przejąć nad nią kontrolę. Musiała użyć do tego dość dużo ciemnej strony mocy, gdyż nawet ze skrępowanymi kończynami porozrzucała meble po sali.
- Pamiętasz, kim jesteś? – zapytał doktor, podchodząc na bezpieczną, jak mu się zdawało odległość.
- Lady Seetherin – powiedziała zachrypniętym głosem. Miała dziwne wrażenie, że ten głos nie należał do niej.
- Minęło dwadzieścia osiem godzin od momentu podania ci leku – powiedział, spoglądając na monitory, których na szczęście Sithka nie zdołała rzucić. Właściwie myśleliśmy, że zaczęła się mutacja… Ale chyba sobie z tym poradziłaś.
Shurri rozejrzała się. Asystenci od jakiegoś czasu uprzątali bałagan. Miała tylko nadzieję, że nie wyrządziła szkód na tyle poważnych, że Zarchon zechce nasłać na nią komornika, by ściągnąć kredyty z jej wypłaty na koszty napraw. No tak, Shurr nie dostawała wypłaty. Uśmiechnęła się do siebie. Tak głupie myśli sprawiły, że zaczęła nabierać pewności, że wszystko się udało.
- Darth Zarchon jest zdrowo pojebany – powiedziała głośno. – Ale… skuteczny. Kiedy będę mogła stąd wyjść?
- Jeszcze sześć dni. Prawdopodobnie nic już ci nie grozi, ale sama rozumiesz. Środki ostrożności… Wirus wciąż teoretycznie mógłby zarażać.

Pokiwała głową. Rozumiała to doskonale.
The'shurr
The'shurr
Zarząd Tarczy
Zarząd Tarczy

Liczba postów : 364
Join date : 01/02/2016
Skąd : Łódź/Gdańsk

http://wareczka.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Terapia Empty Powrót

Pisanie by The'shurr Nie Maj 08, 2016 12:41 pm

Jak się czuła?
 
Dziwnie. Było jej słabo, kręciło jej się w głowie. Czuła, że emocje wszelkiego rodzaju próbują wydostać się na zewnątrz, chcą znaleźć ujście w postaci wywołania porządnego zamieszania i chaosu. Ciemna Strona Mocy działała na nią silniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Była jednak osłabiona, zużyła większość swoich zasobów na walkę z wirusem i potrzebowała trochę czasu, by się zregenerować.
 
W szpitalu Zarchona traktowano ją dobrze. Trudno było jej stwierdzić, czy personel odnosił się do niej z pewną dozą szacunku dlatego, że przysłał ją tutaj sam Zarchon, czy może dlatego, że była Sithem albo dlatego, że była udanym obiektem doświadczalnym. Zdecydowanie obstawiała trzecią opcję. Chociaż dokładne obserwacje lekarzy i asystentów dawały jej jasno do zrozumienia, że Sith wcale nie jest traktowany tutaj inaczej; a to znaczyło, że propaganda Dartha Zarchona działała dobrze i musiała być prawdziwa, nie taki Sith straszny jak go malują pod warunkiem, że nie uważasz się za osobę ważniejszą od Imperium.
 
„Prowadzi mnie honor, wiara w wyższe dobro”.
 
Taka myśl dodaje sił i pozwala postawić się przeciwnościom losu. Lord Varathras chwalił ją za jej własny, wymyślony kodeks a teraz Shurr miała szansę wreszcie trzymać się go w pełni. Jeśli Zarchon chce postawić Imperium na nogi, to może czas aby mu w tym pomóc?
 
Miała nawet plan, jak to zrobić. Trudno jednak było przy tym pozbyć się obawy, że kiedyś ktoś zechce to wykorzystać, a ona sama na tym ucierpi. Ale chciała zachować neutralność, służyć tym, przed którymi klęknęła.
 
Darth Zarchon. I Mistrz Sallaros.
 
Wydawało się to głupie i pozbawione sensu. Nie można służyć dwóm panom. Wiara w wyższe dobro. Wyższe Dobro. To tej niezidentyfikowanej istocie, temu tajemniczemu, mistycznemu bytowi Shurr zdecydowała się poświęcić. Wiedziała, czym dla niej jest Wyższe Dobro.
 
Ochrona Tarczy, ochrona tych, których kochała. Odbudowa silnego Imperium rządzonego przez rozważnych przywódców. Musiała przyznać, że działania senatu Republiki oraz Rady Imperium nadawały się do zniszczenia. Spalenia. Pozbycia się tego w jakikolwiek inny sposób. Tak długo, jak Zarchon nie będzie chciał zniszczyć Tarczy i tak długo, jak Tarcza nie będzie ganiać Zarchona, Shurr była w stanie stanąć pośrodku, zdjąć klapki z oczu.
 
Nie ma dobra ani zła. Wszystko jest pojęciem względnym, chociaż zabijanie dla przyjemności czy samego wywołania strachu nie może być dobre. Silni, pewni siebie liderzy, oto czego potrzebowało i Imperium i Tarcza. O Republice nawet nie chciała myśleć, gdyż tego tworu nie dało się uratować… a gdyby chciała to zrobić musiałaby zniszczyć cały senat. Zdecydowanie łatwiej byłoby po prostu pozwolić Zarchonowi działać, pomóc mu w tych działaniach.
 
„Nie muszę używać tej broni”
 
Zarchon utwierdził ją w przekonaniu, że Imperium miałoby stać się militarną potęgą, z którą lepiej nie zadzierać. Być może tchórze z Republiki chcąc chronić swoich ludzi sami przyjdą do Zarchona z uniesionymi w górę ręcami, z białą flagą, gotowi wydać na śmierć tych, którzy tę Republikę chronili? Tak samo jak zrobili to w przypadku Zakuul.
 
Pozostawało wierzyć, że Tarcza, że ta prawdziwa Tarcza nigdy nie powróci już do Republiki mając nawet pełne poparcie senatu. Sojusznicy są ważni, ale nie muszą przecież szukać pomocy u „Republiki”. Tak jak teraz pomagają im możni z Alderaan. Na spokojnie, bez udziału senatu. Chciała wierzyć, że Tarcza pójdzie w stronę neutralności, że staną się Tarczą Galaktyki. Organizacją chroniącą uciśnionych przez zło szerzące się w Galaktyce. Sama Shurr miała pewność, że jeśli stanie się inaczej, to ona sama odejdzie do Zarchona.
 
Wypuścili ją ze szpitala po tygodniu. Wciąż była osłabiona, jednak była już nawet w stanie się poruszać, nogi powoli zaczynały pracować. Zabrano ją statkiem gdzieś na zewnętrzne rubieże, tak by nigdy nie poznała prawdziwej lokalizacji planety. Zarchon działał teraz podobnie jak Tarcza: nieznana planeta, kryjówka, wszelkie środki ostrożności i planowanie.
 
Na moc, czemu oni nie mogą ze sobą współpracować?
 
Zabijanie się nawzajem nigdy nikomu nie wychodziło na dobre, osłabiało każdą stronę. Po co? Wieczne Imperium udowodniło, że targana wiecznymi wojnami Galaktyka jest słaba. Co będzie, jeśli kiedyś ktoś znajdzie sposób na podróże międzygalaktyczne? Co będzie, jeśli jakaś super-zaawansowana cywilizacja z innej galaktyki zechce zaatakować naszą? Wyginiemy, bo nie potrafimy współpracować, szukamy wojen i problemów tam, gdzie ich nie ma. Różne poglądy nie muszą przecież prowadzić do wojny, w przeciwnym wypadku rozumne rasy już dawno by się powybijały. Nie, żeby Shurr była pacyfistką. Po prostu drażniło ją to, że tak ogromne zasoby pakowane są w wojenki, które przynoszą tylko straty. I uciechę istot zepsutych tak, jak sam Imperator.
 
Wróciła na Ziost pierwszymi lepszymi środkami transportu. Zajęło jej to kolejne dwa dni. Weszła na swój statek wciąż zaparkowany w hangarze stacji kosmicznej wiszącej nad wymarłą planetą. Domyślała się, że on tam jest. Ale postanowiła udawać, że go nie ma. Nie miała ochoty na rozmowę z jedi.
Udała się na powierzchnię planety. Tym razem nie odczuwała strachu. Tym razem była pewna siebie, odczuwała dumę. I chęć pokazania światu, jak bardzo mylił się co do jej osoby. Zarchona spotkała w jego obozie. Powitał ją jak zwykle, chłodnymi, krótkimi słowami.
Tym razem, kiedy maska Zarchona zwróciła się w jej stronę, nie bała się.
- Dziękuję, panie – powiedziała głośno, chociaż wciąż miała zachrypnięty głos. – Jestem gotowa służyć Wyższej Sprawie. Odbudowa Imperium, ochrona Tarczy. Tak długo, jak te dwie sprawy nie zaczną się zazębiać, jestem do twojej dyspozycji. Chcę pomóc. Jestem Czystą Krwią, jestem Sithem. Zamiast uciekać, powinnam wtedy stanąć do walki. Ale przez zgniłe rządy Mrocznej Rady nie miałam nawet do kogo zwrócić się o pomoc. Teraz… wiem, za kim mogę iść.
Zarchon patrzył na nią. Trudno było jej odgadnąć o czym myśli. Ale miała pewność, że przynajmniej wie, iż Shurr wróciła z terapii odmieniona.
- Co trzy dni, o jednej godzinie będę pojawiać się w różnych systemach, dzięki czemu będziesz mógł swobodnie się ze mną kontaktować. Chcę, abyś pozwolił mi uzdrawiać Imperium od środka, niszczyć zgniliznę i korupcję. Chcę być twoim Ostrzem, Inkwizycją.
Zarchon pokiwał głową.
- Będę miał to na uwadze, Lady Seetherin. Coś jeszcze?
- Nie panie, to wszystko. – skłoniła się lekko na znak szacunku.
Tak. Stojąc naprzeciwko Zarchona miała już pewność. Zniszczone przez terapię ciało było dowodem na to, kim się staje. Stawała się wreszcie prawdziwym Sithem. Stawała się tą, którą miała stać się lata temu, po przejściu prób na Korriban. Wiedziała jednak, że gdyby nie wydarzenia z tamtych czasów, być może dawno by zginęła sama, gdyż jej poglądy znacząco różniły się od tych, które miała teraz. Poczuła radość, moc, którą wypełniona była jej Czysta Krew. Być może to właśnie naturalny związek z Ciemną Stroną Mocy pozwolił jej z niemal pełnym sukcesem przejść przez nietypową terapię na nieznanej piaszczystej planecie?
 
Wróciła na statek. Gritlen czekał już na nią. Przyglądał się jej w milczeniu. Martwił się o Shurr, zwłaszcza, że widział, w jakim znalazła się stanie. Spękana skóra na twarzy, podkrążone oczy, rozpalone źrenice… Ale chodziła o własnych siłach. Jedi wiedział, że gdyby nie to, że jest sithem czystej krwi, mogłaby wyglądać o wiele gorzej. Musiał wypytać ją o jej zamiary.
 
Przy tak silnej korupcji wywołanej Ciemną Stroną musiała przecież ściągnąć na siebie uwagę jego przełożonych. A on musiał mieć pewność, że będzie mógł ją ochronić. Że będzie mógł jej zaufać by w ogóle to robić.
The'shurr
The'shurr
Zarząd Tarczy
Zarząd Tarczy

Liczba postów : 364
Join date : 01/02/2016
Skąd : Łódź/Gdańsk

http://wareczka.deviantart.com/

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach