Operacja
Strona 1 z 1
Operacja
Witma patrzyła, jak strzępki drogocennego materiału unoszą się nad przepaścią, niosąc ze sobą pojedyncze słowa bez wartości.
”Lecę […]”
Owszem, poleciał. Jak zwykle. Bez wcześniejszego uprzedzenia, bez pożegnania. Jakby nie rozumiał, że w każdej chwili to miejsce może po prostu przestać istnieć. Trwała wojna, od której oni zostali odcięci. Nie, to my sami się odseparowaliśmy. Zostaliśmy na uboczu. Po co gromadzić siły, skoro niedługo nie będzie już o co walczyć? Jej jedyna ostoja, miejsce, które uważała niemal za wieczne i niezniszczalne - świątynia na Tython - została zburzona i zdruzgotana w drobny pył. Walka o pokój stała się pustym hasłem. Staliśmy się najemnikami, nie żołnierzami. To bolało.
”[…] martw się […]”
Miała dostatecznie dużo problemów do zmartwień. Zapasy żywności wciąż się kurczyły, trzeba było co chwila szukać nowych dostawców. Do tego porwanie Mistrzyni Meyshi, powrót ojca Shurr, choroba Skola… i operacja. Wiedziała, że…
”[…] będzie.”
… się bała. Jak nigdy dotąd. Na samą myśl ręce jej drżały, nogi odmawiały posłuszeństwa. To nie lęk przed złączeniem z Mocą powodował u niej paraliżujący strach. To, co przerażało ją najbardziej, to znieczulenie. Brak władzy nad swoim ciałem. Zachować świadomość, ale do końca życia nie móc już nic zdziałać. Te chwile, w których sekundy trwały godziny, dawały jej zbyt wiele czasu na rozterki i niechciane myśli. Niejednokrotnie miała okazję przeżywać operacje, które nigdy nie wiązały się z niczym pozytywnym. Tyle osób starało się utrzymać ją przy życiu. Jaki tego był sens?
”I zaufaj mi!”
Witma uśmiechnęła się. Zapomniała, że bez względu na liczbę przyjaciół wkoło, na polu bitwy każdy jest sam. Każdy umiera samotnie. Jakież znaczenie miała ufność w przyjaciół, skoro nie są oni wszechwładni? Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Sama musiała dźwigać swój ciężar. Nikt nie czuł tego samego, co ona. Tak jak ona nie czuła tego, co inni. Nie mogła wiedzieć, co przeżywa Skoltus uwięziony w jednym ciele z Chochlikiem, czy Sallaros, gdy ćwiczy z żołnierzami. Myśli Mistrza Sindo’rella stanowiły dla niej ciemną otchłań, w którą nie chciała wkraczać, natomiast Bobeeck coraz bardziej się od niej oddalała. Próba zrozumienia innych prowadziła do kłamstwa, że uczucia da się uprościć i racjonalnie wytłumaczyć. A tak naprawdę… była sama. Pojedyncze ziarnko zagubione w piaskach Tatooine. Naiwnie liczyła, że wyrzucając wprost własne myśli, uda jej się uzyskać nić porozumienia. Zapewne oczekiwała zbyt wiele i zawiodła się. To jej wina, nie miała prawa obarczać innych własnymi problemami. Ale potrzebowała pomocy…
Zróbmy to teraz. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.
Nigdy się nie poddawaj. Odwaga to stawianie czoła lękom, nie brak odczuwania strachu.
Nie będę okazywać strachu, gdy inni oczekują ode mnie siły.
Będę przy tobie jak będziesz zasypiać, będę przy tobie przy operacji i będę przy tobie jak będziesz się budziła.
Dobrze, że poleciał. Nie chciała okazywać przy nim słabości. Była jego nauczycielką, drogowskazem postępowania. Musiał widzieć w niej wzór do naśladowania, a nie dziewczynę w jego wieku, starającą się udawać dorosłą.
Zeszła na dół, gdzie czekali na nią doktor Acota, Mistrz Sallaros oraz kilka innych osób potrzebnych podczas operacji. Położyła się na stole, uśmiechnęła się do Salla i uścisnęła jego dłoń.
Jestem gotowa.
”Lecę […]”
Owszem, poleciał. Jak zwykle. Bez wcześniejszego uprzedzenia, bez pożegnania. Jakby nie rozumiał, że w każdej chwili to miejsce może po prostu przestać istnieć. Trwała wojna, od której oni zostali odcięci. Nie, to my sami się odseparowaliśmy. Zostaliśmy na uboczu. Po co gromadzić siły, skoro niedługo nie będzie już o co walczyć? Jej jedyna ostoja, miejsce, które uważała niemal za wieczne i niezniszczalne - świątynia na Tython - została zburzona i zdruzgotana w drobny pył. Walka o pokój stała się pustym hasłem. Staliśmy się najemnikami, nie żołnierzami. To bolało.
”[…] martw się […]”
Miała dostatecznie dużo problemów do zmartwień. Zapasy żywności wciąż się kurczyły, trzeba było co chwila szukać nowych dostawców. Do tego porwanie Mistrzyni Meyshi, powrót ojca Shurr, choroba Skola… i operacja. Wiedziała, że…
”[…] będzie.”
… się bała. Jak nigdy dotąd. Na samą myśl ręce jej drżały, nogi odmawiały posłuszeństwa. To nie lęk przed złączeniem z Mocą powodował u niej paraliżujący strach. To, co przerażało ją najbardziej, to znieczulenie. Brak władzy nad swoim ciałem. Zachować świadomość, ale do końca życia nie móc już nic zdziałać. Te chwile, w których sekundy trwały godziny, dawały jej zbyt wiele czasu na rozterki i niechciane myśli. Niejednokrotnie miała okazję przeżywać operacje, które nigdy nie wiązały się z niczym pozytywnym. Tyle osób starało się utrzymać ją przy życiu. Jaki tego był sens?
”I zaufaj mi!”
Witma uśmiechnęła się. Zapomniała, że bez względu na liczbę przyjaciół wkoło, na polu bitwy każdy jest sam. Każdy umiera samotnie. Jakież znaczenie miała ufność w przyjaciół, skoro nie są oni wszechwładni? Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Sama musiała dźwigać swój ciężar. Nikt nie czuł tego samego, co ona. Tak jak ona nie czuła tego, co inni. Nie mogła wiedzieć, co przeżywa Skoltus uwięziony w jednym ciele z Chochlikiem, czy Sallaros, gdy ćwiczy z żołnierzami. Myśli Mistrza Sindo’rella stanowiły dla niej ciemną otchłań, w którą nie chciała wkraczać, natomiast Bobeeck coraz bardziej się od niej oddalała. Próba zrozumienia innych prowadziła do kłamstwa, że uczucia da się uprościć i racjonalnie wytłumaczyć. A tak naprawdę… była sama. Pojedyncze ziarnko zagubione w piaskach Tatooine. Naiwnie liczyła, że wyrzucając wprost własne myśli, uda jej się uzyskać nić porozumienia. Zapewne oczekiwała zbyt wiele i zawiodła się. To jej wina, nie miała prawa obarczać innych własnymi problemami. Ale potrzebowała pomocy…
Zróbmy to teraz. Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.
Nigdy się nie poddawaj. Odwaga to stawianie czoła lękom, nie brak odczuwania strachu.
Nie będę okazywać strachu, gdy inni oczekują ode mnie siły.
Będę przy tobie jak będziesz zasypiać, będę przy tobie przy operacji i będę przy tobie jak będziesz się budziła.
Dobrze, że poleciał. Nie chciała okazywać przy nim słabości. Była jego nauczycielką, drogowskazem postępowania. Musiał widzieć w niej wzór do naśladowania, a nie dziewczynę w jego wieku, starającą się udawać dorosłą.
Zeszła na dół, gdzie czekali na nią doktor Acota, Mistrz Sallaros oraz kilka innych osób potrzebnych podczas operacji. Położyła się na stole, uśmiechnęła się do Salla i uścisnęła jego dłoń.
Jestem gotowa.
Maginia- Zarząd Tarczy
- Liczba postów : 483
Join date : 24/04/2015
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach