Jak rodzice
Strona 1 z 1
Jak rodzice
To już był kolejny dzień ich wyprawy. Białowłosy Jedi posłał Eseba i Gritlena z zadaniem czuwania nad Talymem i Witmą. Po prostu nie chciał, żeby zrobili coś głupiego. Świeżo pasowany mistrz nie ujawniał jeszcze nikomu swojej tożsamości, nie chciał zdejmować maski ze względu na panującą dookoła temperaturę, która mu bardzo przeszkadzała. Przez te lata spędzone na Hoth przywykł już do chłodu i ujemnych temperatur. Wiedział, jak się w takim środowisku zachowywać, aby przetrwać, a ciepło większości planet czasami go rozpraszało. Z tego powodu skonstruował już dawno temu pancerz, który połączył ze swoimi szatami i systemem chłodzącym - aby czuć się komfortowo w każdych warunkach.
Gdy statek oderwał się od ziemi, niebieskoskóry Jedi od razu uruchomił radar, aby zlokalizować statek Arduna Kotha i móc z bezpiecznej odległości za nim podążać, nie wywołując żadnych podejrzeń. Droid świetnie dawał sobie radę z pilotowaniem, nawet na tak wielką odległość, jaka dzieliła dwa pojazdy między sobą. Dwójka Jedi spędziła podróż w niemal całkowitej ciszy, dopóki nie dotarli na Rakatę. Ich statek w porównaniu do tego, który śledzili był kilkukrotnie mniejszy, przez co wylądowali bez większego problemu. Nie mogli dać się uwieść urokom planety - piaszczystym plażom, krystalicznie czystej wodzie...i wrakom innych statków.
Nie mieli czasu na rozbicie obozu zaraz po wylądowaniu. Musieli kontynuować zadanie. Eseb wypuścił wiązki Mocy, aby móc zlokalizować dwójkę młodych Jedi gdzieś w innej części planety. Na ich szczęście - nie byli raczej daleko. Podążając w kierunku "źródła", ciągnęli swoimi długimi szatami po ziemi, zbierając błoto i ziemię. Zawsze zadbany pancerz Chissa zaczął zdobywać nowe plamy na swoich srerbrnych elementach, a jego miecz świetlny ciągle pozostawał przyłączony do rękawicy. Właśnie to uwielbiał w swoim pancerzu. Był bardzo wygodny, jego broń zawsze miał...dosłownie pod ręką, więc zyskiwał w ten sposób przewagę zaskoczenia. Gdy tylko poczuł, że źródło jest naprawdę blisko, uniósł dłoń w geście zatrzymania się i przystanął na krawędzi klifu. Ze statku wychodzili niektórzy członkowie załogi Kotha i zaczęli rozglądać się po okolicy. Byli też ich podopieczni, stali gdzieś cały czas z tyłu, więc nie było ciężko zgubić ich z oczu. Narazie przystanęło na cichej obserwacji z daleka. Nie ruszała ich szybka śmierć jednego z żołnierzy i pomysł z wysadzeniem ściany. Czatowali tak do momentu, gdy wszyscy wrócili na statek.
Rozbili obóz w głębi dżungli. Noc się zbliżała, stawało się coraz chłodniej, a wilgoć też dawała we znaki. Nie spodobało się to Gritlenowi, który ciągle wydawał się być przejęty losem swoich kart. Eseb opuścił Gritlena, żeby pobyć przez chwilę sam na sam ze swoimi myślami. Gdzieś między drzewami złapał go ostry ból głowy, a potem wizja. Słyszał tysiące, nie, miliony głosów krzyczące jednocześnie, jakieś nieznane mu statki, kilka planet i bomby. Gdy tylko ustała, wrócił do obozu, gdzie przywitał go jego kompan.
-Cześć spowrotem. - Powiedział wygrzewający się przy ognisku Gritlen.
Chiss kiwnął w odpowiedzi głową i usiadł na pieńku z drugiej strony ogniska.
-Zaczynam się martwić o tę dwójkę. Po prostu czuję, że już niedługo zrobią coś naprawdę głupiego.
-Na pewno, pytanie powinno brzmieć: kiedy? - Gritlen uniósł wzrok, tasując znudzony swoje karty.
-Tego nie wiem. Musimy czuwać, poza tym... - Nagle wturował mu jego towarzysz.
-Słyszeliśmy, że mają jakieś wizje. No i ta świątynia. Aż od niej cuchnie ciemną stroną. – Wtrącił Gritlen właśnie, pociągając przy ostatnich słowach nosem, jakby ten swąd czuł mimo odległości, jaka go dzieliła od tego miejsca.
-Wracając...Moc coraz częściej wysyła mi jakieś wizje. I to mnie właśnie niepokoi. One nie są nawet jasne. Masa symboli, każdy coś oznacza. A ostatnia wizja...To coś...Okropnego. Jest nieuniknione, że za jakiś czas umrze miliony istnień...Jednocześnie. Straszna wizja, ale musimy pamiętać, że w każdej jest choć ziarno prawdy. A nie możemy zrobić nic innego jak się na to przygotować.
-Jesteś pewien? Może to tylko cień wspomnień z Ziost? Imperator urządził tam niezłą masakrę.
-To zupełnie...nie to. To co innego. Odczułbym, gdyby dotyczyło to przeszłości. Chodzi o to, co się wydarzy.
-Zakuul? Może pracują nad jakąś super bronią?
-Prawdopodobnie. Wojna dopiero raczkuje, a my musimy być gotowi już teraz, na to, co się wydarzy. Inaczej Galaktykę może spotkać najgorsze. Narazie wymyślmy jak bezpiecznie zabrać młodzików. Ten cały Koth naraża ich na niebezpieczeństwo, a nie możemy sobie pozwolić na stratę choćby jednego Jedi. Nie po tym, co działo się na Tythonie.
-Ten kapitan szuka swojej matki...Może pójdziemy tam za nich i po prostu podrzucimy ją gdzieś bliżej wejścia?
-Nie, nie...To zły pomysł...Może tak...Telepatia? Są jeszcze młodzi, uda nam się dotrzeć do ich umysłów i się z nimi skontaktować. Szczególnie z tym togrutaninem. Jest dopiero padawanem, do tego młodym. Z drugiej strony, nie znam się z żadną osobą z tej dwójki, więc ciężej będzie mi rozpoznać konkretnie ich.
-Możliwe, że mnie skojarzą. W końcu, często kręciłem się w ich środowisku, w Tarczy. Zobaczymy, zobaczymy.
Chiss nagle się zerwał i podszedł do piekącego się mięsa. Urwał kawałek i zdjął maskę, zajadając się pieczenią ze smakiem. Gritlen spojrzał na niego, zaskoczony tym, że wreszcie ujawnił swoje oblicze.
-A więc to tłumaczy twoją niechęć do ognia.
Eseb nawet nie zwrócił uwagi na komentarz, a zaczął kontynuować swoje rozmyślanie na temat tego, jak dotrzeć do młodych Jedi.
-Telepatia. Zostajemy przy tym. To najdyskretniejszy i najbezpieczniejszy sposób. Nie narazimy się, ujawniając swoją obecność innym członkom załogi. Rozumiem, chcieli pomóc...
-...ale to idzie za daleko. – Dokończył za niebieskoskórego mężczyznę Gritlen.
-Poczekamy aż będą chcieli ruszyć dalej. Niech nacieszą się swoją „przygodą życia” póki mogą.
-Taaa...Przygoooodą. – Zaśmiał się człowiek, dalej skupiając uwagę na swoich cennych kartach.
-Nie ma co się śmiać. Też pakowałem się w kłopoty, gdy byłem w ich wieku. – Rzucił Chiss, zanim ziewnął dość głośnie. – Wygląda na to, że czas odpocząć. Kto bierze pierwszą wartę?
-Prześpij się. – Powiedział znacząco Gritlen, siadając nieco bliżej ogniska. –Branoc.
-Dobrej nocy.
Eseb usiadł na materacu, który był schowany pod prowizorycznym namiotem, położył się, odkładając swój miecz świetlny na bok i zamknął oczy, dając się porwać snu.
Gdy statek oderwał się od ziemi, niebieskoskóry Jedi od razu uruchomił radar, aby zlokalizować statek Arduna Kotha i móc z bezpiecznej odległości za nim podążać, nie wywołując żadnych podejrzeń. Droid świetnie dawał sobie radę z pilotowaniem, nawet na tak wielką odległość, jaka dzieliła dwa pojazdy między sobą. Dwójka Jedi spędziła podróż w niemal całkowitej ciszy, dopóki nie dotarli na Rakatę. Ich statek w porównaniu do tego, który śledzili był kilkukrotnie mniejszy, przez co wylądowali bez większego problemu. Nie mogli dać się uwieść urokom planety - piaszczystym plażom, krystalicznie czystej wodzie...i wrakom innych statków.
Nie mieli czasu na rozbicie obozu zaraz po wylądowaniu. Musieli kontynuować zadanie. Eseb wypuścił wiązki Mocy, aby móc zlokalizować dwójkę młodych Jedi gdzieś w innej części planety. Na ich szczęście - nie byli raczej daleko. Podążając w kierunku "źródła", ciągnęli swoimi długimi szatami po ziemi, zbierając błoto i ziemię. Zawsze zadbany pancerz Chissa zaczął zdobywać nowe plamy na swoich srerbrnych elementach, a jego miecz świetlny ciągle pozostawał przyłączony do rękawicy. Właśnie to uwielbiał w swoim pancerzu. Był bardzo wygodny, jego broń zawsze miał...dosłownie pod ręką, więc zyskiwał w ten sposób przewagę zaskoczenia. Gdy tylko poczuł, że źródło jest naprawdę blisko, uniósł dłoń w geście zatrzymania się i przystanął na krawędzi klifu. Ze statku wychodzili niektórzy członkowie załogi Kotha i zaczęli rozglądać się po okolicy. Byli też ich podopieczni, stali gdzieś cały czas z tyłu, więc nie było ciężko zgubić ich z oczu. Narazie przystanęło na cichej obserwacji z daleka. Nie ruszała ich szybka śmierć jednego z żołnierzy i pomysł z wysadzeniem ściany. Czatowali tak do momentu, gdy wszyscy wrócili na statek.
Rozbili obóz w głębi dżungli. Noc się zbliżała, stawało się coraz chłodniej, a wilgoć też dawała we znaki. Nie spodobało się to Gritlenowi, który ciągle wydawał się być przejęty losem swoich kart. Eseb opuścił Gritlena, żeby pobyć przez chwilę sam na sam ze swoimi myślami. Gdzieś między drzewami złapał go ostry ból głowy, a potem wizja. Słyszał tysiące, nie, miliony głosów krzyczące jednocześnie, jakieś nieznane mu statki, kilka planet i bomby. Gdy tylko ustała, wrócił do obozu, gdzie przywitał go jego kompan.
-Cześć spowrotem. - Powiedział wygrzewający się przy ognisku Gritlen.
Chiss kiwnął w odpowiedzi głową i usiadł na pieńku z drugiej strony ogniska.
-Zaczynam się martwić o tę dwójkę. Po prostu czuję, że już niedługo zrobią coś naprawdę głupiego.
-Na pewno, pytanie powinno brzmieć: kiedy? - Gritlen uniósł wzrok, tasując znudzony swoje karty.
-Tego nie wiem. Musimy czuwać, poza tym... - Nagle wturował mu jego towarzysz.
-Słyszeliśmy, że mają jakieś wizje. No i ta świątynia. Aż od niej cuchnie ciemną stroną. – Wtrącił Gritlen właśnie, pociągając przy ostatnich słowach nosem, jakby ten swąd czuł mimo odległości, jaka go dzieliła od tego miejsca.
-Wracając...Moc coraz częściej wysyła mi jakieś wizje. I to mnie właśnie niepokoi. One nie są nawet jasne. Masa symboli, każdy coś oznacza. A ostatnia wizja...To coś...Okropnego. Jest nieuniknione, że za jakiś czas umrze miliony istnień...Jednocześnie. Straszna wizja, ale musimy pamiętać, że w każdej jest choć ziarno prawdy. A nie możemy zrobić nic innego jak się na to przygotować.
-Jesteś pewien? Może to tylko cień wspomnień z Ziost? Imperator urządził tam niezłą masakrę.
-To zupełnie...nie to. To co innego. Odczułbym, gdyby dotyczyło to przeszłości. Chodzi o to, co się wydarzy.
-Zakuul? Może pracują nad jakąś super bronią?
-Prawdopodobnie. Wojna dopiero raczkuje, a my musimy być gotowi już teraz, na to, co się wydarzy. Inaczej Galaktykę może spotkać najgorsze. Narazie wymyślmy jak bezpiecznie zabrać młodzików. Ten cały Koth naraża ich na niebezpieczeństwo, a nie możemy sobie pozwolić na stratę choćby jednego Jedi. Nie po tym, co działo się na Tythonie.
-Ten kapitan szuka swojej matki...Może pójdziemy tam za nich i po prostu podrzucimy ją gdzieś bliżej wejścia?
-Nie, nie...To zły pomysł...Może tak...Telepatia? Są jeszcze młodzi, uda nam się dotrzeć do ich umysłów i się z nimi skontaktować. Szczególnie z tym togrutaninem. Jest dopiero padawanem, do tego młodym. Z drugiej strony, nie znam się z żadną osobą z tej dwójki, więc ciężej będzie mi rozpoznać konkretnie ich.
-Możliwe, że mnie skojarzą. W końcu, często kręciłem się w ich środowisku, w Tarczy. Zobaczymy, zobaczymy.
Chiss nagle się zerwał i podszedł do piekącego się mięsa. Urwał kawałek i zdjął maskę, zajadając się pieczenią ze smakiem. Gritlen spojrzał na niego, zaskoczony tym, że wreszcie ujawnił swoje oblicze.
-A więc to tłumaczy twoją niechęć do ognia.
Eseb nawet nie zwrócił uwagi na komentarz, a zaczął kontynuować swoje rozmyślanie na temat tego, jak dotrzeć do młodych Jedi.
-Telepatia. Zostajemy przy tym. To najdyskretniejszy i najbezpieczniejszy sposób. Nie narazimy się, ujawniając swoją obecność innym członkom załogi. Rozumiem, chcieli pomóc...
-...ale to idzie za daleko. – Dokończył za niebieskoskórego mężczyznę Gritlen.
-Poczekamy aż będą chcieli ruszyć dalej. Niech nacieszą się swoją „przygodą życia” póki mogą.
-Taaa...Przygoooodą. – Zaśmiał się człowiek, dalej skupiając uwagę na swoich cennych kartach.
-Nie ma co się śmiać. Też pakowałem się w kłopoty, gdy byłem w ich wieku. – Rzucił Chiss, zanim ziewnął dość głośnie. – Wygląda na to, że czas odpocząć. Kto bierze pierwszą wartę?
-Prześpij się. – Powiedział znacząco Gritlen, siadając nieco bliżej ogniska. –Branoc.
-Dobrej nocy.
Eseb usiadł na materacu, który był schowany pod prowizorycznym namiotem, położył się, odkładając swój miecz świetlny na bok i zamknął oczy, dając się porwać snu.
Isminah- Smuggler
- Liczba postów : 173
Join date : 24/12/2015
Age : 26
Skąd : tak
Re: Jak rodzice
Eseb obudził się wcześnie rano, nie do końca przyzwyczajony do temperatury jaka panowała na planecie. Zerwał się do góry i szybko tego pożałował – fala ciepła zmierzyła się przeciwko chłodo-lubnemu Chissowi, wywołując u niego ból głowy. Nie zignorował tego, ale przysiadł w pozycji medytującej i oddał się temu procesowi, by ukoić ból, a przy okazji zyskać spokój ducha na kilka kolejnych godzin. Gdy uporał się z tym, wstał i rozejrzał się. Gritlena nie widział, prawdopodobnie sam był zajęty swoją medytacją gdzieś w lesie, lub szukał jedzenia. Eseb wrócił do namiotu po swój ekwipunek – maskę i miecz świetlny. Broń przyczepił do swojej rękawicy, jak zawsze, a potem nałożył maskę, która połączyła się z resztą systemu jego pancerza.
Od razu zrobiło mu się znacznie zimniej, na tyle, by było mu przyjemnie. Wziął głęboki wdech i spojrzał na upieczone mięso, które zostało na ruszcie jeszcze z wczoraj, o dziwo całe. Urwał kawałek i uchylił nieco maskę, aby na szybko zjeść śniadanie. Po posiłku Chiss zaczął swój spacer po najbliższej okolicy. Widoki, dźwięk, zapachy, koiło go to, a przy okazji pocieszało. W głębi siebie był zachwycony tym miejscem, nawet jeśli była to planeta domowa rasy, która podbiła i zniewoliła sporą część Galaktyki. Nie przepadał za badaniem historii różnych miejsc, ale wiedział, że podróż jego i Gritlena na pewno dodałaby kilka wpisów do archiwów Jedi o tym miejscu. W trakcie swojego spaceru szedł wzdłuż krystalicznie czystej rzeczki, płynącej spokojym strumieniem. W tym miejscu zdjął maskę, bo woda i wiatr dookoła niej oddawał przyjemny chłód, szczególnie wciągany nosem pieścił nozdrza od wewnątrz. Idąc wzdłuż tej wody, wszedł na podwyższenie, z którego ona spadała, tworząc mały wodospad. Przysiadł na kamieniu, spoglądając w czyste, niebieskie niebo i wziął głęboki wdech, zanim zamknął oczy i delikatnie się skulił. Oczyścił swój umysł i dał się ponieść Mocy. Wyjątkowo dzisiaj ta nic dla niego nie miała – żadnej wizji, kompletnie nic. Był uradowany tym faktem, ponieważ wizje, które miewał, często zwiastowały coś złego. Po około godzinie spędzonej na medytacji w swojej "oazie" zaczął wracać do obozu. Widział już obóz i siedzącego przy ognisku Gritlena. Postanowił jednak go minąć i klifem udać się nad świątynię, żeby zobaczyć, czy nic się nie zmieniło. Statek tak jak stał, tak stoi, a dookoła nie dzieje się nic podejrzanego. Niebieskoskóry Jedi znowu zamknął oczy i wypuścił wici Mocy, szukając czyjejkolwiek sygnatury w pobliżu. Poza swoim towarzyszem poczuł dwa punkty, jeden silniejszy, a drugi słabszy. Szybka kalkulacja, to na pewno jego podopieczni, którzy o nim jeszcze nie wiedzieli. Próbował sięgnąć umysłu padawana, ale ten wydawał się niedostępny, czymś zakłopotany.
Eseb tymczasowo odpuścił, ale dzięki odnalezieniu go w Mocy mógł już swobodnie nawiązać kontakt z Talymem. Znowu mijając obóz łukiem zaczął schodzić w dół i przystanął przed statkiem. Ponownie puścił wici, żeby dosięgnąć togrutanina, tym razem skutecznie. Poprosił go o wyjście przed statek, aby mogli spotkać się w cztery oczy. Nagle klapa się otworzyła, a na niej stanął młody Jedi, trochę niepewny tej decyzji na widok Eseba. W końcu, był dość wysoki i umięśniony, a do tego jego maska może dla niektórych wyglądać niepokojąco. Eseb zaczął rozmowę z padawanem, tłumacząc mu, że jest tutaj jeszcze jeden Jedi i we dwójkę muszą zabrać i go i jego mistrzynię. Chiss uparcie powtarzał, że nie mogą wejść do świątyni, gdy zza jego pleców wynurzył się Gritlen, witając dwójkę i dołączając do rozmowy, która tak naprawdę trwała tylko chwilę. Był już późny wieczór, dlatego Eseb pozwolił sobie na zdjęcie maski i uchylenie rąbka tajemnicy Talymowi, który na pewno chciał trochę więcej wyjaśnień. Po rozmowie, padawan tylko rzucił informacją, że przekaże to swojej mistrzyni, tymczasem Eseb wraz z jego towarzyszem wrócili do obozu. Tym razem to niebieskoskóry przejął wartę, gdy hazardzista odpłynął we śnie.
Eseb chodził wokół okolicy obozu, analizując obecną sytuację, w jakiej się znajdują, rzucając od czasu do czasu wzrokiem na obóz, czy nic się tam nie dzieje. Musieli zabrać Talyma i Witmę, ale przy okazji zbadać to, co jest w środku, bo z rozmowy z młodym dowiedział się, że w świątyni jest coś, co nie może się wydostać na zewnątrz, dlatego przysiągł mu, że wejdzie tam i nieważne co, zniszczy to. Komunikatory dalekozasięgowe nie działały na tej planecie bez odpowiedniego wzmocnienia, a do tego zakon jest w rozsypce po kolejnym szturmie na świątynię Jedi na Tythonie. Jedi rozproszyli się po całej Galaktyce, zakładając enklawy, grupy, oddziały i tym podobne. Wszyscy kiedyś się zjednoczą, by stanąć twarzą w twarz z Zakuul, które tymczasowo ma sporą przewagę tak nad Imperium jak i Republiką. Eseb wyrwał się z tej myśli i pokiwał głową. Jeżeli razem z Gritlenem mają zapobiec temu, co jest ukryte wewnątrz świątyni, będą musieli narazić swoją dyskrecję i ujawnić się reszcie załogi, bez względu na koszt, jaki poniosą. Zaczęło świtać, a Gritlen już się obudził i wyruszył na swój poranny spacer. Eseb zmęczony rozmyślaniem udał się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno spał jego towarzysz i dał się porwać snu, pełnemu przemyśleń minionego dnia.
Od razu zrobiło mu się znacznie zimniej, na tyle, by było mu przyjemnie. Wziął głęboki wdech i spojrzał na upieczone mięso, które zostało na ruszcie jeszcze z wczoraj, o dziwo całe. Urwał kawałek i uchylił nieco maskę, aby na szybko zjeść śniadanie. Po posiłku Chiss zaczął swój spacer po najbliższej okolicy. Widoki, dźwięk, zapachy, koiło go to, a przy okazji pocieszało. W głębi siebie był zachwycony tym miejscem, nawet jeśli była to planeta domowa rasy, która podbiła i zniewoliła sporą część Galaktyki. Nie przepadał za badaniem historii różnych miejsc, ale wiedział, że podróż jego i Gritlena na pewno dodałaby kilka wpisów do archiwów Jedi o tym miejscu. W trakcie swojego spaceru szedł wzdłuż krystalicznie czystej rzeczki, płynącej spokojym strumieniem. W tym miejscu zdjął maskę, bo woda i wiatr dookoła niej oddawał przyjemny chłód, szczególnie wciągany nosem pieścił nozdrza od wewnątrz. Idąc wzdłuż tej wody, wszedł na podwyższenie, z którego ona spadała, tworząc mały wodospad. Przysiadł na kamieniu, spoglądając w czyste, niebieskie niebo i wziął głęboki wdech, zanim zamknął oczy i delikatnie się skulił. Oczyścił swój umysł i dał się ponieść Mocy. Wyjątkowo dzisiaj ta nic dla niego nie miała – żadnej wizji, kompletnie nic. Był uradowany tym faktem, ponieważ wizje, które miewał, często zwiastowały coś złego. Po około godzinie spędzonej na medytacji w swojej "oazie" zaczął wracać do obozu. Widział już obóz i siedzącego przy ognisku Gritlena. Postanowił jednak go minąć i klifem udać się nad świątynię, żeby zobaczyć, czy nic się nie zmieniło. Statek tak jak stał, tak stoi, a dookoła nie dzieje się nic podejrzanego. Niebieskoskóry Jedi znowu zamknął oczy i wypuścił wici Mocy, szukając czyjejkolwiek sygnatury w pobliżu. Poza swoim towarzyszem poczuł dwa punkty, jeden silniejszy, a drugi słabszy. Szybka kalkulacja, to na pewno jego podopieczni, którzy o nim jeszcze nie wiedzieli. Próbował sięgnąć umysłu padawana, ale ten wydawał się niedostępny, czymś zakłopotany.
Eseb tymczasowo odpuścił, ale dzięki odnalezieniu go w Mocy mógł już swobodnie nawiązać kontakt z Talymem. Znowu mijając obóz łukiem zaczął schodzić w dół i przystanął przed statkiem. Ponownie puścił wici, żeby dosięgnąć togrutanina, tym razem skutecznie. Poprosił go o wyjście przed statek, aby mogli spotkać się w cztery oczy. Nagle klapa się otworzyła, a na niej stanął młody Jedi, trochę niepewny tej decyzji na widok Eseba. W końcu, był dość wysoki i umięśniony, a do tego jego maska może dla niektórych wyglądać niepokojąco. Eseb zaczął rozmowę z padawanem, tłumacząc mu, że jest tutaj jeszcze jeden Jedi i we dwójkę muszą zabrać i go i jego mistrzynię. Chiss uparcie powtarzał, że nie mogą wejść do świątyni, gdy zza jego pleców wynurzył się Gritlen, witając dwójkę i dołączając do rozmowy, która tak naprawdę trwała tylko chwilę. Był już późny wieczór, dlatego Eseb pozwolił sobie na zdjęcie maski i uchylenie rąbka tajemnicy Talymowi, który na pewno chciał trochę więcej wyjaśnień. Po rozmowie, padawan tylko rzucił informacją, że przekaże to swojej mistrzyni, tymczasem Eseb wraz z jego towarzyszem wrócili do obozu. Tym razem to niebieskoskóry przejął wartę, gdy hazardzista odpłynął we śnie.
Eseb chodził wokół okolicy obozu, analizując obecną sytuację, w jakiej się znajdują, rzucając od czasu do czasu wzrokiem na obóz, czy nic się tam nie dzieje. Musieli zabrać Talyma i Witmę, ale przy okazji zbadać to, co jest w środku, bo z rozmowy z młodym dowiedział się, że w świątyni jest coś, co nie może się wydostać na zewnątrz, dlatego przysiągł mu, że wejdzie tam i nieważne co, zniszczy to. Komunikatory dalekozasięgowe nie działały na tej planecie bez odpowiedniego wzmocnienia, a do tego zakon jest w rozsypce po kolejnym szturmie na świątynię Jedi na Tythonie. Jedi rozproszyli się po całej Galaktyce, zakładając enklawy, grupy, oddziały i tym podobne. Wszyscy kiedyś się zjednoczą, by stanąć twarzą w twarz z Zakuul, które tymczasowo ma sporą przewagę tak nad Imperium jak i Republiką. Eseb wyrwał się z tej myśli i pokiwał głową. Jeżeli razem z Gritlenem mają zapobiec temu, co jest ukryte wewnątrz świątyni, będą musieli narazić swoją dyskrecję i ujawnić się reszcie załogi, bez względu na koszt, jaki poniosą. Zaczęło świtać, a Gritlen już się obudził i wyruszył na swój poranny spacer. Eseb zmęczony rozmyślaniem udał się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno spał jego towarzysz i dał się porwać snu, pełnemu przemyśleń minionego dnia.
Isminah- Smuggler
- Liczba postów : 173
Join date : 24/12/2015
Age : 26
Skąd : tak
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach