Ohadi
Strona 1 z 1
Ohadi
Hodim
Czas mijał coraz szybciej. Patrzyłem przed siebie i widziałem jak piękny dzień nadawał światu kolorów. Po chwili się odwracałem i moim oczom ukazywała się zdradziecka noc. I co mogłem zrobić? Przeć do przodu i wypełniać obowiązki, które mimo że zostały mi prawnie odebrane, dalej stanowiły trzon mojego życia.
Tego dnia dostałem wiadomość od pewnej togrutanki, że niedaleko Dzikiego Lasu znowu kręciły się akule. Bestie, które powinienem nienawidzić, a jednak... To były tylko zwierzęta - istoty działające instynktownie.
Wkroczyłem do Dzikiego Lasu. Był wczesny ranek, więc chłód mógł się dawać we znaki. Las nie bardzo przypominał większość terenów na Shili. Najlepszym opisem będzie nazwanie go Zmarłym Lasem Tropikalnym. Nawet kamienie sprawiały wrażenie ulegających truciźnie czasu. Niektóre pnie, choć grube i potężne, potrafiły pękać pod naciskiem stóp. Jedynie lekko wyblakła trawa turu, z jednej strony biała, z drugiej czerwona, utrzymywała moją świadomość, że nadal znajduję się na tej samej planecie. Wracając, próbowałem trafić na ich trop. Wsłuchiwałem się w dźwięki docierające do mnie z każdej strony i...
- Skrapi - do moich montrali dotarł jakiś młody głos - czekaj, nie uciekaj znowu!
Odwróciłem się i dostrzegłem zakapturzoną postać. Młodzieniec był ubrany w najzwyklejsze brunatne szaty. Był niewielkiego wzrostu, może niższy ode mnie o głowę.
- Skrapi, wracaj... - kontynuował poszukiwania nieznajomy. - Hm? - mruknął, gdy mnie dostrzegł.
- Kim jesteś? - zapytałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos brzmi poważnie i jest zrównoważony. Przyzwyczajenia z Zakonu.
- Ja? - rozejrzał się dookoła młody człowiek. Muszę wam powiedzieć, że rasa ta jest rzadko spotykana w moich rejonach. - Szukam mojego Liska.
- Liska? - Zmarszczyłem brwi.
- To taki mały czerwony stworek, z dużymi oczyma. Przypomina z wyglądu płaza na dwóch nogach.
- Rozumiem... I zapuścił się w te rejony.
- Uciekł mi i go goniłem.
Cmoknąłem zębami na wyraz niezadowolenia. Fakt, że jakieś małe stworzenie zgubiło się w Dzikim Lesie...
- Co się stało? - zapytał chłopak, widząc moje zachowanie.
- Jeżeli dopadnie go jakiś akul, to może się źle skończyć dla twojego Liska.
Zmierzyłem tę obcą osobę i po chwili podałem jej dłoń.
- Hodim Tasses - przedstawiłem się. - A ty?
- Erun, Erun Koth - odpowiedział, ściskając moją rękę.
- Rzadko widujemy tutaj ludzi - stwierdziłem, jakby chcąc po części uświadomić o tym Eruna.
- Widujecie? To znaczy jest tu ktoś oprócz ciebie?
- Akurat tutaj nie... - odparłem, spoglądając na przysłaniające niebo korony drzew. - Ale niektóre wioski tętnią życiem... Chodź - dodałem po chwili, machając mu ręką na zachętę. - Poszukamy twojego Liska i przy okazji opowiesz mi o sobie.
Nie miałem wyboru. Mogłem zostać wyrzucony z Zakonu Jedi, ale Zakon ze mnie już nie. Nadal byłem strażnikiem pokoju i obrońcą Galaktyki. Musiałem pomagać tym, którzy tego potrzebowali. Kim bym w takim razie się okazał, gdybym zignorował Eruna?
- Więc jak się tutaj znalazłeś? - zapytałem, mijając razem z nim ogromne pnie i skały Dzikiego Lasu.
- To można powiedzieć zbieg okoliczności.
- Zbieg okoliczności? - Nie dowierzałem.
- Przypadek że tu jestem.
- Hm... - Dobrze znałem prawa Mocy i takie stwierdzenia mnie nie przekonywały. - Nie ma czegoś takiego jak przypadek, Erunie.
Rozejrzałem się dookoła, próbując odnaleźć Liska.
- Jedni mówią że nie, jedni mówią że tak - rzekł Erun.
W tym momencie dostrzegłem coś na ziemi. Złapałem jej odrobinę w palce i powąchałem. Może to wyglądać nieprzyjemnie, ale uwierzcie mi - uciekając przed akulami posunęlibyście się do gorszych rzeczy. Ziemia była mokra i czuć było odór łap „słynnych” stworzeń.
- Tak... Znajdowały się tutaj bestie akul - rzekłem.
- Jeśli złapał Skrapiego, to będzie problem.
Pokiwałem mu w odpowiedzi głową i ruszyliśmy dalej.
- Tak więc trzeba go odnaleźć przed zmrokiem - rzucił młodzieniec.
- Myślę, że mamy nawet mniej czasu, niż do zmroku - uświadomiłem go. Po tych słowach rzucił mi się w oczy mały przedmiot wystający spod szaty Eruna. - Jesteś Jedi?
Młodzieniec podrapał się po głowie i pokiwał nią z lekkim uśmiechem. Wiadomość ta i na mojej twarzy wywołała ledwo widoczny uśmiech.
- Niech zgadnę - zastanowił się Erun - nie schowałem miecza, no i te szaty...
Westchnąłem, kiedy pewne obszary mojego mózgu zaczęły pracować na nowo.
- Dokładnie tak - powiedziałem. - Od razu mi się przypomniały czasy, kiedy byłem w twoim wieku - rzekłem z uśmiechem i odrobiną żalu w oku. - Tak właściwie to ile masz lat, młodzieńcze?
- Tutaj akurat nie boję się pokazywać, kim jestem. Szesnaście - odpowiedział na moje pytanie. - I nie musisz mi mówić młodzieńcze - dodał po chwili. - Czuję się trochę nieswojo. Wystarczy Erun.
- Jak sobie życzysz, Erunie - powiedziałem, kiedy z oddali dotarł do mnie dźwięk cichego powarkiwania. - Słyszysz to?
Jedi Koth kiwnął mi głową.
- Są blisko - skomentowałem, wysłuchując swoimi montralami przybliżoną odległość od źródła dźwięku. - Łap miecz w dłoń.
Odczepiłem swój miecz, ale postanowiłem go jeszcze nie włączać. Kiedy spojrzałem na Eruna, ten stał już w gotowości, również nie odpalając swojego oręża.
Przed nami były dwie drogi. Znałem każdą z nich. Jedna prowadziła do mrocznych i niebezpiecznych części lasu, a druga do wyjątkowo niewielkiej i wyjątkowo pustej polany, po której środku znajdywała się niska kamienna płyta. Zamknąłem na moment oczy, by móc się lepiej skupić. Wysłałem przed siebie dwie fale Mocy, a równocześnie byłem otwarty na jeszcze jedną - dźwięk. Wszystkie trzy dotarły do mnie i podpowiedziały równocześnie: „lewo”.
- Za mną - powiedziałem stanowczo po otworzeniu oczu i ruszyliśmy tym tropem.
Okazało się, że mały, czerwony, płaz stoi po środku tej kamiennej płyty, o której wcześniej mówiłem. Nieszczęśliwie to nie on tak powarkiwał. Do Liska zbliżały się trzy akule.
Bestie te są bardzo podobne do stworzeń nexu, z tą różnicą, że są trochę większe i ich ciało pokrywa pomarańczowe futro. Ale tym, co je najbardziej wyróżnia, jest ogromna potężna szczęka. To właśnie z jej zębów, my - togrutanie - tworzymy nasze charakterystyczne ozdoby.
Szybko zatrzymałem Eruna ręką, by nie zwrócił na siebie uwagi zwierząt.
- To twój Lisek? - zapytałem dla pewności.
- Tak. Nie da się ich jakoś uspokoić? - zapytał młody Jedi.
- Uspokoić... Kiedy widzą swoją zdobycz, to nie uspokoją się.
- Rozumiem. Więc trzeba odwrócić ich uwagę i skierować na lepszą zdobycz - czyli na nas.
To byłby dobry pomysł, gdyby nie to że akule były uparte odnośnie swoich ofiar. Mogliśmy robić wiele rzeczy, nawet rzucać w nie kamieniami, ale priorytetem dla nich i tak był Lisek.
- Zrobimy inaczej - stwierdziłem i wyciągnąłem przed siebie dłoń, wykonując tradycyjne ruchy ręki, jakie się wykonuje przy używaniu Mocy. Uniosłem pupila Eruna i odstawiłem obok nas.
Wszystkie trzy akule oglądały się za latającym zwierzaczkiem i kiedy już dotarł do swojego właściciela, bestie zawarczały w naszą stronę.
- Erunie - zacząłem z odpalonym mieczem świetlnym o niebieskiej klindze - jesteś gotowy?
- Tak - odpowiedział krótko, stojąc w gotowości. Okazało się, że i jego ostrze jest tego samego koloru.
Spojrzałem w oczy rozwścieczonych bestii i dostrzegłem ich rządzę głodu. Ujrzałem w nich jeszcze jedną osobę... Akule rzuciły się na nas. Jeden z nich skoczył. Wykorzystałem to i przeturlałem się pod nim. Następnie złapałem go za ogon, zatrzymując jego lot, przez co ten wylądował wprost przed człowiekiem, a nie na nim. Stwór odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie groźnie. W tym samym momencie odepchnąłem Mocą na skały jedną z kreatur zbliżających się do Eruna, by ten zyskał trochę czasu. Młody Jedi wystawił obie ręce, po czym wykonał gest i z całą Mocą zepchnął na bok trzeciego z drapieżników. Skończyło się na tym, że między mną a Erunem był rozdrażniony akul, a dodatkowo po każdej z naszych stron znajdował się jeszcze jeden. Zwierz zaatakowany przez chłopaka zaszarżował w jego stronę. Jedi Koth, by uniknąć ciosu, skoczył na plecy bestii trzymanej przeze mnie, przez co jeszcze bardziej ją rozwścieczył. Już miałem ją uspokoić przy użyciu Zwierzęcej Przyjaźni, ale akul uwolnił ogon z uścisku mojej ręki i stanął na dwóch łapach, by zrzucić z siebie Eruna. Dzięki montralom i docierającym do mnie dźwiękom, przewidziałem natarcie bestii, którą odrzuciłem na skały. Wyciągnąłem w jej stronę miecz świetlny, przez co zwierzę się zatrzymało, bojąc się broni. W międzyczasie chłopak próbował ujarzmić akula, trzymając się jej kurczowo wszystkimi kończynami. Wiedziałem, że to nie zadziała. Musiałem zabić drapieżnika, wbijając mu miecz prosto w brzuch. Umierająca istota jeszcze przez moment balansowała na swojej parze morderczych łap, po czym przygniotła Eruna. Akul, którego wcześniej odciągałem mieczem, skoczył na mnie. Zdążyłem tylko odsunąć się na bok i przeciąć zwierzę, które nawet nie zdążyło wylądować na ziemi.
Został nam ostatni cel. Chciał zagryźć przygniecionego Eruna. Młody Jedi wyciągnął nogi spod akula i po fikołku w tył, stanął twardo na swych kończynach. Wykorzystując zmieszanie drapieżnika, użyłem na nim Kontroli Zwierząt. Tak, jak mówiłem wcześniej - ich się nie da uspokoić. Ale wtedy...
- Erunie... - rzuciłem rozpaczliwie, widząc Kotha stojącego tuż przed paszczą akula i czując, jak bestia wymykała się spod mojej kontroli.
Zwierzę warczało coraz głośniej i wpatrywało się w młodzieńca swoim pełnym głodu wzrokiem. Ogromne było moje zdziwienie, gdy chłopak zamiast uciekać lub wykończyć bestię, podszedł do niej i wyciągnął przed siebie rękę, kładąc ją na nozdrzach potwora.
- Spokojnie kolego, nic ci nie grozi - stwierdził Koth.
Akul już prawie mi się wymknął, kiedy ciało Eruna zaczęło emanować czystą, złotą aurą. Czułem... Czułem jak ten chłopak przesyła do zwierzęcia swoje pozytywne emocje, odzwierciedlające jego ciepły, delikatny uśmiech.
- Zjesz sobie nas kiedy indziej, przyjacielu - rzekł, a bestia zamrugała niepewnie oczyma i pisnęła cicho.
Uśmiechnąłem się do Eruna i puściłem wolno tę o wiele spokojniejszą istotę. Zaraz po tym odbiegła na kilkanaście metrów, odwróciła się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na mojego nowego znajomego, i odbiegła całkowicie. Stwierdziłem, że nie przyda mi się już miecz i przypiąłem go do pasa.
- Widzę w tobie prawdziwy potencjał - powiedziałem, podchodząc do chłopaka z założonymi z tyłu rękoma.
Erun, jak i ja, spojrzeliśmy na dwa martwe ciała. Widziałem smutek w jego oczach i usłyszałem cichy komentarz: - Szkoda.
- Jaki potencjał? - zapytał.
- Drogą Jedi jest rozwiązywanie konfliktów bez przemocy - zacząłem tłumaczyć. - Uspokoiłeś bestię, której nie mógł poskromić były Rycerz Jedi z dziesiątkami bestii jak ta na liście upolowanych. Powiedz mi - jesteś Padawanem czy Rycerzem?
Dopiero teraz zauważyłem, że Lisek całą tę walkę przetrwał, kryjąc się pod płaszczem Eruna. Wyszedł spod niego i skoczył na ziemię, patrząc się na nas swoimi dużymi oczyma.
- A słyszałeś kiedyś o szesnastoletnim rycerzu? - odpowiedział pytaniem na pytanie młody Jedi.
Zaśmiałem się od środka, nie otwierając przy tym ust. Mądre pytanie.
- Podobno jakiś tam kiedyś, kiedyś w Zakonie był - stwierdził Erun.
- Dokładnie tak. - Pokiwałem głową.
- Taka legenda krążyła między Padawanami. Albo Mistrzowie Jedi wymyślili ją po to, żeby młodych podtrzymać na duchu i dać nadzieję.
- Tego nie wiem - odparłem. - Swoją drogą... - Obejrzałem chłopaka. - Nic ci się nie stało?
Erun spojrzał po sobie.
- W porządku. Trochę mnie przygniótł, ale nie na tyle żeby coś mi większego zrobić.
Klęknąłem przed Liskiem. Faktycznie był taki, jakim go opisywał Padawan: mały, czerwony, na dwóch nogach i przypominał płaza. Dopiero teraz dostrzegłem, że to był lisk.
- To twój przyjaciel? - zapytałem, spoglądając pupilowi w oczy.
- Tak, znalazłem go na Belsavis. Chyba go osierocili.
- Hm... - uśmiechnąłem się do stworzenia, po czym wstając, odwróciłem wzrok na Eruna.
- To trochę jak my, Jedi, też jesteśmy w pewnym sensie sierotami - stwierdził chłopak.
- Cóż... - Pochyliłem głowę. - Ja już nie jestem. Chodźmy do mojego namiotu nieopodal. Tutaj nie jest bezpiecznie.
Dotarliśmy do szerokiej sawanny. Gdzieś na horyzoncie było widać szczyty gór i wyższe drzewa Dzikiego Lasu, a wysoko unoszące się słońce ogrzewało nasze plecy.
Trawa turu otaczała mój namiot. Nie było to nic specjalnego. Zbudowałem go z długich, suchych liści, na szkielecie z gliny i grubszych gałęzi. W środku znajdował się drewniany, okrągły stolik i dwa krzesła, wykonane z tych samych materiałów, przy nim. W rogu, na ziemi, leżał mój lekko potargany materac, a przy jednej ze ścian namiotu stała szafka z żywnością.
- Nie mieszkasz w wiosce? - zapytał Erun, wpatrując się w moje stanowisko.
- Czasem tutaj, czasem w wiosce. Muszę bronić mieszkańców przed akulami, a stąd mam do nich najbliżej. - Zastanowiłem się przez moment nad moją wypowiedzią. - Do akuli, oczywiście.
- Rozumiem - skomentował Erun, rozglądając się po szałasie.
- Takie jakby miejsce dowodzenia. - Uśmiechnąłem się do chłopaka. - Zapraszam.
Wyciągnąłem z szafy mój ulubiony owoc. Był on okrągły i czerwony. Wielkością przypominał droida, który podczas treningu wykrywania Mocą razi prądem. W smaku był słodki i przede wszystkim soczysty.
- Miejsce dowodzenia i dowódca z oddziałem w jednej osobie - stwierdził Erun.
- Cóż... Czasami przychodzą tutaj stada, ale to różnie bywa. Zazwyczaj się dzielimy. Lisek to zje? - zapytałem, troszcząc się o gości, których rzadko u siebie spotykam.
- Lisek je prawie wszystko, co jest owocem.
Nawet nie zauważyłem, kiedy pupil znowu wyłonił się spod płaszcza Eruna i podszedł do mnie, próbując doskoczyć do owocu. Oddałem mu go z przyjemnością. Sięgnąłem do swojej szafki po jeszcze jeden i rzuciłem chłopakowi.
- Dzięki niemu szybko odzyskujemy siły - wyjaśniłem.
Padawanowi chyba zasmakowało, sugerując po dużych kęsach, które brał.
- To jak? - zapytałem, siadając na drewnianym krześle.
- Doble - powiedział z kawałkiem ugryzionego kawałka w buzi, aczkolwiek nie o to mi chodziło.
- Opowiesz mi, jak się tutaj znalazłeś?
Erun dosiadł się do mnie.
- Przybyłem tu rok temu - zaczął opowiadać.
- Rok temu? - zdziwiłem się. Nie widziałem i nie słyszałem o tym Padawanie nigdy wcześniej.
- Uciekałem przed Zakuul - wyjaśnił.
Pokiwałem ponuro głową. Nie brałem udziału w walce, która dotyczyła mnie, nawet jeżeli nie byłem już Rycerzem Jedi. Oparłem oba łokcie na stole, splatając dłonie i trzymając je przed twarzą.
- Jak sobie dałeś radę w takiej dziczy? - zapytałem z zainteresowaniem. - Nie spotkałeś w tym czasie nikogo?
- Jak już ci mówiłem na początku, mieszkam w wiosce nieopodal. A raczej ukrywam się tam.
- Och... Uciekło mi najwidoczniej. A przed czym się ukrywasz?
- Raczej „przed kim?” - poprawił mnie Erun, co wywołało we mnie lekkie poczucie winy. - Co prawda Zakuul tutaj nie ma, ale są tu obcy z innych światów, a widok Jedi, których Zakuul tak uparcie szukają, mógłby się pokusić o jakąś nagrodę. Teraz to jesteśmy jak rzadkie okazy zwierzaków: gatunek na wymarciu.
- Hmm... - Zastanowiłem się nad tym. - Nie wiem, jak inne prowincje, ale nasza, od czasów Zakuul, nie wpuszcza prawie nikogo. Trochę z mojego polecenia. Chcemy właśnie uniknąć tych przypadków.
Wieści o ataku Zakuul dotarły do nas szybko. Z każdym dniem dostawałem listę znajomych mi Jedi, którzy przegrali na polu bitwy. Przewidziałem, że nowy przeciwnik postara się unicestwić ich największe zagrożenie - Zakon Jedi. Wniosłem w Ohadi o zaprzestanie przyjmowania obcych osób. Zdawałem sobie sprawę z tego, że każda nieznany osobnik może się okazać w tej sytuacji wrogiem. Nasza wioska na szczęście była ukryta, więc i tak każdy, kto do nas zmierzał, był przez specjalnie wyznaczone do tego osoby wyprowadzany w pole. Ale co do tego chłopca... Mu ufałem.
- Całe szczęście że Pan Darnel się mną zaopiekował - stwierdził Erun.
- Och... Tak, słyszałem o tej rodzinie. Chociaż najwięcej wiem o Kershan Darnel. Miło z ich strony, że się tobą zajęli.
Kershan i Zarshan Darnel to rodzeństwo z pobliskiej wioski. Są togrutanami mniej więcej w moim wieku, czyli blisko czterdziestu lat.
- Właściwie dzięki mistrzyni Kershan tutaj się znalazłem - kontynuował Erun - a ona sama powróciła do światów środka.
Pokiwałem lekko głową, dowiadując się o tym.
- A co z twoim mistrzem? - zapytałem, obawiając się najgorszego.
- Z mistrzynią? Dostaję od niej czasami holowiadomości, ale nie mogę powiedzieć, gdzie jest i co robi. Niedługo do niej dołączę, jak wszystko przygotuje.
- Czyli Kershan Darnel jest twoją mistrzynią? - zdziwiłem się.
- Tak.
- Czyli nie powiesz mi, co przygotowuje?
Nie tylko instynkt Jedi, ale i rozum podpowiadały mi, że coś w tej historii jest nie tak. Erun wcześniej mi mówił, że trafił tutaj przez przypadek, a teraz się okazuje, że Kershan go zostawiła i odleciała.
- Mistrzyni mówiła, żeby nikomu nie mówić.
- Erunie, spójrz mi prosto w oczy. - Opuściłem splecione dłonie na stół, by nie zasłaniać swojej twarzy, i zacząłem mówić poważnie. - To, co zrobiłeś z akulem, było niesamowite. Sam byłem w stanie wyczuć pozytywne emocje, które przekazywałeś zwierzęciu. Nie zatruwaj kłamstwami światła, które w tobie drzemie.
Koth spojrzał się na mnie zrezygnowanym wzrokiem i rzekł: - Przepraszam. Mistrzyni już nie wróciła.
Westchnąłem z zamkniętymi oczami, kiedy moje przypuszczenia prawdopodobnie okazały się prawdziwe.
- Wymyśliłem sobie bajkę - ciągnął Erun - żeby dać sobie nadzieję, że może wróci. Tak, jak mistrzowie wymyślili legendę o szesnastoletnim Rycerzu Jedi.
- Erunie - zacząłem jeszcze raz - okłamując siebie, okłamujesz wszystkich innych. Domyślam się, że to musi być ciężkie. Mój były mistrz zapewne również nie żyje, ale z tego powodu nie możemy zmierzać w dół. Nie tego chcieliby nasi zmarli mistrzowie.
- Masz rację - odparł Padawan. - Jestem sam jak mój Lisek teraz. Zarshan i jego rodzina są dla mnie mili, ale wiem, że na zawsze nie mogę u nich zostań, bo nie tu jest moje miejsce.
Popatrzyłem na niego ze współczuciem. Szkoda mi było tak młodego chłopaka. Nagle wstałem i wyszedłem przed namiot, stojąc z założonymi z tyłu rękoma.
- Podejdź, Erunie - poleciłem, a młodzieniec się posłuchał i stanął obok mnie. - Zamknij oczy. - Zrobiłem to, a wraz ze mną Jedi Koth. - A teraz weź głęboki oddech i dostrzeż otaczającą cię Moc. - Odetchnąłem głęboko.
Erun ponownie wykonał to, co zaleciłem.
Wszystkiemu towarzyszyły cichy szum falującej czerwono-białej trawy turu, łagodny powiew czystego powietrza i ciepłe płomienie słońca, opadające z rozkoszą na nasze twarze.
- Co czujesz? - zapytałem.
- Spokój i harmonię.
Uśmiechnąłem się lekko, czego Padawan zapewne nie zauważył.
- Dokładnie tak. - Otworzyłem oczy i spojrzałem na Eruna. - Pewnie nie muszę ci mówić, że to jest Moc?
Chłopak odwzajemnił uśmiech i powiedział już z większą swobodą w głosie: - Aż taki niedoświadczony to ja nie jestem. Właściwie - dodał po chwili - to jestem w Mocy całkiem dobry.
- Chcę ci po prostu przekazać, że Moc ta jest wszędzie. Nieważne gdzie się znajdziesz. Tym bardziej że Moc jest w tobie: w każdym z nas. A twoja mistrzyni, Kershan Darnel, łącząc się z Mocą, otoczyła nas wszystkich. To znaczy, że gdziekolwiek będziesz, jakkolwiek będziesz się starał i cokolwiek będziesz robił, ona będzie z tobą.
- Zawsze będzie ze mną - dokończył razem z moimi słowami.
Uśmiechnąłem się do niego, zauważając jego inteligencję. Kiwnąłem mu głową i powiedziałem: - Dokładnie tak. Jesteś bardzo mądry, Erunie.
Nie spodziewałem się, że po chwili ten młody Padawan zacznie cytować Kodeks Jedi, którego nie słyszałem z cudzych ust już przez dziesięć lat. Przy okazji się dowiedziałem, że mój dawny znajomy - Mistrz Selvatre - go tego nauczył. Wewnątrz mnie odezwał się śmiech. Od zawsze widziałem w nim przyszłego Mistrza Jedi.
Nagle usłyszałem pytanie, które na nowo przywołało pewne wspomnienia.
- A ty jak tutaj trafiłeś?
Nie ukrywam - moja twarz zrobiła się jeszcze pochmurniejsza.
- Powróciłem tutaj - odpowiedziałem. - Dziesięć lat temu wróciłem do rodziny - do rodzinnych korzeni. Nie minęło wiele czasu, kiedy zostałem wyrzucony z Zakonu za odmawianie służby.
- Nie chciałeś już być w Zakonie?
- Cały czas chciałem być w Zakonie - podkreśliłem - ale połączenie tych dwóch światów stało się niestety niemożliwe. Czasami żałuję swojej decyzji, ale najwidoczniej tego chciała Moc.
„Najwidoczniej tego chciała Moc” - to były słowa, które najczęściej sobie powtarzałem.
- Tęskniłeś za rodziną? - Erun nie zaprzestawał z pytaniami.
- Po części tęskniłem, a po części chciałem poznać. Wróciłem tutaj po dwudziestu jeden latach, więc zdążyło na świat przyjść zupełnie nowe pokolenie. - Spojrzałem przez moment w dół, zdając sobie sprawę z tego, że równocześnie odeszły starsze pokolenia. - Tak, jak mówisz. Tęskniłem.
- Mistrzowie zawsze powtarzali, że powinniśmy się odcinać jak najszybciej od więzi, jakie mieliśmy z naszymi rodzinami.
- Mądrze mówisz, Erunie - zauważyłem. - Tak też powinno się zrobić. Niestety ja temu nie podołałem. Wiadomość o chorobie ojca jeszcze bardziej wszystko spotęgowała. Teraz pilnuję porządku tutaj, na Shili, ratując mieszkańców przed akulami i codziennymi sprawami takimi jak kradzieże, bójki i morderstwa. Tylko już bez tytuły Rycerza Jedi - dodałem z żalem. - A jak wygląda twoja sytuacja?
- Dalej oficjalny Padawan - odpowiedział Erun. - Ale teraz to już nie ma znaczenia. Zakon praktycznie nie istnieje.
Westchnąłem, zdając sobie z tego sprawę.
- Ciężka sytuacja. Zakuul odmieniło świat Jedi. - W tym momencie, patrząc na tego młodego chłopaka, dotarło coś do mnie. - Zawsze marzyłem o takim Padawanie jak ty. Jeżeli Zakon powstanie na nowo, jestem pewny, że zostaniesz szanowanym Mistrzem Jedi.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Mistrzowie nie chwalili mnie aż tak mocno w akademii. Zdarzyło się tam od czasu do czasu „Dobrze się spisałeś”... To może połączymy siły? Pomogę ci z twoimi obowiązkami.
Zdziwiłem się tym pytaniem. Chciałem tego, ale... To było tak, jakby cały świat dawał mi przez cały czas znaki, że nigdy nie dostanę takiej szansy. A tutaj...
- Chcesz mi pomóc z obowiązkami? - próbowałem się upewnić. - Jesteś pewien?
- Czy jestem pewien? Oczywiście że jestem pewien. Może jestem Padawanem, ale Jedi od czwartego roku życia. „Rycerz Jedi nie boi się żadnych wyzwań” - ponownie zacytował słowa, które dobrze znałem. - To takie powiedzenie.
- Coraz bardziej mnie zaskakujesz, Erunie - stwierdziłem. - Tylko musisz wiedzieć, że niektóre wyzwania mogą być naprawdę wyzwaniami.
- To dobrze. Jeśli wyzwanie będzie za duże, to po prostu... będę zwiewał.
Wtedy zaśmiałem się głośniej, niż kiedykolwiek od spotkania Eruna. Nawet od dłuższego czasu... Oczywiście to i tak był mój cichy i spokojny śmiech.
- Kiedyś próbowałem oswoić uxbeasta - kontynuował opowieść. - Zamiast tego coś źle zrobiłem i wyczuł moje mieszane uczucia i zaczął na mnie szarżować. W życiu nie zrobiłem więcej kółek wokół Świątyni, co wtedy.
- Popracujemy nad tym - zapewniłem go. - Tym bardziej, ze nie warto uciekać przed akulami.
- Pewnie - odpowiedział mi. - Tydzień później jeździłem na tym uxbeaście. He, he. Ciekawe czy udało by mi się oswoić rancora. - Zamyślił się.
- Myślę, że z twoimi umiejętnościami jest to możliwe.
- Chyba trudniej oswoić Sitha, niż rancora, co?
- Cóż... Sith to jednak stworzenie rozumne, a rancor to bestia działająca instynktownie. Myślę, że masz rację.
Dopiero wtedy zauważyłem, że od dłuższego czasu z nikim nie rozmawiałem tak swobodnie.
- Erunie - zacząłem - możesz mi powiedzieć, co jest twoim celem?
- To, dlaczego zostałem Jedi? Hmmm...
- Tak?
- To nie jest łatwe pytanie.
- Nie masz celu?
- Zostałem wychowany na Jedi. Wpajano mi wartości Jedi i misję, jaką za sobą niesie zaszczyt bycia członkiem Zakonu Jedi. Czy mam własny wewnętrzny powód, dlaczego to robię? Chyba nie mam - stwierdził po zastanowieniu.
- Czyli po prostu chcesz służyć Zakonowi? - zapytałem podchwytliwie.
- Nie służę Zakonowi.
- Nie?
- Jesteśmy strażnikami pokoju w Galaktyce. Nasza misją jest pomaganie wszystkim istotom w kosmosie - chronić ich przed zakusami sił zła.
Uśmiechnąłem się pod nosem, co zapewne było słabo widoczne.
- I znowu mnie zaskakujesz - rzekłem.
- Chronimy tych, którzy sami nie potrafią się bronić. Niesiemy pokój tam, gdzie swoje szpony zapuściło widmo wojny. No i wspomagamy Republikę. Nie ma Jedi bez Republiki i Republiki bez Jedi.
- Widzę, że Kershan Darnel odpowiednio zadbała o twoją edukację.
- Mistrzyni nauczyła mnie czegoś ważniejszego, niż to, co wyczytałem w archiwach i zapamiętałem z wykładów w Świątyni. Ona pokazała mi świat z perspektywy, o jakiej nie miałem pojęcia. Do Świątyni trafiasz jako berbeć: wychowujesz się i dorastasz w Świątyni, gdzie całym twoim światem jest Zakon i jego okolice. O prawdziwym świecie nie masz zielonego pojęcia. Z mistrzynią to się zmieniło.
- Wyruszaliście na wiele wypraw?
- Tak, mistrzyni była wytrawną dyplomatką, jak i świetną wojowniczką, tak więc mieliśmy różnorodne misje.
Spojrzałem na niego z radością, ale i tęsknotą w oku. Przypomniały mi czasy, kiedy ja i mój mistrz - Crandyrr - wędrowaliśmy, wykonując swoje obowiązki.
- Niedługo zacznie się ściemniać - stwierdziłem. - Chcesz zostać tutaj? Ze mną?
- Jak dasz znać Zarshanowi, żeby mnie nie szukał po nocy to pewnie - odpowiedział Erun.
- Da się to zrobić. Zaraz wyślę mu wiadomość. Jeszcze dzisiaj będziemy musieli tutaj przenocować, ale jutro jest zmiana warty i ktoś nas zastąpi. Wtedy zabiorę cię do wioski i oprowadzę po niej. Zgadzasz się?
- Przecież mieszkam w tej wiosce. Znam ją na pamięć, ale jak chcesz to pewnie.
- Nie powiedziałem, do jakiej wioski. - Mrugnąłem do niego.
- Może potrenujemy rano? - zapytał chłopak. - Dawno z nikim nie ćwiczyłem.
- Oczywiście, Erunie - odpowiedziałem pewnie. - To będzie dla mnie zaszczyt i... Przypomnę sobie parę rzeczy.
Młody Padawan zasnął. Mi sen przychodził z trudem. Noc i dzień mijały dla mnie tak szybko, że nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Oglądałem gwiazdy na czystym shiliańskim niebie i zastanawiałem się, jak to wszystko się potoczy - walka z Zakuul, nowa znajomość - niewiadome, które rzucały nowe światła i cienie na moje życie.
Tego dnia dostałem wiadomość od pewnej togrutanki, że niedaleko Dzikiego Lasu znowu kręciły się akule. Bestie, które powinienem nienawidzić, a jednak... To były tylko zwierzęta - istoty działające instynktownie.
Wkroczyłem do Dzikiego Lasu. Był wczesny ranek, więc chłód mógł się dawać we znaki. Las nie bardzo przypominał większość terenów na Shili. Najlepszym opisem będzie nazwanie go Zmarłym Lasem Tropikalnym. Nawet kamienie sprawiały wrażenie ulegających truciźnie czasu. Niektóre pnie, choć grube i potężne, potrafiły pękać pod naciskiem stóp. Jedynie lekko wyblakła trawa turu, z jednej strony biała, z drugiej czerwona, utrzymywała moją świadomość, że nadal znajduję się na tej samej planecie. Wracając, próbowałem trafić na ich trop. Wsłuchiwałem się w dźwięki docierające do mnie z każdej strony i...
- Skrapi - do moich montrali dotarł jakiś młody głos - czekaj, nie uciekaj znowu!
Odwróciłem się i dostrzegłem zakapturzoną postać. Młodzieniec był ubrany w najzwyklejsze brunatne szaty. Był niewielkiego wzrostu, może niższy ode mnie o głowę.
- Skrapi, wracaj... - kontynuował poszukiwania nieznajomy. - Hm? - mruknął, gdy mnie dostrzegł.
- Kim jesteś? - zapytałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos brzmi poważnie i jest zrównoważony. Przyzwyczajenia z Zakonu.
- Ja? - rozejrzał się dookoła młody człowiek. Muszę wam powiedzieć, że rasa ta jest rzadko spotykana w moich rejonach. - Szukam mojego Liska.
- Liska? - Zmarszczyłem brwi.
- To taki mały czerwony stworek, z dużymi oczyma. Przypomina z wyglądu płaza na dwóch nogach.
- Rozumiem... I zapuścił się w te rejony.
- Uciekł mi i go goniłem.
Cmoknąłem zębami na wyraz niezadowolenia. Fakt, że jakieś małe stworzenie zgubiło się w Dzikim Lesie...
- Co się stało? - zapytał chłopak, widząc moje zachowanie.
- Jeżeli dopadnie go jakiś akul, to może się źle skończyć dla twojego Liska.
Zmierzyłem tę obcą osobę i po chwili podałem jej dłoń.
- Hodim Tasses - przedstawiłem się. - A ty?
- Erun, Erun Koth - odpowiedział, ściskając moją rękę.
- Rzadko widujemy tutaj ludzi - stwierdziłem, jakby chcąc po części uświadomić o tym Eruna.
- Widujecie? To znaczy jest tu ktoś oprócz ciebie?
- Akurat tutaj nie... - odparłem, spoglądając na przysłaniające niebo korony drzew. - Ale niektóre wioski tętnią życiem... Chodź - dodałem po chwili, machając mu ręką na zachętę. - Poszukamy twojego Liska i przy okazji opowiesz mi o sobie.
Nie miałem wyboru. Mogłem zostać wyrzucony z Zakonu Jedi, ale Zakon ze mnie już nie. Nadal byłem strażnikiem pokoju i obrońcą Galaktyki. Musiałem pomagać tym, którzy tego potrzebowali. Kim bym w takim razie się okazał, gdybym zignorował Eruna?
- Więc jak się tutaj znalazłeś? - zapytałem, mijając razem z nim ogromne pnie i skały Dzikiego Lasu.
- To można powiedzieć zbieg okoliczności.
- Zbieg okoliczności? - Nie dowierzałem.
- Przypadek że tu jestem.
- Hm... - Dobrze znałem prawa Mocy i takie stwierdzenia mnie nie przekonywały. - Nie ma czegoś takiego jak przypadek, Erunie.
Rozejrzałem się dookoła, próbując odnaleźć Liska.
- Jedni mówią że nie, jedni mówią że tak - rzekł Erun.
W tym momencie dostrzegłem coś na ziemi. Złapałem jej odrobinę w palce i powąchałem. Może to wyglądać nieprzyjemnie, ale uwierzcie mi - uciekając przed akulami posunęlibyście się do gorszych rzeczy. Ziemia była mokra i czuć było odór łap „słynnych” stworzeń.
- Tak... Znajdowały się tutaj bestie akul - rzekłem.
- Jeśli złapał Skrapiego, to będzie problem.
Pokiwałem mu w odpowiedzi głową i ruszyliśmy dalej.
- Tak więc trzeba go odnaleźć przed zmrokiem - rzucił młodzieniec.
- Myślę, że mamy nawet mniej czasu, niż do zmroku - uświadomiłem go. Po tych słowach rzucił mi się w oczy mały przedmiot wystający spod szaty Eruna. - Jesteś Jedi?
Młodzieniec podrapał się po głowie i pokiwał nią z lekkim uśmiechem. Wiadomość ta i na mojej twarzy wywołała ledwo widoczny uśmiech.
- Niech zgadnę - zastanowił się Erun - nie schowałem miecza, no i te szaty...
Westchnąłem, kiedy pewne obszary mojego mózgu zaczęły pracować na nowo.
- Dokładnie tak - powiedziałem. - Od razu mi się przypomniały czasy, kiedy byłem w twoim wieku - rzekłem z uśmiechem i odrobiną żalu w oku. - Tak właściwie to ile masz lat, młodzieńcze?
- Tutaj akurat nie boję się pokazywać, kim jestem. Szesnaście - odpowiedział na moje pytanie. - I nie musisz mi mówić młodzieńcze - dodał po chwili. - Czuję się trochę nieswojo. Wystarczy Erun.
- Jak sobie życzysz, Erunie - powiedziałem, kiedy z oddali dotarł do mnie dźwięk cichego powarkiwania. - Słyszysz to?
Jedi Koth kiwnął mi głową.
- Są blisko - skomentowałem, wysłuchując swoimi montralami przybliżoną odległość od źródła dźwięku. - Łap miecz w dłoń.
Odczepiłem swój miecz, ale postanowiłem go jeszcze nie włączać. Kiedy spojrzałem na Eruna, ten stał już w gotowości, również nie odpalając swojego oręża.
Przed nami były dwie drogi. Znałem każdą z nich. Jedna prowadziła do mrocznych i niebezpiecznych części lasu, a druga do wyjątkowo niewielkiej i wyjątkowo pustej polany, po której środku znajdywała się niska kamienna płyta. Zamknąłem na moment oczy, by móc się lepiej skupić. Wysłałem przed siebie dwie fale Mocy, a równocześnie byłem otwarty na jeszcze jedną - dźwięk. Wszystkie trzy dotarły do mnie i podpowiedziały równocześnie: „lewo”.
- Za mną - powiedziałem stanowczo po otworzeniu oczu i ruszyliśmy tym tropem.
Okazało się, że mały, czerwony, płaz stoi po środku tej kamiennej płyty, o której wcześniej mówiłem. Nieszczęśliwie to nie on tak powarkiwał. Do Liska zbliżały się trzy akule.
Bestie te są bardzo podobne do stworzeń nexu, z tą różnicą, że są trochę większe i ich ciało pokrywa pomarańczowe futro. Ale tym, co je najbardziej wyróżnia, jest ogromna potężna szczęka. To właśnie z jej zębów, my - togrutanie - tworzymy nasze charakterystyczne ozdoby.
Szybko zatrzymałem Eruna ręką, by nie zwrócił na siebie uwagi zwierząt.
- To twój Lisek? - zapytałem dla pewności.
- Tak. Nie da się ich jakoś uspokoić? - zapytał młody Jedi.
- Uspokoić... Kiedy widzą swoją zdobycz, to nie uspokoją się.
- Rozumiem. Więc trzeba odwrócić ich uwagę i skierować na lepszą zdobycz - czyli na nas.
To byłby dobry pomysł, gdyby nie to że akule były uparte odnośnie swoich ofiar. Mogliśmy robić wiele rzeczy, nawet rzucać w nie kamieniami, ale priorytetem dla nich i tak był Lisek.
- Zrobimy inaczej - stwierdziłem i wyciągnąłem przed siebie dłoń, wykonując tradycyjne ruchy ręki, jakie się wykonuje przy używaniu Mocy. Uniosłem pupila Eruna i odstawiłem obok nas.
Wszystkie trzy akule oglądały się za latającym zwierzaczkiem i kiedy już dotarł do swojego właściciela, bestie zawarczały w naszą stronę.
- Erunie - zacząłem z odpalonym mieczem świetlnym o niebieskiej klindze - jesteś gotowy?
- Tak - odpowiedział krótko, stojąc w gotowości. Okazało się, że i jego ostrze jest tego samego koloru.
Spojrzałem w oczy rozwścieczonych bestii i dostrzegłem ich rządzę głodu. Ujrzałem w nich jeszcze jedną osobę... Akule rzuciły się na nas. Jeden z nich skoczył. Wykorzystałem to i przeturlałem się pod nim. Następnie złapałem go za ogon, zatrzymując jego lot, przez co ten wylądował wprost przed człowiekiem, a nie na nim. Stwór odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie groźnie. W tym samym momencie odepchnąłem Mocą na skały jedną z kreatur zbliżających się do Eruna, by ten zyskał trochę czasu. Młody Jedi wystawił obie ręce, po czym wykonał gest i z całą Mocą zepchnął na bok trzeciego z drapieżników. Skończyło się na tym, że między mną a Erunem był rozdrażniony akul, a dodatkowo po każdej z naszych stron znajdował się jeszcze jeden. Zwierz zaatakowany przez chłopaka zaszarżował w jego stronę. Jedi Koth, by uniknąć ciosu, skoczył na plecy bestii trzymanej przeze mnie, przez co jeszcze bardziej ją rozwścieczył. Już miałem ją uspokoić przy użyciu Zwierzęcej Przyjaźni, ale akul uwolnił ogon z uścisku mojej ręki i stanął na dwóch łapach, by zrzucić z siebie Eruna. Dzięki montralom i docierającym do mnie dźwiękom, przewidziałem natarcie bestii, którą odrzuciłem na skały. Wyciągnąłem w jej stronę miecz świetlny, przez co zwierzę się zatrzymało, bojąc się broni. W międzyczasie chłopak próbował ujarzmić akula, trzymając się jej kurczowo wszystkimi kończynami. Wiedziałem, że to nie zadziała. Musiałem zabić drapieżnika, wbijając mu miecz prosto w brzuch. Umierająca istota jeszcze przez moment balansowała na swojej parze morderczych łap, po czym przygniotła Eruna. Akul, którego wcześniej odciągałem mieczem, skoczył na mnie. Zdążyłem tylko odsunąć się na bok i przeciąć zwierzę, które nawet nie zdążyło wylądować na ziemi.
Został nam ostatni cel. Chciał zagryźć przygniecionego Eruna. Młody Jedi wyciągnął nogi spod akula i po fikołku w tył, stanął twardo na swych kończynach. Wykorzystując zmieszanie drapieżnika, użyłem na nim Kontroli Zwierząt. Tak, jak mówiłem wcześniej - ich się nie da uspokoić. Ale wtedy...
- Erunie... - rzuciłem rozpaczliwie, widząc Kotha stojącego tuż przed paszczą akula i czując, jak bestia wymykała się spod mojej kontroli.
Zwierzę warczało coraz głośniej i wpatrywało się w młodzieńca swoim pełnym głodu wzrokiem. Ogromne było moje zdziwienie, gdy chłopak zamiast uciekać lub wykończyć bestię, podszedł do niej i wyciągnął przed siebie rękę, kładąc ją na nozdrzach potwora.
- Spokojnie kolego, nic ci nie grozi - stwierdził Koth.
Akul już prawie mi się wymknął, kiedy ciało Eruna zaczęło emanować czystą, złotą aurą. Czułem... Czułem jak ten chłopak przesyła do zwierzęcia swoje pozytywne emocje, odzwierciedlające jego ciepły, delikatny uśmiech.
- Zjesz sobie nas kiedy indziej, przyjacielu - rzekł, a bestia zamrugała niepewnie oczyma i pisnęła cicho.
Uśmiechnąłem się do Eruna i puściłem wolno tę o wiele spokojniejszą istotę. Zaraz po tym odbiegła na kilkanaście metrów, odwróciła się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na mojego nowego znajomego, i odbiegła całkowicie. Stwierdziłem, że nie przyda mi się już miecz i przypiąłem go do pasa.
- Widzę w tobie prawdziwy potencjał - powiedziałem, podchodząc do chłopaka z założonymi z tyłu rękoma.
Erun, jak i ja, spojrzeliśmy na dwa martwe ciała. Widziałem smutek w jego oczach i usłyszałem cichy komentarz: - Szkoda.
- Jaki potencjał? - zapytał.
- Drogą Jedi jest rozwiązywanie konfliktów bez przemocy - zacząłem tłumaczyć. - Uspokoiłeś bestię, której nie mógł poskromić były Rycerz Jedi z dziesiątkami bestii jak ta na liście upolowanych. Powiedz mi - jesteś Padawanem czy Rycerzem?
Dopiero teraz zauważyłem, że Lisek całą tę walkę przetrwał, kryjąc się pod płaszczem Eruna. Wyszedł spod niego i skoczył na ziemię, patrząc się na nas swoimi dużymi oczyma.
- A słyszałeś kiedyś o szesnastoletnim rycerzu? - odpowiedział pytaniem na pytanie młody Jedi.
Zaśmiałem się od środka, nie otwierając przy tym ust. Mądre pytanie.
- Podobno jakiś tam kiedyś, kiedyś w Zakonie był - stwierdził Erun.
- Dokładnie tak. - Pokiwałem głową.
- Taka legenda krążyła między Padawanami. Albo Mistrzowie Jedi wymyślili ją po to, żeby młodych podtrzymać na duchu i dać nadzieję.
- Tego nie wiem - odparłem. - Swoją drogą... - Obejrzałem chłopaka. - Nic ci się nie stało?
Erun spojrzał po sobie.
- W porządku. Trochę mnie przygniótł, ale nie na tyle żeby coś mi większego zrobić.
Klęknąłem przed Liskiem. Faktycznie był taki, jakim go opisywał Padawan: mały, czerwony, na dwóch nogach i przypominał płaza. Dopiero teraz dostrzegłem, że to był lisk.
- To twój przyjaciel? - zapytałem, spoglądając pupilowi w oczy.
- Tak, znalazłem go na Belsavis. Chyba go osierocili.
- Hm... - uśmiechnąłem się do stworzenia, po czym wstając, odwróciłem wzrok na Eruna.
- To trochę jak my, Jedi, też jesteśmy w pewnym sensie sierotami - stwierdził chłopak.
- Cóż... - Pochyliłem głowę. - Ja już nie jestem. Chodźmy do mojego namiotu nieopodal. Tutaj nie jest bezpiecznie.
Dotarliśmy do szerokiej sawanny. Gdzieś na horyzoncie było widać szczyty gór i wyższe drzewa Dzikiego Lasu, a wysoko unoszące się słońce ogrzewało nasze plecy.
Trawa turu otaczała mój namiot. Nie było to nic specjalnego. Zbudowałem go z długich, suchych liści, na szkielecie z gliny i grubszych gałęzi. W środku znajdował się drewniany, okrągły stolik i dwa krzesła, wykonane z tych samych materiałów, przy nim. W rogu, na ziemi, leżał mój lekko potargany materac, a przy jednej ze ścian namiotu stała szafka z żywnością.
- Nie mieszkasz w wiosce? - zapytał Erun, wpatrując się w moje stanowisko.
- Czasem tutaj, czasem w wiosce. Muszę bronić mieszkańców przed akulami, a stąd mam do nich najbliżej. - Zastanowiłem się przez moment nad moją wypowiedzią. - Do akuli, oczywiście.
- Rozumiem - skomentował Erun, rozglądając się po szałasie.
- Takie jakby miejsce dowodzenia. - Uśmiechnąłem się do chłopaka. - Zapraszam.
Wyciągnąłem z szafy mój ulubiony owoc. Był on okrągły i czerwony. Wielkością przypominał droida, który podczas treningu wykrywania Mocą razi prądem. W smaku był słodki i przede wszystkim soczysty.
- Miejsce dowodzenia i dowódca z oddziałem w jednej osobie - stwierdził Erun.
- Cóż... Czasami przychodzą tutaj stada, ale to różnie bywa. Zazwyczaj się dzielimy. Lisek to zje? - zapytałem, troszcząc się o gości, których rzadko u siebie spotykam.
- Lisek je prawie wszystko, co jest owocem.
Nawet nie zauważyłem, kiedy pupil znowu wyłonił się spod płaszcza Eruna i podszedł do mnie, próbując doskoczyć do owocu. Oddałem mu go z przyjemnością. Sięgnąłem do swojej szafki po jeszcze jeden i rzuciłem chłopakowi.
- Dzięki niemu szybko odzyskujemy siły - wyjaśniłem.
Padawanowi chyba zasmakowało, sugerując po dużych kęsach, które brał.
- To jak? - zapytałem, siadając na drewnianym krześle.
- Doble - powiedział z kawałkiem ugryzionego kawałka w buzi, aczkolwiek nie o to mi chodziło.
- Opowiesz mi, jak się tutaj znalazłeś?
Erun dosiadł się do mnie.
- Przybyłem tu rok temu - zaczął opowiadać.
- Rok temu? - zdziwiłem się. Nie widziałem i nie słyszałem o tym Padawanie nigdy wcześniej.
- Uciekałem przed Zakuul - wyjaśnił.
Pokiwałem ponuro głową. Nie brałem udziału w walce, która dotyczyła mnie, nawet jeżeli nie byłem już Rycerzem Jedi. Oparłem oba łokcie na stole, splatając dłonie i trzymając je przed twarzą.
- Jak sobie dałeś radę w takiej dziczy? - zapytałem z zainteresowaniem. - Nie spotkałeś w tym czasie nikogo?
- Jak już ci mówiłem na początku, mieszkam w wiosce nieopodal. A raczej ukrywam się tam.
- Och... Uciekło mi najwidoczniej. A przed czym się ukrywasz?
- Raczej „przed kim?” - poprawił mnie Erun, co wywołało we mnie lekkie poczucie winy. - Co prawda Zakuul tutaj nie ma, ale są tu obcy z innych światów, a widok Jedi, których Zakuul tak uparcie szukają, mógłby się pokusić o jakąś nagrodę. Teraz to jesteśmy jak rzadkie okazy zwierzaków: gatunek na wymarciu.
- Hmm... - Zastanowiłem się nad tym. - Nie wiem, jak inne prowincje, ale nasza, od czasów Zakuul, nie wpuszcza prawie nikogo. Trochę z mojego polecenia. Chcemy właśnie uniknąć tych przypadków.
Wieści o ataku Zakuul dotarły do nas szybko. Z każdym dniem dostawałem listę znajomych mi Jedi, którzy przegrali na polu bitwy. Przewidziałem, że nowy przeciwnik postara się unicestwić ich największe zagrożenie - Zakon Jedi. Wniosłem w Ohadi o zaprzestanie przyjmowania obcych osób. Zdawałem sobie sprawę z tego, że każda nieznany osobnik może się okazać w tej sytuacji wrogiem. Nasza wioska na szczęście była ukryta, więc i tak każdy, kto do nas zmierzał, był przez specjalnie wyznaczone do tego osoby wyprowadzany w pole. Ale co do tego chłopca... Mu ufałem.
- Całe szczęście że Pan Darnel się mną zaopiekował - stwierdził Erun.
- Och... Tak, słyszałem o tej rodzinie. Chociaż najwięcej wiem o Kershan Darnel. Miło z ich strony, że się tobą zajęli.
Kershan i Zarshan Darnel to rodzeństwo z pobliskiej wioski. Są togrutanami mniej więcej w moim wieku, czyli blisko czterdziestu lat.
- Właściwie dzięki mistrzyni Kershan tutaj się znalazłem - kontynuował Erun - a ona sama powróciła do światów środka.
Pokiwałem lekko głową, dowiadując się o tym.
- A co z twoim mistrzem? - zapytałem, obawiając się najgorszego.
- Z mistrzynią? Dostaję od niej czasami holowiadomości, ale nie mogę powiedzieć, gdzie jest i co robi. Niedługo do niej dołączę, jak wszystko przygotuje.
- Czyli Kershan Darnel jest twoją mistrzynią? - zdziwiłem się.
- Tak.
- Czyli nie powiesz mi, co przygotowuje?
Nie tylko instynkt Jedi, ale i rozum podpowiadały mi, że coś w tej historii jest nie tak. Erun wcześniej mi mówił, że trafił tutaj przez przypadek, a teraz się okazuje, że Kershan go zostawiła i odleciała.
- Mistrzyni mówiła, żeby nikomu nie mówić.
- Erunie, spójrz mi prosto w oczy. - Opuściłem splecione dłonie na stół, by nie zasłaniać swojej twarzy, i zacząłem mówić poważnie. - To, co zrobiłeś z akulem, było niesamowite. Sam byłem w stanie wyczuć pozytywne emocje, które przekazywałeś zwierzęciu. Nie zatruwaj kłamstwami światła, które w tobie drzemie.
Koth spojrzał się na mnie zrezygnowanym wzrokiem i rzekł: - Przepraszam. Mistrzyni już nie wróciła.
Westchnąłem z zamkniętymi oczami, kiedy moje przypuszczenia prawdopodobnie okazały się prawdziwe.
- Wymyśliłem sobie bajkę - ciągnął Erun - żeby dać sobie nadzieję, że może wróci. Tak, jak mistrzowie wymyślili legendę o szesnastoletnim Rycerzu Jedi.
- Erunie - zacząłem jeszcze raz - okłamując siebie, okłamujesz wszystkich innych. Domyślam się, że to musi być ciężkie. Mój były mistrz zapewne również nie żyje, ale z tego powodu nie możemy zmierzać w dół. Nie tego chcieliby nasi zmarli mistrzowie.
- Masz rację - odparł Padawan. - Jestem sam jak mój Lisek teraz. Zarshan i jego rodzina są dla mnie mili, ale wiem, że na zawsze nie mogę u nich zostań, bo nie tu jest moje miejsce.
Popatrzyłem na niego ze współczuciem. Szkoda mi było tak młodego chłopaka. Nagle wstałem i wyszedłem przed namiot, stojąc z założonymi z tyłu rękoma.
- Podejdź, Erunie - poleciłem, a młodzieniec się posłuchał i stanął obok mnie. - Zamknij oczy. - Zrobiłem to, a wraz ze mną Jedi Koth. - A teraz weź głęboki oddech i dostrzeż otaczającą cię Moc. - Odetchnąłem głęboko.
Erun ponownie wykonał to, co zaleciłem.
Wszystkiemu towarzyszyły cichy szum falującej czerwono-białej trawy turu, łagodny powiew czystego powietrza i ciepłe płomienie słońca, opadające z rozkoszą na nasze twarze.
- Co czujesz? - zapytałem.
- Spokój i harmonię.
Uśmiechnąłem się lekko, czego Padawan zapewne nie zauważył.
- Dokładnie tak. - Otworzyłem oczy i spojrzałem na Eruna. - Pewnie nie muszę ci mówić, że to jest Moc?
Chłopak odwzajemnił uśmiech i powiedział już z większą swobodą w głosie: - Aż taki niedoświadczony to ja nie jestem. Właściwie - dodał po chwili - to jestem w Mocy całkiem dobry.
- Chcę ci po prostu przekazać, że Moc ta jest wszędzie. Nieważne gdzie się znajdziesz. Tym bardziej że Moc jest w tobie: w każdym z nas. A twoja mistrzyni, Kershan Darnel, łącząc się z Mocą, otoczyła nas wszystkich. To znaczy, że gdziekolwiek będziesz, jakkolwiek będziesz się starał i cokolwiek będziesz robił, ona będzie z tobą.
- Zawsze będzie ze mną - dokończył razem z moimi słowami.
Uśmiechnąłem się do niego, zauważając jego inteligencję. Kiwnąłem mu głową i powiedziałem: - Dokładnie tak. Jesteś bardzo mądry, Erunie.
Nie spodziewałem się, że po chwili ten młody Padawan zacznie cytować Kodeks Jedi, którego nie słyszałem z cudzych ust już przez dziesięć lat. Przy okazji się dowiedziałem, że mój dawny znajomy - Mistrz Selvatre - go tego nauczył. Wewnątrz mnie odezwał się śmiech. Od zawsze widziałem w nim przyszłego Mistrza Jedi.
Nagle usłyszałem pytanie, które na nowo przywołało pewne wspomnienia.
- A ty jak tutaj trafiłeś?
Nie ukrywam - moja twarz zrobiła się jeszcze pochmurniejsza.
- Powróciłem tutaj - odpowiedziałem. - Dziesięć lat temu wróciłem do rodziny - do rodzinnych korzeni. Nie minęło wiele czasu, kiedy zostałem wyrzucony z Zakonu za odmawianie służby.
- Nie chciałeś już być w Zakonie?
- Cały czas chciałem być w Zakonie - podkreśliłem - ale połączenie tych dwóch światów stało się niestety niemożliwe. Czasami żałuję swojej decyzji, ale najwidoczniej tego chciała Moc.
„Najwidoczniej tego chciała Moc” - to były słowa, które najczęściej sobie powtarzałem.
- Tęskniłeś za rodziną? - Erun nie zaprzestawał z pytaniami.
- Po części tęskniłem, a po części chciałem poznać. Wróciłem tutaj po dwudziestu jeden latach, więc zdążyło na świat przyjść zupełnie nowe pokolenie. - Spojrzałem przez moment w dół, zdając sobie sprawę z tego, że równocześnie odeszły starsze pokolenia. - Tak, jak mówisz. Tęskniłem.
- Mistrzowie zawsze powtarzali, że powinniśmy się odcinać jak najszybciej od więzi, jakie mieliśmy z naszymi rodzinami.
- Mądrze mówisz, Erunie - zauważyłem. - Tak też powinno się zrobić. Niestety ja temu nie podołałem. Wiadomość o chorobie ojca jeszcze bardziej wszystko spotęgowała. Teraz pilnuję porządku tutaj, na Shili, ratując mieszkańców przed akulami i codziennymi sprawami takimi jak kradzieże, bójki i morderstwa. Tylko już bez tytuły Rycerza Jedi - dodałem z żalem. - A jak wygląda twoja sytuacja?
- Dalej oficjalny Padawan - odpowiedział Erun. - Ale teraz to już nie ma znaczenia. Zakon praktycznie nie istnieje.
Westchnąłem, zdając sobie z tego sprawę.
- Ciężka sytuacja. Zakuul odmieniło świat Jedi. - W tym momencie, patrząc na tego młodego chłopaka, dotarło coś do mnie. - Zawsze marzyłem o takim Padawanie jak ty. Jeżeli Zakon powstanie na nowo, jestem pewny, że zostaniesz szanowanym Mistrzem Jedi.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Mistrzowie nie chwalili mnie aż tak mocno w akademii. Zdarzyło się tam od czasu do czasu „Dobrze się spisałeś”... To może połączymy siły? Pomogę ci z twoimi obowiązkami.
Zdziwiłem się tym pytaniem. Chciałem tego, ale... To było tak, jakby cały świat dawał mi przez cały czas znaki, że nigdy nie dostanę takiej szansy. A tutaj...
- Chcesz mi pomóc z obowiązkami? - próbowałem się upewnić. - Jesteś pewien?
- Czy jestem pewien? Oczywiście że jestem pewien. Może jestem Padawanem, ale Jedi od czwartego roku życia. „Rycerz Jedi nie boi się żadnych wyzwań” - ponownie zacytował słowa, które dobrze znałem. - To takie powiedzenie.
- Coraz bardziej mnie zaskakujesz, Erunie - stwierdziłem. - Tylko musisz wiedzieć, że niektóre wyzwania mogą być naprawdę wyzwaniami.
- To dobrze. Jeśli wyzwanie będzie za duże, to po prostu... będę zwiewał.
Wtedy zaśmiałem się głośniej, niż kiedykolwiek od spotkania Eruna. Nawet od dłuższego czasu... Oczywiście to i tak był mój cichy i spokojny śmiech.
- Kiedyś próbowałem oswoić uxbeasta - kontynuował opowieść. - Zamiast tego coś źle zrobiłem i wyczuł moje mieszane uczucia i zaczął na mnie szarżować. W życiu nie zrobiłem więcej kółek wokół Świątyni, co wtedy.
- Popracujemy nad tym - zapewniłem go. - Tym bardziej, ze nie warto uciekać przed akulami.
- Pewnie - odpowiedział mi. - Tydzień później jeździłem na tym uxbeaście. He, he. Ciekawe czy udało by mi się oswoić rancora. - Zamyślił się.
- Myślę, że z twoimi umiejętnościami jest to możliwe.
- Chyba trudniej oswoić Sitha, niż rancora, co?
- Cóż... Sith to jednak stworzenie rozumne, a rancor to bestia działająca instynktownie. Myślę, że masz rację.
Dopiero wtedy zauważyłem, że od dłuższego czasu z nikim nie rozmawiałem tak swobodnie.
- Erunie - zacząłem - możesz mi powiedzieć, co jest twoim celem?
- To, dlaczego zostałem Jedi? Hmmm...
- Tak?
- To nie jest łatwe pytanie.
- Nie masz celu?
- Zostałem wychowany na Jedi. Wpajano mi wartości Jedi i misję, jaką za sobą niesie zaszczyt bycia członkiem Zakonu Jedi. Czy mam własny wewnętrzny powód, dlaczego to robię? Chyba nie mam - stwierdził po zastanowieniu.
- Czyli po prostu chcesz służyć Zakonowi? - zapytałem podchwytliwie.
- Nie służę Zakonowi.
- Nie?
- Jesteśmy strażnikami pokoju w Galaktyce. Nasza misją jest pomaganie wszystkim istotom w kosmosie - chronić ich przed zakusami sił zła.
Uśmiechnąłem się pod nosem, co zapewne było słabo widoczne.
- I znowu mnie zaskakujesz - rzekłem.
- Chronimy tych, którzy sami nie potrafią się bronić. Niesiemy pokój tam, gdzie swoje szpony zapuściło widmo wojny. No i wspomagamy Republikę. Nie ma Jedi bez Republiki i Republiki bez Jedi.
- Widzę, że Kershan Darnel odpowiednio zadbała o twoją edukację.
- Mistrzyni nauczyła mnie czegoś ważniejszego, niż to, co wyczytałem w archiwach i zapamiętałem z wykładów w Świątyni. Ona pokazała mi świat z perspektywy, o jakiej nie miałem pojęcia. Do Świątyni trafiasz jako berbeć: wychowujesz się i dorastasz w Świątyni, gdzie całym twoim światem jest Zakon i jego okolice. O prawdziwym świecie nie masz zielonego pojęcia. Z mistrzynią to się zmieniło.
- Wyruszaliście na wiele wypraw?
- Tak, mistrzyni była wytrawną dyplomatką, jak i świetną wojowniczką, tak więc mieliśmy różnorodne misje.
Spojrzałem na niego z radością, ale i tęsknotą w oku. Przypomniały mi czasy, kiedy ja i mój mistrz - Crandyrr - wędrowaliśmy, wykonując swoje obowiązki.
- Niedługo zacznie się ściemniać - stwierdziłem. - Chcesz zostać tutaj? Ze mną?
- Jak dasz znać Zarshanowi, żeby mnie nie szukał po nocy to pewnie - odpowiedział Erun.
- Da się to zrobić. Zaraz wyślę mu wiadomość. Jeszcze dzisiaj będziemy musieli tutaj przenocować, ale jutro jest zmiana warty i ktoś nas zastąpi. Wtedy zabiorę cię do wioski i oprowadzę po niej. Zgadzasz się?
- Przecież mieszkam w tej wiosce. Znam ją na pamięć, ale jak chcesz to pewnie.
- Nie powiedziałem, do jakiej wioski. - Mrugnąłem do niego.
- Może potrenujemy rano? - zapytał chłopak. - Dawno z nikim nie ćwiczyłem.
- Oczywiście, Erunie - odpowiedziałem pewnie. - To będzie dla mnie zaszczyt i... Przypomnę sobie parę rzeczy.
Młody Padawan zasnął. Mi sen przychodził z trudem. Noc i dzień mijały dla mnie tak szybko, że nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Oglądałem gwiazdy na czystym shiliańskim niebie i zastanawiałem się, jak to wszystko się potoczy - walka z Zakuul, nowa znajomość - niewiadome, które rzucały nowe światła i cienie na moje życie.
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Czw Sty 25, 2018 6:06 pm, w całości zmieniany 5 razy
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Ohadi
Zahsa
Kolejna warta, którą musiałam przejąć od tego wyrzutka Hodima... Wielkie dzięki.
Słońce, które bezwzględnie pomagało w polowaniach, teraz prowadziło z rana moje czternastoosobowe stado przez pola trawy turu. Musieliśmy dotrzeć do wyznaczonego punktu. Potrzebowaliśmy żywności bardziej, niż kiedykolwiek. Z tego też powodu trzeba było wzmóc polowania. Każdy z nas dzierżył wybraną przez siebie broń. Ja, tak jak zawsze, wybrałam się ze swoim kijem zakończonym ostrzem z obu stron. Chyba nie muszę dodawać, że strój „księżniczki” nie pasował do tych warunków...
Dotarliśmy do obozu i moje stado od razu zabrało się do wznoszenia namiotów. Ja natomiast postanowiłam wypędzić Hodima z jego, nie jego, miejsca. Odsunęłam zaschłą płachtę trawy i weszłam do środka. Natychmiastowo dostrzegłam tego człowieczka...
- Zahsa, czekaj. - Zatrzymał mnie togrutanin-wyrzutek w momencie, kiedy zdjęłam z pleców swoją broń.
- Trzeba go zabić - wycedziłam przez zęby. - Sprowadzi kłopoty.
- Daj mi to wyjaśnić - próbował mnie przekonać Hodim.
Młody człowieczek leżał na materacu tego togrutanina i drzemał w najlepsze. Dobra przykrywka... Rzuciłam byłemu Jedi ostrzegawcze spojrzenie i podeszłam do śpioszka. Przyłożyłam mu kij z ostrzem na końcu do szyi. Jego twarz oświetlała lampka stojąca na drewnianym, okrągłym stoliku. Mimo to spał jak zabity... Teraz trzeba było to tylko ucieleśnić.
- Kim on jest? - Skierowałam do Hodima z kapryśną miną.
Tutaj się człowieczek obudził. Bał się - czułam to.
- Co jest? - zapytał głupio. - O co chodzi?
- Spokojnie - próbował coś wskórać zielony trogrutanin - odłóż tę broń.
„Śmieszne” - pomyślałam. Czując na sobie wzrok obcego, trochę mocniej przycisnęłam ostrze do jego gardła. Dla pewności jeszcze przycisnęłam go gołą stopą. Mimo wszystko musiałam zachować ostrożność.
- Ale co ja zrobiłem? - znowu głupio zapytał.
- Nawet nie próbuj wstawać - ostrzegłam go, marszcząc brwi.
- Dokładnie - przekonywał mnie Hodim. - On nic nie zrobił. Jest pod opieką Zarshana Darnela.
Na jego szczęście znałam tę osobę. Nasze plemię często robiło z jego rodziną interesy. Postanowiłam zdjąć stopę z człowieczka i oprzeć broń o ziemię, a nie jego szyję.
- Zarshana?... - zapytałam z wredną miną. Nie byłam byle kim i musiałam mieć kontrolę nad wszystkim, co się działo.
Obcy oparł się na rękach i sprawdził skórę na gardle.
- Dlaczego przystawiłaś mi ostrze do szyi? - zapytał. - Mogłaś mnie zranić.
- Dla bezpieczeństwa - odparłam. - Jak się nazywasz?
- Jestem Erun - przedstawił się.
Usłyszałam westchnięcie Hodima obok mojego montrala.
- Możesz wstać - powiedziałam chłodno do Eruna, a ten od razu to zrobił. - Nie próbuj robić żadnych dzikich ruchów.
- A pani to kto? - zapytał człowieczek.
- To jest... - zaczął Hodim, ale mu przerwałam.
- ...Zahsa Lakaar. Przywódca tego stada.
- Stada? - Zdziwił się młodzieniec.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z zewnątrz przestał dochodzić do mnie dźwięk budowanych szałasów. Na dodatek dostrzegłam głowę zaglądającą do namiotu: członek stada, który zapewne przy następnych polowaniach zostanie wykluczony. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, co wystarczyło, by ten się schował.
- Tak, stada... - odpowiedziałam po chwili.
- Mam zamiar zaprowadzić go do wioski - palnął Hodim.
- Po co? - rzuciłam mu złowrogie spojrzenie.
- Stadem określa się raczej zbiór zwierząt, a nie istot dwunożnych - dodał po moim pytaniu Erun. Nie wiedziałam, czy zabić go teraz czy za pięć sekund. - Pasowało by bardziej plemię. I jest pani kobietą, więc jest pani przywódczynią, a nie przywódcą.
Spojrzałam na niego jak na jedno z tych malutkich roślinożerców, które są ostatnio głównym obiektem naszych polowań. Poza tym on naprawdę uważa, że kobieta nie może być nazwana „przywódcą”?
- Czy ty mnie „poprawiłeś”? - upewniłam się. - I co miało znaczyć ta „przywódczyni”?
Kątem oka dostrzegłam ostrzegawcze spojrzenie Hodima, skierowane do jego nowego współlokatora.
- Spokojnie - zaczął Erun - nie miałem złych intencji, co do moich słów.
- Mam nadzieję... - odpuściłam, wracając do ważniejszych spraw i odwróciłam się do wyrzutka. - Z jakiej racji chcesz go zabrać do wioski?
- Oprowadzę go - odparł.
- Nie możemy pozwolić na coś takiego - rzekłam. - Nasza wioska jest ukryta. I nie pozwolę na narażenie mojego plemienia - dodałam po chwili.
- Rozumiem, że na to potrzebna jest pani zgoda - stwierdził Erun.
Spojrzałam na niego.
- Ona jest... - Hodim zaczął, ale znowu postanowiłam wtrącić się i odpowiedzieć za siebie.
- ...Jestem jedną z głów naszej wioski. - Wkurzyłam się na byłego Jedi Tassesa.
- Zapewniam, że nie będę sprawiał żadnych problemów - przekonywał mnie człowieczek.
- Biorę za niego odpowiedzialność - powiedział poważnie Hodim.
Zastanowiłam się nad tym. Nie uciekło moich oczom, że ta obca, młoda osoba była Jedi. Gardziłam togrutaninem stojącym obok mnie, ale gdzieś tam... Nieważne. Po prostu zdecydowałam, że jeżeli chce on wziąć na siebie odpowiedzialność, to mu tego nie zabronię. Schowałam swoją broń za plecy i spojrzałam na Hodima.
- Jeżeli do czegoś doprowadzi - zaczęłam - to osobiście doprowadzę do twojej egzekucji.
Po tych słowach wyszłam w namiotu i zauważyłam trzynaście zbyt ciekawskich togrutan z mojego stada.
- Na co się tak patrzycie?! - krzyknęłam i każdy z gapi zabrał się do wznoszenia obozu.
Słońce, które bezwzględnie pomagało w polowaniach, teraz prowadziło z rana moje czternastoosobowe stado przez pola trawy turu. Musieliśmy dotrzeć do wyznaczonego punktu. Potrzebowaliśmy żywności bardziej, niż kiedykolwiek. Z tego też powodu trzeba było wzmóc polowania. Każdy z nas dzierżył wybraną przez siebie broń. Ja, tak jak zawsze, wybrałam się ze swoim kijem zakończonym ostrzem z obu stron. Chyba nie muszę dodawać, że strój „księżniczki” nie pasował do tych warunków...
Dotarliśmy do obozu i moje stado od razu zabrało się do wznoszenia namiotów. Ja natomiast postanowiłam wypędzić Hodima z jego, nie jego, miejsca. Odsunęłam zaschłą płachtę trawy i weszłam do środka. Natychmiastowo dostrzegłam tego człowieczka...
- Zahsa, czekaj. - Zatrzymał mnie togrutanin-wyrzutek w momencie, kiedy zdjęłam z pleców swoją broń.
- Trzeba go zabić - wycedziłam przez zęby. - Sprowadzi kłopoty.
- Daj mi to wyjaśnić - próbował mnie przekonać Hodim.
Młody człowieczek leżał na materacu tego togrutanina i drzemał w najlepsze. Dobra przykrywka... Rzuciłam byłemu Jedi ostrzegawcze spojrzenie i podeszłam do śpioszka. Przyłożyłam mu kij z ostrzem na końcu do szyi. Jego twarz oświetlała lampka stojąca na drewnianym, okrągłym stoliku. Mimo to spał jak zabity... Teraz trzeba było to tylko ucieleśnić.
- Kim on jest? - Skierowałam do Hodima z kapryśną miną.
Tutaj się człowieczek obudził. Bał się - czułam to.
- Co jest? - zapytał głupio. - O co chodzi?
- Spokojnie - próbował coś wskórać zielony trogrutanin - odłóż tę broń.
„Śmieszne” - pomyślałam. Czując na sobie wzrok obcego, trochę mocniej przycisnęłam ostrze do jego gardła. Dla pewności jeszcze przycisnęłam go gołą stopą. Mimo wszystko musiałam zachować ostrożność.
- Ale co ja zrobiłem? - znowu głupio zapytał.
- Nawet nie próbuj wstawać - ostrzegłam go, marszcząc brwi.
- Dokładnie - przekonywał mnie Hodim. - On nic nie zrobił. Jest pod opieką Zarshana Darnela.
Na jego szczęście znałam tę osobę. Nasze plemię często robiło z jego rodziną interesy. Postanowiłam zdjąć stopę z człowieczka i oprzeć broń o ziemię, a nie jego szyję.
- Zarshana?... - zapytałam z wredną miną. Nie byłam byle kim i musiałam mieć kontrolę nad wszystkim, co się działo.
Obcy oparł się na rękach i sprawdził skórę na gardle.
- Dlaczego przystawiłaś mi ostrze do szyi? - zapytał. - Mogłaś mnie zranić.
- Dla bezpieczeństwa - odparłam. - Jak się nazywasz?
- Jestem Erun - przedstawił się.
Usłyszałam westchnięcie Hodima obok mojego montrala.
- Możesz wstać - powiedziałam chłodno do Eruna, a ten od razu to zrobił. - Nie próbuj robić żadnych dzikich ruchów.
- A pani to kto? - zapytał człowieczek.
- To jest... - zaczął Hodim, ale mu przerwałam.
- ...Zahsa Lakaar. Przywódca tego stada.
- Stada? - Zdziwił się młodzieniec.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z zewnątrz przestał dochodzić do mnie dźwięk budowanych szałasów. Na dodatek dostrzegłam głowę zaglądającą do namiotu: członek stada, który zapewne przy następnych polowaniach zostanie wykluczony. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, co wystarczyło, by ten się schował.
- Tak, stada... - odpowiedziałam po chwili.
- Mam zamiar zaprowadzić go do wioski - palnął Hodim.
- Po co? - rzuciłam mu złowrogie spojrzenie.
- Stadem określa się raczej zbiór zwierząt, a nie istot dwunożnych - dodał po moim pytaniu Erun. Nie wiedziałam, czy zabić go teraz czy za pięć sekund. - Pasowało by bardziej plemię. I jest pani kobietą, więc jest pani przywódczynią, a nie przywódcą.
Spojrzałam na niego jak na jedno z tych malutkich roślinożerców, które są ostatnio głównym obiektem naszych polowań. Poza tym on naprawdę uważa, że kobieta nie może być nazwana „przywódcą”?
- Czy ty mnie „poprawiłeś”? - upewniłam się. - I co miało znaczyć ta „przywódczyni”?
Kątem oka dostrzegłam ostrzegawcze spojrzenie Hodima, skierowane do jego nowego współlokatora.
- Spokojnie - zaczął Erun - nie miałem złych intencji, co do moich słów.
- Mam nadzieję... - odpuściłam, wracając do ważniejszych spraw i odwróciłam się do wyrzutka. - Z jakiej racji chcesz go zabrać do wioski?
- Oprowadzę go - odparł.
- Nie możemy pozwolić na coś takiego - rzekłam. - Nasza wioska jest ukryta. I nie pozwolę na narażenie mojego plemienia - dodałam po chwili.
- Rozumiem, że na to potrzebna jest pani zgoda - stwierdził Erun.
Spojrzałam na niego.
- Ona jest... - Hodim zaczął, ale znowu postanowiłam wtrącić się i odpowiedzieć za siebie.
- ...Jestem jedną z głów naszej wioski. - Wkurzyłam się na byłego Jedi Tassesa.
- Zapewniam, że nie będę sprawiał żadnych problemów - przekonywał mnie człowieczek.
- Biorę za niego odpowiedzialność - powiedział poważnie Hodim.
Zastanowiłam się nad tym. Nie uciekło moich oczom, że ta obca, młoda osoba była Jedi. Gardziłam togrutaninem stojącym obok mnie, ale gdzieś tam... Nieważne. Po prostu zdecydowałam, że jeżeli chce on wziąć na siebie odpowiedzialność, to mu tego nie zabronię. Schowałam swoją broń za plecy i spojrzałam na Hodima.
- Jeżeli do czegoś doprowadzi - zaczęłam - to osobiście doprowadzę do twojej egzekucji.
Po tych słowach wyszłam w namiotu i zauważyłam trzynaście zbyt ciekawskich togrutan z mojego stada.
- Na co się tak patrzycie?! - krzyknęłam i każdy z gapi zabrał się do wznoszenia obozu.
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Ohadi
Hodim
Razem z Erunem odprowadziliśmy Zahsę wzrokiem. Z jednej strony było mi głupio, a z drugiej cały czas ją rozumiałem. Niełatwo iść przez życie jako osoba, która widziała śmierć swoich rodziców, a teraz próbuje ochronić każdą osobę z plemienia.
- Przepraszam za nią - powiedziałem do Eruna. - Trochę przeszła i stąd to jej zachowanie.
- Rozumiem - odparł blondyn.
Przypomniałem sobie o prośbie tego chłopca.
- Chcesz tutaj poćwiczyć, czy wolisz gdzie indziej?
- A masz jakieś dobre, ustronne miejsce?
- Na Shili jest pełno takich miejsc - stwierdziłem.
Zazwyczaj ćwiczyłem na polu trawy turu, która rosła dziko na sawannach. Takie miejsca pomagały mi się wyciszyć i odciąć od innych togrutan.
Wyszliśmy przed namiot zobaczyć, co się tam dzieje. Naszym oczom ukazały się dwa szałasy budowane przez trzynastu z mojej rasy. Całość nadzorowała Zahsa.
Wzrok wszystkich przez moment skupił się na Erunie.
- A więc tutaj zbudują swoją osadę - powiedział chłopak.
- Może nie osadę, ale tymczasową bazę - poprawiłem go. - W tych rejonach będą polować.
- Do roboty! - krzyknęła Zahsa, widząc, jak wszyscy z jej stada przestali się skupiać na rozbijaniu obozu. Od razu wzięli się do pracy.
- Dlaczego oni się na mnie tak patrzą? - zapytał Erun. - Mam coś na twarzy?
- Nie, spokojnie - uspokoiłem go. - Człowiek to u nas rzadkość. Tym bardziej że nie jesteśmy znanym plemieniem. Jak kogoś spotykamy, to przez przypadek.
- Zahsa ma naprawdę poszanowanie - dostrzegł człowiek - ale sprawia wrażenie, że bardziej słuchają się jej ze strachu.
- Jest najlepszą wojowniczką z naszej wioski - wyjaśniłem. - Oprócz tego, tak, jak powiedziała, jest jedną z głów wioski. I... Sama zabiła całe stado akuli. Nie warto się jej sprzeciwiać.
- Nie zamierzam - rzekł Erun.
- Słusznie. Nawet ja nie zamierzam.
To było dwa lata temu. Wioskę znikąd zaatakowało stado czternastu akuli. Do dzisiaj nie wyjaśniono, jak do tego doszło. Tym bardziej, że do naszej wioski zeszły po drzewach. (Spokojnie, te bestie nie pojawiły się z nieba. Ale o tym kiedy indziej). Straty w ludności były ogromne, aczkolwiek największą tragedią okazała się śmierć pary królewskiej. Do ich pałacu wkroczyły bestie. Jedynie Zahsa Lakaar, ich córka, weszła do środka i sama pozbawiła życia całe stado akuli.
Och... Akurat uderzyła w tył głowy jakiegoś togrutanina za obijanie się.
Zaprowadziłem Eruna na rozległą polanę. Była jeszcze wczesna godzina, więc podwójne kolory metrowej trawy turu wręcz oczarowywały wzrok. Łagodny wiatr dodatkowo sprawiał wrażenie, jakbyśmy znajdowali się pośrodku delikatnie wzburzonego oceanu złota i czerwieni. Oprócz tego z oddali było widać rozmazane szczyty gór i otaczające je lasy.
- Znasz się na formach walki mieczem świetlnym? - zapytałem.
- Znam niektóre style - odpowiedział Erun.
- A który jest twoim ulubionym?
- Forma Zerowa - odparł po chwili rozmyślania.
Szczerze powiedziawszy, przewidziałem to. Poznałem go przez ten jeden dzień na tyle, że byłem w stanie to określić, zanim mi odpowiedział.
- Czyli nie chciałbyś nikogo ranić, prawda? - upewniłem się.
- To zależy od sytuacji.
Pokiwałem głową z aprobatą.
- Najbardziej odpowiednią formą dla mnie byłaby Soresu - stwierdził Padawan Koth.
- Moc mnie zadziwia... - powiedziałem sam do siebie.
Może ta energia otaczająca nasz świat faktycznie postawiła przede mną tego chłopaka z jakiegoś powodu?
- Wybór był o tyle prosty, dlatego że to forma obronna - wyjaśnił Erun - a jedyną agresją jest kontratak, z tego co pamiętam.
- Zgadza się, Padawanie Erunie. W takim razie pokaż mi, jak dobrze nad nią panujesz.
Młody człowiek postawił lewą nogę na wprost, prawą z tyłu, objął miecz treningowy swoimi dłońmi i uśmiechnął się z pewnym ogniem w oczach. Ja natomiast uniosłem delikatnie rękę, a razem z nią, za moimi plecami, spośród gęstwiny otaczającej nas trawy turu, wyłoniło się kilkanaście małych kamyczków.
- Gotowy? - zapytałem, a chłopak z zamkniętymi oczyma odpowiedział mi ciszą.
Uznałem, że mogę wypuścić w niego salwę sześciu kamiennych pocisków, jeden po drugim, i tak też zrobiłem.
Pierwszy kamyk uderzył Eruna w policzek. Drugi udało mu się uniknąć, schodząc w prawą stronę. Potem zamachnął się swoim mieczem treningowym na trzeci pocisk i odbił go sprytnie w czwarty, zatrzymując jego lot. Na końcu zręcznym ruchem obronił się przed piątym strzałem i używając Mocy, odrzucił ostatni kamyk. Po tym otworzył oczy, wyczekując mojej oceny.
- Musisz być czujniejszy - zacząłem swoim tubalnym głosem. - Po drugie staraj się nie unikać, a odbijać mieczem. I przede wszystkim unikaj używania Mocy, kiedy tylko możesz. Mówię o odpychaniu przedmiotów.
- Dlaczego nie mogę używać Mocy?
Razem z moją ręką unosiło się jeszcze siedem odłamków skalnych, lewitujących mi za plecami.
- Kiedy ktoś strzeli w ciebie blasterem - kontynuowałem - to nie zadziała... No, może gdybyś opanował pewną sztuczkę, ale to jest na poziomie Mistrza Jedi. Zapewne z twoim potencjałem by się to udało, ale nawet jeżeli, pozostaje drugi powód - Forma Soresu polega na tym, by oszczędzać energię. Używając Mocy do odpychania przedmiotów, męczysz się niepotrzebnie. Forma ta polega na tym, by twój przeciwnik zmęczył się przed tobą i zaczął wykonywać głupie błędy.
- Dobrze - zgodził się ze mną Erun, po czym zmienił ustawienia nóg i chwyt na mieczu treningowym.
- Aczkolwiek odbicie jednym pociskiem drugiego było bardzo dobrym pomysłem - pocieszyłem go. - Właśnie o to chodzi - by oszczędzać energię.
Erun, po uprzednim wysłuchaniu moich rad, złapał miecz w jedną rękę i zamknął oczy, by skupić się na przepływie Mocy. Widząc jego gotowość, wysłałem w niego salwę kolejnych siedmiu kamieni, zanurzając w trawie czwarty i szósty, by sprawdzić jak zareaguje na ukryte pociski.
Pierwszy odłamek skalny odbił bez problemu. Z drugim i trzecim już mu się ledwo udało, ale jednak. Niestety nie przewidział ukrytego pocisku i ten trafił go w bok. Piąty, zaraz za czwartym, uderzył go w drugi bok. Gdy już zrozumiał, że wysłałem w jego stronę zakamuflowane odłamki, obronił się przed szóstym kamykiem. Ku jego nieszczęściu, siódmy pocisk trafił go w głowę, przez co Erun upadł na ziemię.
Podszedłem do niego na spokojnie. Tak wymierzyłem siłę tych kamieni, że nie mogło mu się stać nic poważnego, ale wolałem się upewnić.
- Padawanie Erunie. - Szturchnąłem go, by sprawdzić, czy jest przytomny.
- Nic mi nie jest. - Starł sobie z głowy krew. - Jeszcze raz.
- Jesteś pewny? - Podałem mu rękę. Wtedy zauważyłem jego poważny wzrok pełny determinacji.
Wstał przy mojej pomocy i ponownie przyjął pozycję obronną. Tym razem postanowiłem sprawdzić co innego. Uniosłem rękę, a razem z nią trzy kamienie, które zaczęły lewitować za mną. Cała sztuczka polegała na tym, że za plecami Padawana Kotha pojawiły się jeszcze dwa kamienie.
Wtedy chłopak mnie zadziwił jeszcze bardziej. Złożył dwa palce i przystawił je sobie do rany na głowie. Jego rękę otoczyło złote światło, które momentalnie zmieniło cięcie w strup i krew przestała mu płynąć. Nie potrafiłem ukryć mojej konsternacji, ale postanowiłem odłożyć to na później.
Rozpocząłem trzecią serię ataków. Pierwszy kamyk był szybszy niż poprzednie i trafił Eruna w lewe udo. Drugi, lecący zza pleców Padawana, udało mu się dostrzec i odbił go mieczem na bok. Wtedy trzeci pocisk trafił go w klatkę, na wysokości mostka, co odebrało mu na moment dech. Złapał się za klatkę i pochylił do przodu, przez co czwarty, wysłany zza Eruna, uderzył go w tył głowy. Ostatni odłamek trafił go w rękę, na wysokości bicepsa. Chłopak zajęczał z bólu i wypuścił miecz z ręki. Zanim do niego podszedłem, ten już klęczał, próbując odzyskać kontrolę nad ciałem.
- Myślę, że ten trening skończony. - Pomogłem mu wstać, kiedy blisko nas coś się poruszyło. - Jakieś małe zwierzę - skomentowałem. - Dasz radę?
Erun wstał i kiwnął głową.
- Trochę oberwałem, ale dam radę. Nie lubię dostawać w głowę po prostu. Już wiem, dlaczego niektórzy noszą hełmy... Może i ja zacznę?
Koth znowu mnie rozbawił, co zapewne było słabo widoczne.
- Musimy jeszcze popracować nad twoją szybkością - stwierdziłem. - Potrafisz wyczuć ataki z różnej strony, ale za to atak z ukrycia cię trafił. To też musimy mieć na uwadze.
Erun zrobił nadąsaną minę i powiedział:
- Tylko tchórze atakują z ukrycia.
Po tych słowach zezłoszczony odwrócił głowę na bok.
- Erunie - zacząłem tłumaczyć, patrząc się ciągle na jego twarz - tchórze czy nie, musisz być na to gotowy. Dla niektórych pieniądze przewyższają honor. Nie będą patrzeć na to, czy ktoś ich uważa za tchórzy. Tak długo, jak dostają wypłatę, tak długo będą działać. Nawet w taki sposób.
- Po prostu jestem rozgniewany, bo oberwałem.
- Nie możesz się złościć - powiedziałem mu, widząc, jak bardzo się tym przejął. - Popełniłeś błąd, który da się naprawić. Dodatkowo, złoszcząc się, jeszcze bardziej się rozpraszasz, a to jest złe. Pamiętaj, nie ma emocji - jest spokój.
- Żeby to było takie proste... - mruknął cicho, co nie uciekło uwadze moim montralom.
- To nie jest proste, racja. Dlatego Jedi są tacy szanowani.
Chłopak opuścił głowę.
- Dlatego że są spokojni do takiego stanu, że nie potrafią też odczuwać emocji, przez co niektórzy są zimni jak głaz? Czy za to że w ogóle potrafią opanowywać emocje?
Zdziwił mnie tymi pytaniami. Z jednej strony w tym chłopcu było tyle talentu i mądrości, a z drugiej miałem wrażenie, jakby to był mocno nieoszlifowany kryształ. Trzymałem ręce z tyłu i postanowiłem mu odpowiedzieć:
- Padawanie Erunie, to, co mówisz, ma w sobie wiele prawdy, ale musisz się nauczyć rozróżniać te dwie rzeczy. Jedi są szanowani między innymi za kontrolę nad emocjami. Natomiast to, czy ktoś je opanuje, czy się ich wyzbędzie, to już jest wybór każdego z osobna. - Zastanowiłem się przez moment, analizując postać Kotha, i dodałem po chwili: - Przed tobą stoi ta cięższa droga - stwierdziłem z powagę w oczach.
Sądząc po twarzy Eruna, chyba mu się to nie spodobało.
- Czyli kontrola emocji ponad wszystko - powiedział, a ja mu pokiwałem głową na potwierdzenie.
- Ale to nie znaczy, że jest gorsza. To znaczy, że wykażesz się siłą i mądrością większą od tych, którzy wybrali prostszą drogę.
- Nie mogę się z tym zgodzić, ale zaakceptuję to. Nauczę się tego.
- Z czym się nie możesz zgodzić? - Lekko uniosłem głowę, słuchając go ostrożnie.
- Z tym że trzeba zawsze trzymać emocje na wodzy. Nie zgodzę się z tym, ale akceptuję to.
- Uważasz, że powinniśmy uwolnić nasze emocje? - Próbowałem zrozumieć chłopaka.
- Nie, emocje, owszem, powinniśmy opanować, gdy sprawa tego wymaga, ale jeśli mam wyrażać dobre emocje, nie powinienem się powstrzymywać.
Wtedy zamknąłem na moment oczy i westchnąłem.
- I nie mówię tu - kontynuował Erun - żeby na przykład wybuchnąć śmiechem podczas zebrania szlachty na Alderaan, ale no wiesz...
- To jest droga tak ciężka, że się o niej nie mówi. Wielu, którzy próbowali kroczyć tą ścieżką, uległo Ciemnej Stronie, bądź odeszli z Zakonu w jakiś inny sposób. To jest jak chodzenie po cienkiej linie. Możesz wpaść w dwie strony - te mroczną lub nasiąkniętą zbyt pozytywnymi emocjami.
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz? Aż tak to jest niebezpieczne?
- Erunie, poznałem wielu Jedi - mówiłem z powagą. - Tobie może to się wydawać przesadą. Dla mnie to jest to, co powiedziałem.
Akurat przeleciał nad nami jakiś ptak, kiedy skończyłem wyjaśniać tę sprawę.
- Mi się wydaje - nie dawał za wygraną Erun - że należy nie ulegać emocjom wtedy, gdy mogą one zamglić nasz zdrowy rozsądek i ocenę sytuacji.
- Erunie, nikt nie zabroni ci się cieszyć. Tak samo nikt nie zabroni ci być dumnym i szczęśliwym, ale musisz pamiętać, że są emocje piękniejsze, aczkolwiek również niebezpieczniejsze.
- Pewnie tak.
Odetchnąłem głęboko. Niestety widziałem po mimice Padawana Kotha, że moje słowa i tak do niego nie docierały. Może... Może i dobrze? Czasami nie jestem pewny, czy nie przekładam swojej przeszłości nad prawdziwy Kodeks Jedi.
- Może poćwiczymy coś innego? - zapytał.
- Oczywiście - odpowiedziałem bez namysłu. - Masz jakąś propozycję?
- Może Moc? - zaproponował.
Na te słowa wyciągnąłem przed siebie dłonie, wewnętrzną stroną do dołu. Użyłem Mocy, a wokół nas powstał krąg wygniecionej trawy o promieniu trzech metrów. Przyjąłem pozycję odpowiednią do medytacji i poprosiłem o to samo Eruna. Ku mojemu zdziwieniu ponownie wykorzystał swoje umiejętności lecznicze. Skrzyżował ręce na piersi, a jego ciało otoczyło jasne światło. Po tym usiadł, jakby nigdy nic.
- Bardzo dobrze opanowałeś tę sztuczkę - stwierdziłem, siedząc razem z nim po środku pola trawy turu.
- Dziękuję.
- Erunie, widzę, że to cię nudzi, ale muszę Ci coś jeszcze powiedzieć.
Wiem, że powinienem był odpuścić. Ja po prostu... Ja po prostu nie chciałem, by spotkał go ten sam los, co Kadę Mido, mojego rówieśnika tej samej rasy. On też był Jedi, ale emocje porwały go tak daleko, że do dzisiaj nikt nie wie, co się z nim stało.
- Jeżeli będziesz chciał iść ścieżką, o której mówiliśmy - kontynuowałem - będziesz musiał być gotowy na konsekwencje. Dobre emocje zapewne dadzą ci siłę, ale pozostali Jedi jej nie docenią. Nadal będziesz mógł zostać Mistrzem Jedi, ale inni będą cię traktowali jako kogoś, na kogo trzeba uważać.
- Masz rację - zgodził się ze mną Erun. - Większość moich rówieśników uważała, że moja moc empatii to totalna żenada. Mimo to uparcie ją trenowałem. Zresztą jestem uparty i nie boję się mieć innego zdania niż inni.
- To dobrze. Strach może być w każdej postaci i w każdej musimy go przezwyciężyć. Nawet strach przed posiadaniem własnego zdania, co wśród Jedi może być kontrowersyjne. A wracając do twojej mocy empatii... Jest to dowód na to, że przewyższysz siłą innych, krocząc tą drogą. Ale pamiętaj o moich ostrzeżeniach.
- Zapamiętam... Przynajmniej większość.
- Dobrze, więc przejdźmy do treningu.
Erun kiwnął głową i oboje zamknęliśmy oczy.
- Teraz skup się - poleciłem. - To ćwiczenie pomoże ci w wielu sytuacjach - w wykrywaniu żywych istot, w ocenianiu terenu, w Formie Soresu...
Szelest otaczającej nas trawy docierał do nas teraz jeszcze wyraźniej.
- Wczuj się w Moc - mówiłem spokojnie swoim tubalnym głosem. - Teraz zacznij wysyłać fale, ale nie Pchnięcia Mocy, bardziej wiadomości poprzez Moc. Niech roznosi się twój wewnętrzny głos. Pozwól mu lecieć z wiatrem pośród tych wszystkich traw... - tłumaczyłem powoli. - Niech ten głos teraz do ciebie wróci... Niczym echo... Poczuj to, co on czuł w trakcie lotu... Umiejętność ta jest prosta, ale opanowanie jej w stopniu mistrzowskim...
Tak też zrobiłem sam. Czułem również silną i spokojną wewnętrzną wiadomość Eruna. Podniosłem delikatnie ręce, poruszając nimi płynnie, jakbym dyrygował wiatrem i dźwiękiem szelestu. W rzeczywistości tylko przedstawiałem to, co „usłyszałem”.
- Na początku możesz czuć jakiś opór... - kontynuowałem. - Ogromną, miękką masę... Ja czuję każdy powiew wiatru, niczym nakładane na moją świadomość płachty. Czuję drżenie ziemi i każde spośród miliona źdźbeł trawy w okolicy kilku mil... Do tego stopnia musisz opanować tę umiejętność. - Otworzyłem oczy, a obok Eruna znalazła się mała myszka, zwabiona jego wysłaną wiadomością.
Nagle w tym samym momencie wyczuliśmy to samo - rozwścieczone stworzenie biegnące w naszą stronę. Stanęliśmy po środku kręgu wygniecionej trawy i przyjęliśmy pozycję obronną. Nasze niebieskie klingi rzucały blade światło na ziemię, kiedy naszym oczom ukazało się to - ogromny, niebieski vorantikus z kościanymi kolcami na plecach. W międzyczasie wyczułem jeszcze trzy istoty biegnące za nim... Jedna z nich była o wiele szybsza od dwóch pozostałych.
- Ćwiczyłeś synergię już kiedyś? - rzucił szybko Erun.
Ustaliliśmy naprędce plan i poczekaliśmy na bestię. Gdy ta wyskoczyła z zarośli, doliczyliśmy do trzech i w tym samym momencie skoczyliśmy oboje za nią, po czym użyliśmy Pchnięcia Mocy do ogłuszenia vorantikusa. Stworzenie zaryło o ziemię i przez moment było unieszkodliwione. Wtedy poczułem, że w z gąszczów trawy turu wyłoniła się znana mi postać - Zahsa... Rzuciła się na zwierzę i stanęła mu na plecach.
- To ona - skomentował Erun.
Chwilę po niej przybiegła jeszcze dwójka togrutan, która widocznie się zmęczyła, próbując nadążyć za swoją przywódczynią. Zahsa ryknęła głośno i wbiła swój kij w szyję bestii. Przekręciła nią lekko, po czym wyciągnęła zakrwawione ostrze. Rzuciła nam groźny wzrok i zeszła z martwego vorantikusa. Podeszła z tą swoją rozzłoszczoną miną do Eruna i spojrzała na niego groźnie. Po chwili wróciła do swoich zmęczonych towarzyszy i zrobiła dokładnie to, co zawsze:
- Wypadacie ze stada - rzuciła krótko, a dwójka togrutan widocznie posmutniała.
Dopiero wtedy zauważyłem, że jeden z nich był tą samą osobą, która wcześniej zaglądała do mojego namiotu.
- Nie musiałaś go mordować - stwierdził Erun, patrząc na Zahsę, a ta w żaden sposób tego nie skomentowała. - Słyszysz?!
Togrutanka odwróciła się do niego z rozgniewaniem na twarzy i podeszła trochę bliżej Padawana Kotha.
- To są MOJE tereny i to JA zdecyduję, co będę mordować, a co nie - powiedziała poddenerwowana.
- To od dziś to się zmieni - stwierdził Erun.
- Zahsa, uspokój się. - Próbowałem załagodzić sytuację.
- Ten potwór to także czująca istota - kontynuował chłopak - a ty polujesz na niego jak dla zabawy. To okrutne.
- Ty się nie odzywaj - rzuciła do mnie Zahsa. Widziałem tę codzienną złość w jej oczach. - A ty - spojrzała na Eruna z obrzydzeniem - nie masz tu nic do powiedzenia.
- Nie zabiłaś go dla trofeum - stwierdził Padawan - ani dla pożywienia, tylko dlatego że się czegoś przestraszył. Jesteś podła...
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak wielką odwagą wykazywał się ten młody chłopiec. Szesnastoletni człowiek nie bał się stawiać osobie, przed którą drżała cała wioska. Zahsie Lakaar się to nie spodobało i podeszła do niego jeszcze bliżej, tak, że prawie go dotykała czołem. Postawiła obok siebie broń brudnym ostrzem do góry i powiedziała ciszej i chłodniej, niż zwykle:
- Ciekawe co byś powiedział, gdyby ta bestia zabiła ciebie.
Po tych słowach podeszła do swoich towarzyszy i rzuciła krótko:
- Od dzisiaj nie macie czego szukać w naszym stadzie. - Po czym spojrzała na nich, jak na osoby poniżone, nic nie warte.
Dwójka togrutan ruszyła smętnie poprzez metrową trawę turu i po chwili znikła.
- Nie zabiłaby nas. - Erun się nadąsał. - Ogłuszyliśmy ją.
Zahsa rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie i skupiła się na mnie.
- Przynosisz nam nieszczęście, odkąd się pojawiłeś! - warknęła w moją stronę. - Vorantikusy nie zapuszczały się w te tereny od dwóch lat.
W tym musiałem się z nią zgodzić. Mnie ta sytuacja również zainteresowała.
- Nie lekceważ mnie, panienko! - rzucił Jedi Koth.
- Spokojnie - powiedziałem do niego. - Zahsa, wiesz dobrze, że to nie moja wina. Coś jest tego przyczyną i musimy...
- ...Nic nie mów! - przerwała mi. - Trzeba będzie zwołać specjalne posiedzenie. Mam nadzieję, że szybko was stąd wywalą - dodała ze słyszalną groźbą w tonie jej mowy, po czym odwróciła się i skierowała w stronę obozu.
Westchnąłem. Mogłem się tego spodziewać, że to ja zostanę o wszystko oskarżony. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, za co mnie tak nienawidzi... To zaczęło się odkąd tylko wróciłem. Owszem, inni togrutanie również patrzyli na mnie dziwnie, i tak też traktowali, ale potrafili ze mną rozmawiać jak z przyjacielem. A ona?... Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że to się nasiliło od dziwnego ataku akuli na naszą wioskę dwa lata temu. Może to chodziło o śmierć jej rodziców?... Nie wiem...
- Mówi poważnie? - zapytał Erun, przerywając moje rozmyślania.
Chyba dostrzegł zmartwienie na mojej zwykle kamiennie poważnej twarzy.
- Niestety tak - odpowiedziałem. - Ona nie rzuca słów na wiatr... Ale spokojnie. My na tym posiedzeniu będziemy tematem drugorzędnym.
- Tak czy siak, tematem będziemy.
Widziałem, jak bardzo się tym przejął.
- O to się nie martw. Rada nie jest głupia - pocieszyłem go. - Mają ogromny szacunek do Jedi. Nawet Zahsa nie przekona ich wszystkich. Bardziej martwi mnie ta cała sytuacja. - Odwróciłem się w stronę martwego vorantikusa.
Podeszliśmy do niego razem z Erunem.
- Powiesz im, że go sprowadziłem? - zapytał się mnie Padawan.
- Wiem, że to byłeś ty i że zrobiłeś to przez przypadek. To nie jest ważne. Stworzenia te nie zaciągały się w te regiony od dwóch lat, tak, jak mówiła Zahsa. Nie byłbyś w stanie go tutaj przywołać. A nawet jeżeli, to zajęłoby to temu vorantikusowi jakieś dwa czy trzy dni drogi... Biegiem - dodałem po chwili.
- Skoro zapuszczają się aż tutaj, to znaczy, że ktoś lub coś zaingerowało w ich tereny łowieckie.
Pokiwałem głową i zgodziłem się z nim: - Masz rację, ale jest coś jeszcze...
- Co takiego? - zapytał.
- Rośliny i zwierzęta umierają. Dlatego Zahsa przyprowadziła taką dużą grupę togrutanów - do kryzysowych łowów. A jakby tego było mało, pewien artefakt od jakiegoś czasu przestał działać.
- Artefakt?
- Jest pewna tablica. Ułatwiała kontakt z Mocą. Chodziłem tam nabywać wiedzę i wizje.
- I co się z nią stało?
- Stoi, jak stała. Nie wygląda, jakby ktoś ją uszkodził, ale nie można z nią już nawiązać kontaktu. Togrutanie wzięli to za zły znak. Ten vorantikus pewnie jeszcze bardziej wszystkich wystraszy - zmartwiłem się.
- Może by tak zbadać tę tablicę?
- Dokładnie tak, Erunie, ale teraz musimy zrobić coś innego - musimy pójść do miasta i bronić twojego imienia.
- Przepraszam za nią - powiedziałem do Eruna. - Trochę przeszła i stąd to jej zachowanie.
- Rozumiem - odparł blondyn.
Przypomniałem sobie o prośbie tego chłopca.
- Chcesz tutaj poćwiczyć, czy wolisz gdzie indziej?
- A masz jakieś dobre, ustronne miejsce?
- Na Shili jest pełno takich miejsc - stwierdziłem.
Zazwyczaj ćwiczyłem na polu trawy turu, która rosła dziko na sawannach. Takie miejsca pomagały mi się wyciszyć i odciąć od innych togrutan.
Wyszliśmy przed namiot zobaczyć, co się tam dzieje. Naszym oczom ukazały się dwa szałasy budowane przez trzynastu z mojej rasy. Całość nadzorowała Zahsa.
Wzrok wszystkich przez moment skupił się na Erunie.
- A więc tutaj zbudują swoją osadę - powiedział chłopak.
- Może nie osadę, ale tymczasową bazę - poprawiłem go. - W tych rejonach będą polować.
- Do roboty! - krzyknęła Zahsa, widząc, jak wszyscy z jej stada przestali się skupiać na rozbijaniu obozu. Od razu wzięli się do pracy.
- Dlaczego oni się na mnie tak patrzą? - zapytał Erun. - Mam coś na twarzy?
- Nie, spokojnie - uspokoiłem go. - Człowiek to u nas rzadkość. Tym bardziej że nie jesteśmy znanym plemieniem. Jak kogoś spotykamy, to przez przypadek.
- Zahsa ma naprawdę poszanowanie - dostrzegł człowiek - ale sprawia wrażenie, że bardziej słuchają się jej ze strachu.
- Jest najlepszą wojowniczką z naszej wioski - wyjaśniłem. - Oprócz tego, tak, jak powiedziała, jest jedną z głów wioski. I... Sama zabiła całe stado akuli. Nie warto się jej sprzeciwiać.
- Nie zamierzam - rzekł Erun.
- Słusznie. Nawet ja nie zamierzam.
To było dwa lata temu. Wioskę znikąd zaatakowało stado czternastu akuli. Do dzisiaj nie wyjaśniono, jak do tego doszło. Tym bardziej, że do naszej wioski zeszły po drzewach. (Spokojnie, te bestie nie pojawiły się z nieba. Ale o tym kiedy indziej). Straty w ludności były ogromne, aczkolwiek największą tragedią okazała się śmierć pary królewskiej. Do ich pałacu wkroczyły bestie. Jedynie Zahsa Lakaar, ich córka, weszła do środka i sama pozbawiła życia całe stado akuli.
Och... Akurat uderzyła w tył głowy jakiegoś togrutanina za obijanie się.
Zaprowadziłem Eruna na rozległą polanę. Była jeszcze wczesna godzina, więc podwójne kolory metrowej trawy turu wręcz oczarowywały wzrok. Łagodny wiatr dodatkowo sprawiał wrażenie, jakbyśmy znajdowali się pośrodku delikatnie wzburzonego oceanu złota i czerwieni. Oprócz tego z oddali było widać rozmazane szczyty gór i otaczające je lasy.
- Znasz się na formach walki mieczem świetlnym? - zapytałem.
- Znam niektóre style - odpowiedział Erun.
- A który jest twoim ulubionym?
- Forma Zerowa - odparł po chwili rozmyślania.
Szczerze powiedziawszy, przewidziałem to. Poznałem go przez ten jeden dzień na tyle, że byłem w stanie to określić, zanim mi odpowiedział.
- Czyli nie chciałbyś nikogo ranić, prawda? - upewniłem się.
- To zależy od sytuacji.
Pokiwałem głową z aprobatą.
- Najbardziej odpowiednią formą dla mnie byłaby Soresu - stwierdził Padawan Koth.
- Moc mnie zadziwia... - powiedziałem sam do siebie.
Może ta energia otaczająca nasz świat faktycznie postawiła przede mną tego chłopaka z jakiegoś powodu?
- Wybór był o tyle prosty, dlatego że to forma obronna - wyjaśnił Erun - a jedyną agresją jest kontratak, z tego co pamiętam.
- Zgadza się, Padawanie Erunie. W takim razie pokaż mi, jak dobrze nad nią panujesz.
Młody człowiek postawił lewą nogę na wprost, prawą z tyłu, objął miecz treningowy swoimi dłońmi i uśmiechnął się z pewnym ogniem w oczach. Ja natomiast uniosłem delikatnie rękę, a razem z nią, za moimi plecami, spośród gęstwiny otaczającej nas trawy turu, wyłoniło się kilkanaście małych kamyczków.
- Gotowy? - zapytałem, a chłopak z zamkniętymi oczyma odpowiedział mi ciszą.
Uznałem, że mogę wypuścić w niego salwę sześciu kamiennych pocisków, jeden po drugim, i tak też zrobiłem.
Pierwszy kamyk uderzył Eruna w policzek. Drugi udało mu się uniknąć, schodząc w prawą stronę. Potem zamachnął się swoim mieczem treningowym na trzeci pocisk i odbił go sprytnie w czwarty, zatrzymując jego lot. Na końcu zręcznym ruchem obronił się przed piątym strzałem i używając Mocy, odrzucił ostatni kamyk. Po tym otworzył oczy, wyczekując mojej oceny.
- Musisz być czujniejszy - zacząłem swoim tubalnym głosem. - Po drugie staraj się nie unikać, a odbijać mieczem. I przede wszystkim unikaj używania Mocy, kiedy tylko możesz. Mówię o odpychaniu przedmiotów.
- Dlaczego nie mogę używać Mocy?
Razem z moją ręką unosiło się jeszcze siedem odłamków skalnych, lewitujących mi za plecami.
- Kiedy ktoś strzeli w ciebie blasterem - kontynuowałem - to nie zadziała... No, może gdybyś opanował pewną sztuczkę, ale to jest na poziomie Mistrza Jedi. Zapewne z twoim potencjałem by się to udało, ale nawet jeżeli, pozostaje drugi powód - Forma Soresu polega na tym, by oszczędzać energię. Używając Mocy do odpychania przedmiotów, męczysz się niepotrzebnie. Forma ta polega na tym, by twój przeciwnik zmęczył się przed tobą i zaczął wykonywać głupie błędy.
- Dobrze - zgodził się ze mną Erun, po czym zmienił ustawienia nóg i chwyt na mieczu treningowym.
- Aczkolwiek odbicie jednym pociskiem drugiego było bardzo dobrym pomysłem - pocieszyłem go. - Właśnie o to chodzi - by oszczędzać energię.
Erun, po uprzednim wysłuchaniu moich rad, złapał miecz w jedną rękę i zamknął oczy, by skupić się na przepływie Mocy. Widząc jego gotowość, wysłałem w niego salwę kolejnych siedmiu kamieni, zanurzając w trawie czwarty i szósty, by sprawdzić jak zareaguje na ukryte pociski.
Pierwszy odłamek skalny odbił bez problemu. Z drugim i trzecim już mu się ledwo udało, ale jednak. Niestety nie przewidział ukrytego pocisku i ten trafił go w bok. Piąty, zaraz za czwartym, uderzył go w drugi bok. Gdy już zrozumiał, że wysłałem w jego stronę zakamuflowane odłamki, obronił się przed szóstym kamykiem. Ku jego nieszczęściu, siódmy pocisk trafił go w głowę, przez co Erun upadł na ziemię.
Podszedłem do niego na spokojnie. Tak wymierzyłem siłę tych kamieni, że nie mogło mu się stać nic poważnego, ale wolałem się upewnić.
- Padawanie Erunie. - Szturchnąłem go, by sprawdzić, czy jest przytomny.
- Nic mi nie jest. - Starł sobie z głowy krew. - Jeszcze raz.
- Jesteś pewny? - Podałem mu rękę. Wtedy zauważyłem jego poważny wzrok pełny determinacji.
Wstał przy mojej pomocy i ponownie przyjął pozycję obronną. Tym razem postanowiłem sprawdzić co innego. Uniosłem rękę, a razem z nią trzy kamienie, które zaczęły lewitować za mną. Cała sztuczka polegała na tym, że za plecami Padawana Kotha pojawiły się jeszcze dwa kamienie.
Wtedy chłopak mnie zadziwił jeszcze bardziej. Złożył dwa palce i przystawił je sobie do rany na głowie. Jego rękę otoczyło złote światło, które momentalnie zmieniło cięcie w strup i krew przestała mu płynąć. Nie potrafiłem ukryć mojej konsternacji, ale postanowiłem odłożyć to na później.
Rozpocząłem trzecią serię ataków. Pierwszy kamyk był szybszy niż poprzednie i trafił Eruna w lewe udo. Drugi, lecący zza pleców Padawana, udało mu się dostrzec i odbił go mieczem na bok. Wtedy trzeci pocisk trafił go w klatkę, na wysokości mostka, co odebrało mu na moment dech. Złapał się za klatkę i pochylił do przodu, przez co czwarty, wysłany zza Eruna, uderzył go w tył głowy. Ostatni odłamek trafił go w rękę, na wysokości bicepsa. Chłopak zajęczał z bólu i wypuścił miecz z ręki. Zanim do niego podszedłem, ten już klęczał, próbując odzyskać kontrolę nad ciałem.
- Myślę, że ten trening skończony. - Pomogłem mu wstać, kiedy blisko nas coś się poruszyło. - Jakieś małe zwierzę - skomentowałem. - Dasz radę?
Erun wstał i kiwnął głową.
- Trochę oberwałem, ale dam radę. Nie lubię dostawać w głowę po prostu. Już wiem, dlaczego niektórzy noszą hełmy... Może i ja zacznę?
Koth znowu mnie rozbawił, co zapewne było słabo widoczne.
- Musimy jeszcze popracować nad twoją szybkością - stwierdziłem. - Potrafisz wyczuć ataki z różnej strony, ale za to atak z ukrycia cię trafił. To też musimy mieć na uwadze.
Erun zrobił nadąsaną minę i powiedział:
- Tylko tchórze atakują z ukrycia.
Po tych słowach zezłoszczony odwrócił głowę na bok.
- Erunie - zacząłem tłumaczyć, patrząc się ciągle na jego twarz - tchórze czy nie, musisz być na to gotowy. Dla niektórych pieniądze przewyższają honor. Nie będą patrzeć na to, czy ktoś ich uważa za tchórzy. Tak długo, jak dostają wypłatę, tak długo będą działać. Nawet w taki sposób.
- Po prostu jestem rozgniewany, bo oberwałem.
- Nie możesz się złościć - powiedziałem mu, widząc, jak bardzo się tym przejął. - Popełniłeś błąd, który da się naprawić. Dodatkowo, złoszcząc się, jeszcze bardziej się rozpraszasz, a to jest złe. Pamiętaj, nie ma emocji - jest spokój.
- Żeby to było takie proste... - mruknął cicho, co nie uciekło uwadze moim montralom.
- To nie jest proste, racja. Dlatego Jedi są tacy szanowani.
Chłopak opuścił głowę.
- Dlatego że są spokojni do takiego stanu, że nie potrafią też odczuwać emocji, przez co niektórzy są zimni jak głaz? Czy za to że w ogóle potrafią opanowywać emocje?
Zdziwił mnie tymi pytaniami. Z jednej strony w tym chłopcu było tyle talentu i mądrości, a z drugiej miałem wrażenie, jakby to był mocno nieoszlifowany kryształ. Trzymałem ręce z tyłu i postanowiłem mu odpowiedzieć:
- Padawanie Erunie, to, co mówisz, ma w sobie wiele prawdy, ale musisz się nauczyć rozróżniać te dwie rzeczy. Jedi są szanowani między innymi za kontrolę nad emocjami. Natomiast to, czy ktoś je opanuje, czy się ich wyzbędzie, to już jest wybór każdego z osobna. - Zastanowiłem się przez moment, analizując postać Kotha, i dodałem po chwili: - Przed tobą stoi ta cięższa droga - stwierdziłem z powagę w oczach.
Sądząc po twarzy Eruna, chyba mu się to nie spodobało.
- Czyli kontrola emocji ponad wszystko - powiedział, a ja mu pokiwałem głową na potwierdzenie.
- Ale to nie znaczy, że jest gorsza. To znaczy, że wykażesz się siłą i mądrością większą od tych, którzy wybrali prostszą drogę.
- Nie mogę się z tym zgodzić, ale zaakceptuję to. Nauczę się tego.
- Z czym się nie możesz zgodzić? - Lekko uniosłem głowę, słuchając go ostrożnie.
- Z tym że trzeba zawsze trzymać emocje na wodzy. Nie zgodzę się z tym, ale akceptuję to.
- Uważasz, że powinniśmy uwolnić nasze emocje? - Próbowałem zrozumieć chłopaka.
- Nie, emocje, owszem, powinniśmy opanować, gdy sprawa tego wymaga, ale jeśli mam wyrażać dobre emocje, nie powinienem się powstrzymywać.
Wtedy zamknąłem na moment oczy i westchnąłem.
- I nie mówię tu - kontynuował Erun - żeby na przykład wybuchnąć śmiechem podczas zebrania szlachty na Alderaan, ale no wiesz...
- To jest droga tak ciężka, że się o niej nie mówi. Wielu, którzy próbowali kroczyć tą ścieżką, uległo Ciemnej Stronie, bądź odeszli z Zakonu w jakiś inny sposób. To jest jak chodzenie po cienkiej linie. Możesz wpaść w dwie strony - te mroczną lub nasiąkniętą zbyt pozytywnymi emocjami.
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz? Aż tak to jest niebezpieczne?
- Erunie, poznałem wielu Jedi - mówiłem z powagą. - Tobie może to się wydawać przesadą. Dla mnie to jest to, co powiedziałem.
Akurat przeleciał nad nami jakiś ptak, kiedy skończyłem wyjaśniać tę sprawę.
- Mi się wydaje - nie dawał za wygraną Erun - że należy nie ulegać emocjom wtedy, gdy mogą one zamglić nasz zdrowy rozsądek i ocenę sytuacji.
- Erunie, nikt nie zabroni ci się cieszyć. Tak samo nikt nie zabroni ci być dumnym i szczęśliwym, ale musisz pamiętać, że są emocje piękniejsze, aczkolwiek również niebezpieczniejsze.
- Pewnie tak.
Odetchnąłem głęboko. Niestety widziałem po mimice Padawana Kotha, że moje słowa i tak do niego nie docierały. Może... Może i dobrze? Czasami nie jestem pewny, czy nie przekładam swojej przeszłości nad prawdziwy Kodeks Jedi.
- Może poćwiczymy coś innego? - zapytał.
- Oczywiście - odpowiedziałem bez namysłu. - Masz jakąś propozycję?
- Może Moc? - zaproponował.
Na te słowa wyciągnąłem przed siebie dłonie, wewnętrzną stroną do dołu. Użyłem Mocy, a wokół nas powstał krąg wygniecionej trawy o promieniu trzech metrów. Przyjąłem pozycję odpowiednią do medytacji i poprosiłem o to samo Eruna. Ku mojemu zdziwieniu ponownie wykorzystał swoje umiejętności lecznicze. Skrzyżował ręce na piersi, a jego ciało otoczyło jasne światło. Po tym usiadł, jakby nigdy nic.
- Bardzo dobrze opanowałeś tę sztuczkę - stwierdziłem, siedząc razem z nim po środku pola trawy turu.
- Dziękuję.
- Erunie, widzę, że to cię nudzi, ale muszę Ci coś jeszcze powiedzieć.
Wiem, że powinienem był odpuścić. Ja po prostu... Ja po prostu nie chciałem, by spotkał go ten sam los, co Kadę Mido, mojego rówieśnika tej samej rasy. On też był Jedi, ale emocje porwały go tak daleko, że do dzisiaj nikt nie wie, co się z nim stało.
- Jeżeli będziesz chciał iść ścieżką, o której mówiliśmy - kontynuowałem - będziesz musiał być gotowy na konsekwencje. Dobre emocje zapewne dadzą ci siłę, ale pozostali Jedi jej nie docenią. Nadal będziesz mógł zostać Mistrzem Jedi, ale inni będą cię traktowali jako kogoś, na kogo trzeba uważać.
- Masz rację - zgodził się ze mną Erun. - Większość moich rówieśników uważała, że moja moc empatii to totalna żenada. Mimo to uparcie ją trenowałem. Zresztą jestem uparty i nie boję się mieć innego zdania niż inni.
- To dobrze. Strach może być w każdej postaci i w każdej musimy go przezwyciężyć. Nawet strach przed posiadaniem własnego zdania, co wśród Jedi może być kontrowersyjne. A wracając do twojej mocy empatii... Jest to dowód na to, że przewyższysz siłą innych, krocząc tą drogą. Ale pamiętaj o moich ostrzeżeniach.
- Zapamiętam... Przynajmniej większość.
- Dobrze, więc przejdźmy do treningu.
Erun kiwnął głową i oboje zamknęliśmy oczy.
- Teraz skup się - poleciłem. - To ćwiczenie pomoże ci w wielu sytuacjach - w wykrywaniu żywych istot, w ocenianiu terenu, w Formie Soresu...
Szelest otaczającej nas trawy docierał do nas teraz jeszcze wyraźniej.
- Wczuj się w Moc - mówiłem spokojnie swoim tubalnym głosem. - Teraz zacznij wysyłać fale, ale nie Pchnięcia Mocy, bardziej wiadomości poprzez Moc. Niech roznosi się twój wewnętrzny głos. Pozwól mu lecieć z wiatrem pośród tych wszystkich traw... - tłumaczyłem powoli. - Niech ten głos teraz do ciebie wróci... Niczym echo... Poczuj to, co on czuł w trakcie lotu... Umiejętność ta jest prosta, ale opanowanie jej w stopniu mistrzowskim...
Tak też zrobiłem sam. Czułem również silną i spokojną wewnętrzną wiadomość Eruna. Podniosłem delikatnie ręce, poruszając nimi płynnie, jakbym dyrygował wiatrem i dźwiękiem szelestu. W rzeczywistości tylko przedstawiałem to, co „usłyszałem”.
- Na początku możesz czuć jakiś opór... - kontynuowałem. - Ogromną, miękką masę... Ja czuję każdy powiew wiatru, niczym nakładane na moją świadomość płachty. Czuję drżenie ziemi i każde spośród miliona źdźbeł trawy w okolicy kilku mil... Do tego stopnia musisz opanować tę umiejętność. - Otworzyłem oczy, a obok Eruna znalazła się mała myszka, zwabiona jego wysłaną wiadomością.
Nagle w tym samym momencie wyczuliśmy to samo - rozwścieczone stworzenie biegnące w naszą stronę. Stanęliśmy po środku kręgu wygniecionej trawy i przyjęliśmy pozycję obronną. Nasze niebieskie klingi rzucały blade światło na ziemię, kiedy naszym oczom ukazało się to - ogromny, niebieski vorantikus z kościanymi kolcami na plecach. W międzyczasie wyczułem jeszcze trzy istoty biegnące za nim... Jedna z nich była o wiele szybsza od dwóch pozostałych.
- Ćwiczyłeś synergię już kiedyś? - rzucił szybko Erun.
Ustaliliśmy naprędce plan i poczekaliśmy na bestię. Gdy ta wyskoczyła z zarośli, doliczyliśmy do trzech i w tym samym momencie skoczyliśmy oboje za nią, po czym użyliśmy Pchnięcia Mocy do ogłuszenia vorantikusa. Stworzenie zaryło o ziemię i przez moment było unieszkodliwione. Wtedy poczułem, że w z gąszczów trawy turu wyłoniła się znana mi postać - Zahsa... Rzuciła się na zwierzę i stanęła mu na plecach.
- To ona - skomentował Erun.
Chwilę po niej przybiegła jeszcze dwójka togrutan, która widocznie się zmęczyła, próbując nadążyć za swoją przywódczynią. Zahsa ryknęła głośno i wbiła swój kij w szyję bestii. Przekręciła nią lekko, po czym wyciągnęła zakrwawione ostrze. Rzuciła nam groźny wzrok i zeszła z martwego vorantikusa. Podeszła z tą swoją rozzłoszczoną miną do Eruna i spojrzała na niego groźnie. Po chwili wróciła do swoich zmęczonych towarzyszy i zrobiła dokładnie to, co zawsze:
- Wypadacie ze stada - rzuciła krótko, a dwójka togrutan widocznie posmutniała.
Dopiero wtedy zauważyłem, że jeden z nich był tą samą osobą, która wcześniej zaglądała do mojego namiotu.
- Nie musiałaś go mordować - stwierdził Erun, patrząc na Zahsę, a ta w żaden sposób tego nie skomentowała. - Słyszysz?!
Togrutanka odwróciła się do niego z rozgniewaniem na twarzy i podeszła trochę bliżej Padawana Kotha.
- To są MOJE tereny i to JA zdecyduję, co będę mordować, a co nie - powiedziała poddenerwowana.
- To od dziś to się zmieni - stwierdził Erun.
- Zahsa, uspokój się. - Próbowałem załagodzić sytuację.
- Ten potwór to także czująca istota - kontynuował chłopak - a ty polujesz na niego jak dla zabawy. To okrutne.
- Ty się nie odzywaj - rzuciła do mnie Zahsa. Widziałem tę codzienną złość w jej oczach. - A ty - spojrzała na Eruna z obrzydzeniem - nie masz tu nic do powiedzenia.
- Nie zabiłaś go dla trofeum - stwierdził Padawan - ani dla pożywienia, tylko dlatego że się czegoś przestraszył. Jesteś podła...
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak wielką odwagą wykazywał się ten młody chłopiec. Szesnastoletni człowiek nie bał się stawiać osobie, przed którą drżała cała wioska. Zahsie Lakaar się to nie spodobało i podeszła do niego jeszcze bliżej, tak, że prawie go dotykała czołem. Postawiła obok siebie broń brudnym ostrzem do góry i powiedziała ciszej i chłodniej, niż zwykle:
- Ciekawe co byś powiedział, gdyby ta bestia zabiła ciebie.
Po tych słowach podeszła do swoich towarzyszy i rzuciła krótko:
- Od dzisiaj nie macie czego szukać w naszym stadzie. - Po czym spojrzała na nich, jak na osoby poniżone, nic nie warte.
Dwójka togrutan ruszyła smętnie poprzez metrową trawę turu i po chwili znikła.
- Nie zabiłaby nas. - Erun się nadąsał. - Ogłuszyliśmy ją.
Zahsa rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie i skupiła się na mnie.
- Przynosisz nam nieszczęście, odkąd się pojawiłeś! - warknęła w moją stronę. - Vorantikusy nie zapuszczały się w te tereny od dwóch lat.
W tym musiałem się z nią zgodzić. Mnie ta sytuacja również zainteresowała.
- Nie lekceważ mnie, panienko! - rzucił Jedi Koth.
- Spokojnie - powiedziałem do niego. - Zahsa, wiesz dobrze, że to nie moja wina. Coś jest tego przyczyną i musimy...
- ...Nic nie mów! - przerwała mi. - Trzeba będzie zwołać specjalne posiedzenie. Mam nadzieję, że szybko was stąd wywalą - dodała ze słyszalną groźbą w tonie jej mowy, po czym odwróciła się i skierowała w stronę obozu.
Westchnąłem. Mogłem się tego spodziewać, że to ja zostanę o wszystko oskarżony. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, za co mnie tak nienawidzi... To zaczęło się odkąd tylko wróciłem. Owszem, inni togrutanie również patrzyli na mnie dziwnie, i tak też traktowali, ale potrafili ze mną rozmawiać jak z przyjacielem. A ona?... Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że to się nasiliło od dziwnego ataku akuli na naszą wioskę dwa lata temu. Może to chodziło o śmierć jej rodziców?... Nie wiem...
- Mówi poważnie? - zapytał Erun, przerywając moje rozmyślania.
Chyba dostrzegł zmartwienie na mojej zwykle kamiennie poważnej twarzy.
- Niestety tak - odpowiedziałem. - Ona nie rzuca słów na wiatr... Ale spokojnie. My na tym posiedzeniu będziemy tematem drugorzędnym.
- Tak czy siak, tematem będziemy.
Widziałem, jak bardzo się tym przejął.
- O to się nie martw. Rada nie jest głupia - pocieszyłem go. - Mają ogromny szacunek do Jedi. Nawet Zahsa nie przekona ich wszystkich. Bardziej martwi mnie ta cała sytuacja. - Odwróciłem się w stronę martwego vorantikusa.
Podeszliśmy do niego razem z Erunem.
- Powiesz im, że go sprowadziłem? - zapytał się mnie Padawan.
- Wiem, że to byłeś ty i że zrobiłeś to przez przypadek. To nie jest ważne. Stworzenia te nie zaciągały się w te regiony od dwóch lat, tak, jak mówiła Zahsa. Nie byłbyś w stanie go tutaj przywołać. A nawet jeżeli, to zajęłoby to temu vorantikusowi jakieś dwa czy trzy dni drogi... Biegiem - dodałem po chwili.
- Skoro zapuszczają się aż tutaj, to znaczy, że ktoś lub coś zaingerowało w ich tereny łowieckie.
Pokiwałem głową i zgodziłem się z nim: - Masz rację, ale jest coś jeszcze...
- Co takiego? - zapytał.
- Rośliny i zwierzęta umierają. Dlatego Zahsa przyprowadziła taką dużą grupę togrutanów - do kryzysowych łowów. A jakby tego było mało, pewien artefakt od jakiegoś czasu przestał działać.
- Artefakt?
- Jest pewna tablica. Ułatwiała kontakt z Mocą. Chodziłem tam nabywać wiedzę i wizje.
- I co się z nią stało?
- Stoi, jak stała. Nie wygląda, jakby ktoś ją uszkodził, ale nie można z nią już nawiązać kontaktu. Togrutanie wzięli to za zły znak. Ten vorantikus pewnie jeszcze bardziej wszystkich wystraszy - zmartwiłem się.
- Może by tak zbadać tę tablicę?
- Dokładnie tak, Erunie, ale teraz musimy zrobić coś innego - musimy pójść do miasta i bronić twojego imienia.
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Czw Sty 25, 2018 5:30 pm, w całości zmieniany 1 raz
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Re: Ohadi
Hodim
Wędrowaliśmy około dwóch godzin, zanim przeszliśmy przez sawanny i dotarliśmy do tropikalnej doliny. Przedzieraliśmy się przez gąszcze otaczające nas z każdej strony do momentu, kiedy zatrzymałem Eruna ręką. Nie dziwię się, że tego nie zauważył. Przed nami, na ogromnym terenie, zamiast ziemi i trawy znajdowały się korony drzew, tworzące swego rodzaju podłogę. Nasi zwiadowcy odciągali od tego miejsca nie tylko dlatego, żebyśmy zostali anonimowi, ale także ze względu na bezpieczeństwo innych i ograniczenie przypadków, jak ktoś nagle spada poprzez liście drzew do naszej wioski.
Rozejrzałem się i wskazałem Erunowi drewniany pomost zbudowany na tych koronach. Na jego końcu znajdywały się kręcone schody podpięte linami do pni drzew odpowiedzialnych za stworzenie podłogi-pułapki. Zeszliśmy po nich na dół i znaleźliśmy się tam - wioska Ohadi. Została ona zbudowana we wgłębieniu mierzącym mniej więcej trzydzieści metrów głębokości. Tropikalne, wysokie drzewa budowały nad nią swego rodzaju kopułę, a zamszone skały, po których spływały strużki wody, sprawiały wrażenie potężnych murów. Wszędzie stały budynki różnej wielkości, ale wszystkie łączyło jedno - siano i kamień jako główny budulec. Przy ulicach ze skalnych płytek stały latarnie oświetlające miasto ukryte pod rzucającymi cień koronami drzew. Wyglądały one jak zamknięte w małych pudełkach ogniki zawieszone na cienkich kijach. Nie mogło też zabraknąć rosnącej gdzieniegdzie trawy turu, lecz w tym przypadku nie wymykała się ona spod kontroli, a wręcz dodawała pięknych kolorów bieli i czerwieni. Całość, mimo prymitywności, wyglądała jak cud od ziemi: piękne, ukryte królestwo, zamieszkane przez barwnych togrutaninów.
Nasza obecność nie umknęła uwadze przechadzających się mieszkańców Ohadi.
Erun rozejrzał się z wyraźnym zachwytem.
- Imponujący widok - stwierdził.
- Nasz ukryty świat - Ohadi - odparłem, a Padawan Koth uśmiechnął się do mnie.
- Czuję się obserwowany, wiesz? - rzucił Erun, patrząc, jak matki z dziećmi rzucają mu spojrzenia.
- Spokojnie, nic ci nie zrobią - powiedziałem niepewnie. - Ale nie dziw się, jesteś pierwszym człowiekiem, który tutaj zawitał od ataku Zakuul. Chodź - dodałem po chwili. - oprowadzę cię. Do posiedzenia Rady jeszcze zostało trochę czasu.
- Jestem tuż za tobą.
Ruszyliśmy, a matki zaczęły zatrzymywać swoje dzieci, patrząc w naszą stronę. Po kilku minutach dotarliśmy przed jeden z budynków. Przed wejściem do niego, w którym nie znajdywały się drzwi, lecz sama rama, stał bardzo dobrze zbudowany togrutanin. Wyglądu nie będę wam opisywał tym bardziej, że prawdopodobnie go nie zapamiętacie.
- Hodimie - zaczął - kim jest ten chłopak? - Kiwnął głową na Padawana.
- To Erun Koth - odpowiedziałem. - Mój znajomy.
- Sam zakazałeś przyprowadzania tutaj obcych osób - zauważył. - Jak mam to rozumieć? - zapytał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma.
Odchrząknąłem.
- To mój Padawan - skłamałem po zastanowieniu. - Nie musimy się go obawiać.
- Tak, zgadza się - rzucił Erun. - Hodim jest moim mistrzem.
Togrutanin zmierzył go od stóp do głów i wykonał gest zapraszający nas do środka.
- Chodź - powiedziałem do Padawana Kotha, kiedy ten się akurat kłaniał strażnikowi, którego z kolei to zdziwiło.
Weszliśmy do środka. Wnętrze było wyłożone dywanami, a temperatura była pokojowa. Już w korytarzu zaczęły docierać do nas powarkiwania i dźwięk ocierających się ostrzy. Na jego końcu znalazło się duże pomieszczenie. Po środku stała trójka togrutaninów - dwoje nastolatków i dorosły nadzorujący ich trening. Pod ścianą, po lewej stronie, klęczała grupa około dziesięciu młodzików mojej rasy. Stanąłem z założonymi z tyłu rękoma i dostrzegłem chwilę zawahania, która pojawiła się u trenujących zaraz po naszym przyjściu. Nauczyciel rzucił kilka słów w języku togruti i młodzi powrócili do sparingu.
- To sala treningowa - zacząłem. - Przed atakiem Zakuul raczej mało kto znajdował się w tej sali, ale teraz, nawet będąc w ukryciu, musimy być gotowi na najgorsze.
- Mądrze - odpowiedział krótko Erun, na co ja kiwnąłem głową.
- Ale na trening i tak zasługują tylko ci, którzy przeszli pierwsze polowanie. - Westchnąłem.
- To polowanie, które widzieliśmy ostatnio?
- Polowanie może wyglądać różnie, ale tak - to, które widzieliśmy ostatnio też się zalicza.
- Polowanie, potem ci, którzy się wykazali mogą przystąpić do treningu. Pojmuję.
- Dokładnie tak. A ci, którzy się nie wykazali, zajmują się innymi rzeczami. Może nie jest to Korpus Rolniczy, ale biurowość, medycyna, budownictwo... Wszystko, co nie jest polowaniem.
Wtedy dostrzegłem machającego z uśmiechem w moją stronę siedmioletniego togrutanina, który wraz z resztą grupy klęczał pod ścianą. Jego skóra miała żółty odcień, a montrale miały brązowe ubarwienie. Kiwnąłem mu lekko głową, odwzajemniając uśmiech, a ten ponownie skupił swoją uwagę na obserwowaniu walczących.
- Chodź - odwróciłem się do Eruna - pójdziemy dalej.
Szliśmy przez wioskę. Dotarliśmy do szerokiego na pięć metrów i długiego na trzydzieści mostu zrobionego z desek, który wisiał nad głębokim pęknięciem w ziemi. Było przyczepionych do niego wiele grubych lin, coby mogły go utrzymać. Już było słychać szum największego wodospadu naszej wioski.
Znaleźliśmy się po środku rynku. Znajdowały się na nim różne stoiska wykonane w tani sposób. Znowu przyciągnęliśmy wzrok mieszkańców Ohadi.
Rozłożyłem ręce i powiedziałem:
- Tutaj znajduje się nasz rynek. Broń, akcesoria kuchenne i żywność. Czego tylko potrzebujesz.
- Kryształów do miecza raczej nie macie, co?
- Nie. - Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- A jaką walutą się posługujecie? Kredyty czy barter?
- Kredytami.
Walutę tę przekazywano nam z Corvali, stolicy Shili. Było to jedyne miasto, które znało naszą pozycję. Wiele lat temu plemię Ohadi zawarło z nimi kontakt, by otrzymywać niezbędne do życia surowce. W zamian za to często wysyłamy tam medyków i pożywienie wysokiej jakości.
- No to ciężko, bo jestem spłukany, a moje kieszonkowe już dawno się skończyło.
- Spójrz. - Wskazałem na stragan wypełniony owocami, które wcześniej jadł Erun. - Specjał naszej wioski - odpowiednio przyrządzone zwierzęta roślinożerne, przygotowane w taki sposób, że przypominają owoc. Dlatego go nazywamy „owocem”.
Potrawa ta pozwalała nam poczuć smak, który normalnie by nas struł.
- Ciekawe, bardzo ciekawe - skomentował.
- A jeżeli chodzi o kredyty, to się nie martw. Kupię ci, co będzie trzeba. Jesteś głodny?
- Trochę tak.
Podszedłem do jednego ze straganów i kupiłem „owoc”, po czym przekazałem go Erunowi.
- Dziękuję, mistrzu - powiedział do mnie Koth.
Przez moment się zakłopotałem, ale uśmiech i tak przywędrował na moją twarz. Przy tym chłopcu, młodym Padawanie, nie byłem w stanie zachowywać swojej kamiennej twarzy.
- Chodźmy dalej - zaproponowałem, po czym wskazałem przed siebie, na odległe budynki. - Tam znajduje się dom Zahsy i sierociniec, którym się zajmuje.
- Zahsa zajmuje się sierotami? - zapytał z niedowierzaniem. - Kto by pomyślał?
- Wydaje się zimna, ale tak naprawdę oddała by życie za swych mieszkańców.
- To na pewno ociepla jej wizerunek w moich oczach.
- Poza tym - spojrzałem poważnie na Padawana. - sama jest sierotą i to chyba też jest powodem, dla którego to robi.
- A więc nie ona jedna.
Zanim dotarliśmy do kolejnego mostu, Erun już zjadł „owoc”. Oparłem się o drewnianą barierkę mostu i spojrzałem się na ten przepiękny widok. Pod mostem znajdywała się tak głęboka przestrzeń, że nie było szans dostrzec jej dna. Ale to, co najlepsze, spływało po skalnej, zamszonej ścianie - wodospad, którego woda wpadała do środka właśnie tego kanionu pod nami.
- Piękny wodospad - stwierdził Erun. - I jaki duży... Dużo, dużo większy niż ten na Tython... Tęsknie za Tythonem - dodał w zamyśleniu.
- O tak... Ja też, Erunie, ja też.
Znaleźliśmy się w drugiej części wioski. Po naszej prawej, przy głębszej części tego kanionu, w którym się mieściło Ohadi, stał park z baldachimem z winorośli. Na jednej ze znajdujących się tam drewnianych ławeczek siedziała para, która przerwała pocałunek, by przyjrzeć się nam.
- Na lewo masz kantynę „Kiełek”. - Wskazałem na małą okrągłą budowlę z wywieszonym szyldem.
- To taka prawdziwa kantyna? Kantyna-kantyna? Wiesz, skrzynia grająca, albo występ jakiegoś zespołu, drinki, szemrane towarzystwo i tak dalej?
- Hm... - Postarałem się przypomnieć sobie kantyny z innych planet. - Trochę się różni. Wiesz... drewniane krzesła, brak nagich tancerek i mniejszy wybór alkoholi, ale tak, to jest kantyna.
Przeszliśmy kawałek dalej i pokazałem mu dom, który w porównaniu do tych prymitywnych budowli, stanowił willę,
- A to, Erunie, jest mój dom - stwierdziłem. - Zapraszam. - Wskazałem na wysokie schody i otaczające je mury.
- To... To twój dom?! To willa.
- Moi rodzice - zacząłem wyjaśnienia - za to, że jestem Jedi, otrzymali wiele. Między innymi bogactwo i szacunek. Tym bardziej, że byłem pierwszym z dwóch Jedi wysłanych z Ohadi.
Po tych słowach sposępniałem. Przyniosłem im tyle chwały, a teraz...
- To chyba dobrze? - zapytał Erun, ale nie odpowiedziałem.
Weszliśmy do budynku. W przedsionku, po obu stronach, były drzwi, a z przodu wejście do salonu. Natomiast w salonie były przejścia do następnych pomieszczeń i tak dalej, a wszystko wiło się w górę. Poprosiłem, żeby Erun tam na mnie poczekał, a sam poszedłem do ojca, którego kaszel dotarł do moich montrali jeszcze zanim przekroczyłem próg domu.
- Ojcze. - Zamknąłem za sobą drzwi, mówiąc w języku togruti.
Staruszek leżał w dużym pomieszczeniu, na ozdobnym łóżku, przykryty kołdrą wykonaną z najprzyjemniejszych w dotyku tkanin. Wyposażenie pokoju tworzyły meble sprowadzone ze stolicy, więc już na samym wejściu było czuć siłę otaczającego ten pokój pieniądza. Tato wyglądał dokładnie jak ja - zielona skóra i żółte montrale. Tylko wiek i niestety stan zdrowia nie były takie same. Przywitał mnie kolejnym kaszlnięciem i wykrzyczał w naszym języku:
- Co ty zrobiłeś?! - Zachrypnięty, lecz silny głos wydobył się ze starczego gardła.
- Ojcze, nie miałem wyboru - próbowałem się naiwnie bronić.
- Już WSZYSCY o tym mówią! Nie dość, że wracasz i sprowadzasz na nas wstyd, to jeszcze przyprowadzasz do nas człowieka! Rada wyznaczyła... - przerwał, kaszląc - ...że posiedzenie odbędzie się jutro rano.
- Potrzebował pomocy...
- Kłamiesz! - przerwał mi i ponownie zakaszlał.
Najgorsze było to, że tato miał chyba rację... Przyprowadziłem nie osobę, która potrzebowała pomocy, lecz osobę, która daje mi szansę posiadania Padawana - wrócenia myślami do Zakonu.
- Wyjdź! - rozkazał, a ja się posłuchałem.
Erun stał pod kryształowym żyrandolem i na jednym z najlepszych dywanów naszej wioski. Akurat przyglądał się zdjęciom rodzinnym, przedstawiającym mnie, ojca i... matkę.
- Myślę, że musimy tutaj zostać - powiedziałem. - Dam ci jeden pokój. - Wskazałem mu drzwi po mojej lewej stronie. - Rada zdecydowała, że posiedzenie odbędzie się jutro rano - zacytowałem słowa taty. - Będziemy musieli dzisiaj tutaj zostać. Nie masz nic przeciwko?
Ułożyliśmy się do snu, a ja jeszcze przez chwilę rozmyślałem nad tą sytuacją. „Potrzebował mnie” - mówiłem sobie w głowie. „Nadal służę Zakonowi”.
Rozejrzałem się i wskazałem Erunowi drewniany pomost zbudowany na tych koronach. Na jego końcu znajdywały się kręcone schody podpięte linami do pni drzew odpowiedzialnych za stworzenie podłogi-pułapki. Zeszliśmy po nich na dół i znaleźliśmy się tam - wioska Ohadi. Została ona zbudowana we wgłębieniu mierzącym mniej więcej trzydzieści metrów głębokości. Tropikalne, wysokie drzewa budowały nad nią swego rodzaju kopułę, a zamszone skały, po których spływały strużki wody, sprawiały wrażenie potężnych murów. Wszędzie stały budynki różnej wielkości, ale wszystkie łączyło jedno - siano i kamień jako główny budulec. Przy ulicach ze skalnych płytek stały latarnie oświetlające miasto ukryte pod rzucającymi cień koronami drzew. Wyglądały one jak zamknięte w małych pudełkach ogniki zawieszone na cienkich kijach. Nie mogło też zabraknąć rosnącej gdzieniegdzie trawy turu, lecz w tym przypadku nie wymykała się ona spod kontroli, a wręcz dodawała pięknych kolorów bieli i czerwieni. Całość, mimo prymitywności, wyglądała jak cud od ziemi: piękne, ukryte królestwo, zamieszkane przez barwnych togrutaninów.
Nasza obecność nie umknęła uwadze przechadzających się mieszkańców Ohadi.
Erun rozejrzał się z wyraźnym zachwytem.
- Imponujący widok - stwierdził.
- Nasz ukryty świat - Ohadi - odparłem, a Padawan Koth uśmiechnął się do mnie.
- Czuję się obserwowany, wiesz? - rzucił Erun, patrząc, jak matki z dziećmi rzucają mu spojrzenia.
- Spokojnie, nic ci nie zrobią - powiedziałem niepewnie. - Ale nie dziw się, jesteś pierwszym człowiekiem, który tutaj zawitał od ataku Zakuul. Chodź - dodałem po chwili. - oprowadzę cię. Do posiedzenia Rady jeszcze zostało trochę czasu.
- Jestem tuż za tobą.
Ruszyliśmy, a matki zaczęły zatrzymywać swoje dzieci, patrząc w naszą stronę. Po kilku minutach dotarliśmy przed jeden z budynków. Przed wejściem do niego, w którym nie znajdywały się drzwi, lecz sama rama, stał bardzo dobrze zbudowany togrutanin. Wyglądu nie będę wam opisywał tym bardziej, że prawdopodobnie go nie zapamiętacie.
- Hodimie - zaczął - kim jest ten chłopak? - Kiwnął głową na Padawana.
- To Erun Koth - odpowiedziałem. - Mój znajomy.
- Sam zakazałeś przyprowadzania tutaj obcych osób - zauważył. - Jak mam to rozumieć? - zapytał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma.
Odchrząknąłem.
- To mój Padawan - skłamałem po zastanowieniu. - Nie musimy się go obawiać.
- Tak, zgadza się - rzucił Erun. - Hodim jest moim mistrzem.
Togrutanin zmierzył go od stóp do głów i wykonał gest zapraszający nas do środka.
- Chodź - powiedziałem do Padawana Kotha, kiedy ten się akurat kłaniał strażnikowi, którego z kolei to zdziwiło.
Weszliśmy do środka. Wnętrze było wyłożone dywanami, a temperatura była pokojowa. Już w korytarzu zaczęły docierać do nas powarkiwania i dźwięk ocierających się ostrzy. Na jego końcu znalazło się duże pomieszczenie. Po środku stała trójka togrutaninów - dwoje nastolatków i dorosły nadzorujący ich trening. Pod ścianą, po lewej stronie, klęczała grupa około dziesięciu młodzików mojej rasy. Stanąłem z założonymi z tyłu rękoma i dostrzegłem chwilę zawahania, która pojawiła się u trenujących zaraz po naszym przyjściu. Nauczyciel rzucił kilka słów w języku togruti i młodzi powrócili do sparingu.
- To sala treningowa - zacząłem. - Przed atakiem Zakuul raczej mało kto znajdował się w tej sali, ale teraz, nawet będąc w ukryciu, musimy być gotowi na najgorsze.
- Mądrze - odpowiedział krótko Erun, na co ja kiwnąłem głową.
- Ale na trening i tak zasługują tylko ci, którzy przeszli pierwsze polowanie. - Westchnąłem.
- To polowanie, które widzieliśmy ostatnio?
- Polowanie może wyglądać różnie, ale tak - to, które widzieliśmy ostatnio też się zalicza.
- Polowanie, potem ci, którzy się wykazali mogą przystąpić do treningu. Pojmuję.
- Dokładnie tak. A ci, którzy się nie wykazali, zajmują się innymi rzeczami. Może nie jest to Korpus Rolniczy, ale biurowość, medycyna, budownictwo... Wszystko, co nie jest polowaniem.
Wtedy dostrzegłem machającego z uśmiechem w moją stronę siedmioletniego togrutanina, który wraz z resztą grupy klęczał pod ścianą. Jego skóra miała żółty odcień, a montrale miały brązowe ubarwienie. Kiwnąłem mu lekko głową, odwzajemniając uśmiech, a ten ponownie skupił swoją uwagę na obserwowaniu walczących.
- Chodź - odwróciłem się do Eruna - pójdziemy dalej.
Szliśmy przez wioskę. Dotarliśmy do szerokiego na pięć metrów i długiego na trzydzieści mostu zrobionego z desek, który wisiał nad głębokim pęknięciem w ziemi. Było przyczepionych do niego wiele grubych lin, coby mogły go utrzymać. Już było słychać szum największego wodospadu naszej wioski.
Znaleźliśmy się po środku rynku. Znajdowały się na nim różne stoiska wykonane w tani sposób. Znowu przyciągnęliśmy wzrok mieszkańców Ohadi.
Rozłożyłem ręce i powiedziałem:
- Tutaj znajduje się nasz rynek. Broń, akcesoria kuchenne i żywność. Czego tylko potrzebujesz.
- Kryształów do miecza raczej nie macie, co?
- Nie. - Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- A jaką walutą się posługujecie? Kredyty czy barter?
- Kredytami.
Walutę tę przekazywano nam z Corvali, stolicy Shili. Było to jedyne miasto, które znało naszą pozycję. Wiele lat temu plemię Ohadi zawarło z nimi kontakt, by otrzymywać niezbędne do życia surowce. W zamian za to często wysyłamy tam medyków i pożywienie wysokiej jakości.
- No to ciężko, bo jestem spłukany, a moje kieszonkowe już dawno się skończyło.
- Spójrz. - Wskazałem na stragan wypełniony owocami, które wcześniej jadł Erun. - Specjał naszej wioski - odpowiednio przyrządzone zwierzęta roślinożerne, przygotowane w taki sposób, że przypominają owoc. Dlatego go nazywamy „owocem”.
Potrawa ta pozwalała nam poczuć smak, który normalnie by nas struł.
- Ciekawe, bardzo ciekawe - skomentował.
- A jeżeli chodzi o kredyty, to się nie martw. Kupię ci, co będzie trzeba. Jesteś głodny?
- Trochę tak.
Podszedłem do jednego ze straganów i kupiłem „owoc”, po czym przekazałem go Erunowi.
- Dziękuję, mistrzu - powiedział do mnie Koth.
Przez moment się zakłopotałem, ale uśmiech i tak przywędrował na moją twarz. Przy tym chłopcu, młodym Padawanie, nie byłem w stanie zachowywać swojej kamiennej twarzy.
- Chodźmy dalej - zaproponowałem, po czym wskazałem przed siebie, na odległe budynki. - Tam znajduje się dom Zahsy i sierociniec, którym się zajmuje.
- Zahsa zajmuje się sierotami? - zapytał z niedowierzaniem. - Kto by pomyślał?
- Wydaje się zimna, ale tak naprawdę oddała by życie za swych mieszkańców.
- To na pewno ociepla jej wizerunek w moich oczach.
- Poza tym - spojrzałem poważnie na Padawana. - sama jest sierotą i to chyba też jest powodem, dla którego to robi.
- A więc nie ona jedna.
Zanim dotarliśmy do kolejnego mostu, Erun już zjadł „owoc”. Oparłem się o drewnianą barierkę mostu i spojrzałem się na ten przepiękny widok. Pod mostem znajdywała się tak głęboka przestrzeń, że nie było szans dostrzec jej dna. Ale to, co najlepsze, spływało po skalnej, zamszonej ścianie - wodospad, którego woda wpadała do środka właśnie tego kanionu pod nami.
- Piękny wodospad - stwierdził Erun. - I jaki duży... Dużo, dużo większy niż ten na Tython... Tęsknie za Tythonem - dodał w zamyśleniu.
- O tak... Ja też, Erunie, ja też.
Znaleźliśmy się w drugiej części wioski. Po naszej prawej, przy głębszej części tego kanionu, w którym się mieściło Ohadi, stał park z baldachimem z winorośli. Na jednej ze znajdujących się tam drewnianych ławeczek siedziała para, która przerwała pocałunek, by przyjrzeć się nam.
- Na lewo masz kantynę „Kiełek”. - Wskazałem na małą okrągłą budowlę z wywieszonym szyldem.
- To taka prawdziwa kantyna? Kantyna-kantyna? Wiesz, skrzynia grająca, albo występ jakiegoś zespołu, drinki, szemrane towarzystwo i tak dalej?
- Hm... - Postarałem się przypomnieć sobie kantyny z innych planet. - Trochę się różni. Wiesz... drewniane krzesła, brak nagich tancerek i mniejszy wybór alkoholi, ale tak, to jest kantyna.
Przeszliśmy kawałek dalej i pokazałem mu dom, który w porównaniu do tych prymitywnych budowli, stanowił willę,
- A to, Erunie, jest mój dom - stwierdziłem. - Zapraszam. - Wskazałem na wysokie schody i otaczające je mury.
- To... To twój dom?! To willa.
- Moi rodzice - zacząłem wyjaśnienia - za to, że jestem Jedi, otrzymali wiele. Między innymi bogactwo i szacunek. Tym bardziej, że byłem pierwszym z dwóch Jedi wysłanych z Ohadi.
Po tych słowach sposępniałem. Przyniosłem im tyle chwały, a teraz...
- To chyba dobrze? - zapytał Erun, ale nie odpowiedziałem.
Weszliśmy do budynku. W przedsionku, po obu stronach, były drzwi, a z przodu wejście do salonu. Natomiast w salonie były przejścia do następnych pomieszczeń i tak dalej, a wszystko wiło się w górę. Poprosiłem, żeby Erun tam na mnie poczekał, a sam poszedłem do ojca, którego kaszel dotarł do moich montrali jeszcze zanim przekroczyłem próg domu.
- Ojcze. - Zamknąłem za sobą drzwi, mówiąc w języku togruti.
Staruszek leżał w dużym pomieszczeniu, na ozdobnym łóżku, przykryty kołdrą wykonaną z najprzyjemniejszych w dotyku tkanin. Wyposażenie pokoju tworzyły meble sprowadzone ze stolicy, więc już na samym wejściu było czuć siłę otaczającego ten pokój pieniądza. Tato wyglądał dokładnie jak ja - zielona skóra i żółte montrale. Tylko wiek i niestety stan zdrowia nie były takie same. Przywitał mnie kolejnym kaszlnięciem i wykrzyczał w naszym języku:
- Co ty zrobiłeś?! - Zachrypnięty, lecz silny głos wydobył się ze starczego gardła.
- Ojcze, nie miałem wyboru - próbowałem się naiwnie bronić.
- Już WSZYSCY o tym mówią! Nie dość, że wracasz i sprowadzasz na nas wstyd, to jeszcze przyprowadzasz do nas człowieka! Rada wyznaczyła... - przerwał, kaszląc - ...że posiedzenie odbędzie się jutro rano.
- Potrzebował pomocy...
- Kłamiesz! - przerwał mi i ponownie zakaszlał.
Najgorsze było to, że tato miał chyba rację... Przyprowadziłem nie osobę, która potrzebowała pomocy, lecz osobę, która daje mi szansę posiadania Padawana - wrócenia myślami do Zakonu.
- Wyjdź! - rozkazał, a ja się posłuchałem.
Erun stał pod kryształowym żyrandolem i na jednym z najlepszych dywanów naszej wioski. Akurat przyglądał się zdjęciom rodzinnym, przedstawiającym mnie, ojca i... matkę.
- Myślę, że musimy tutaj zostać - powiedziałem. - Dam ci jeden pokój. - Wskazałem mu drzwi po mojej lewej stronie. - Rada zdecydowała, że posiedzenie odbędzie się jutro rano - zacytowałem słowa taty. - Będziemy musieli dzisiaj tutaj zostać. Nie masz nic przeciwko?
Ułożyliśmy się do snu, a ja jeszcze przez chwilę rozmyślałem nad tą sytuacją. „Potrzebował mnie” - mówiłem sobie w głowie. „Nadal służę Zakonowi”.
Ciąg dalszy - Epizod VII Ohadi
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach