Nehalennya Vaestiss
Strona 1 z 1
Nehalennya Vaestiss
Imię i nazwisko: Nehalennya Vaestiss
Wiek: 19 standardowych lat (Epizod VII)
Rasa: Sith (niepełnej krwi)
Pochodzenie: Dormund Kass/Ziost
Klasa w grze: Wojownik (DPS)
Charakterystyczne cechy miedziana skóra, pomarańczowe oczy, ozdobne implanty na twarzy. Leworęczna. Preferuje stroje nieograniczające ruchów - przylegające kombinezony, lub skromne szaty, często odsłania ramiona czy brzuch.
Cechy charakteru postaci: pragmatyzm, opanowanie, duma, mściwość. Honorowa i słowna. Nie lubuje się w zadawaniu bezcelowego cierpienia, ale nie waha się w razie potrzeby. Wychowanie w poniżeniu nauczyły młodą sithankę doskonale panować nad uczuciami - tłumić je, kumulować i uwalniać w odpowiednim momencie. Uważa, że często uprzejmością i sprytem można załatwić więcej, niż siłą i groźbą. Jest lojalna wobec swojej rodziny i Imperium.
Ma obsesję na punkcie własnego wyglądu i słabość do przyozdabiania ciała. Odczuwa współczucie wobec niewolników.
Wyposażenie: Dwa miecze - rodowy, starożytny, o jaskrawopomarańczowej barwie i zdobionym, zakrzywionym jelcu, oraz zdobyczny, czerwony o prostym wyglądzie.
Umiejętności: (w trakcie szkolenia)
Walka dwoma mieczami - wysoki jak na świeżego adepta akademii, wykorzystuje VII Formę w wariancie Jar’kai;
Walka pojedynczym mieczem - podstawowy; IV Forma w wariancie Ataru. Od zdobycia drugiego miecza praktycznie zarzuciła trening;
Rzut mieczem, przywołanie broni - wysoki, ze względu na ładunek emocjonalny zamknięty w broni, bez problemu kieruje mieczami w locie, potrafi także wyczuć ich obecność z dala od siebie.
Władanie Mocą - średni, wykorzystuje Moc jak broń - pchnięcia Mocą, przywołanie i rzut mieczem, ciśnięcie lekkimi przedmiotami, skoki Mocy;
Manipulacja Mocą - bardzo niski, może wpływać jedynie na bardzo słabe umysły w celu wywołania strachu lub zachwiania równowagi emocjonalnej;
Walka bez broni - średni, brak siły fizycznej nadrabia szybkością i zręcznością, ale jeden celny cios może ją pokonać.
Furia - średni. Potrafi przywoływać furię by wspomogła ją w walce, ale jej poziom jest bardzo nierówny. W sytuacjach dramatycznych potrafi wpaść w szał bojowy który daje jej ogromne możliwości, ale jednocześnie odbiera panowanie nad sobą i pozbawia sił. Podczas treningów, pojedynków, czy walki z mało wymagającym przeciwnikiem zdarza się, że nie potrafi przywołać furii w ogóle, rozprasza się.
Nauczyciele:
- Lord Sakra i Aka'yesh Vaestiss - wczesne lata. Matka uczyła ją zrozumienia Mocy i Kodeksu na poziomie akademii Korriban, ojciec - były gwardzista - szermierki.
- Rachaella Vaestiss - w wieku 10-14 lat, potajemnie. Szkolenie w zakresie posługiwania się Mocą, opanowania, trening fizyczny, szlifowanie techniki walki mieczem.
- Mistrzowie Nauczyciele Akademii Korriban z wyszczególnieniem Mistrza Fechtunku, Lorda Ezekiela - 14-17 lat
- Lord Grotniss - aktualnie.
Historia:
Drzewo genealogiczne rodu Vaestiss
Wstęp
Nehalennya urodziła się w starym, ale upadłym rodzie Vaestiss. Ród ten, sięgający historią jeszcze do czasów przed Wielką Wojną Nadprzestrzenną, przez wiele wieków zajmował wysokie pozycje w hierarchii Sithów i słynął z silnych Mocą Lordów. Jednak, jak wiele innych, został pokonany przez rywalizującą rodzinę, w jednej z niezliczonych wojen o władzę, a jego członkowie na całe pokolenia trafili do niewoli. Dopiero nastanie rządów Imperatora pozwoliło Vaestissom na odzyskanie nazwiska i rodowych włości - zniszczonego i ograbionego pałacu na Ziost; a także możliwość szkolenia się w Mocy. Pozostając w cieniu, powoli, dzięki zagrywkom politycznym i mariażom, ród Vaestiss odbija się od dna, niezłamany, dumny i napędzany żądzą zemsty.
Przez lata dochodziło do mieszania krwi - najczęściej w wyniku gwałtów, przez co członkowie tej rodziny mają wiele ludzkich cech. Jeszcze prababka Neh była człowiekiem. Są przez to pogardzani przez czystokrwistych sithów, a przez niskie pochodzenie - także przez innych Lordów.
- Siedemnaście standardowych lat przed Inwazją na Ziost, Dormund Kass:
Aka'yesh chodził nerwowo po wyłożonym dywanami korytarzu apartamentu. Domostwo było urządzone skromnie, ale ze smakiem. Senior rodu zadłużył się, by je kupić, ale było tego warte - czworo, spośród szóstki jego dzieci zostało wysłane do stolicy, by uczyć się wielkiej polityki, bogacić się i rosnąć w siłę. A teraz właśnie, za transparistalowymi drzwiami, umacniał się ród Vaestiss - jego żona miała wydać na świat dziecko.
"Oby była silna Mocą." - powtarzał wciąż, jak mantrę, obracając w dłoniach swój miecz, starożytną pamiątkę po przodkach, miecz, który wyrwał w pojedynku starszemu bratu. On sam posiadał niewielki talent i nie przyjęto go na szkolenie. Był dobrym szermierzem, ale bez tytułu. Jednak jego żona, dwudziestoczteroletnia Sakra, chociaż wywodziła się z mieszczaństwa, była pełnoprawnym Lordem, z talentem do manipulacji umysłami. Zdolna, lecz bez pochodzenia, ani rodziny, szybko uzmysłowiła sobie, że mariaż ze starożytnym, choćby i niewielkim rodem podniesie jej status. Czterdziestoletni Aka'yesh, bez majątku i tytułu też nie mógł liczyć na partię z dobrego domu - poślubienie Lorda to nawet więcej, niż oczekiwał. Poza wszystkim - przypadli sobie do gustu.
Nagle poczuł mrowienie, jakby coś łaskotało go bezpośrednio w umyśle. Rozsunęły się drzwi. Usłyszał krzyk - zdrowy wrzask niemowlęcia - rozluźnił się.
- To dziewczynka, mój Panie - Elis, ludzka niewolnica, skłoniła się nisko i odstąpiła od wejścia do pokoju.
"Wiem, kretynko" - pomyślał. Sakra wyczuła ją już wiele miesięcy wcześniej. Jednak skinął tylko głową i wszedł do sypialni.
Kobieta karmiła, oparta o poduszki, lśniąca od potu, wyczerpana. Tuliła do siebie zawiniątko. Podszedł ostrożnie, niepewnie. W pomieszczeniu Moc była niemal namacalna, gęsta, uwolniona przez ból i euforię Sakry. Spojrzała na niego i przywołała go skinieniem ręki. Uśmiechała się, drapieżnie, z satysfakcją, a jej oczy lśniły. Podszedł do nich, przysiadł na łożu i odsłonił zawiniątko - niemowlę łapczywie ssało pierś. Dziewczynka była drobna o jasnej, miedzianej skórze - jak matka. Zmartwił się, że ma zbyt ludzkie cechy - jednak dziewczynka nagle wypuściła sutek z ust i spojrzała na ojca - wielkimi, drapieżnymi, pomarańczowymi oczami. Na policzkach brodzie wyraźnie odznaczały się zalążki kolców kostnych - uśmiechnął się z ulgą. Sakra chwyciła go za ramię, wbijając weń paznokcie, niemal do krwi.
- Ona jest silna, Aki, bardzo silna, rozumiesz? - w jej oczach błyskały ogniki pasji i szaleństwa - Kiedyś... kiedyś zyska potęgę jakiej... Potęga...
- ...da jej zwycięstwo. - dokończył, gładząc dłoń rozgorączkowanej żony. - A jej zwycięstwo, nas wyzwoli!
Sakra obnażyła zęby w uśmiechu i opadła wykończona na poduszki; pogrążyła się w regeneracyjnej medytacji. Nie protestowała, gdy Ake'yesh sięgnął po zawiniątko - dziewczynka przyglądała mu się spokojnie. Czerwonoskóry sith wyszedł z dzieckiem na ręku na korytarz, gdzie czekały na niego dwie podekscytowane siostry i opanowany brat, z wiecznym niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Stanął przed nimi i wyciągnął ręce.
- Powitajcie Nehalennyę Vaestiss, najmłodszą członkinię rodziny!
- Siedem standardowych lat przed Inwazją na Ziost.:
Nehalennya z całej mocy starała się wyglądać dostojnie, gdy szła za matką przez długi, przerażający hol. Nie było to łatwe - wielkość i ogrom budowli, mnogość zdobień przytłaczały dziesięcioletnią dziewczynkę, przyzwyczajoną do skromności i ciasnoty, a nienaturalna cisza zapierała dech. Monumentalne rzeźby-kolumny, przestawiające zakapturzone postaci niknęły wysoko w mroku, tak, że nawet zadzierając głowę nie można było dostrzec sklepienia. Pomiędzy nimi, w całkowitym bezruchu stali członkowie Gwardii Honorowej, w czerwonych szatach, które połyskiwały w słabym świetle. Sami przypominali posągi - a może nimi byli? - pomyślała dziewczynka. - Może dopiero rozkaz Imperatora tchnie w nich życie?
Szła wyprostowana, tak jak uczyła ją matka, ale oczyma strzelała na wszystkie strony, ślizgając wzrokiem po kosztownych draperiach, ozdobnych, pulsujących mrocznym światłem kryształach, złoconych płaskorzeźbach...
Łup. Łup. Łup.
Kroki odbijały się echem i wracały po wielokroć głośniejsze, odbijały się wewnątrz jej czaszki doprowadzając do szaleństwa, jakby żaden inny dźwięk nie istniał, jakby wszystko inne było martwe, nawet jej oddech, szelest tkaniny, nic, były tylko kroki, łup, łup, łup... - Neh zacisnęła zęby i mocniej chwyciła swój miecz, pod fałdami, ozdobnej - chociaż lekko spranej - szaty. Starożytny miecz świetlny, największy rodzinny skarb, przekazany jej przez ojca.
Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić - wraz z tym mieczem spadła na nią wielka odpowiedzialność. Była siłą i nadzieją rodu, miała zyskać potęgę która zmiażdży naszych wrogów i wydrze im należne nam miejsce! Nie mogła się bać głupich posągów! Opanowała chęć chwycenia matki za dłoń - musiała być dzielna. "Duma, to najcenniejsze co mamy" - powtórzyła sobie w myślach słowa, które towarzyszyły jej od narodzin. Uniosła podbródek.
W końcu dotarły do końca holu - półkolistego pomieszczenia z dziesiątkami drzwi. Przed nimi lśniły wielkie wrota, pilnowane przez czerwonych gwardzistów. Ale to nie one były im przeznaczone. Po prawej stronie rozsunęły się jedne z pozostałych i wychylił się z nich droid protokolarny.
- Lord Sakra Vaestiss? Proszę za mną - zabrzmiał beznamiętny głos robota.
Matka zmarszczyła brwi i zacisnęła szczęki - Nehalennya zrozumiała - wysłanie droida było afrontem, manifestacją "nie warto dla Was nawet fatygować służby". Ale to nic. Znosiliśmy to, wytrzymamy i teraz. Już niedługo.
Ruszyły za droidem. Kolejny korytarz był wąski, dobrze oświetlony - w porównaniu z ogromnym holem, niemal przytulny. Po chwili stanęły przed drzwiami, naprzeciwko których stał szereg krzeseł.
- Proszę spocząć, Lady Katriss wezwie was niezwłocznie. - zakomunikował droid i zniknął na drzwiami. To Nehalennya też rozumiała - spędzą tu kolejne godziny, jako niegodne czasu wielkiego Lorda. Poczuła znajomą falę wściekłości która przeszła przez jej ciało - starannie pielęgnowane poczucie krzywdy i niesprawiedliwości próbowało znaleźć ujście, mięśnie naprężyły się, oczy zaszły mgłą, ręka mimowolnie zacisnęła się na zakrzywionej rękojeści rodowego miecza...
- Nie.
Słowo matki było cichsze od szeptu, ale momentalnie otrzeźwiło dziewczynkę. Stłumiła w sobie żar, wycofała się, pogrążyła w medytacji, pozwoliła Mocy przepłynąć przez siebie swobodnie i zachowała jej tyle, by dała jej siłę i wytrwałość. Cierpliwość nie była cnotą Sithów - ale była siłą domu Vaestiss.
Gdy odzyskała kontrolę, zawstydzona spuściła wzrok.
- Jeszcze nie. Pamiętaj, czego cię uczyłam, córko. Moc to narzędzie, którym władasz wedle woli. - mówiła cicho, spokojnie, wzmacniając słowa Mocą, by działały kojąco na jej rozgorączkowany umysł - czym będziesz, jeśli zawładnie tobą narzędzie?
- Niczym, Matko...
- Jesteś mądrym dzieckiem. A wkrótce staniesz się pojętnym akolitą zakonu.
- Tak Matko. - odpowiedziała z całym przekonaniem. A później - potężnym Sithem. Tak musiało być. Do tego była przeznaczona.
Trzy godziny później.
Nehalennya straciła poczucie rzeczywistości. Pogrążyła się w Mocy, wyciszona, spokojna, odcięta od czasu, od ścian korytarza, od zdobionych drzwi, od myśli. Z medytacji wyrwał ją impuls umysłu, przekazany przez Sakrę. Skupiła się - w oddali słychać było równomierne, sztywne kroki droida. Wstały jednocześnie, zanim jeszcze pojawił się w drzwiach.
- Lady Katriss przyjmie Cię teraz, Lordzie Sakro.
Ruszyły za droidem, które przeprowadził je przez bogato zdobiony pokój - poczekalnię, wyłożoną miękkimi fotelami, zastawiony napojami i misami owoców - wszystko krzyczało "to nie dla Was kundle!". Nehalennya pomyślała, że Lady Katriss mogłaby być subtelniejsza w swoim wyrażaniu pogardy. "Kiedyś wepchnę ci tę misę do gardła" - pomyślała. A może pochwyciła myśl matki?
Weszły do oszklonego gabinetu. Za masywnym biurkiem siedziała staruszka - jej pomarszczona twarz wyglądała wręcz karykaturalnie, dziewczynce przywodziła na myśl zgniłego ziemniaka. Cienie pod oczami, pergaminowa skóra i mocny, czerwony makijaż dopełniały obrazu. Jednak zerwała się raźno na ich widok, a całą swoją postawą udowadniała swoje pochodzenie od aldeerańskiej szlachty.
- Szanowna Lord Vaestiss! - jej słowa ociekały jadem - wybacz mi, że nie mogłam was przyjąć od razu, obowiązki, papierologia... Siądźcie proszę! W jakiej sprawie przychodzisz?
Sakra skłoniła się uprzejmie, a gdy się odezwała, jej głos brzmiał słodko.
- Szanowna Lady Katriss, Lordzie Zarządco, przychodzę, aby przedstawić Ci moją córkę, jako kandydatkę na adepta akademii, którą raczysz kierować.
- Ach tak... Ale, ale, czy pamięć mnie nie myli, czy już wystosowałaś niedawno zgłoszenie...
- Trzy lata temu, Szanowna Lady - odpowiedziała spokojnie, jakby oczekiwały na ponowne rozpatrzenie prośby zaledwie tydzień, a nie trzy długie lata.
- Ach, ten czas tak leci... Rozumiem, że została odrzucona...
- Jako zbyt młoda, Pani - Sakra weszła jej w słowo, ale na tyle grzecznie, by nie narazić się na jej gniew. - Jednak nikt nie raczył wtedy sprawdzić jej potencjału.
- No tak, no tak... Ta biurokracja, ciężko o dobrych pracowników - westchnęła teatralnie. - Powiedz mi dziecko - zwróciła się do Nehalennyi - ile masz teraz lat?
Neh dygnęła i skromnie spuściła wzrok - dziesięć standardowych, moja Pani.
- Dziesięć... Dość dużo jak na inicjację...
- Jest nauczona podstaw - matka nadała swojej wypowiedzi stanowczy ton. Nie próbowała wpływać na umysł Zarządczyni - wiązało się to ze zbyt wielkim ryzykiem - ale wykorzystywała Moc, do podkreślania wartości swoich słów - I posiada ogromny talent. Potrafi więcej, niż starsi adepci.
- Czyżby? - tym razem głos Lady brzmiał oschle, nie próbowała już ukrywać swoich intencji. - Ja to ocenię. Dobrze więc! Pokaż mi to swoje genialne dziecko! - zadrwiła.
Sakra skinęła głową, zachęcając córkę i odsunęła się pod ścianę.
Nehalennya była przerażona. To była jej szansa... być może jedyna, ostatnia. Jeśli zawiedzie, równie dobrze może umrzeć.
Nie wstydziła się strachu - można go wykorzystać, jeśli wie się, jak. Zamknęła oczy i przywołała go do siebie, wpuściła do serca i pozwoliła mu wykiełkować. A wraz z nim uwolniła trzymany głęboko żal, ból i nienawiść, te wszystkie uczucia wpajane jej od narodzin, poczucie krzywdy, niesprawiedliwości... Lady Katriss nieświadomie przyczyniła się to wzmocnienia jej Mocy. Neh pomyślała o poniżeniu jakiego doznały tutaj, czekając na twardych plastalowych krzesłach, myślała o miękkich kanapach i misach pełnych smakołyków. Myślała o wielkim, pustym holu, podczas kiedy ona musiała dzielić pokój z ciotką i dwojgiem kuzynów. Myślała o swojej dumnej, pięknej matce, poniżanej i wzgardzanej, i tej żałosnej, zasuszonej karykaturze człowieka, która siedzi tu, na pozycji która należy się nam, NAM! O tym, jak bardzo pragnie ją zniszczyć, wypchnąć przez te piękne oszklone okna, patrzeć jak ginie, oglądać jak jej truchło rozszarpują skały! Gniew zagłuszył strach, nienawiść dała jej pewność siebie - Moc ją otulała, wypływała z niej, wystarczyło po nią sięgnąć! Otworzyła lśniące od Mocy oczy i odpaliła swój cenny miecz.
Starucha już się nie uśmiechała. Moc, którą wyzwoliła dziewczynka była niemal namacalna - nie mogła jej bagatelizować. Nagle, ruchem tak szybkim, że ledwo uchwytnym, uniosła stojącą za dziewczynką donicę i cisnęła w jej kierunku. Neh wyczuła zagrożenie i odskoczyła, tylko po to, by napotkać lecący w jej stronę wolumin - bez udziału świadomości uniosła miecz i przecięła księgę. Lady Katriss zaczęła krążyć wokół dziewczynki, zamyślona. Szybko jak żmija, wyciągnęła miecz i skierowała szkarłatne ostrze na jej twarz - uprzedzona przez Moc, Nehalennya uniosła w odpowiedzi swoje, pomarańczowe ostrze na głowę, a sama rzuciła się do przodu, pozwalając, by te ześlizgnęło się po klindze przeciwnika, zamiast blokować - w starciu siłowym nie miałaby najmniejszych szans. Wylądowała niemal za plecami przeciwniczki, ta odwróciła się błyskawicznie i wyprowadziła jeszcze trzy szybkie ciosy - dwa zbiła w podobny sposób, trzeciemu uskoczyła z drogi. Czuła się potężna jak nigdy wcześniej, Moc ją przepełniała! Była gotowa na wszystko co ta stara...
AAARGH!
Ból stał się jej całym światem, wypełnił ją, wypalił, odebrał wzrok i głos. Czuła, że płonie, krzyczał każdy nerw jej ciała - miecz świetlny wypadł jej z dłoni i potoczył się po posadce. Ledwo to zarejestrowała. Przekonana, że umiera, zmusiła się do ostatniego wysiłku - otworzenia oczu. Spojrzała w kamienną twarz Lady Katriss, która posyłała ku niej wiązkę błyskawic Mocy. Nagle, tak szybko, jak się zaczął, ból się skończył. Jej wiotkie, bezwładne ciało nie zdążyło upaść na podłogę - zostało ciśnięte, niczym zużyta szmata na przeciwległą ścianę. Uderzenie wycisnęło jej tlen z płuc. Upadła i błagała Moc o śmierć.
- Imponujące - w głosie kobiety nie było cienia sarkazmu.
Neh czuła, że matka przesyła jej poprzez Moc uspokajające, kojące impulsy... kazała jej się wyciszyć, chociaż Neh miała ochotę wrzeszczeć, płakać, reagując na ból który rozrywał jej ciało - ale była bezsilna, ciało drżało konwulsyjnie bez udziału jej woli, a otwartych ust nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Dziękuję, Lady - odezwała się Sakra.
- W takim wypadku, jestem skłonna rozpatrzyć Twoją prośbę ponownie, Lordzie Vaestiss. Chciałabym się bliżej przyjrzeć Twojej córce.
- Dzięk...
- Przyjmę dziecko do siebie, na służbę, gdzie będę mogła ją obserwować.
- Na służbę? - Neh wyczuła w głosie matki szczere zdziwienie i gniew - Moja córka jest sithem, nie niewolnikiem!
- Przydzielę jej zadania zgodne z jej... statusem. Prywatna służba u Lorda Zarządcy Akademii? Ocknij się, Sakro! To więcej, niż moglibyście oczekiwać! Sama ocenię jej potencjał i skieruję do odpowiedniej placówki. A teraz - uniosła dłoń, ucinając protesty młodszej kobiety - dzieckiem zajmie się droid medyczny. Gdy dojdzie do siebie, przyślę ją do domu, by mogła się spakować. Oczekuję jej jutro rano w moich komnatach.
Odprowadziła ją młoda, twi'lekańska niewolnica w złotej obroży. Neh zastanowiła się, czy wkrótce sama nie będzie nosić podobnej - a może nie jest warta złota? Okłady z bacty ukoiły nieco jej obolałe ciało, a w żyłach krążyły regenerujące chemikalia. Czuła się otumaniona i zmęczona.
W największym pokoju, umownie zwanym salonem, zebrała się cała familia; poza najmłodszą ciotką - Rachaellą, która jako uczennica Lorda przebywała u jego boku, i jej najstarszym kuzynem, A'sharem, który od czterech lat przebywał w Akademii na Gamorrze. Czekali na nią jej rodzice - ojciec uśmiechnął się z troską gdy weszła; milczący wuj Akresh o kamiennej twarzy i dwoje jego pozostałych dzieci - pięcioletni Kurûn i dwuletnia Zia; zasmucona ciotka Viria z mężem, Caronellem, tuląca do piersi malutkiego Cada, najmłodszego członka rodu. Nehalennya spuściła głowę.
- Zawiodłam was... - czuła, że drżą jej wargi. Z trudem powstrzymywała łzy. Było to zachowanie niegodnie Sitha, ale dziewczynka nie miała już siły udawać.
- Nie waż się tak mówić! - rozbrzmiał twardy, basowy głos Akresha. Jako najstarszy syn z rodu, zawsze przemawiał pierwszy. - Ta suka, Katriss, odkąd tylko przejęła akademię, jawnie próbuje nam zaszkodzić. Nie docenia nas. I nie docenia ciebie.
Nehalennya spojrzała zaskoczona na wuja. Spodziewała się z jego strony nagany, pogardy, porównywania do swego utalentowanego syna - Akresh i Aka'yesh rywalizowali ze sobą od dziecka, a wuj nigdy nie pogodził się z tym, że młodszy brat odebrał mu dziedziczny miecz. Zawsze korzystał z okazji by odegrać się na nim i jego rodzinie.
- Tak, Neh - odezwał się jej ojciec, zły, że brat wtrącił się pierwszy - Myśli, że w nas uderzy, ale wbrew pozorom ta sytuacja bardzo nam sprzyja.
- Ale... mam zostać służącą...
- I zostaniesz, Neh - łagodny głos ciotki Virii, zawsze uspokajał dziewczynkę - zostaniesz przyboczną Lady Katriss... Niech to nazywa służbą, niech nawet nazywa to niewolnictwem. Ale dzięki temu zaistniejesz, dziecko. Będziesz obok niej, w jej komnatach, w jej gabinecie. Nie będzie mogła oficjalnie tobą pomiatać, bez narażania się na gniew innych Lordów.
- To będzie ciężka próba córko, nie oszukuj się. - wtrąciła Sakra - Jestem pewna, że Katriss zrobi wszystko by cię złamać, stłamsić twój potencjał, by pokazać światu, że Veastiss nie mają nic do zaoferowania, że jesteśmy warci mniej od niewolników. Będzie cię ranić i poniżać. Dzisiaj miałaś tego przedsmak. - Neh zadrżała.
- Ale ty będziesz silna - dokończył Akresh. Cokolwiek nie zrobi, tylko cię wzmocni. Lordowie nie będą mogli zignorować takiego talentu i wymuszą na niej przekazanie cię Akademii. A wtedy jej władza nad tobą się skończy.
- Rachaella wkrótce wróci do Kaas. Ma dostęp do Fortecy. Będzie cię dalej szkolić i służyć radą w tym politycznym szambie. Bądź cierpliwa Nehallenyo Vestisss. I pamiętaj...
- Duma to najcenniejsze co mamy - powiedzieli zgodnie.
- Trzy standardowe lata przed Inwazją na Ziost. Kaas.:
Czternastoletnia Nehalennya kończyła właśnie rozkładać zastawę na długim stole, w ozdobnym salonie Lady Katriss. Nigdy nie nazwała jej "Panią", chociaż Radna próbowała to na niej wymusić - na wszelkie sposoby. Neh potarła policzek, na którym widniał bolesny krwiak. Nauczyła się czerpać siłę z bólu. Mroczna Lady oferowała jej niewyczerpane źródło tegoż.
- Pozwól mi, Pani - Siba, nastoletnia ludzka niewolnica ostrożnie sięgnęła po resztę talerzy. - ja dokończę.
Neh skinęła z wdzięcznością głową. Nauczyła się doceniać niewolników. Przez pierwsze miesiące gardziła nimi, próbując odbić na nich swoją krzywdę. Aż do pamiętnej rozmowy z ciotką, podczas jednego z ich tajnych szkoleń. Oni wiedzieli kim jest, drżeli przed nią tak samo jak przed swoją Panią. A czy ona pamiętała, kim jest? W domu mieli jedną niewolnicę, starszą kobietę, Elis, która przyjęła na świat ją i każde z jej kuzynów. Nigdy nie spotkała jej krzywda ze strony nikogo z rodu, a ona odwdzięczała się lojalnością i szacunkiem. Przyswoiwszy tę lekcję, życie na służbie Lorda stało się bardziej znośne - niewolnicy szanowali ją, a nawet jej współczuli - ironia losu, współczucie niewolnika do sitha!; wyręczając ją w uwłaczających pracach i kryjąc podczas jej tajemnych wycieczek.
Westchnęła. Teraz musiała się przygotować do wieczornego bankietu. Przewidywania jej rodziny sprawdziły się. Chociaż początkowo Lady Katriss ukrywała młodą sithankę przed światem, nie trwało to długo. Nehalennya stawała się silniejsza każdego dnia, a jej obecność w Mocy wyraźna. Kilkukrotnie wchodziła pod byle pretekstem do gabinetu podczas wizyt zacnych gości - zawsze z wysoko uniesioną głową - nawet nosząc ślady "szkolenia" Katriss, zawsze zwracając się do swej "nauczycielki" i jej gości z szacunkiem. Chociaż czekała ją za to kara - a Zarządczyni była w tej kwestii bardzo kreatywna - to zmuszało ją to do niewygodnego tłumaczenia kim jest dziewczyna i co tu robi. I tak, Nehallenya stała się w mniemaniu Lordów uczennicą Zarządczyni, przygotowywaną do wstąpienia do akademii. Dziś, zamiast żebrać o resztki z pańskiego stołu, ma zasiąść do niego, wraz z innymi uczniami, obok swych Mistrzów.
Myślała o tym wszystkim podczas gorącego prysznica, gdy strumienie wody zmywały z niej brud i zmęczenie. Stanęła przed lustrem. Woda odsłoniła blizny na jej ciele. Mogła je zregenerować bactą i Mocą - ale nie chciała. Nosiła je z dumą, pielęgnując w sobie pamięć o bólu przy każdej z nich. Przyda się, kiedy przyjdzie czas go wyzwolić. Spojrzała krytycznie na swoje ciało - zaczęło się zmieniać. Niewielkie, kiełkujące piersi sterczały z zimna, wyłaniając się z rozbudowanej treningami klatki piersiowej, z szerokich bioder wystawały karykaturalnie chude, dziecięce jeszcze uda, i umięśnione, twarde łydki. Wyglądała jak złożona z kilku osób. I kilku ras, pomyślała niechętnie.
Przejrzała ubrania, jakie dostarczyła jej w swej łaskawości jej "mistrzyni". Były ładne, czyste, ale za duże. Katriss z pewnością się starała, by Neh nie wypadła dobrze przed Lordami. Nie wiedziała jednak, że jedna z niewolnic dopasowała szaty do figury nastoletniej sithanki. Wybrała skromną, brązową szatę, ozdobioną jedynie złotymi guzikami i szarfą, które podkreślały odcień jej skóry. Szeroki kołnierz krył jej mizerne piersi, a zwężany pas imitował talię. Rozpuściła długie, bordowe włosy, zasłaniając zbyt szerokie ramiona. Przejrzała się w lustrze i zadowolona z efektu zasiadła do medytacji, oczekując zmroku.
Uczniowie siedzieli przy okrągłym stole, ustawionym w rogu wielkiej sali, podczas, gdy Lordowie zasiadali przy długiej ławie ustawionej na środku. Atmosfera początkowo była ciężka, Lordowie rozmawiali ściszonymi głosami, a akolici, podobnie jak niewolnicy siedzieli w milczeniu, spięci, oczekując wezwania przez swych panów. Nehalennya ogarnęła wzrokiem swoich towarzyszy. Było ich trzynaścioro, na dwudziestu Lordów - nie każdy zajmował się nauczaniem, niektórzy uczniowie przebywali poza planetą, a inni zabrali ze sobą dwoje, lub troje uczniów. Potrzebowała odpowiedniego... Dominowali ludzie, w różnym wieku; od dzieci po dwudziestoparolatków. Jedna twi'lekanka, dwoje innych sithów. Jej największą uwagę zwrócił czerwonoskóry sith siedzący naprzeciw niej. Był najstarszy z uczniów, wystrojony w jaskrawe szaty, a jego pogarda do reszty była odczuwalna na parsek. Jego twarz okalały imponujące kolce kostne. Co jakiś czas zerkał spode łba na dziewczynę. "Idealnie", pomyślała. Teraz wystarczy poczekać...
Z czasem atmosfera rozluźniła się. Niewolnicy polali wino, z głośników poleciała spokojna melodia. Z głównego stołu co jakiś czas dobiegał śmiech czy odgłosy sprzeczki. Co jakiś czas, jakiś Lord wzywał swojego ucznia, by przedstawić go innym. Adepci również się odprężyli, zaczęły się ciche rozmowy i przechwałki, wielu pozwoliło sobie na kilka łyków wina.
- Mój Mistrz wybrał mnie, gdy pokonałem w pojedynku pięcioro innych kandydatów. Nie mam sobie równych w szermierce!
- Ach tak? Ja zostałam wybrana za mistrzostwo w posługiwaniu się Mocą, nie zdążyłbyś nawet wyciągnąć miecza!
- Wykonujemy bardzo ważną misję dla samej Mrocznej Rady!
- Przez rok przebywałam na pustyni Tatooine, by zgłębiać tajniki Ciemnej Strony!
Neh, nie przyłączyła się do przepychanek, podobnie jak czerwonoskóry. Obserwowała go spod przymkniętych powiek, sącząc sok z owoców barabel. Delikatnie odsunęła krzesło i przeciągnęła się, tak, aby poły szaty rozsunęły się i odsłoniły brak miecza świetlnego - ten znajdował się pod opieką Rachaelli. Tak, jak się spodziewała, od razu zwróciła uwagę milczącego sitha. Skupiła się na Mocy, starając się jednocześnie wyglądać na odprężoną i bezbronną. Starała się subtelnie wpłynąć na emocje swojej ofiary, tak jak uczyła ją matka. Nie miała jej talentu w tym kierunku, ale pewność siebie powinna osłabić czujność mężczyzny. Zauważyła efekty - jego źrenice zwężyły się, brwi ściągnęły. Sunął wzrokiem po jej skórze, zauważył drobne, ludzkie uszy, delikatnie zarysowane wypustki, wąskie dłonie, krwiak na policzku. Emanował wręcz pogardą i nienawiścią do niej. Pochylił się nad stołem, w jej stronę.
- Co tu robisz, mieszańcu? - warknął.
- Delektuję się napojem. - odparła spokojnie i demonstracyjnie upiła kilka łyków soku.
- Nie masz nawet miecza.
- Urodziłeś się taki bystry, czy przyszło to z czasem?
- Zważ do kogo mówisz, kundlu! - kilkoro uczniów umilkło i przypatrywało się w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. - Kim ty w ogóle jesteś?
- W tym momencie twoim gospodarzem. - rozsiadła się wygodniej i sięgnęła po plaster wędliny z nerfa.
- Gospodarzem! Dobre sobie. Twoje miejsce jest wśród służby!
- Daj spokój Eni'roo, ona jest uczennicą Lady Katriss - szepnęła dziewczyna siedząca obok.
- Jaką uczennicą, popatrz na nią! Nie ma nawet miecza, nikt jej nie widział w akademii! To zwykła niewolnica, ścierwo! Zasiadanie z... z TYM, przy jednym stole to obraza dla Sitha! - wrzasnął.
Zapadła cisza. Oczy Lordów zwróciły się w ich stronę. "Doskonale. Widownia gotowa." - pomyślała Nehalennya. Eni'roo stał, a rękę trzymał w pobliżu pasa. Kipiał wściekłością. Był na skraju samokontroli. Teraz wystarczyło go tylko pchnąć...
Wstała, odsuwając krzesło.
- Nazywam się Nehalennya Vestiss i jestem tutaj na życzenie Mistrzyni Akademii, Lorda Zarządcy, Lady Katriss. Okazując mi lekceważenie, obrażasz... - dotknęła delikatnie Mocą umysłu przeciwnika. - naszego szanownego gospodarza...
- Dość tej farsy! - sith w mgnieniu oka dobył miecza i włączył szkarłatne ostrze. Wybił się wysoko z pomocą Mocy, z mieczem wzniesionym do ciosu znad głowy. Odskoczyła, pozwalając, by wylądował, przewracając krzesło na którym siedziała. Zanim odzyskał równowagę, przywołała Moc, ciskając mężczyzną o stół i przewracając go. Adepci rozpierzchli się, kilkoro wyciągnęło własne miecze, niepewni co robić. Kątem oka dostrzegła, że wielu Lordów wstało, ale Lady Katriss uniosła dłoń w uspokajającym geście. Mistrz Eni'ra też nie kwapił się do przerwania walki - uśmiechał się z satysfakcją, na myśl o zwycięstwie protegowanego. A więc ma zielone światło.
Sith wrzasnął i ruszył do ataku. Neh przywołała do siebie gniew i nienawiść którą tak długo skrywała na tę chwilę... W jej ciało wstąpiła nowa siła, mięśnie napięły się, oczy zaszły mgłą. Widziała zbliżającego się przeciwnika niewyraźnie, w zwolnionym tempie. Zamknęła oczy. Nie potrzebowała ich. Jego obecność w Mocy była wyraźna, a jego ruchy oczywiste do przewidzenia. Pomyślała o każdej ze swoich blizn, przywołując w pamięci ból. Padła na podłogę, unikając ciosu miecza, a obracając się w kuckach podcięła nogi sitha. Stracił równowagę, lecz nie upadł - rzucił się do przodu i po efektownym salcie stanął na nogach. Ale to dało dziewczynie czas, by samej się zerwać na nogi. "Kundel? Ścierwo? Nie warta twojego splunięcia? No to patrz!" Sięgnęła Mocą ku rozrzuconym wokół naczyniom i cisnęła nimi w cel - noże, widelce, owoce, fragmenty potłuczonych naczyń pomknęły w stronę odwracającego się czerwonoskórego. Przywołał tarczę, ale o ułamek sekundy za późno - kilka odłamków szkła rozorało mu skórę, krwawił z policzka, ramienia i rany na boku. Wyczuwszy krew, Nehalennya zawyła i w pełni oddała się Ciemnej Stronie. Nieuzbrojona, rzuciła się na zaskoczonego adepta. Próbował nadziać ją na miecz, ale Neh bez wysiłku odepchnęła Mocą jego uzbrojone ramię na bok, a pięścią rąbnęła go w twarz. Zatoczył się, krwawiąc, ale nie upadł. Zdezorientowany otworzył szeroko oczy, gdy spadły na niego kolejne ciosy w kark i brzuch - Nehalenya tańczyła wokół niego, przesmykując się miedzy smugami jego miecza. "Nie doceniają nas... A to daje nam przewagę!" Czuła jego wątpliwości, czuła, jak zaczyna się bać. Sięgnęła ku temu uczuciu, wdarła się do jego umysłu by je wzmocnić i wykorzystać. Bez udziału świadomości uniknęła ciosu pięści odskakując w bok, a potem miecza wykonując salto w tył. Zanim jeszcze jej pięty dotknęły podłogi wybiła się samymi palcami i wylądowała za plecami Eni'ra. Odwracał się już, reagując instynktownie, ale za wolno... Cisnęła w niego przewróconym krzesłem - uniknął przeszkody, tylko po to by spotkać się z szarżującą Neh - skoczyła, głową w przód, jedną ręką chwytając za nadgarstek uzbrojonej dłoni, zapobiegając atakowi, a drugą wbijając się w twarz przeciwnika, orając mu skórę paznokciami. Impet zderzenia cisnął nimi o ziemię. Sith wypuścił miecz, ale uwolnił rękę, tłukąc na oślep napastniczkę. Trafił w twarz, aż jej głowa odskoczyła. Poczuła, że z rozciętego łuku brwiowego płynie krew, a oko z sekundy na sekundę puchnie. Moment uderzenia osłabił nacisk Neh i mężczyźnie udało się odepchnąć ją od siebie uderzeniem Mocy. Obróciła się w powietrzu i wylądowała pewnie w przysiadzie. Sith rzucił się po swój miecz, lecz ten leciał już w stronę wyciągniętej dłoni sithanki... Przerzuciła go do lewej dłoni i włączyła klingę. Czerwonoskóry wstał na drżących nogach. Ledwie go widziała przez opuchliznę i kurtynę krwi zalewającą jej oczy. Rzuciła się do przodu, jak drapieżnik na bezbronne cielę nerfa. Całkowicie straciła panowanie. Zarejestrowała jeszcze kilka ciosów, skok, pchnięcie, unik, desperację, smród paniki, wrzask...
Spojrzała zaskoczona na bezwładne ciało leżące u jej stóp. Miecz wypadł jej z dłoni i odbił się głośno od posadzki. Panowała cisza... A może to ona ogłuchła? Opadła na kolana, dysząc ciężko. Moc uleciała z niej, pozostawiając ją osłabioną i przerażoną... Uniosła zakrwawione dłonie. Nie chciała go zabijać. "Błagał o litość." - przypomniała sobie. - "Co ja do cholery zrobiłam...".
Nagle, jeden z Lordów zaczął klaskać. Zaskoczona podniosła głowę. Inny się przyłączył, a inny zaczął śmiać. Spojrzała w oczy Lady Katriss. Siedziała nieruchomo jak posąg, z zaciśniętymi ustami, a na jej twarzy malowały się zaskoczenie i wściekłość.
"Miałaś nadzieję, że zdechnę, co?" - pomyślała Nehalennya. - "Niespodzianka!"
Wstała chwiejnie, ledwo trzymając się na nogach, ale uniosła dumnie głowę. Skłoniła się tak nisko, na ile pozwoliły jej drżące z wysiłku mięśnie.
- Szanowni Lordowie, proszę mi wybaczyć ten incydent, jednakże... jednakże...
Zachwiała się i upadła. Potem nastała ciemność.
Szła dobrze sobie znanym korytarzem w stronę gabinetu Zarządcy. Miała nadzieję, że przemierza go w tę stronę po raz ostatni. Miała na sobie tę samą, zakrwawioną szatę. Udało jej się tylko ochlapać wodą i wypić napój regeneracyjny. Nieprzytomną, służba zabrała do pomieszczenia medycznego, gdzie droid podłączył jej kroplówkę i na szybko opatrzył oko i kilka innych ran o których nie miała pojęcia. Siba przekazała jej rozkaz - kiedy tylko dojdzie o siebie, ma niezwłocznie stawić się w gabinecie Mistrzyni. I oto zmierzała w jego stronę. Dotarły do niej podniesione głosy Lordów.
- Mogłaś nas uprzedzić, że szykujesz taki pokaz! Zabrałbym własnego ucznia, by się czegoś nauczył!
- Mój uczeń nie żyje! Mam nadzieję, że za to odpowiesz, Lady Katriss!
- Kpina Grotnisie! Dał się pokonać nieuzbrojonej dziewczynce! Gdyby cię nie wyręczyła, sam powinieneś go zabić!
- Żądam sprawiedliwości!
- Broniła się, wszyscy widzieliśmy!
- Lady Katriss, to oburzające, że tak długo ukrywałaś przed nami potencjał tej dziewczyny!
- Tak, nie masz prawa zagarnąć jej dla siebie! musi wstąpić do akademii, jak wszyscy...
- Dobrze ją wyszkoliłaś, ale...
- Jak ona się nazywa? Vaestiss? Ma jakiś braci? Sam szukam ucznia...
Uśmiechnęła się do siebie i przestąpiła próg gabinetu. Rozmowy ucichły.
- Mistrzowie. - skłoniła się.
- Nehalennya. - Głos jej "nauczycielki" był wyprany z uczuć. - Szybko doszłaś do siebie. Właśnie dyskutujemy nad twoim dalszym losem...
- Nie ma nad czym dyskutować! - przerwał jej jakiś zamaskowany Lord. Po głosie poznała, że to on mówił o akademii.
- Właśnie! - wrzasnął Mistrz martwego Eni'ra. - Żądam przekazania uczennicy pod moją opiekę w miejsce mojego ucznia!
- O nie! - wtrącił się zamaskowany. - dziewczyna musi najpierw się podszkolić. Drugi taki wyczyn mógłby ją zabić. Nie pojmuje jeszcze Mocy którą włada...
- Ale...
- Zgadzam się z tobą, Lordzie Baras. - przerwała Lady Katriss - Nehalennya niezwłocznie wyruszy na Gammor...
- Gammor? - krzyknęła zabraczka o wytatuowanej twarzy. - Żebyś nadal miała nad nią kontrolę? Nie zgadzam się.
- Ani ja. To marnowanie potencjału.
- Dziewczyna zdecydowanie zasługuje na Korriban.
Lordowie przytaknęli.
- A więc postanowione. - Głos Lady Katriss był spokojny, ale wzrok kipiał nienawiścią. Nehalennya nie mogła nie odczuwać satysfakcji. - Przygotuję mój prom. Spakuj się i pożegnaj z rodziną. Odlatujesz jutro o świcie.
Prawie leciała, niesiona radością i dumną, kiedy wracała do swojej kwatery. Miała ochotę tańczyć ze szczęścia.
- Poczekaj! - Zamarła. To był głos Lorda Grotnisa. Poczuła wzbierającą w niej falę paniki. Chyba nie sprzeciwi się decyzji Lordów i nie wymierzy jej samodzielnie kary... Odwróciła się posłusznie i dygnęła.
- Mój Panie.
- Wiem, co zrobiłaś. Jak go sprowokowałaś. Ale w jednym Lordowie mają rację. Eni'roo przegrał przez własną zarozumiałość i lekceważenie przeciwnika. Okazał słabość, więc nie zasługiwał na życie. Proszę, weź to. Zdobyłaś go. - wyciągnął w jej stronę miecz Eni'roo. - No, bierz.
- Ja... Dz... dzięk-uję - wydukała.
- A teraz idź, skończ swoje szkolenie. Mam nadzieję, że za kilka lat spotkamy się ponownie. - Odwrócił się na pięcie i odszedł, pozostawiając Nehalennyę z mieczem i jej myślami.
- Między trzema a dwoma latami przed Inwazją na Ziost, Korriban, Akademia Sithów.:
Korriban ją zaskoczył. Właściwie nie wiedziała, czego się spodziewać - wyrwanie się spod jarzma Lady Katriss, dążenie do nauki w akademii definiowało całe jej życie, był to dla niej cel... Nie myślała, co będzie, gdy go osiągnie.
Denerwować zaczęła się dopiero na przesiadkowej stacji orbitalnej, kiedy dotarło do niej, że to się dzieje naprawdę.
Została przydzielona do grupy szkolonej już od trzech miesięcy. Mimo początkowych obaw, szybko się dostosowała, a wielu innych adeptów przegoniła - była to zasługa szkolenia przez rodzinę niemal od niemowlęctwa. Znała Kodeks, potrafiła panować nad Mocą, potrafiła walczyć, podczas gdy wielu uczniów nigdy nie miało chociażby kija w ręku.
Nauczyciele byli... różni. Od Mistrzów z powołania, którzy potrafili wydobyć pełen potencjał z adepta, przekuwający porażki w zwycięstwa, a słabości w siłę; do zwykłych sadystów, którzy poświęcali energię jedynie umacnianiu własnej pozycji, często wykorzystując do tego celu własnych studentów. Sfrustrowani poddawali swoich uczniów wymyślnym torturom, zwanych przez nich szkoleniem. Zabijanie było zabronione... ale wypadki się zdarzały. Pod opieką niektórych mistrzów wyjątkowo często.
Chociaż Kodeks był jeden, to interpretacji tyle, ilu Sithów. Właściwie każdy z nauczycieli wymagał od nich innego zachowania... Co prawda pozwalało to na spojrzenie na Moc w szerszym kontekście, ale często odpowiedź która zadowalała jednego Mistrza powodowała wściekłość drugiego. Musiała nauczyć się elastyczności. Nauki Sakry i swojego rodu trzymała w sercu, ale nie było mądrym się nimi chwalić.
Nauka na Korriban była dynamiczna. W niczym nie przypominała spokojnych wywodów jej matki czy ciotki, o naturze Mocy, ani ćwiczeń szermierki pod okiem cierpliwego ojca. Zasada była prosta - radź sobie sam. Nauczyciele dostarczali wiedzę i możliwości, ale tylko od ucznia zależało, z jakim skutkiem z tego skorzysta. Wszystko rozbijało się o rywalizację. Najsłabsi ginęli, lub byli odsyłani na inne placówki, by szkolić się na żołnierzy, strażników czy naukowców - nigdy już nie mieli dostać szansy zostania Sithem.
Najbardziej zaskoczyła ją równość której doświadczała. Wywyższanie się ze względu na pochodzenie, rasę, czy nazwisko szybko się kończyło w zderzeniu z brutalną rzeczywistością planety. Ostatecznie liczyła się tylko Moc i własne umiejętności. Najlepszym przykładem była Lyseema, twi'lekańska niewolnica u której odkryto ogromny potencjał i skierowano na szkolenie. Urodzona w kajdanach dziewczyna nie miała pojęcia o zasadach rządzących galaktyką, nie mówiąc o chociażby podstawach walki. Jednak jej samodyscyplina i zawziętość pozwoliły jej zostać jedną z lepszych. Początkowo Neh było jej żal - twi'lekanka była pogardzana i obijana przez zadufane w sobie paniątka. Postanowiła jej pomóc, tłumaczyła jej lekcje, ćwiczyły ciosy treningowym mieczem. Z czasem poczuła do dawnej niewolnicy sympatię, dziewczęta zaczęły spędzać ze sobą więcej czasu, także poza treningami. Była to pierwsza osoba, którą Nehalennya mogła nazwać przyjaciółką... Lyseema wolała jednak przypodobać się elitarnej grupie uczniów i zdradziła ją. Zastawiła na nią pułapkę podczas jednych z zajęć terenowych... i powiodłoby jej się, gdyby Neh nie uprzedziła Moc.
Pamiętała ten dzień bardzo dobrze. Szkolenie trwało już osiem standardowych miesięcy. Nehalennya była sfrustrowana - nie szło jej zbyt dobrze podczas ćwiczeń. Jakby się nie starała, nie potrafiła przywołać pełni Mocy. Musiała polegać głównie na sile własnych mięśni, umiejętnościach i instynkcie... ale to często było za mało w konfrontacji z silniejszymi akolitami. Często lądowała w zbiorniku z bactą, boleśnie poobijana, a jej pozycja w akademickiej hierarchi z dnia na dzień spadała. Nie rozumiała co się dzieje - podczas pamiętnej walki z Eni'roo posługiwała się Mocą z łatwością, było to dla niej tak naturalne jak oddychanie. Lecz od momentu gdy straciła przytomność, opuściła ją cała furia, którą tak pieczołowicie zbierała na tamtą chwilę... I nie chciała wrócić.
Nehalennya była wściekła i zdesperowana. Moc w niej była, potrafiła użyć jej by rozbroić przeciwnika, wspomóc skok, czy pchnąć, ale jej potencjał pozostał niewykorzystany. Medycja, studiowanie ksiąg, kumulowanie gniewu i żalu, a nawet samookaleczanie nic nie dawały. Aż do tamtego momentu...
Lyseema zaskoczyła ją w wąskim kanionie, kiedy Nehalennya skupiona była na szukaniu wskazówek do dalszej trasy. Zakradła się bezszelestnie, ukryta Mocą przed wzrokiem i skoczyła z uniesionym nad głową mieczem... Impuls kazał się sithance odwrócić i unieść skrzyżowane miecze treningowe. Wszystko trwało ułamki sekund - zatrzymała cios tuż przed swoją twarzą. Spojrzała w oczy zaskoczonej twi'lekanki i poczuła upragnione uczucie wstępującej w nią siły. Poświęciła czas, który mogła spożytkować na własny trening, by jej pomóc, a ta suka kieruje przeciw niej jej własne nauki?! Zdrada zabolała ją bardziej, niż była skłonna to przyznać. Furia ogarnęła ją tak nagle, że umysł nie nadążał za jej ruchami. Pchnięciem rzuciła Lys na skały i doskoczyła do niej saltem w przód, nim rywalka zdała sobie sprawę z tego co się dzieje. Zasypała ją gradem ciosów obu mieczy - zdezorientowana dziewczyna zablokowała może połowę. Miecze treningowe wyposażone były w okruchy kryształów i działały na zasadzie wibromiecza - po aktywacji generatora, cząsteczki plazmy wędrowały wokół trzpienia, ograniczone przez magnetyczną pętlę sprzężenia zwrotnego. Chociaż nie mogły równać się z prawdziwą bronią, boleśnie parzyły, a celny cios, na przykład w kark, mógł przerwać rdzeń kręgowy i zabić. Metalowy trzpień użyty z odpowiednią siłą łamał kości. Lyseema nie broniła się już, skulona pod skałą z uniesionym w górę mieczem i głową wciśniętą między kolana. Wzrok Neh spowijała czerwona mgła furii... Ale przypomniała sobie Eni'ra i to, co stało się gdy pozwoliła Ciemnej Stronie zawładnąć swoimi czynami. Skupiła się, by stłamsić w sobie Moc. Nie było to łatwe, ta próbowała nią zawładnąć, uwolnić cały jej gniew, obiecywała potęgę i siłę za którymi przecież tak tęskniła... Upadła na kolana, wbijając paznokcie w gorący piasek Korribańskiego wąwozu. "Nie... będę... NARZĘDZIEM!" - wycharczała przez zaciśnięte zęby. Całą swoją siłą woli zepchnęła Moc wewnątrz siebie...
Ta nagle odpuściła. Ale tym razem nie opuściła jej całkiem, jak poprzednio, zużytą, bezbronną... Czuła ją, czuła żar w sercu, gotowy by znów się uwolnić... Będzie musiała nauczyć się go kontrolować.
Spojrzała na dawną przyjaciółkę. Żyła, chociaż leżała nieprzytomna na boku. Oddychała płytko i chrapliwie. Dłoń lewej dłoni była wykrzywiona pod nienaturalnym kątem, żebra były najprawdopodobniej złamane, a ciało pokrywały liczne poparzenia. Neh walczyła ze sobą przez chwilę... ale zaciągnęła twil'ekankę pod skały i ułożyła ją w cieniu. "To ostatnia przysługa" - obiecała sobie. Obróciła się i odeszła, by kontynuować swoje zadanie.
Oficjalnie nie było wiadomo, kto był odpowiedzialny za stan jednej z uczennic. Jednak jedna grupa znała prawdę - Vroto, wyjątkowo silny i świetnie wyszkolony w walce zabrak z Irydonii, i jego ludzcy czciciele: Ana Pevann, Trigian Harl i Kodlee Shelov. Stanowili swego rodzaju elitę wśród akolitów. Znani byli ze znęcania się nad słabszymi, szantażu i sabotowania zadań innych uczniów. Nauczyciele nie ingerowali, a wielu wręcz to popierało - w końcu radzenie sobie z ciemiężycielami i rywalizacja tylko wzmacniała, lub eliminowała słabe jednostki. Nehalennya była cierniem w oku właściwie od swojego przybycia. Ponieważ szkolili się już od trzech miesięcy, liczyli na łatwy cel. Jednak kiedy Neh zaczęła wykazywać się podczas zadań i zdobywać przychylność Mistrzów, stała się dla nich istotnym rywalem. Z radością stawali przeciwko niej w pojedynkach - to Vroto najczęściej odprawiał ją do pokoju medycznego. Neh jednak nie pozostawała dłużna; była lepsza od ludzkich członków tego kółka wzajemnej adoracji, co doprowadzało ich do furii. Dlatego też omamili Lyseemę możliwością dołączenia do swego grona pod warunkiem wyeliminowania sithanki.
Twi'lekanka powróciła do grupy dopiero po trzech tygodniach rehabilitacji. Unikała swojej dawnej przyjaciółki jak tylko mogła, zawstydzona spuszczała wzrok gdy tylko na siebie natrafiały. Plotka szybko się rozniosła i Neh zaczęła być postrzegana inaczej przez swoich kolegów, jak i Mistrzów. Cieszyła się szacunkiem i trwogą jaką wzbudzała... Ale jednocześnie odczuwała lęk. Teraz miała spokój - stan Lys zniechęcał do wystąpieniu przeciw niej, ale nie miała złudzeń. Kolejna próba wyeliminowania jej to kwestia czasu. Czy za drugim razem jej się uda? Czy Moc zawiedzie ją po raz kolejny, jak zawodziła przez ostatnie pół roku?
Wciąż czuła znajomy żar w sercu. Ciemna Strona była tam, a za każdym razem gdy Neh odczuwała gniew, próbowała wydostać się na zewnątrz, by nią zawładnąć i pochłonąć... Udawało jej się utrzymywać ten stan dzięki medytacji, ale wiedziała, że na dłuższą metę sama nie da sobie rady. Zaniedbywała treningi, poświęcając się w większej mierze studiowaniu nauk Sithów, szukając rozwiązania w starożytnych pismach. Unikała konfrontacji na placu ćwiczeń, bojąc się zarówno porażki jak i zwycięstwa... W końcu zwróciła się o pomoc do Mistrza Szermierki, ludzkiego Lorda Ezetyla, jednego z tych nauczycieli którzy przejawiali pasję w nauczaniu, znanego z żołnierskiej dyscypliny i oszczędnych wypowiedzi. Wyznała mu wszystko - od swojego pobytu u Lady Katriss, poprzez zabicie sithańskiego akolity i opuszczenie jej przez Moc, aż do zasadzki Lyseemy. Usłyszała od niego, że o ostatnim wiedzą wszyscy - Lys została poddana przesłuchaniu, gdzie musiała się przyznać do ataku. Rada Akademii uznała, że twi'lekanka została już odpowiednio ukarana, a Nehalennya miała prawo do samoobrony, dlatego zaniechano interwencji.
- Ale wracając do twojego problemu. Wyczuwam w tobie potencjał, widziałem jak walczysz. Dlatego ci pomogę. Teraz usiądź i otwórz się przede mną. Pokaż mi jak medytujesz.
Nehalennya posłusznie spełniła polecenie. Poczuła w swoim umyśle obecność Mistrza, ale zignorowała ją, skupiając się na swoim wnętrzu. Moc jak zawsze zaatakowała gwałtownie, starając się uwolnić. Niemal ją rozsadzała, kusiła obietnicami potęgi i władzy, pokazywała jej wszystkie jej pragnienia. Dziewczyna spięła się i rozpoczęła mozolną walkę ze sobą, spychając i tłamsząc Moc, nie pozwalając sobą zawładnąć... Mijały godziny.
- Dość. - delikatny impuls wyrwał ją ze stanu medytacji, podczas gdy już zaczęła osiągać opanowanie. - Powtórz mi słowa Kodeksu.
- Spokój to kłamstwo, jest tylko pasja... - Neh, chociaż jeszcze lekko zamroczona, automatycznie zaczęła recytować znajome słowa.
- Stop. Jeszcze raz.
- Spokój to kłamstwo... Jest tylko pasja.
- Stop. A teraz powiedz mi, co robisz?
- Ja...
- Próbujesz osiągnąć spokój. Medytujesz jak Jedi.
Chociaż Mistrz nie zdradzał żadnych uczuć, nie podniósł nawet głosu, Nehalennya poczuła się, jakby oberwała elektropałką. Zrozumiała, że ma rację.
- Boisz się. - To nie było pytanie. - Nie pozwalasz się wykorzystywać Mocy, i to jest słuszny kierunek. Walczysz z nią. Walczysz z nią ze strachu. A z Ciemną Stroną nie możesz wygrać. Możesz się jej poddać, albo ją opanować. Trzeciej drogi nie ma. Zastanów się nad tym. Póżniej spróbujemy ponownie.
Przez kolejny miesiąc, w każdej wolnej chwili po zajęciach, sithanka wymykała się by uczyć się sztuki medytacji pod okiem Mistrza Ezetyla. Lord kierował nią, pracowali nad odpowiednim stanem umysłu, przywoływaniem emocji, kierunkowaniem Mocy... Siedzieli często całe noce, w milczeniu, przeprowadzając walkę w jej umyśle. Nagle, podczas jednej z sesji, Neh z zaskoczeniem stwierdziła, że widzi siebie samą, siedzącą w skromnej komnacie nauczyciela, spowitą ognistą, pulsującą poświatą.* Moc uwolniła się, ale tym razem nie próbowała nią zawładnąć - otaczała ją, gotowa na każdy rozkaz. Zszokowana sithanka aż się zachłysnęła, przerywając połączenie i wybudzając się z transu. Otworzyła oczy, patrząc prosto w twarz Mistrza.
- Dobrze. - powiedział. To była pierwsza pochwała jaką usłyszała z jego ust. - Poćwicz. Następnym razem spotkamy się w sali treningowej.
Tydzień później.
Nehalennya podekscytowana przybyła na miejsce. Nad Korriban zapadał zmrok, ostatnie zajęcia już się skończyły i adepci wracali do sali jadalnej lub wspólnych kwater. Miała jednak przepustkę pozwalającą jej przybywać w tym czasie poza domitorium. Skierowała się do sali treningowej w podziemiach akademii. Lord Ezetyl już na nią czekał.
- Wybierz broń.
Dziewczyna posłusznie podeszła do stojaka i jak zwykle wybrała dwa najlżejsze miecze treningowe.
- Pokaż mi swoją najlepszą sekwencję ruchów.
Zaczęła od pozycji wyjściowej i skłoniła się. Wyprowadziła serię szybkich ciosów góra-dół, blokada, wymiana ciosów prawa-lewa-prawa, odskok, ponowny atak na ramiona i tors, unik poprzez pad, szybki cios na nogi, unik, powrót saltem w przód i cios dwoma mieczami na dobicie. Zdyszana zakończyła w pozycji wyjściowej i skłoniła się.
- Widzę, że za moją radą wybrałaś wariant Jar’kai. Dobry wybór przy twojej posturze. A teraz obserwuj.
Mistrz sięgnął po dwa miecze świetlne, chociaż sam preferował raczej agresywną formę Shien z wykorzystaniem pojedynczego ostrza. Ustawił się w pozycji i skłonił się przed nią. Zamknął oczy... I Neh zobaczyła, jak wybucha wokół niego aura mocy, krwistoczerwona, niemal czarna i gęsta jak smoła. Mistrz powtórzył jej sekwencję w podobnym tempie. Zakończył, po czym... rozpoczął ją jeszcze raz, tym razem szybciej. I ponownie, jeszcze szybciej. I szybciej... Moc wirowała wokół niego, aż widziała jedynie smugi powidoku mieczy. W końcu się zatrzymał, a aura wokół rozpłynęła się. Gdy się skłonił z jego czoła skapywał pot, jednak jego oddech pozostał spokojny.
- Medytacja przyjmuje różne formy - wyjaśnił jej. - Dla wojownika forma pasywna jest najmniej efektywna, ale konieczna by zrozumieć i zaakceptować Ciemną Stronę, osiągnąć równowagę. Dopiero forma aktywna pozwala na nią zapanować. Zostawmy medytację nad zwojami Jedi i Inkwizytorom. Teraz zaczniemy prawdziwy trening.
Kolejne godziny spędziła na poszukiwaniu równowagi między ruchem a Mocą. Powtarzała wciąż jedną, podstawową sekwencję, starając się tuż przed pierwszym ciosem wprowadzić się odpowiedni stan umysłu, który udało się jej osiągnąć podczas medytacji w komnatach Mistrza. Zajmowało jej to dużo więcej czasu niż jej nauczycielowi, a podczas ćwiczenia często traciła połączenie, myśląc nad kolejnym krokiem. Czuła się sfrustrowana, ale zaciskała zęby i zaczynała ponownie.
- Kluczem jest powtarzanie. Na codziennych zajęciach ucz się, a potem powtarzaj kolejne ruchy, bez przerwy, aż do znudzenia. Dzięki temu twoje ciało zapamięta je, bez udziału woli. Wprowadzając się w stan medytacji, będziesz mogła skupić się na pielęgnowaniu połączenia z Mocą, bez zastanawiania się nad kolejnym ruchem. To samo tyczy się walki. Moc uprzedzi się przed ciosem, a ciało na niego zareaguje.
- Dziękuję Panie. - wysapała wykończona. - Obiecuję, że się nie zawiedziesz.
- Przekonamy się. Pokazałem ci drogę. Teraz wszystko zależy od ciebie. Zobaczymy się na zajęciach.
Nehalennya opuszczała salę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony liczyła na to, że oficjalne spotkanie zapoczątkuje jej indywidualne szkolenie - nie było to nic niezwykłego, Mistrzowie często brali pod opiekę wybitniejszych uczniów by wyzwolić w nich pełnie potencjału. Taki przywilej spotkał chociażby znienawidzonego Vroto, który, jako urodzony wojownik z Irydonii został wybrany przez brutalnego Mistrza Pojedynków, zabraka Gretroxa. Czuła zawód, że jej nie spotkał ten zaszczyt, z drugiej strony jednak, rozumiała, że na Korriban na wszystko trzeba sobie zasłużyć. Mistrz Ezetyl obiecał jej pomóc i dotrzymał słowa. Wyzbyła się strachu i odzyskała kontrolę. "Nie zmarnuję tego" - obiecała.
- Ostatni rok Akademii. Korriban.:
Kolejny rok szkolenia upłynął szesnastoletniej Neh na intensywnym treningu. Korzystając z nauk Mistrza Fechtunku, poświęcała każdą wolną chwilę na doskonalenie swojej więzi z Mocą poprzez fizyczną medytację. Była to mozolna sztuka, niemniej przynosząca efekty. Dzięki wielokrotnemu powtarzaniu sekwencji ruchów, znała doskonale wszystkie podstawowe ciosy, a teraz skupiała się na doskonaleniu swojej ulubionej formy Jar’kai. Jej ciało, już niemal dojrzałe, stało się smukłe, a mięśnie twarde. Medytacja przynosiła jej korzyść w pojedynkach - ale nie mogła być z siebie w pełni zadowolona. Chociaż Moc jej już nie zawiodła, to nie potrafiła przywołać jej tak, jakby sobie tego życzyła. Kilkukrotnie straciła kontrolę - raz omal nie straciła przez to również życia. Jej przeciwnik niespodziewanie pchnął ją Mocą, zrzucając z tarasu, na którym znajdował się plac pojedynków. Nie zdarzyłoby się to, gdyby to ona władała Mocą, a nie Moc nią... Mistrz Ezetyl pocieszył ją, że zrobiła duże postępy, a na poziom który pozwala na naturalne przywoływanie furii potrzeba lat pracy, a osiągnięcie poziomu mistrzowskiego - całego życia.
Po pierwszym roku jej grupa się naturalnie rozpadła. Uczniowie byli teraz przydzielani indywidualnie, w zależności od swoich umiejętności. Najczęściej trafiała do grupy z Vroto i Aną - reszta jego elitarnej grupy została ze słabszymi. Na niektórych zajęciach pojawiała się także Lyseema, która mimo utraconej pozycji po nieudanym zamachu, była wystarczająco uzdolniona i zdeterminowana by zakwalifikować się do grona najbardziej obiecujących adeptów. Ze względu na natłok pracy i niewielu wspólnych zajęć, duch rywalizacji wśród studentów nieco osłabł - najsłabsi już odpadli, teraz każdy skupiał się na własnym treningu. Sithanka często odnosiła wrażenie, że dwudziestoośmiogodzinna doba jest zdecydowanie za krótka.
Niedawno rozpoczęli jeden z najważniejszych etapów w życiu adepta - tworzenie własnego miecza świetlnego. Od wyhodowania własnego kryształu, po budowę rękojeści. Nehalennya zbudowała jeden, chociaż daleki był od ideału. Jak stwierdziła Mistrzyni Technologii - rzadko kiedy jest. Pozwoliła jej jednak pracować na swoich mieczach - dobrze było je mieć ponownie w dłoniach. Rodowy pozostawiła bez modyfikacji - był krótki i lekki, zakrzywiona rękojeść idealnie pasowała do jej drobnej dłoni - Mistrzyni skomentowała, że być może w starożytnych czasach był mieczem paradnym bardzo bogatej rodziny, ale przez lata został poddany kilku modyfikacjom - zdjęto część ozdób, dodano cięższą, wyprofilowaną rączkę i usprawniono elektronikę. Kamień jednak był oryginalny - niezwykle rzadki, bo naturalny o pomarańczowej barwie. Nehalennya skupiła się na zdobytym mieczu Eni'ra. Był dla niej za duży i przez to nieporęczny, chociaż wykonany solidnie. Stwierdziła, że nie będzie jej żal, jeśli coś zepsuje. Z czasem udało jej się go nieco wyszczuplić, dodała też niewielką głownię, zmieniając wyważenie na bardziej praktyczne przy jej stylu walki i wyprofilowała rękojeść pod lewą, silniejszą dłoń.
W końcu, po wielu dniach udoskonalania mieczy, nadszedł czas pierwszych treningów z ich udziałem. Wybrano plac na powietrzu, by zminimalizować ewentualne straty i umożliwić próby ciskania bronią. Dla osób które dotąd walczyły jedynie bronią treningową, walka mieczem świetlnym stanowiła nie lada wyczyn. Neh, mimo doświadczenia, początkowo również miała problemy z przyzwyczajeniem się na nowo do klingi złożonej z czystej energii. Zrobiła na próbę kilka salt z włączoną bronią. System żyroskopowy w rękojeści imitował wagę ostrza, ale plazma nie stawiała żadnego oporu, dlatego najmniejszy błąd mógł pozbawić nieuważnego użytkownika kończyny. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Trochę treningu i nie będzie miała sobie równych. Kątem oka zauważyła Lyseemę, która stworzyła imponujący, podwójny miecz, przewyższający długością jej wzrost. Ostrożnie wyprowadzała podstawowe ciosy pod okiem Lorda Ezetyla. Z kolei Vroto, ze swoim pojedynczym ostrzem popisywał się przed zebranym gronem młodszych adeptów - najwyraźniej Mistrz Gretrox od dawna szkolił go z użyciem prawdziwej broni. Krążyły plotki, że wielu uczniów nie wróciło z jego indywidualnych treningów. Neh domyślała się już, dlaczego.
Na placu, poza kilkorgiem innych studentów, ćwiczył także młody sith, którego Nehalennya dyskretnie obserwowała. Przewyższający o głowę większość nauczycieli, barczysty, czerwonoskóry, przywodził na myśl starożytnego wojownika Massassi. Jego aura jarzyła się na biało, jak rozgrzana stal.
Był ze starszego rocznika i posługiwał się swoim mieczem z dużą wprawą. Ćwiczył jakąś skomplikowaną sekwencję ruchów, obnażony do pasa, z rozpuszczonymi, sięgającymi ramion włosami. Rozbudowane mięśnie tańczyły pod jego lśniącą w promieniach słońca skórą. Dojrzewająca sithanka nie mogła nie zwrócić na niego uwagi. Gdy skończył wyjątkowo efektowny piruet, zerknął na nią dyskretnie, upewniając się, że widziała jego popis. Uśmiechnęła się pod nosem.
Mieszkając w jedenaścioro w czteropokojowym apartamencie, ciężko o jakąkolwiek intymność. Tematy tabu szybko przestają istnieć. Wiedziała wiele, głównie dzięki gadatliwości obu ciotek, a jej rodzice nie kryli łączącej ich pasji. Nie miała czasu się wcześniej na tym zastanawiać, lecz teraz, gdy jej ciało dorastało, a koktajl hormonalny uderzał do głowy, jej myśli zaczęły krążyć w dziwnym kierunku...
Zbliżały się Próby, które miały zdefiniować ich jako Sithów, skierować na dalsze szkolenia lub, jeśli będą mieli pecha - zabić. Fakt ten, jak i rosnąca potęga Vroto ostatecznie pchnęły Neh w ramiona Re'shara. W końcu, jak często wspominała Rachaella, zbliżenie pozwala nie tylko wzmocnić więź z Mocą poprzez wyzwolenie namiętności, ale też manipulować i zyskiwać sojuszników. Po zdradzie Lyseemy unikała nawiązywania bliższych kontaktów z innymi uczniami - w przeciwieństwie do Vroto, który z miesiąca na miesiąc zyskiwał popleczników; co wiązało się z rosnącą ilością nieudolnych zamachów na nią. Zdawała sobie sprawę, że Próby Adeptów to idealny sposób by ją wyeliminować, dlatego wolała się zabezpieczyć.
Układ z Re'sharem działał dobrze. Byli dyskretni, więc dla postronnego obserwatora nic ich nie łączyło. Początkowa fizyczność z czasem zmieniła się w sympatię. Nehalennya była nieufna, ale z czasem sama przed sobą musiała przyznać, że dobrze było mieć Re'shara przy sobie... Trenowali w tajemnicy. Sith uczył jej nowych technik i walki bez broni, a dziewczyna dzieliła się tajnikami aktywnej medytacji. Uzupełniali się - jej szybkość i gracja, a jego brutalna siła. Musieli współpracować, by przeżyć Próby... Oraz nieuniknioną konfrontację z zabrakiem.
* za książkami - Moc jest różnie odczuwana/widziana przez różne osoby. Jedni porównują ją do wody, inni widzą jako wici łaczące wszechświat, inni aurę. Zdecydowałam się na formę najbliższą temu co widzimy w grze, ale to kwestia indywidualna.
Ostatnio zmieniony przez Shallaya dnia Wto Mar 14, 2017 11:25 pm, w całości zmieniany 23 razy (Reason for editing : Nowy fragment + zmiana w roczniku.)
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Nehalennya Vaestiss
Post okazał się zbyt długi, ciąg dalszy poniżej.
** Chciałam w tym miejscu nawiązać do historii, kiedy to starożytni sithowie uznawali Użytkowników Mocy za bóstwa. Mistrz użył tutaj archaicznego określenia, którego nie użyłby żaden współczesny Lord, ale dobrze oddaje sposób myślenia starożytnych.
- Rok Inwazji na Ziost. Pierwszy Dzień Prób. Akademia na Korriban.:
Nehalennya siedziała w kucki w małej klitce, oświetlonej jedynie pojedynczym, czerwonym kryształem. W pomieszczeniu nie było niczego poza wykutą w skale ławką. Neh starała się uspokoić oddech i przeklinała w duchu długą, ceremonialną szatę, pod którą było jej potwornie duszno. Trwały Próby. Po śniadaniu i zwyczajowej ceremonii przedstawienia kandydatów i powitania szacownych gości, każdy z adeptów został odprowadzony do identycznego, małego pomieszczenia, gdzie zostało mu odebrane wszystko poza bronią.
Próby nigdy się nie powtarzały, dlatego nie można było się do nich przygotować. Raz wymagały śmierci połowy adeptów, innym razem zmuszały do współpracy, raz wykańczały fizycznie, innym razem liczyła się biegłość w Mocy... Jedynym stałym elementem były pojedynki. Nehalennya czekała, coraz bardziej się niecierpliwiąc. W końcu, czerwony kryształ zamigotał i zgasł, a chwilę później rozsunęły się kamienne drzwi. Sithanka wstała, założyła na głowę kaptur i ruszyła za zamaskowanym Lordem. Odprowadził ją długim, kamiennym korytarzem na piaszczystą arenę pod gołym niebem, częściowo zasłoniętą płachtami materiału. Oślepiona słońcem, stanęła na środku areny, zwracając się twarzą w stronę loży. Chociaż zamroczona nie widziała nic poza ogólnym zarysem sylwetek, wiedziała, że zasiadali tam Mistrzowie Akademii, kilkoro Mrocznych Lordów, oraz inni Lordowie o różnych rangach. Obok niej stanęła druga postać. Nehalennya napięła mięśnie - nie musiała nawet patrzeć, przez Moc wyczuła, że jej przeciwniczką jest Ana Pevann. Jakby na potwierdzenie jej domysłów, Mistrz Ceremonii zaanonsował ją i jej rywalkę. Dziewczęta jednocześnie zdjęły kaptury i oddały Lordom głęboki ukłon, po czy rozeszły się na krańce areny. Słońce prażyło niemiłosiernie, kurz oblepiał szatę i twarz. Neh odwróciła się i po raz pierwszy spojrzała w twarz przeciwniczki. Malował się na niej kpiący uśmieszek... ale w oczach dostrzegała cień niepokoju. Dwie dziewczyny często spotykały się na arenie treningowej i zwykle to Nehalennya była górą... Jednak Ann trenowała wraz z Vroto, którego umiejętności znacznie się poprawiły odkąd prowadził trening indywidualny. Sithanka wiedziała, że walka będzie wyrównana.
Na sygnał skłoniły się sobie i odpaliły miecze. Na następny rozpoczął się pojedynek. Jasnowłosa kobieta używała pojedynczego ostrza. Szkoliła się jednocześnie w IV i V Formie, gładko przechodząc ze statycznej, defensywnej postawy, do agresywnej i dzikiej ofensywy, co czyniło ją nieprzewidywalną. Preferowała jednak bliski kontakt, kiepsko radząc sobie z walką na dystans, co Neh miała zamiar wykorzystać. Jak się spodziewała, Ann natychmiast ruszyła do przodu, po lekkim łuku, starając się zmniejszyć odległość i zająć dogodną pozycję po prawej, słabszej ręce Neh. Sithanka przybrała postawę obronną i czekała, starając się jednocześnie przywołać Moc. Dziewczyna zbliżała się, aż nagle wybiła się w górę chcąc szybko dopaść przeciwniczkę, ale Nehalennya w tym samym momencie doskoczyła do niej od dołu, wyprowadzając cios obu mieczy. Spotkały się w powietrzu. Atakująca w ułamku sekundy została zmuszona do obrony. Miecze spotkały się z głośnym trzaskiem wyładowań - Silniejsza Neh odepchnęła od siebie młodą kobietę, posyłając ją na piasek, a sama zgrabnie wylądowała na nogach. Adrenalina pomogła jej uwolnić Moc, wyostrzyła zmysły. Ruszyła biegiem do podnoszącej się przeciwniczki, żeby zasypać ją gradem ciosów. Uderzała szeroko, na zmianę prawą i lewą ręką, jednocześnie krążąc wokół celu i co chwila odskakując. Ana, po pierwszej porażce szybko wróciła do równowagi i przeszła całkowicie do defensywy. W IV Formie stosowała oszczędne, ale skuteczne bloki, trzymając miecz blisko ciała. W sithance wzbierał gniew. Zbyt szybko się męczyła, podczas gdy jej rywalka nie musiała wykonywać niemal żadnych ruchów. Nie dawała się sprowokować, nawet kiedy Neh odskakiwała odsłaniając punkty witalne. Stała spokojna jak skała, co z kolei wyprowadzało sithankę z równowagi. "Muszę ją jakoś zmusić do ataku" - pomyślała, kiedy podczas salta nad głową Any kolejne jej ciosy zostały bez trudu odbite na bok. Do szału doprowadzały ją łopoczące szaty, które krępowały ruchy i plątały się między nogami i włosy, klejące się do zlanej potem twarzy. Czuła, że powoli traci kontrolę... "To jest to!" Ana znała jej słaby punkt. Widziała, jak podczas treningów traci nad sobą panowanie dając się zaślepić czystej furii. Neh odskoczyła na chwilę, nabrała kilka głębokich wdechów, starając się, żeby wyglądała na ciężko dyszącą, po czym zawyła i rzuciła się w przód, całkowicie porzucając finezję na rzecz brutalnej siły. Jej ciosy zostały oczywiście sparowane, chociaż ich siła zmusiła rywalkę do cofnięcia się o kilka kroków. Neh wrzasnęła triumfalnie i wznowiła wysiłki, starając się nadać swoim rysom wyraz szaleństwa. Dostrzegła błysk zadowolenia w oczach Any. Tak, ona dokładnie na to czekała... Sithanka pozwoliła, by krzywo wyprowadzone ostrze ześlizgnęło się po klindze, a sama, siłą rozpędu poleciała do przodu i przyklęknęła na piasku. Uwolnione spod rzemienia włosy padły jej na twarz, wchodząc do oczu. Nie zastanawiając się, na tym co robi, zerwała się na równe nogi, odrzuciła prawą rękojeść i szarpnęła za kitkę, odcinając ją jednym sprawnym ruchem drugiego miecza. "Jeśli to jej nie przekona o moim szaleństwie, to już nie wiem co". Kątem oka, zauważyła, że jej taktyka zadziałała - Ann rzuciła się do ataku. Nehalennya odskoczyła, zbijając cios w locie, a lądując przywołała porzucony miecz. Czuła, że jest już zmęczona, pozorowany atak szału kosztował ją wiele energii. Wyprowadziła kilka prostych ciosów, jeszcze bardziej prowokując Anę. Miała przewagę dwóch mieczy, które dawały jej większy zasięg. Jej przeciwniczka musiała się odsłonić, by wyprowadzić atak, a wtedy Neh atakowała drugim mieczem, zmuszając ją do uników. Teraz to ona walczyła bardziej statycznie, pilnując dystansu, nadając tempo i testując sprawność dziewczyny. Przewaga pozwoliła jej w pełni zaufać Mocy, tak, że ruchy wykonywała niemal mechanicznie, w pełni skupiając się na szukaniu luk w obronie i okazji do wyprowadzenia jednego, skutecznego cięcia.
Ana desperacko starała się skrócić dystans, podczas gdy Neh wciąż jej uciekała, tańcząc wokół i zasypując gradem ciosów. Jeden z nich odepchnął dziewczynę, aż ta się zatoczyła i przyklęknęła. Sithanka uniosła miecz... ale przeciwniczka cisnęła w nią piaskiem! Prowadzony Mocą piach wbił się boleśnie w oczy, wcisnął w nos i usta, a całkowicie zdezorientowana Nehalennya wypuściła miecz z lewej dłoni, zasłaniając oczy i zanosząc się kaszlem. Czuła, że w jej twarz wbijają się kolejne bolesne igiełki - Ann musiała wywołać wokół niej małą burzę piaskową. Szata nadęła się jak balon, szarpana co rusz podmuchami owijała się wokół ciała, plątała nogi. Oślepiona, walcząca o oddech, jedną ręką chroniła oczy, a drugą ściskała rękojeść rodowego miecza. Cudem uniknęła ciosu - Moc uprzedziła ją w ostatniej chwili. Piasek wokół opadł - Ana nie była w stanie jednocześnie walczyć i utrzymywać tornada - ale niewiele to pomagało. Nehalennya zaczynała panikować. Odskakiwała co rusz, załzawiona, ślepa i obolała. Musiała całkowicie zaufać Mocy, jej przeciwniczka atakowała z typowym dla niej spokojem, w całkowitej ciszy. Potknęła się i upadła. Jej ręka sama wystrzeliła w górę, zbijając cios. Kolejny był tak potężny, że aż poczuła szarpnięcie w barku. Odturlała się i zerwała na nogi. Z trudem otworzyła oczy - przez łzy i opuchliznę widziała jedynie zarys rywalki i oślepiające, szkarłatne światło jej miecza. Zmusiła się do skoku w tył, ale gdy lądowała, Ann Mocą podcięła jej nogi. Uderzyła policzkiem o grunt. Odwróciła się, by sparować nadchodzący cios, ale jej palce trafiły w pustkę - zgubiła swoją broń! Ana zbliżała się coraz szybciej... Neh w panice sięgnęła myślami ku mieczom. Jeden leżał niemal w zasięgu jej dłoni, a drugi kilka metrów dalej... W ostatnim, desperackim zrywie, przywołała je... Widziała już lśniące w Korribańskim słońcu jasne włosy rywalki, wyobrażała sobie jej uśmiech... Nie zdąży. Wyciągnęła prawą dłoń przed siebie. Zakrzywiony miecz zatoczył łuk. Usłyszała krzyk bólu - Ana w ostatniej chwili zauważyła niebezpieczeństwo i odskoczyła, ale ostrze drasnęło jej żebra. Upadła, gubiąc w locie miecz. Drżąc, Nehalennya wyciągnęła drugą dłoń - całkowicie skupiła się na trajektorii lotu drugiego miecza i nadaniu mu odpowiedniego pędu. Nie widziała, lecz czuła pulsującą w tętnicy szyjnej krew Any, która zaraz zabarwi piasek areny...
Nagle poczuła, jakby zderzyła się ze ścianą. Znieruchomiała i uniosła głowę. Przez łzy poranionych oczu dostrzegła, że jej miecz wisi tuż nad przeciwniczką, ale nie mogła nic zrobić. W jednej chwili czerwona klinga zgasła i miecz opadł na piasek obok. Sithanka również została uwolniona i wykończona upadła na rozgrzany piach.
- Pojedynek zakończony! - rozbrzmiał wzmocniony Mocą głos, a na arenę wszedł zamaskowany Mistrz Ceremonii.
Nehalennya oddychała ciężko, piekły ją oczy, a w gardle czuła smak piasku i krwi. Powoli wracała jej zdolność widzenia. Zmusiła się do ruchu i podniosła z trudem. Ana też stawała na drżących nogach. Jej przerażone spojrzenie rzucone w stronę leżącej obok broni, dało sithance satysfakcję. Przywołała oba miecze i doczłapała się na pierwotne stanowisko, naprzeciw loży Lordów. Niewiele widziała, ale domyślała się, że Mistrz Ceremonii naradza się z Lordami. Oddychała coraz bardziej spazmatycznie i wyczuwała, że Ann też słania się na nogach, trzymając się za bok. W końcu Mistrz Ceremonii stanął przed nimi. Skłoniły się z szacunkiem.
- Ogłaszam Nehalennyę Veastiss zwyciężczynią tego pojedynku! - sithanka odetchnęła z ulgą. Na trybunach za ich plecami, gdzie zgromadzeni zostali uczniowie, rozległy się wiwaty.
- Jednakże - zamaskowany Lord uniósł dłoń, uciszając wrzawę - decyzją Mistrzów Akademii na Korriban, ogłaszam, że Ana Pevann, zostaje również dopuszczona do dalszych prób, w nagrodę za wyrównaną walkę.
Nehallenya jęknęła mimowolnie, ale przyłączyła się do oklasków. We wrzawie opuściły arenę, kierując się do pomieszczenia medycznego. Droidy zajęły się nimi sprawnie i bez komentarzy. Gdy Neh wlewała w siebie kolejną porcję elektrolitów, starając się przepłukać obolałe gardło, Ana, opatrzona i przebrana w nowe szaty wyszła zza parawanu.
- Gratulacje. Zasłużyłaś. - powiedziała sithanka. - To było... sprytne. - wskazała na opuchnięte powieki, lepkie od leczniczej maści.
- Eee... Dzi..dzięki - wydukała zaskoczona dziewczyna. - Ale powinnam być już martwa. Dałam się nabrać. - skrzywiła się.
- Taaa... - Nehalennya przejechała dłonią po krzywo obciętych włosach. - Chyba do końca tego nie przemyślałam.
Dziewczęta uśmiechnęły się do siebie. Rozbrzmiał zgłuszony dźwięk gongu - na arenie rozpoczął się kolejny pojedynek. W drzwiach pojawił się jeden z zamaskowanych Lordów. Ruszyły za nim posłusznie. Próby się dopiero zaczynały...
Mijały godziny. Nehalennya siedziała na plastalowym krześle w imperialnym transporterze, wraz z innymi adeptami. Wraz z kolejnymi, zakończonymi pojedynkami robiło się coraz tłoczniej. Przygotowano dla nich piętrowe łóżka, co oznaczało, że kolejne zadanie czeka ich następnego dnia. Sithanka zjadła pozbawioną smaku porcję energetyczną i starała się uspokoić.
W końcu, przez przesuwne drzwi wszedł barczysty, czerwonoskóry sith. Ra'shar... Westchnęła z ulgą. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy i pod jego maską obojętności również przemknął cień ulgi. Miał zabandażowaną rękę, i co chwila masował siniaki na żebrach, ale poza tym wydawał się być w dobrej kondycji.
Za iluminatorem zaczął zapadać zmrok, a na statku znajdowało się już dziesięcioro studentów. Większość znała, ale część należała do grupy inkwizytorów, z którą praktycznie nie miała styczności podczas zajęć. Zaczęła się zastanawiać nad udaniem się na spoczynek, zanim najlepsze łóżka zostaną zajęte, kiedy drzwi rozsunęły się po raz kolejny. Tym razem wszedł przez nie znienawidzony zabrak... Kpiący uśmieszek nie schodził z jego parszywej gęby. Z zawodem stwierdziła, że nie odniósł istotnych obrażeń... Ich spojrzenia spotkały się i z satysfakcją zauważyła, że Vroto również wygląda na zawiedzionego jej widokiem. Natychmiast opadło go stado pochlebców, z Aną na czele, głodnych opowieści o jego wspaniałym (a jakże!) pojedynku. Sithanka wzruszyła ramionami i udała się do wnęki sypialnej. Jutro będzie potrzebować dużo energii...
- Rok Inwazji na Ziost. Drugi Dzień Prób. Gdzieś na Korriban.:
Obudziła się tuż przed świtem. Mechanicznie przeżuwała śniadanie, nerwowo przeczesując ostrzyżone włosy. Po prawej stronie wypaliła je mieczem niemal do skóry, przez co musiała wygolić boki. Po jej pięknych, gęstych lokach nie został ślad.
Za iluminatorem zaczęło świtać. Czerwona poświata wyłaniała się zza horyzontu, zalewając światłem pustynię dookoła. Atmosfera na pokładzie transportowca była napięta. Wszyscy czuli, że zbliżają się na miejsce. Co ich czeka? Kto zginie, a kto dostąpi zaszczytu ukończenia Akademii?
Pojazd zaczął zwalniać. Za szybą dostrzegła zarys ruin, skąpanych w słabym świetle świtu. Nie były imponujące, ale zajmowały ogromny obszar kilku kilometrów.
Z kabiny załogi wyszedł Mistrz Ceremonii w towarzystwie czterech zamaskowanych Lordów. Wszyscy adepci wstali i karnie ustawili się w rzędzie. Neh przepchnęła się delikatnie, by zbliżyć się do Re'shara.
- Uczniowie, przed wami ostateczna próba! Ruiny, które widzicie, są jednymi z najstarszych na tej planecie. To świątynia z czasów Drugiej Schizmy, zbudowana przez starożytnych Sithów, ku chwale Mocy i jej Nosicieli**. - Mistrz przerwał na chwilę, kiedy transportowiec unosił się na repulsorach i obrócił się, by mogli objąć wzrokiem cały teren.
- Świątynia była kiedyś imponującym kompleksem. Chociaż niewiele zostało z murów, ogrodów i iglic, pozostało najważniejsze - podziemia. Piwnice i grobowce ciągną się wielopoziomowo pod całym terenem. Tunele rozchodzą się promieniście, a każdy z was wejdzie do nich innym wejściem. - Pojazd obniżył się, zbliżając się do pierwszej platformy. W oddali widać było następną, identyczną.
- Waszym zadaniem, jest dotrzeć do centralnej sali, przy studni, która znajduje się na powierzchni. Dopiero, gdy ostatni z was tam dotrze, lub zginie, Próba zostanie zakończona. - Poczuli delikatny wstrząs, towarzyszący lądowaniu.
- Pamiętajcie, że świątynia została wybudowana dzięki dzikiej, surowej Mocy i prymitywnej magii starożytnych sithów. Niech Moc da wam zwycięstwo!
Mistrz odszedł, a pozostali Lordowie zajęli się organizacją. Każdy z uczniów dostał manierkę z wodą i dwie niewielkie porcje energetyczne. Neh nigdy nie przykładała się do historii, ale miała nadzieję, że świątynię wybudowano na naturalnym źródle wody...
Drzwi rozsunęły się, i pierwszy z adeptów wyszedł na platformę. Transporter zbliżył się do kolejnej. W końcu wysiadł Re'shar. Neh była następna.
Podmuch wiatru zerwał jej z głowy kaptur, kiedy stanęła na swojej platformie. Skupiła się na Mocy, szukając aury swojego partnera. Wyczuła go bez problemu - zapewne robił to samo. Wzmocniła tę więź, by móc się odnaleźć w labiryncie. Niestety, Vroto i Ana jeszcze nie wysiedli, więc nie wiedziała z której strony spodziewać się ataku. Skierowała kroki w dół schodów, w otchłań mrocznego tunelu. Gdy tylko przestąpiła próg kamiennego portalu, przejście zamknęło się za nią ze zgrzytem. Zapadła ciemność. Zapaliła miecz i rozejrzała się - nie mogła marzyć o wycięciu wyjścia, kamień blokujący portal był zbyt potężny. Ściany wokół były gładkie, a korytarz schodził głęboko w dół i niknął w ciemności. Nie miała wyboru, ruszyła wgłąb ruin.
Z każdym krokiem mrok wokół niej wydawał się gęstnieć, a jej robiło się coraz zimnej. Naciągnęła na głowę kaptur - teraz cieszyła się z długiej szaty, która jeszcze wczoraj była jej przekleństwem. Mrugała wielokrotnie, ale nie była w stanie niczego dojrzeć - mimo doskonałego wzroku i pomarańczowego blasku miecza, ciemność wokół wydawała się niemal fizyczna. Z rezygnacją zgasiła ostrze. Od jakiegoś czasu droga przestała opadać. Nie wyczuwała już ścian korytarza. Straciła poczucie kierunku. Zamknęła oczy i skupiła się. By uwolnić Moc, powtórzyła kilka statycznych form, nie sięgając jednak po broń. Szukała Re'shara... Poczuła coś, delikatny ślad aury, daleko, po prawej. Odruchowo zrobiła krok w tamtą stronę, ale zawahała się. Moc chciała jej przekazać coś jeszcze, ale umykało jej to. Wyczuwała niebezpieczeństwo. Moc łączyła to uczucie z białym kolorem... Co to znaczy? Re'shar ją zdradzi? Czy szukanie go sprowadzi nieszczęście? Przystanęła wpół kroku i zdecydowała się na przeciwny kierunek. Szła długo, aż w końcu poczuła pod dłonią ścianę. Ponownie znalazła się w korytarzu. Ciemność wokół niej zaczynała rzednąć, na tyle, że widziała bez konieczności zapalania ostrza. No dobra, to najprawdopodobniej była pierwsza próba... Tylko, że w ten sposób oddaliła się od Resha. Westchnęła i ruszyła przed siebie. Kilka razy przystawała na skrzyżowaniach. Zawsze wybierała korytarz zbliżający ją do prawej strony, tak jak się umówili. Kilkukrotnie wspinała się i schodziła, zmieniając poziomy, ale miała nadzieję, że idzie w dobrym kierunku. Nie wyczuwała już jego aury. Raz zaatakowało ją jakieś stworzenie, przypominające prymitywną tuk'atę. Nie stanowiło żadnego wyzwania. Wiedziała, że te zwierzęta mogły się żywić Ciemną Stroną i żyć bardzo długo, ale do pełni sił potrzebowały polować. To wyglądało jakby było na skraju śmierci głodowej. Szła dalej, nie poświęcając truchłu większej uwagi.
Nagle coś usłyszała. Odruchowo zapaliła ostrze. Kolejny drapieżnik? Nie... to jakby... łkanie? Czyżby inny adept załamał się w ciemności? A może to pułapka? Ostrożnie ruszyła w kierunku źródła dźwięku. Korytarz powoli się rozświetlał. Wychyliła się zza rogu. Korytarz kończył się misternie rzeźbioną ścianą, rozświetlony płonącą pochodnią. Pod ścianą klęczała jakaś drobna, okryta łachmanami postać. Nehalennya zbliżyła się, nie gasząc ostrza, spodziewając się zasadzki. Zakradła się bezszelestnie, ale zdradził ją cień. Klęcząca kobieta podniosła gwałtownie głowę, zachłystując się łzami. Neh stanęła jak wryta.
- Elis?!
- Pa...panienka Nehalennya! - stara niewolnica zaniosła się płaczem, ale w jej oczach zabłysła radość i ulga. -Jakie to szczęście, że panienka mnie znalazła! - kobieta wstała i próbowała dotknąć swojej pani, ale dziewczyna ostrzegawczo uniosła miecz.
- Przepraszam, przepraszam, panienko, po prostu tyle dni tu siedzę... Już traciłam nadzieję...
- Co tu robisz? Skąd się tu wzięłaś? Kto ci to zrobił?! - dopiero teraz dostrzegła, że ciało kobiety jest pokryte siniakami i zadrapaniami, a ona sama nosi ciężką, kutą obrożę.
- Ja... Sprzedano mnie, panienko - niewolnica załamała ręce. - Chociaż twój pan ojciec obiecał, że mogę zostać... ale zestarzałam się... tak... Wtedy przyszedł zamaskowany Lord i mnie wykupił... Mówił, że jestem potrzebna, żeby panienka mogła ukończyć szkolenie. Dla panienki zrobiłabym wszystko. - załkała - Zabrano mnie tutaj i kazano iść... i szłam, aż trafiłam na kolejny ślepy zaułek. Nie miałam już sił, żeby szukać wyjścia. Jestem taka głodna... Nie wiem, ile czasu już minęło...
Nehalennya gestem nakazała niewolnicy spokój. Elis, pokorna jak zawsze przyklęknęła ze spuszczoną głową, łkając cicho. Sithanka oparła się o ścianę i próbowała przeanalizować sytuację. Sięgnęła po baton energetyczny. To były jej żelazne zapasy, ale kobieta wyglądała na konającą z głodu. Nie chciała wierzyć, że ojciec złamał dane słowo. Elis służyła rodzinie wiernie. Była traktowana dobrze, ich dom był jej domem i miała w nim zostać do końca życia. Ale jeśli zażądano niewolnicy w zamian za jej powodzenie... Potrząsnęła głową. To nie miało sensu! Chciała podać kobiecie jedzenie, kiedy coś dostrzegła. Cofnęła rękę. To nie był ślepy zaułek. To były drzwi! Na środku, we zgłębieniu wkomponowanym w płaskorzeźbę, leżało zdobione ostrze. Żłobienia schodziły się na dole, łącząc się w progu w prostą misę. Prymitywna magia sithów... Teraz rozumiała. Nehalennya zagryzła wargi, walcząc ze sobą.
- Panienko? - wzdrygnęła się, kiedy kobieta położyła lodowatą dłoń na jej nadgarstku. Spojrzała błagalnym wzrokiem na baton, znajdujący się wciąż w dłoni dziewczyny.
- Tak Elis, wybacz... Zamyśliłam się. Wstań proszę, dam ci najpierw coś do picia. - korzystając z momentu nieuwagi, chwyciła sztylet i schowała go w rękawie. - Oprzyj się, widzę, że jesteś słaba, już proszę... - popchnęła lekko kobietę i sięgnęła po manierkę...
- Przepraszam. - szepnęła.
Prawą ręką pchnęła ją na portal, i jednym sprawnym ciosem lewej ręki przecięła gardło kobiety. Trzymała rzucające się konwulsyjnie ciało, patrzyła w zastygłe w wyrazie zaskoczenia oczy, sama powstrzymując napływające łzy. Ciepła, czarna krew spływała jej po palcach... Zaraz, czarna? Przecież ludzie nie mają czarnej...
Nagle kobieta zaczęła wrzeszczeć! Jej gardło rozwarło się i chlusnęło czarną, gęstą mgłą, podobną do tej która otaczała ją na wyższym poziomie podziemi. Nehalennya odskoczyła, wzdrygając się z obrzydzeniem i sięgnęła po broń. Ciało niewolnicy rozpadało się we mrocznej mgle, tworząc nieregularne kształty i spływało po portalu. Ciemność przelewała się z misy, oblepiając stopy dziewczyny i stopniowo wypełniała korytarz. Pochodnia zgasła, i Neh nagle zorientowała się, że jej płomień w ogóle nie dawał ciepła... Dziwny, nienaturalny krzyk nie cichł, a wokół zapadły ciemności. Tylko rzeźbienia na drzwiach stopniowo rozpalały się krwawym blaskiem odkrywając fantastyczne wzory. Te układały się w sceny krwawych rytuałów, groteskowo powykrzywianych ofiar i polowań na fantastyczne potwory... Podłoga pod jej stopami zadrżała, kiedy ostatnia linia rozbłysła światłem. Krzyk urwał się, a korytarz wypełnił trzask kruszonego kamienia - to drzwi pękły na dwoje i rozchyliły się o kilka centymetrów. Wtedy wszystko się skończyło, blask zgasł, a ciemność zaczęła się rozwiewać.
Sithanka stała w pozycji bojowej, zdezorientowana i napięta. Cisza kłuła w uszy - wypełniało ją tylko miarowe brzęczenie ostrzy. Po dwóch minutach oczekiwania, położyła dłoń na wrotach i pchnęła. Nic się nie stało. Odsunęła się więc i przypięła broń do pasa. Może nie była biegła w Mocy, ale potrafiła używać jej jak broni. Skupiła się i z całej siły pchnęła siłą woli. Jedno skrzydło zachwiało się. Powtórzyła manewr, skupiając się tylko na nich - sukces! Upadły z hukiem, roztrzaskując się o podłogę. Droga była wolna. Przekroczyła próg, zastanawiając się, czy mechanizm nie zadziałał ze starości, czy to po prostu część próby, gdy nagle, niemal bez udziału woli, jej ciało rzuciło się na posadzkę. Moc pulsowała w jej umyśle - niebezpieczeństwo! Ułamek sekundy później, obok niej wylądowało, coś ciężkiego, cuchnącego śmiercią i głodem. Zerwała się na równe nogi, zapalając miecze. Znajdowała się w dużej, okrągłej sali o wysokim sklepieniu, a przed nią stała, największa, najbrzydsza tuk'ata jaką w życiu widziała. Wykonała następny unik, o włos unikając kłów - nie była sama! Ten hałas sprowadził tu chyba potwory z całej, cholernej świątyni! Wyczuwała je z każdej strony, nie była w stanie ich zliczyć.
Największa, ta, która zaatakowała jako pierwsza, zawyła. Na ten znak, całe stado rzuciło się do ataku. Ich ilość była jednocześnie siłą jak i słabością, zwierzęta wpadały na siebie, przeszkadzając sobie wzajemnie, dzięki czemu łatwo mogła je trafić. Tuzin leżał już bez życia. Szybko się jednak zorientowały, że ta taktyka się nie sprawdza i stały się ostrożniejsze, atakując parami i starając się ją okrążyć. Krwawiła z kilku ran, co dodatkowo nakręcało bestie. Czuła ich głód, były wychudzone, ich ciała pokrywały rany i blizny. Poprzez głód stały się jeszcze bardziej zajadłe. Próbowały zaatakować jej umysł - tuk'aty wykorzystywały Ciemną Stronę, mamiąc swoje ofiary by złamać ich wolę. Na szczęście dla niej, były osłabione, tak, że z łatwością opierała się ich próbom. Odpychała raz po raz kolejne sztuki, kiedy zobaczyła, jak jedno ze zwierząt podchodzi do martwego towarzysza i wbija się weń kłami. Największa bestia zawarczała i tuk'ata położyła uszy po sobie, zaskomlała i przyłączyła się do ataku. Przewodnik stada był kluczem! Nehalennya włożyła całą energię w pchnięcie Mocy, odrzucając oszalałe zwierzęta i jednym skokiem dopadła alfę. Ta trzymała się z tyłu, więc była gotowa do walki, zareagowała błyskawicznie, rzucając się na dziewczynę. Uniknęła ataku i zrobiła młynek spodziewając się kolejnych bestii - jednak przewodnik, skupiając się na walce stracił kontrolę nad stadem. Pozostałe zwierzęta, okrążały niepewnie walczących, zerkając to na alfę, to na ciała zabitych. Wielka bestia atakowała zajadle, rozwścieczona, ale nawet tak wielka, nie była wielkim wyzwaniem w pojedynkę. Nieudolnie ponawiała ataki mentalne, ale była zbyt słaba, w dodatku próbowała utrzymać kontrolę nad stadem co ją rozpraszało. W końcu Nehalennya zakończyła pojedynek, odcinając tuk'acie łeb. Kiedy tylko ciało opadło na posadzkę, pozostałe zwierzęta z wyciem rzuciły się do przodu - kompletnie jednak zignorowały sithankę. Czekała je uczta. Neh wycofała się, aż dotarła do korytarza - wtedy odwróciła się i rzuciła się biegiem przed siebie, nie zastanawiając się jaki korytarz wybrała.
Przystanęła dużo później, dopiero gdy była pewna, że nic jej nie grozi. Rozejrzała się - tunel wydawał się być bezpieczny. Usiadła na ziemi i pozwoliła sobie na łyk wody - w manierce pozostała może połowa. Sięgnęła po porcję energetyczną i zjadła kilka kęsów. Żołądek zaburczał w proteście, gdy schowała resztę batona, ale zignorowała to. Nie miała pojęcia, co jeszcze ją może czekać... Na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, ile czasu już tu jest. Kilka godzin? Dzień? Nie więcej, głód dopadłby ją wcześniej. Poczuła się senna. Zmusiła się do zbadania okolicy. Szła tym korytarzem już od długiego czasu i wyglądało na to, że ciągnie się jeszcze dalej. Nieco uspokojona, oparła się plecami o ścianę i otuliła się szatą. Miejscami była rozdarta szponami, ale rany przestały już krwawić. Pozwoliła sobie na czujny trans regeneracyjny.
- Rok Inwazji na Ziost, trzeci dzień Prób. Korriban:
Nie dane jej było wypocząć. Ciągle towarzyszyło jej uczucie niepokoju, przez które co chwila traciła więź z Mocą. Gdy w końcu udało jej zapaść w trans, zaczęły dręczyć ją wizje...
Była świadkiem, jak jakiś obcy, otyły Lord, torturuję sithankę... Biedaczka została przykuta do stołu medycznego ustawionego pionowo, jej ozdobne szaty były porwane, obnażając niewielkie, zgrabne piersi. Strużka krwi spływała po udzie kobiety. Lord wrzeszczał coś, ale Nehalennya nie rozumiała słów. Uderzył ofiarę z rozmachem w twarz, aż chrupnęła kość, po czym złapał kobietę pod podbródek i uniósł jej twarz do swojej. Nehalennya wrzasnęła i rzuciła się z pięściami na obcego, ale trafiła w pustkę. Upadła na kolana, łkając. Przed oczami widziała zmaltretowaną, posiniaczoną twarz swojej pięknej ciotki, Rachaelli... Wstała z krzykiem, ale sceneria już się zmieniła.
Była w korytarzu własnego domu na Kaas. Dlaczego wcześniej nie poczuła miękkiego dywanu? Dlaczego miała wrażenie, że klęczy na zimnej, kamiennej posadzce? Rozejrzała się. Było cicho. Dziwne, prawie zawsze ktoś był w domu... Otarła łzy... Dlaczego płakała? Sithowie nie płaczą. Musi być silna, jak jej matka. Mamo? Tato? Wuju Akresh? Otwierała kolejne drzwi, ale nikt jej nie odpowiadał. Gdzie są wszyscy? Nawet starej Elis nie ma w kuchni... Weszła do sypialni rodziców i odetchnęła z ulgą. Rodzice siedzieli przytuleni w łóżku. Uśmiechnęła się i chciała podbiec, gdy zorientowała się, że coś jest nie tak... Ostrożnie podeszła.
- On jest silny Aki... bardzo silny, czujesz to? - głos jej matki drżał z pasji.
- Tak kochanie... On nas nie zawiedzie... Nie on! To od początku musiał być chłopiec!
- Nie wiem, co ja sobie myślałam - Sakra mocniej przytuliła czerwonoskóre niemowlę do piersi. - Wybacz mi, zmarnowaliśmy tyle środków...
- Nie mogłaś wiedzieć, że nasza córka nas zawiedzie. Że krew z twojej krwi okaże się tak żałośnie słaba... Dobrze, że chociaż odnaleźli miecz.
Taka słaba. Zawiodła. Zginęła. Okryła nas hańbą. Prawie nas zniszczyła!
- Mamo... Tato... Ja nie zawiodłam, jestem tutaj, jestem silna, mamo! - krzyczała ile sił w płucach, ale rodzice ją ignorowali, uśmiechając się i głaszcząc swojego ukochanego synka...
Żałosna, słaba istota. Nie powinna się nigdy urodzić! Zawiodła nas!
Zalana łzami, prześladowana przez słowa ojca, wybiegła z domu, potykając się na schodach runęła do przodu...
...i wylądowała w dobrze znanym i znienawidzonym przez siebie salonie. Domostwo Lady Katriss... Skrzywiła się. Miała nadzieję, że już nigdy nie zobaczy tego miejsca. Właściwie... co tu robiła? Potknęła się o ten cholerny, głęboki dywan. Zapadła się w miękki fotel. Służba ignorowała ją, zajęta swoimi obowiązkami. Ona też coś musiała zrobić. Tylko co? Nie pamiętała. Wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że sobie przypomni. Obok niej przemknęła czarnowłosa, dziesięcioletnia dziewczynka, z obrożą impulsową na karku. Zaraz... czy to sithanka? Nehalennya obróciła się gwałtownie i ruszyła w ślad za dzieckiem. Musiała biec długimi korytarzami by nie stracić jej z oczu - tu zawsze było tyle pomieszczeń? Czułą się jak w labiryncie. W końcu wypadła na oszklony balkon... Niemal wpadając na plecy Lady Katriss. Dziewczynka wiła się u jej stóp, brutalnie rażona prądem. Neh chciała chwycić kobietę za rękę i przerwać tortury, ale nie mogła się poruszyć. Nagle, z przerażeniem rozpoznała dziecko - to była jej malutka kuzynka, Zia! Chciała krzyknąć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
- Teraz rozumiesz, ty bezczelny smarkaczu? - Katriss kierowała te słowa, do poobijanego, wychudzonego trzynastolatka. Kurûn!
- Ty może nie boisz się bólu... Ale każde twoje nieposłuszeństwo odbije się na twojej małej siostrzyczce. Więc nie zgrywaj bohatera!
Chłopiec zacisnął pięści i spojrzał spode łba na swoją ciemiężycielkę. Ta w odpowiedzi uśmiechnęła się i z rozkoszą wdusiła przycisk pilota. Zia bardzo się starała wytrzymać, ale krzyk bólu sam wyrwał się z jej piersi. Kurûn spuścił głowę, z trudem powstrzymując łzy, ale odstąpił.
- No widzisz, grzeczny chłopiec. - Katriss wybuchła okrutnym śmiechem.
Neh czuła się, jakby to ją torturowano. Nie mogła nic zrobić, chociaż miała ochotę jednym ruchem skręcić suce kark!
- Podziękujcie swojej rodzince. Myśleliście, że ta mała coś osiągnie? Teraz, już żaden Lord nie weźmie was poważnie! Na nic się zdadzą wasze sztuczki!
- Duma, to najcenniejsze, co mamy... - wymamrotał chłopiec.
Stara kobieta podeszła i uderzyła go na odlew w twarz.
- Teraz już nie macie nawet tego.
Ocknęła się na czworakach, spazmatycznie łapiąc powietrze, krztusząc się własnymi łzami. Twarz i dekolt były mokre, a histeria ściskała jej gardło. Odruchowo próbowała złapać za miecze... Nie było ich! Wyczuła je jednak i odruchowo przywołała, zrywając się na równe nogi, w poczuciu zagrożenia. Kilka długich sekund zajęło jej uświadomienie sobie gdzie jest. W świetle ostrzy dostrzegła świeże ślady cięć na kamiennej ścianie. Złapała kilka głębokich oddechów i osunęła się bezsilnie.
Te cholerne wizje... Czy tak będzie wyglądać przyszłość jej rodziny, jeśli tu zginie? Taki był koszt jej porażki?
Tępym wzrokiem przyjrzała się wypalonym bruzdom. W wizjach nie mogła nic zrobić, ale najwyraźniej na jawie walczyła z niewidzialnymi wrogami... Potrząsnęła głową chcąc pozbyć się obrazów z umysłu. Upiła łyk z drastycznie kurczącego się się zapasu wody i dojadła baton energetyczny, wywołując kolejny bunt żołądka. Nie może tutaj zasypiać. Zamiast odpocząć, czuła się bardziej wykończona niż po walce z całym stadem wygłodniałych tuk'at, a płacz dodatkowo ją odwodnił. Usiadła na moment do medytacji, otwierając połączenie z Mocą i czerpiąc z niej tylko tyle, by dać siłę obolałym mięśniom i uspokoić umysł. Po chwili zmusiła się, żeby wstać i ruszyć dalej.
Po kilkudziesięciu minutach wędrówki, gdy wlokąc się, coraz bardziej pogrążała się w uczuciu beznadziei, nagle uderzyła ją znajoma aura. Re'shar! Już nawet go nie szukała, zapomniała. Wysłała swój sygnał w ten sam sposób, skupiając się na wysłaniu własnej manifestacji Mocy. Odpowiedział. Był blisko.
W Nehalennyę wstąpiła nowa nadzieja. Znajdowała się w skomplikowanym labiryncie korytarzy, ale doskonale wyczuwała kierunek. Z każdym zakrętem była coraz bliżej... Nagle przypomniała sobie ostrzeżenie, jakie wysłała jej Moc, gdy przekroczyła próg świątyni. Sięgnęła po miecz. Zza rogu wyłonił się Resh, także z bronią w dłoni.
- Neh! - echo zwielokrotniło jej imię.
- To ja. - odpowiedziała. Zbliżyli się do siebie ostrożnie. Każde z nich przeżyło swoje próby które nadwyrężyło zaufanie.
- Jesteś... prawdziwa? - Nehalennya nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Zgasiła miecz.
- Wizja by mnie o to nie pytała. - Re'shar uśmiechnął się lekko i zgasił własne ostrze.
- Kończą mi się zapasy. Jak u ciebie?
- Mam jeszcze jedną porcję, ale manierka jest niemal pusta. Spotkałeś kogoś?
- Ta-ak. Pokażę ci.
Ruszyła za nim niepewnie. Sith prowadził ją labiryntem, trasą którą przyszedł. Zapalił miecz i podszedł do ściany. Neha spojrzała przez ramię - kryła się tam wnęka, a w niej leżało zakrwawione ciało człowieka w ceremonialnych szatach. Jeden z uczniów Inkwizycji. Nie znała jego imienia, ale widziała go wcześniej. Wysiadał trzy platformy przed Re'sharem.
- Daleko zaszedł. Zapasy...?
- Manierka była pusta, nie znalazłem porcji. Miał tylko miecz, który zabrałem.
- Lepiej my, niż inni. - mruknęła. - Tu musi być jakaś woda! To był olbrzymi kompleks świątynny, jeśli nie miasto! Żyli tu przynajmniej kapłani, a samą Mocą karmić się nie mogli! - Reshar wzruszył ramionami, nie przerywając oględzin ciała.
- Nie ma śladu miecza świetlnego... Ale nie widzę głębokich ran. Wygląda jakby...
- Jakby sam to sobie zrobił. - dokończyła dziewczyna. Spotkałam tuk'aty. Nie zostawiłyby go w tak dobrym stanie. - Resh przytaknął i uniósł nadgarstek zmarłego, ukazując głęboką, zasklepioną ranę. - Wygląda na to, że wygryzł sobie żyły i się wykrwawił.
- Chodźmy stąd. Natychmiast.- Neh szarpnęła towarzysza.
- Dokąd?
- Przed siebie. Nie ważne. One są wygłodniałe. Zapach krwi je zwabi, jestem tego... - jakby na potwierdzenie jej słów usłyszeli mrożące krew w żyłach wycie. - Obawiam się, że mogłam je przypadkiem nakarmić. Teraz są silniejsze. Biegiem!
Rzucili się do ucieczki w przeciwnym kierunku niż dobiegały nawoływania sfory. Nehalennya zdała się na Re'shara - w próbach terenowych zawsze wykazywał się lepszym poczuciem kierunku od niej. Kompletnie zagubiła się w labiryncie, ale czuła, że wchodzą coraz wyżej. W końcu wycie sfory ustało. Zapewne znalazły ciało i zajęły się walką między sobą o najlepsze kąski.
- Chyba mamy chwilę spokoju. Co dalej?
- Jesteśmy blisko... - rozejrzał się i zaczął węszyć - Zauważyłaś, że zrobiło się jaśniej?
Nehalennya dopiero teraz zauważyła, że faktycznie, mrok zaczął się ustępować. Wciągnęła powietrze do płuc.
- Woda! Czujesz? - Re'shar przytaknął i puścił się biegiem przed siebie, a Neh za nim. Biegli w górę, co było dobrym znakiem. Nagle jej przewodnik zatrzymał się gwałtownie, a sithanka omal na niego nie wpadła. Tunel prowadził do sporej, naturalnej groty, a ich ścieżka kończyła się gwałtownym osuwiskiem. Co ważniejsze, po przeciwnej ścianie płynęła woda. Neh dotknęła ściany - wilgoć osadzała się także tutaj. Podniosła głowę. Musieli być tuż pod powierzchnią. Chociaż nie widziała żadnego wyjścia, to gdzieniegdzie skały osunęły się, wpuszczając drobne promienie słoneczne. Byli blisko... a jednocześnie tak daleko. Życiodajna woda spływała kilka metrów od nich, ale oddzielała ich mroczna otchłań. Znajdowali się tuż pod powierzchnią, ale jak okiem sięgnąć, nie było możliwości wydostania się. Rozglądali się rozpaczliwie, szukając wyjścia. Nie było rady, musieli się cofnąć. Znaleźli boczny korytarz. Nieregularny pełen wybrzuszeń skalnych, ale pnący się w górę równolegle do groty. Okazał się równie gwałtownie zakończony, jednak po przeciwległej stronie ze skały wystawał ogromny głaz, tworzący naturalną półkę. Dosięgnięcie go jednym susem nie powinno przysporzyć problemów. Nehalennya chwyciła wszystkie trzy manierki i przysposobiła się do skoku, kiedy nagle Re'shar chwycił ją za ramię i gestem nakazał milczenie. Rozejrzała się czujnie. Wszędzie dookoła, na różnych wysokościach, dostrzegała ziejące mrokiem wyjścia systemu tuneli. Kątem oka uchwyciła krótki, czerwony błysk. Gdy skierowała w tę stronę wzrok, już go nie było, ale była pewna, że dostrzegła blask miecza świetlnego. Skinęła głową, dając znać, że zrozumiała.
Re'shar pozostawał ukryty w tunelu, więc istniała możliwość, że przeciwnik dojrzał tylko sithankę. Mężczyzna wycofał się do pierwszego skrzyżowania - przeciwnik musiał nadejść z prawej strony. Neh usłyszała niskie, miarowe brzęczenie ostrza. Upuściła jedną manierkę, robiąc przy tym sporo hałasu. Pochyliła się, zaoferowana, mrucząc pod nosem przekleństwa. Podstęp zadziałał - widząc bezbronną ofiarę, przeciwnik rzucił się na nią z obnażonym mieczem! Nehalennya dobyła swojego w ułamku sekundy i zablokowała cios, a w tej samej chwili od tyłu wypadł Re'shar atakując od góry. Ich rywal, młody, ciemnoskóry człowiek okazał się jednak czujny - błyskawicznie odskoczył i przywołał tarczę ochronną. Miecz Resha minął bark mężczyzny o centymetr. Walczyli w ciszy, w wąskim korytarzu, a ich miecze co chwila wypalały bruzdy kamiennych ścianach. Nehalennya była w zdecydowanie gorszym położeniu - za jej plecami znajdowała się przepaść, a ich przeciwnik robił wszystko by ją zepchnąć. Chociaż otoczony, walczył zaciekle, wykazując się biegłością w Mocy. Neh poczuła, że zaczyna tracić grunt pod nogami. Re'shar robił co mógł, by zakończyć pojedynek, ale ten odepchnął go Mocą i rzucił się z wyciągniętą dłonią, próbując cisnąć w nią błyskawicą. Nehalennya w ostatniej chwili wybiła się od krawędzi i skoczyła na ślepo. Ledwo się udało! Nie widząc celu minęła półkę i niewiele brakowało, by spadła, na szczęście jej palce zacisnęły się na krawędzi głazu. Sięgnęła drugą ręką i nie zdążyła się jeszcze podciągnąć, gdy usłyszała wrzask i zobaczyła łopoczące szaty, znikające w otchłani pod nią. Re'shar, nie bawiąc się w subtelności, staranował przeciwnika, strącając do w dół. Odetchnęła i wspięła się na bezpieczne miejsce. Po ścianie płynęła strużka lodowatej, świeżej wody. Dziewczyna podstawiła dłonie i napiła się łapczywie. W tej chwili miała gdzieś, czy jest zatruta - smakowała cudownie. Zaspokoiwszy pragnienie przywołała partnera:
- Chodź, zmieścimy się!
- Straciliśmy jedną manierkę! - czerwonoskóry przytroczył pozostałe dwie do pasa i skoczył. Neh napełniła obie po korek, i czekając aż jej towarzysz się napije obmyła twarz z pyłu. Wtedy coś przykuło jej uwagę.
- Resh... Zobacz, tam. Sklepienie się osunęło. - mężczyzna przetarł mokrą dłonią włosy i popatrzył w górę. Jakieś pięć metrów ponad nimi faktycznie znajdowała się wyrwa, przez którą wpadało światło.
- Jeśli się skupimy, powinnyśmy powiększyć otwór. Nie jest wysoko - po prostu wyskoczymy na powierzchnię!
Tak zrobili. Zmagali się ze skałami przez dłuższą chwilę, ale kolejne fragmenty wykruszały się pod naciskiem Mocy, systematycznie powiększając przejście. Pracowali, oddychając ciężko, aż otwór powiększył się na tyle, by masywny sith mógł przez niego bezpiecznie przeskoczyć.
- Nie wiem, jak ty, ale ja mam już serdecznie dosyć tego krajobrazu. - zaśmiał się, po czym wpił się namiętnie w jej usta. - Do zobaczenia po drugiej stronie! - Nim zaskoczona dziewczyna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już go nie było. Jednym skokiem wydostał się na zewnątrz. Przez moment panikowała, ale zauważyła, że zostawił jej wszystkie zapasy - czyli nie chciał więc jej tu zostawić. Po chwili zobaczyła jego twarz w świetliku. Pomachał, dając znać, że wszystko w porządku. Neh cofnęła się dwa kroki i skoczyła w ślad za partnerem.
- Nastraszyłeś mnie! - mruknęła, uderzając pięścią w bark Re'shara, gdy już oboje byli bezpieczni.
- Och, daj spokój mała. Jesteśmy partnerami! - pocałował ją przepraszająco. Fuknęła w odpowiedzi, częściowo udobruchana.
By zorientować się lepiej w okolicy, wspięli się na pozostałości wieży, górującej nieco nad okolicą. Nie widzieli swojego celu, ale wiedząc, że ruiny były zbudowane na planie koła, szybko ustalili centrum. Ruszyli bez zwłoki.
Słońce pochylało się ku horyzontowi, ale nadal bezlitośnie prażyło. Pozwolili sobie na kęs porcji energetycznej - dla Reha był to koniec zapasów. Woda w manierkach niemal się zagotowała, na szczęście zaspokoiwszy pragnienie pod ziemią, mogli teraz oszczędzać.
Minęła może godzina, kiedy dostrzegli ślady walki na piasku. Wzmożyli czujność - do tej pory mijały ich jedynie stada szczurów pustynnych. Brak krwi... Więc pojedynek, nie drapieżnik. Ktoś tu był przed nimi. Ostrożnie przesuwali się do przodu. Kawałek dalej trop się zmienił - doszło do szarpaniny... Ktoś wyraźnie się czołgał. Ślady drugiej istoty zniknęły. Nehalennya dostrzegła kilka metrów dalej, częściowo schowane w cieniu ciało w czarnych szatach. Gdy podeszła bliżej, ciało drgnęło.
- Ana! - krzyknęła zaskoczona.
- No proszę, co my tu mamy. - Re'shar uśmiechnął się kpiąco i szturchnął dziewczynę czubkiem buta. - Ana Pavan. Zostawić ją, by zdechła, czy zadać cios łaski? - Neh uniosła dłoń, nakazując towarzyszowi cierpliwość. Kobieta uniosła się z trudem na przedramionach, kaszląc.
- Vroto... - wycharczała - Wiem... wiem co planuje.
- Więc mów!
- Dajcie... wody...
Re'shar w odpowiedzi włączył swój miecz, ale Neh chwyciła go za ramię.
- Ta informacja może się przydać. - kucnęła i bezceremonialnie chwyciła kobietę za włosy, odchylając jej głowę. Wlała jej łyk gorącej wody prosto go gardła.
- Marnostrastwo - warknął sith, patrząc jak Ana krztusi się i parska.
Nehalennya napoiła dziewczynę jeszcze jedną porcją i zakręciła manierkę.
- Mów.
- Zabijesz mnie.
- Nie.
- Obiecaj. To powiem.
Sithanka zagryzła wargi. W końcu przytaknęła.
- Obiecuję.
Ana usiadła z trudem opierając się o mur.
- Wydostaliśmy się... rankiem. Tuż po świcie. Dotarliśmy na miejsce... jako pierwsi...
- Więc to niedaleko!
- Jakiś kilometr w linii prostej... Zaczęło nam brakować zapasów... wtedy on... - An zaniosła się kaszlem. - ...Vroto mnie zaatakował. Zabrał mi wszystko. Wodę, jedzenie, nawet miecz... Powiedział, że wróci po mnie... jeśli przeżyję.
- Więc tym bardziej powinnyśmy cię zabić - ryknął sith.
- Nie! Vroto chce wykończyć wszystkich... Robiliśmy obchód, ustalając wszystkie możliwe drogi dotarcia do studni i szykując zasadzki... Zabiliśmy już dwoje. Ja wiem, gdzie może być. Potrzebujecie mnie!
- Zabij ją! - warknął - Sami sobie poradzimy z zabrakiem! I tak jest bezużyteczna!
- Nie. - Neh pokręciła głową. - Dałam słowo. Poza tym Vroto ma przewagę. Ona może nam pomóc wyrównać szansę.
- Pozwól mi się zemścić! - oczy dziewczyny rozbłysły gniewem.
- Masz jeszcze ten miecz inkwizytora? - Nehalennya zwróciła się do sitha.
- Chyba sobie jaja robisz - mruknął, ale podał zdobyczną broń.
- Mam nadzieję, że możesz walczyć. Pamiętaj, że jeden podejrzany ruch i zginiesz. Ja dałam słowo - ale on nie.
- Jeśli zdradzę, odrąbcie mi nogi i zostawcie tuk'atom na żer. - Ana wstała chwiejnie, ale pewnie chwyciła miecz. - Chodźcie. Vroto poruszał się po okręgu. Skoro jeszcze nie trafił na wasz ślad, to albo kogoś dopadł, albo kryje się przy studni, czekając na zmierzch.
- Weźcie też mnie. - zajmując się Aną, stracili czujność, przez co kompletnie dali się zaskoczyć. Za nimi stał zielonoskóry twi'lek, jeden z inkwizytorów. Widząc obnażone miecze, powoli odrzucił własny i uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Jestem Izerhewar. Wiem co tu się dzieje. Rozdzieliłem się z moją towarzyszką, a niedługo potem wyczułem jej śmierć. Widziałem jak zabrak katuje dziewczynę. Zamiast tracić energię na walkę miedzy sobą, połączmy siły i wyjdźmy z tego cali.
Nehalennya doceniała pragmatyzm przybysza. Uciszając protesty wyciągnęła rękę przyklepując nowy sojusz.
Polowanie się rozpoczęło. W promieniach zachodzącego słońca dostrzegali pojedyncze ślady. Natrafili też na ciało inkwizytorki, którą dopadł jako pierwszą. Krążyli po dużym promieniu - Ana pokazywała miejsca, gdzie mógł się czaić zabrak i zachodzili od tyłu. Niestety nigdy go tam nie było. Zapadł mrok.
- Vroto dobrze widzi w ciemnościach, ale po zmroku łatwiej przegapić ślady. Jestem pewna, że czai się w punkcie zbiorczym. Stąd łatwa droga.
Ana doprowadziła sojuszników pod powalony mur. Byli dobrze osłonięci. Wskazała na wieżę nieopodal.
- Jest tylko jedno wejście. - szepnęła - Poczekajcie. Wywabię go, a wtedy zaatakujecie.
- Mamy ci zaufać!? - Re'shar podniósł się, ale nim zdążył chwycić dziewczynę, ta wymknęła się zza osłony i czołgając się i jęcząc ruszyła przed siebie.
- Wygląda na to, że nie mamy wyboru... - mruknął twi'lek.
Czekali. W absolutnej ciszy wyróżniało się sapanie i jęk Any. Nagle usłyszeli charakterystyczny dźwięk włączanego ostrza świetlnego. Kucając za osłonami ruszyli po okręgu, żeby zajść przeciwnika od boku, zbliżając się coraz wyraźniej słyszeli rozmowę.
- Obiecałeś, że wrócisz! - Ana zanosiła się szlochem.
- Ależ, moja słodka, oczywiście, że bym wrócił! Ale jeszcze nie wszystkie ptaszki wyfrunęły z gniazda... Zabiłem jeszcze jednego, cieszysz się? Razem z tamtą dwójką i trupami z labiryntu została szóstka. Jestem pewien, że większość nas wyręczyła i sama zdechła.
Trójka towarzyszy rozdzieliła się, ustawiając się na pozycjach. Izerhewar, najbieglejszy w Mocy ukrywał ich manifestację.
- Zaimponowałaś mi. - ciągnął Vroto. - Taka niezwykła chęć życia...
- J-ja... - Ana dostrzegła ruch za plecami zabraka - Ja żyję nienawiścią! - krzyknęła, zrywając się na nogi i uruchamiając ostrze.
Zaskoczony Vroto odskoczył i podążył za wzrokiem dziewczyny. Re'shar szarżował z obnażonym mieczem, a Nehalennya za nim. Częściowo osłonięty twi'lek utrzymywał ochronne tarcze wokół sithów. Zabraka zasypał grad ciosów ze wszystkich stron, ale zaskakująco zręcznie je parował.
- Czworo na jednego? Naprawdę musicie się mnie bać!
Walczący mieli problem z koordynacją, brak porozumienia zaprzepaścił kilka szans na szybkie zakończenie pojedynku - uczyli się walki z wieloma przeciwnikami na raz, ale nikt, nigdy nie uczył ich walczyć wspólnie!
Przez prosty błąd, zabrakowi udało się odepchnąć Anę i odskoczyć. Rzucił się pędem w stronę wieży.
- Idźcie bokami! - rozkazała Neh, ale nikt jej nie słuchał. Otumaniony adrenaliną Resh i zaślepiona żądzą zemsty An ruszyli w pogoń, przeszkadzając sobie wzajemnie. Jedynie Izerhewar zachował trzeźwość umysłu i wysłał za uciekającym błyskawicę Mocy. Spudłował. Nehalennya przeklęła i wspomagając się Mocą wskoczyła na ruiny, próbując kontrolować sytuację z góry i w odpowiednim momencie przyłączyć się do walki. W blasku gwiazd doskonale widziała sylwetkę zabraka i pogoni. Przeskakując kolejne kamienne przeszkody biegła za nimi. Już niemal dotarli na miejsce zbiórki - wyłożony mozaiką plac wyglądał jak pozostałość z głównego budynku - otaczały go resztki murów i kamienne portale z czterech stron świata. Vroto dopadł do przejścia i przystanął, unosząc dłonie... To pułapka!
- Padnij! - Wrzasnęła ile sił w płucach.
Ana zorientowała się, że coś jest nie tak i zawahała się. Twi'lek zareagował sprawnie, otaczając towarzyszy ochronną bańką... Ale Re'shar zaślepiony furią szarżował wprost na Vroto! Czas dookoła zwolnił... Na rozkaz zabraka, ze wszelkich szczelin i wnęk w kamiennym murze wyleciały miecze świetlne! Ruiny rozświetliły się na czerwono. Trwało to ułamek sekundy - pięć płonących ostrzy pomknęło w stronę atakujących. Bariera powstrzymała ich pęd, ale sith znajdował się poza jej zasięgiem! Miecz przebił mu pierś na wylot, tak szybko, że mężczyzna zrobił jeszcze dwa kroki, nim padł.
Z piersi sithanki wydobył się chrapliwy ryk rozpaczy!
Rzuciła się na przód, zaślepiona żalem, mając tylko jeden cel - zabić!
Podnosząca się z ziemi Ana ruszyła za nią, a za nimi twi'lek. Przekroczyli próg kamiennego łuku i w tej chwili ziemia się zatrzęsła, a ich oślepił jaskrawy blask. Długie sekundy zajęło Neh zorientowanie się, co się dzieje. Opadła bezsilnie na kolana. Vroto uśmiechał się z satysfakcją. Ze statku nad ich głowami dobiegł głos Mistrza Ceremonii:
- Gratulacje studenci. Jesteście jedynymi ocalałymi. Oto koniec waszej nauki na Korriban. Niech Moc będzie z wami!
Nie mogła w to uwierzyć. Vroto ją przechytrzył.
Wygrał.
Była po prostu zmęczona. Chociaż powinna odczuwać ekscytację i dumę, czuła się poniżona... i samotna. Przywiązała się do Re'shara bardziej niż sądziła.
Mechanicznie pakowała swój niewielki dobytek. Za godzinę odlatuje prom do Kaas. Przynajmniej zobaczy rodzinę...
- A więc ukończyłaś już szkolenie?
Neh odwróciła się gwałtownie. W progu sypialni stał Lord Grotnis...
** Chciałam w tym miejscu nawiązać do historii, kiedy to starożytni sithowie uznawali Użytkowników Mocy za bóstwa. Mistrz użył tutaj archaicznego określenia, którego nie użyłby żaden współczesny Lord, ale dobrze oddaje sposób myślenia starożytnych.
Ostatnio zmieniony przez Shallaya dnia Czw Mar 16, 2017 12:32 pm, w całości zmieniany 5 razy (Reason for editing : literówki, powtórzenia)
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Re: Nehalennya Vaestiss
Motyw muzyczny:
Shallaya- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 202
Join date : 03/04/2016
Age : 33
Skąd : Uć
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach