Gofres Nizmur a.k.a Grotnis
Strona 1 z 1
Gofres Nizmur a.k.a Grotnis
Imię i nazwisko Gofres Nizmur Podczas pasowania na lorda przyjął imię Grotnis
Rasa: mieszaniec Sitha i człowieka
Wiek: 24 lata standardowe
Płeć:Mężczyzna
Klasa w grze: SITH MARAUDER
Rola w drużynie: DPS
Klasa w RP: Sith
Pochodzenie: Syn Lorda Fracnisa i jednej z jego służek, tożsamość jego matki jest nieznana
Wygląd:Krótkie, czarne włosy,rogi na brwiach, brodzie i policzkach charakterystyczne dla rasy Sith, żółte oczy, tradycyjna lekka biżuteria na uszach i nosie
Wzrost: 180 cm
Cechy charakterystyczne: Nieufny, sarkastyczny,leniwy, lubiący dobrą walkę ale w ciężkich sytuacjach preferujący moc perswazji nad moc brutalnej siły, niecierpiący krytyki, nienawidzi postawy uległej, inteligentny, lojalny ludziom którzy na to zasługują.
Umiejętności:
-Walka dwoma mieczami -bardzo wysoki. Grotnis, mimo posiadania dwóch mieczy świetlnych, korzysta z Formy IV techniką Ataru
-Pilotowanie statku - średni. Potrafi pilotować głównie myśliwce klasy Interceptor i lekkie pojazdy naziemne
-Posługiwanie się Mocą - wysoki. Z łatwością potrafi manipulować umysłami innych istot. Bardzo często korzysta z duszenia i błyskawicy mocy.
Wyposażenie: Dwa własnoręcznie wykonane miecze świetlne, jeden z czarno-czerwonym kryształem wzmacniającym połączenie z Mocą, drugi z czarno-fioletowym kryształem pozwalającym wykradać siły witalne z ranionych osób.
Historia:
Początek:
Lord Fracnis znany był ze swojej słabości do płci pięknej. Jednak nic nie było dla niego ważniejsze niż jego reputacja wśród innych lordów i adeptów w Akademii. Nie dziwna była więc jego reakcja, gdy jedna ze służek zrodziła mu syna. Na początku chciał zabić matkę i dziecko, które mogło sprawić mu wiele kłopotów ale wyczuł u niego potencjał. Wysłał więc ich do swojej rezydencji na Tatooine by tam mały Sith dorastał. Lord nie chciał mieć z nimi kontaktu by nie wzbudzać podejrzeń lordów. Rezydencja leżała jednak daleko na pustkowiu a jedynym sposobem na dostanie się tam był ścigacz. Tak zaczęło się moje życie, Gofresa Nizmura, którego wy znacie jak Lord Grotnis……
Dzieciństwo (24-12 lat temu)
Nie miałem jakiegoś wspaniałego dzieciństwa. Jedyne co pamiętam to nuda do której nie mogłem się przyzwyczaić. Możecie sobie to wyobrazić??! Hahaha!! Nie było ani jednego dzieciaka, wróć, człowieka w promieniu 300km a my nie mogliśmy nawet pojechać na śmigaczu do najbliższej wioski. Byliśmy całkowicie odizolowani od świata, jakbyśmy nikomu nie byli potrzebni. Oczywiście, mój „kochany” ojciec od razu chciał się nas pozbyć, mogę tylko dziękować losowi że zostałem obdarzony Mocą, dzięki temu moja matka mogła przez chwilę prowadzić normalne życie… jeśli trwanie w całkowitym odizolowaniu można nazwać życiem. Żyliśmy całkiem spokojnie, pomijając fakt że często niedaleko naszego domu lubi przejeżdżać sobie bandyci. Z tego powodu pozwolono nam trzymać w domu blaster. Ja, jak każde kilkuletnie dziecko nie rozumiałem o co chodzi. Oczywiście, dziwny dla mnie był fakt że nigdy nie widziałem ojca, na dodatek go nie znałem i że żyjemy na jakimś pustkowiu. Ale póki moja matka była szczęśliwa nie zagłębiałem się dalej w mój rodowód. Niestety, miłe, spokojne życie skończyło się w dniu moich dwunastych urodzin. Dzień nie wyróżniał się od innych niczym szczególnym. Pamiętam, siedziałem wtedy z matką w głównym pokoju. Ktoś zapukał do drzwi. Od razu wiedzieliśmy że coś jest nie tak bo nikt, nigdy nas nie odwiedzał. Matka kazała mi się schować i wziąć ze sobą blaster. Były to ostatnie słowa mojej matki skierowane do mnie. W drzwiach stała zakapturzona postać, wyczuwałem bijący od niej mrok. Rzuciła moją matką o ścianę i zaczęła ją dusić wydając z siebie szaleńczy śmiech. „Pozdrowienia od Lorda Fracnisa”- powiedziała. Po chwili moja matka już nie żyła. Jej martwe ciało leżało ze złamanym karkiem pod ścianą. Straciłem nad sobą panowanie. Widziałem jak przez mgłę ale doskonale słyszałem gdzie jest napastnik. Wystrzeliłem krótką serię z blastera. Ku mojemu zdziwieniu, zabójca wyciągnął rękojeść miecza świetlnego i czerwone światło ostrza mignęło mi przed oczami. W jednym momencie postać odbiła wszystkie strzały i zraniła mnie w prawe oko. Jakimś cudem udało mi się uniknąć poważniejszej rany. Gdy wytarłem oko z krwi, postać zniknęła i pojawiła się za mną uderzając rękojeścią w tył głowy. Upadłem na ziemię tracąc przytomność. Jeszcze zdążyłem usłyszeć jak zabójca mówi: „Ty jesteś mi potrzebny żywy, mój mistrz zabiłby mnie jeśli coś by ci się stało”…..
Akademia (12-8 lat temu)
Obudziłem się w pustym pokoju, który wyglądał bardzo luksusowo. Pod drzwiami stała ta sama, zakapturzona postać. To ona powiedziała mi co się dzieje. Okazało się że jedyny syn Lorda Fracnisa podczas misji umarł rozszarpany przez raghoula. Pomimo bycia jego bękartem, stwierdził że zacznie uczyć mnie technik ciemnej strony Mocy i sztuki posługiwania się mieczem świetlnym. Musiał mieć jakiegoś następcę, z tego powodu musiał wziąć mnie. Czułem jak wzbierała się we mnie nienawiść do tych dwóch osób. Wiedziałem jednak że na razie nie mam szans, więc spróbowałem je stłumić przypominając sobie o matce. Znowu zacząłem trzeźwo myśleć. Postać wzięła mnie ze sobą do komnaty mojego nowo poznanego ojca. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że jest człowiekiem. Nawet się na mnie nie spojrzał. Dał mi tylko wibroostrze i stwierdził: „Od dziś jesteś moim uczniem. Nieposłuszeństwo skutkuje torturami, nie wykonanie mojego polecenia będzie oznaczać ból, całe twoje życie będzie jednym wielkim cierpieniem”. Patrząc na to z perspektywy czasu wydaje mi się że chciał się na mnie po prostu wyżyć. Tak minęły 4 lata. Moje życie tak jak powiedział ojciec było nieustannym cierpieniem. Dzięki temu wszystkiemu na mojej twarzy do blizny po mieczu świetlnym dołączyły kolejne dwie. Oprócz nauk w Akademii wysyłany byłem na treningi do innych światów by do perfekcji opanować posługiwanie się mieczem świetlnym . Moim jedynym ratunkiem okazała się inna akolitka w podobnym do mojego wieku. Była Twi’lekanką. Gorzej posługiwała się orężem ale w opanowaniu Mocy nie miała sobie równych. To dzięki niej potrafię wykorzystywać emocje do wzmocnienia mojej więzi z Mocą. Zakochałem się w niej a ona odwzajemniła moje uczucia. Wizja życia z nią po ukończeniu Akademii trzymała mnie przy życiu. Nie wiedziałem wtedy jeszcze że ojciec znów zapragnie mi wszystko zabrać……
Ukończenie nauki (6 lat temu)
W moje dziewiętnaste urodziny ojciec wezwał mnie do swojej komnaty. Czekał na mnie tam z zakapturzoną postacią. Miałem się z nią zmierzyć w pojedynku na śmierć i życie. Zasady były proste: Zwyciężę a będę wolny, ukończę szkolenie i będę mógł robić co chce, przegram- umrę a moje zwłoki będą karmą dla Tuk’ata. Była to moja ostatnia próba, po tym mogłem ukończyć Akademię i żyć z tą młodą akolitką. Ta wizja dodawała mi sił. Zaczęliśmy walkę. Postać o dziwo wydawała się gorzej wytrenowana niż ja, a przecież na początku byłem pewien że jest mistrzem w walce wręcz. Wydawała się być również drobniejsza. Ale wtedy nie zaprzątałem sobie tym głowy. Szybko pokonałem przeciwnika. Postać upadła na podłogę z raną kłutą brzucha. Bordowa krew zabarwiła posadzkę. Szczęśliwy z wygranej odwróciłem się do ojca. Ten tylko stał i śmiał się jak szalony. Wiedziałem że coś jest nie tak. Zdziwiony i przerażony podbiegłem do ciała leżącego na podłodze. Po odsłonięciu twarzy postacią z którą walczyłem okazała się być moja ukochana. Nie mogłem w to uwierzyć, jak możliwe było bym nie zauważył różnicy???!!! A jednak, Twi’lekanka leżała martwa przy moich kolanach. „Brawo Gofresie, w końcu udało Ci się pozbyć twojej słabości” usłyszałem za swoimi plecami. Tym razem nie wytrzymałem. Rzuciłem się na mojego ojca z mieczem świetlnym w dłoni. Mój atak został zablokowany z niewiarygodną łatwością. „ W końcu mogę Cię zabić bękarcie, nigdy tu nie było dla Ciebie miejsca! Giń!!”. Podmuch Mocy rzucił mną na koniec komnaty. Wiedziałem że ojciec nie będzie walczył czysto. Podniosłem się i natarłem na niego pełen nienawiści. Wszystkie moje ciosy były parowane. Ojciec znów odrzucił mnie jednocześnie skręcając mi nadgarstek w lewej dłoni, straciłem jeden z mieczy. Walka trwała dalej, zacząłem się męczyć a po moim ojcu nie spłynęła nawet kropla potu. Poraniony i zmęczony poprzednią walką spróbowałem jeszcze raz zadać cios. Nie zdążyłem. Poczułem jak ostrze miecza świetlnego wbija mi się w brzuch. „Czy Ty naprawdę sądziłeś że jakiś pomniejszy akolita zdoła pokonać mnie?! Lorda?! Nie myśl sobie że jest coś wart. Droższy jest od Ciebie piasek na Tatooine! Jak już się mogłeś przyzwyczaić, za nieposłuszeństwo wobec mistrza karą jest cierpienie. Ale tym razem będę nadzorował to osobiście. Będę Cię torturował póki mi się nie znudzi lub gdy będzie..sz…” Nie zdążył dokończyć zdania. Czarno-fioletowe ostrze mojego miecza przebiło mu krtań. Lord Fracnis zaczął dusić się własną krwią. Bez słowa patrzyłem się jak jego ciałem targają konwulsje. "Widzisz ojcze, nigdy nie odwracaj wzroku od przeciwnika, który jeszcze żyje." Wydyszałem z wielkim trudem. "Nigdy nie wiesz na co go jeszcze stać". Gdy ojciec umarł, powoli odszedłem zabierając ze sobą zwłoki Twi’lekanki. Nie miałem już nic do powiedzenia truchle mojego ciemiężcy. Niedługo potem sam zostałem lordem i zająłem miejsce mojego ojca. Dostałem również ucznia na wychowanie. Był to młody Sith który wykazywał duży potencjał. Na imię miał Eni’roo. Okazało się że został moim uczniem tylko dlatego że jego ojciec był bardzo dobrze znanym lordem a sam Eni’roo nie był nikim więcej jak rozpuszczonym dzieciakiem. Już wtedy wiedziałem że Imperium zaczyna upadać i trzeba coś z tym zrobić. Tak zacząłem moją drogę do reformy Imperium…..
5 lat temu:
Po roku nie zanosiło się na postęp w moim dążeniu do celu. Eni’roo okazał się być kompletnym idiotą, którego interesowała rzeź i szerzenie cierpienia. Nie mogłem go niczego nauczyć, powstrzymywałem się jednak przed zabiciem go bo mogło to się skończyć również moją śmiercią. W tym czasie zdążyłem udoskonalić moje miecze świetlne. Do jednego dodałem czarno-czerwony kryształ, który wzmacniał moje połączenie z Mocą, natomiast do drugiego użyłem kryształu, który pozwalał na kradzież sił witalnych osób ranionych przez to ostrze. Gdy wracałem z misji zostałem zaproszony z uczniem na bankiet do niejakiej Lady Katriss. Przyjąłem zaproszenie sądząc że będę mógł nawiązać nowe kontakty i popchnąć mój plan do przodu. Niestety było to kolejne bezsensowne spotkanie lordów gdzie wszyscy popisywali się swoimi uczniami. Uczniowie siedzieli z boku, my natomiast na środku pokoju. Rozmowy się przeciągały a Ja zdążyłem wypić dwie karafki alderańskiego wina. Wystarczyłaby chwila a opuściłbym zgromadzenie wymigując się jakimś zadaniem nie cierpiącym zwłoki. Nagle zauważyłem jakiś ruch przy stole uczniów. Eni’roo leżał przy przewróconym stole a wszyscy uczniowie patrzyli się na młodą dziewczynę. Wyglądała na Sithankę ale część wyglądu potwierdzała jej mieszaną krew. Część lordów wstała z miejsc wyraźnie zdziwiona, ja natomiast otworzyłem kolejną karafkę wina. „ No może mój uczeń w końcu się czegoś nauczy”- pomyślałem z uśmiechem na ustach. Mój uczeń był całkowicie zagubiony, co prawda udawało mu się utrzymać na nogach ale jego opanowanie Mocy mimo moich największych starań było poniżej krytyki. Młoda uczennica natomiast wpadła w bitewny szał, cisnęła w Eni’roo wszystkim co miała w zanadrzu. Część pocisków dotarła do ciała ucznia i lekko go poraniła. Następnie dostał pięścią w twarz, moja wiara w jego umiejętności walki co raz bardziej topniała. Był okładany przez bezbronną dziewczynkę! Chciało mi się śmiać lecz powstrzymywałem się by nie niszczyć atmosfery. Eni’roo w pewnym momencie wypuścił z ręki miecz. To był dla niego koniec. Dziewczyna przywołała go do siebie za pomocą Mocy i rzuciła się na Eni’roo. Nie zdążyłem zareagować. Ciało Eni’roo leżało bezwładnie na podłodze i wyglądało jakby został on napadnięty przez zgraję psów Akk. Młoda uczennica straciła przytomność. „Okejjjj, to teraz trzeba grać rozgniewanego mistrza, pamiętaj Grotnis, jesteś wściekły” mówiłem sobie w myślach. Następnego dnia, spotkaliśmy się w gabinecie Lady Katriss. Musiałem przez cały czas krzyczeć o niesprawiedliwości , że chcę rekompensaty. I rzeczywiście chciałem. Tą rekompensatą była jej młoda uczennica. Nie mogłem uwierzyć że osoba z takim potencjałem nie uczy się jeszcze w Akademii! Niestety dziewczyna nie została moją uczennicą ale przynajmniej została wysłana do Akademii. Po zadecydowaniu o przyszłości trzynastoletniej Nehalennyi, bo tak dziewczynka miała na imię i w takim wieku była, poszedłem w stronę jej komnaty. Już z daleka widziałem jak idzie, wyglądało na to że właśnie o to jej chodziło. Krzyknąłem do niej, nie wiem czemu ale nagle cała zesztywniała. „Wiem, co zrobiłaś. Jak go sprowokowałaś. Ale w jednym Lordowie mają rację. Eni'roo przegrał przez własną zarozumiałość i lekceważenie przeciwnika. Okazał słabość. Proszę, weź to. Zdobyłaś go.” Wyciągnąłem miecz który stworzyłem dla Eni’roo. -„No dalej, weź go. Jest twój” . Podziękowała bardzo niepewnie. „A teraz idź, skończ swoje szkolenie. Mam nadzieję, że za kilka lat spotkamy się ponownie” powiedziałem i zostawiłem Nehallenye. „Chciej się ode mnie ucz i pokaż że nie jesteś taka jak inni, ograniczeni umysłowo uczniowie to stworzę Ci twój własny niepowtarzalny miecz” pomyślałem i wróciłem do mojej rezydencji na Tatooine by dalej reformować Imperium. Zaczynał się dla mnie nowy okres ciężkiej pracy…..
Azazel- Liczba postów : 22
Join date : 16/09/2016
Age : 26
Skąd : Sandomierz
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach