Głos dwóch serc
Strona 1 z 1
Głos dwóch serc
- Wit! Dawno cię nie widziałem! Ciagle ciągają mnie na jakieś „szkolenia”… - Kiiritto przytulił ją, gdy tylko młoda padawanka znalazła się w zasięgu jego rąk. Witma nie spodziewała się, że go tu spotka. Faktycznie, ostatnio rzadko kiedy się widywali. Zamrugała i odwzajemniła krótki uścisk.
- Co słychać? Bardzo cię tu męczą?
- Chociaż formalnie nie jestem już w Zakonie, to mam się nauczyć lepszej „samokontroli” i dyscypliny. – Chłopak zrobił zbolałą minę, co rozbawiło Witmę. Roześmiała się serdecznie.
- Kiedyś w końcu musisz. A nie przyjęli cię z powrotem do Zakonu? – Zaskoczył ją ten fakt. Była pewna, że wraz z rozpoczęciem szkolenia Kiiritto otrzyma tytuł adepta i zostanie wcielony w poczet uczniów podążających za Mocą.
- Nie, a ja nawet się o to nie staram. – Kiiritto stanął pewniej na nogach i zrobił zadowoloną z siebie minę. Ponownie zaskoczyło ją jego zachowanie. Nieczęsto zdarzały się osoby, które nie pragnęłyby opanowania umiejętności posługiwania się Mocą. Wręcz przeciwnie, większość galaktyki zazdrościła obdarzonym tego talentu. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie chcesz zostać Jedi? Żartujesz teraz, prawda? Każdy chce być Jedi.
- Nie ja. – Smutno pokręcił głową. – Czułem, że to mnie… - zastanowił się chwile, szukając odpowiedniego słowa. – Ogranicza.
- Bycie pełnoprawnym Jedi daje wiele możliwości. Nie sądzę, by to ograniczało. – odparła poważnie. Nie czuła potrzeby podawania przykładów takich jak ogólny respekt społeczeństwa wobec rycerzy, możliwość pomagania innym, sprawiania, że świat stawał się choć odrobinę bardziej przyjazny dla tych, którzy już dawno temu stracili nadzieję na lepsze jutro. Dla niej te aspekty były aż nazbyt oczywiste.
- Pewnie jest to tam jakiś status społeczny, ale… - Schował ręce do kieszeni i spojrzał pod nogi. – Jak dal mnie wyzbywanie się uczuć nie jest czymś normalnym.
Witma poczuła bolesne ukłucie, jakby ktoś wbijał jej igłę w sam środek klatki piersiowej. Kiiritto poruszył ten temat, nad którym tyle godzin medytowała przez ostatnie dni, bezustannie poszukując odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Wiedziała, jak powinna się zachować. Wiedziała, co powinna zrobić. Ale odwlekała to tak długo, jak tylko było to możliwe. Czy właśnie miał nadejść kres wspaniałego zawieszenia, w którym trwała od kilku tygodni, odkąd poznała ciemnowłosego chłopaka walczącego dwoma wibroostrzami? Opadły jej ramiona, a ona sama zauważalnie posmutniała.
- Wiesz, że to konieczne, prawda? – Wypowiadanie tych słów sprawiało jej ból.
- Dlaczego? – Ożywił się. – Podobno było w przeszłości wielu wspaniałych Jedi, którzy nie żyli sztywno według kodeksu. Ty na pewno też tak możesz. – Chwycił jej dłonie i skrył we własnych. Miał takie ciepłe, przyjemne dłonie. Może trochę szorstkie, nieco większe od jej samych. Lubiła ich dotyk, lecz teraz, gdy już niemal dokonała wyboru… nie mogła na to dłużej pozwolić. Nie mogła zwodzić jego uczuć, dawać mu nadziei na coś, co nie miało racji bytu. Wyrwała swoje dłonie z jego uścisku, może nieco zbyt gwałtownie. Zrobiło jej się z tego powodu głupio, więc objęła nimi swoje ramiona.
- Kiiritto, pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? Gdy był jeszcze Skol i tamten… - W sumie nikt jej nie poinformował, kim był tamten dziwny osobnik, który rzucił nimi o ścianę. – Przez przytępienie zmysłów nawet go nie zauważyłam. Powinnam go wyczuć dzięki Mocy, stanowił zagrożenie. – Ciężko było jej o tym mówić. Nie wiedziała, jak ubrać uczucia w słowa.
- Ale co to ma wspólnego z kodeksem… - Oparł ręce na biodrach i spojrzał spod grzywki. – I z nami?
Witma otworzyła szeroko oczy, źrenice rozszerzyły jej się, a usta zacisnęły. Chciała wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie ma żadnego „nas” i nigdy być nie będzie, ale nie była w stanie. Zwyczajnie ją zatkało. Stał przed nią, pewien siebie i swoich uczuć. Jego przenikliwe spojrzenie niczego nie ułatwiało.
- Kirritto, wiesz… twoja osoba rozprasza moją uwagę i w ogóle… Jak mogę być dobrym rycerzem Jedi, skoro nie potrafię odpowiednio się skoncentrować?
- Możesz się tego nauczyć! Nie musisz ślepo wierzyć w nauki innych Jedi. – Mówił podekscytowanym głosem. – Mogę być twoją siłą! Jak ty moją. – Przysunął się bliżej, jakby jego bliskość już wcześniej nie sprawiała jej wystarczająco dużo bólu. Była na wyciagnięcie ręki, a jednak wciąż pozostawał poza zasięgiem. Z mocno bijącym sercem chwyciła za naszyjnik, który był schowany pod jej koszulką.
- Dobrze wiesz, że tak nie można. A co, jeżeli zamiast siły staniesz się moją słabością? – Już teraz sama jego obecność sprawiała, że nie potrafiła jasno myśleć.
- Nie dopuszczę do tego. – Objął ją w pasie. – Wiesz, że potrafię o siebie zadbać. – Uśmiechnął się lekko. Uwielbiała, gdy się tak uśmiechał. Ten uśmiech dodawał mu uroku. – Nie będziesz musiała się o mnie martwić. Po prostu… przyjmij to, co podpowiada ci serce.
Powinna w tym momencie go odepchnąć. Serce podpowiadało jej byt wiele uczuć, by wiedziała, które jest słuszne. Jej mistrz tyle lat pouczał ją, że każdego należy kochać w ten sam sposób. Że dla rycerza Jedi bliskość cielesna może być równie przyjemna co zdradliwa. Z miłości zbyt łatwo przejść do nienawiści, dlatego trzeba zachować równowagę i spokój. Nie chciała skończyć jak kapitan Kamzo oraz jego ukochana, której losy opowiadał jej Mistrz Sallaros. Dlatego nie mogła pozwolić, by…
Jego usta nieśmiało odszukały jej warg. Zamknęła oczy, przyjmując pocałunek. Walczyła ze sobą, by jednak mu na to nie pozwolić, jednak kogo ona oszukiwała? Pragnęła tego pocałunku równie mocno, co tonący powietrza. Ułożyła dłonie na jego torsie, jakby bała się, że zaraz się przewróci.
- Kiiritto, jestem rozdarta… - Nie umiała inaczej przedstawić swoich uczuć. Nie wiedziała, kogo mogłaby poprosić o radę. Moc nie stanowiła odpowiedzi sama w sobie. Jej serce kłóciło się z rozumem i wspomnieniem nauk Mistrza E’Clercka. Mistrz Cus był nieosiągalny, nie mogłaby prosić jego o pomoc. Czy ktokolwiek w Zakonie był w stanie pojąć jej uczucia?
- I to właśnie jest problem Jedi… - wyszeptał. – Nie potrafią zaufać swoim uczuciom, nawet tym najszlachetniejszym. – Posmutniał. – Nikt mi nie udowodni, że w tym jest coś złego. – Przycisnął własną dłonią jej palce na swojej piersi, po czym pocałował ją ponownie, tym razem już pewniej, namiętnie. – Kocham cię. – szepnął jej do ucha.
To był pierwszy raz, kiedy ktokolwiek wyznał jej miłość. Była zbyt mała, by pamiętać, jak rodzice mówili jej, że ją kochają. Mistrz E’Clerck był dla niej jak ojciec, był jednak również Mistrzem Jedi, nie pozwalał sobie na okazywanie podobnych uczuć, chociaż po jego czynach wiedziała, jak bardzo się o nią troszczy i nią opiekuje. Z Cusem nie miała jeszcze aż tak dobrych relacji – był dobrym nauczycielem i nic ponad to. Serce waliło jej niczym młot w kuźni. Kiiritto stał tak blisko, pewnie mógł poczuć każde uderzenie. Dlaczego właśnie on? Dlaczego teraz? Dlaczego to było aż tak trudne?
- N-nie mogę powiedzieć, że ja ciebie też. – To było najbezpieczniejsze zdanie, jakie uznała, ze w tej sytuacji może powiedzieć. Poczuła, jak do oczu zaczynają jej napływać łzy bezbrzeżnego smutku. – Jako padawan Jedi… nie mogę… - słowa utknęły jej w gardle. Miała obowiązek wobec Republiki. To ona miała stanowić jej jedyną i prawdziwą miłość.
- Wit, do diabła z Jedi! – Nadal trzymał ją blisko siebie, ale głos mu zadrżał smutną nutą. – Ja nie chcę być z padawanką Witma’glred. Chcę być z tobą, prawdziwą tobą, która stara się schować za regułkami i kodeksami. – Opuścił głowę tak, że nie było widać jego twarzy. Kompletnie nie ułatwiał jej zadania.
- Ale nie uda nam się zmienić tego, kim jesteśmy. – Pojedyncze łzy spłynęły po jej policzkach. Objęła jego twarz dłońmi i podniosła, by mogła spojrzeć mu w oczy. Pragnęła, by ją zrozumiał. Chciała, by wiedział, jak trudnym dla niej jest zrezygnowanie z wyjątkowej więzi, jaka między nimi się wytworzyła. – Powiedz mi szczerze. Czy to by było właściwe? – Widziała, że dla niego jest to równie trudne. Oczy Kiiritto były lekko wilgotne.
- Możesz odejść z Zakonu. – powiedział bez przekonania. – Jak ja… To nie koniec świata, naprawdę. – Przygryzł wargi.
- Jestem nikim bez Zakonu, Kiri. To mój dom, to moja rodzina. Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mogłeś zasugerować coś takiego. – Oddała wszystko Zakonowi, całe swoje życie, a może nawet i więcej. Poświęciła lata treningu i wyrzeczeń, a teraz musiała oddać jeszcze to. Na jej twarzy pojawiła się rozpacz.
- Ja… ja po prostu widzę Zakon inaczej. – Przetarł przedramieniem twarz. – Cholera, coś mi wpadło do oka! Zaraz mam kolejne zajęcia, lepiej żebym się nie spóźnił. – Uśmiechnął się sztucznie, od razu to wyczuła. Chciał być silny przy niej. I był. – Wit, wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć! Na pewno zostaniesz wspaniałą Jedi. – Pokiwał głową z uśmiechem. – Nie chcę ściągać cię z drogi twojego życia. – dodał ciszej.
Była pewna, że poczuje ulgę, gdy jasno postawi sprawę. Myliła się. Zamiast ukojenia poczuła jedynie jeszcze większy ból. Może gdyby robił jej wyrzuty, wściekał się... może wtedy miałaby jakiś powód, by go znielubić. O tak, wtedy byłoby o wiele łatwiej. Jednak świadomość, że tak bardzo mu na niej zależało, że sam był w stanie się dla niej poświęcić…
- Tylko że ja nie wiem, czy chcę, by ta droga nie przeplatała się z twoimi ścieżkami… - wyszeptała i zagryzła dolną wargę, ścierając szybko łzy z policzków. Kirritto jedynie pokręcił powoli głową ze smutnym uśmiechem.
- Ja nie zostanę Jedi, ale ty tak. Dopóki to się nie stanie, wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Przybędę na każde twoje wezwanie, choćby sprawa była drobnostką, rozumiesz? – spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się ciepło. – Nie wahaj się wtedy, bo gdy zostaniesz Jedi, a kiedyś mistrzynią, to może być trudne. – Zaśmiał się nerwowo.
- To wszystko już teraz jest trudne. Ale nie chcę, żebyś z mojego powodu rezygnował z pełni życia, czekając na moje zawołanie. Proszę, obiecaj mi, że… - głos na moment jej się zdławił – że o mnie zapomnisz.
- Ale o czym ty mówisz, Wit. – Znowu uśmiechnął się szeroko i sztucznie. – Przyjaciele tak nie robią, prawda? – Mrugnął do niej. – W kaaażdym razie – przeciągnął się – chyba już dość zabrałem ci czasu. – Zaśmiał się. – Lecę na te nauki. – Cmoknął ją delikatnie w policzek i szybko otarł z jej policzków ostatnie łzy. – Paaa. – Pomachał do niej, odbiegając.
- Pa… - Podniosła rękę, by mu odmachać, jednak nie miała na to siły. Czuła się tak, jakby ktoś rozdzierał ją na drobne kawałeczki. Przez całą rozmowę musiała wytężać całą swoją wolę, by nie poddać się. Jednak zaraz po tym, gdy tylko Kiiritto zniknął za rogiem, objęła się ciasno rękami i osunęła na podłogę, zanosząc się bezgłośnym szlochem, pozwalając, by zgormadzone w niej emocje uleciały z niej jak z przebitego balonu.
- Co słychać? Bardzo cię tu męczą?
- Chociaż formalnie nie jestem już w Zakonie, to mam się nauczyć lepszej „samokontroli” i dyscypliny. – Chłopak zrobił zbolałą minę, co rozbawiło Witmę. Roześmiała się serdecznie.
- Kiedyś w końcu musisz. A nie przyjęli cię z powrotem do Zakonu? – Zaskoczył ją ten fakt. Była pewna, że wraz z rozpoczęciem szkolenia Kiiritto otrzyma tytuł adepta i zostanie wcielony w poczet uczniów podążających za Mocą.
- Nie, a ja nawet się o to nie staram. – Kiiritto stanął pewniej na nogach i zrobił zadowoloną z siebie minę. Ponownie zaskoczyło ją jego zachowanie. Nieczęsto zdarzały się osoby, które nie pragnęłyby opanowania umiejętności posługiwania się Mocą. Wręcz przeciwnie, większość galaktyki zazdrościła obdarzonym tego talentu. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie chcesz zostać Jedi? Żartujesz teraz, prawda? Każdy chce być Jedi.
- Nie ja. – Smutno pokręcił głową. – Czułem, że to mnie… - zastanowił się chwile, szukając odpowiedniego słowa. – Ogranicza.
- Bycie pełnoprawnym Jedi daje wiele możliwości. Nie sądzę, by to ograniczało. – odparła poważnie. Nie czuła potrzeby podawania przykładów takich jak ogólny respekt społeczeństwa wobec rycerzy, możliwość pomagania innym, sprawiania, że świat stawał się choć odrobinę bardziej przyjazny dla tych, którzy już dawno temu stracili nadzieję na lepsze jutro. Dla niej te aspekty były aż nazbyt oczywiste.
- Pewnie jest to tam jakiś status społeczny, ale… - Schował ręce do kieszeni i spojrzał pod nogi. – Jak dal mnie wyzbywanie się uczuć nie jest czymś normalnym.
Witma poczuła bolesne ukłucie, jakby ktoś wbijał jej igłę w sam środek klatki piersiowej. Kiiritto poruszył ten temat, nad którym tyle godzin medytowała przez ostatnie dni, bezustannie poszukując odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Wiedziała, jak powinna się zachować. Wiedziała, co powinna zrobić. Ale odwlekała to tak długo, jak tylko było to możliwe. Czy właśnie miał nadejść kres wspaniałego zawieszenia, w którym trwała od kilku tygodni, odkąd poznała ciemnowłosego chłopaka walczącego dwoma wibroostrzami? Opadły jej ramiona, a ona sama zauważalnie posmutniała.
- Wiesz, że to konieczne, prawda? – Wypowiadanie tych słów sprawiało jej ból.
- Dlaczego? – Ożywił się. – Podobno było w przeszłości wielu wspaniałych Jedi, którzy nie żyli sztywno według kodeksu. Ty na pewno też tak możesz. – Chwycił jej dłonie i skrył we własnych. Miał takie ciepłe, przyjemne dłonie. Może trochę szorstkie, nieco większe od jej samych. Lubiła ich dotyk, lecz teraz, gdy już niemal dokonała wyboru… nie mogła na to dłużej pozwolić. Nie mogła zwodzić jego uczuć, dawać mu nadziei na coś, co nie miało racji bytu. Wyrwała swoje dłonie z jego uścisku, może nieco zbyt gwałtownie. Zrobiło jej się z tego powodu głupio, więc objęła nimi swoje ramiona.
- Kiiritto, pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? Gdy był jeszcze Skol i tamten… - W sumie nikt jej nie poinformował, kim był tamten dziwny osobnik, który rzucił nimi o ścianę. – Przez przytępienie zmysłów nawet go nie zauważyłam. Powinnam go wyczuć dzięki Mocy, stanowił zagrożenie. – Ciężko było jej o tym mówić. Nie wiedziała, jak ubrać uczucia w słowa.
- Ale co to ma wspólnego z kodeksem… - Oparł ręce na biodrach i spojrzał spod grzywki. – I z nami?
Witma otworzyła szeroko oczy, źrenice rozszerzyły jej się, a usta zacisnęły. Chciała wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie ma żadnego „nas” i nigdy być nie będzie, ale nie była w stanie. Zwyczajnie ją zatkało. Stał przed nią, pewien siebie i swoich uczuć. Jego przenikliwe spojrzenie niczego nie ułatwiało.
- Kirritto, wiesz… twoja osoba rozprasza moją uwagę i w ogóle… Jak mogę być dobrym rycerzem Jedi, skoro nie potrafię odpowiednio się skoncentrować?
- Możesz się tego nauczyć! Nie musisz ślepo wierzyć w nauki innych Jedi. – Mówił podekscytowanym głosem. – Mogę być twoją siłą! Jak ty moją. – Przysunął się bliżej, jakby jego bliskość już wcześniej nie sprawiała jej wystarczająco dużo bólu. Była na wyciagnięcie ręki, a jednak wciąż pozostawał poza zasięgiem. Z mocno bijącym sercem chwyciła za naszyjnik, który był schowany pod jej koszulką.
- Dobrze wiesz, że tak nie można. A co, jeżeli zamiast siły staniesz się moją słabością? – Już teraz sama jego obecność sprawiała, że nie potrafiła jasno myśleć.
- Nie dopuszczę do tego. – Objął ją w pasie. – Wiesz, że potrafię o siebie zadbać. – Uśmiechnął się lekko. Uwielbiała, gdy się tak uśmiechał. Ten uśmiech dodawał mu uroku. – Nie będziesz musiała się o mnie martwić. Po prostu… przyjmij to, co podpowiada ci serce.
Powinna w tym momencie go odepchnąć. Serce podpowiadało jej byt wiele uczuć, by wiedziała, które jest słuszne. Jej mistrz tyle lat pouczał ją, że każdego należy kochać w ten sam sposób. Że dla rycerza Jedi bliskość cielesna może być równie przyjemna co zdradliwa. Z miłości zbyt łatwo przejść do nienawiści, dlatego trzeba zachować równowagę i spokój. Nie chciała skończyć jak kapitan Kamzo oraz jego ukochana, której losy opowiadał jej Mistrz Sallaros. Dlatego nie mogła pozwolić, by…
Jego usta nieśmiało odszukały jej warg. Zamknęła oczy, przyjmując pocałunek. Walczyła ze sobą, by jednak mu na to nie pozwolić, jednak kogo ona oszukiwała? Pragnęła tego pocałunku równie mocno, co tonący powietrza. Ułożyła dłonie na jego torsie, jakby bała się, że zaraz się przewróci.
- Kiiritto, jestem rozdarta… - Nie umiała inaczej przedstawić swoich uczuć. Nie wiedziała, kogo mogłaby poprosić o radę. Moc nie stanowiła odpowiedzi sama w sobie. Jej serce kłóciło się z rozumem i wspomnieniem nauk Mistrza E’Clercka. Mistrz Cus był nieosiągalny, nie mogłaby prosić jego o pomoc. Czy ktokolwiek w Zakonie był w stanie pojąć jej uczucia?
- I to właśnie jest problem Jedi… - wyszeptał. – Nie potrafią zaufać swoim uczuciom, nawet tym najszlachetniejszym. – Posmutniał. – Nikt mi nie udowodni, że w tym jest coś złego. – Przycisnął własną dłonią jej palce na swojej piersi, po czym pocałował ją ponownie, tym razem już pewniej, namiętnie. – Kocham cię. – szepnął jej do ucha.
To był pierwszy raz, kiedy ktokolwiek wyznał jej miłość. Była zbyt mała, by pamiętać, jak rodzice mówili jej, że ją kochają. Mistrz E’Clerck był dla niej jak ojciec, był jednak również Mistrzem Jedi, nie pozwalał sobie na okazywanie podobnych uczuć, chociaż po jego czynach wiedziała, jak bardzo się o nią troszczy i nią opiekuje. Z Cusem nie miała jeszcze aż tak dobrych relacji – był dobrym nauczycielem i nic ponad to. Serce waliło jej niczym młot w kuźni. Kiiritto stał tak blisko, pewnie mógł poczuć każde uderzenie. Dlaczego właśnie on? Dlaczego teraz? Dlaczego to było aż tak trudne?
- N-nie mogę powiedzieć, że ja ciebie też. – To było najbezpieczniejsze zdanie, jakie uznała, ze w tej sytuacji może powiedzieć. Poczuła, jak do oczu zaczynają jej napływać łzy bezbrzeżnego smutku. – Jako padawan Jedi… nie mogę… - słowa utknęły jej w gardle. Miała obowiązek wobec Republiki. To ona miała stanowić jej jedyną i prawdziwą miłość.
- Wit, do diabła z Jedi! – Nadal trzymał ją blisko siebie, ale głos mu zadrżał smutną nutą. – Ja nie chcę być z padawanką Witma’glred. Chcę być z tobą, prawdziwą tobą, która stara się schować za regułkami i kodeksami. – Opuścił głowę tak, że nie było widać jego twarzy. Kompletnie nie ułatwiał jej zadania.
- Ale nie uda nam się zmienić tego, kim jesteśmy. – Pojedyncze łzy spłynęły po jej policzkach. Objęła jego twarz dłońmi i podniosła, by mogła spojrzeć mu w oczy. Pragnęła, by ją zrozumiał. Chciała, by wiedział, jak trudnym dla niej jest zrezygnowanie z wyjątkowej więzi, jaka między nimi się wytworzyła. – Powiedz mi szczerze. Czy to by było właściwe? – Widziała, że dla niego jest to równie trudne. Oczy Kiiritto były lekko wilgotne.
- Możesz odejść z Zakonu. – powiedział bez przekonania. – Jak ja… To nie koniec świata, naprawdę. – Przygryzł wargi.
- Jestem nikim bez Zakonu, Kiri. To mój dom, to moja rodzina. Nie mogę uwierzyć, że w ogóle mogłeś zasugerować coś takiego. – Oddała wszystko Zakonowi, całe swoje życie, a może nawet i więcej. Poświęciła lata treningu i wyrzeczeń, a teraz musiała oddać jeszcze to. Na jej twarzy pojawiła się rozpacz.
- Ja… ja po prostu widzę Zakon inaczej. – Przetarł przedramieniem twarz. – Cholera, coś mi wpadło do oka! Zaraz mam kolejne zajęcia, lepiej żebym się nie spóźnił. – Uśmiechnął się sztucznie, od razu to wyczuła. Chciał być silny przy niej. I był. – Wit, wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć! Na pewno zostaniesz wspaniałą Jedi. – Pokiwał głową z uśmiechem. – Nie chcę ściągać cię z drogi twojego życia. – dodał ciszej.
Była pewna, że poczuje ulgę, gdy jasno postawi sprawę. Myliła się. Zamiast ukojenia poczuła jedynie jeszcze większy ból. Może gdyby robił jej wyrzuty, wściekał się... może wtedy miałaby jakiś powód, by go znielubić. O tak, wtedy byłoby o wiele łatwiej. Jednak świadomość, że tak bardzo mu na niej zależało, że sam był w stanie się dla niej poświęcić…
- Tylko że ja nie wiem, czy chcę, by ta droga nie przeplatała się z twoimi ścieżkami… - wyszeptała i zagryzła dolną wargę, ścierając szybko łzy z policzków. Kirritto jedynie pokręcił powoli głową ze smutnym uśmiechem.
- Ja nie zostanę Jedi, ale ty tak. Dopóki to się nie stanie, wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Przybędę na każde twoje wezwanie, choćby sprawa była drobnostką, rozumiesz? – spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się ciepło. – Nie wahaj się wtedy, bo gdy zostaniesz Jedi, a kiedyś mistrzynią, to może być trudne. – Zaśmiał się nerwowo.
- To wszystko już teraz jest trudne. Ale nie chcę, żebyś z mojego powodu rezygnował z pełni życia, czekając na moje zawołanie. Proszę, obiecaj mi, że… - głos na moment jej się zdławił – że o mnie zapomnisz.
- Ale o czym ty mówisz, Wit. – Znowu uśmiechnął się szeroko i sztucznie. – Przyjaciele tak nie robią, prawda? – Mrugnął do niej. – W kaaażdym razie – przeciągnął się – chyba już dość zabrałem ci czasu. – Zaśmiał się. – Lecę na te nauki. – Cmoknął ją delikatnie w policzek i szybko otarł z jej policzków ostatnie łzy. – Paaa. – Pomachał do niej, odbiegając.
- Pa… - Podniosła rękę, by mu odmachać, jednak nie miała na to siły. Czuła się tak, jakby ktoś rozdzierał ją na drobne kawałeczki. Przez całą rozmowę musiała wytężać całą swoją wolę, by nie poddać się. Jednak zaraz po tym, gdy tylko Kiiritto zniknął za rogiem, objęła się ciasno rękami i osunęła na podłogę, zanosząc się bezgłośnym szlochem, pozwalając, by zgormadzone w niej emocje uleciały z niej jak z przebitego balonu.
Maginia- Zarząd Tarczy
- Liczba postów : 483
Join date : 24/04/2015
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach