Jestem...
Strona 1 z 1
Jestem...
Starchaser
Walka rozgorzała na dobre. Członkowie Tarczy, żołnierze wciąż lojalni wobec starej Republiki, jedi... Shurri za cel postawiła sobie utrzymanie pozycji, pilnowanie, by nikt nie włączył napędu. Plan musiał się powieść.
Na odzew załogi nie musiała długo czekać. Za chwilę do pomieszczenia wpadło kilku strażników. Shurr nacisnęła spust karabinu, oddała kilka serii. Nie była to jednak broń do której była przyzwyczajona. Strzały były dość niecelne, a do tego czuła się zupełnie wystawiona na strzał. Coś szarpnęło ją za ramię. Odruchowo spojrzała na swoją zbroję. Przeciwnik właśnie odstrzelił jej naramiennik robiąc przy okazji dużą ranę w ramieniu. Skrzywiła się. Bez swojego działka czuła się bezbronna.
Trwało to jednak tylko ułamki sekund, chociaż kobieta miała wrażenie, że jest to cała wieczność. Kolejny strzał trafił ją w udo. Upadła na kolana. Nie tak miała skończyć. Patrzyła jak na zwolnionym filmie na żołnierzy szykujących się do oddania kolejnych strzałów. Zawyła dziko, zrywając z siebie uszkodzoną zbroję, odrzuciła karabin. Momentalnie otoczyła się błyskawicami, zaskakując tym samym wroga. Skierowała całą swoją energię przed siebie, zabijając lub poważnie raniąc wszystkich po kolei. Wstała z pokrytej własną krwią podłogi. Ze schowka przy pasie wyciągnęła ciemną klingę. I rzuciła się na kolejnych wrogów, którzy nadciągali w jej stronę. Uruchomiła broń, czerwone ostrze przeszyło powietrze, pozbawiło jednego z żołnierzy głowy. Tańcząc z mieczem broniła punktu, którego miała bronić. Z zawzięciem prawdziwego sitha, prawdziwego żołnierza.
- Jestem Ostrzem! - krzyknęła tnąc gdzie popadło.
Czuła ciemną stronę wzbierającą w niej i uchodzącą w postaci wymierzanych we wroga ataków. Za nic miała kolejne rany, kolejne obrażenia jakich doznawała. Teraz walczyła o to, by obronić towarzyszy. By zapewnić im bezpieczeństwo.
W końcu jednak przez odniesione rany upadła na podłogę. Dyszała ciężko. Wszelkie próby dalszej walki kończyły się ogromnym niepowodzeniem. Kapitan, którego widziała gdy wsiadała na statek stał nad nią. Z bronią gotową do strzału. Uśmiechał się, najwyraźniej szczęśliwy, że osobiście może wymierzyć sprawiedliwość zdrajczyni. Shurri również się uśmiechnęła, wbiła przenikliwe spojrzenie w jego oczy. I wtedy poczuła, że nadciąga. Tajemniczy sojusznik, jej mentor... i przyjaciel. Tak, zdecydował się jej pomóc. Zaśmiała się.
"Choć ciała odeszły, chwała nadal żyje!"
Zdołała jeszcze zobaczyć pomarańczową błyskawicę, która wpadła do środka i przecięła kapitana w dwóch miejscach. Potem zapadła ciemność.
--------------
Otchłań
Jestem Tarczą. Moje barki są ostoją dla mych towarzyszy.
Jestem Ostrzem. Moje dłonie są bezwzględne wobec wrogów.
Jestem Tarczą. Wykorzystam swoją siłę by chronić to, co dla mnie ważne.
Jestem Ostrzem. Moja moc posłuży mi do zniszczenia tego, co dla mnie złe.
Jestem Tarczą. Nie wstydzę się okazywać miłości i szacunku.
Jestem Ostrzem. Nie boję się wyzwalać gniewu.
Jestem Tarczą.
Jestem Ostrzem.
Prowadzi mnie honor. Wiara w wyższe dobro.
Nikt mnie nie zatrzyma.
Po której stronie staniesz?
Czy szukasz schronienia za Tarczą?
Czy chcesz poczuć gniew Ostrza?
Te słowa dźwięczały jej gdzieś w głowie. Nie potrafiła pojąć ich znaczenia, nie potrafiła określić, kto je wymawia. Ale słyszała je. Głośno i wyraźnie, niczym ogromny biały napis pojawiający się na nieskończenie czarnym tle.
"Muszę być silna. Nie wiem, gdzie jestem, ale wyjdę z tego. Niech tylko zbiorę siły."
Inaczej
Skończyła pisać wiadomość na lekko nadgryzionym datapadzie. Zostawiła go, wraz ze swoją zbroją Oddziału 303 w medbayu na swoim łóżku. Przypomniał jej się dzień, w którym Tarcza odmieniła jej życie. Przyszła, nieco przestraszona, ale jednocześnie gotowa na wszystko. Ludzie, których tam spotkała zaskoczyli ją, w większości bardzo pozytywnie. Byli mili, nie traktowali jej gorzej tylko dlatego, że była Czystą Krwią. Z każdym dniem i każdą chwilą spędzoną wśród nich czuła, że zaczyna żyć, stawała się częścią "patologicznej rodziny". Wciąż poszukiwała jednak odpowiedzi na to, kim była. Nigdy nie była Sithem, nigdy też nie mogła nazywać się prawdziwym żołnierzem. Starała się więc robić to, co wychodziło jej najlepiej - leczyć innych.
Czasy się jednak zmieniły. Miała poddać się szkoleniu, mieli pomóc jej zapanować nad mrokiem czającym się w jej duszy. Nie zdążyli. Nigdy ich za to nie winiła, jednak czuła się coraz bardziej zagubiona. Zwłaszcza, że znów wcielono ją do armii, znów traktowano jak śmiecia, znów przechodziła "kocenie". Bardzo brutalne i bardzo nieprzyjemne, zwłaszcza dla kobiety. Lord Varathras pomógł jej to wszystko znieść. Zaczął uczyć ją, jak używać mocy, która w niej siedziała. Pokazywał, jak należy rozprawiać się z wrogami. Shurr chłonęła tę wiedzę jak gąbka, czując, że coraz bardziej nasiąka naukami Sitha.
Nigdy nie mówiły one jednak o zabijaniu dla przyjemności albo dla rozładowania napięcia. Lord Varathras był Sithem bardzo honorowym, który wierzył, że Czysta Krew powinna się zjednoczyć i wspólnie stawiać czoła zagrożeniom wszelakim, chociaż niekoniecznie miała być to Republika. Varathras nazywał ją Ostrzem - była pierwszym Sithem wychowanym według nowego rozumienia Kodeksu.
Shurri stawiała na honor właśnie. Na obronę własnych wartości, swoich towarzyszy, tych, których ufała, których kochała. A teraz ci, dla których ryzykowała życie po prostu mieli się od niej odwrócić. Tak, jak Republika odwróciła się od Tarczy.
Raz jeszcze spojrzała na zbroję Oddziału 303. Była z siebie taka dumna, że może nosić jeden z tych pancerzy, że jest jedną z tych, którzy walczą o wolność. Liczyła po cichu, że 303 zostanie kiedyś doceniony, że Republika okrzyknie ich bohaterami, że wreszcie nie będzie musiała się ukrywać, obawiać. Teraz już wiedziała, że nawet jeśli tak się stanie, nie będzie to jej zasługą.
"Zdrajca pozostanie zdrajcą".
Uśmiechnęła się. Nigdy nie zdradziła Tarczy, nie zamierzała zdradzać Tarczy. Nawet będąc w Ostrzu snuła się tylko niczym cień za swym mistrzem. W milczeniu obserwowała ich poczynania, słuchała ich rozmów i nabierała pewności, że nigdy nie opowie się po stronie Imperium.
Zarzuciła działko na plecy. To było coś, czego nikt nie mógł jej odebrać, tej broni nie dostała od Republiki i Shurr powoli zaczynała mieć wrażenie, że to właśnie ten nieożywiony, zimny stalowy przedmiot jest jej prawdziwym przyjacielem, że ją rozumie. Wyszła ze świątyni, podeszła do krawędzi skały, by za chwile zacząć powoli zsuwać się w dół. Nie chciała iść głównym zejściem, żeby nie natknąć się na nikogo znajomego. Kiedy stanęła na twardym gruncie po prostu ruszyła przed siebie. Mały szczeniak podążał za nią krok w krok za nic mając to, czy wielka czerwona kobieta, która go nakarmiła jest jakimś "Sithem" czy nie. Była dla niego światem, ostoją, obrońcą i tą, która go karmiła.
Szła przez las, który stawał się coraz gęstszy. Od setek, może tysięcy lat nikt tutaj nie zaglądał, więc miesce to było prawdziwą puszczą pełną dziwnych, nieznanych stworzeń. Zatrzymała się dopiero, kiedy zrobiło się zupełnie ciemno. Usiadła na niewielkiej polanie. Wyciągnęła racje żywnościową, których wzięła tylko kilka, zjadła jedną dzieląc się ze zwierzakiem. A potem zwinęła się w kłębek i zasnęła.
----
Kiedy rano ktoś z Tarczy wszedł do medbayu mógł zobaczyć puste łóżko Shurr, na którym leżał jej pancerz i włączony datapad. Na datapadzie zaś można było przeczytać taką oto wiadomośc:
"Po wielu latach walki o własne życie po stronie Imperium, po latach upokorzeń w armii Republiki... po tych pozornie szczęśliwych dniach spędzonych wśród członków Tarczy i wreszcie po roku spędzonym u boku mojego Mistrza jedno wiem: nie wstydzę się tego, kim jestem. Nie boję się już patrzeć na to, co było i na to, co może mnie spotkać. Wreszcie czuję, że żyję, że odnalazłam własne Ja. A kim jestem?
Tarczą. Dla tych, którzy są moimi towarzyszami i potrafią patrzeć ponad wszelkie podziały i uprzedzenia.
Ostrzem. Dla tych, którzy przez wzgląd na swój ograniczony umysł chcą odebrać mi życie i to, co kocham.
Tarczą i Ostrzem. Chociaż jestem silna, to tę siłę wykorzystuję tylko po to, by chronić słabszych od siebie, tych, którzy potrzebują pomocy.
Nie wstydzę się wyrażać uczuć. Nie boję się powiedzieć tego, co naprawdę czuję. Nie ważne, czy będzie to miłość, radość, smutek czy gniew.
Prowadzi mnie honor, wiara w wyższe dobro. Nie w Imperium i nie w Republikę. Wolność. Honor. Siła. To są wartości, które powinien mieć każdy, bez względu czy jest Sithem czy Jedi, czy jest żołnierzem lub cywilem.
Lecz ci, których przysięgłam chronić nie szukają więcej schronienia za Tarczą. Stają naprzeciwko Ostrza.
Przysięgłam sobie, że nigdy nikogo z Was nie skrzywdzę. To Wy nadaliście mi sens istnienia, Lord Varathras tylko nadał mi kształt.
Przepraszam, że nie powiedziałam tego wcześniej, ale kilka dni temu wyszłam przecież z kolto i nawet nie miałam okazji z wami porozmawiać. Gdyby wtedy nie ocaliła mnie przyjaciółka Terrastry, umarłabym na Starchaserze jako bohater, a tak przyjdzie mi zginąć jako zdrajczyni w waszych oczach... chociaż NIGDY was nie zdradziłam.
Powodzenia."
Zamieniona w sen
Oczekiwanie na generała dłużyło się niemiłosiernie. Założyć należało, że zawiedziony jej postępowaniem Sindo po prostu postawił na niej krzyżyk i nie chce mieć z nią nic wspólnego ani teraz, ani nigdy. Nie miał nawet dość odwagi, by przyjść i odebrać jej życie - w końcu ona była Sithem, straszliwym, złym Sithem, z którym nie można było porozmawiać, pożartować, który dbał tylko o własne dobro i za nic miał swych towarzyszy. Co innego jedi, wspaniały, potężny, dobroduszny, przebaczający...
Westchnęła głośno. Myśl o tym, jak bardzo nie pasuje do Republiki a tym bardziej do Imperium napełniła ją niepokojem. Jako Sith w Republice była spalona, najwyraźniej w Tarczy również. Jako oddany żołnierz nie miała czego szukać w Imperium. Najchętniej osiedliłaby się na jakiejś planecie i po prostu żyła sobie własnym życiem. Tylko czy potrafiłaby znieść świadomość, że jej niedawni towarzysze mogą być w niebezpieczeństwie?
"Skoro nie przyszedł do tej pory, to raczej już nie przyjdzie" - pomyślała, patrząc na Gryzka - małego szczeniaka akk, którego uratowała niedawno przed Yun'erem. Zwierzak popatrzył na nią i zdając sobie sprawę, że jego opiekunka właśnie na niego spojrzała zaczął podskakiwać i popiskiwać radośnie. Pogłaskała go po głowie.
Podniosła się. Rany wciąż bolały, chociaż były już podleczone. Być może nigdy już nie odzyska mowy - miała nadzieję na skontaktowanie się z pewnym interesującym lekarzem i naukowcem, ale odejście z Tarczy zmniejszyło szansę na kontakt z medykiem niemal do zera.
Ruszyła powoli, przed siebie. Miejscami zarośla i krzaki były tak gęste, że trudno było się przedostać i szukać musiała obejścia, ale mimo to szła nadal. Czuła, że coś ją pcha w nieznanym jej kierunku. Jakby jakaś wyższa siła chciała aby gdzieś poszła... Czy tak może prowadzić moc? Na zasadzie przeczuć, intuicji?
Nie miała pojęcia, jak daleko odeszła od miejsca, w którym przebywała ostatnio, ale miała wrażenie, że było to conajmniej kilka kilometrów. Czuła zmęczenie, usiadła więc na jednym z przewróconych konarów. Rozejrzała się. Teren był tutaj nieco inny niż dotychczas, drzewa były zdecydowanie większe, bo rosły w większym oddaleniu od siebie. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak jest, skoro nie widać śladów bo niedawnych zniszczeniach tej części puszczy. I wtedy dotarło do niej, że drzewa te wyrastały spomiędzy masywnych, kamiennych płyt. Odgarnęła trawę i nieco gleby i rzeczywiście - właśnie stała na jakiejś wielkiej kamiennej płycie. Rozejrzała się uważnie. Nigdzie nie było widać żadnego wejścia, a teren był zupełnie płaski. Czyżby była to tylko kamienna płyta położona na ziemi? Zaczęła krążyć zaciekawiona, szukając czegoś, co mogłoby odpowiedzieć jej na to pytanie.
Za chwilę poznała odpowiedź w bardzo bolesny i mało przyjemny sposób. Jeden z fragmentów płyty musiał być poluzowany lub zniszczony, bo pokruszył się pod ciężarem kobiety, która z impetem poleciała w dół. Przez moment leżała na lodowatej, kamiennej posadzce próbując zebrać myśli. Otwór, przez który wleciała był dobre cztery lub pięć metrów nad nią. Westchnęła ciężko, w końcu podniosła się. Na szczęśćie nie stwierdziła żadnych złamań, jedynie dość bolesne stłuczenia.
Znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu, jednak nie była w stanie w mroku dojrzeć ścian... drzwi, niczego. Poza licznymi kośćmi, które należały nie tylko do zwierząt, ale także do humanoidów. Szczątki leżały tu wraz ze swoimi rzeczami, a to znaczyło, że wszyscy ci musieli umrzeć tutaj, być może czekając na wybawienie, które nigdy nie nadeszło. Co ciekawe trupy leżały poukładane wokół miejsca, gdzie docierało najwięcej światła, pośrodku leżał tylko jeden szkielet. Tak, jakby ktoś chciał czekać na ratunek dokładnie pod otworem, przez który tutaj wpadł.
Zaczęła podejrzewać, że nikt nie chciał zapuszczać się w mrok, który panował wokół. Skrzywiła się.
"Mrok nie jest straszny, jeśli się nad nim zapanuje" - pomyślała, wyciągając ze schowka w swoim działku miecz świetlny. Czerwone ostrze rozświetliło nieco otoczenie. I wtedy odniosła wrażenie, że znajduje się w jakiejś przeogromnej hali, z której nie ma wyjścia i której ogromna część skąpana jest właśnie w cieniu. Słyszała nad głową popiskiwanie Gryzka jednak wiedziała, że w tej chwili nic nie jest w stanie zrobić. Siedzenie i czekanie na ratunek było pozbawione jakiegokolwiek sensu - w końcu i tak nikt już nie będzie jej szukał.
Ruszyła przed siebie. Buty stukały o kamienną, gładką posadzkę. Im dalej odchodziła od miejsca, w którym wpadła tym bardziej miała wrażenie, że pomieszczenie się powiększa: ściany, których i tak nie widać są coraz bardziej odległe, tak samo jak i sklepienie. Poczuła dziwny dreszcz na plecach. Nie bała się, był to raczej dreszcz emocji. Przypomniała sobie krypty z jej prób. Mroczne, ciemne i wrogie. A przecież poradziła sobie ze wszystkim bez większych problemów.
"Potraktuj to jak test" - rzekła w myślach do siebie maszerując dalej. Gdzieś w oddali usłyszała dziwne zawodzenie.
Szła dalej, nie przejmując się tym zbytnio. I tak nie miała innych możliwości niż szukać wyjścia, albo pozwiedzać przed śmiercią bezkresną czarną otchłań. Po godzinie marszu miała już pewność, że zeszła zdecydowanie niżej - temperatura była tutaj dużo wyższa, powietrze bardziej zastałe, a sklepienie zaczęło się obniżać. Podobnie jak ściany. Znajdowała się teraz w jakimś korytarzu o ścianach równie gładkich jak podłoga. Podeszła do jednej ze ścian i oświetliła ją czerwonym światłem.
Myliła się. Ściana nie była gładka. Pod gładką powierzchnią umieszczone były... rysunki. Dziwne, proste rysunki przedstawiające humanoidalne postacie w różnych pozycjach. Kiedy przyjrzała się im z bliska pojęła, że każdy rysunek jest niczym klatka wycięta z filmu... przyglądając się rysunkom zauważyła, że powtarzają się one co kilkadziesiąt "klatek" i wyglądają tak, jakby pokazywały układ taneczny.
Stanęła w lekkim rozkroku tak, jak postać na pierwszym rysunku. Potem wyciągnęła przed siebie ręce, trzymając je dość luźno wykonała kilka gestów. Kolejne ruchy, kolejne kroki. Miecz świetlny leżał włączony na posadzce, kobieta tańczyła. Im bardziej wczuwała się w tajemniczy, rozrysowany na kamieniach taniec, tym pewniej się czuła, tym płynniej się poruszała.
Nagle wszystkie rysunki zaczęły płonąć czerwienią, potem złotem, potem na niebiesko, cały korytarz, cała hala... wszystko rozjaśniało, mieniąc się różnymi kolorami. Coś znów zawyło. Shurr czuła się jak w transie, zupełnie zapominając o wszystkich problemach i zmartwieniach. Teraz po prostu istniała, była tutaj, tańczyła całym ciałem.
Coś ugryzło ją w nos.
Otworzyła oczy. Siedziała oparta o drzewo pokryte mchem w miejscu, w którym miała czekać na Sindo. Tym, co ugryzło ją w nos był Gryzak, który widząc, że jego opiekunka się obudziła, zaczął popiskiwać. Był głodny, Shurr dała mu więc nieco jedzenia, które zabrała z siedziby. Sama wstała, przeciągnęła się. Wszystko było tylko snem, ale pamiętała go doskonale, pamiętała układ kroków i gestów. Powtórzyła je więc sobie kilkakrotnie w praktyce, aby o nich nie zapomnieć.
I ruszyła przed siebie, w końcu nikt raczej po nią nie przyjdzie.
Szła długo, musiala przejść kilka lub kilkanaście kilometrów. Dotarła do miejsca, w którym drzewa się przerzedziły, były większe... I zatrzymała się nagle, oddała kilka strzałów w ziemię. Okazało się, że stoi na wielkiej kamiennej płycie, a jej działko zrobiło dziurę... i jej oczom ukazała się ciemna, głęboka na pięć metrów rozpadlina. Zaczęła szukać sposobu, by zejść na dół. Usłyszała dziwne zawodzenie i uśmiechnęła się szeroko.
Westchnęła głośno. Myśl o tym, jak bardzo nie pasuje do Republiki a tym bardziej do Imperium napełniła ją niepokojem. Jako Sith w Republice była spalona, najwyraźniej w Tarczy również. Jako oddany żołnierz nie miała czego szukać w Imperium. Najchętniej osiedliłaby się na jakiejś planecie i po prostu żyła sobie własnym życiem. Tylko czy potrafiłaby znieść świadomość, że jej niedawni towarzysze mogą być w niebezpieczeństwie?
"Skoro nie przyszedł do tej pory, to raczej już nie przyjdzie" - pomyślała, patrząc na Gryzka - małego szczeniaka akk, którego uratowała niedawno przed Yun'erem. Zwierzak popatrzył na nią i zdając sobie sprawę, że jego opiekunka właśnie na niego spojrzała zaczął podskakiwać i popiskiwać radośnie. Pogłaskała go po głowie.
Podniosła się. Rany wciąż bolały, chociaż były już podleczone. Być może nigdy już nie odzyska mowy - miała nadzieję na skontaktowanie się z pewnym interesującym lekarzem i naukowcem, ale odejście z Tarczy zmniejszyło szansę na kontakt z medykiem niemal do zera.
Ruszyła powoli, przed siebie. Miejscami zarośla i krzaki były tak gęste, że trudno było się przedostać i szukać musiała obejścia, ale mimo to szła nadal. Czuła, że coś ją pcha w nieznanym jej kierunku. Jakby jakaś wyższa siła chciała aby gdzieś poszła... Czy tak może prowadzić moc? Na zasadzie przeczuć, intuicji?
Nie miała pojęcia, jak daleko odeszła od miejsca, w którym przebywała ostatnio, ale miała wrażenie, że było to conajmniej kilka kilometrów. Czuła zmęczenie, usiadła więc na jednym z przewróconych konarów. Rozejrzała się. Teren był tutaj nieco inny niż dotychczas, drzewa były zdecydowanie większe, bo rosły w większym oddaleniu od siebie. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak jest, skoro nie widać śladów bo niedawnych zniszczeniach tej części puszczy. I wtedy dotarło do niej, że drzewa te wyrastały spomiędzy masywnych, kamiennych płyt. Odgarnęła trawę i nieco gleby i rzeczywiście - właśnie stała na jakiejś wielkiej kamiennej płycie. Rozejrzała się uważnie. Nigdzie nie było widać żadnego wejścia, a teren był zupełnie płaski. Czyżby była to tylko kamienna płyta położona na ziemi? Zaczęła krążyć zaciekawiona, szukając czegoś, co mogłoby odpowiedzieć jej na to pytanie.
Za chwilę poznała odpowiedź w bardzo bolesny i mało przyjemny sposób. Jeden z fragmentów płyty musiał być poluzowany lub zniszczony, bo pokruszył się pod ciężarem kobiety, która z impetem poleciała w dół. Przez moment leżała na lodowatej, kamiennej posadzce próbując zebrać myśli. Otwór, przez który wleciała był dobre cztery lub pięć metrów nad nią. Westchnęła ciężko, w końcu podniosła się. Na szczęśćie nie stwierdziła żadnych złamań, jedynie dość bolesne stłuczenia.
Znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu, jednak nie była w stanie w mroku dojrzeć ścian... drzwi, niczego. Poza licznymi kośćmi, które należały nie tylko do zwierząt, ale także do humanoidów. Szczątki leżały tu wraz ze swoimi rzeczami, a to znaczyło, że wszyscy ci musieli umrzeć tutaj, być może czekając na wybawienie, które nigdy nie nadeszło. Co ciekawe trupy leżały poukładane wokół miejsca, gdzie docierało najwięcej światła, pośrodku leżał tylko jeden szkielet. Tak, jakby ktoś chciał czekać na ratunek dokładnie pod otworem, przez który tutaj wpadł.
Zaczęła podejrzewać, że nikt nie chciał zapuszczać się w mrok, który panował wokół. Skrzywiła się.
"Mrok nie jest straszny, jeśli się nad nim zapanuje" - pomyślała, wyciągając ze schowka w swoim działku miecz świetlny. Czerwone ostrze rozświetliło nieco otoczenie. I wtedy odniosła wrażenie, że znajduje się w jakiejś przeogromnej hali, z której nie ma wyjścia i której ogromna część skąpana jest właśnie w cieniu. Słyszała nad głową popiskiwanie Gryzka jednak wiedziała, że w tej chwili nic nie jest w stanie zrobić. Siedzenie i czekanie na ratunek było pozbawione jakiegokolwiek sensu - w końcu i tak nikt już nie będzie jej szukał.
Ruszyła przed siebie. Buty stukały o kamienną, gładką posadzkę. Im dalej odchodziła od miejsca, w którym wpadła tym bardziej miała wrażenie, że pomieszczenie się powiększa: ściany, których i tak nie widać są coraz bardziej odległe, tak samo jak i sklepienie. Poczuła dziwny dreszcz na plecach. Nie bała się, był to raczej dreszcz emocji. Przypomniała sobie krypty z jej prób. Mroczne, ciemne i wrogie. A przecież poradziła sobie ze wszystkim bez większych problemów.
"Potraktuj to jak test" - rzekła w myślach do siebie maszerując dalej. Gdzieś w oddali usłyszała dziwne zawodzenie.
Szła dalej, nie przejmując się tym zbytnio. I tak nie miała innych możliwości niż szukać wyjścia, albo pozwiedzać przed śmiercią bezkresną czarną otchłań. Po godzinie marszu miała już pewność, że zeszła zdecydowanie niżej - temperatura była tutaj dużo wyższa, powietrze bardziej zastałe, a sklepienie zaczęło się obniżać. Podobnie jak ściany. Znajdowała się teraz w jakimś korytarzu o ścianach równie gładkich jak podłoga. Podeszła do jednej ze ścian i oświetliła ją czerwonym światłem.
Myliła się. Ściana nie była gładka. Pod gładką powierzchnią umieszczone były... rysunki. Dziwne, proste rysunki przedstawiające humanoidalne postacie w różnych pozycjach. Kiedy przyjrzała się im z bliska pojęła, że każdy rysunek jest niczym klatka wycięta z filmu... przyglądając się rysunkom zauważyła, że powtarzają się one co kilkadziesiąt "klatek" i wyglądają tak, jakby pokazywały układ taneczny.
Stanęła w lekkim rozkroku tak, jak postać na pierwszym rysunku. Potem wyciągnęła przed siebie ręce, trzymając je dość luźno wykonała kilka gestów. Kolejne ruchy, kolejne kroki. Miecz świetlny leżał włączony na posadzce, kobieta tańczyła. Im bardziej wczuwała się w tajemniczy, rozrysowany na kamieniach taniec, tym pewniej się czuła, tym płynniej się poruszała.
Nagle wszystkie rysunki zaczęły płonąć czerwienią, potem złotem, potem na niebiesko, cały korytarz, cała hala... wszystko rozjaśniało, mieniąc się różnymi kolorami. Coś znów zawyło. Shurr czuła się jak w transie, zupełnie zapominając o wszystkich problemach i zmartwieniach. Teraz po prostu istniała, była tutaj, tańczyła całym ciałem.
Coś ugryzło ją w nos.
Otworzyła oczy. Siedziała oparta o drzewo pokryte mchem w miejscu, w którym miała czekać na Sindo. Tym, co ugryzło ją w nos był Gryzak, który widząc, że jego opiekunka się obudziła, zaczął popiskiwać. Był głodny, Shurr dała mu więc nieco jedzenia, które zabrała z siedziby. Sama wstała, przeciągnęła się. Wszystko było tylko snem, ale pamiętała go doskonale, pamiętała układ kroków i gestów. Powtórzyła je więc sobie kilkakrotnie w praktyce, aby o nich nie zapomnieć.
I ruszyła przed siebie, w końcu nikt raczej po nią nie przyjdzie.
Szła długo, musiala przejść kilka lub kilkanaście kilometrów. Dotarła do miejsca, w którym drzewa się przerzedziły, były większe... I zatrzymała się nagle, oddała kilka strzałów w ziemię. Okazało się, że stoi na wielkiej kamiennej płycie, a jej działko zrobiło dziurę... i jej oczom ukazała się ciemna, głęboka na pięć metrów rozpadlina. Zaczęła szukać sposobu, by zejść na dół. Usłyszała dziwne zawodzenie i uśmiechnęła się szeroko.
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach