Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Czw Mar 19, 2015 11:42 pm

Wzorując się trochę na historii Oz'maka (a częściowo świtało mi to już podczas Epizodu 1) postanowiłem opisać życiorys głównego czarnego charakteru Epizodu 2.

- AAAAAAAAAAAAAAAA!!! - niedaleko miasta Kaas całą okolicę przeszywał złowrogi krzyk kobiety. Zdawało się, że nigdy się on nie skończy. Raz na jakiś czas tylko kobieta przestawała na chwilę aby złapać oddech po czym jeszcze głośniej ponawiała przeraźliwą pieśń bólu.

Pobliskie domostwa były opustoszałe, ich mieszkańcy doskonale zdawali sobie sprawę, że lepiej nie być w okolicy podczas kilku kolejnych dni. Tak było bezpieczniej. Na ulicy jedynie dało się zauważyć kilka służących, które starając się ochronić przed bezustannym deszczem, szybko kierowały się w stronę domu, z którego dobiegały krzyki. Śpieszyły się aby zastąpić inne służące, które pracowały tam bez przerwy już od prawie dwóch dni.

W głównej komnacie stało wielkie łoże, na którym leżała drąca się bólu kobieta prawie cała okryta krwią. Za chwilę miała urodzić swe dziecię. - Za chwilę syn powinien się już urodzić, Pani. - wymamrotała cicho jedna z twi'lekanek. Na pierwszy rzut oka można by uznać, że służące odbierają zwykły poród swojej nerfodawczyni*. Bardziej dociekliwy obserwator zauważyłby natomiast przerażenie w oczach służących. Niezmiernie bały się one rodzącej kobiety. Nic w tym dziwnego, albowiem ten sam spostrzegawczy obserwator dojrzałby na stoliczku przy łożu przedmiot o cylindrycznym kształcie. Miecz świetlny leżał dokładnie na wyciągnięcie ręki jego właścicielki.

W pobliżu nie było ojca dziecka. Łowca nagród, samozwańczy Mandalorian, bez ustanku podróżował po Galaktyce szukając łatwych i dużych kredytów, a także dreszczyku emocji, który towarzyszył mu podczas sprzątania swoich celów. Któż by go potrzebował? Cyn'tion'avi, Lady Sith, nie potrzebowała już go do niczego. Łowca spełnił swoje zadanie.
Otóż, tak naprawdę Cyn'tion'avi nie była najsilniejszym z Sithów. Fakt, że nie była człowiekiem ani czerwonoskórym Sithem jeszcze bardziej utrudniał jej życie w Imperium. Miała świadomość, że nadejdzie dzień, w którym zginie. Szybciej niż później. Jej syn miał być kluczem do jej długowieczności i... kto wie? Może władzy? Wiedziała to ponieważ zobaczyła to we śnie, w przepowiedni. Potrzebowała tylko dziecka. Jeszcze chwila i wszystko się ziści.

Przez cały czas służące różnych ras krzątały się wokół Cyn'tion'avi przemywając ją, zmieniając okłady i pościel. W rogu sali droid medyczny monitorował przebieg porodu i zdrowie malucha. Co chwila wydawał polecenia służącym.

- Kiedy... kiedy to... się skończy, droidzie???!!! - wysapała zmęczona ciężkim porodem Lady Sith. Porody mistrzów Ciemnej Strony Mocy zawsze trwały bardzo długo i wiązały się z wieloma komplikacjami. Cóż, trzeba czasami zapłacić za znajomość pełnej wiedzy o Mocy. Relatywnie był to niewielki koszt.
- Przykro mi, moja pani, dziecko jeszcze nie zaczęło wychodzić na świat. - usłyszała metaliczny głos droida.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - krzyki Cyn'tion'avi na nowo przeszyły panującą ciszę.



24 standardowe godziny później krzyk Sitha umilkł a jego miejsce zastąpił płacz niemowlęcia. Służąca, która go przemyła gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami. Jej wzrok przebiegał od czubka głowy do stóp.
- Daj mi go, natychmiast! - rozkazała Cyn'tion'avi. - Ale pani.... - twi'lekanka próbowała coś powiedzieć, ale Sith jej przerwała - NATYCHMIAST!!!
Cyn'tion'avi wyrwała dziecko z ramion głupiej służącej. Przyjrzała się mu przez kilka chwil. Sądowała ją Mocą sprawdzając jak silne jest dziecko. - Jesteś słabą dziewką! Nie przydasz mi się do niczego! - wydarła się po czym z całej siły rzuciła dziewczynką. Jej gniew rósł, jej plan, jej chytry plan na przetrwanie nie wypalił. Miała mieć silnego Mocą syna, otrzymała słabą dziewkę. Nagle jej wściekłość znalazła ujście. Pokój zalała fala błyskawic mocy niszcząc wszystko w komnacie. W droidzie wywołała olbrzymie zwarcia i doprowadziły go do wybuchu, a ciała służących  popadały bezwiednie na posadzkę. Płacz niemowlęcia ustał.
Cyn'tion'avi rozejrzała się po pomieszczeniu po czym jej głowa opadła a ona zasnęła ze zmęczenia.

Godzinę później do komnaty, w której spała Lady Sith weszła chissańska służąca. Wcześniej oddaliła się nad rzekę aby przeprać zakrwawioną pościel. Ocaliło jej to życie. Uznała teraz, że bezpiecznie będzie wejść i sprawdzić co się tam stało. Widok zmasakrowanych ciał prawie przyprawił ją o torsje. Zwalczyła rosnące w niej obrzydzenie i podniosła niemowlę. Jeszcze żyło. Przytuliła je i wyszeptała - Nazwę Cię Aye'asha, czyli ta, która niczego się nie boi. Nie jesteś już córką żadnego Chissańskiego rodu zatem witaj na świecie Aye'asha'ee.


* - odniesienie do mięsa nerfa, które będzie należało do przysmaków Hana Solo Wink


Ostatnio zmieniony przez Col'sheer'ee dnia Pon Kwi 06, 2015 12:40 am, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : poprawiłem literówki)
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Pią Kwi 03, 2015 10:24 pm

Chissowie dojrzewają średnio dwukrotnie szybciej niż większość humanoidalnych ras znanych w Galaktyce, w tym ludzie i sithowie. Aye'asha'ee, 5 letnia adeptka Ciemnej Strony, nie była pod tym względem wyjątkiem. Robiła w swojej nauce znaczące postępy. Stroniła jednak od walki przy pomocy miecza świetlnego. Za każdym razem gdy Lordowie z Akademii organizowali turnieje na miecze. Utwierdzała się w przekonaniu - nie znosiła ich. Zdecydowanie wolała tak zwaną magię Sithów. W ocenie młodej Chisski magia miała znacznie większe możliwości. Mogła użyć jej do ataków fizycznych, psychicznych, do leczenia swoich ran. Nie było rzeczy, których nie udałoby się dokonać używając magii Sithów. Właśnie teraz miała zamiar jej użyć, pierwszy raz w życiu, do swoich celów.

Aye'asha'ee trafiła do Akademii prawie cztery lata temu. Pamięta to bardzo dobrze. Jakiś Lord Sithów przybył do jej rodzinnego domu, poinformował jej matkę, że córka została powołana do Akademii. Jej matka nawet nie protestowała. Nie... najzwyczajniej w świecie oddała im Aye'ashe'ee.  Kolejne miesiące były przeraźliwie trudne dla młodej Chisski. Wszyscy się znęcali nad nią, razili błyskawicami i krzyczeli. Wszyscy, bez wyjątku. Jednak Aye'asha'ee była im wdzięczna. Pokazali jak znosić przeciwności losu i radzić sobie z nimi. Właśnie tak jak teraz. Za chwilę... jeszcze trochę.
Podczas morderczych treningów Aye'asha'ee poznała Moc wystarczająco, że potrafiła wyśniewać wizje. Jednak Aye'asha'ee do zeszłego tygodnia nie wiązała swych planów z Sithami. Pragnęła uciec, ukryć się. Nie było w niej ni grama złości i nie chciała jej. Jedyne o czym marzyła to spokojne życie z dala od Imperium i... Republiki, która według Chisski, musiała być tak samo zdegenerowana jak jej ojczyzna. Standardowy tydzień wcześniej wszystko się zmieniło. Miała kolejną wizję. Widziała swój poród. Widziała jak ta, którą uważała za matkę, podniosła ją z ziemi i przywłaszczyła ją sobie. Przywłaszczyła tylko po to, żeby wkrótce oddać Mrocznej Radzie. To przez nią musi teraz wszystko to znosić. Prawda, która Aye'asha'ee zobaczyła w wizja zdecydowała o losie tej, którą uważała za matkę i jej losie. Śmierć i Mrok.

Pięciolatka weszła do budynku, który miała zwyczaj nazywać domem. Jej ,,matka'' siedziała przy stole i jadła obiad. Od razu się odwróciła i spojrzała na Aye'asha'ee. - Kim jesteś? Co tu robisz? Natychmiast opuść mój dom!
- To tak witasz swoją córkę mamusiu? Nie tęskniłaś za mną? Ja za tobą bardzo. - uczennica Sithów uśmiechnęła się do kobiety. - Aye'asha? Moja Aye? Kochanie tak się ciszę... - starsza Chisska zaczęła biec ku Aye'asha'ee. Lecz u tej uśmiech z twarzy zniknął. Podniosła dłonie i jej ,,matka'' stanęła jak wryta. Nie mogła się poruszyć. - Kochanie, co ty robisz? Puść mnie, proszę! - Młoda Chisska znowu się uśmiechnęła,  w jej oczach zapaliły się iskierki. Klasnęła w dłonie jak to robią małe dzieci. Starszą kobietę odrzuciło - uderzyła plecami w ścianę tak mocno, że strąciła przytomność.

Po wielu godzinach w końcu ,,matka'' się obudziła. Aye'asha'ee Mocą trzymała ją na łóżku. Starsza kobieta nie mogła się ruszyć. - Aye'asha... proszę - zaczęła, lecz dziewczynka, którą kochała bardziej niż kogokolwiek i cokolwiek na świecie jej przerwała. - Ja będę mówić, a Ty tylko odpowiadać na pytania, rozumiesz? - Matka pokiwała głową. Jej oczy były mokre od łez.
- To teraz powiesz mi kim są moi rodzice. Kim jest moja matka?
- Kochanie ja nią jestem. Skąd w ogóle takie pytanie? - Wyjęknęła starsza Chisska. Nie skończyła jeszcze zdania kiedy jej ciało przeszył ogromny ból. Wrzeszczała.
- Nie kłam! Widziałam to, wyśniłam. Wiem, że to prawda. Podniosłaś mnie z podłogi. Ukradłaś mnie mojej matce! - w powietrzu było czuć wzrastający gniew Sitha. Nawet przyjemne uczucie - Pomyślała.
- Córeczko... ja nigdy, nie... to był sen. Jesteś moją córeczką. Zawsze nią byłaś.
- Matko, nadal boisz się się sarlacca? Masz słaby umysł, czuje to. Jeśli nie powiesz mi prawdy to Twój umysł przeżyje to co by Cie czekało na pustyniach Tatooine jakbyś przypadkiem wpadła w jego paszcze.
- Co? Potrafisz to? Ty, kochanie? Chyba nie zrobisz.... - I zrobiła. Aye'asha'ee zagłębiła się w Mroku, który teraz z taką łatwością ją ogarniał. Po kilku chwilach uwolniła umysł kobiety spod swojej władzy.
- Mów! - rozkazała. Kobieta płakała, ból, który przed chwilą przeżywała był zbyt silny. Jej córka przerażała ją jak nikt nigdy przedtem.
- Twoja matka urodziła Cie, ja jej służyłam. Przysięgam. Służyłam jej... Urodziła Cie tylko po to żeby zdobyć władzę, pozycję, której bez pomocy silnego potomka nie udałoby się jej osiągnąć. Przysięgam. - wydukała starając się nie stracić przytomności. Ten ból jeszcze czuła.
- Kim była?
- Twoja matka odrzuciła Cie bo nie byłaś chłopcem. Ona chciała syna. Byłaś dla niej za słaba. PORZUCIŁA CIĘ!
- Nie o to pytałam stara kobieto - I Aye'asha'ee ponownie wdarła się w umysł ,,matki'' tyle gniewu ile była tylko w stanie. Kobieta wrzeszczała wniebogłosy jak przed laty jej pani. W końcu Aye'asha'ee wycofała się z umysłu kobiety.
- Nazwisko
- Cyn'tion'avi - wymamrotała kobieta i zmarła z bólu, który zadała jej własna córka.

Aye'asha'ee zostawiła zwłoki starszej Chisski w chatce ponieważ Moc podpowiedziała jej, że ciało tej kobiety jeszcze się może do czegoś przydać. Nie myliła się. Jak zwykle.


Ostatnio zmieniony przez Col'sheer'ee dnia Pon Kwi 06, 2015 1:15 am, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Drobne poprawki)
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Sob Kwi 11, 2015 4:30 pm

Lady Cyn'tion'avi - imię to budziło w Aye'asha'ee nieopisywalną wściekłość. To od tej kobiety, jej biologicznej matki, wszystko się zaczęło. Przez nią Chisska była na świecie, przez nią stara Chisska ją wychowała i zniszczyła jej życie, przez nią służyła w Imperium. Wszystko przez jej chore ambicje. Lady Cyn'tion'avi, zasłużyła na śmierć. Jednak w tej chwili młoda Chisska jeszcze musiała zgłębiać tajniki Ciemnej Strony, ograniczając się jedynie do knucia i obserwacji matki z ukrycia...

Mrok, który Aye'asha'ee obudziła w sobie był czymś pięknym, pozwolił on Chissce rozwijać swe umiejętności w takim tempie, o jakim do tej pory nawet nie miała co marzyć. Ciemna strona ciągnęła ją ku sobie, uwodziła, była narzędziem do uzyskania potęgi i... szczęścia.

Właśnie teraz, z całą tą wściekłością w sobie, tyloma emocjami, pragnieniem zemsty stawała się wspaniałym materiałem na Wiedźmę Sithów. Oni to wiedzieli, zwłaszcza tak zwani wojownicy Sithów, którzy nie mieli równych w umiejętnościach walki mieczem świetlnym, ale umiejętność władania Ciemną Stroną pozostawiała wiele do życzenia, pragnęli mieć kogoś takiego jak Aye'asha'ee po swojej stronie.
W końcu za zgodą Mrocznej Rady Mistrzem Chisski został człowiek, w wieku około pięćdziesięciu lat, Lord Cutt-Ym. Zapewne tytuł Mistrza był nie był odpowiedni do relacji jaka była między Sithem a jego uczniem, raczej powinno się użyć tytułu Pana. Cutt-Ym był surowy wobec swojej uczennicy, regularnie karał ją za jej niesubordynacje czy nędzną umiejętność władania mieczem świetlnym. Wyżywał się też za swoje niepowodzenia. Aye'asha'ee za każdym razem leczyła swoje fizyczne rany (bo tylko takie jej Mistrz był w stanie jej zadać) dzięki Mocy oraz bactie. Bycie uczennicą umożliwiało Aye'asha'ee dostęp do nowych źródeł wiedzy, zwiększaniu swojego kontaktu z Mocą. Miała też zdecydowanie większą swobodę, dzięki czemu więcej czasu mogła poświęcać na swoje, tajne, osobiste spiski. Wszystko to doprowadzało ją coraz bliżej celu. I tylko to się liczyło, Cutt-Yma zaś stawiała na równi z bagiennym ślimakiem z Dagobah, aż ją mdliło na samą myśl o Mistrzu. Lecz jeszcze musiała go znosić.

Wkrótce jednak siedmioletnia Aye'asha'ee miała dość Dromund Kaas, wiedziała że na innych światach Imperium czekają na nią nowe zbiory Sithów aż zaznajomi się z ich treściami. Dla Chisski wszystkie księgi to była czysta potęga Ciemnej Strony Mocy. Pragnęła jej, pożądała każdą cząstką swojego ciała. Zaczęła, więc, planować jak przekonać Cutt-Yma do małej wycieczki krajoznawczej na Korriban. Sposób był nader prosty - każdy Sith, bez względu na to czy wojownik czy mag, pragnął tego samego - potęgi. Da mu więc ją.
- Mistrzu, czy możemy wyruszyć na Korriban? - Spytała nieśmiało, Cutt-Ym siedział w swoim gabinecie. Był w znakomitym humorze bo właśnie wrócił z przesłuchania jakiś wieśniaków. Aye'asha'ee wyczuwała od niego śmierć, mnóstwo ofiar. - Powinno pójść dość łatwo. - Pomyślała.
- Korriban? Czego chcesz z tej skorupy głazów. Nic tam nie ma prócz rupieci. - Warknął Sith.
- Mistrzu, zaznajomiłam się z pewnym manuskryptem mówiącym o... starożytnym mieczu Sithów, którego używał Marka Ragnos. Miecz ten jest o wiele potężniejszy niż miecze świetlne. Jeszcze go nie odnaleziono. Myślę, że wiem gdzie on jest. - Zblefowała. Aye'asha'ee była pewna, że jej Mistrz podejmie wyzwanie. Nie będzie podejrzewał spisku, przecież Aye'asha'ee była tylko słabą uczennicą. Pozory!
Sith zerwał się na równe nogi.
- Potężniejszy powiadasz? - Chisska tylko potwierdziła kiwnięciem głowy. - Na co w takim razie jeszcze czekasz? Lecimy! - Udało się, bagienny ślimak chwycił przynętę rzuconą przez niebieską uczennicę.

W końcu! Aye'asha'ee była szczęśliwa jak nigdy przedtem! Oczywiście zadbała o to by jej Mistrz nie wyczuł tej radości. Przecież przybyli na Korriban by to on zdobył władzę, nie ona. Oczywiście sama wyruszyła do Doliny Mroczny Lordów, Cutt-Ym został w Adademii Sithów, gdzie młodzi akolici mu usługiwali. - Wszystko idzie zgodnie z moim Planem. - Szepnęła do siebie Aye'asha'ee wychodząc z Akademii.

Gdy weszła do Growca Marki Ragnosa wzięła pierwszy lepszy miecz zawieszony na ścianie, ujęła go oburącz i przeniosła na niego część swojej magii. - Wystarczy, ten głupiec będzie szczęśliwy... do czasu. - powiedziała sama do siebie. Jednak za nim skończyła wypowiadać te słowa poczuła nieopisany chłód i zatrzęsienie Mocy. Schowała czym prędzej miecz i przygotowała się do ataku. Lecz nikogo ani nic tam nie było. Szła dalej wgłąb grobowca gotowa do ataku lub obrony. Była przygotowana na każdą ewentualność. Lecz nic się nie działo. Szła dalej, powoli. Łaknęła każdy dźwięk sugerujący nadchodzące niebezpieczeństwo. W końcu doszła do głównej komnaty i stanęła rozglądając się po pomieszczeniu.

Nagle ostrzeżenie Mocy powróciło. Chisska podniosła ręce przygotowane do zadania niewyobrażalnego bólu. Lecz nic nie widziała, nikogo nie wyczuwała. W końcu usłyszała - Jakiemu głupcowi chcesz oddać ten miecz Marki Ragnosa? - Głos był wysoki i wręcz lodowaty. Aye'asha'ee już miała spytać lecz w tym momencie zmaterializował się duch. Nie byle jaki, Duch Marki Ragnosa - pół Sith, pół człowiek. Teraz potwór. Chisska w pierwszej chwili chciała zaatakować, jednak ułamek sekundy później stwierdziła, że duch nie atakuje. Jedynie przygląda się jej uważnie. - Za dużo czasu spędzasz z tym barbarzyńcą Cutt-Ymą, opanuj się Sithcie! - zbeształa siebie w myślach. Nie odpowiedziała na zaczepne pytanie Sitha. A jedynie przyglądała się tej postaci. Jeszcze nigdy w życiu nie doznała takiego uczucia. To było piękne i przerażające zarazem, ale Aye'asha'ee wierzyła w słuszność swoich czynów, swojej zemsty - nie bała się tego ducha starożytnego Sitha.
- Masz olbrzymi potencjał, dziecko. - Zaczął swym wysokim głosem. - Ciemność w twoim sercu zaprowadzi Cię daleko, bardzo daleko. Kto wie, może na sam szczyt, Sith'ari. - powiedział spokojnie.
- Jak mnie nazwałeś?
- Czy w dzisiejszych czasach Sithowie nie uczą swych adeptów legendy o Sith'ari? O Lordzie Sithów, który zapanuje nad wszystkimi sługami Ciemnej Strony i pokona naszych odwiecznych wrogów. - Sith ucich na chwilę, po czym aż nadto zaakceptował kolejny wyraz - Jedi! - Aye'asha'ee, mimo swojej czujności, była zafascynowana ideą, o której mówił duch.
- I, mój Panie, myślisz, że ja jestem... będę tym Sith'ari? - zapytała niepewnie.
- Masz wiele cech, które Cię wyróżniają, młoda istoto. Masz potencjał by być bardzo potężnym Sithem. - Odparł całkowicie pewny duch.
- Dlaczego mi to mówisz? - Aye'asha'ee w końcu nabrała podejrzeń. - Dlaczego chcesz bym zdobyła potęgę - jaki masz w tym cel? Byłeś Sithem, nie uwierzę, że robisz to dla mojego dobra.
Marka Ragnos długo przyglądał się Chissce, po czym się odwrócił i zaczął odpływać rzucając do niebieskiej Sith - Twój wybór, dziecko. Zaczekam na innego kandydata, mam czas...
Nie musiał nic więcej mówić. Sith'ari, pełnia władzy i potęgi. Wolność. Szczęście. Wszystko to o czym uczennica Cutt-Yma marzyła. - Zaczekaj mój Panie! - Zawołała.

Po wielu dniach Aye'asha'ee w końcu opuściła Dolinę Mrocznych Lordów. Bogatsza o wiedzę, która miała jej pomóc zdobyć czego pragnęła. Potęga, nieskończona potęga. Duch Marki Ragnosa oprócz pięknej wizji przyszłości zdradził Chissce zapomniane, bardzo silne zaklęcie stosowane w jego czasach - Potęgę Krwawego Serca. Był to rytuał Ciemnej Strony. Mag, który go dokonał, który zebrał te organy, skupiska Żywej Mocy tym, którzy byli związani z jego historią, pomogli kształtować go na tego kim się stał, otrzymywał potężną ochronę. Chisska podczas powrotu do Akademii, do swojego Pana uśmiechała się do siebie nikczemnie układając w głowie listę przyszłych ofiar:

  • Illian'lum'ee - fałszywa matka
  • Cyn'tion'avi - matka
  • ojciec
  • Cutt-Ym - Mistrz

Plan Aye'ashe'ee ewoluował do wyższego poziomu. Ciemna Strona pulsowała w niej jak krew w żyłach.


Ostatnio zmieniony przez Col'sheer'ee dnia Pon Kwi 27, 2015 2:27 am, w całości zmieniany 1 raz
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Pon Kwi 27, 2015 2:26 am

Lady Cyn'tion'avi - już od blisko czterech lat Aye'asha'ee na sam dźwięk tego imienia ogarniała niewyobrażalna furia. Młoda Chisska pragnęła jej śmierci, cierpienia. Codziennie wyobrażała sobie krzyki wywołane torturami tej, która miała być jej matką. Tej, od której to wszystko się zaczęło. Przez cały ten czas chissańska adeptka Ciemnej Strony swój wolny czas poświęcała na zgłębianiu tajników Mocy. W tajemnicy przed całym światem, przed Imperium, przed jej Mistrzem. Dla nich wszystkich była jedynie przeciętną uczennicą przeciętnego Sitha. I tak musiało pozostać. Dla dobra jej planów, jej zmyślnych intryg, które mają doprowadzić ją na sam szczyt.

Teraz Aye'asha'ee, ubrana w swoje czarno-czerwone szaty z mocno naciągniętym kapturem zasłaniającym całą jej twarz, podążała za kolejną swoją ofiarą. Za matką. To zdarzy się dziś, teraz, za chwilę. Kiedy tylko zostaną same młoda Chisska pokaże ofierze jaką ona to ,,słabą dziewkę'' urodziła. Cyn'tion'avi prowadziła od niedawna badania na temat nowego wykorzystania Mocy w jaskiniach leżących w pobliżu miasta Kaas. - Strata czasu! - Pomyślała uczennica Cutt-Yma. - I tak nic nie odkryjesz, nie zdążysz.

Chisska przez godziny obserwowała z ukrycia jak Lady Sith używała co i rusz nowych zaklęć, od czasu do czasu torturowała wieśniaków dla wzmocnienia aury Ciemnej Strony Mocy i... zapewne dla własnej przyjemności. To wszystko było strasznie nużące, Aye'asha'ee musiała użyć sporo samokontroli by niezasnąć. - Matko, jesteś straszną nudziarą. - Ironicznie westchnęła w którymś momencie Aye'asha'ee. Lecz ,,ofiara'' nie wydawała się znużona. Wręcz przeciwnie tryskała energią. Była tak ograniczona, że naprawdę te badania prowadzące do niczego wydawały jej się szalenie interesujące.

W końcu Cyn'tion'avi skończyła i ruszyła ku wyjściu jaskini. Aye'asha'ee wiedziała, że jest już od niej silniejsza. I mądrzejsza. Wiedziała, że pokona matkę. Tak podpowiadała jej Moc. A Ona się nie myli, prawda? W końcu Aye'ashe'ee jest Sith'ari. Najpotężniejszą z Sithów. Gdy Cyn'tion'avi dotarła do postaci w szatach Inkwizytora Sithów zawachała się. Aye'asha'ee uśmiechęła się i zdjęła swój kaptur. Obserwowała jak matka, widząca zaledwie dziecko, nabiera pewności siebie.
- Nie wiem kim jesteś - przepuść mnie i wynoś się stąd! To jest mój teren! - Krzyknęła i zrobiła kilka kroków ale intruz w ogóle się nie poruszył, tylko patrzył się na nią tymi swoimi czerwonymi ślepiami. - Ogłuchłaś akolitko?! Wynoś się! - Ryknęła Cyn'tion'avi lecz i tym razem nie zrobiło to żadnego wrażenia na młodej Sith. Chwilę później dało się słyszeć ciche, ziemne pozbawione jakichkolwiek uczuć słowa padające z ust intruza.
- Zaraz zginiesz więc może powiedz mi kto jest moim ojcem?
- Kto jest co? O czym ty bredzisz? - Cyn'tion'avi zaczęła powoli wyciągać dłoń po miecz świetlny. - Żałosne i to ma być Wiedźma Sithów? - Pomyślała Aye'asha'ee, zaś na głos wypowiedziała.
- Och, matko, o niczym nie wiesz? - Udała przejęcie.
Następne wydarzenia odbyły się dosłownie wciągu kilku sekund. Lady Sith zapaliła miecz świetlny i skoczyła w stronę Aye'asha'ee. W powietrzu wolną ręką przywołała błyskawice Mocy, które posłusznie pomknęły w stronę niechcianej kobiety. Młoda Chisska tylko się uśmiechnęła. - Błyskawice Mocy, Lady nie mogła użyć niczego bardziej błachego. - Pomyślała. Podniosła swoje ręce i odparła atak. Jaskinie rozświetliło niebieskie światło z przerażających błyskawic. Cyn'tion'avi upadła na ziemie ale jakieś 150-200 metrów dalej od miejsca, w którym wyskoczyła do góry.
- Jesteś potężna.
- Zdziwiona, matko? - Aye'asha'ee wydawała się bawić całą tą sytuacją.
Cyn'tion'avi zaatakowała młodą mieczem świetlnym. Uczennica Cutt-Yma korzystała jeszcze z treningowego miecza świetlnego (korzystała to i tak zbyt dużo powiedziane) więc aby odeprzeć atak musiała użyć także swojego umysłu. Korzystała z Ciemnej Strony, używała magii by wzmocnić swój miecz i odeprzeć matkę od siebie. Lecz ta w tym czasie wolną ręką ponownie uderzyła błyskawicami Mocy. Ciszę przerwał niewyobrażalny wrzask Aye'ashe'ee.
Wyładowanie Mocy trafiło prost w twarz adeptki. Kiedy ponownie się podniosła połowa jej twarzy była spalona. Cyn'tion'avi była szczęśliwa, atak się udał. Ona była górą. Wiedziała, że zaraz zabije to dziecko. Ale jej ciekawość wygrała nad rozwagą. Chciała wiedzieć czemu to dziecko, ta adeptka nazwała ją matką. Wystarczyła jej chwila zawahania aby Aye'asha'ee to wykorzystała mimo palącej rany na twarzy udało jej się zebrać tyle energii by odepchnąć matkę od siebie. Wywołała przy tym lekkie trzęsienie ziemi, które wywołało rozpadnięcie się stropu jaskini. Upadające części głazów przygniotły starszą Sith. Aye'asha'ee podchodząc do niej podniosła jej miecz świetlny.
Złota, starannie wykonana rękojeść zdobiona była pięknymi żłobieniami. Adeptka przypięła go sobie do pasa.
- Dziękuje Ci matko za miecz świetlny. Jest piękny.
- O... o... o czym ty mówisz? - Wyspała Cyn'tion'avi, która ledwo łapała oddech.
-  Zamknij się! - Wrzasnęła młoda Chisska. - Dziewięć lat temu pod Kaas urodziłaś dziecko. Córkę. Mnie. Teraz ja Ciebie zabiję. Gotowa? - Każde słowo wypowiadane tryskało zadowoleniem.
- Ale... ty miałaś... miałaś być...
- SŁABA? Któż ci to powiedział? - Aye'asha'ee spacerowała teraz w tą i z powrotem przed uwięzioną kobietą. - Jaki Sith taka przepowiednia. A teraz nazwisko mego ojca.
Cyn'tion'avi nie odpowiedziała, plunęła tylko krwią w stronę córki. Aye'asha'ee strzepnęła plwocinę  z buta i sięgnęła po Moc. Nie jedna, ani też pięć błyskawic ale cała ich seria zalała przez ułamek sekundy jaskinię. Wszystkie wycelowane były w jedną osobę.
- Nazwisko! - Nacisnęła młoda Chisska kiedy wszystko się skończyło. Cyn'tion'avi ledwie już żyła, głośno sapała, próbując oddychać.
- Mandalorianin.... imieniem Ce'lirru z klanu Monk.
- Człowiek? - Zdziwiła się Aye'asha'ee.
- Chiss.... - Cyn'tion'avi już tylko mamrotała.
To wszystko co chciała wiedzieć. Teraz została już tylko przyjemność. Aye'asha'ee wdarła się do umysłu matki. Osłabienie starszej Sith tylko jej pomogło w tym. Młoda Chisska zrobiła coś wręcz banalnego - nakazała ciału matki zaprzestać oddychania. Grymas, który pojawił się na jej twarzy był dla Aye'asha'ee bezcenny. To była jej zemsta.
- Nie bierz tego do siebie matko, chociaż nie... weź! - Zaśmiała się chłodno i Lady Sith umarła.

Aye'asha'ee długo stała nad ciałem Lady Cyn'tion'avi. W między czasie nawet wyświetliła dane ze swojego prywatnego datapadu. Na ekranie wyświetlała się teraz taka o to lista:
  • Illian'lum'ee
  • Cyn'tion'avi
  • Ce'lirru Monk
  • Cutt-Ym


Minęła godzina, potem druga... W końcu usłyszała hałas, odwróciła się w jego kierunku. Do jaskini wpadł przedstawiciel gadziego gatunku Dashade. Widać sługa Cyn'tion'avi, który zmartwiony zaczął szukać swej pani. Aye'asha'ee nigdy nie widziała takiego okazu z bliska. Wiedziała jedynie, że niektórzy Sthowie używają ich do ,,brudnej roboty''. Dashade zaczął wyć. Niezrozumiały bełkot dla młodej Chisski. Użyła odrobinę Mocy i to co mówi ten gad stało się jasne.
- .... moja pani, Cyn'tion'avi.... coś Ty zrobiła dziecko! - I sięgnął po swój masywny miecz aby zadać cios Aye'asha'ee.
- STÓJ POTWORZE! - Wrzasnęła. Bestie chyba zszkokowała reakcja adeptki Ciemnej Strony ponieważ się zatrzymał na chwilę. - Jestem Aye'asha'ee, córka Cyn'tion'avi i twoja nowa pani. - Wyjęła miecz świetlny matki i zapaliła go. - Czy rozumiesz to bestio?
Dashade opuścił głowę na znak pełnego poddania się woli nowej pani.
- Dobrze, dobrze.... a teraz wyrwij jej serce. - Rozkazała oschle. Po czym użyła Mocy by więcej głazów spadło ze sklepienia i zasypało całkowicie Cyn'tion'avi. Pogrzebana na zawsze.

Wychodząc z jaskini Aye'asha'ee i Dashade skierowali się ku niewielkiej chatce. Byłym domu Chisski, gdzie zabiła tą, którą uważała przez pierwsze lata życia za matkę. Chissce zależało by przechowywać wszystkie serca w jednym miejscu. To było najlepsze. Najbezpieczniejsze.
Przechodząc nieopodal rzeki Aye'asha'ee ujrzała swe odbicie.  rany na połowie twarzy wyglądały naprawdę paskudnie.
- Nie uleczę tego w pełni, Cutt-Ym nie da się nabrać. Wyda się. Muszę przyśpieszyć moje plany...
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Sro Maj 06, 2015 2:30 am

Od śmierci Lady Cyn'tion'avi minęły zaledwie trzy godziny. Aye'asha'ee dotarła w tym czasie do domu Illian'lum'ee i ukryła kolejne serce, które dzięki rytuałowi Potęgi Krwawego Serca będzie miało dać jej dodatkową moc i ochronę przed wrogami. Teraz młoda chisska starała się korzystając z Mocy ukryć najlepiej jak to można efekt spalonej skóry na twarzy. Po kolejnej nieudanej próbie warknęła sama do siebie - Stang! Tego nie da się wyleczyć!


Właśnie w tej chwili jej prywatny komunikator zabrzęczał. Mogło to oznaczać tylko jedno. Bagienny ślimak ją wzywał. Chissańska adeptka Ciemnej Strony nie śpiesząc się mocno naciągnęła na twarz kaptur, ukłęknęła i wkońcu wcisnęła przycisk na holokomunikatorze. - Mój Panie?
- Nareszcie! Ile mam czekać na ciebie? Naucz się w końcu szacunku do swego Mistrza, uczniu. - Skrytykował chisskę już na starcie.
- Wybacz mi, Mój Panie. Ja ciebie szanuję, naprawdę. Wybacz mi Panie tę niepotrzebną zwłokę. - Aye'asha'ee grała, mówiła dokładnie to co Cutt-Ym chciał usłyszeć. On musiał w niej widzieć nieszkodliwą i potulną uczennicę.
- Nieważne, nieważne. Za standardowe dwie godziny wylatujemy na Nar Shaddaa, przybądź do moich komnat w ciągu pół godziny, zrozumiałaś? - Starszy Sith zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo, jego uczennica nauczyła się już odczytywać znaczenie takich drobiazgów. Cutt-Ym był zdenerwowany, a to oznaczało, że jego irytacja może znaleźć ujście na jej twarzy i brzuchu i... każdym miejscu jakie pięści Cutt-Yma uderzą w ślepej furii nienawiści. Musi zachowywać się ostrożnie. Bardzo ostrożnie.
- Już idę, Mistrzu. - Odczekała klękając aż jej mistrz się rozłączył. Po czym wstała i wraz ze swoim nowym sługą, prawdziwym Dashade skierowała się do miasta Kaas. Ale nie po to by wyruszyć z Cutt-Ymem na księżyc przemytników. O nie, wyruszyła tam by zrealizować kolejny punkt swojego Planu.  

Gdy chissańska uczennica weszła do gabinetu swojego mistrza ten, jak zwykle, siedział na swoim fotelu niczym władca i obserwował wszystko z wysokości. - Cóż, musi sobie jakoś wynagrodzić wątłą potęgę. - Przeszło jej przez myśl.
- W końcu! Swoim powolnym trybem życia nie podkreślasz tego szacunku, który podobno do mnie czujesz. Gdyby nie fakt, że Mroczna Rada przydzieliła nam specjalne zadanie to bym cie nauczył punktualności! - Wydarł się starszy mężczyzna.
- Zadanie na Nar Shaddaa, panie? - Aye'asha'ee stwierdziła, że lepiej puścić groźbę mimo uszu, narazie.
- Tak, mamy uciszyć pewnego hutta, który stał się niewygodny dla Imperium.
- Ale mój Panie, czy to nie jest zadanie dla Imperialnego Wywiadu? - Udała zaciekawienie
- Może, ale Rada zleciła to nam więc wyruszamy za dwie godziny. - młoda chisska zastanowiła się przez chwilę. Analizowała czy to aby na pewno jest dobra pora by działać a może warto byłoby jeszcze chwilę poczekać. Cutt-Ym nie widział jeszcze jej twarzy, ale była to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później ujrzy jej nowe oblicze i będzie zadawał pytania, niewygodne pytania. Adeptka wstała z kolan, zaczerpnęła odrobinę powietrza w swe płuca i rzekła.
- Niestety, mój Panie. Mam na dzisiejszy dzień inne plany. Będziesz musiał przełożyć wyjazd. - I wyjęła spod szaty miecz świetlny swojej matki. Mina Sitha była nie do opisania, Aye'asha'ee miała zapamiętać ten widok do końca życia.
- Coś ty powiedziała? Kim jesteś byś mogła podważać mój rozkaz, Ty Bantha pudu! - Wydarł się. Aye'asha'ee włączyła do życia swój miecz świetlny, jej mistrz wyglądał jak komik, szczęka mu opadła, a oczy wyraźnie zaczęły wychodzić z oczodołów. Chwycił za swój antyczny miecz Sithów, który niegdyś należał do Marki Ragnosa, przynajmniej według Cutt-Yma. Chisska aż się uśmiechnęła na widok tego antycznego nic niewartego kawałka metalu. Przewidziała, że będzie chciał walczyć tym swoim antykiem. Przygotowała się na to. Podwójnie. Sith skoczył z rykiem na swoją byłą uczennicę. Podniósł wysoko nad głowę miecz Ragnosa. Aye'asha'ee użyła biegu wspomaganego Mocą by w ułamku sekundy znaleźć się po drugiej stronie gabinetu Lorda Sithów. Mając chwilę do kontaktu z byłym mistrzem zaczęła mamrotać pod nosem w starym sithańskim języku zaklęcia. Słychać się dało głośne uderzenia miecza o kamienną posadzkę. Cutt-Ym trzymał go oburącz lecz nie mógł go podnieść.
- Naprawdę myślałeś, że jestem taka głupia, mój panie? - Zadrwiła. - Naprawdę myślałeś, że się nie przygotowałam? To będzie łatwiejsze, niż myślałam. Bestio! - Wezwała swego nowego sługę. Dashade wleciał zawołany z ogromnym mieczem w łapie i rzucił się na sitha. Cutt-Ym porzucił swój miecz i odparł atak ale nie bez wysiłku. Starcie z potworem skończyło się mocnym uderzeniem o ścianę. Wezwał poprzez Moc swój stary miecz świetlny i chciał zaatakować ale nie mógł. Upadł na kamienne schody. Ledwie zipał. Spojrzał na chisskę, a ta w dalszym ciągu mamrotała w niezrozumiałym języku zaklęcia.
- Coś ty mi zrobiła? - Zagrzmiał resztką sił.
- Och panie... to jest mały rewanż za wszystkie te lata bycia twoim popychadłem, twoją marionetką. Dość tego. Teraz nastanie mój czas, a ty mistrzu umrzesz. - Odsłoniła po tych słowach twarz i uśmiechnęła się.
- Jak ty... skąd...
- Moja twarz? Och to tylko pamiątka po mojej kochanej mamusi. - Odparła słodkim wręcz głosem.
- Ale... ty.... ty jesteś słaba, nie masz prawa mnie pokonać. Nie masz prawa! - Wrzasnął. Aye'asha'ee pomyślała, że chyba czas kończyć zabawę póki krzyki tego durnia nie ściągnął na nią połowę sithów z stolicy Imperium.
- Och i znowu jesteś w błędzie ślimaku bagienny. Zawsze byłeś ograniczony. Widziałeś tylko ułude potęgi jaką posiadałeś. A ja obserwowałam ciebie, uczyłam się i wykorzystywałam słabości. - Spojrzała na falsyfikat antycznego miecza. - Chyba się już domyślasz, że twoja broń sterowana jest przez moją magię. To był jeden z moich podstępów. Na Koribban przybyliśmy po potęgę dla mnie, ty dostałeś ochłapy ,,Mistrzu''.
- Czego tam szukałaś? - Zaciekawił się.
- Och, chyba mogę ci powiedzieć już teraz. I tak umrzesz. Szukałam prawy, prawdy o sobie. Jestem Sith'ari! Pani wszystkich Sithów. Najpotężniejsza!
- Sith'ari? Może i jesteś potężna ale nie dorównuje nikomu z Mrocznej Rady, a tym bardziej Imperatora! Cokolwiek odnalazłaś na Koribban to źle to odczytałaś. Jesteś za słaba by być najpotężniejszą.
- ŁŻESZ! Ale to nie ma już najmniejszego znaczenia. Najbardziej jednak jestem dumna z planu, który wdrożyłam długo przed Koribban. Twoje osłabienie to sprawka synoksa, podawałam ci go przez wszystkie te lata.
- Blefujesz! - Przerwał jej. - Wyczułbym synox. Moc by mnie ostrzegła poza tym jeśli faktycznie podajesz mi go od lat już dawno powinienem nie żyć.
- Och, znowu mnie nie doceniłeś. Po raz ostatni. Synox podawany w mikroskopijnych dawkach nie jest śmiertelny. Przynajmniej nie od razu. Odkłada się w układzie pokarmowym otruwanego i czeka. Czeka na sygnał. Właśnie go wysłałam. Przez te lata odłożyło się całkiem sporo trucizny w twoim organizmie. I to jest prawdziwa potęga Sithów, a nie ta twoja brutalna siła. - Zwróciła się teraz do swego sługi. - Zabij!
I na rozkaz Dashade skręcił kark Lordowi Sithów.

Niecałą standardową godzinę później w gabinecie Lorda Cutt-Yma panowało wielkie zamieszanie. Słudzy Mrocznego Zakonu próbowali doprowadzić całe pomieszczenie do ładu, zetrzeć hektolitry krwi z posadzki. Aye'asha'ee stała z boku z jednym Sithów. Miała już na twarzy jedną z rytualnych masek Sithów z prywatnej kolekcji Cutt-Yma. Po ostatnich wydarzeniach chciała ukryć swoją twarz, ukryć prawdziwą tożsamość. Już nikt więcej nie będzie miał zaszczytu oglądania jej twarzy.
Towarzyszący jej Sith to był nikt jest jak Darth Marr, członek Mrocznej Rady, który wyjaśniał śmierć Cutt-Yma.
- Mroczna Rada powinna być mi wdzięczna. - Oznajmiła.
- Czyżby?
- Owszem, uwolniłam was od ciężaru pozbycia się Cutt-Yma. Ten ślimak bagienny był zbyt słaby by żyć. Musiał umrzeć, na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. - Wyjaśniła znudzonym głosem. Marr mierzył ją wzrokiem przez dłuższą chwilę.
- Ale czemu tak brutalnie? Czyżby Kodeks Sithów mówił teraz coś o byciu zwierzęciem? - Dopytywał Marr.
- Och, mój Dashade był głodny. Miałam mu odmówić smakołyka?
- Twój Dashade? - Aye'asha'ee udała, że słyszy zaczepnego pytania.
- Skoro teraz uwolniłam Galaktykę i was od tego durnia oczekuje jego tytułu.
- Jego tytułu? Dziecko nie bądź śmieszna, jesteś tylko uczenicą...
- Która zabiła swego mistrza, jak prawdziwy Sith. Wiesz o tym. Wiesz, że mam rację.

Wieczorem tego samego dnia Aye'asha'ee skierowała się ku porcie kosmicznym by wyruszyć na Nar Shaddaa. Lecz nie po to by ścigać hutta. Chciała znaleźć łowce nagród. I nie wyruszyła jako uczennica. Nie, od tego dnia nosiła tytuł Lady Sith.
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Col'sheer'ee Sob Maj 23, 2015 11:52 pm

Niezależnie od pozycji, rasy, płci, wieku i ilości kredytów na koncie każdy ma jakąś słabość. Jedną, czasem najdrobniejszą, rzecz, która całkowicie może zniszczyć dotychczasowe życie. Lady Aye'asha'ee wiedziała o tym doskonale. Od najmłodszych lat uczyła się jak wpływać na humanoidy, wywierać na nich presje by potem móc zmiażdżyć całkowicie ich umysły. Nie zawsze korzystając z Mocy. Wiedziała o tym, a jednak gdy jako dziesięciolatka, świeżo upieczona Lady Sith, przybyła na Nar Shaddaa by zrealizować kolejny punkt swojego Planu zdobycia absolutnej władzy poddała się słabości, na która, jak sądziła, była zbyt inteligentna i potężna.

Chissańska Sith miała w nawyku poznanie swojej przyszłej ofiary. I tak było tym razem. Ce'lirru Monk. Ojciec. Obserwowała tego Mandalorianina z ukrycia przez pewien czas. Poznała jego styl życia, upodobania i słabości. Z lekkim rozbawieniem (co było dla niej jeszcze strasznie irytujące) obserwowała jak jej ojciec chadza do kasyn i wygrywa niesamowite góry kredytów. - Niesamowite, że nikt jeszcze nie przyłapał go na oszustwie. - Podsumowała pewnego razu gdy Ce'lirru wyszedł z kolejnego kasyna w świetnym humorze.
W którymś momencie musiała przyznać, że obserwowanie jego życia fascynuje ją. To było nie dopuszczalne. Wielka Lady Sith miała słabość, którą można było ją kontrolować. Aye'asha'ee musiała to zmienić. Musiała uwolnić się spod tej władzy i odzyskać kontrolę nad swoim życiem. To było konieczne by zrealizować Plan. Jednak Aye'asha'ee nie chciała (a przynajmniej tak twierdziła sama przed sobą) zabijać tego wojownika, którego życie tak ją pasjonowało.
Postanowiła, że Ce'lirru Monk będzie pod stałą obserwacją. Cały czas. Lady Sith wróciła na Korriban powierzając tą pracę zaufanym szpiegom. Zostanie zabity jeśli okaże się, że jego osoba zagraża realizacji Planu. Zabije go wtedy bez mrugnięcia okem. Wiedziała o tym. Aye'asha'ee miała, dzięki temu, pod kontrolą swoją słabość, a sama mogła piąć się dalej po szczeblach kariery w Imperium oraz realizować kolejne punkty Planu.

***************************************************************************************************************************************

Lyn była zieloskórą Twi'lekanką. Służyła u Mandalorianina Ce'lirru Monk już przeszło trzydzieści lat. Przez całe życie zmuszana była do wielogodzinnych tańców dla uciechy swojego pana, usługiwania jemu i jego gościom, a także uprawiania seksu w przeróżnych kombinacjach. Regularnie jej pan korzystając z pięści uzbrojonych w rękawice od zbroi bił ją po twarzy, brzuchu. Uderzał gdzie tylko mu się podobało. Czasem, gdy Lyn zwijała się już na podłodze z bólu, Ce'lirru kopał ją po żebrach. Złamania, krwotoki wewnętrzne było codziennością w służbie u Chissa.
Często przez łzy bólu i upokorzenia Lyn modliła się do do swoich bogów o szybką śmierć. Tylko po to by więcej nie musieć znosić widoku i dotyku swojego pana. Większość istot, które modliły się o koniec swojego żywota nie miała tego naprawdę namyśli. Jednak Lyn była pod tym względem wyjątkiem. Chciała umrzeć i była na to przygotowana. Żyła dla innych dziewczyn przeróżnych ras, które były młodsze, mniej doświadczone i potrzebowały wsparcia by przeżyć ten koszmar przy zdrowych zmysłach. Jednak Twi'lekanka wiedziała, że od służby u Monka nie było innego ratunku niż śmierć. Jeszcze żadna kobieta nie dożyła takiego wieku by zostać zwolnioną ze swoich obowiązków. Jednak Lyn nie mogła znać przyszłości, która miała nieść ze sobą odmienienie jej losu.

***************************************************************************************************************************************

Zaledwie szesnastoletnia Miralianka trafiła na zupełnie obcą planetę (a może księżyc?). Z tego co się zorientowała to było to skupisko istot, które raczej starały się ukryć. Mordercy, złodzieje, gangsterzy... to dla nich to miejsce było azylem chroniącym przed wymiarem sprawiedliwości Republiki Galaktycznej, czasem też przed Imperium Sithów. Oprawca Elphal Rish, bo tak nazywała się owa szesnastolatka, należał właśnie do tej grupy. Ubrany od stóp do głów w czarną zbroję porwał ją po prostu z domu rodzinnego na Alderaan do tej nory.
W posiadłości porywacza było pełno kobiet różnych ras. Jednak Elphal starała się trzymać z daleka od wszystkich. Płakała cały czas tęskniąc za rodzicami i za jej młodszą siostrzyczką. Jednak pewna Twi'lekanka o imieniu Lyn zajęła się nią. Opowiedziała jej, że teraz jest własnością chissańskiego Mandalorianina o imieniu Ce'lirru Monk. - Jak to własnością? Rozporządzenia Republiki...
- Jesteśmy na Nar Shaddaa. Księżycu przemytników i Huttów. Rozporządzenia Republiki tu nie obowiązują. - Przerwała jej Lynn.
Panna Rish sama sobie się dziwiła, że tak dobrze przyjęła, tak drastyczne i do niedawna nie do pomyślenia, informacje o swoim nowym położeniu.
- Nasz pan jest niezwykle okrutny El. Musisz być przygotowana na spełnianie każdej jego zachcianki i przyjmowanie fizycznych kar kiedy tylko nasz pan tego zechce. - Spokojnie informowała starsza Twi'lekanka.
- Nawet gdy nie zasłużę? - Dopytywała nastolatka. Wydawało jej się, że Lyn prawie się uśmiechnęła.
- To jemu nie przeszkadza. Jesteśmy do spełnienia jego zachcianek. Wszelkich zachcianek.

W noc po tej lekcji Elphal nie mogła spać. Przewracała się przez całą noc zastanawiając się czy Lyn powiedziała jej prawdę. Czy rzeczywiście teraz jej los będzie aż tak straszny jak to przedstawiała Lyn. Do tej pory jej życie było prawdziwą sielanką. Rozpieszczona przez bogatego ojca, jedynie o czym myślała to o chłopakach, imprezach w najlepszych klubach na Alderaan i ciuchach. Tak, uwielbiała się stroić. Nieraz jechała na Coruscant czy Korrelię po najlepsze i najdroższe kreacje dostępne w Republice.
A teraz bała się. Naprawdę, pierwszy raz w życiu była przerażona. Nie miała pojęcia co czeka ją następnego dnia. Ile bólu, ile łez. Jednak gdy tak przewracała się nerwowo przez tyle godzin postanowiła jedno - nie podda się. Nie ulegnie gangsterowi. Przeżyje to tylko po to by wrócić do mamy i taty, których tak bardzo kochała.

***************************************************************************************************************************************

- Młoda, głupia i naiwna. Długo tu ten dzieciak nie wytrzyma. - Powiedziała sama do siebie Lyn po wprowadzeniu nowej dziewczyny, Rish, do życia w apartamentach Ce'lirru Monka. - Nie dostosuje się. Nie da rady..
W Elphal było coś co wyróżniało ją z wszystkich dziewczyn w haremie Chissa. Martwiło ją to. Miała niejasne przeczucie, że będzie musiała zapłacić wysoką cenę za ten fakt. Wszystkie będą musiały zapłacić.

Gdy tak rozmyślała nawet nie zauważyła, że Vik, inna Twi'lekanka podeszła do niej. - Lyn jak się ma ta nowa?. Zapytała przechodząc prosto do sedna.
- Cóż... to dzieciak. Nie wiem po co pan ją tu przyprowadził. Nic nie umie, do tej pory żyła na wysokim standardzie. Mam wrażenie, że myśli, że to tylko zabawa, że za tydzień wróci do mamusi, do domu. Umrze z wycieńczenia lub podczas próby ucieczki. - Vik przez dłuższą chwilę mierzyła wzrokiem swoją przyjaciółkę w niedoli.
- Może się mylisz co do niej. Większość z nas zanim tu trafiła tu z lepszych miejsc. Dużo lepszych.
- Będzie lepiej dla niej i dla nas wszystkich jeśli masz rację Vik.

Vik już nie odpowiedziała skierowała się w stronę prywatnych pokoi pana. Widać wezwał ją.

***************************************************************************************************************************************

Starsza córka Xinta Rish właśnie się położyła na łóżku w swoim maleńkim pokoiku. Tego dnia Ce'lirru Monk, jej porywacz, jej pan i władca, wezwał ją po raz pierwszy do swoich prywatnych pokoi. Bez rozkazu nie można było tam wchodzić. Nikomu.

Po każdej ze swoich wypraw Ce'lirru Monk wzywał wybraną przez siebie dziewczynę. Czasem dwie albo trzy. Zawsze jednak oczekiwał przyjemnie spędzonego czasu. Elphal wiedziała, że to wiąże się z zbliżeniem fizycznym. Wszystkie niewolnice były do tego przyzwyczajone, jednak dla młodej Miralianki to miała być nowość. Elphal, mimo bycia rozrywkową, tak naprawdę rozkapryszoną nastolatką, córką bogatego kupca, nigdy nie... Elphal była dziewicą i przerażała ją myśl zbliżenia się do swojego oprawcy, do którego nic, prócz pogardy i strachu, nie czuła.
- Tatusiu, kiedy ja wrócę do domu? Ja chcę do domu, boję się! Będę już grzeczna. Obiecuję, Tatusiu zabierz mnie stąd. - Pytała retorycznie płacząc w łóżku poprzedniej nocy.

Idąc do komnat Ce'lirru kolana uginały się pod jej własnym ciężarem. Ubrana została w bardzo skąpe, bogato ozdabiane, złote bikini, które wyśmienicie pasowało do jej oliwkowej skóry. Lyn odprowadziła nastolatkę, jej wzrok przy krótkim życzeniu ,,powodzenia'' był niesamowicie smutny. Nie było to pocieszające dla Elphal. Po przekroczeniu drzwi wzięła głęboki wdech i uświadomiła sobie, że musi poddać się temu co ma nastąpić. Nie była w stanie się temu przeciwstawić. Nie, jeśli chciała to przeżyć.
Gdy tylko otrząsnęła się ze swoich przemyśleń zwróciła uwagę, że prywatna część apartamentu Mandalorianina była bardzo obszerna, bogato zdobiona. Po prostu piękna. Widać było, że jej właściciel nie szczędzi kredytów na życie w luksusie (czy aby na pewno bogactwa, którymi się otaczał były kupowane? czy może kradzione?). Bardzo różniły się od części przeznaczonej dla niewolnic.

W końcu Elphal stanęła na progu odświeżacza. Nigdy jeszcze w życiu nie widziała tak dużej powierzchni odświeżacza. Nawet w rodzinnym domu. Pośrodku pomieszczenia była duża wanna, w której siedział on. Ce'lirru Monk. Właściwie to jego widok zaskoczył Miraliankę. I to bardzo. W wannie siedział mężczyzna w średnim wieku z fikuśną fryzurą - jego głowę zdobił dość długi, czarny irokez oraz zakręcone baczki. Dość nietypowo jak na przedstawiciela wieku średniego. Mandalorianin był gruby i pomarszczony. Jednak to co Elphal zszokowało to jego niebieska skóra i czerwone oczy. Szybko przeszukała w głowie znane sobie rasy żyjące w Galaktyce i nie znalazła odpowiednika.
- Na co się gapisz, co? - Zapytał zachrypłym głosem. Elphal dopiero wtedy uświadomiła sobie, że gapi się na niego z szeroko otwartymi ustami. - Czyżbyś nigdy wcześniej nie widziała niebieskich ludzi? - Elphal mogłaby przysiąc, że Mandalorianin uśmiechnął się.
- Wybacz, mój panie. - Wbiła wzrok w swoje stopy zgodnie z zaleceniami Lyn. - Czym mogę ci służyć, mój panie?
- Hmmm... przydałby mi się masaż moich starych ramion. - Elphal podeszła do swojego oprawcy, usiadła i zaczęła masować niebieską, chropowatą skórę. Jej pan wydał dość długi pomruk zadowolenia. - Jestem Ce'lirru z klanu Monk. I jestem rasy Chiss. Wy tam w Republice, nie znacie mojej rasy, no nie?
- Nie, mój panie.
Ce'lirru Monk nie dotknął nawet kobiety. Tylko rozmawiali. O dotychczasowym życiu Elphal, jej rodzinie, marzeniach. Mandalorianin chciał wiedzieć o niej wszystko. A jego zainteresowanie nie wydawało się udawane. Gdy wychodził z wanny natychmiast się okrył by nie wprawić w zażenowanie swojego ,,gościa''. Miralianka nie rozumiała. Lyn zupełnie inaczej przedstawiła jej ich pana. Jako potwora, bestie, a nie inteligentną, spragnioną rozmowy osobę.

- Nie było źle... właściwie to było całkiem udane popołudnie. - Pomyślała Miralianka układając się wygodnie na łóżku i zasypiając bez problemów pierwszy raz od wielu dni, a może i nawet tygodni.

***************************************************************************************************************************************

Lyn, niewolnica Ce'lirru Monka, która służyła u niego najdłużej z obecnych dziewczyn, przyglądała się z boku wszystkiemu. Gdy tylko Elphal opowiedziała jej o swoim popołudniu z ich panem Twi'lekanka nie mogła uwierzyć. Leku drgały jej z niedowierzania. Ich pan zainteresował się niewolnicą. Chciał wiedzieć co lubi, czym się interesuje. To było do niego niepodobne. Co w tej zielonej Miraliance było takiego, że Ce'lirru Monk był nią tak zainteresowany? Twi'lekanka zabroniła nowicjuszce opowiadania o tym co się wydarzyło w odświeżaczu ich pana. - Dziewczyny nie mogą wiedzieć, jeszcze nie teraz. To może tylko wzbudzić zazdrość, przemoc... a on nas wtedy ukarze. Jeśli to jest prawda... musimy czekać. - Powiedziała Lyn do siebie jak tylko została sama.

Lyn dalej obserwowała wszystko. Ich pan zapraszał coraz częściej Elphal, coraz rzadziej zapraszał więcej niż jedną dziewczynę naraz. Właściwie zaprzestał tych praktyk. Niewolnice opowiadające jej historie z prywatnych apartamentów Chissa przestały mówić nie tylko o seksie ale też coraz rzadziej mówiły o przemocy jakiej dopuszczał się Mandalorianin wobec nich.

Mijały kolejne miesiące a życie w posiadłości Ce'lirru Monka zmieniło się nie do poznania. Przede wszystkim skończyły się pełne lęku, uwłaczającego seksu i przemocy spotkania niewolnic z ich panem. Chiss zaczął spotykać się tylko z Elphal. Lyn stwierdziła, że w całym tym czasie Miralianka zaakceptowała swoje położenie, nawet polubiła ten styl życia. A może nawet i pokochała swojego oprawcę.

***************************************************************************************************************************************

Mijały tygodnie, miesiące... lata. Dla Elphal życie dopiero teraz pokazało jej możliwości. Kto by pomyślał, że ona, młoda Miralianka, córka bogatego kupca z Republiki i on... stary, niewykształcony łowca nagród. Nawet nie wie kiedy się zaczęła w nim zakochiwać. To przyszło naturalnie. Rozmowy od zmroku do świtu, wycieczki na mniej cywilizowane planety. Wszystko to sprawiło, że w jej oczach bestia zamieniła się w księcia z Alderaan.
Jako mała dziewczynka kłóciła się z przyjaciółkami, która z nich wyjdzie za księcia ich ojczystej planety. Cóż, jej się nie udało. Ale nie żałowała. Wręcz przeciwnie. Jej życie kwitło. Była bardzo szczęśliwa i zakochana.

Szczęście jej było jeszcze tym wspanialsze gdyż widziała, że życie w haremie Ce'lirru Monka polepszyło się. Dziewczyny przestały być bity, a sam Chiss był jej wierny. Była tego pewna. Ufała mu i jeszcze nigdy nie dał jej powodów do zmiany tego.

Jakiś czas temu podczas wspólnego obiadu Ce'ika, jak nabyła w zwyczaju go nazywać, stwierdził, że ma jej coś do powiedzenia, ale najpierw musi coś wyznać.
- O co chodzi, Ce'ika? Co się stało
- Prawie półtora standardowego roku temu porwałem cię z domu rodzinnego na Alderaan. - Zaczął.
- Pamiętam tamtą noc. Wtedy pierwszy raz cie zobaczyłam i... cóż...
- Ale ja nie pierwszy raz Ciebie wtedy zobaczyłem.
- Że co? Co za osik chcesz mi wcisnąć? - Oburzyła się Miralianka.
- El'ika wybacz mi. - Wzrok Chissa był smutny. Nie uronił on łzy (czasem Elphan zastanawiała się, czy Chissowie mogą płakać), ale był bardzo smutny. - Twój ojciec i ja od lat robiliśmy interesy. Zawsze z dala od ciebie i... Ophoval, prawda?
Elphal była w ciężkim szoku, zabrakło jej języka w ustach, kiwnęła mechanicznie. Ce'lirru dalej ciągnął.
- Ale ja was dwie, zwłaszcza Ciebie, zawsze gdzieś zauważyłem. Choćby holozdjęcie. I to co Xint o was... o tobie mówił. Wszystko to sprawiało, że coraz więcej myślałem o tobie. Nawet podczas akcji.
- I CO?! Stwierdziłeś, że mnie kochasz więc zerwałeś przyjaźń z moim ojcem i mnie porwałeś?! - Elphal ryknęła.
- Nie... nie... to nie tak. El'ika, proszę cię. Xint nie był dobry. Może i był wspaniałym ojcem, ale wiele w swoim życiu przeskrobał. I nie tylko drobiazgów. - Elphal miała niepewną minę. Ręce założyła na piersi.
- W końcu interesy zaczęły źle iść. Xint źle oszacował ryzyko. Chciał to zwalić na mnie, ale ani Huttowie, ani ja się nie nabraliśmy... Musiałem cie ratować, musiałem cię porwać. Xint cie sprzedał by ratować siebie.
- O czym ty mówisz? Jak to sprzedał? - Elphal krzyczała przez łzy.
- Huttom. Chciał ratować swoją skórę, a ty byłaś w odpowiednim wieku by móc stać się niewolnicą Hutta.
- Nie... nie to nie możliwe. Ojciec taki nie był. Jasne, był biznesmenem. Miał wiele za skórą ale nie handlował z gangsterami. - Ce'lirru podniósł się i wyjął z sejfu jeden z holodysków, wrócił do stołu i podał go ukochanej.
- To są kopie dokumentów. Przykro mi, że ci to mówię. Ale chc... chce być z tobą szczery, zanim...
- Zanim co? - Przerwała mu gniewnie Miralianka.

Ce'lirru Monk oświadczył się Elphal. Miralianka długo nie wiedziała co odpowiedzieć. Wcześniejsze wyzwanie wytrąciło ją z równowagi. Jeszcze dwa dni wcześniej zgodziłaby się bez wahania. Ale teraz... Teraz sama już nie wiedziała komu ufać, co jest prawdą, a co jedynie ułudą. Kiedy tak zwlekała przez myśl jej przyszło, że za jej wahania odpowiedzą dziewczyny Lyn. Jednak nic takiego się nie działo. Mandalorianin nie wrócił do ,,tradycji'' zaproszeń do prywatnych komnat.

Mijały tygodnie, miesiące a Elphal nie miała pojęcia co ma zrobić. W końcu jednak stwierdziła, że nie jest już dziewczynką, którą łatwo manipulować. Jest już dorosłą kobietą, którą ciężko wodzić za nos. Musi zaufać sobie. Tego samego dnia Ce'lirru Monk i Elphal dokonali umowy ślubnej zgodnie z tradycją Mandalorian.

***************************************************************************************************************************************

Elphal tyle lat była już panią w apartamentach na Nar Shaddaa, tyle lat była żoną Chissa - Mandaloroianina, że nie potrafiła sobie wyobrazić innego życia. Była dumna z tego co osiągnęła w życiu, z tego kim się stała. Choć nie do końca wiedziała ile w tym wszystkim było jej zasługi, a na ile pomógł jej los.
Wprawdzie nie oddała wolności niewolnikom w rezydencji Monka, ale zrobiła co mogła by nadać swoim sługom tyle praw znanych z Republiki ile tylko mogła. Otrzymywali zapłatę za swoją pracę, kary cielesne odeszły w zapomnienie. Służba dostawała nawet wolne w przypadku choroby i aby odpocząć od swojej pracy. Wszystko to zawdzięczali pani Monk.

Tego popołudnia Lyn miała właśnie wolne. - Pracowała cały tydzień ciężko należy Ci się trochę odpoczynku. - Powiedziała jej Elphal kiedy wysyłała ją na odpoczynek. A mimo to Miralianka wybrała numer jej komunikatora żeby ją wezwać. Czuła się bardzo źle i była pewna, że tylko Lyn może jej pomóc. Zawsze mogła na niej polegać. Od pierwszego dnia pobytu w rezydencji.

***************************************************************************************************************************************

Lyn postanowiła wyjść ,,na miasto'' aby uczcić wolny dzień od służby. Zebrała trochę kredytów by móc zaszaleć w lepszych dzielnicach Nar Shaddaa. Kiedy popijała sobie mrożony kaff z dodatkiem alderańskiej brendy otrzymała wiadomość od swojej nerfodawczyni. ,,Lyn, przepraszam. Proszę przybądź. Pomóż mi.''
Twi'lekanka nie myśląc odstawiła drinka i w pośpiechu wybiegła z klubu. Mimo cen nieziemskich taksówek powietrznych wezwała jedną. Czas był najważniejszy. Jeśli jej Elphal ją wzywała to naprawdę potrzebowała pomocy. A Lyn oddałaby każdy swój kredyt by zapewnić bezpieczeństwo Elphal. To było coś w rodzaju wookańskiego długu życia.

Gdy dotarła do apartamentu Monków ruszyła wprost do pokoi zajmowanych przez przyjaciółkę. Nie zwracała uwagi na resztę służby, która witała się z Lyn i pytała co tu robi w wolny dzień. Twi'lekanka widziała tylko swój cel. Gdy dotarła do Elphal ta leżała naga nieprzytomna na łóżku. Pościel była cała we krwi. Dobiegła do niej i pogłaskała jej buzię. Miralianka oddychała, wolno z trudem, ale oddychała. Natychmiast wezwała Vik oraz droida medycznego, który był przydzielony tylko i wyłącznie dla Elphal.
Lyn i Vik robiły wszystko czego zarządał droid od swoich asystentek. Stwierdził, że ich pani jest w krytycznym stanie, że oboje stracili dużo krwi, ale coś podtrzymuje ich życie. Droid nie rozumiał tego stanu.
- Jak to ich? - Zapytały równocześnie obie Twi'lekanki.
- Elphal z klanu Monk jest w ciąży. - Oznajmił droid.

***************************************************************************************************************************************

Vik i Lyn po ciężkiej nocy spędzonej przy Elphal, kiedy to jej stan się ustabilizował obiecały sobie, że nie powiedzą nic przyjaciółce o tym incydencie. Nie chciały jej martwić, zwłaszcza, że nie wiedziały co to oznaczało, a także co było powodem złego stanu Miralianki. Wykasowały pamięć droidowi, spaliły pościel - zadbały aby nie było po tamtej nocy śladu. Wierzyły, że tak powinny zrobić.

Gdy Elphal się rozbudziła ze snu otworzyła oczy a przemęczone Lyn i Vik siedziały obok niej. Miralianka uśmiechnęła się do przyjaciółek, a one odwzajemniły uśmiech.
- Co... co... się stało? - Młoda dziewczyna od razu przeszła do sedna. - Co mi jest?
- Och nic takiego El'ika. nic takiego. - Zapewniła ją Lyn machając beztrosko ręką,
- Jesteś w ciąży El. W ciąży! - Vik nie umiała zatrzymać dobrej wiadomości zbyt długo. Elphal uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- W ciąży? Ce'ika zostanie buirem? - Ucieszyła się.
- Tak, o ile będziesz dbać o siebie. - Poważnie odpowiedziała jej Lyn, po czym dodała - Czyli koniec z całonocnymi orgiami z najbogatszymi mieszkańcami Nar Shaddaa. - I mrugnęła okiem.

***************************************************************************************************************************************
Lady Aye'asha'ee wygodnie siedziała na swoim fotelu na Korribanie. Chisska nadal nosiła swoją maskę - nie zdejmowała jej, przynajmniej publicznie, prawie od siedmiu lat, od czasu pojedynku z jej ,,Mistrzem''.
Jej gabinet był udekorowany z dominacją barw Sithów - czerni i czerwieni, ściany ozdobione były artefaktami. Część z nich zabrała zabitym Lordowi Cutt-Ymowi oraz Lady Cyn'tion'avi. Jednak sporą część sama zdobyła na swoich licznych wyprawach. Chisska uwielbiała wszystko co dotyczyło kultury Sithów - im starsze, im jego historia była ciekawsza, tym miało dla niej większą wartość. Aye'asha'ee świetnie czuła się otoczona tymi wszystkimi artefaktami, Ciemną Stroną, bycie na Korribanie. Tak wiele przez te wszystkie lata się zmieniło. Z zastraszonej, małej dziewczynki wyrosła na dorosłą, potężną kobietę, przed którą drżała cała Galaktyka. Cała, calutka... a ci, którzy jeszcze nie drżeli powinni i będą. Niedługo się o tym przekonają. Moc podpowiadała jej, że przeznaczenie jest blisko.

Na oparciu fotela Sith'ari zapiszczał datapad. Mimo, że niecierpliwie na to czekała, Chisska podniosła urządzenie powoli, jakby od niechcenia i otworzyła najświeższy raport dotyczący Ce'lirru Monka, jej ojca. Czytając rzeczowy tekst Aye'asha'ee była coraz bardziej zdenerwowana, coraz bardziej niespokojna.
-CIĄŻA? To niemożliwe! - Wrzasnęła. Wstała z fotela i zaczęła krążyć po gabinecie. -Kim jest ta Rish? Co to za dziwka? - Wydarła się.
Lady Aye'asha'ee wiedziała, że jeśli ten stary Mandalorianin pozwolił na to by niewolnica zaszła w ciążę i pozwolił jej żyć to nie może mu być obojętna. A to może wprowadzić pewne komplikacje w realizacji Planu. Aye'asha'ee kipiała wręcz nieopisana wściekłością. Podniosła zabytkową wazę, która stała w pobliżu i cisnęła z całej siły przez całą długość gabinetu i krzyknęła. Wciąż krzyczała, tak głośno, że musiała wspomóc się Mocą. Większość Sithów, którzy przebywali w tym czasie w Akademii była przyzwyczajona do wrzasków tej przewrażliwionej histeryczki, która wszystko co robiła musiało być wcześniej zaplanowane. Aye'asha'ee wiedziała, że większość członków Zakonu Sithów ma takie zdanie o niej. Nawet ją to cieszyło. Nikt nie wchodził jej w drogę. Najważniejsze, że potrafiła wpływać na Mroczną Radę. Nieraz, w przeszłości, się to jej przydawało.
Na tak przeraźliwy wrzask tej, która o sobie mówiła Sith'ari (może nie w towarzystwie), służba musiała zareagować. Gdyby Chisska wciąż nie wrzeszczała to usłyszałaby pukanie do jej drzwi. Po chwili otworzyły się one i do gabinetu ostrożnie weszła Kavi. Służąca, która od ponad czterech lat służyła Aye'asha'ee. Sith momentalnie spojrzała na kobietę i warknęła - WYNOŚ SIĘ!!! - Kavi miała zamiar się odwrócić i usłuchać swojej pani, ale była zbyt wolna. Aye'asha'ee momentalnie przebiła jej ciało błyskawicą Mocy. Służąca wrzasnęła i upadła na kamienną posadzkę. Chisska powoli ruszyła w kierunku niewolnicy.
- Pani... Proszę... Wybacz mi, moja pani... - Ból jaki zadała jej Aye'asha'ee uniemożliwił skończenie zdania. Uniemożliwił jej myślenia, uniemożliwił oddychania. Sith nakazał Mocy wbicie w mózg kobiety kilkucentymetrowej igły. Ale nie jednej, nie dwóch... całego tuzina igieł. Zapewniło to szybką, czystą i bardzo, bardzo bolesną śmierć. Kiedy Chisska przechodziła koło Kavi, ta już nie żyła.
- To wszystko. - Uśmiechnęła się. - Weź sobie wolne na resztę dnia. - I zamknęła drzwi do gabinetu.

Po długiej sesji medytacyjnej, która trwała kilka godzin, a może kilka dni, znalazła rozwiązanie swoich problemów. Kiedy Aye'asha'ee wróciła umysłem do otaczającego ją świata ciało Kavi zniknęło z jej gabinetu. Nie wiedziała kto i kiedy je zabrał. Uważała, że czasem lepiej nie wszystko wiedzieć. Zresztą teraz miała ważniejsze rzeczy na głowie. Jej Plan trzeba było zmodyfikować. Ponownie. Ale to wszystko było nieważne. Aye'asha'ee usiadła na swoim fotelu i uruchomiła holokomunikator. Po chwili na środku komnaty pojawił się w niebieskiej poświacie Twi'lek, który natychmiast ukłonił się przed swoją Panią.
- Przygotuj wszystkie informacje na temat tej suki. - Odezwała się z pogardą. Służący wiedział o kim mówiła, musiał wiedzieć. Od tego zależało jego życie. - Przygotuj wszystko na mój przyjazd.
- Oczywiście, moja pani. Oczekujemy Ciebie z niecierpliwością. - Sith'ari jednym przyciskiem wyłączyła komunikację.

***************************************************************************************************************************************

- Lyn, Lyn, Lyn!!! Jesteśmy atakowani! - Wrzeszczała biegnąca ku grupce kobiet Vik.
- Wiemy Vik, wiemy. To Sithowie. - Odpowiedziała spokojnie starsza Twi'lekanka.
- Co robimy? Czy nasz pan wie co się dzieje? - Dopytywała któraś z kobiet służących w apartamentach Ce'lirru Monka.
- Nasz pan wybył kilka godzin temu. nie ma go na Nar Shaddaa. Zapewne Imperium nas obserwowało. Wiedziało, że teraz jesteśmy mniej bezpieczni bez pana. - Poinformowała rzeczowo Lyn. Dla kogoś, kto nie znał Lyn, wyglądała jakby nie przejmowała się całą sytuacją. Ale kobiety, które służyły Chissowi wiedziały, że to tylko pozory. Lyn była ich liderką, przywódczynią, szczególnie od czasu kiedy wszystko się pozmieniało, ich życie stało się lepsze, bezpieczniejsze. Właściwie to teraz większość niewolnic Ce'lirru Monka lubiły swoje życie. Były bezpieczne. To najważniejsze.
- Ale co z Elphal i maleństwem? - Dopytała jedna z kobiet.
- Zostawmy je! To na pewno ich Sithowie szukają. my jesteśmy... - Monona, piękna ludzka niewolnica w wieku około dwudziestu trzech lat, nie dokończyła. Lyn z całej siły uderzyła ją w twarz. Monona upadła na podłogę. W jej oczach kryło się przerażenie i niemoc.
- Nie opuścimy Elphal. To jej zawdzięczamy wszystko. Pamiętaj, że to jej przysięgałyśmy służyć, nie panu. - Wiele kobiet stojących wokół Monony kiwało twierdząco głowami. Wszystkie zgadzały się z Twi'lekanką. Gdyby nie ta Miralianka ich życie nadal byłoby piekłem. To ona poskromiła bestie jaką był Ce'lirru Monk, to ona oddała im to co przysługuje wszystkim inteligentnym gatunkom - szacunek.
- Vik biegnij. Wyprowadź je stąd, a potem wróć jak najszybciej. Pomożesz nam spowolnić Imperium. - Vik nawet nie odpowiedziała, odwróciła się na pięcie i pognała do komnat, które służyły ich państwu - Ce'lirru i Elphal Monk i ich malutkiej córeczce za sypialnie.

***************************************************************************************************************************************

Elphal nienawidziła sypiać samej. Już od tak wielu lat kochała i była kochana. Już od tak dawna dzieliła łoże z byłym właścicielem, oprawcom. dziś kochała go całym sercem, a za piękną, błękitną dziewczynkę z fikuśnymi piegami była mu wdzięczna bardziej niż mogła sobie wyobrazić. Od czasu gdy Elphal została porwana siedem lat temu zmieniło się wszystko. Jej życie, jej postrzeganie świata, jej zasady moralne, uczucia do rodziców. Jedynie tęsknota za malutką siostrzyczką pozostała. Ona niczemu nie była winna. Przynajmniej tego co spotkało Elphal. Teraz była już kobietą, myślała o rodzinie, ich bezpieczeństwie. Po prostu dorosła, a Ce'lirru Monk był osobą, która była bodźcem do dorośnięcia. I przez cały ten czas ją wspierał.

Tej nocy Ce'lirru został zmuszony przez pracę do opuszczenia księżyca, gdzie mieszkali. Elphal leżała w łożu sama próbując z całych sił zasnąć. Jak tylko jej się to udało obudziło ją walenie do drzwi. Obudziła się natychmiast, założyła szlafrok. Walenie nie ustawało. Malutka się obudziła i zaczęła płakać w swojej kołysce. Miralianka przechodząc koło niej pogładziła ją po policzku, uśmiechnęła się i szepnęła - Już dobrze, kochanie. To tylko pukanie. Zaraz znów będzie cichutko. - Ale Elphal nie umiała przewidzieć co zaraz się stanie, co się stanie jak tylko otworzy drzwi sypialni.

Gdy tylko uchyliła drzwi Vik pchnęła je i otworzyły się na całą szerokość.
- Vik, co Ty... - Miralianka nie zdążyła dokończyć bo czerwona Twi'lekanka weszła do komnaty, zatrzasnęła drzwi i zaczęła mówić.
- El, mamy problemy. Wy dwie musicie uciekać. - Wysapała czerwonoskóra przyjaciółka.
- Problemy? Jakie problemy, czy Ce'ika jest cały? Nic mu nie jest? - Zaniepokoiła się bardziej o Mandalorianina niż o siebie.
- Nie wiemy. Jedyne co nam wiadomo to to, że Sithowi szturmują wejście. Zaraz dostaną się do apartamentów. Obie jesteście tu najcenniejsze. Musicie uciekać i to natychmiast. - Elphal nie potrafiła sobie przypomnieć czy Vik kiedykolwiek była taka stanowcza. To musiało oznaczać naprawdę poważną sytuację.
- Muszę nas ubrać, spakować...
- To na co czekasz - ubieraj się, a ja zajmę się ad'iką. - Po czym podeszła czym prędzej do kołyski, starannie wyjęła błękitną dziewczynkę. - Och, jak ja będę tęsknić za Tobą ad'ika. - Mando'a był na porządku dziennym w posiadłości klanu Monk, zwłaszcza od kiedy Elphal przyjęła go jako swój język i używała w codziennych rozmowach. Po szybkim zarzuceniu ubrania Miralianka sięgnęła po walizkę.
- Co Ty robisz?! Czas iść. Ce'lirru o wszystkim pomyślał. - Fuknęła Twi'lekanka, podała niemowlę matce i otworzyła tajną szufladę. Po kilku sekundach wyjęła niewielką torbę podróżną. - Tu jest wszystko czego wam potrzeba. Spakowałyśmy to i dbałyśmy aby nic się nie przeterminowało na polecenie Ce'lirru. - Dodała widząc pytanie malujące się na twarzy Elphal. - A teraz tędy! - W mgnieniu oka otworzyła tajne przejście. - Tym korytarzem dojdziecie do Kosmoportu. Uciekajcie stąd. Jak najdalej. Najlepiej do Republiki. Będziecie tam bezpieczne. - Vik popchnęła Miraliankę.
- Ty nie idziesz z nami?
- Wracam do Lyn i reszty aby zatrzymać Imperium choćby na trochę. Uciekajcie. - I drzwi tajnego przejścia się zamknęły.

***************************************************************************************************************************************

Lady Aye'asha'ee wiedziała doskonale kto jest w posiadłości na Nar Shaddaa. Wiedziała doskonale, że Ce'lirru Monk, jedyny w mirę groźny przeciwnik jest daleko po drugiej stronie Galaktyki. Sama go tam wysłała. Oczywiście nie bezpośrednio. Poprzez siatkę swoich szpiegów wysłała do Mandalorianina lukratywne zlecenie. Wiedziała, że je podejmie. Teraz stała na czele bandy najemników próbujących sforsować wejście do posiadłości łowcy nagród.

W pewnym momencie zamki puściły i najeźdźcy zaczęli napływać do pierwszych komnat posiadłości Chissa. Sith'ari straciła chwilowo koncentrację. To była Moc. Podpowiedziała jej następne kroki. Aye'asha'ee zwróciła się do gburowatego przywódcy rozkazując mu zdobycie siedziby Monka, po czym sama się wycofała. Czuła, że jej ofiary. Te, na które ona poluje uciekły. Miralianka i jej dziecko muszą umrzeć!

Mroczna Chisska skierowała się do pobliskiego Kosmoportu. - Nigdzie mi nie uciekniesz. Nie masz szans.

***************************************************************************************************************************************

Elphal przytulając córeczkę do piersi starała się pędzić przez zaludniony Kosmoport tak szybko jak tylko umiała. Nie przejmowała się zachowaniem pozorów. Liczyło się dla niej tylko życie jej dzieciątka. Zdziwiło ją jedynie, że jej ad'ika nie płakała, była spokojna. To nie był czas na przemyślenia ale czasem Elphal zastanawiała się czy ta malutka dziewczynka była wrażliwa na Moc. Miralianka pamiętała jak pewnego razu Jedi odwiedzili posiadłość Rish. Badali wrażliwość na Moc jej młodszej siostry. Miała za mało minichloru... czy czegoś takiego. Trudna nazwa do zapamiętania, a dwunastoletniej czy trzynastoletniej dziewczynce nie była do niczego potrzebna.

W każdym razie Elphal mogła teraz używać córki jako radaru - swoje malusie rączki kierowała w stronę, w którą powinny się poruszać. Na dwóch, trzech skrzyżowaniach... za każdym razem rączki ,,wskazywały'' dobry kierunek. Ukochana Ce'lirru cały czas biegła. Nie odważyła się obejrzeć. Bała się, że zobaczy swoich opraców bliżej niż miałaby nadzieję ich ujrzeć. Skręciła w prawo, bo tak córka jej ,,nakazała''. I pobiegła jeszcze szybciej przepychając się przez tłumy.

W końcu dotarły do sporego promu kosmicznego, który, według rozpiski, kierować się miał do stolicy Republiki, na Coruscant. W pośpiechu kupiła bilety w jedną stronę i weszła na pokład.
Siedząc już przy stoliku w kawiarni i popijając gorący kaff na pokładzie ,,Gwiazdy Republiki'' coś sobie uświadomiła patrząc na córeczkę i zastanawiając się czy ona by przeszła cały ten test Jedi. Jeśli ich oprawca, osoba, która dopuściła się ataku na posiadłość Ce'lirru Monka, rzeczywiście jest Sithem (zgodnie z tym co powiedziała biedna Vik) to może je wyczuć. Będzie wiedziała gdzie są. A Elphal nie mogła na to pozwolić. Musiała ochronić córkę za wszelką cenę.

Elphal znowu zaczęła uciekać. Dwa pokłady niżej, zaczęła szukać łazienki. Rzuciła okiem na tarczę czasoodmierzacza. Miała dwadzieścia standatdowych minut do odlotu, dwadzieścia minut by ochronić córkę. Płakała, nie była się wstanie powstrzymać. To co zamierzała zrobić, to co musiała zrobić, było zbyt okrutne. W końcu położyła córeczkę w umywalce odświerzacza. zostawiła przy niej karteczkę z prośbą o pomoc.
- Bądź dzielna ad'ika. - Wyszeptała przez łzy. - Niech los i Moc ci sprzyja moja kochana Ophoval.
Gdy wychodziła błękitne niemowle nie spuszczało wzroku z drzwi i strasznie mocno płakało. Zupełnie jakby wiedziało co się dzieje. Elphal wybiegając zapłakana na korytarz wpadła na Togrutankę przewracając się. Miralianka podniosła się szybko z posadzki, nawet nie przeprosiła i zaczęła biec w stronę wyjścia z promu. Po czasie dotarło do niej, że ta Togrutanka miała coś czy pasku. Coś co mogłoby być mieczem świetlnym. Może była to Jedi, która mogłaby jej pomóc.

Niestety, na pomoc było już zapóźno. Elphal poczuła nieskończony ból, po czym osunęła się na ziemię.

***************************************************************************************************************************************

Lady Aye'asha'ee polowała na swoje ofiary. Niestety, Kosmoport był olbrzymi i do tego przepełniony chołotą, która ją spowolniała. Nawet gdyby mogła pozabijać wszystkich, nie zrobiłaby tego. Niepotrzebie zwróciłaby uwagę na siebie co umożliwiłoby Miraliance uciec. Więc Chisska pędziła do przodu sondując otoczenie Mocą. Przez tyle czasu nic nie czuła, Moc nic jej nie ukazywała.

W końcu wyczuła kochankę Ce'lirru Monka. Była przed nią kilkanaście kroków przed nią. Nawet nie uciekała, stała i wydawałoby się, że myśli nad czymś. Chisska posłała w jej stronę błyskawicę Mocy. Ofiara trzymająca kurczowo zawiniątko upadła na ziemię.
- Wybierasz się gdzieś? - Zapytała ironicznie.
- Kim jesteś czego chcesz ode mnie? - Płakała z bólu Elphal.
- Cóż... powiedzmy, że mam pewien problem. Morduję swoje matki. Ty będziesz trzecia. - Zaśmiała się przeraźliwym śmiechem. Miralianka nigdy nie słyszała tak zimnego, tak pozbawionego uczuć i życia śmiechu.
- Ale ja nie jestem.... Ty... Ty jesteś córkę Ce'iki? Nigdy mi nie mówił.
- To już nie ma znaczenia. - Lady Sith uniosła dłoń i posłała ku swej ofierze dziesiątki błyskawic Mocy. Nie była godna na lepszą śmierć. Gdy tylko grymas na twarzy Miralianki zastygł, Chisska uklękła nad nią i wzięła dziecko. Przynajmniej chciała to zrobić, ale zawiniątko było puste. Tłum zerkał na całe to zdarzenie z ciekawością. nikt nie śmiał się zatrzymać. Wszyscy się jej bali. I dobrze.

- Gdzie masz dziecko Elphal? No gdzie? - Nagle coś ruszyło Sith i spojrzała w kierunku, w którym patrzą martwe już oczy Miralianki. Patrzyła w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał port kosmiczny. - A więc odesłałaś ją stąd? Tylko odwlekłaś nieuniknionego. - Powiedziała i wyjęła miecz świetlny aby wyciąć ofierze jej serce.

***************************************************************************************************************************************

Kilka godzin później Lady Sith, Aye'asha'ee, stała na balkonie swojego apartamentu na Nar Shaddaa. W ręku ściskała datapad, na którym wyświetlone były informacje ,,Gwiazda Republiki. Kurs Nar Shaddaa -> Coruscant''.
W końcu się odezwała swym zimnym, złowieszczym tonem - Jeszcze się spotkamy. Obiecuję ci to. Spotkamy się i zapłacisz... za wszystkie swoje zbrodnie przeciwko Imperium, Dezerterze.
Col'sheer'ee
Col'sheer'ee
Strażnik Holocronów
Strażnik Holocronów

Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa

Powrót do góry Go down

Sith'ari - droga ku przeznaczeniu Empty Re: Sith'ari - droga ku przeznaczeniu

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach