Rozterki Błękitnej Jedi
Strona 1 z 1
Rozterki Błękitnej Jedi
Col'sheer'ee stała dłuższą chwilę wpatrując się w niebo Dantooine zasiane gwiazdami. W uszach brzmiały jej słowa mistrza Jedi ,,Dyrektywa 19''. Sprawa musiała być zdecydowanie poważniejsza niż to wynikało z holorozmowy. Po kilku chwilach podeszła do niej miraliańska padawanka.
- Col. Czy coś się stało? Wyglądasz... EEEE... trochę dziwnie. - Spytała Bo-been'ya.
- Kontaktował się ze mną mistrz Sindo'rell.
- Mistrz Witmy? - Col'sheer przytaknęła i odwróciła się do swojej padawanki.
- Bo. Musimy wracać. Tarcza odnalazła kolejny ślad po mistrzu Dornie. - Delikatnie naciągnęła prawdę Błękitna Jedi.
- Naprawdę? - Ucieszyła się nastolatka. - Już biegnę po Witmę. Na pewno się ucieszy, że zobaczy znów mistrza.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Col skierowała się natomiast do Akademii. Trzeba było poinformować tutejszych mistrzów, że muszą skrócić swój pobyt.
Chisska usadowiła się wygodnie w kajucie medytacji na swoim statku kosmicznym. Padawanki pilotowały ,,Błękitną Gwiazdę'' więc Col mogła dobrze zastanowić się nad sytuacją z Sallarosem i Cieniami. Odłożyła miecz świetlny na stoliku, zrzuciła kaptur z głowy i usiadła na kolanach. Dłonie złożyła na udach. Zaczerpnęła powietrza i zamknęła oczy. Jej umysł rozpoczął żeglugę na nurtach Mocy.
To nie możliwe. Sallaros Jan'yse. Człowiek od początku związany z Jedi. Z jasną stroną Mocy. Jedyna ostoja Tarczy. To na nim wszyscy polegamy. Na nim. Czy to nie za duże brzemię jak na jednego mężczyznę? Musimy się bardziej usamodzielnić lub... znaleźć więcej Dowódców. Może Beiline?
Lecz nagle pogoda Mocy została wzburzona. Przed oczyma Błękitnej Jedi pojawiła się Hei'lang Chen i jej zdrada Tarczy, następnie widok oszalałego generała Gelu. I nagle usłyszała to, przed laty Srebnowłosy mówił jej o tajemnicach. Był taki pewny swoich słów... Może mówił z własnego doświadczenia? W końcu utrzymywał w sekrecie przed wszystkimi uczucia Gelu i Chen.
Przed oczami pojawił jej się obraz cyborga. Zmęczonego, chorobliwie chudego człowieka.
Kiedy ostatnio walczyliśmy? Od lat pilnujemy tylko pokoju i oczekujemy na powrót Sithów. Mistrz Jan'yse od lat nie ma padawana. Nie musi go szkolić. Czemu więc zatem jest taki zmęczony?
Usłyszała w głowie cudzy głos ,,Pilnuje by Senat nie przejął nad wami władzy''. Nie... nie tego jest za wiele. To trzeba wyjaśnić. Na spokojnie. Na spokojnie trzeba ustalić czy Sallaros Jan'yse jest godnym Jedi zasiadania jako Dowódca Tarczy. Dyrektywa 19 jest najlepszym rozwiązaniem. Raz na zawsze rozwiążemy tą sprawę.
I przestała myśleć. Przed jej oczyma jedynie pojawiały się urywki wspomnień dotyczące jej przyjaciela, Srebnowłosego Mistrza Jedi Sallarosa Jan'yse.
- Col. Czy coś się stało? Wyglądasz... EEEE... trochę dziwnie. - Spytała Bo-been'ya.
- Kontaktował się ze mną mistrz Sindo'rell.
- Mistrz Witmy? - Col'sheer przytaknęła i odwróciła się do swojej padawanki.
- Bo. Musimy wracać. Tarcza odnalazła kolejny ślad po mistrzu Dornie. - Delikatnie naciągnęła prawdę Błękitna Jedi.
- Naprawdę? - Ucieszyła się nastolatka. - Już biegnę po Witmę. Na pewno się ucieszy, że zobaczy znów mistrza.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Col skierowała się natomiast do Akademii. Trzeba było poinformować tutejszych mistrzów, że muszą skrócić swój pobyt.
:::
Chisska usadowiła się wygodnie w kajucie medytacji na swoim statku kosmicznym. Padawanki pilotowały ,,Błękitną Gwiazdę'' więc Col mogła dobrze zastanowić się nad sytuacją z Sallarosem i Cieniami. Odłożyła miecz świetlny na stoliku, zrzuciła kaptur z głowy i usiadła na kolanach. Dłonie złożyła na udach. Zaczerpnęła powietrza i zamknęła oczy. Jej umysł rozpoczął żeglugę na nurtach Mocy.
To nie możliwe. Sallaros Jan'yse. Człowiek od początku związany z Jedi. Z jasną stroną Mocy. Jedyna ostoja Tarczy. To na nim wszyscy polegamy. Na nim. Czy to nie za duże brzemię jak na jednego mężczyznę? Musimy się bardziej usamodzielnić lub... znaleźć więcej Dowódców. Może Beiline?
Lecz nagle pogoda Mocy została wzburzona. Przed oczyma Błękitnej Jedi pojawiła się Hei'lang Chen i jej zdrada Tarczy, następnie widok oszalałego generała Gelu. I nagle usłyszała to, przed laty Srebnowłosy mówił jej o tajemnicach. Był taki pewny swoich słów... Może mówił z własnego doświadczenia? W końcu utrzymywał w sekrecie przed wszystkimi uczucia Gelu i Chen.
Przed oczami pojawił jej się obraz cyborga. Zmęczonego, chorobliwie chudego człowieka.
Kiedy ostatnio walczyliśmy? Od lat pilnujemy tylko pokoju i oczekujemy na powrót Sithów. Mistrz Jan'yse od lat nie ma padawana. Nie musi go szkolić. Czemu więc zatem jest taki zmęczony?
Usłyszała w głowie cudzy głos ,,Pilnuje by Senat nie przejął nad wami władzy''. Nie... nie tego jest za wiele. To trzeba wyjaśnić. Na spokojnie. Na spokojnie trzeba ustalić czy Sallaros Jan'yse jest godnym Jedi zasiadania jako Dowódca Tarczy. Dyrektywa 19 jest najlepszym rozwiązaniem. Raz na zawsze rozwiążemy tą sprawę.
I przestała myśleć. Przed jej oczyma jedynie pojawiały się urywki wspomnień dotyczące jej przyjaciela, Srebnowłosego Mistrza Jedi Sallarosa Jan'yse.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Pod osłoną mocy chisska stała na korytarzu i patrzyła jak tabuny nie do końca trzeźwych Jedi wchodzi do skrzydła medycznego aby zobaczyć Sallarosa Jan'yse. Żywego. Ona zaś odwróciła się i skierowała ku swojej sypialni. Czuła, że teraz nie powinna być z nimi. Jej przyjaciółmi. Jej rodzinną. Czuła się rozbita. Oni odwrócili się od niej. Właściwie to było odwrotnie. Col'sheer'ee oskarżyła Sallarosa Jan'yse o tajemnice, które wpływają na zaufanie w Tarczy. Chciała go zawiesić w obowiązkach, pozbawić władzy, ale... przecież nie robiła tego ot tak. Przecież wierzyła w sens tych czynów. Sallaros Jan'yse coś ukrywał. Coś wielkiego. I to ma wpływ na Tarczę. Nie znaczy to jednak, że Błękitna chciała jego śmierci czy go skrzywdzić. Co to, to nie. Col po prostu ma dość tajemnic i tego, że wszyscy w końcu ją zdradzają.
Myśli Col zebrały się wokół młodej Bo-been'yi. Miała nadzieję, że ta niesforna nastolatka nie pójdzie tą drogą. Że obie nie pójdą tą drogą. Ma szczerą nadzieję, że ich szczere, przyjacielskie relacje pozostaną niezmienione na zawsze.
Chisska zamknęła drzwi do swojej sypialni. Odłożyła swój miecz na stoliku i smutna powoli zdjęła swoje szaty Jedi, po czym skierowała się do odświeżacza. Lodowaty prysznic to było to czego potrzebowała. Przez myśl jej przeszło pytanie czy ktokolwiek zauważył jej braku.
Po kilkunastu minutach wróciła do pokoju zupełnie naga i niedokładnie osuszona. Kropelki wody spływały po kształtnych niebieskich partiach jej ciała. Wzięła do dłoni rękojeść swojego miecza i usiadła do łóżku. Błękitna Jedi nie odezwała się, jedynie przyglądała rękojeści swojej broni. Starała się nie myśleć. Czuła się źle, a najgorsze było, że nie miała pojęcia jak dalej postąpić.
- Hej czerwonooka...
Błękitna Jedi rozejrzała się po pomieszczeniu. Tak nazywała ją tylko jedna osoba. Ale to niemożliwe. Ansarras nie żył. Zabiła go Aye'asha'ee. Chisska zamrugała oczami i pewna, że przez zmęczenie ma omamy wróciła do przyglądania się rękojeści, swojemu przyjacielowi.
- Czerwonooka piękności. - Znów ten głos. Był słaby, jakby zniekształcony. Nie słyszała by ktokolwiek ją tak nazywał od lat. Czyżby uczucie exJedi było aż tak silne, że udało się mu skontaktować z nią przez Moc? Gdy uzmysłowiła sobie, że nie ma żadnej szaty na sobie lekko się zarumieniła i czym prędzej przykryła się kocem perfekcyjnie złożonym na łóżku. Nawet esencja tożsamości Ansarrasa w Mocy działała na nią jak na głupiutką nastolatkę.
- Ansarras? Ans? - Spytała nieśmiało sama nie wierząc, że pomysł, iż cathar się z nią kontaktuje przemknął przez jej umysł.
- W końcu mi się udało nawiązać z tobą kontakt! Od tak dawna próbowałem...
- Ale ty... ty przecież umarłeś. Połączyłeś się z Mocą.
- Nie mogłem odejść bez pożegnania Col. Nasze uczucie jest silniejsze od miecza świetlnego.
- Uczucie... - Na policzku Błękitnej pojawiła się pojedyncza łza. - Mówisz o tym co nas łączy ale to właśnie sprawiło, że odszedłeś. Wybacz mi exJedi...
Skóra na łydkach Col poczuła delikatne łaskotanie przez wiatr.
- Nic co się stało nie jest twoją winą, moja piękna.
- Ale przecież to Aye'asha'ee. Ona ciebie zabiła tylko po to by mnie zranić... - Cichutko szlochała chisska.
- A więc to ci powiedziano? Moja czerwonooka wprowadzono Cię w błąd. To nie Aye'asha'ee.
- Nie ona? - Zdziwiła się Col'sheer'ee.
- Zostałem uznany za upadłego. I to był mój koniec. To sprowadziło na mnie wyrok.
- Kto to zrobił? - Spytała już w pełni skupiona na słowach płynących do niej z Mocy.
- Wyrok został wykonany przez Cienie. - ,,Znów te Cienie!'' Pomyślała Błękitna Jedi.
- Kto?! - Nacisnęła mocniej.
- Wiedza ta na nic ci się nie przyda. Nie proś bym ci powiedział.
- Kto?!!! - Krzyknęła na cały głos Col.
- Lalka - Usłyszała Col'sheer'ee wyraz pełen smutku. - Nie powinnaś tego wiedzieć. Przepraszam...
Chisska zaniemówiła. Przez jej umysł przeleciało tak wiele myśli. Różnych myśli, że jej ciało domogło się tego czego potrzebowało od kilku godzin. Odpoczynku. Col opadła na łóżko.
Gdy Jedi ponownie otworzyła swe oczy otaczał ją mrok. Nie miała pojęcia ile czasu minęło od dziwnej rozmowy z exJedi. Kilka godzin, a może dni? Jej umysł zebrał to czego się dowiedziała. Po pierwsze Cienie, o których mówił Sindo, naprawdę istnieją. Mimo zaprzeczania Sallarosa istnieje też Lalka. Jeśli to wszystko było prawdą to fakt, że Jan'yse jest Cieniem o imieniu Lalka także prawdopodobnie jest prawdą.
Col'sheer'ee spojrzała w lustro i zastanowiła się głęboko co powinna zrobić.
Myśli Col zebrały się wokół młodej Bo-been'yi. Miała nadzieję, że ta niesforna nastolatka nie pójdzie tą drogą. Że obie nie pójdą tą drogą. Ma szczerą nadzieję, że ich szczere, przyjacielskie relacje pozostaną niezmienione na zawsze.
:::
Chisska zamknęła drzwi do swojej sypialni. Odłożyła swój miecz na stoliku i smutna powoli zdjęła swoje szaty Jedi, po czym skierowała się do odświeżacza. Lodowaty prysznic to było to czego potrzebowała. Przez myśl jej przeszło pytanie czy ktokolwiek zauważył jej braku.
Po kilkunastu minutach wróciła do pokoju zupełnie naga i niedokładnie osuszona. Kropelki wody spływały po kształtnych niebieskich partiach jej ciała. Wzięła do dłoni rękojeść swojego miecza i usiadła do łóżku. Błękitna Jedi nie odezwała się, jedynie przyglądała rękojeści swojej broni. Starała się nie myśleć. Czuła się źle, a najgorsze było, że nie miała pojęcia jak dalej postąpić.
::
- Hej czerwonooka...
Błękitna Jedi rozejrzała się po pomieszczeniu. Tak nazywała ją tylko jedna osoba. Ale to niemożliwe. Ansarras nie żył. Zabiła go Aye'asha'ee. Chisska zamrugała oczami i pewna, że przez zmęczenie ma omamy wróciła do przyglądania się rękojeści, swojemu przyjacielowi.
- Czerwonooka piękności. - Znów ten głos. Był słaby, jakby zniekształcony. Nie słyszała by ktokolwiek ją tak nazywał od lat. Czyżby uczucie exJedi było aż tak silne, że udało się mu skontaktować z nią przez Moc? Gdy uzmysłowiła sobie, że nie ma żadnej szaty na sobie lekko się zarumieniła i czym prędzej przykryła się kocem perfekcyjnie złożonym na łóżku. Nawet esencja tożsamości Ansarrasa w Mocy działała na nią jak na głupiutką nastolatkę.
- Ansarras? Ans? - Spytała nieśmiało sama nie wierząc, że pomysł, iż cathar się z nią kontaktuje przemknął przez jej umysł.
- W końcu mi się udało nawiązać z tobą kontakt! Od tak dawna próbowałem...
- Ale ty... ty przecież umarłeś. Połączyłeś się z Mocą.
- Nie mogłem odejść bez pożegnania Col. Nasze uczucie jest silniejsze od miecza świetlnego.
- Uczucie... - Na policzku Błękitnej pojawiła się pojedyncza łza. - Mówisz o tym co nas łączy ale to właśnie sprawiło, że odszedłeś. Wybacz mi exJedi...
Skóra na łydkach Col poczuła delikatne łaskotanie przez wiatr.
- Nic co się stało nie jest twoją winą, moja piękna.
- Ale przecież to Aye'asha'ee. Ona ciebie zabiła tylko po to by mnie zranić... - Cichutko szlochała chisska.
- A więc to ci powiedziano? Moja czerwonooka wprowadzono Cię w błąd. To nie Aye'asha'ee.
- Nie ona? - Zdziwiła się Col'sheer'ee.
- Zostałem uznany za upadłego. I to był mój koniec. To sprowadziło na mnie wyrok.
- Kto to zrobił? - Spytała już w pełni skupiona na słowach płynących do niej z Mocy.
- Wyrok został wykonany przez Cienie. - ,,Znów te Cienie!'' Pomyślała Błękitna Jedi.
- Kto?! - Nacisnęła mocniej.
- Wiedza ta na nic ci się nie przyda. Nie proś bym ci powiedział.
- Kto?!!! - Krzyknęła na cały głos Col.
- Lalka - Usłyszała Col'sheer'ee wyraz pełen smutku. - Nie powinnaś tego wiedzieć. Przepraszam...
Chisska zaniemówiła. Przez jej umysł przeleciało tak wiele myśli. Różnych myśli, że jej ciało domogło się tego czego potrzebowało od kilku godzin. Odpoczynku. Col opadła na łóżko.
:::
Gdy Jedi ponownie otworzyła swe oczy otaczał ją mrok. Nie miała pojęcia ile czasu minęło od dziwnej rozmowy z exJedi. Kilka godzin, a może dni? Jej umysł zebrał to czego się dowiedziała. Po pierwsze Cienie, o których mówił Sindo, naprawdę istnieją. Mimo zaprzeczania Sallarosa istnieje też Lalka. Jeśli to wszystko było prawdą to fakt, że Jan'yse jest Cieniem o imieniu Lalka także prawdopodobnie jest prawdą.
Col'sheer'ee spojrzała w lustro i zastanowiła się głęboko co powinna zrobić.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Col'sheer'ee w końcu odwróciła się od lustra i ubrała w pośpiechu. Wzięła swój osobisty datapad i wystukała na nim wiadomość dla Młodej.
Chisska już miała wysłać swojej padawance wiadomość kiedy się powstrzymała. Przez myśl jej przeszło, że Bo-been'ya odczyta ją już teraz i postanowi wpłynąć na zmianę jej decyzji. Odłożyła więc urządzenie i sięgnęła po małą torbę podróżną. Pakowanie zajęło jej mniej niż dziesięć minut.
Po wysłaniu wiadomości do miralianki Błękitna Jedi wyszła na korytarz i momentalnie wtopiła się w tło. Tak na wszelki wypadek. Nie chciała by ktokolwiek ją teraz zobaczył. Skierowała się ku wyjściu.
Gdy miała wejść do turbowindy, która prowadziła na górne poziomy Coruscant zawahała się. Stała tak przez dłuższą chwilę, po czym odwróciła się i wróciła do Kwatery Głównej Tarczy.
Mistrz Sallaros Jan'yse mimo późnej pory siedział samotnie przy wielkim stole w Sali Rady Tarczy, na którym były porozrzucane datapady. Lekko zgarbiony czytał zawartość jednego z nich. Błękitna Jedi rozejrzała się po pomieszczeniu. Oprócz nich dwojga nie było tam żywej duszy.
Nagle ciszę nocy przerwało echo uderzenia torby o posadzkę. Srebnowłosy momentalnie spojrzał w kierunku, z którego doszedł hałas. Col'sheer'ee po kilku sekundach wyłoniła się z objęć Mocy i ukazała się temu kogo do niedawna nazywała przyjacielem.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś?
Col'sheer'ee napisał:Bo
Wybacz mi, że nie informuje cię o tym osobiście - muszę stąd zniknąć i to szybko. Ja... po tym wszystkim nie wiem czy nadal jestem członkinią Tarczy. Zapewne w niedługim czasie zostanę wydalona.
Teraz muszę jednak poukładać swe myśli, spojrzeć na ostatnie wydarzenia z dystansu. Dlatego wybieram się na planetę Voss. Tamtejszy lud może pomoże mi zgłębić techniki medytacyjne.
Dołącz do mnie jak tylko będziesz mogła.Col
P.S. Zostawiam ci ,,Błękitną Gwiazdę''.
Chisska już miała wysłać swojej padawance wiadomość kiedy się powstrzymała. Przez myśl jej przeszło, że Bo-been'ya odczyta ją już teraz i postanowi wpłynąć na zmianę jej decyzji. Odłożyła więc urządzenie i sięgnęła po małą torbę podróżną. Pakowanie zajęło jej mniej niż dziesięć minut.
Po wysłaniu wiadomości do miralianki Błękitna Jedi wyszła na korytarz i momentalnie wtopiła się w tło. Tak na wszelki wypadek. Nie chciała by ktokolwiek ją teraz zobaczył. Skierowała się ku wyjściu.
Gdy miała wejść do turbowindy, która prowadziła na górne poziomy Coruscant zawahała się. Stała tak przez dłuższą chwilę, po czym odwróciła się i wróciła do Kwatery Głównej Tarczy.
:::
Mistrz Sallaros Jan'yse mimo późnej pory siedział samotnie przy wielkim stole w Sali Rady Tarczy, na którym były porozrzucane datapady. Lekko zgarbiony czytał zawartość jednego z nich. Błękitna Jedi rozejrzała się po pomieszczeniu. Oprócz nich dwojga nie było tam żywej duszy.
Nagle ciszę nocy przerwało echo uderzenia torby o posadzkę. Srebnowłosy momentalnie spojrzał w kierunku, z którego doszedł hałas. Col'sheer'ee po kilku sekundach wyłoniła się z objęć Mocy i ukazała się temu kogo do niedawna nazywała przyjacielem.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś?
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Col'sheer'ee już od kilku dni przebywała na planecie mistyków. Voss było miejscem, które emanowało Mocą. Nie była to ani jasna ani ciemna strona - po prostu Moc. Żywa, namacalna, odczuwalna w każdym najmniejszym aspekcie życia.
Ta planeta była rewelacyjnym miejscem do medytacji. Błękitna Jedi wykorzystywała ten potencjał jak tylko mogła. Medytowała bez przerwy kilka dni czekając aż myśli jej się ułożą i to co się zdarzyło nabierze sensu. W głowie miała mętlik. Wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. Zaatakowała Jan'yse. Obcięła mu ramię. Sztuczne - to fakt, ale zrobiła to. Właściwie to była pewna, że cyborg zasłużył, że zdradził i ją i całą Tarczę. Ale nie było sposobu by to udowodnić.
W końcu zdołała wyciszyć swój umysł i Moc ukazała jej coś czego się nie spodziewała...
Z początku obraz był zamglony zupełnie tak jakby ktoś płakał. Odór fekaliów wylanych na ulicę przewiercał mózg na wylot, ale szybko szło się do niego przyzwyczaić. Gdzieś z oddali dochodził przytłumiony gwar uliczny. Światło padające przez prześwit w dachu wskazywało na wieczorną porę. Później ukazały się małe rączki chwytające za przeraźliwie zimne kraty. Rączka sięgnęła w kierunku przygarbionej, ubranej w łachmany kobiety.
- Mama! Mamaaaaaaaaa! – obraz znowu się zamglił, a Col poczuła dojmujący strach przytępiający wszystkie zmysły.
- Co jeśli oni wrócą? Jedną już zabrali. Powiedzieli, że po drugą też wrócą. Dali nam sporo kredytów, które starczyły na lata… oni mają oczekiwania. Nie można ich zawieźć.
Kobieta mówiła gorączkowo, nieco sepleniąc. Jej oczy były mocno zaczerwione od przyprawy. Nierówno przycięte czarne włosy pozlepiane w strąki sterczały jej na wszystkie strony, a wyłupiaste zielone oczy rzucały nerwowo na prawo i lewo, jakby ktoś miał ją zaraz napaść.
- Oszalałaś, kobieto? Byli tu 3 lata temu. Dawno o was zapomnieli. Czemu mieliby się przejmować takimi śmieciami jak wy? Dziewczyna jest ładna, wyrośnie z niej niezła kelnerka. – rozmówcą kobiety był niski, przysadzisty mężczyzna rasy twi’lek, w którego ustach połyskiwały platynowe zęby. Na szyi miał pełno łańcuchów, które oplatały również jego pas i przerzucone były przez plecy. Zbliżył się do Col i zionął na nią swym cuchnącym alkoholem oddechem. – Jesteś pojętną dziewczynką, prawda? Szybko nauczymy cię posłuszności, hehe.
Rączki cofnęły się i zakryły nosek i usta Col, która cała drżała. Uderzyła głową o klatkę – była za ciasna nawet na jej wątłe, wychudzone ciałko. Obraz znów się rozmył pod wpływem cichego łkania i powtarzania słów „Mama, chcę do mamy”.
- Zamknij się bekso! – twi’lek huknął na Col i to ją uciszyło.
- Ale będziecie traktować ją dobrze? Tu i tak zdechnie z głodu. Nie umie sama na siebie zapracować. Gdzie te pieniądze? – kobieta znów nerwowo potarła ręce, które z każdą chwilą trzęsły się coraz bardziej.
- Cudów od czterolatki wymagać nie będę, ale z pewnością duuużo się nauczy. Takie śliczne niebieskie oczy nie często się zdarzają. Bierz swoją kasę. Chłopaki, mała na skład i ruszamy! – rzucił kobiecie sakwę z kredytami, a ta zaczęła gorączkowo je przeszukiwać, pociągając nosem.
Rączki znów złapały za pręty, gdy Col wraz z klatką uniosła się i zachybotała, wrzucona na statek.
- Mama! Mamaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
- Ej! Brakuje! Tu jest tego za mało! Gdzie reszta kasy?
- To za bycie taką wyrodną matką, hahaha! Wyprawka młodej, kupimy jej za to śliczną obróżkę!
Właz statku zamknął się.
Gdy tylko wizja się skończyła Col'sheer'ee otworzyła swe czerwone oczy i zamrugała nimi.
- Co chcesz mi powiedzieć? Kim ja byłam?
Ta planeta była rewelacyjnym miejscem do medytacji. Błękitna Jedi wykorzystywała ten potencjał jak tylko mogła. Medytowała bez przerwy kilka dni czekając aż myśli jej się ułożą i to co się zdarzyło nabierze sensu. W głowie miała mętlik. Wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. Zaatakowała Jan'yse. Obcięła mu ramię. Sztuczne - to fakt, ale zrobiła to. Właściwie to była pewna, że cyborg zasłużył, że zdradził i ją i całą Tarczę. Ale nie było sposobu by to udowodnić.
W końcu zdołała wyciszyć swój umysł i Moc ukazała jej coś czego się nie spodziewała...
Z początku obraz był zamglony zupełnie tak jakby ktoś płakał. Odór fekaliów wylanych na ulicę przewiercał mózg na wylot, ale szybko szło się do niego przyzwyczaić. Gdzieś z oddali dochodził przytłumiony gwar uliczny. Światło padające przez prześwit w dachu wskazywało na wieczorną porę. Później ukazały się małe rączki chwytające za przeraźliwie zimne kraty. Rączka sięgnęła w kierunku przygarbionej, ubranej w łachmany kobiety.
- Mama! Mamaaaaaaaaa! – obraz znowu się zamglił, a Col poczuła dojmujący strach przytępiający wszystkie zmysły.
- Co jeśli oni wrócą? Jedną już zabrali. Powiedzieli, że po drugą też wrócą. Dali nam sporo kredytów, które starczyły na lata… oni mają oczekiwania. Nie można ich zawieźć.
Kobieta mówiła gorączkowo, nieco sepleniąc. Jej oczy były mocno zaczerwione od przyprawy. Nierówno przycięte czarne włosy pozlepiane w strąki sterczały jej na wszystkie strony, a wyłupiaste zielone oczy rzucały nerwowo na prawo i lewo, jakby ktoś miał ją zaraz napaść.
- Oszalałaś, kobieto? Byli tu 3 lata temu. Dawno o was zapomnieli. Czemu mieliby się przejmować takimi śmieciami jak wy? Dziewczyna jest ładna, wyrośnie z niej niezła kelnerka. – rozmówcą kobiety był niski, przysadzisty mężczyzna rasy twi’lek, w którego ustach połyskiwały platynowe zęby. Na szyi miał pełno łańcuchów, które oplatały również jego pas i przerzucone były przez plecy. Zbliżył się do Col i zionął na nią swym cuchnącym alkoholem oddechem. – Jesteś pojętną dziewczynką, prawda? Szybko nauczymy cię posłuszności, hehe.
Rączki cofnęły się i zakryły nosek i usta Col, która cała drżała. Uderzyła głową o klatkę – była za ciasna nawet na jej wątłe, wychudzone ciałko. Obraz znów się rozmył pod wpływem cichego łkania i powtarzania słów „Mama, chcę do mamy”.
- Zamknij się bekso! – twi’lek huknął na Col i to ją uciszyło.
- Ale będziecie traktować ją dobrze? Tu i tak zdechnie z głodu. Nie umie sama na siebie zapracować. Gdzie te pieniądze? – kobieta znów nerwowo potarła ręce, które z każdą chwilą trzęsły się coraz bardziej.
- Cudów od czterolatki wymagać nie będę, ale z pewnością duuużo się nauczy. Takie śliczne niebieskie oczy nie często się zdarzają. Bierz swoją kasę. Chłopaki, mała na skład i ruszamy! – rzucił kobiecie sakwę z kredytami, a ta zaczęła gorączkowo je przeszukiwać, pociągając nosem.
Rączki znów złapały za pręty, gdy Col wraz z klatką uniosła się i zachybotała, wrzucona na statek.
- Mama! Mamaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
- Ej! Brakuje! Tu jest tego za mało! Gdzie reszta kasy?
- To za bycie taką wyrodną matką, hahaha! Wyprawka młodej, kupimy jej za to śliczną obróżkę!
Właz statku zamknął się.
Gdy tylko wizja się skończyła Col'sheer'ee otworzyła swe czerwone oczy i zamrugała nimi.
- Co chcesz mi powiedzieć? Kim ja byłam?
Ostatnio zmieniony przez Col'sheer'ee dnia Nie Lut 07, 2016 6:42 pm, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : poprawiłem kwestie oczu)
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Wizja malutkiej dziewczynki i jej naćpanej matki nie pojawiła się ponownie. Od czasu gdy nawiedziła Błękitną Jedi minęło już kilka dni. Col nie miała pojęcia dlaczego ale to dziecko zafascynowało ją. Od tamtego czasu nie myślała o Cieniach, Lalce czy Tarczy. Jej umysł wypełniło wołanie ,,Mamaaaaaaaaa!''. Miała świadomość, że częstsze medytacje niewiele zmienią - nie tak działała Moc ale medytowała praktycznie bez przerwy tylko po to by jeszcze raz ujrzeć świat oczami tej dziewczynki.
W końcu Moc okazała się litościwa dla Błękitnej Jedi.
Lepki posiłek spływał po buzi i rączkach, które łapczywie garnęły najzwyklejszą w świecie owsiankę do ust. Oczywiście większość pokarmu trafiła do punktu docelowego, napełniając żołądek przyjemnym ciepłem. Jednak coś uciążliwie próbowało zwrócić na siebie uwagę Col, powtarzając w kółko te same słowa. Niechętnie spojrzała w kierunku, z którego dobywał się dźwięk.
- Słuchasz? Pamiętaj, ciastka to trucizna. Kto zje je pierwszy, jest zgniłym jajem. Słyszysz?!
Col pokiwała głową, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystkie dzieci, chociaż różne wiekiem, były ubrane w podobne pstrokate wdzianka składające się jedynie z koszulki i spodenek. Chłopiec, który do niej mówił, był sporo starszy od niej i nie pasował tu, jednak przez jego chudość nie został jeszcze zabrany do reszty starszych dzieci.
- Kiedy przyjdzie mama?
- Mama po ciebie nie przyjdzie. Sama musisz wrócić do mamy, jeśli chcesz się z nią jeszcze kiedykolwiek zobaczyć – odparł smętnie chłopiec, pocierając swoje wielkie, w całości czarne oczy.
- Mama zawsze w końcu po mnie wraca. – głos brzmiał przekonująco. Właściciel głosu wierzył w to, co mówił.
Po posiłku przyszła kolej na ciastka, jednak sprytne rączki wrzuciły ciastko do kieszonki spodenek spasionej dziewczynki, która pożerała wszystko, co spotkała na swojej drodze. Jedno było pewne. Po zjedzeniu ciastek dzieci wkoło robiły się mniej ruchliwe, ich wzrok robił się bardziej mętny, a słowa ociężałe.
Col poczuła, jak coś na jej szyi zaczyna pulsować. Powolne wibracje z początku łaskotały, potem zaczynały dusić. Wstała i ustawiła się w rządku obok innych dzieci. Podano jej narzędzia i przydzielono do pracy.
Przez następne kilka godzin kucała nad ogromną mozaiką i nawlekała koraliki na nitkę w odpowiednim porządku. Każda pomyłka karana była kopnięciem prądu przez obrożę. Niektóre dzieci były rażone raz za razem. One już nie wrócą do tej sali. Będą robić gorsze zajęcia, tak krzyczał strażnik, który przechadzał się między nimi, sprawdzając, jak idzie im praca. Zielony przyjaciel siedział obok niej. To on znalazł jej to zajęcie. Miał mniej koralików do nawlekania, a jego głównym zadaniem było zanoszenie gotowych nici do maszyny szyjącej. Pełnił rolę głównego dyżurnego.
Po skończonej pracy i kolejnym posiłku dawano dzieciom chwilę odpoczynku. Chłopiec chodził i szukał czegoś
- Co robisz? – Col trzymała się chłopca jak rzep psiego ogona.
- Chcę się stąd wydostać. Nie chcę skończyć w żadnym haremie czy czymkolwiek.
- Co to jest harem?
- Kiedyś się dowiesz. – chłopak dalej chodził, naciskał klamki, wchodził do pomieszczeń, po czym wracał, sycząc cicho. Jego szyja nabrała już żółtawego koloru od elektrowstrząsów, jednak to go nie powstrzymywało. Cały czas poświęcony na zabawę przeznaczył na chodzenie aż do momentu, gdy obroża poinformowała ich, że czas spać.
Obudził ją ogromny hałas. Małe rączki stłumiły go, jednak potwornie migające czerwone lampy nie dawały spokoju. Col wstała gwałtownie, poderwana przez starszego chłopca.
- To nasza szansa, uciekniemy stąd!
- Ale ja nie chcę. Tu jest jedzenie, nie ma mamy, ale jest mi ciepło. I nie śmierdzi. – Col miała bardzo przekonujące argumenty, jednak niewystarczające, by chłopiec puścił jej rękę i pozwolił usiąść pod ścianą tak, jak zrobiły to inne dzieci.
W tym momencie przez drzwi obok nich wpadły trzy droidy. Właściwie nie tyle wpadły, co przebiły się swoimi laserami przez nie, wpadając na dzieci spod ściany i wbijając w nie swoje metalowe części. Col patrzyła się na to z rozdziawioną buzią tak długo, aż koścista ręka nie zasłoniła jej oczu.
- Nowa zabawa! Uciekamy przed droidami! – głos chłopca w ogóle nie przypominał dawnego pewnego siebie głosu. Był piskliwy, przerażony. Ruszyli przed siebie, szukając innej drogi ucieczki, jednak maszyny skutecznie tarasowały jedyne przejście, atakując kolejne dzieci, które siedziały pod ścianą i płakały. Tylko nieliczne próbowały uciekać, jednak po wieloletnim jedzeniu ciastek ich ruchy stały się niezdarne i apatyczne, niezdolne do uciekania.
- Zmiana planu! Odwrócę ich uwagę, a ty biegnij przed siebie, gdy tylko będzie droga wolna, rozumiesz? ROZUMIESZ?!
Świat zawirował od gwałtownego potrząsania głową. Nie chciała, żeby chłopiec puścił jej rękę. Bała się, znów się bała. Jednak nie mogła nic na to poradzić. Chłopak już robił pajacyki, krzycząc przekleństwa w swoim rodzimym języku. Zadziałało. Jako najbardziej ruchliwa osoba w pomieszczeniu zwabił do siebie niemal wszystkie droidy. Col ruszyła biegiem, jednak w pewnym momencie potknęła się o coś. Nie spojrzała jednak, o co. Oglądanie się za siebie zabierało jej cenne sekundy, których potrzebowała do przejścia korytarza pełnego obijających się od ściany do ściany maszyn produkcyjnych. Pełzła na czworaka, zamierając za każdym razem, gdy coś przeleciało jej nad głową. Odwróciła się tylko raz, by zobaczyć, że część bardziej przytomnych dzieci zmierza za nią. Chłopiec biegł na samym końcu, jednak za nim podążały trzy ogromne maszynki do mięsa.
Col podniosła się i biegła dalej korytarzem. Nawet nie zauważyła momentu, w którym zgubiła obrożę. Wtedy poczuła pulsowanie z lewej strony głowy. Odwróciła się w tę stronę i jedyne, co zdążyła zrobić, to osłonić się rękami przed nadchodzącym ciosem ostrza latającego droida. Była pewna, że już po niej. Pogodziła się ze swoim losem, zjednoczyła z chaosem, który ją otaczał. Jednak ramię nie dosięgnęło celu. Wyjrzała zza palców rozszczepionej dłoni i ujrzała raz za razem powtarzające atak odnóża, które ze zgrzytem obijały się od fosforyzującego delikatnym błękitem pola magnetycznego wytworzonego wokół niej. Gdy rozejrzała się, by znaleźć jego źródło, bańka zniknęła.
Col zobaczyła jedynie małą rączkę, która, pod wpływem nieznanej sobie siły, wystrzeliła w kierunku robota, odpychając go na sam koniec korytarza. Między pojedynczymi wyciami syren dosłyszała triumfalny okrzyk dzieci, które nie pozwoliły jej dłużej zastanawiać się nad tym fenomenem. Złapały ją za rękę i biegli dalej.
Strach powoli ustępował spokojowi. Wśród całej tej wrzawy, krzyków przerażonych ludzi, szczęku metalu o metal, gruchotanych kości, łamanych mebli, wycia syreny, w końcu przestała się bać. Szła przed siebie, a roboty odbijały się od niej jak od gumowej piłki. Niektóre to zniechęcało, zmieniały wtedy cel. Te bardziej natarczywe wystarczyło odepchnąć od siebie niewidzialnym przedłużeniem ręki. Piekło wokół niej ucichło. Prowadziła grupę uchodźców, która z każdym zakrętem powiększała się o skąpo ubrane kobiety i mężczyzn w dziwacznych strojach. Chłopiec szedł obok niej, ramię w ramię, słuchając tego, co mówią inni i kierując ją kolejnymi zawiłymi korytarzami.
Na moment się uspokoiło. Chłopiec postanowił sprawdzić, co się dzieje.
- Chcę iść z tobą!
- Nie, to niebezpieczne. Pilnuj tu wszystkich. – Wszystkich to wcale nie było dużo. Ledwie kilkoro z dzieci i kilku dorosłych zdołało się uchronić przed niespodziewanymi strzałami przez ściany czy pociskami odbitymi od licznych luster, którymi korytarz był usiany. Obraz Col znów zaszedł łzami, a cichy głosik wydobywający się z jej ust prosił, żeby to okazał się koniec. Wyjście zdawało się na wyciągnięcie ręki.
Wtedy czas na moment stanął. Zatrzęsła się podłoga, poruszyły ściany. Ogromny droid do budowy maszyn wynurzył się zza zakrętu, taranując część uchodźców. Zaraz za nim przyleciały obrabiarki i frezarki. Col rzuciła się za chłopcem, chcąc go ocalić. Miała z powrotem nadzieję, że mogą stąd wyjść. Przecież ta nadnaturalna siła dotychczas im pomagała. Osłoniła chłopca własnym ciałem, lecz zamiast pola siłowego, poczuła gorąco na twarzy. Chaotycznie wirujące ostrza zakreśliły potworne iks, po czym odbiły dalej, tnąc wszystko, co popadnie.
Potworny ból wyrwał Col'sheer'ee z wizji. Oddychała głęboko. Nie mogła opanować wszystkich uczuć, które wizja jej dostarczyła. Przeżycia tej dziewczynki na nowo przypomniały jej o Mice. O Małej Zjawie Balmorry.
W końcu Moc okazała się litościwa dla Błękitnej Jedi.
Lepki posiłek spływał po buzi i rączkach, które łapczywie garnęły najzwyklejszą w świecie owsiankę do ust. Oczywiście większość pokarmu trafiła do punktu docelowego, napełniając żołądek przyjemnym ciepłem. Jednak coś uciążliwie próbowało zwrócić na siebie uwagę Col, powtarzając w kółko te same słowa. Niechętnie spojrzała w kierunku, z którego dobywał się dźwięk.
- Słuchasz? Pamiętaj, ciastka to trucizna. Kto zje je pierwszy, jest zgniłym jajem. Słyszysz?!
Col pokiwała głową, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystkie dzieci, chociaż różne wiekiem, były ubrane w podobne pstrokate wdzianka składające się jedynie z koszulki i spodenek. Chłopiec, który do niej mówił, był sporo starszy od niej i nie pasował tu, jednak przez jego chudość nie został jeszcze zabrany do reszty starszych dzieci.
- Kiedy przyjdzie mama?
- Mama po ciebie nie przyjdzie. Sama musisz wrócić do mamy, jeśli chcesz się z nią jeszcze kiedykolwiek zobaczyć – odparł smętnie chłopiec, pocierając swoje wielkie, w całości czarne oczy.
- Mama zawsze w końcu po mnie wraca. – głos brzmiał przekonująco. Właściciel głosu wierzył w to, co mówił.
Po posiłku przyszła kolej na ciastka, jednak sprytne rączki wrzuciły ciastko do kieszonki spodenek spasionej dziewczynki, która pożerała wszystko, co spotkała na swojej drodze. Jedno było pewne. Po zjedzeniu ciastek dzieci wkoło robiły się mniej ruchliwe, ich wzrok robił się bardziej mętny, a słowa ociężałe.
Col poczuła, jak coś na jej szyi zaczyna pulsować. Powolne wibracje z początku łaskotały, potem zaczynały dusić. Wstała i ustawiła się w rządku obok innych dzieci. Podano jej narzędzia i przydzielono do pracy.
Przez następne kilka godzin kucała nad ogromną mozaiką i nawlekała koraliki na nitkę w odpowiednim porządku. Każda pomyłka karana była kopnięciem prądu przez obrożę. Niektóre dzieci były rażone raz za razem. One już nie wrócą do tej sali. Będą robić gorsze zajęcia, tak krzyczał strażnik, który przechadzał się między nimi, sprawdzając, jak idzie im praca. Zielony przyjaciel siedział obok niej. To on znalazł jej to zajęcie. Miał mniej koralików do nawlekania, a jego głównym zadaniem było zanoszenie gotowych nici do maszyny szyjącej. Pełnił rolę głównego dyżurnego.
Po skończonej pracy i kolejnym posiłku dawano dzieciom chwilę odpoczynku. Chłopiec chodził i szukał czegoś
- Co robisz? – Col trzymała się chłopca jak rzep psiego ogona.
- Chcę się stąd wydostać. Nie chcę skończyć w żadnym haremie czy czymkolwiek.
- Co to jest harem?
- Kiedyś się dowiesz. – chłopak dalej chodził, naciskał klamki, wchodził do pomieszczeń, po czym wracał, sycząc cicho. Jego szyja nabrała już żółtawego koloru od elektrowstrząsów, jednak to go nie powstrzymywało. Cały czas poświęcony na zabawę przeznaczył na chodzenie aż do momentu, gdy obroża poinformowała ich, że czas spać.
Obudził ją ogromny hałas. Małe rączki stłumiły go, jednak potwornie migające czerwone lampy nie dawały spokoju. Col wstała gwałtownie, poderwana przez starszego chłopca.
- To nasza szansa, uciekniemy stąd!
- Ale ja nie chcę. Tu jest jedzenie, nie ma mamy, ale jest mi ciepło. I nie śmierdzi. – Col miała bardzo przekonujące argumenty, jednak niewystarczające, by chłopiec puścił jej rękę i pozwolił usiąść pod ścianą tak, jak zrobiły to inne dzieci.
W tym momencie przez drzwi obok nich wpadły trzy droidy. Właściwie nie tyle wpadły, co przebiły się swoimi laserami przez nie, wpadając na dzieci spod ściany i wbijając w nie swoje metalowe części. Col patrzyła się na to z rozdziawioną buzią tak długo, aż koścista ręka nie zasłoniła jej oczu.
- Nowa zabawa! Uciekamy przed droidami! – głos chłopca w ogóle nie przypominał dawnego pewnego siebie głosu. Był piskliwy, przerażony. Ruszyli przed siebie, szukając innej drogi ucieczki, jednak maszyny skutecznie tarasowały jedyne przejście, atakując kolejne dzieci, które siedziały pod ścianą i płakały. Tylko nieliczne próbowały uciekać, jednak po wieloletnim jedzeniu ciastek ich ruchy stały się niezdarne i apatyczne, niezdolne do uciekania.
- Zmiana planu! Odwrócę ich uwagę, a ty biegnij przed siebie, gdy tylko będzie droga wolna, rozumiesz? ROZUMIESZ?!
Świat zawirował od gwałtownego potrząsania głową. Nie chciała, żeby chłopiec puścił jej rękę. Bała się, znów się bała. Jednak nie mogła nic na to poradzić. Chłopak już robił pajacyki, krzycząc przekleństwa w swoim rodzimym języku. Zadziałało. Jako najbardziej ruchliwa osoba w pomieszczeniu zwabił do siebie niemal wszystkie droidy. Col ruszyła biegiem, jednak w pewnym momencie potknęła się o coś. Nie spojrzała jednak, o co. Oglądanie się za siebie zabierało jej cenne sekundy, których potrzebowała do przejścia korytarza pełnego obijających się od ściany do ściany maszyn produkcyjnych. Pełzła na czworaka, zamierając za każdym razem, gdy coś przeleciało jej nad głową. Odwróciła się tylko raz, by zobaczyć, że część bardziej przytomnych dzieci zmierza za nią. Chłopiec biegł na samym końcu, jednak za nim podążały trzy ogromne maszynki do mięsa.
Col podniosła się i biegła dalej korytarzem. Nawet nie zauważyła momentu, w którym zgubiła obrożę. Wtedy poczuła pulsowanie z lewej strony głowy. Odwróciła się w tę stronę i jedyne, co zdążyła zrobić, to osłonić się rękami przed nadchodzącym ciosem ostrza latającego droida. Była pewna, że już po niej. Pogodziła się ze swoim losem, zjednoczyła z chaosem, który ją otaczał. Jednak ramię nie dosięgnęło celu. Wyjrzała zza palców rozszczepionej dłoni i ujrzała raz za razem powtarzające atak odnóża, które ze zgrzytem obijały się od fosforyzującego delikatnym błękitem pola magnetycznego wytworzonego wokół niej. Gdy rozejrzała się, by znaleźć jego źródło, bańka zniknęła.
Col zobaczyła jedynie małą rączkę, która, pod wpływem nieznanej sobie siły, wystrzeliła w kierunku robota, odpychając go na sam koniec korytarza. Między pojedynczymi wyciami syren dosłyszała triumfalny okrzyk dzieci, które nie pozwoliły jej dłużej zastanawiać się nad tym fenomenem. Złapały ją za rękę i biegli dalej.
Strach powoli ustępował spokojowi. Wśród całej tej wrzawy, krzyków przerażonych ludzi, szczęku metalu o metal, gruchotanych kości, łamanych mebli, wycia syreny, w końcu przestała się bać. Szła przed siebie, a roboty odbijały się od niej jak od gumowej piłki. Niektóre to zniechęcało, zmieniały wtedy cel. Te bardziej natarczywe wystarczyło odepchnąć od siebie niewidzialnym przedłużeniem ręki. Piekło wokół niej ucichło. Prowadziła grupę uchodźców, która z każdym zakrętem powiększała się o skąpo ubrane kobiety i mężczyzn w dziwacznych strojach. Chłopiec szedł obok niej, ramię w ramię, słuchając tego, co mówią inni i kierując ją kolejnymi zawiłymi korytarzami.
Na moment się uspokoiło. Chłopiec postanowił sprawdzić, co się dzieje.
- Chcę iść z tobą!
- Nie, to niebezpieczne. Pilnuj tu wszystkich. – Wszystkich to wcale nie było dużo. Ledwie kilkoro z dzieci i kilku dorosłych zdołało się uchronić przed niespodziewanymi strzałami przez ściany czy pociskami odbitymi od licznych luster, którymi korytarz był usiany. Obraz Col znów zaszedł łzami, a cichy głosik wydobywający się z jej ust prosił, żeby to okazał się koniec. Wyjście zdawało się na wyciągnięcie ręki.
Wtedy czas na moment stanął. Zatrzęsła się podłoga, poruszyły ściany. Ogromny droid do budowy maszyn wynurzył się zza zakrętu, taranując część uchodźców. Zaraz za nim przyleciały obrabiarki i frezarki. Col rzuciła się za chłopcem, chcąc go ocalić. Miała z powrotem nadzieję, że mogą stąd wyjść. Przecież ta nadnaturalna siła dotychczas im pomagała. Osłoniła chłopca własnym ciałem, lecz zamiast pola siłowego, poczuła gorąco na twarzy. Chaotycznie wirujące ostrza zakreśliły potworne iks, po czym odbiły dalej, tnąc wszystko, co popadnie.
Potworny ból wyrwał Col'sheer'ee z wizji. Oddychała głęboko. Nie mogła opanować wszystkich uczuć, które wizja jej dostarczyła. Przeżycia tej dziewczynki na nowo przypomniały jej o Mice. O Małej Zjawie Balmorry.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Minęło kilka dni, od ostatniego spotkania Błękitnej Jedi z tajemniczą dziewczynką. Col'sheer'ee próbowała przywołać te wizje, ale to nie było takie proste. Teraz jeszcze wizyta Zim-Lara wszystko skomplikowała. To co jej powiedział martwiło ją. Tarcza jest w niebezpieczeństwie. Nie ufa Sallarosowi Jan'yse. Chciał by wróciła. By przywróciła stabilność Tarczy i bezpieczeństwo jej członków.
Ale to nie był powód jego wizyty na Voss. Przynajmniej nie główny. Przynajmniej tak Col'sheer'ee myślała. Chisska przypominała mu jego zmarła miłość, Sobi. Czy to podobieństwo sprawiło, że teraz pała uczuciem do niej? Sama nie wie. Sama zrobiła straszną głupotę... Gdy tak mówił o Sobi, z takim zaangażowaniem, uczuciem - ona sama coś poczuła. Nie wie czemu ale musiała to zrobić. Pożegnała go pocałunkiem. Krótkim, nie w usta (prawie nie w usta...). Ale musiała go pocałować. Było to przyjemne. Fizycznie przyjemne, jak nic do tej pory. I coś w niej chciało więcej. Ale nie odważyła się. Przecież jeszcze tak niedawno kochała Ansarrasa. Przynajmniej tak myślała... Teraz sama już nic nie wie.
- Przepraszam - Błękitna Jedi została wyrwana z swoich przemyśleń przez dwie młode, trochę zaniedbane kobiety. Człowieka i czerwonoskórą zabraczke.
Ale to nie był powód jego wizyty na Voss. Przynajmniej nie główny. Przynajmniej tak Col'sheer'ee myślała. Chisska przypominała mu jego zmarła miłość, Sobi. Czy to podobieństwo sprawiło, że teraz pała uczuciem do niej? Sama nie wie. Sama zrobiła straszną głupotę... Gdy tak mówił o Sobi, z takim zaangażowaniem, uczuciem - ona sama coś poczuła. Nie wie czemu ale musiała to zrobić. Pożegnała go pocałunkiem. Krótkim, nie w usta (prawie nie w usta...). Ale musiała go pocałować. Było to przyjemne. Fizycznie przyjemne, jak nic do tej pory. I coś w niej chciało więcej. Ale nie odważyła się. Przecież jeszcze tak niedawno kochała Ansarrasa. Przynajmniej tak myślała... Teraz sama już nic nie wie.
:::
- Przepraszam - Błękitna Jedi została wyrwana z swoich przemyśleń przez dwie młode, trochę zaniedbane kobiety. Człowieka i czerwonoskórą zabraczke.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Błękitna Jedi wpatrywała się w panoramę układającego się do snu miasta Kaas. Było piękne, smutne, deszczowe. Ale piękne. Zewsząd Col'sheer'ee czuła jak emanowała ciemna strona Mocy. Ta ilość ją przytłaczała. Nie spodziewała się, że mrok może aż tak stać się zintegrowanym elementem planety i społeczeństwa. Zmysły chisski odbierały olbrzymie ilości strachu z prawie każdej żywej istoty. Każdej, kto nie był wysoko postawionym oficerem w Armii Imperialnej lub Sithem. Nie wiedziała jak długo będzie mogła opierać się temu wszystkiemu. Nigdy jeszcze nie była narażona na taką dawkę ciemnej strony. Nigdy. Nawet podczas konfrontacji z Oz'makiem i Darth Aye'asha'ee. Patrzyła smutno przez okno i miała tylko nadzieję, że wytrzyma. Że jej umysł da radę to wszystko wytrzymać.
Col wróciła pamięcią do chwili kiedy jej nowa ścieżka się rozpoczęła. To było zaledwie dzień temu. A miała wrażenie, że minęły już lata.
Wszytko rozpoczęło się od spotkania z dwiema kobietami. Siri i Bobia, jak się przedstawiły, były przetrzymywane wbrew swej woli w obozie imperialnym. Były bite, zmuszano je do pogłębiania ciemnej strony. Col'sheer'ee wyczuwała od nich mrok Sithów, ale był on ledwie wyczuwalny. Nie był tak mocny jak nawet u najsłabszych akolitów. Kobity twierdziły, że przysłano je by sprawdzić potęgę wielkiej mistrzyni Jedi, która medytuje na Voss - jej. Sithowie zakładali, że jeśli wrócą to mistrzyni Jedi nie jest groźna, jeśli nie wrócą to potwierdzą się plotki o jej potędze. Cóż, Col'sheer'ee nie miała zamiaru niczego sprawdzać. Nikogo zabijać. To nie był jej styl. Nie ma emocji - jest spokój.
Chciała im pomóc. One też tego chciały... tak z początku się Błękitnej wydawało. Ale potem... Miała coraz większe wątpliwości. Siri nie potrafiła podać żadnych szczegółów, miotała się podając informacje, które w gruncie rzeczy były... nie miały sensu.
Z informacji, które udało się Błękitnej wyciągnąć był fakt, że Aye'asha'ee była na Voss. To jej zależało na śmierci Col (bo komuż innemu mogłoby na tym zależeć?). Ta jednak się nie bała siostry. Była gotowa stawić jej ponownie czoła. To mógłby być taki mały bonus pobytu na tej planecie. Nie to byłoby przejście na ciemną stronę - przeszło jej przez myśl.
Fakt był taki, że Błękitna Jedi chciała pomóc tym kobietom. Nie miała jednak jak - Siri mówiła od rzeczy. Nie potrafiła podać lokalizacji, nie chciała uciekać. Ciągłe płakały. Po trzech-czterech kwadransach wyciągania na sile informacji, Błękitna Jedi chciała się już poddać kiedy słowa Siri ją wprawiły w konsternację. Jej głos był inny. Zimnawy, pozbawiony uczuć.
- Droga Jedi musisz wybaczyć tę drobną farsę. Nie wiedziałyśmy jak się do ciebie zbliżyć, jak przekonać byś nas wysłuchała, Col-sel-o - Col bezwiednie skrzywiła się na połamany dźwięk swojego imienia. Zmrużyła oczy.
- Co masz na myśli, kim wy jesteście? - Dłoń Col'sheer'ee powędrowała do rękojeści miecza świetlnego. Nie włączyła go. Nie wzięła go.
- Zaczekaj... nie mamy złych zamiarów - oznajmiła z lekka przestraszona zabraczka.
- To nie ma większego znaczenia, mistrzyni Col. Ważne natomiast jest, że ktoś chce twojej śmierci. I tylko ja wstawiłam się za tobą. Tylko ja mogę to powstrzymać.
- Znasz moją siostrę, Siri, więc mam ku temu spore wątpliwości.
Kobieta odpięła rękojeść swojego miecza świetlnego i rzuciła go pod nogi Col.
- Weź go. Niech to będzie gest mojej dobrej woli. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko pomóc.
Błękitna Jedi nie drgnęła nawet. Przyglądała się z zainteresowaniem obu Sithom.
- Mój też możesz wziąć. - Bobia za przykładem starszej koleżanki też rzuciła miecz pod nogi Col'sheer'ee.
W końcu Col'sheer'ee zmarszczyła nos i pokazując rządek białych zębów zapytała - Czego chcecie?
- Jesteś w niebezpieczeństwie - nie tylko ze strony Aye. Jedi też polują na ciebie?
Polują na mnie? Zim nic nie wspominał. To Sith - może blefować - upomniała się w myślach.
- Jedi zostawili cie samej sobie. Teraz chcą twej śmierci. A mi zależy na twym życiu - przekonywała dalej Siri.
- Dużo o mnie wiesz zauważyła Jedi. Nawet trochę za dużo, skąd ty to wiesz? - zastanowiła się w myślach. - Ja nawet nie wiem czego ode mnie chcesz.
- Ważne, że chcemy ci pomóc - Przejęła inicjatywę zabraczka.
- Może. Ale dla mnie wasze motywy są równie ważne. - młodsza Sith spojrzała pytająco na Siri.
- Niczego nie chcemy, mistrzyni Col. Po prostu mam słabość do odtrąconych i samotnych. Nie każdy Sith jest taki jak przedtawia go Zakon Jedi - wyznała Siri, po chwili zaś dodała. - Kojarzysz Eliasias? Młoda Jedi w waszej Tarczy.
- No i? - chisska założyła ręce na piersi.
- Chronię ją od wszelkich nieszczęść. Bezinteresownie.
- To raczej nie jest dewiza Sithów - zauważyła chisska.
- Wiem co cię spotkało, mistrzyni Col. Też to przeżyłam i chcę ci pomóc.
- Moja Pani jest wyjątkiem w Imperium, pani. - Dodała wierna Bobia.
- Czy ratując setki razy tyłek małej Elis działałam dla swojego dobra? Zapewniam cię nie mam w tym interesu.
- To czemu to robisz? - Jedi nie dawała za wygraną. - I co ja mam z tym wspólnego?
- Z osobistych pobudek. Gdy byłam mała jej rodzina przygrnęła mnie. Zaopiekowali się mną. Teraz się odwdzięczam. Rozumiem co to jest zaufanie, wdzięczność i szacunek, Col.
- Załóżmy, że mnie przekonałaś. Co ja z tym wszystkim mam wspólnego. Właściwie nie znam tej padawanki.
- Wiem co Tarcza ci zrobiła. Myślałam, że są inni, bardziej republikańscy, bardziej Jedi. Myliłam się. Elis trafiła do Tarczy dzięki moim... powiązaniom. Ale teraz wiem, że popełniłam błąd. To nie jest miejsce dla niej. Ci, którzy mieli ją chronić są bardziej mroczni niż ja.
- Obraz Sitha, który wpaja wam Zakon jest karykaturalny - dodała zabraczka.
- Mam swoje własne wyobrażenie. Namalowała je Aye'asha'ee.
- Darth Aye jest akurat niespełna rozumu. Jeśli na jej przykładzie oceniasz wszystkich - grubo się mylisz.
- Co mi proponujecie?
- Bezpieczeństwo, szczerość, zaufanie - wymieniła Sith.
- Proponujecie mi azyl?
- Dołącz do nas.
- Do nas, nie musisz dołączać do Imperium - zagwarantowała Siri. - Będziesz gościem w moim domu.
Błękitna Jedi się zastanawiała. Decyzja nie była prosta. Była Jedi, ale wizja, którą przedstawia jej Siri jest co najmniej kusząca.
- Jeśli się zgodzę, dokąd mnie zabierzecie?
- Ja rozumiem, mistrzyni Jedi. Nie ufasz nam. Jest to wielce zrozumiałe. Straciłabym szacunek do ciebie gdyby było inaczej - Siri wrobiła krótką przerwę. - Oczywiście mogłybyśmy ci to wszystko udowodnić. Zostawić cię tu samą abyś czekała na zabójców. Ale nie zrobimy tego. Nie pozwolimy ci umrzeć. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. Mam takich kilka w całej Galaktyce.
- Teraz siedzisz tu i szukasz odpowiedzi tam gdzie ich nie ma czekając na śmierć - zauważyła Bobia.
Po chwili Siri dała znać uczennicy znać lekkim skinięciem głowy, a ta wyciągnęła zza pasa datapad i podała go Col'sheer'ee. Jedi wybałuszyła bez źrenicowe oczy ze zdziwienia.
- Skąd to macie? To są tajne dane Republiki i Tarczy.
- W Tarczy nie dość, że mają mroczne tajemnice to jeszcze mają zdrajców - Bobia potwierdziła słowa mistrzyni energicznie potakując.
- Zdrajca? A może jeszcze wiecie któż nim jest?
- MMM... też bym chciała wiedzieć. Informacje są dokładne, tylko tyle wiem.
Akurat - pomyślała Col'sheer'ee. Chisska się zastanowiła nad przebiegiem całej rozmowy. Przyleciał tu w pewnej sprawie, ale może faktycznie szuka odpowiedzi tam gdzie ich nie. Może warto byłoby zaryzykować. Udać się z nimi. Właściwie nie miała nic do stracenia.
- Dobrze pójdę z wami.
Już na Dromund Kaas, w apartamentach Darth... jak się okazało nie Siri, lecz Wiris, gospodyni opowiedziała chissce swoją smutną historię z dzieciństwa - osierocenie, nową rodzinę w postaci małżeństwa Moniris i ich dwójki dzieci. A także okropną historię porwania przez piratów i w efekcie skończenia w Imperium.
Teraz Col'sheer'ee przyglądała się miastu, które było tak nieszczęśliwe jak Wiris. Ciągle opłakiwało straty. Przez myśl Błękitnej przeszło, że może faktycznie Wiris nie jest takim najgorszym Sithem.
Odwróciła się od okna i powoli udała się w kierunku olbrzymiego łoza z baldachimem. Gdy się w nim kładła i wtulała w jedwabną pościel przez myśl jej przeszło Z pewnością życie w Imperium jest... wygodniejsze.
Col wróciła pamięcią do chwili kiedy jej nowa ścieżka się rozpoczęła. To było zaledwie dzień temu. A miała wrażenie, że minęły już lata.
:::
Wszytko rozpoczęło się od spotkania z dwiema kobietami. Siri i Bobia, jak się przedstawiły, były przetrzymywane wbrew swej woli w obozie imperialnym. Były bite, zmuszano je do pogłębiania ciemnej strony. Col'sheer'ee wyczuwała od nich mrok Sithów, ale był on ledwie wyczuwalny. Nie był tak mocny jak nawet u najsłabszych akolitów. Kobity twierdziły, że przysłano je by sprawdzić potęgę wielkiej mistrzyni Jedi, która medytuje na Voss - jej. Sithowie zakładali, że jeśli wrócą to mistrzyni Jedi nie jest groźna, jeśli nie wrócą to potwierdzą się plotki o jej potędze. Cóż, Col'sheer'ee nie miała zamiaru niczego sprawdzać. Nikogo zabijać. To nie był jej styl. Nie ma emocji - jest spokój.
Chciała im pomóc. One też tego chciały... tak z początku się Błękitnej wydawało. Ale potem... Miała coraz większe wątpliwości. Siri nie potrafiła podać żadnych szczegółów, miotała się podając informacje, które w gruncie rzeczy były... nie miały sensu.
Z informacji, które udało się Błękitnej wyciągnąć był fakt, że Aye'asha'ee była na Voss. To jej zależało na śmierci Col (bo komuż innemu mogłoby na tym zależeć?). Ta jednak się nie bała siostry. Była gotowa stawić jej ponownie czoła. To mógłby być taki mały bonus pobytu na tej planecie. Nie to byłoby przejście na ciemną stronę - przeszło jej przez myśl.
Fakt był taki, że Błękitna Jedi chciała pomóc tym kobietom. Nie miała jednak jak - Siri mówiła od rzeczy. Nie potrafiła podać lokalizacji, nie chciała uciekać. Ciągłe płakały. Po trzech-czterech kwadransach wyciągania na sile informacji, Błękitna Jedi chciała się już poddać kiedy słowa Siri ją wprawiły w konsternację. Jej głos był inny. Zimnawy, pozbawiony uczuć.
- Droga Jedi musisz wybaczyć tę drobną farsę. Nie wiedziałyśmy jak się do ciebie zbliżyć, jak przekonać byś nas wysłuchała, Col-sel-o - Col bezwiednie skrzywiła się na połamany dźwięk swojego imienia. Zmrużyła oczy.
- Co masz na myśli, kim wy jesteście? - Dłoń Col'sheer'ee powędrowała do rękojeści miecza świetlnego. Nie włączyła go. Nie wzięła go.
- Zaczekaj... nie mamy złych zamiarów - oznajmiła z lekka przestraszona zabraczka.
- To nie ma większego znaczenia, mistrzyni Col. Ważne natomiast jest, że ktoś chce twojej śmierci. I tylko ja wstawiłam się za tobą. Tylko ja mogę to powstrzymać.
- Znasz moją siostrę, Siri, więc mam ku temu spore wątpliwości.
Kobieta odpięła rękojeść swojego miecza świetlnego i rzuciła go pod nogi Col.
- Weź go. Niech to będzie gest mojej dobrej woli. Nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko pomóc.
Błękitna Jedi nie drgnęła nawet. Przyglądała się z zainteresowaniem obu Sithom.
- Mój też możesz wziąć. - Bobia za przykładem starszej koleżanki też rzuciła miecz pod nogi Col'sheer'ee.
W końcu Col'sheer'ee zmarszczyła nos i pokazując rządek białych zębów zapytała - Czego chcecie?
- Jesteś w niebezpieczeństwie - nie tylko ze strony Aye. Jedi też polują na ciebie?
Polują na mnie? Zim nic nie wspominał. To Sith - może blefować - upomniała się w myślach.
- Jedi zostawili cie samej sobie. Teraz chcą twej śmierci. A mi zależy na twym życiu - przekonywała dalej Siri.
- Dużo o mnie wiesz zauważyła Jedi. Nawet trochę za dużo, skąd ty to wiesz? - zastanowiła się w myślach. - Ja nawet nie wiem czego ode mnie chcesz.
- Ważne, że chcemy ci pomóc - Przejęła inicjatywę zabraczka.
- Może. Ale dla mnie wasze motywy są równie ważne. - młodsza Sith spojrzała pytająco na Siri.
- Niczego nie chcemy, mistrzyni Col. Po prostu mam słabość do odtrąconych i samotnych. Nie każdy Sith jest taki jak przedtawia go Zakon Jedi - wyznała Siri, po chwili zaś dodała. - Kojarzysz Eliasias? Młoda Jedi w waszej Tarczy.
- No i? - chisska założyła ręce na piersi.
- Chronię ją od wszelkich nieszczęść. Bezinteresownie.
- To raczej nie jest dewiza Sithów - zauważyła chisska.
- Wiem co cię spotkało, mistrzyni Col. Też to przeżyłam i chcę ci pomóc.
- Moja Pani jest wyjątkiem w Imperium, pani. - Dodała wierna Bobia.
- Czy ratując setki razy tyłek małej Elis działałam dla swojego dobra? Zapewniam cię nie mam w tym interesu.
- To czemu to robisz? - Jedi nie dawała za wygraną. - I co ja mam z tym wspólnego?
- Z osobistych pobudek. Gdy byłam mała jej rodzina przygrnęła mnie. Zaopiekowali się mną. Teraz się odwdzięczam. Rozumiem co to jest zaufanie, wdzięczność i szacunek, Col.
- Załóżmy, że mnie przekonałaś. Co ja z tym wszystkim mam wspólnego. Właściwie nie znam tej padawanki.
- Wiem co Tarcza ci zrobiła. Myślałam, że są inni, bardziej republikańscy, bardziej Jedi. Myliłam się. Elis trafiła do Tarczy dzięki moim... powiązaniom. Ale teraz wiem, że popełniłam błąd. To nie jest miejsce dla niej. Ci, którzy mieli ją chronić są bardziej mroczni niż ja.
- Obraz Sitha, który wpaja wam Zakon jest karykaturalny - dodała zabraczka.
- Mam swoje własne wyobrażenie. Namalowała je Aye'asha'ee.
- Darth Aye jest akurat niespełna rozumu. Jeśli na jej przykładzie oceniasz wszystkich - grubo się mylisz.
- Co mi proponujecie?
- Bezpieczeństwo, szczerość, zaufanie - wymieniła Sith.
- Proponujecie mi azyl?
- Dołącz do nas.
- Do nas, nie musisz dołączać do Imperium - zagwarantowała Siri. - Będziesz gościem w moim domu.
Błękitna Jedi się zastanawiała. Decyzja nie była prosta. Była Jedi, ale wizja, którą przedstawia jej Siri jest co najmniej kusząca.
- Jeśli się zgodzę, dokąd mnie zabierzecie?
- Ja rozumiem, mistrzyni Jedi. Nie ufasz nam. Jest to wielce zrozumiałe. Straciłabym szacunek do ciebie gdyby było inaczej - Siri wrobiła krótką przerwę. - Oczywiście mogłybyśmy ci to wszystko udowodnić. Zostawić cię tu samą abyś czekała na zabójców. Ale nie zrobimy tego. Nie pozwolimy ci umrzeć. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. Mam takich kilka w całej Galaktyce.
- Teraz siedzisz tu i szukasz odpowiedzi tam gdzie ich nie ma czekając na śmierć - zauważyła Bobia.
Po chwili Siri dała znać uczennicy znać lekkim skinięciem głowy, a ta wyciągnęła zza pasa datapad i podała go Col'sheer'ee. Jedi wybałuszyła bez źrenicowe oczy ze zdziwienia.
- Skąd to macie? To są tajne dane Republiki i Tarczy.
- W Tarczy nie dość, że mają mroczne tajemnice to jeszcze mają zdrajców - Bobia potwierdziła słowa mistrzyni energicznie potakując.
- Zdrajca? A może jeszcze wiecie któż nim jest?
- MMM... też bym chciała wiedzieć. Informacje są dokładne, tylko tyle wiem.
Akurat - pomyślała Col'sheer'ee. Chisska się zastanowiła nad przebiegiem całej rozmowy. Przyleciał tu w pewnej sprawie, ale może faktycznie szuka odpowiedzi tam gdzie ich nie. Może warto byłoby zaryzykować. Udać się z nimi. Właściwie nie miała nic do stracenia.
- Dobrze pójdę z wami.
:::
Już na Dromund Kaas, w apartamentach Darth... jak się okazało nie Siri, lecz Wiris, gospodyni opowiedziała chissce swoją smutną historię z dzieciństwa - osierocenie, nową rodzinę w postaci małżeństwa Moniris i ich dwójki dzieci. A także okropną historię porwania przez piratów i w efekcie skończenia w Imperium.
Teraz Col'sheer'ee przyglądała się miastu, które było tak nieszczęśliwe jak Wiris. Ciągle opłakiwało straty. Przez myśl Błękitnej przeszło, że może faktycznie Wiris nie jest takim najgorszym Sithem.
Odwróciła się od okna i powoli udała się w kierunku olbrzymiego łoza z baldachimem. Gdy się w nim kładła i wtulała w jedwabną pościel przez myśl jej przeszło Z pewnością życie w Imperium jest... wygodniejsze.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Re: Rozterki Błękitnej Jedi
Col widziała płasko. Jedno oko najwyraźniej było zamknięte bądź zasłonięte. Małe rączki sięgnęły po zabawki – chyba po raz pierwszy w swoim życiu. Oglądały uważnie klocki i lalki, odrzucając wszystkie chłopięce zabawki w kąt. Potem zaczęła się bawić, nucąc jakąś wymyśloną przez siebie pioseneczkę.
Zadziwiające. Pomimo tego że drzwi były zamknięte, a głośniki wyłączone, ona dokładnie słyszała każde słowo, które mówili ludzie stojący za szkłem udającym lustro. Próbowała ich dostrzec, jednak nie mogła. Była jednak pewna, że tam są i mówią o tym, więc wróciła do bezgłośnej zabawy, nasłuchując.
Pierwszy z głosów rozbrzmiewał niskim, głębokim basem, kojąco wibrując przy każdym dźwięku. Drugi, nieco świszczący, mówił niemal niezrozumiale.
- Zapewniam pana, że umiem poradzić sobie z czterolatką.
- Jest pan pewien, mistrzu Jedi? To dziecko nie jest normalne!
- Wkrótce przejdę na emeryturę. Potrzebuję kogoś, kim będę mógł się zaopiekować, by na starość on zaopiekował się mną. Jeśli dziewczynka obdarzona jest Mocą, tym lepiej dla mnie. Przynajmniej będę w stanie nauczyć jej czegoś, co sam potrafię.
W zabawie jedna lalka zdenerwowała się, że druga ma ładniejszą sukienkę od pierwszej. Głowa lalki numer dwa wystrzeliła w powietrze, trafiając w przeciwległy kąt pokoju. Świat na moment się rozmazał, a po policzku Col spłynęła pojedyncza łza. Już miała rozpłakać się na dobre, gdy do pomieszczenia wszedł cathar o długim, przetykanym siwizną futrze. Podszedł do niej i przykucnął, uśmiechając się.
- Witaj. Nazywam się E’Clerck i jestem rycerzem Jedi – na dziewczynce nie zrobiło to wrażenia, bo wróciła do wpatrywania się lalkę z oderwaną głową. – Czyżby twoja przyjaciółka straciła głowę? – mistrz podążył za jej spojrzeniem, po czym wyciągnął dłoń w stronę oderwanej części lalki. Ta uniosła się i spokojnie, wirując leniwie wokół własnej osi, wskoczyła mu do ręki. – Drzemie w tobie wielki potencjał. Posiadasz go, jednak nie umiesz go ukierunkować i wykorzystać. Potrzebujesz kogoś, kto wskaże ci jasną drogę Mocy – osadził głowę lalki na jej właściwe miejsce. Tym sposobem udało mu się uzyskać uwagę swojej rozmówczyni.
- Kotek – zwinne rączki wystrzeliły przed siebie, chwytając miękkie futro. Mężczyzna jednak nie zareagował złością, lecz zaczął głęboko mruczeć, śmiejąc się przy tym. Col poczuła wibracje w całym swoim ciele, gdy rączki jeszcze mocniej przytuliły do siebie futerko.
- Tak, można tak powiedzieć. Zabiorę cię do siebie i pokażę jak korzystać z Mocy. Wystarczy tylko, żebyś, zamiast tłumić ją w sobie i używać jako ochrony przed resztą świata. Wystarczy drobna smuga, mały prześwit, abyś mogła poczuć Moc wokół ciebie i umieć ją wykorzystać. Nie możesz zamykać jej w sobie jak skorupy, ale musisz uwolnić ja i pozwolić płynąć przez siebie. Słyszysz, Medytująca Jedi? Przekaż mojej krnąbrnej uczennicy moje słowa. Przestań uparcie iść pod prąd, stawiać daremny opór. Zmień bieg koryta rzeki.
Błękitna Jedi obudziła się w miękkim wygodnym łożu wyścielonym jedwabiem. Jej ciało było wilgotne, klejące się. Cała była spocona. Oddychała głęboko.
- E’Clerck? Czyżby ta mała dziewczynka to była Witma? Mała Witma? Moja... - nie dokończyła. Przypomniała sobie gdzie jest - Dromund Kaas. Stolica Imperium. A ona... cóż była gościem Darth Wiris. Col'sheer'ee wstała z łoża i podeszła do okien. Tam ciągle padało. Przez myśl Jedi przeszło pytanie czy tu czasem przestaje padać deszcz.
Zagapiła się na spadające krople deszczu. Z letargu obudziła ją Wiris
- Dzień dobry Col. Jak się dziś czujesz? - była miła i ułożona. Ale jak tylko weszła do sypialni Błękitnej tą ogarnęło zimno. Dotychczasowe myśli natychmiast uleciały.
- Witaj Wiris. Dziękuję. Co cie sprowadza do mnie tak wczesną porą? - Wczesną porą? Która to właściwie jest godzina? - zastanowiła się.
Darth Wiris była ubrana w czarną elegancką szatę, która podkreślała tylko jej status. A ona ubrana była... Col w tym momencie uświadomiła sobie, że jest zupełnie naga. W pierwszej chwili chciała się okryć, jednak Wiris zapewniła, że nie jest to potrzebne.
- To jest twoja sypialnia, mistrzyni Col. Nie ma powodu byś czuła się skrępowana - Błękitna się nie ruszyła. Nic nie odpowiedziała.
- Mogę ci coś opowiedzieć? zapytała Sith. Nieczekając na odpowiedź chisski ciągnęła. - Jak sądzisz ile mam lat?
Col'sheer'ee poczuła się zbita z tropu. Co to za pytanie? - Zapytała sama siebie. Na głos zaś odpowiedziała.
- Trzydzięści pięć? Czterdzieści?
- Mniej. Trzydzieści. A czego kobiety w moim... naszym wieku pragną? Nie Sithowie, nie Jedi. Kobiety.
- Wiris, ja nie oddam ci swego ciała.
- Nie oddasz... Nie mówie o tym. Chodzi mi o coś subtelniejszego niż zbliżenie fizyczne. Coś co każda kobieta ma głęboko zakorzenione. Niektórzy zwą to instynktem macierzyńskim.
- Myślałam, że szukasz młodszego ciała, Wiris. Nie sugerowałam... Zaraz, ty chcesz mieć dzieci? - zdziwiła się Col'sheer'ee.
- Chciałam i chcę. Ty nie odczuwasz podobnych potrzeb?
- Nie... raczej nie - wyznała chisska szczerze.
- Byłaś szkolona na Jedi. Oni uczą jak hamować uczucia. Niszczyć je. Ja chciałam i zostałam matką.
- Gratuluje Wiris - wybąknęła zmieszana Col.
- Przez dwa najcudowniejsze miesiące mojego życia byłam matką. Potem ktoś zamordował z zimną krwią mojego partnera i nasze dziecko. I teraz nasuwa mi się pytanie - Col, co by zrobiła Jedi? - chłodno spytała Wiris.
- Zapewne większość Jedi pokieruje się uczuciami. Jednak wzorowy Jedi powinien być ponad to. Powinien obiektywnie podejść do sprawy i złapać winnego. Ale go nie osądzać. - odpowiedziała spokojnie Błękitna.
- Oba scenariusze są złe. Pierwszy sprawia, że jesteście hipokrytami. Drugi - nie wydaje ci się nieludzki? Ktoś zabija ci tych, których kochasz i nic z tym nie robisz bo jesteś Jedi i zemsta nie jest drogą Jedi?
- Zemsta nie, sprawiedliwość owszem.
- Wyobraź sobie, że to spotyka ciebie. - Col powróciła myślami do Ansarrasa. Kiwnęła głową. - Pokierujesz się sprawiedliwością czy chęcią zemsty?
Col'sheer'ee miała mętlik w głowie. Zemsta brzmiała słodko. Zachęcająco. Wiedziała, że nie powinna tak do tego podchodzić, ale... było to kuszące.
- Ja... nie wiem. To trudne pytanie, Wiris. Pewnie postarałabym się doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości.
- A gdyby się nie dało? Gdyby stał ponad prawem?
- Kto ci to zrobił?
- Jesteśmy takie same Col. I tobie i mi ktoś potężny zabił naszych bliskich. I obie kierujemy się uczuciami, nie sprawiedliwością. Wiesz o tym.
- Sallaros Jan'yse - pomyślała Błękitna.
- O czym ty... skąd to wiesz? - Col była trochę zmieszana.
- Wczoraj ci powiedziałam. Macie zdrajce w szeregach.
- Nie my, tylko oni. Nie jestem już Jedi. - oburzyła się chisska.
- Faktycznie.
- I nie powiedziałaś mi nadal kim on jest.
- Moje dziecko zabiła Darth Lelith. Członkini Mrocznej Rady. Głupia lecz potężna bestia. Już dziś sprawię aby poczuła się tak jak ja gdy zabiła mi dziecko.
- Ale czego oczekujesz ode mnie?
- Chciałabym, żebyś mi w czymś pomogła dziś.
- W czym? - zainteresowała się chisska.
- Muszę odprawić pewien rytuał uwalniający z Magii Sithów. Jesteś potężną Jedi, która umie kontrolować swoją moc. Możesz być potrzebna.
- Co oferujesz w zamian?
- Satysfakcję. Wyobraź sobie miny członków Tarczy na twój widok kroczącej przy mnie. - Błękitna aż się uśmiechnęła.
- To za mało.
- Czego więc pragniesz?
- Tego czego nie dostałam od Jedi. Przez tyle lat służyłam w Tarczy. Przez cały ten czas traktowali mnie jak głupią padawankę, którą trzeba pilnować.
- Dostaniesz czegokolwiek pragniesz. - Col właśnie to chciała usłyszeć.
- Partnerstwa, szczerości, prawdy. Całej prawdy.
- Już to masz. - odparła Wiris.
- Ale nie udzielasz mi odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Bo na niektóre pytania odpowiedź uzyskasz już wkrótce. I będę z tobą bardzo szczera Col - Wiris dotknęła dłonią ramienia Col i przesunęła ją w dół. Powoli.
- Trzymam cię za słowo Wiris - odparła chłodno Col'sheer'ee. - Lepiej mnie nie zawiedź.
- Nie zrobię tego. Czas już nagli. Odśwież się i ubierz, mistrzyni Col. Musimy już wyruszyć.
Zadziwiające. Pomimo tego że drzwi były zamknięte, a głośniki wyłączone, ona dokładnie słyszała każde słowo, które mówili ludzie stojący za szkłem udającym lustro. Próbowała ich dostrzec, jednak nie mogła. Była jednak pewna, że tam są i mówią o tym, więc wróciła do bezgłośnej zabawy, nasłuchując.
Pierwszy z głosów rozbrzmiewał niskim, głębokim basem, kojąco wibrując przy każdym dźwięku. Drugi, nieco świszczący, mówił niemal niezrozumiale.
- Zapewniam pana, że umiem poradzić sobie z czterolatką.
- Jest pan pewien, mistrzu Jedi? To dziecko nie jest normalne!
- Wkrótce przejdę na emeryturę. Potrzebuję kogoś, kim będę mógł się zaopiekować, by na starość on zaopiekował się mną. Jeśli dziewczynka obdarzona jest Mocą, tym lepiej dla mnie. Przynajmniej będę w stanie nauczyć jej czegoś, co sam potrafię.
W zabawie jedna lalka zdenerwowała się, że druga ma ładniejszą sukienkę od pierwszej. Głowa lalki numer dwa wystrzeliła w powietrze, trafiając w przeciwległy kąt pokoju. Świat na moment się rozmazał, a po policzku Col spłynęła pojedyncza łza. Już miała rozpłakać się na dobre, gdy do pomieszczenia wszedł cathar o długim, przetykanym siwizną futrze. Podszedł do niej i przykucnął, uśmiechając się.
- Witaj. Nazywam się E’Clerck i jestem rycerzem Jedi – na dziewczynce nie zrobiło to wrażenia, bo wróciła do wpatrywania się lalkę z oderwaną głową. – Czyżby twoja przyjaciółka straciła głowę? – mistrz podążył za jej spojrzeniem, po czym wyciągnął dłoń w stronę oderwanej części lalki. Ta uniosła się i spokojnie, wirując leniwie wokół własnej osi, wskoczyła mu do ręki. – Drzemie w tobie wielki potencjał. Posiadasz go, jednak nie umiesz go ukierunkować i wykorzystać. Potrzebujesz kogoś, kto wskaże ci jasną drogę Mocy – osadził głowę lalki na jej właściwe miejsce. Tym sposobem udało mu się uzyskać uwagę swojej rozmówczyni.
- Kotek – zwinne rączki wystrzeliły przed siebie, chwytając miękkie futro. Mężczyzna jednak nie zareagował złością, lecz zaczął głęboko mruczeć, śmiejąc się przy tym. Col poczuła wibracje w całym swoim ciele, gdy rączki jeszcze mocniej przytuliły do siebie futerko.
- Tak, można tak powiedzieć. Zabiorę cię do siebie i pokażę jak korzystać z Mocy. Wystarczy tylko, żebyś, zamiast tłumić ją w sobie i używać jako ochrony przed resztą świata. Wystarczy drobna smuga, mały prześwit, abyś mogła poczuć Moc wokół ciebie i umieć ją wykorzystać. Nie możesz zamykać jej w sobie jak skorupy, ale musisz uwolnić ja i pozwolić płynąć przez siebie. Słyszysz, Medytująca Jedi? Przekaż mojej krnąbrnej uczennicy moje słowa. Przestań uparcie iść pod prąd, stawiać daremny opór. Zmień bieg koryta rzeki.
:::
Błękitna Jedi obudziła się w miękkim wygodnym łożu wyścielonym jedwabiem. Jej ciało było wilgotne, klejące się. Cała była spocona. Oddychała głęboko.
- E’Clerck? Czyżby ta mała dziewczynka to była Witma? Mała Witma? Moja... - nie dokończyła. Przypomniała sobie gdzie jest - Dromund Kaas. Stolica Imperium. A ona... cóż była gościem Darth Wiris. Col'sheer'ee wstała z łoża i podeszła do okien. Tam ciągle padało. Przez myśl Jedi przeszło pytanie czy tu czasem przestaje padać deszcz.
Zagapiła się na spadające krople deszczu. Z letargu obudziła ją Wiris
- Dzień dobry Col. Jak się dziś czujesz? - była miła i ułożona. Ale jak tylko weszła do sypialni Błękitnej tą ogarnęło zimno. Dotychczasowe myśli natychmiast uleciały.
- Witaj Wiris. Dziękuję. Co cie sprowadza do mnie tak wczesną porą? - Wczesną porą? Która to właściwie jest godzina? - zastanowiła się.
Darth Wiris była ubrana w czarną elegancką szatę, która podkreślała tylko jej status. A ona ubrana była... Col w tym momencie uświadomiła sobie, że jest zupełnie naga. W pierwszej chwili chciała się okryć, jednak Wiris zapewniła, że nie jest to potrzebne.
- To jest twoja sypialnia, mistrzyni Col. Nie ma powodu byś czuła się skrępowana - Błękitna się nie ruszyła. Nic nie odpowiedziała.
- Mogę ci coś opowiedzieć? zapytała Sith. Nieczekając na odpowiedź chisski ciągnęła. - Jak sądzisz ile mam lat?
Col'sheer'ee poczuła się zbita z tropu. Co to za pytanie? - Zapytała sama siebie. Na głos zaś odpowiedziała.
- Trzydzięści pięć? Czterdzieści?
- Mniej. Trzydzieści. A czego kobiety w moim... naszym wieku pragną? Nie Sithowie, nie Jedi. Kobiety.
- Wiris, ja nie oddam ci swego ciała.
- Nie oddasz... Nie mówie o tym. Chodzi mi o coś subtelniejszego niż zbliżenie fizyczne. Coś co każda kobieta ma głęboko zakorzenione. Niektórzy zwą to instynktem macierzyńskim.
- Myślałam, że szukasz młodszego ciała, Wiris. Nie sugerowałam... Zaraz, ty chcesz mieć dzieci? - zdziwiła się Col'sheer'ee.
- Chciałam i chcę. Ty nie odczuwasz podobnych potrzeb?
- Nie... raczej nie - wyznała chisska szczerze.
- Byłaś szkolona na Jedi. Oni uczą jak hamować uczucia. Niszczyć je. Ja chciałam i zostałam matką.
- Gratuluje Wiris - wybąknęła zmieszana Col.
- Przez dwa najcudowniejsze miesiące mojego życia byłam matką. Potem ktoś zamordował z zimną krwią mojego partnera i nasze dziecko. I teraz nasuwa mi się pytanie - Col, co by zrobiła Jedi? - chłodno spytała Wiris.
- Zapewne większość Jedi pokieruje się uczuciami. Jednak wzorowy Jedi powinien być ponad to. Powinien obiektywnie podejść do sprawy i złapać winnego. Ale go nie osądzać. - odpowiedziała spokojnie Błękitna.
- Oba scenariusze są złe. Pierwszy sprawia, że jesteście hipokrytami. Drugi - nie wydaje ci się nieludzki? Ktoś zabija ci tych, których kochasz i nic z tym nie robisz bo jesteś Jedi i zemsta nie jest drogą Jedi?
- Zemsta nie, sprawiedliwość owszem.
- Wyobraź sobie, że to spotyka ciebie. - Col powróciła myślami do Ansarrasa. Kiwnęła głową. - Pokierujesz się sprawiedliwością czy chęcią zemsty?
Col'sheer'ee miała mętlik w głowie. Zemsta brzmiała słodko. Zachęcająco. Wiedziała, że nie powinna tak do tego podchodzić, ale... było to kuszące.
- Ja... nie wiem. To trudne pytanie, Wiris. Pewnie postarałabym się doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości.
- A gdyby się nie dało? Gdyby stał ponad prawem?
- Kto ci to zrobił?
- Jesteśmy takie same Col. I tobie i mi ktoś potężny zabił naszych bliskich. I obie kierujemy się uczuciami, nie sprawiedliwością. Wiesz o tym.
- Sallaros Jan'yse - pomyślała Błękitna.
- O czym ty... skąd to wiesz? - Col była trochę zmieszana.
- Wczoraj ci powiedziałam. Macie zdrajce w szeregach.
- Nie my, tylko oni. Nie jestem już Jedi. - oburzyła się chisska.
- Faktycznie.
- I nie powiedziałaś mi nadal kim on jest.
- Moje dziecko zabiła Darth Lelith. Członkini Mrocznej Rady. Głupia lecz potężna bestia. Już dziś sprawię aby poczuła się tak jak ja gdy zabiła mi dziecko.
- Ale czego oczekujesz ode mnie?
- Chciałabym, żebyś mi w czymś pomogła dziś.
- W czym? - zainteresowała się chisska.
- Muszę odprawić pewien rytuał uwalniający z Magii Sithów. Jesteś potężną Jedi, która umie kontrolować swoją moc. Możesz być potrzebna.
- Co oferujesz w zamian?
- Satysfakcję. Wyobraź sobie miny członków Tarczy na twój widok kroczącej przy mnie. - Błękitna aż się uśmiechnęła.
- To za mało.
- Czego więc pragniesz?
- Tego czego nie dostałam od Jedi. Przez tyle lat służyłam w Tarczy. Przez cały ten czas traktowali mnie jak głupią padawankę, którą trzeba pilnować.
- Dostaniesz czegokolwiek pragniesz. - Col właśnie to chciała usłyszeć.
- Partnerstwa, szczerości, prawdy. Całej prawdy.
- Już to masz. - odparła Wiris.
- Ale nie udzielasz mi odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Bo na niektóre pytania odpowiedź uzyskasz już wkrótce. I będę z tobą bardzo szczera Col - Wiris dotknęła dłonią ramienia Col i przesunęła ją w dół. Powoli.
- Trzymam cię za słowo Wiris - odparła chłodno Col'sheer'ee. - Lepiej mnie nie zawiedź.
- Nie zrobię tego. Czas już nagli. Odśwież się i ubierz, mistrzyni Col. Musimy już wyruszyć.
Col'sheer'ee- Strażnik Holocronów
- Liczba postów : 1206
Join date : 14/02/2015
Age : 40
Skąd : Nar Shaddaa
Similar topics
» Rozterki błękitnej Jedi
» Nowy Jedi
» Rozterki Błękitnej Jedi
» Rozterki błękitnej Jedi
» Cześć 2 - Powrót Błękitnej Jedi
» Nowy Jedi
» Rozterki Błękitnej Jedi
» Rozterki błękitnej Jedi
» Cześć 2 - Powrót Błękitnej Jedi
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach