Tarcza Republiki
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Walka o dwa słowa, część III

Go down

Walka o dwa słowa, część III Empty Walka o dwa słowa, część III

Pisanie by Talym Nie Lip 24, 2016 9:35 pm

NA POKŁADZIE

Talym już miał okazję poznać statek „tu nie wchodzić i tu też nie!”, więc odnalezienie się na nim nie było dla Padawana trudne. Elis została odłożona przez Mitrasa w prowizorycznym medbay'u Arduna, gdzie również udała się Mistrzyni Witma i jej uczeń. Było to niewielkie pomieszczenie z dużą ilością medycznego sprzętu, a przede wszystkim inkubatorów. Rany Magini nie były poważne, ale bezpieczeństwa nigdy za wiele. Wspólnego i miłego spędzania czasu też nie.
- To wasza towarzyszka? - Witma wskazała na Elis, nie rozpoznając jej i po chwili ściszyła głos. - Co to właściwie za ludzie?
Talym uklęknął przy zdezorientowanej mistrzyni, by ta nie czuła się niezręcznie. Pokręcił głową i zaczął jej powoli wszystko tłumaczyć, uważając, by nikt inny nie usłyszał. Zwłaszcza Mitras, który kręcił się w tym samym pomieszczeniu.
- Sam nie do końca wiem. Ten mężczyzna to Jedi, którego wyrzucili z Zakonu. A ta kobieta... - spojrzał na Archid.
- ...chiss... - dokończyła Witma. - To zapewne imperialny agent. Współpracują?
- Tego też nie wiem... Ale... Ona sprzedała jakiegoś człowieka.
Od tamtego wydarzenia Talym się zadręczał. Najbardziej go bolała świadomość o tym, że ta osoba prawdopodobnie została zabita... A on nic nie zrobił...
- Sprzedała?... A skąd o tym wiesz? Chwaliła ci się?
Padawan pokiwał smętnie głową.
- Widziałem...
- Widziałeś? Ale... jak?
- Mistrzyni... Oni mi pomogli na misji. Tej na Tatooine. Kiedy straciłem przytomność, zabrali mnie na statek.
- Zabrali, pff - parsknął w tle Mitras. - To ja cię taszczyłem, jednorożec.
Talym przez moment spojrzał na mężczyznę, ale po chwili i tak skupił swoją uwagę ponownie na Witmie. Kobieta spojrzała na Mitrasa, uważnie mu się przyglądając.
- Aha - skomentowała.
Widać było, że facet wzbudza jej nieufność. Pewnie przez to wydalenie z Zakonu.
- Jednorożec - ciągnął mężczyzna - co to za kobita, co żeś ją zaangażował w tę brawurową misję ratunkową?
- To jest Elis - odpowiedział jednorożec. Yyy... Znaczy Talym. - Kiedyś należała do Tarczy...
Ledwo zdążył dokończyć, kiedy Witma kopnęła swojego Padawana w ramię.
- Au! - wydał z siebie cicho togrutanin i złapał się za uderzone miejsce. - To bolało...
- Tarcza to nazwa klubu strzeleckiego. - Maginia próbowała ratować sytuację.
- Już słyszałem o Tarczy - stwierdził Mitras. - Ogólnie młody raczej nie jest wylewny.
- Talymie - zaczęła Witma - tajne stowarzyszenia mają to do siebie, że są tajne!
Trochę jej puściły nerwy. Padawan znowu został przez nią skarcony...
- Przepraszam... - Pomasował się po ręce. - Ale nie mówiłem dużo.
- Na spokojnie, panienko. Dla mnie możecie być nawet dziećmi jasno oświeconego Arkana. Nie ma to dla mnie znaczenia.
„Dziękuję, Mitrasie” - pomyślał podłamany Talym. Tak bardzo nie lubił popełniać błędów przy swojej mistrzyni...
- Macie tutaj opatrunki czy nie? - zapytał togrutanin.
- Zapewne tak - odpowiedział mu Mitras.
Padawan wstał i zaczął szukać apteczki czy czegokolwiek, co by mu pomogło opatrzyć rany Witmy. Przeglądając jakieś szuflady, znalazł to, czego chciał. Wrócił do mistrzyni i wyciągnął z paczki spray odkażający z bandażami. Przy okazji pozostawiona dwójka zdążyła się sobie przedstawić.
Talym kucnął i spojrzał niepewnie na Maginię.
- Mogę?
- O, tak, poproszę.
Witma spróbowała odsłonić rany na nogach, nie ściągając spodni, ale okazało się to niemożliwe.
- Och... - mruknął Talym, a Mitras w międzyczasie tłumaczył, czym się zajmuje.
- Zostawię was może samych - rzucił mężczyzna.
- M-mam?... - Padawan przełknął ślinę i wskazał kciukiem za siebie.
Chciał uszanować wolę mistrzyni i nie przyglądać się jak ściąga spodnie.
- Chyba jednak sama nie dam rady.
Westchnęła i zdjęła buty. Na stopach miała różowo-błękitne skarpetki w chmurki. Ze spodniami jej się nie udało.
- Mógłbyś... odkleić je od rany? Strasznie boli... - Skrzywiła się.
Talym zawstydził się, przez co jego montrale nabrały lekko wyraźniejszego koloru. Próbował delikatnie zdjąć tę odzież.
- Aj, nie tak. Szybko. Jak ze zrywaniem plastra.
- Hm? - Spojrzał się przez moment na mistrzynię i uśmiechnął się do niej. - Widziałaś to? - Wskazał gdzieś w lewą stronę.
- Złap ten kawałek i pociągnij - poradziła mu, po czym spojrzała we wskazanym kierunku. - Ale co?
Padawan stanowczym ruchem pociągnął za spodnie i na spokojnie je złożył obok Witmy. Maginia pisnęła cicho i okazało się, że nosi sportową bieliznę, a nie koronkowe majtki...
Talym uśmiechnął się do siebie.
- Mój wujek zawsze tak robił, kiedy trzeba było wyrwać zęba - zaśmiał się cicho.

- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? - zapytał niewyraźnie dziecięcym głosem Talym.
- Spokojnie, zaufaj mi.
Broel siedział na łóżku obok i trzymał sznurek przywiązany do zęba swojego sześcioletniego podopiecznego.
- Tak szybko dojrzewasz, Talymie... - powiedział do siebie cicho Broel z ledwo widocznym uśmiechem na twarzy.
Młodemu togrutaninowi wydawało się, że widział w oku swojego „wujka” łzę. „Nie...” - pomyślał. - „To niemożliwe. Wujek nie płacze”.
- Hej - Broel mruknął do Talyma i ze zdziwioną miną spojrzał gdzieś w bok. - Widziałeś to?
- Ale co? - Odwrócił się za wujkiem.
Dziecko nawet nie zauważyło, że było o jednego zęba mniej.
- Chodzi ci o tę... - przerwał, widząc mężczyznę ze zwisającym na sznurku zębem.

- Ściągał ci tak spodnie? - zapytała Witma.
- Nie, pociągał za sznurek. - Podniósł na nią wzrok, domyślając się, że wie, o co mu chodzi.
Padawan spryskał odkażaczem wacik i zaczął zmywać zaschłą krew z nóg mistrzyni. Maginia przewróciła oczami i uśmiechnęła się do niego. Po chwili spojrzała w dół i szybko wystawiła nogę.
- Uważaj, tutaj leci.
Talym przetarł tę krew.
- Mistrzyni... - zaczął niepewnie.
- Zawsze tak zaczynasz, zamiast po prostu powiedzieć.
Padawan zaśmiał się pod nosem. Nawet tego nie zauważył. Tak samo jak nie zauważył jąkania się i drapania za głową...
- Przepraszam... Ja chciałem tylko zapytać, dlaczego to dla mnie robisz?
- Mam dosyć siedzenia w bazie. Może dzięki temu dowiemy się czegoś o Zakuul? Poza tym trzeba sprawdzić tę trasę. Może to będzie rozwiązanie.
- A... Może tak...
Talym trochę spochmurniał. Miał taką małą nadzieję, że usłyszy: „bo cię kocham” albo „bo jesteś dla mnie ważny”, ale niestety tak się nie stało.
Właśnie skończył przemywać rany i zaczął obwiązywać bandażem jej lewą nogę.
- Poza tym... to dla ciebie ważne, co nie? Podczas naszej ostatniej rozmowy... - zająknęła się.
„A jednak coś tam...” - ucieszył się trochę.
- A czy... Ci mężczyźni... Oni ci coś... zrobili? - zapytał z trudnością.
- Co? - zapytała. - Nie, nic mi nie zrobili. Chcieli, ale przyszliście na czas. Chociaż nie wiem, czy te rany to takie nic.
- To dobrze. - Ulżyło mu. - A co „podczas naszej ostatniej rozmowy”?
Zaczął bandażować drugą nogę.
- Przypomniało mi się, jak ważnym jest, żeby pamiętać o tych, co odeszli. I uszanować ich wolę.
Talym skończył robotę i lekko pogładził prawą nogę Witmy.
- Dziękuję. Dziękuję za niego. I za mnie - dodał po chwili z uśmiechem.
- A ja dziękuję ci za opatrzenie ran. Dobrze ci to idzie.
- Pobyt w Tarczy jednak nie poszedł na marne - zaśmiał się cicho.
Po chwili Talym wpatrywał się w mistrzynię, rozmyślając nad swoją sytuacją. Ludzie w tej organizacji nauczyli go tak wiele... A to jest dopiero początek. A może i... koniec?
- Jeżeli bandażowanie to jedyne czego się nauczyłeś, to poddaję się jako nauczyciel - westchnęła.
Padawan zaśmiał się.
- A gdzie tam. Pomyśleć, że jakieś pół roku temu nie potrafiłem nawet zatrzymać liścia na wodzie.
Tym razem to Witma się zaśmiała.
- Tak... -  ciągnął dalej. - I nie zapomnę, jak dostałem kulką błotną. I właściwie całą lawiną błota... -  dodał ze wstydem.
- To już nie moja sprawka. To była Mistrzyni Terrastra.
- O tak. Swoją drogą, ona jest prawie tak straszna jak Theika.
- Theika chciał zrobić ze mnie akolitkę. - Wzdrygnęła się na samą myśl.
- Cieszę się, że mu się nie udało.
Złapał dłoń Witmy i zaczął ją delikatnie obracać.
- Nie miałbym mistrzyni...
- I pewnie stracisz mnie, jak się Sall dowie, co teraz robimy - zaśmiała się. - Dlatego musimy wrócić cali i zdrowi. Obiecaj mi to.
Padawan uśmiechnął się czule.
- Obiecuję.
Chyba oboje nie wybaczyliby sobie, gdyby któreś z nich nie wróciło żywe z podróży. Musieli się liczyć z tą myślą. Zresztą był to jeden z powodów, przez które Talym wcześniej dostał zakaz lotu na Zakuul.
- Och! - Togrutanin podrapał się za głową. - Co ze spodniami?
- Może mają tu igłę i nitkę? To sobie zaceruję. Jakoś.
- Umiesz? - zdziwił się.
- Jasne. Przychodziła do nas, to znaczy do Mistrza E'Clercka, gosposia. Nauczyła mnie gotować, szyć i paru innych rzeczy...
Rozmawiali sobie w najlepsze. W końcu kobietę znużył sen i Witma poszła spać. Talym poszedł ją odprowadzić na górny pokład i z uśmiechem patrzył, jak zmęczona mistrzyni zamyka oczy.

Otrząsnął go jakiś hałas. Słyszał Mitrasa i znajomy głos kobiety, ale nie mógł go skojarzyć z żadną osobą z załogi. Poszedł zobaczyć, o co chodzi.
- Znam tego kolesia za tobą, więc raczej mogę tu być - powiedziała nieznajoma, kiedy Talym stanął za Mitrasem.
- O, witaj! - rzucił togrutanin.
- Pff - parsknął Mitras. - Ile ty masz tych kochanek, Talym?
Padawan spojrzał się na niego dziwnie. Okazało się, że tą kobietą jest Isminah.
- Ona... - zaczęła. - Jest tutaj?
- Kto? - Talym podrapał się za głową.
- No... Wiesz... Elis. Miałam przeczucie, że coś jest nie tak.
- Elis? Och, tak, jest tutaj. Leży nieprzytomna.
- G-gdzie?
- Chodź. - Uśmiechnął się do niej.
- Świetnie, czuję się wykluczony towarzysko - ironizował Mitras.

Poszli do medbay'u. Ruda kobieta leżała w inkubatorze. Talym wytłumaczył Isminie o okolicznościach, w jakich zemdlała Elis. Echani podeszła do łóżka ze skrzyżowanymi rękoma i patrzyła z przejęciem na leżącą na nim osobę.
- Długo tak leży? - zapytała Isminah.
- Wszędzie... - zaczęła majaczyć przez sen Elisias. - Krew... Wody... Jedzenia... Powietrza... Brakuje powietrza...
- Hm? - mruknął Talym. - Nie wiem. Chyba od godziny.
Isminah położyła dłoń na udzie Elis. Jeszcze nie wzbudziło to zainteresowania Padawana. Po chwili Mitras podszedł i sprawdził błoto na obuwiu nieprzytomnej kobiety. Stwierdził, że pochodzi ono z Taris. Natomiast siwa kobieta zaczęła masować ręką udo rudej dziewczyny.
Okej. To już się zaczyna robić podejrzane.

Walka o dwa słowa, część III 4fzm11

- Więcej... Krwi... Proszę... Pomocy... - dalej majaczyła. - Ratujcie... Proszę...
Isminah próbowała ją uspokoić.
- Morduje... Jedi... Duch... Morduje... Jedi. - Otworzyła oczy.
- O! - Talym się uśmiechnął.
- Gdzie ja jestem? - zapytała zdezorientowana Elis.
- Cześć, Rudzielcu - rzuciła Isminah i przytuliła się delikatnie do kobiety.
- Co?... Kto?... Is...
- Już dobrze. Możesz wstać?
- Chyba. - Usiadła na krawędzi łóżka.
Isminah przykucnęła przy kobiecie i złapała jej dłoń w obie ręce. Wiecie, co jeszcze jest typowe dla świata naszego błękitnego togrutanina? A to że jakaś  homoseksualna para składająca się z jednej Jedi potrafi żyć w szczęśliwym związku, a Talym nie! No pięknie! Padawan patrzył na to z lekką zazdrością, ale jego roztopione serce i wyobrażenie, że on też kiedyś może być w takich relacjach, wywołało u niego ciepły uśmiech.
- Pamiętasz cokolwiek? - zapytała Is.
- Nad Shaddaa - odpowiedziała. - Spotkałam Talyma.
Elisias spojrzała na swoje zabrudzone paznokcie.
- Ja nic nie pamiętam - powiedziała, jakby się miała zaraz rozpłakać.
- E-ej. Spokojnie. - Isminah zaczęła głaskać trzymaną dłoń.
- Wydaje mi się, że przeżyłam coś strasznego, ale nie pamiętam nic. Odkąd uciekłam z dzieckiem z bazy Tarczy i oddałam je dalszej rodzinie po śmierci Wiris... Nie pamiętam nic. Potem pojawił się Talym i ten chamski Jedi.
- Polecam się - skomentował ironicznie Mitras.

W końcu Talym i ciemnowłosy mężczyzna zdecydowali się zostawić na chwilę parę kobiet i poszli poinformować Arduna o nowym członku załogi. Zeszli później we trójkę na dół i wyjaśnili Isminie i Elisias cel ich lotu. Wiadomość o Zakuul rozzłościła siwą, ale w końcu się zgodziła. Po rozmowie wszyscy się rozeszli, a Padawan został w medbay'u i usiał przy stołku.
Słowa Arduna i Yun'era cały czas mu zadręczały myśli. Było tyle powodów za i przeciw temu, by powiedzieć Witmie o swoich uczuciach, że sprawa ta coraz bardziej wydawała mu się nie do rozwiązania. „A może powinienem żyć w takich relacjach, jakie są teraz?” - zastanowił się. Nie minęło wiele czasu, zanim przyszła mu do głowy inna myśl - „Nie mogę tak funkcjonować do końca życia”. Nawet nie zauważył, kiedy męczące myśli ułożyły go do snu.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Walka o dwa słowa, część III Empty Re: Walka o dwa słowa, część III

Pisanie by Talym Sro Lip 27, 2016 3:37 pm

MEDYTACJA

Kolejny dzień podróży. Już powoli zbliżamy się do Zakuul, ale zanim, to zostało nadal jeszcze wiele czasu. Padawan postanowił go wykorzystać na medytację w pokoju Arduna, do którego nie można wchodzić. Ups.

Walka o dwa słowa, część III 25f4wfr

Talym, zaraz po dołączeniu do Tarczy, i Talym, który siedział teraz po środku zabałaganionego pokoju, to niebo a ziemia. Nie chodzi tutaj tylko o rozwój moralny, jego uczucia czy fakt że w jakimś stopniu nauczył się rozmawiać z innymi. Chodzi tutaj o jego panowanie nad Mocą. Z każdym dniem pojmował coraz większą jej część, często robiąc to nieświadomie. Tak nieświadomie, jak teraz unosił wokół siebie najróżniejsze przedmioty. Lewitowały mu nad głową, przed oczyma, za plecami, a on i tak niczego nie zauważał.
Jego rozwój wynikał z różnych powodów. Jednym z nich były na pewno ciężkie treningi. Zakwasy to był dla niego chleb powszedni. Żyjąc w swojej norze na Zakuul, zapewne by na nie marudził, ale tutaj robił to z myślą o przysiędze. Z myślą że przysiągł Witmie stać się wielkim Jedi.
Tak... Wielki natłok zdarzeń przez moment spowodował, że ten cel odsunął się na drugi plan. Ale czy nasze marzenia i cele się nie zmieniają? Zwłaszcza te z dzieciństwa? Zaczynamy dostrzegać w nich luki i rzeczy, które z czasem wydają się śmieszne. To samo przeżywał Talym. Pragnął być kimś, o kim wiedział niewiele. Owszem, Jedi mają ratować Galaktykę, ale czy w taki sposób? Czy Jedi to faktycznie odpowiednik bohatera? Padawan z każdym dniem upewniał się, że tak nie jest. Życie bohatera to najczęściej szczęśliwe zakończenie, wszechobecna lecz anonimowa sława i, co najważniejsze, wielka miłość. W byciu Jedi zgadzało się tylko jedno - sława. Niestety... Nie zawsze dobra.
Nawet nie zauważył, kiedy Witma weszła do pokoju i uspokoiła latające przedmioty. Usiadła przed swoim uczniem i dołączyła do medytacji. Talym otworzył na chwile oko, patrząc się, kto przed nim usiadł, i zaraz je zamknął.
- Nie rób bałaganu - stwierdziła, wpatrując się w togrutanina.
- Bałaganu? - zdziwił się. - Mistrzyni, ja tu tylko medytuję.
- I unosisz przedmioty wkoło. Musisz panować nad tym. To niepotrzebne wyładowania Mocy. Lepiej skumuluj ją gdzieś.
- Och... Przepraszam... Nawet nie zauważyłem. Czyli na czym mam ją skupić?
- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o mieczach? Dobrym sposobem jest skoncentrować Moc na krysztale.
- Na krysztale... - Talym wyciągnął kryształ kyber z kieszeni i postawił go przed sobą. Wrócił do medytacji i po chwili jeszcze neutralny kryształ bez wyraźnego koloru zaczął się unosić.
Witma uśmiechnęła się lekko, wpatrując się w lewitujący przedmiot, po czym zamknęła oczy i skupiła się na zadaniu.
Małe ciało krystaliczne unosiło się między dwójką, obracając się powoli. Nie trzeba było długo czekać, zanim to zjawisko przywołało gapiów. Ubrana w koszulę i spódnicę Archid stała w drzwiach i przyglądała się temu wszystkiemu. Witma natomiast sprawdzała trasy przelotowe i możliwość dostania się na Zakuul.
Po jakimś czasie kryształ zaczął nabierać bladego, zielonego koloru. Gdy do montrali Talyma doszły głosy Mitrasa i Archid, mały, lewitujący przedmiot opadł, a Padawan złapał go w połowie lotu i odwrócił się do tyłu, by zobaczyć kto tam stoi. Po chwili znowu powrócił wzrokiem do Witmy i zaraz zaczął się przyglądać ciału krystalicznemu.
- Mistrzyni! - krzyknął entuzjastycznie. - Patrz! - Pokazał jej kryształ. - Widzisz?
Maginia otworzyła oczy i przyglądała się przedmiotowi.
- Widzę, widzę. Szybko łapiesz, o co chodzi. - Spojrzała na dwójkę ponad ramieniem Talyma, która stała za drzwiami i przyglądała się, komentując.
Togrutanin nie zwrócił na to uwagi i powrócił do medytacji, wyciągając przed siebie rękę. Kryształ znowu zaczął się unosić. Padawan zamknął oczy.
Rozmyślał teraz nad sobą i Witmą, jednym montralem słuchając tego, co mówią za drzwiami. Doszło do niego, jak Maginia się kłóci z Archid i Mitrasem, że mają zostawić jej Padawana w spokoju. To było... urocze. Znowu nie zauważył, kiedy jego mistrzyni usiadła przed nim. A co śmieszniejsze, dopiero w ostatnim momencie dostrzegł, jak jego kryształ zbliża się coraz bardziej do Witmy.
Złapał go krańcem palców i schował w zaciśniętej pięści. Zaśmiał się niezręcznie i podrapał za głową.
- O czym rozmawialiście? - zapytał dla zmiany tematu.
- Chciałam z nimi ustalić pewne zasady. Wiesz - prywatność - te sprawy.
- Rozumiem. - Zaczął obracać w dłoni kryształ. - Mistrzyni, jak mam złożyć mój miecz?
- Cóż, nie ma innej opcji, jak za pomocą Mocy.
- Ach... - Zaśmiał się cicho.
„Przecież to jest oczywiste” - pomyślał.
- No tak - dodał trochę zawstydzony.
- Moc ci podpowie, jak to najlepiej złożyć. Musisz się skupić. Niektórym zajmuje to niecałe pięć minut, innym pięć godzin. Nie ma reguły.
Talym wyciągnął przed siebie złożone w łódeczkę ręce, z położonym na nim kryształem kyber. Po chwili przedmiot zaczął się unosić nad jego dłońmi. Uśmiechnął się pod nosem i mruknął Witmie na potwierdzenie, że zrozumiał.
- I tak nie wziąłem części - palnął.
- Części? To po to leciałeś na Alderaan?
Talymowi wpadło coś do głowy.

Witma i jej uczeń lecieli statkiem z Ilum do bazy Tarczy. Oboje ubrani w zimowe ciuchy, rozmawiali ze sobą.
- A co teraz z kryształem, który dostałem od ciebie? - zapytał Talym.
- Hmmm - zamyśliła się jego mistrzyni. - Możesz go zniszczyć. Albo spróbować przenieść ukrytą w nim Moc do twojego kryształu. Twój wybór.

„Mój wybór...” - przypomniał sobie togrutanin. Po tym Padawan opuścił ciało krystaliczne na ziemię i wyciągnął zza pasa miecz. Otworzył go i zaraz trzymał w dwóch palcach swój pierwszy kryształ, który dostał od Witmy. Złapał po jednym z kamyków kyber w każdą dłoń i zaraz oba zaczęły się unosić. Pusta rękojeść miecza leżała obok niego.
- Dokładnie tak - odpowiedział na pytanie Magini.
- I... udało ci się je zdobyć?
- Yhym - mruknął. - Leżą obok mojego łóżka: w skrzynce.
- Spędzimy tu trochę czasu. Gdybym wiedziała, to bym ci doradziła, żebyś zabrał je ze sobą. - Westchnęła.
- Trudno. - Talym wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało, przez co kryształy się lekko zachwiały. - Oj - zaśmiał się cicho.
- Któ'e z was umie gotować? - do medytującej naprzeciwko siebie dwójki dotarł głos Archid.
- Ja umiem - stwierdziła Witma. - A co?
- Świetnie. Pójdziesz z Mścicielem - wskazała ma Mitrasa - i pszysządzicie coś na obiad.
- Emmm - mruknął Mitras i podrapał się po głowie - niby dobra.
Padawan rozproszony przez tę rozmowę, złapał oba lewitujące przedmioty w dłonie i schował je na swoje miejsca.
- Dlaczego miałabym się ciebie słuchać? - oburzyła się Witma. - Sama idź i sobie zrób.
W tym momencie Padawan złapał się za brzuch. Nawet się nie zorientował, że w ten sposób pomagał Orzeszkowi i Mitrasowi ucieleśnić ich plan o zeswataniu mistrzyni i jej ucznia. Maginia spojrzała na niego.
- Jesteś głodny?
- Właściwie - zaczął Talym - to bym coś zjadł... Chodź, mistrzyni. Przyrządzimy coś.
- Alesz nie - zaprzeczyła Archid - potszebuje 'ogatego. Pilot nas wołał.
- No niby tak - dodał Mitras. - Chodź, pani Jedi. Ogarniemy szamanko i wracamy.
Padawan westchnął, załamując się tym trochę. Chciał w normalny sposób spędzić czas z Witmą, chociażby gotując. W zamian za to musi on iść porozmawiać z pilotem, a jego mistrzynią zajmie się ciemnowłosy mężczyzna. No świetnie!...
W końcu Maginia poszła przyrządzić jakieś jedzenie z Mitrasem, a Talym i Archid zostali skarceni przez Arduna. Za co? Za to że wtargnęli do jego pokoju. O dziwo, tym razem była to wina togrutanina, a nie chisski.
Gdy Koth i reszta już nie wytrzymywali z głodu, poszli do kuchni zobaczyć, co tam z ich jedzeniem. Chociaż... Talyma bardziej zastanawiało, co tam z jego mistrzynią. I cóż... Była i mistrzyni. Był i Mitras. Było i jedzenie... Tylko szkoda, że jedzenie było wszędzie: na ścianach, na podłodze, na włosach mężczyzny, a nawet na twarzy Witmy.
- Hm? - Padawan się zdziwił.
- Walka na jedzenie była jakaś czy co? - zapytał Ardun.
- Coś w tym guście - odpowiedział Mitras, uśmiechając się do Magini.
„O nie...” - pomyślał zazdrosny togrutanin i skrzyżował ręce.
- Musicie sobie załatwić lepszego kucharza - stwierdziła Witma i starła z twarzy kawałek mięsnej pasty. Po chwili podeszła i wysmarowała Talymowi policzek, przez co ten uśmiechnął się szeroko i opuścił swobodnie ramiona, prawie się rozpływając.
Koniec końców wszyscy wzięli swoje porcje i zeszli na dół, do salonu. Rozmawiali ze sobą, zajadając się przy tym niesamowicie. Padawan z uśmiechem patrzył po wszystkich twarzach.
„Prawie jak w domu...”
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Walka o dwa słowa, część III Empty Re: Walka o dwa słowa, część III

Pisanie by Talym Czw Sie 04, 2016 11:25 am

LOS

Mijały kolejne godziny lotu załogi Arduna Kotha. Jedna gwiazda, druga gwiazda, trzecia gwiazda... Coraz bliżej Zakuul - coraz bliżej domu. Owszem, Talym cieszył się, ale czy to mu da szczęście? Brakowało mu jednego...
Przechodząc po pokładzie, zobaczył przy kokpicie Archid, Arduna i Mitrasa. Chisska rozmawiała z kimś przez holokomunikator. Reszta stała i słuchała. Po jakimś czasie Koth zszedł na dół, a Talym ruszył za nim. Okazało się, że do załogi dołączyła jeszcze jedna osoba - Duch. Dziwnie uzbrojony mężczyzna, który wyglądem i zniekształconym przez maskę głosem faktycznie mógł przypominać jakąś zjawę. Później dołączyli do nich Archid i Mitras. Okazało się, że ta nowa osoba i Orzeszek są sobie znani. Przywitawszy się, wszyscy zeszli się w salonie.
Nagle rozległ się krzyk Witmy. Pochodził z pokoju, do którego poszła spać. Talym szybko pobiegł na wyższy pokład statku i zaczął szukać mistrzyni. Dostrzegł również biegającą Elisias.
- Elis, co jest? - zapytał Padawan.
- Nie wiem. Usłyszałam krzyki.
Ich dwójka zaczęła szukać Witmy. W końcu weszli do sypialni i zobaczyli ją całą zlaną potem. Siedziała na łóżku i ledwo oddychała.
- Mistrzyni, co się dzieje? - Wystraszył się Talym.
Tej kobiecie nie zdarzało się często krzyczeć. A przynajmniej nie słyszał tego jej Padawan. Elisias przyłożyła dłoń do czoła Magini.
- Gorączka?
Witma przetarła oczy. Talym dostrzegł wypieki spoczywające na twarzy jego mistrzyni.
- Co? Nie, ja... spałam...
Po chwili zleciała się reszta osób. Padawan usiadł na łóżku koło Witmy.
- Miałaś zły sen? - zapytał zmatwiony.
Maginia rozejrzała się po zbiegowisku i zakryła kocem głowę. Nie miała zamiaru go opuścić, dopóki była tam ta cała zgraja osób.
- Hej, spokojnie. - Talym spróbował bardzo lekko zdjąć koc z Witmy, by ta nie pomyślała, że go z niej zszarpuje. Uśmiechnął się w stronę schowanej głowy.
Mistrzyni togrutanina wyjrzała, by zobaczyć, czy ktoś nadal znajdywał się w pokoju. Szybko okazało się że tak i ponownie schroniła się pod materiałem. Większość osób i tak wyszła, ale Ardun i Duch nadal znajdowali się w pomieszczeniu.
- Hej, Ardun i... Duchu, moglibyście na chwilę wyjść? - Razem z Elisias wyprosił tę dwójkę i po chwili został w pokoju sam z Witmą i śpiącą obok Isminą.
- Mistrzyni, już spokojnie. Jestem tylko ja - mówił do niej kojąco.
Zawstydzona Maginia zdjęła w końcu koc z głowy.
- Jak ja nie lubię spać w miejscach publicznych...
- Czemu? - zapytał z uśmiechem.
- Bo... ja często mam koszmary... a to się nigdy nie kończy dobrze.
Talym odetchnął z ulgą, że nic poważnego się jej nie stało, ale i tak się o nią zmartwił.
- Chodź. - Wyciągnął w jej stronę ramiona, by ta mogła się przytulić.
Mimo chwilowych zawahań, wtuliła się w niego głową.
- Od razu się zamieszanie zrobiło... - stwierdziła.
Padawan zaśmiał się cicho, ściskając swoją mistrzynię.
- Dziwisz się? Krzyczałaś tak, że na dole cię było słychać.
- Wiem, przepraszam. Nic na to nie poradzę. Zawsze tak jest.
„Jeny, jak ona mogła z tym żyć przez cały ten czas?” - zastanowił się Talym.
- Ej... - mruknął. - Nie masz mnie za co przepraszać, dobrze? Wyspałaś się w ogóle?
Witma wzruszyła ramionami.
- Raczej tak. Ostatnio spałam „dobrze” po zabójczym treningu Mistrza Cusa.
„O tym mistrzu chyba nie słyszałem” - pomyślał.
- Czyli... cały czas masz koszmary?
Maginia tylko kiwnęła potakująco głową.
- Boisz się czegoś? - zapytał z troską Talym.
Kobieta zamyśliła się.
- Jasne, boję się wielu rzeczy. Ale nie wiem, czemu mam koszmary.
Isminah powoli otworzyła oczy i je przetarła, schodząc z łóżka.
- O... Cześć... Talym. I... Witma. - mówiła ziewając. Machnęła im obu ręką, drugą zasłaniając usta, i wyszła.
- Powiedz - zaczął Padawan - kiedy następnym razem będziesz miała spać, to położę się koło ciebie.
Maginia pokręciła głową, odsuwając się.
- Nie, nie, nie - powiedziała prawie bez przerwy między wyrazami - nie trzeba, naprawdę. Już się do tego przyzwyczaiłam.
- Nie? - uśmiechnął się. - No dobrze... To posiedzę obok. - Rzucił się na łóżko tak, że leżał na nim plecami, a nogi wystawały poza nie. Podłożył ręce pod głowę i spojrzał na Witmę. - A co ci się śniło?
Ta popatrzyła na Talyma.
- Nie pamiętam. Nigdy nie pamiętam. Znaczy... Raz pamiętałam i to było straszne. Nie chcę pamiętać. - Wzdrygnęła się.
Padawanowi było jej szkoda. Sam również miewał koszmary, ale... Właśnie. On je MIEWAŁ. Zazwyczaj śniło mu się, że lata z zielonym mieczem świetlnym i niszczy całe zło świata, ratując biednych mieszkańców Galaktyki.
- Kiedyś wujek mi śpiewał taką jedną piosenkę, kiedy się bałem zasnąć po nasłuchaniu się jego opowieści, albo obejrzeniu strasznych filmów...
Zazwyczaj Broel nie wiedział, że Talym, schowany pod kołdrą, ogląda horrory na słuchawkach. (swoją drogą, togrutanin musiał dziwnie wyglądać w takim sprzęcie). No... Aczkolwiek oglądał je do czasu, kiedy nie krzyknął, bądź nie rzucił się do łóżka swojego wujka, by ten go „obronił”.
Witma uniosła brwi.
- Tak? Zaśpiewasz mi?
Padawan się zawstydził. Spojrzał na nią z szerokim uśmiechem i zakrył sobie łokciem oczy.
- Nie... No nie wiem. Pamiętam też, że ganialiśmy po całym pokoju i wygłupialiśmy się, przedstawiając tekst piosenki.

Sześcioletni Talym chował się pod kołdrą i drżał z przerażenia.
- Wujku, nie mogę zasnąć - dobiegł spod materiału dziecięcy, łagodny głosik.
Słyszał, jak podchodzi do niego mężczyzna i po chwili zobaczył jego uśmiechniętą, delikatnie zarośniętą twarz szatyna. Jedną ręką trzymał kołdrę, a drugą wyciągnął do błękitnego togrutanina. Po chwili trzymał w swoich męskich palcach malutką, chłodną dłoń dziecka. Zaraz zaczął śpiewać, a młody Talym do niego dołączył. Minutę później skakali po łózkach i śpiewali tak radośnie, jak tylko potrafili. Najciekawszy był refren. Chwilę przed nim oboje milczeli, a kiedy już do niego doszło, w jednym momencie zaczynali biegać po pokoju, krzycząc wniebogłosy i co chwilę zgaszając i włączając światło. Straszyli się wzajemnie, ale to pomagało togrutaninowi. Na koniec piosenki oboje padali na swoje łóżka i zaczynali się śmiać. Później gasili światło i szli spać. Talym był cały zmęczony i zasapany, ale wiedział jedno - jeżeli ktoś go wystraszy, to tylko i wyłącznie jego wujek. Nikt inny.

Witma złapała za swoje przykryte jaskrawymi skarpetkami stopy i zaczęła je sobie dla zabawy wykręcać.
- Nigdy mi nikt nie śpiewał. - Uświadomiła sobie. Nagle ją tchnęło. - No, może moja mama to robiła, ale tego nie pamiętam.
- Naprawdę? - zdziwił się Talym i zabrał z oczu rękę, by spojrzeć na swoją mistrzynię.
Zamyślona Maginia potaknęła.
- Mistrz E'Clerck nie potrafił śpiewać - on tylko mruczał i to mnie uspokajało. A potem byłam na to za stara.
- I... wtedy nie miałaś koszmarów? - Podniósł się i usiadł na kancie łóżka.
- Chyba nie... To było naprawdę dawno temu. Nie pamiętam.
- Och rozumiem. A czemu nie chcesz, żebym się koło ciebie położył? - dodał po chwili, wpatrując się w Witmę.
Ta wzruszyła ramionami.
- Będzie ci niewygodnie. Strasznie się wiercę.
Nagle weszła z powrotem Isminah.
- Nic nie widzę, nic nie słyszę, mnie tu nie ma! - Usiadła na krawędzi własnego łóżka.
Po chwili wytłumaczyła Witmie, jak się znalazła na tym statku. Zaraz i tak poszła spać. Maginia wstała i opatuliła się kocem.
- Nie będę ci przeszkadzała w spaniu, Is. - Ruszyła do wyjścia.
„Znowu ucieka” - pomyślał Talym, spojrzał za swoją mistrzynią i zobaczył jak wyszła z narzuconym na głowę kocem, ciągnąc jego skrawek po podłodze. Dotruchtał do niej i szedł obok, wpatrując się w nią.
- Hej! Gdzie ty idziesz z tym kocem?
- Mam na sobie piżamkę, nie będę chodzić bez koca. - Odsłoniła nieco za duża na nią koszulę. - Kto by się spodziewał, że okaże się tak miła.
- Czyli domyślam się że to od Archid. Gdzie idziemy? - Spojrzał przed siebie.
Witma zatrzymała się.
- Nie wiem. Gdzieś, gdzie nie ma ludzi? Strasznie dużo osób się tu znalazło. Nie lubię tłumu.
- Hmm... -  Rozejrzał się dookoła. - Do kuchni? - zaśmiał się, przypominając sobie „wypadek” w tym pomieszczeniu.
- Może być. Zrobić ci coś do jedzenia? - Zmierzyła do kuchni, szurając swoimi barwnymi skarpetkami.
Talym ruszył za nią i podrapał się za głową.
- Nie, dziękuję, ale może ty coś zjesz? Nie jesteś głodna po tym śnie?
- Napiłabym się kakaa, ale tutaj pewnie nie ma.
- Hmm... - Zaczął się rozglądać po kuchni i jej szafkach. - O! - Wyciągnął z jednej jakieś pudełko. - Jest. - Uśmiechnął się do mistrzyni, pokazując jej kakao i od razu wziął się do przygotowywania go.
Chciał pokazać, jak bardzo się o nią stara. Teraz, kiedy znajdowali się razem na statku, miał do tego wiele okazji.
- Ale super! - Witma trochę się ożywiła. Przystanęła sobie, obserwując, co robi Talym. - W sumie to nie wiem, jaka jest twoja ulubiona potrawa. Masz taką?
Padawan w międzyczasie nastawił na grzejniku mleko. Gdy mistrzyni zaczęła go obserwować, ten akurat nasypał do kubka jedną łyżkę kakao.
Wzruszył ramionami.
- A woda to potrawa? Ile łyżek kakaa? - zapytał, stojąc ze sztućcem w dłoni.
Ciecz ta nie miała smaku, ale Talym ją uwielbiał. Tak właściwie to pokochał ją od momentu, kiedy w dzieciństwie udało mu się wymknąć potajemnie z domu na Zakuul. Przypominała mu o świeżym powietrzu i naturze, których w dzieciństwie nie miał zbytnio okazji doznać.
- Cztery - odpowiedziała Witma, przechylając głowę na bok. - Raczej to składnik.
Padawan pokręcił głową i dosypał jeszcze trzy łyżki kakaa.
- To nie wiem. - Chwilę się zastanowił. - Wujek na każde moje urodziny przywoził taki duży kawałek jakiegoś mięsa. Zawsze to samo. - Uśmiechnął się pod nosem. - To chyba moja ulubiona potrawa.
Talyma tak naprawdę nie urzekł smak tego dania, ale magiczne chwile, które mu towarzyszyły. Każdy kęs przypominał mu, że jest o rok starszy. Oznaczało to dla niego, że jest o krok bliżej do wyruszenia Galaktyce na pomoc.
- A mistrzyni? - Spojrzał na kobietę jej uczeń.
- Jajecznica - odparła pewna siebie. - A jak było przyrządzone to mięso? Gotowane? Pieczone?
- Pieczone. - Zalał kakao mlekiem i zaczął mieszać łyżką.
- Czyli twoim ulubionym daniem jest pieczeń - stwierdziła, przyglądając się, jak robi kakao. - Zawsze, gdy przychodzę do Salla z problemami, to pijemy właśnie kakao.
- Bardzo możliwe. - Uśmiechnął się do niej i podał jej ostrożnie kubek kakaa. - Proszę.
- Dziękuję. - Odebrała i upiła ostrożnie łyk. - Dobre. - Upiła kolejny i rozejrzała się, gdzie mogłaby usiąść.
- Czyli rozmawiasz z Mistrzem Sallarosem o swoich problemach? - Oparł się tyłem o blat kuchenny, wspierając się o niego rękoma i cały czas wpatrując w Witmę.
Maginia, zrezygnowawszy z poszukiwania miejsca do siedzenia, oparła się o drzwi chłodni.
- W sumie to tak. Fajnie jest mieć komu się zwierzyć. On nie osądza ani nic. Po prostu rozumie i pomaga.
- Cieszę się, że masz taką osobę - powiedział, wpatrując się gdzieś w dół.
Nie był zazdrosny. I nawet nie chodziło o orientację Mistrza Sallarosa. Po prostu chciał dla niej jak najlepiej.
- Ty też masz - stwierdziła, popijając sobie kakao.
- Hm? - Spojrzał się na nią zdziwiony.
- Nie zwierzasz się Ardunowi? - Uniosła pytająco brwi. - Wiem, że nie znacie się długo, ale wydaje się być wiernym przyjacielem.
- Och... - Talym uśmiechnął się pod nosem. Miał nadzieję, że jego mistrzyni powie „mnie”... - To prawda. Traktuję go jako przyjaciela i mogę mu powiedzieć o różnych rzeczach, ale... - Pokręcił głową. - On mnie ocenia. I czasami nic do niego nie dociera - zaśmiał się cicho.
- Każdy ma jakieś wady. - Wzruszyła ramionami. - Sall, dla przykładu, chce pomóc każdemu i przez to sam się niszczy.
Togrutanin miał różne zdanie na temat Mistrza Sallarosa. Wydawał mu się strasznie zimny i nieludzki, a z drugiej strony okazuje się, że jest bardzo pomocną osobą. Kiedy Talym był przesłuchiwany właśnie przez tego Jedi oraz Stevena Sharpeye'a, ten jakby nie zwracał na niego uwagi. Padawan błagał o pomoc, o jakieś wyjaśnienia i... nic. To pułkownik Steven wykazał się większą empatią. Ale może... Może po prostu miał zły dzień?
- A jakie ja mam wady? - Spojrzał na kobietę Talym.
- Hmmmm... - zamyśliła się. - Czasem nie ogarniasz różnych aluzji. I skupiasz się nie na tym, na czym powinieneś. - Upiła łyk. - A ja? Jakie ja mam wady?
„Jakie ona ma wady?...” - rozmyślał Padawan.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami i wyjął z szafki szklankę. - A masz jakieś? - zapytał poważnie, krzywiąc się z wysiłku włożonego w zastanawianie się nad tym.
Talym nalał sobie zimnej wody i parł się o blat tak jak wcześniej.
- Każdy ma. Ale nie zawsze je dostrzegamy. - Sączyła kakao.
„A! Już wiem!” - pomyślał. Przyszło mu do głowy wiele sytuacji: kiedy wyszarpywała dłoń; kiedy odwracała twarz; kiedy nie pozwoliła, by się koło niej położył; kiedy po prostu nie chciała go do siebie dopuścić.
- Chociaż właściwie... - Zmrużył oczy i spojrzał do góry. - A nie. To też jest twoja zaleta. - Wziął łyk wody i odwrócił się do mistrzyni z uśmiechem.
- Nie drocz się ze mną. Ja byłam z tobą szczera. - Lekko się naburmuszyła.
- Ale mówię poważnie. - Uśmiechnął się do niej i wziął kolejny łyk napoju.
Nie kłamał, ani nie robił sobie żartów. Wolałby, żeby jego mistrzyni się tak nie zachowywała, ale to oznaczało, że miała do siebie szacunek; że nie była zapatrzona w siebie i że nie jest jak jedna z tych serialowych kokietek, co w ciągu jednego sezonu oddała serce pierwszej lepszej setce osób. Talym w dzieciństwie trochę się takich naoglądał.
- Na pewno widzisz jakieś moje wady - ciągnęła Witma. - Powiedz mi, a postaram się je naprawić.
- Tak? - Talym zastanowił się przez moment, wziął łyk wody i odstawił szklankę na blat. Skrzyżował ręce na piersi, ale bardziej jakby chciał się otulić. - Czasami kiedy... kiedy wydaje mi się, że jest dobrze... wtedy się odsuwasz. - Pomasował się ręką po ramieniu.
- Odsuwam się? Wydaje ci się tak tylko. Zawsze jestem taka sama - powiedziała, patrząc się w kubek.
Talym uśmiechnął się smutno i prawie niewidocznie. Znowu spojrzał w dół.
- A nie mówiłem, że nie masz wad? - Zaśmiał się cicho i sztucznie, odwracając głowę tak, by Witma nie widziała jego twarzy.
- Dlaczego nie mówisz mi tego wprost, co chcesz powiedzieć? Że drażni cię to, że nie potrafię przedłożyć twoich uczuć ponad moje przekonania? - zapytała cicho, patrząc się w czarny osad, który został na dnie po kakao.
- Przepraszam... - Spojrzał na nią lekko zaczerwienionymi oczyma. - Źle to zabrzmiało.
- Nie zaprzeczyłeś - skontaktowała, unosząc wzrok i patrząc Talymowi prosto w oczy.
- Bo mówisz prawdę - powiedział z ogromną pewnością siebie, również spoglądając prosto w oczy Witmy.
- To, co czujesz... to, co wydaje ci się, że czujesz, to iluzja. Złudzenie. Tylko ci się to wydaje.
Padawan widział, jak słowa ledwo przechodzą jej przez gardło. Na moment zamknął oczy i po tym stanął blisko przed Witmą. Przejechał jej po policzku dłonią i mrugnął szczęśliwymi, lekko zaszklonymi oczyma.
- Nie, to nie jest iluzja. Ja naprawdę cię kocham, Witmo.
Maginia wpierw zacisnęła usta, po czym przełknęła z trudem ślinę.
- Talym, ty nadal nie rozumiesz. Wiem, co czujesz. Kiedyś byłam w podobnym położeniu i dopiero po latach to zrozumiałam. Powiedz mi, szczerze, ile osób w moim wieku widziałeś w życiu na oczy? Ile kobiet dotąd spotkałeś? Potrafiłbyś je wymienić na palcach jednej ręki?
Togrutanin uśmiechnął się do niej i po chwili podniósł rękę do góry, zaczynając odliczać.
- Elisias, Isminah, Bobeeck, Tanissa, Lendsi... - Przestał, kiedy zamiast zaciśniętej pięści pojawiła się całkowicie rozwarta dłoń. Opuścił ją. - Nawet nie chcę spotykać innych kobiet.
- Nie! Właśnie tłumaczę ci, że tak nie jest! - Uniosła do głowy rękę bez kubka i zaczęła tarmosić włosy. - Przecież ty zaledwie raz spotkałeś przedstawicielkę własnej rasy. Nigdy nie miałeś nawet okazji zakochać się w kimś odpowiednim dla ciebie.
Talym dostrzegł, jak bardzo była roztrzęsiona. Powoli wyciągnął swoją dłoń i delikatnie spróbował nią uspokoić tarmoszącą włosy rękę Witmy.
- Też tak myślałem - nagle powiedział z powagą. - Ale teraz widzę, że może tak miało być. Może o to właśnie chodzi, że spotykamy w życiu osoby, które są nam pisane? Może to nawet sama Moc się do tego przyczyniła? Witmo - złapał jej wolną rękę z ogromnym wyczuciem - ty jesteś tą szansą.
- Talym... - Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w niego z przerażeniem.
Bała się, tak strasznie się bała pozwolić sobie na ten luksus bycia kochaną. Wraz z miłością przychodziła wielka odpowiedzialność. Druga osoba mogła stać się zarówno jej największą siłą jak i największą słabością.*
- Nie bój się - Uśmiechnął się do niej ciepło. - Ja się nie boję. Nie chcę, żebyś... żebyś myślała, że zależy mi tylko na tym, abyś mnie kochała. Chciałbym, żebym to ja był przede wszystkim dla ciebie podporą i światłem.
Łzy coraz bardziej zaczynały wypełniać jego oczy. Nie z bólu, ale ze szczęścia, że los obdarzył go chociażby poznaniem tak cudownej kobiety, jaką była jego mistrzyni. Drugą ręką delikatnie musnął jej policzek, zahaczając o kant ust. Witma zamknęła oczy - od czasu przebicia mieczem nie potrafiła płakać, chociaż nieraz bardzo miała ochotę. Tak samo było i tym razem.
- Ale będziesz cierpiał - przeze mnie.
- To zależy.
Po błękitnym, zimnym policzku pociekła łza, zostawiając lśniący, srebrzysty ślad. Padawan uśmiechnął się do Witmy, a ta otworzyła swe oczęta.
- Od czego?
- Od tego, co zdecydujesz. - Stanął odrobinę bliżej Witmy i zamknął oczy. Po chwili przyłożył trzymaną przez niego dłoń mistrzyni do swojego polika. Zaraz po tym pocałował ją w tę dłoń.
Maginia kciukiem otarła łzę, która spłynęła Talymowi po policzku.
- Nie wiem, co mam robić - wyszeptała. - To nie jest nic, co można by łatwo rozwiązać.
- Nie wiesz, co masz robić. Ale... co chcesz zrobić? - Podniósł na nią wzrok.
- Chcę przywrócić pokój w Galaktyce. Chcę służyć pomocą innym. Chcę postępować właściwie i szlachetnie. Tego właśnie chcę.
Talym pokiwał posępnie głową.
- Rozumiem... Czy... nic do mnie nie czujesz?
- Oczywiście, że czuję... - zająknęła się. - Tyle że... nie mogę czuć.
- Więc użyjmy tego uczucia, by pomogło nam w wypełnieniu naszych celów. - Uśmiechnął się do niej czule i zaczął mówił słabym głosem, prawie szeptem. - Pamiętasz, jak rozmawialiśmy po raz pierwszy o tych uczuciach? Zapytałem się, czy miłość to złe uczucie. Odpowiedziałaś że... nie. -
Młodzieniec z lekkością przeczesał wolną dłonią jej włosy.
- Samo w sobie nie jest złe. Ale jego konsekwencje mogą doprowadzić nas do opłakanego stanu. Ty... jesteś moim przyjacielem. Nie chcę cię stracić. Nie tak, jak straciłam Kirritto.
- Jak straciłaś... Kirtitto? - zdziwił się.
Nigdy wcześniej o nim nie słyszał... A może...

„- To ucieknijmy! - zaproponował jej uczeń.
- Ktoś już kiedyś mi to proponował. Myślisz, że jak się to skończyło?”.

- Poznałam go w Tarczy. Jest o rok starszy ode mnie. On... był wrażliwy na Moc. Mógł zostać wspaniałym Jedi. Mógł walczyć u mego boku o sprawiedliwość, ale... to za bardzo go raniło. Odleciał. - Pokręciła głową. - Teraz nawet nie wiem, czy żyje.
Talym dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo mógł ranić Witmę swoim zachowaniem związanym z wylotami i ucieczkami.
- Kiedy... - zaczął mówić z trudem. - Kiedy ja nie chcę cię zostawić.
- On mówił to samo. „Zawsze będę przy tobie. Zawsze będę cię chronić”. Gdzie jest teraz jego „zawsze”?
- Ale ja nie jestem nim - powiedział stanowczo togrutanin.
- Nie, nie jesteś - przyznała, pogładziwszy dłonią jego policzek. - Dlatego nie mogę cię stracić. Ale nie mogę też cały czas myśleć tylko o tym. Jeżeli będziemy... skupieni na sobie nawzajem zamiast na zadaniu, jakie na nasz czeka... ktoś może wtedy ucierpieć.
Talym uśmiechnął się do niej delikatnie i mimo ściskania oczu, popłynęła mu kolejna łza. Tym razem z drugiego oka.
- Przepraszam cię... Nie powinienem był tego robić.
- Nie, to ja przepraszam. Musiałam w końcu to wyjaśnić. Chciałam zrobić to tak jak z odrywaniem plastra. Szybko i na raz, żeby jak najmniej bolało, ale i tak cię zraniłam.
Talym puścił jej dłoń i odsunął się od Witmy. Po chwili spojrzał gdzieś w dół i podrapał się za głową.
- To ja już pójdę - powiedział cicho.
- D-dobrze - mruknęła, po czym nagle wskazała w lewo. - Talymie, co TO?
- Hm? - Spojrzał w tamtą stronę.
Witma szybko się do niego zbliżyła i dała mu całusa w policzek.
- Widać nic, musiało mi się przewidzieć. - Założyła z powrotem koc na głowę i ruszyła do wyjścia.
Togrutanin z rozwartymi ze zdziwienia ustami spojrzał na wychodzącą Witmę. Po chwili złapał się za ten policzek i na jego twarzy pojawił się uśmiech.


Nie spodziewał się, że to będzie takie trudne. Walka, którą stoczył sam ze sobą, została wygrana. Wypowiedział te dwa słowa: „kocham cię”. Ale czy o to mu chodziło? Czy na pewno chodziło o tę walkę? Może była jeszcze jakaś wojna, w której powinien uczestniczyć?
Po tym wszystkim nie miał siły już na nic. Pocałunek obdarzył go nie tylko serią ciarek, ale dał mu również nadzieję. Niestety... to było dla niego za mało. Gdy oprzytomniał, wszystko dookoła zaczynało tracić sens. Powoli tracił wszelkie marzenia i więzi. Zaczynał nie tylko wątpić w istnienie szczęścia, ale również zaczynał zapominać, co ono oznacza. Jakiś okropny wir wyciągał z niego myśli i powodował, że Talym coraz bardziej zaczynał przypominać wrak samego siebie. Był sam. Był zaledwie noworodkiem, kiedy stracił rodziców. Później Zakuul zamordowało jego jedyną bliską osobę - „wujka” Broela. Walczył, ile mógł, by podnosić się z tych dołów rozpaczy. Niewątpliwie pomagały mu w tym marzenia, cele, wspomnienia... Ale to wszystko nagle się ulotniło. Nie chciał żyć, nie chciał umierać. Patrzył przed siebie i nic nie czuł.

Nie...
Czuł jedną rzecz...
Czuł, że los sobie z niego kpi. Odebrał mu wszystkie bliskie osoby, a teraz nie pozwalał się zbliżyć do tej najważniejszej - wyjątkowej osoby.
„Dosyć” - pomyślał. - „Skoro los chce się tak bawić, to bawmy się”. Talym złapał za w połowie wypitą szklankę i zszedł na dół do salonu. Zauważył tylko stojącą Elisias i Isminę. Rzucił krótkie „Hej!” i nawet nie zauważył, że prawie wszystkie krzesła są porozwalane, a te dwie kobiety w tym całym amoku coś krzyczą. Cisza...
Usiadł do stołku i wziął łyk wody, patrząc się nieobecnym wzrokiem przed siebie. Po chwili dołączyła do niego Ismina z Elisias. O coś się go zapytały. Ten spojrzał się na nie zaledwie przez chwilę.
- Mam już dosyć - powiedział, bardziej dysząc, przez co kobiety nie zrozumiały słów.
Odszedł od nich i usiadł przy barze, odwrócony tyłem do całego salonu. Wpatrywał się w szklankę wody. Kolejna osoba coś do niego mówiła. Nie wiadomo co. Talym westchnął, a ktoś się do niego przysiadł. Togrutanin wziął kolejny łyk napoju.
- ...cię trapi - usłyszał tylko „Padawan”.
Talym rzucił mu krótkie spojrzenie, odkładając wcześniej szklankę. Ujrzał jakiegoś cyborga. Nikt mu znany. Tym bardziej nikt ważny. Zaraz odwrócił wzrok i zaczął stukać paznokciami obu rąk o stojące naczynie.
- Nie lubisz marnować słów, co? - dotarło do togrutanina pytanie.
- Nie lubię - odrzekł słabym głosem i wziął kolejny łyk wody.
Zaraz podszedł do niego droid i postawił przed nim jakiś trunek. Czuł również wzrok kobiety. Po chwili wstał z pustą szklanką w ręce i wyszedł z pomieszczenia.

Wrócił do kuchni. Oparł się o blat i „włożył” szklankę do zlewu, prawie ją zbijając. Usiadł na ziemi, tłukąc się o szafkę. Płakał. Łapał się za głowę i nie mógł powstrzymać tego wszystkiego. „Co z ciebie za Jedi, skoro już po takich emocjach wymiękasz?” - przychodziły mu do głowy myśli. „Teraz będzie się przez ciebie obwiniać”, „Będzie przez ciebie cierpieć”, „Jesteś beznadziejny!”, „Ucieknij stąd. I tak nie masz tu czego szukać”, „Zawiodłeś ich. Wszystkich!”, „Dzieciak, który sobie coś ubzdurał”, „Najsłabszy!”. W pewnym momencie zaczął krzyczeć od środka. Nie chciał, by ktokolwiek słyszał. Kolejna słabość - płacz. Łzy zalewały go bez opamiętania. Błękitna dłoń nie nadążała ze ścieraniem ich.
„Dlaczego to wszystko mnie spotyka?!” - zadręczał się.

Nie wiedział, ile czasu minęło. Może pięć minut, a może cały dzień? Spojrzał na zegar. Pół godziny. Ile jeszcze miał cierpieć? Wstał i oparł się rękami o blat, nachylając się nad nim.
- Wszystko w porządku, Talym? - Isminah stała w progu i obserwowała Talyma. - Nie wyglądasz najlepiej...
- Tak... Wszystko w porządku, Is - powiedział słabym głosem i uśmiechnął się delikatnie do kobiety.
Podeszła do niego.
- Przestań. Widzę, że coś ci leży na montralach! - Skrzyżowała ręce, drapiąc się co jakiś czas po szyi.
- Nie wiem... czy chcę o tym rozmawiać. - Odwrócił głowę od Isminy, by nie widziała jego załzawionych oczu.
- No weź. Mi możesz zaufać. Ba, nawet jeśli, mogę ci coś poradzić.
- Dlaczego... Dlaczego nigdy nic nie biegnie po naszej myśli? Dlaczego zawsze, gdy wydaje nam się, że jest już dobrze, nagle wszystko się psuje?
- Taki już jest los. Nie do końca możemy go zmienić. Ja nie chciałam paść ofiarą tortur. A teraz brakuje mi fragmentu mózgu, który jest zastąpiony implantem... Przez kilka miesięcy nie mogłam chodzić. W całym ciele czułam ogromny ból. Ale się nie poddałam - dodała po chwili - dlatego mogę teraz spokojnie tutaj stać, nie bojąc się o to, czy zaraz ból się nawróci czy też nie.
- A gdybym się poddał? - spojrzał z powrotem na Isminę.
Widziała, jak jego oczy ledwo powstrzymują się od uronienia łzy.
- Nie możesz się poddać. Jeżeli czegoś bardzo chcesz, walczysz o to do końca.
Talym uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Dzięki, Ismino.
- Nie ma problemu. Zawsze służę pomocą.
Kobieta podeszła bliżej i poklepała go po ramieniu.
- Chociaż... - zastanowił się.
- Hmm?
- Nieważne... - pokręcił głową.
- Powiedz. Wiesz przecież, że nie gryzę.
- A co jeżeli nie mamy o co walczyć? - ledwo przeszło mu przez gardło.
- Każdy ma o co walczyć. Ty jesteś Jedi, ty walczysz o dobro całej Galaktyki. Razem ze mną, innymi togrutaninami, Ardunem i tak dalej...
- Tak... Może masz rację...
- Pamiętaj, że z każdym problemem możesz przyjść do mnie. Ja nikomu nie pisnę ani słówka. - Uśmiechnęła się, poklepując go jeszcze trochę po ramieniu.
Talym zmarszczył brwi.
- Ismino...
- Coo?
- Elisias jest Jedi, tak?
- Jest.
- I... nie przeszkadza jej w tym wasz związek?
- Ani trochę. Nawet Mistrz Sallaros nas w tym wspierał, i to najbardziej.
- Mistrz Sallaros? - znowu się zdziwił, słysząc jego imię.
- No... Sallaros... Dowódca Tarczy?
Talym westchnął. „A może?...” - zaczął się nad czymś zastanawiać.
- Czemu pytasz akurat o to? - dopytywała. - Masz jakiś problem uczuciowy, prawda?
Togrutanin w odpowiedzi tylko spojrzał przez moment na Isminę.
- Hej - mruknęła kobieta - nawet najlepsi Jedi muszą mieć choć trochę uczuć.
- To prawda.
- A jeżeli na ten temat chcesz rozmawiać, to się dostosuję.
- Nie... Wolę nie...
Isminah kiwnęła mu głową.
- Twoje uczucia, twoje sprawy. Trochę ci z tego powodu współczuję... Was, Jedi, zmusza się do wyzbywania emocji... To przykre.
Talym mruknął na znak, że się z tym zgadza.
- Jeszcze raz ci dziękuję.
- Nie ma za co. Każdemu się przydaje taka szczera rozmowa. Jeżeli to wszystko... to ja będę w pokoju obok. - Klepnęła go delikatnie w plecy, uśmiechając się i obróciła się na pięcie, kierując do drzwi.

Wszyscy już prawdopodobnie spali. Talym przechadzał się wśród mroku i wreszcie podszedł do swojego łóżka. Przebrał się w jakieś pożyczone od Arduna ciuchy i usiadł na łożu. Nie był w stanie zasnąć. Sięgnął po swój miecz świetlny i do kieszeni kombinezonu, po czym wyjął z nich kryształy kyber - swój i mistrzyni. Próbował po prostu zająć myśli czymś innym, równie wyczerpującym. Małe, świetliste przedmioty lewitowały nad dłoniami Talyma, zgrywając się ze sobą idealnie. Dryfowały wokół siebie i cieszyły oko, ale... Niestety. To zajęcie też nie zadziałało. Odłożył kryształy na swoje miejsca i położył się wzdłuż łóżka, przykryty kołdrą, podkładając ręce pod głowę. Wpatrywał się w sufit i po chwili spojrzał w bok, w okno, na mijane gwiazdy. Jedna gwiazda, druga gwiazda, trzecia gwiazda... Coraz bliżej uczuciom - coraz bliżej siebie.

*"Bała się, tak strasznie się bała pozwolić sobie na ten luksus bycia kochaną. Wraz z miłością przychodziła wielka odpowiedzialność. Druga osoba mogła stać się zarówno jej największą siłą jak i największą słabością." - w pełni napisana część przez Witmę, która tak mi się spodobała, że musiałem ją dodać.
Talym
Talym
Admin
Admin

Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk

Powrót do góry Go down

Walka o dwa słowa, część III Empty Re: Walka o dwa słowa, część III

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach