Cień historii
Strona 1 z 1
Cień historii
Moc...
Ciągła walka między Republiką a Imperium Sithów... Do tego Wieczne Imperium. Jedi, Sithowie i Rycerze Zakuul starli się w walce, która rzuciła cień na wiele planet. Cień, który na szczęście nie dotarł na Nohtyt. Tylko pytanie - czy ta nieznana planeta przepełniona Mocą może posiadać własny cień?
„Czy to jest zamieszkała planeta?”.
Do świątyni Jedi z Tarczy dotarł sygnał. Jego źródło znajdowało się niedaleko, więc na sprawdzenie tego została wysłana mała grupka Jedi z Mistrzem Sallarosem na czele. Szli przez gęstwiny nohtyckiego lasu. Obca fauna i flora towarzyszyły im w tym marszu. Po przebyciu ośmiokilometrowej drogi byli już prawie na miejscu. Zostali jednak zatrzymani przez coś, co od razu wzbudziło współczucie w Catharce o imieniu Rivix - zranione zwierzę. Jeleń o błękitnej sierści i pięknych, choć cienkich, rozłożystych rogach potrzebował pomocy i takową otrzymał. Przy okazji, Jedi musieli zwalczyć parę pijawko-podobnych stworzeń, które potrafiły wspinać się po drzewach dzięki swoim dwóm potężnym łapom zakończonym grubymi, ciemnymi pazurami.
Bestie padły ofiarą mieczy świetlnych, a jeleń poszedł w swoją stronę. Wtedy na spotkanie Jedi wyszedł tajemniczy mężczyzna - Isalar. Światło jego żółtych oczu rzucało bladą poświatę na zadziwioną twarz. Dwie obce kultury spotkały się w tej chwili. Po krótkiej rozmowie Isalar nakłonił Jedi do podążenia za nim. Okazało się, że sygnał dobiegał z jaskini, którą zamieszkiwał on sam. Pewna Jedi z grupy Sallarosa czuła, że coś jest nie tak. Sama Moc jej to podpowiadała. I jak się okazało... Ich pobyt w jaskini został przerwany przez atak ciemnowłosej kobiety o takich samych świetlistych oczach, co Isalar. Udało im się ją ogłuszyć i walka została szybko zakończona. Mężczyzna wyprosił ich ze swojej kryjówki, więc Jedi wrócili do świątyni.
„Ta planeta była przepełniona Mocą i wzywała ich”. Wzywała ich do spotkania, które było odtworzeniem czegoś zapomnianego...
Ciągła walka między Republiką a Imperium Sithów... Do tego Wieczne Imperium. Jedi, Sithowie i Rycerze Zakuul starli się w walce, która rzuciła cień na wiele planet. Cień, który na szczęście nie dotarł na Nohtyt. Tylko pytanie - czy ta nieznana planeta przepełniona Mocą może posiadać własny cień?
„Czy to jest zamieszkała planeta?”.
Do świątyni Jedi z Tarczy dotarł sygnał. Jego źródło znajdowało się niedaleko, więc na sprawdzenie tego została wysłana mała grupka Jedi z Mistrzem Sallarosem na czele. Szli przez gęstwiny nohtyckiego lasu. Obca fauna i flora towarzyszyły im w tym marszu. Po przebyciu ośmiokilometrowej drogi byli już prawie na miejscu. Zostali jednak zatrzymani przez coś, co od razu wzbudziło współczucie w Catharce o imieniu Rivix - zranione zwierzę. Jeleń o błękitnej sierści i pięknych, choć cienkich, rozłożystych rogach potrzebował pomocy i takową otrzymał. Przy okazji, Jedi musieli zwalczyć parę pijawko-podobnych stworzeń, które potrafiły wspinać się po drzewach dzięki swoim dwóm potężnym łapom zakończonym grubymi, ciemnymi pazurami.
Bestie padły ofiarą mieczy świetlnych, a jeleń poszedł w swoją stronę. Wtedy na spotkanie Jedi wyszedł tajemniczy mężczyzna - Isalar. Światło jego żółtych oczu rzucało bladą poświatę na zadziwioną twarz. Dwie obce kultury spotkały się w tej chwili. Po krótkiej rozmowie Isalar nakłonił Jedi do podążenia za nim. Okazało się, że sygnał dobiegał z jaskini, którą zamieszkiwał on sam. Pewna Jedi z grupy Sallarosa czuła, że coś jest nie tak. Sama Moc jej to podpowiadała. I jak się okazało... Ich pobyt w jaskini został przerwany przez atak ciemnowłosej kobiety o takich samych świetlistych oczach, co Isalar. Udało im się ją ogłuszyć i walka została szybko zakończona. Mężczyzna wyprosił ich ze swojej kryjówki, więc Jedi wrócili do świątyni.
„Ta planeta była przepełniona Mocą i wzywała ich”. Wzywała ich do spotkania, które było odtworzeniem czegoś zapomnianego...
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Nie Cze 11, 2017 2:19 pm, w całości zmieniany 3 razy
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Blask Ognia
Kilkudniowy marsz został ponownie zatrzymany na czas odpoczynku. Zorza polarna w duecie z ciemnym niebem nakazały się zatrzymać i ułożyć do snu. Isalar i wojowniczka z jego ludu nie potrafili przystosować się do tego polecenia. Emocje związane z ostatnim wydarzeniem ciągle nie dawały im spokoju. Nawet medytacja nie była w stanie ukoić ich szumiących zmysłów. Chyba nie byli gotowi na coś takiego. Cała historia jakby... ożyła na nowo.
- Wszyscy myśleli, że nie żyjesz, a ty tymczasem... - rzekła kobieta, odrzucając na bok sznur i ocierając swoje nadgarstki.
- Nie miałem wyboru - odpowiedział odwrócony do niej plecami Isalar. - Nie miałem wyboru, a... - Przerwał na moment. Spojrzał na nią i w tym momencie kolory ogniska i blask ich żółtych oczu połączyły się w feerii barw na płótnie z ich bladych twarzy. - A musiałem coś zrobić. Mój ojciec...
- ...twój ojciec był szalony! - wykrzyknęła przed siebie, posyłając w ten sposób swój nacechowany groźną energią głos w stronę ogromnego, gęstego lasu, lecz po chwili się zmieszała i skierowała wzrok w ziemię.
- Teraz w to wątpisz, Evaaino? On wiedział... Wierzył. Avrilay kariban mau avrilay.
Narastający gniew i strach Evaainy dawały się poznać poprzez zaciskające się pięści.
- Jak możesz plugawić w ten sposób?
- Droga Ojca cię zaślepia. - Przyjrzał się, czy stojąca naprzeciwko niego kobieta nie sięga po swój miecz świetlny. Niestety jej ciemna szata utrudniała to wystarczająco, więc mógł dostrzec tylko niewielki ruch. - Jeżeli mi nie wierzysz... - podniósł na nią wzrok - ... to przekonasz się o tym w Neskalath.
- Wszyscy myśleli, że nie żyjesz, a ty tymczasem... - rzekła kobieta, odrzucając na bok sznur i ocierając swoje nadgarstki.
- Nie miałem wyboru - odpowiedział odwrócony do niej plecami Isalar. - Nie miałem wyboru, a... - Przerwał na moment. Spojrzał na nią i w tym momencie kolory ogniska i blask ich żółtych oczu połączyły się w feerii barw na płótnie z ich bladych twarzy. - A musiałem coś zrobić. Mój ojciec...
- ...twój ojciec był szalony! - wykrzyknęła przed siebie, posyłając w ten sposób swój nacechowany groźną energią głos w stronę ogromnego, gęstego lasu, lecz po chwili się zmieszała i skierowała wzrok w ziemię.
- Teraz w to wątpisz, Evaaino? On wiedział... Wierzył. Avrilay kariban mau avrilay.
Narastający gniew i strach Evaainy dawały się poznać poprzez zaciskające się pięści.
- Jak możesz plugawić w ten sposób?
- Droga Ojca cię zaślepia. - Przyjrzał się, czy stojąca naprzeciwko niego kobieta nie sięga po swój miecz świetlny. Niestety jej ciemna szata utrudniała to wystarczająco, więc mógł dostrzec tylko niewielki ruch. - Jeżeli mi nie wierzysz... - podniósł na nią wzrok - ... to przekonasz się o tym w Neskalath.
Ostatnio zmieniony przez Talym dnia Sob Gru 17, 2016 10:12 pm, w całości zmieniany 2 razy
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Bieg odrodzenia
Wschodzi słońce i wschodzi czas przypomnienia...
Poranna rosa przemoczyła buty ciemnowłosego mężczyzny - Isalara. Jego szybko stawiane kroki, niemalże w biegu, wydawały dźwięk łamania stwardniałej trawy. Dłonie próbowały łapać się pobocznych drzew, które swoją wilgotną korą dodatkowo zmniejszały temperaturę ciała. Potrzebował podpory... pomocy...
„Wiedziałem to. Wiedziałem!” - powtarzał sobie w myślach.
Miał rację. Nie mylił się. Tak samo jak jego ojciec. On również poniósł konsekwencje swoich czynów.
Bursztynowe promienie słońca przebijały się między pniami i koronami, tworząc iluzoryczne figury spoglądające na biegnącego Isalara. Światełka wyglądały jakby przebudzone z wiecznego snu codziennej monotonności, przypominały sobie prawdziwy powód ich istnienia. Cała planeta ożywała na nowo. Nohtyt... Otoczenie, które słyszało tę nazwę, powoli zaczynało chichotać, a Moc, znająca tożsamość tego miejsca, z całą powagą zamierzało ją wydobyć na światło dzienne.
Isalar wiedział, że będzie ścigany. Nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Przynajmniej nie teraz. Musiał znaleźć schronienie i przychodziło mu na myśl tylko jedno...
- Jedi... - wydyszał.
Budziło to w nim wiele kontrowersji, ale musiał spróbować. Musiał zaufać historiom opowiadanym przez ojca, nie lud.
Upadł.
„Potrzebuję ich... tak, jak oni potrzebują mnie” - pomyślał i sprawdził, czy jego notatnik nie uległ zniszczeniu. Urządzenie miało kształt książki, ale w rzeczywistości składało się z dwóch zmechanizowanych stron, które posiadały ekrany wyświetlające zapisane informacje. Podniósł się z ziemi i ruszył dalej.
„Pomogą mi go znaleźć - pomogę im odzyskać gadme merfaa” - zaplanował z pozytywną myślą, która odkształciła się w postaci łagodnego uśmiechu przepełnionego nadzieją.
Poranna rosa przemoczyła buty ciemnowłosego mężczyzny - Isalara. Jego szybko stawiane kroki, niemalże w biegu, wydawały dźwięk łamania stwardniałej trawy. Dłonie próbowały łapać się pobocznych drzew, które swoją wilgotną korą dodatkowo zmniejszały temperaturę ciała. Potrzebował podpory... pomocy...
„Wiedziałem to. Wiedziałem!” - powtarzał sobie w myślach.
Miał rację. Nie mylił się. Tak samo jak jego ojciec. On również poniósł konsekwencje swoich czynów.
Bursztynowe promienie słońca przebijały się między pniami i koronami, tworząc iluzoryczne figury spoglądające na biegnącego Isalara. Światełka wyglądały jakby przebudzone z wiecznego snu codziennej monotonności, przypominały sobie prawdziwy powód ich istnienia. Cała planeta ożywała na nowo. Nohtyt... Otoczenie, które słyszało tę nazwę, powoli zaczynało chichotać, a Moc, znająca tożsamość tego miejsca, z całą powagą zamierzało ją wydobyć na światło dzienne.
Isalar wiedział, że będzie ścigany. Nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Przynajmniej nie teraz. Musiał znaleźć schronienie i przychodziło mu na myśl tylko jedno...
- Jedi... - wydyszał.
Budziło to w nim wiele kontrowersji, ale musiał spróbować. Musiał zaufać historiom opowiadanym przez ojca, nie lud.
Upadł.
„Potrzebuję ich... tak, jak oni potrzebują mnie” - pomyślał i sprawdził, czy jego notatnik nie uległ zniszczeniu. Urządzenie miało kształt książki, ale w rzeczywistości składało się z dwóch zmechanizowanych stron, które posiadały ekrany wyświetlające zapisane informacje. Podniósł się z ziemi i ruszył dalej.
„Pomogą mi go znaleźć - pomogę im odzyskać gadme merfaa” - zaplanował z pozytywną myślą, która odkształciła się w postaci łagodnego uśmiechu przepełnionego nadzieją.
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Konieczna wiedza
Słońce, które ledwo wzeszło, nawet nie zdążyło porządnie ogrzać okolicy, kiedy trójka Jedi - Amotaks, Elisias oraz Alysalai - została wysłana w okolice świątyni, na pogranicza lasu. Podobno widziano tam niebezpieczną zwierzynę, która mogła stanowić zagrożenie, a wizja stracenia kolejnych wrażliwych na Moc młodzików była wystarczająco przekonująca do zajęcia się tą sprawą.
- Chodźmy w głąb lasu - rzucił dobrze zbudowany Mistrz Jedi Amotaks. - Trzeba unieszkodliwić tę bestię.
W tym momencie ze strony lasu wydobył się szelest. Gdy grupa skierowała swój wzrok w tamtą stronę, ujrzała Isalara: w podartej, zakurzonej szacie. Chwila spojrzenia wystarczyła, by dostrzec ogrom jego zmęczenia. Mimo to nie brakło mu sił, by kurczowo trzymać mechanicznej księgi.
- Je... Jedi - wydyszał, a cała trójka po chwili znalazła się przy nim.
W tym samym momencie z lasu wydobyło się głośne wycie jakichś zwierząt.
- Ratujcie. Zaraz będą tutaj Zwendai.
- Kto będzie? - zapytała Elisias, kiedy spośród drzew dało się dostrzec trzy zbliżające się postacie.
- Po waszemu... Zwiadowcy.
Mistrz Jedi Amotaks skierował dłoń w stronę lasu i wyjmując równocześnie miecz zza pasa, wykonał pchnięcie Mocy, które zrzuciło z hieno-podobnego zwierzęcia chudą postać opasaną czarno-białymi szatami, które nie zasłaniały jedynie żółtych, świecących oczu. Gdy Zwendai zbliżyli się ostatecznie blisko, grupa dostrzegła na ich plecach zmechanizowane łuki zrobione z czarnej stali. Isalar wstał na chwiejnych nogach, trzymając pod jedną ręką grubą, zautomatyzowaną księgę.
- Nie możecie pozwolić im tego zabrać - stwierdził, kiedy Amotaks wykonał kolejny atak i rzucił w jednego ze zbliżających się Zwendai mieczem.
Ostrze zraniło drugiego z jeźdźców. Trzeci natomiast dalej się zbliżał i wyciągnął łuk, który po chwili zaczął wytwarzać laserową wiązkę energii. Wszyscy Jedi oraz Isalar stali już w gotowości z odpalonymi mieczami świetlnymi. Alysalai rzuciła się na napastnika z dwoma klingami, jednak Zwendai szybko szarpnął swojego wierzchowca, dzięki czemu zwierzę odskoczyło na bok, unikając ataku. Zwiadowca w tym samym momencie wystrzelił laserowy pocisk, który trafił Alysalai w udo. Pozostali przeciwnicy również ruszyli do ataku. Elisias uniosła dzięki Mocy jeden z kamieni i nadając mu rotacji, rzuciła w nim w jedną z bestii, miażdżąc jej czaszkę. Niestety Zwiadowca zdążył odskoczyć, po czym wypuścił pocisk w stronę czerwonowłosej Jedi. Kobieta dostała w ramię. Chwilę później Isalar wyrwał mu Mocą łuk i zmiażdżył tę broń. W tym samym momencie Mistrz Jedi ruszył na Zwendai strzelającego do Alysalai i ogłuszył go rękojeścią miecza. Przeciwnik wcześniej raniony w ramię wyciągnął sztylet, by pomóc swojemu sojusznikowi. Krótka wymiana ciosów i Amotaks posłał go Mocą na drzewo, odbierając mu tym samym przytomność. Jedna z hien skaczyła na Alysalai, jednak została przez nią chwilę później uśmiercona, nabijając swój pysk na miecz świetlny. Ostatni ze Zwendai nie poddał się i by wykonać swoje zadanie, rzucił się ze swoim wierzchowcem na Isalara. Elisias próbowała odepchnąć go Mocą, jednak ten wyskoczył, przez co jego bestia poleciała do tyłu, a ten wylądował przed tajemniczym mieszkańcem Nohtytu i powalił go w krótkiej chwili, odbierając mu księgę. Był bliski sukcesu, jednak przyciągnięcie przez Amotaksa odebrało mu to uczucie. Chwilę później padł ogłuszony na ziemię, a księga razem z nim. Isalar zaczął w tym samym czasie się podnosić, trzymając się kurczowo za brzuch,
- Hej, pomogę - rzuciła Elsias, nie zwracając uwagi na ramię.
- Czy nic wam się nie stało? - zapytał Amotaks.
- Co tu się dzieje?
- To dobre pytanie - skomentowała Alysalai, sprawdzając własną ranę.
- Wezwijmy kogoś, kto wywiezie tych ludzi w las. - Amotaks próbował pomóc starszej Jedi.
- Zbliżyli się do świątyni, nie mają przyjaznych zamiarów. Trzeba jakieś patrole ustalić, cokolwiek.
Isalar momentalnie ocknął się i zaczął szukać własnej księgi. Gdy ją wypatrzył, podszedł do niej i uniósł ją z ogromną ostrożnością. Odetchnął z ulgą, przejeżdżając dłonią po jej okładce.
- Co to za książka? - chciała się dowiedzieć Alysalai.
- To nie jest książka - wyszeptał z zachwytem ciemnowłosy mieszkaniec Nohtytu.
Dopiero po dokładniejszej analizie Jedi zauważyli, że w rzeczywistości jest to coś w rodzaju laptopa zrobionego i ozdobionego w tak stary i mistyczny sposób, że faktycznie mógł przypominać książkę. Isalar otworzył go i okazało się, że w środku zamiast klawiatury i monitora znajdują się dwa dotykowe ekrany z błękitnymi wyświetlaczami. Mężczyzna zaczął jeździć po nich palcem, sprawdzając jakieś zapisane tam dane.
- Znajdują się tutaj wszystkie notatki mojego ojca. Od legen... - nie dokończył - kultury Jedi po różne, ważne informacje, które mogą się przydać również wam.
- Zaraz, zaraz - zatrzymała go Alysalai. - A skąd wy macie te informacje?
- Badania, poszukiwania, wykopaliska, holocrony... - tłumaczył z zapałem archeologa, który dopiero co odkrył nowy gatunek. - To wszystko co zostawiliście setki lat temu.
- Holocrony, brzmi jak Sallaros - zauważyła starsza Jedi.
- Co zrobicie z nimi? - Isalar spojrzał na Zwendai.
- Można by ich przesłuchać.
- Poproszę któregoś ze strażników, by wywiózł ich w las i wypuścił - stwierdził Amotaks. - Nie możemy ich przetrzymywać.
- Nie przetrzymywać, przesłuchać - tłumaczyła Alysalai - dowiedzieć się co nieco o nich i wywieść z powrotem w las.
- To by było złe... - sprzeciwił się Jedi. - Informacje na ich temat i tak nam się nie przydadzą.
- Wydaje mi się... - Isalar zamknął swój sprzęt - że wiem wszystko, czego chcielibyście się od nich dowiedzieć.
- Chodźmy w głąb lasu - rzucił dobrze zbudowany Mistrz Jedi Amotaks. - Trzeba unieszkodliwić tę bestię.
W tym momencie ze strony lasu wydobył się szelest. Gdy grupa skierowała swój wzrok w tamtą stronę, ujrzała Isalara: w podartej, zakurzonej szacie. Chwila spojrzenia wystarczyła, by dostrzec ogrom jego zmęczenia. Mimo to nie brakło mu sił, by kurczowo trzymać mechanicznej księgi.
- Je... Jedi - wydyszał, a cała trójka po chwili znalazła się przy nim.
W tym samym momencie z lasu wydobyło się głośne wycie jakichś zwierząt.
- Ratujcie. Zaraz będą tutaj Zwendai.
- Kto będzie? - zapytała Elisias, kiedy spośród drzew dało się dostrzec trzy zbliżające się postacie.
- Po waszemu... Zwiadowcy.
Mistrz Jedi Amotaks skierował dłoń w stronę lasu i wyjmując równocześnie miecz zza pasa, wykonał pchnięcie Mocy, które zrzuciło z hieno-podobnego zwierzęcia chudą postać opasaną czarno-białymi szatami, które nie zasłaniały jedynie żółtych, świecących oczu. Gdy Zwendai zbliżyli się ostatecznie blisko, grupa dostrzegła na ich plecach zmechanizowane łuki zrobione z czarnej stali. Isalar wstał na chwiejnych nogach, trzymając pod jedną ręką grubą, zautomatyzowaną księgę.
- Nie możecie pozwolić im tego zabrać - stwierdził, kiedy Amotaks wykonał kolejny atak i rzucił w jednego ze zbliżających się Zwendai mieczem.
Ostrze zraniło drugiego z jeźdźców. Trzeci natomiast dalej się zbliżał i wyciągnął łuk, który po chwili zaczął wytwarzać laserową wiązkę energii. Wszyscy Jedi oraz Isalar stali już w gotowości z odpalonymi mieczami świetlnymi. Alysalai rzuciła się na napastnika z dwoma klingami, jednak Zwendai szybko szarpnął swojego wierzchowca, dzięki czemu zwierzę odskoczyło na bok, unikając ataku. Zwiadowca w tym samym momencie wystrzelił laserowy pocisk, który trafił Alysalai w udo. Pozostali przeciwnicy również ruszyli do ataku. Elisias uniosła dzięki Mocy jeden z kamieni i nadając mu rotacji, rzuciła w nim w jedną z bestii, miażdżąc jej czaszkę. Niestety Zwiadowca zdążył odskoczyć, po czym wypuścił pocisk w stronę czerwonowłosej Jedi. Kobieta dostała w ramię. Chwilę później Isalar wyrwał mu Mocą łuk i zmiażdżył tę broń. W tym samym momencie Mistrz Jedi ruszył na Zwendai strzelającego do Alysalai i ogłuszył go rękojeścią miecza. Przeciwnik wcześniej raniony w ramię wyciągnął sztylet, by pomóc swojemu sojusznikowi. Krótka wymiana ciosów i Amotaks posłał go Mocą na drzewo, odbierając mu tym samym przytomność. Jedna z hien skaczyła na Alysalai, jednak została przez nią chwilę później uśmiercona, nabijając swój pysk na miecz świetlny. Ostatni ze Zwendai nie poddał się i by wykonać swoje zadanie, rzucił się ze swoim wierzchowcem na Isalara. Elisias próbowała odepchnąć go Mocą, jednak ten wyskoczył, przez co jego bestia poleciała do tyłu, a ten wylądował przed tajemniczym mieszkańcem Nohtytu i powalił go w krótkiej chwili, odbierając mu księgę. Był bliski sukcesu, jednak przyciągnięcie przez Amotaksa odebrało mu to uczucie. Chwilę później padł ogłuszony na ziemię, a księga razem z nim. Isalar zaczął w tym samym czasie się podnosić, trzymając się kurczowo za brzuch,
- Hej, pomogę - rzuciła Elsias, nie zwracając uwagi na ramię.
- Czy nic wam się nie stało? - zapytał Amotaks.
- Co tu się dzieje?
- To dobre pytanie - skomentowała Alysalai, sprawdzając własną ranę.
- Wezwijmy kogoś, kto wywiezie tych ludzi w las. - Amotaks próbował pomóc starszej Jedi.
- Zbliżyli się do świątyni, nie mają przyjaznych zamiarów. Trzeba jakieś patrole ustalić, cokolwiek.
Isalar momentalnie ocknął się i zaczął szukać własnej księgi. Gdy ją wypatrzył, podszedł do niej i uniósł ją z ogromną ostrożnością. Odetchnął z ulgą, przejeżdżając dłonią po jej okładce.
- Co to za książka? - chciała się dowiedzieć Alysalai.
- To nie jest książka - wyszeptał z zachwytem ciemnowłosy mieszkaniec Nohtytu.
Dopiero po dokładniejszej analizie Jedi zauważyli, że w rzeczywistości jest to coś w rodzaju laptopa zrobionego i ozdobionego w tak stary i mistyczny sposób, że faktycznie mógł przypominać książkę. Isalar otworzył go i okazało się, że w środku zamiast klawiatury i monitora znajdują się dwa dotykowe ekrany z błękitnymi wyświetlaczami. Mężczyzna zaczął jeździć po nich palcem, sprawdzając jakieś zapisane tam dane.
- Znajdują się tutaj wszystkie notatki mojego ojca. Od legen... - nie dokończył - kultury Jedi po różne, ważne informacje, które mogą się przydać również wam.
- Zaraz, zaraz - zatrzymała go Alysalai. - A skąd wy macie te informacje?
- Badania, poszukiwania, wykopaliska, holocrony... - tłumaczył z zapałem archeologa, który dopiero co odkrył nowy gatunek. - To wszystko co zostawiliście setki lat temu.
- Holocrony, brzmi jak Sallaros - zauważyła starsza Jedi.
- Co zrobicie z nimi? - Isalar spojrzał na Zwendai.
- Można by ich przesłuchać.
- Poproszę któregoś ze strażników, by wywiózł ich w las i wypuścił - stwierdził Amotaks. - Nie możemy ich przetrzymywać.
- Nie przetrzymywać, przesłuchać - tłumaczyła Alysalai - dowiedzieć się co nieco o nich i wywieść z powrotem w las.
- To by było złe... - sprzeciwił się Jedi. - Informacje na ich temat i tak nam się nie przydadzą.
- Wydaje mi się... - Isalar zamknął swój sprzęt - że wiem wszystko, czego chcielibyście się od nich dowiedzieć.
„...kolejny błysk, a po nim: ptak o pięknych, żółtych, lśniących piórach przelatuje za dnia nad świątynią Tarczy... nad naszą świątynią”.
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Nowe światło
Isalar siedział w jednym z pokoi razem z Flawdą i Gritlenem. Mieszkaniec Nohtytu trzymał w dłoniach swój tajemniczy datapad.
- Chcemy dowiedzieć się o tym konflikcie - stwierdził Flawda. - Chcemy wam wszystkim pomóc, ale nie rozumiem, czemu cię atakowali.
- Szukali... - Isalar położył „księgę” na stole” - ...tego.
Jedi usiedli naprzeciwko niego.
- Szukali danych? - zapytał Wielki Mistrz Zakonu. - Dlaczego to chcieli?
Gritlen cały czas był czujny. Starał się wyłapać jakiekolwiek kłamstwo, ale nic nie wskazywało na fałszywość słów Isalara.
- Tak, danych - odpowiedział mieszkaniec Nohtytu. - Mój avrilay... znaczy ojciec... zebrał informacje na temat miejsca, które podobno może w jakiś sposób zmienić historię. - Położył dłoń na przedmiocie i westchnął. - Wiem, że to wam niewiele mówi. Ja sam do końca nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Podejrzewam, że na miejscu znajduje się coś, co może się nie spodobać Ojcu, i dlatego robi wszystko, by to ukryć.
- Zmienić historię? - zapytał Flawda. - My nie znamy historii tej planety. Widzimy świątynię Jedi, widzieliśmy ruiny z broniami z czasów Wojen Mocy...
- W takim razie powinniście ją poznać. - Isalar otworzył datapad, przycisnął parę przycisków i po chwili ukazał się hologram przedstawiający różne sceny odzwierciedlające wypowiadane słowa. - Według legend byliśmy kiedyś zupełnie innym ludem. Byliśmy podgatunkiem samych siebie. Przodkowie nazywali tę planetę Kalath. Dochodziło między nami do wielu wojen. Valiriańczycy wierzą, że w pewnym momencie na Kalath przybyła bogini - Valiria, co oznacza po waszemu "matka". Obdarzyła nas Darem, wskazała nam nową drogę i dzięki niej staliśmy się, kim jesteśmy. Na jej cześć nazwaliśmy siebie i planetę. Zyskaliśmy nowe życie. Po wielu latach przybyli Jedi. To oni zbudowali tę świątynię. Z czasem lud Valirii nawiązał z nimi przyjazne stosunki. Przekazali nam swoją wiedzę, byli dla nas jak bracia. Wszytko dlatego że również podążali Drogą Matki. Ich tropem dotarli tutaj również Sithowie. Bezwzględni... ale potężni. Pokazali nam zupełnie inną stronę Daru. Wy to nazywacie Mocą. Najpotężniejszy z nich został nazwany Avrilay, czyli Ojcem, i dowodził naszym ludem. Jedi i Sithowie od początku byli ze sobą w konflikcie. Jednego dnia wszystko się zmieniło. Zdradziliście nas... Jedi zabili Ojca. Doszło do trójstronnej wojny. Jedi, Sithowie i Valirianie starli się ze sobą. Zwyciężyliśmy głównie dzięki liczebności. Pozbyliśmy się wszystkich i pozostał tylko nasz lud... - Hologram się wyłączył. - Mój ojciec nie chciał w to uwierzyć. Został uznany za heretyka i niedługo później zginął.
- Jeśli Ojciec pochodził od Sithów... - zastanowił się Flawda. - ... połączyć to z czasem Wojen Mocy, to nie dziwię się, że od razu przeszli do ataku. Jednak bez słowa wyjaśnienia to gruby błąd.
- Dobra, wiemy o zdradzie - wtrącił się Gritlen. - Wiemy, że wojna dotarła nawet tutaj, wciągając was w to... W co wierzy twój lud?
- Wierzymy w Matkę. Wierzymy też, że najlepszy kontakt z nią, łącznikiem, ma właśnie Ojciec. To on dowodzi całym naszym ludem... Wierzymy też w to, że jesteśmy wybrańcami. Armią, która w ostatecznym rozrachunku powstrzyma Zło... A przynajmniej oni wierzą... - dokończył cicho.
Isalar zamknął urządzenie i popatrzył po twarzach obu Jedi.
- Proszę, musicie mi pomóc. Pozwólcie mi tu zostać.
- Ciężka sprawa... - skomentował Wielki Mistrz Zakonu. - Czyli będą atakować z wiarą, że jesteśmy złem. Hmm...Tu potrzeba edukacji, muszą poznać historię galaktyki, Sithów, Jedi... - Uśmiechnął się lekko. - Oczywiście, ze możesz tutaj się schronić. Nie chcemy by ci się stała krzywda, jednak te informacje, co posiadasz... Na pewno ciężko będzie uzyskać pokojową rozmowę wraz z tą prawdą, co nosisz ze sobą.
- Dziękuję, Mistrzu Jedi. Jest jeszcze jedna sprawa... Czy pomożecie mi zdobyć te informacje? Wyruszycie ze mną? Mój ojciec zawsze twierdził, że znajduje się tam coś, co właśnie może zmienić tę historię. Coś, co przedstawia Jedi w zupełnie innym, lepszym świetle.
- Oczywiście. Sam jestem ciekaw, co znajdziemy. Byłem opiekunem archiwów Jedi, wiec mogę uzupełnić swoją wiedzę znaleziskiem.
- Dziękuję wam, Jedi... Dziękuję...
Historia Nohtytu, a właściwie Valirii, była coraz jaśniejsza. Wraz z nowymi informacjami nadbiegały wydarzenia. Co zrobi Tarcza? Jakich wyborów dokona? Jakakolwiek byłaby odpowiedź, przyniesie ona za sobą pewne konsekwencje...
- Chcemy dowiedzieć się o tym konflikcie - stwierdził Flawda. - Chcemy wam wszystkim pomóc, ale nie rozumiem, czemu cię atakowali.
- Szukali... - Isalar położył „księgę” na stole” - ...tego.
Jedi usiedli naprzeciwko niego.
- Szukali danych? - zapytał Wielki Mistrz Zakonu. - Dlaczego to chcieli?
Gritlen cały czas był czujny. Starał się wyłapać jakiekolwiek kłamstwo, ale nic nie wskazywało na fałszywość słów Isalara.
- Tak, danych - odpowiedział mieszkaniec Nohtytu. - Mój avrilay... znaczy ojciec... zebrał informacje na temat miejsca, które podobno może w jakiś sposób zmienić historię. - Położył dłoń na przedmiocie i westchnął. - Wiem, że to wam niewiele mówi. Ja sam do końca nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Podejrzewam, że na miejscu znajduje się coś, co może się nie spodobać Ojcu, i dlatego robi wszystko, by to ukryć.
- Zmienić historię? - zapytał Flawda. - My nie znamy historii tej planety. Widzimy świątynię Jedi, widzieliśmy ruiny z broniami z czasów Wojen Mocy...
- W takim razie powinniście ją poznać. - Isalar otworzył datapad, przycisnął parę przycisków i po chwili ukazał się hologram przedstawiający różne sceny odzwierciedlające wypowiadane słowa. - Według legend byliśmy kiedyś zupełnie innym ludem. Byliśmy podgatunkiem samych siebie. Przodkowie nazywali tę planetę Kalath. Dochodziło między nami do wielu wojen. Valiriańczycy wierzą, że w pewnym momencie na Kalath przybyła bogini - Valiria, co oznacza po waszemu "matka". Obdarzyła nas Darem, wskazała nam nową drogę i dzięki niej staliśmy się, kim jesteśmy. Na jej cześć nazwaliśmy siebie i planetę. Zyskaliśmy nowe życie. Po wielu latach przybyli Jedi. To oni zbudowali tę świątynię. Z czasem lud Valirii nawiązał z nimi przyjazne stosunki. Przekazali nam swoją wiedzę, byli dla nas jak bracia. Wszytko dlatego że również podążali Drogą Matki. Ich tropem dotarli tutaj również Sithowie. Bezwzględni... ale potężni. Pokazali nam zupełnie inną stronę Daru. Wy to nazywacie Mocą. Najpotężniejszy z nich został nazwany Avrilay, czyli Ojcem, i dowodził naszym ludem. Jedi i Sithowie od początku byli ze sobą w konflikcie. Jednego dnia wszystko się zmieniło. Zdradziliście nas... Jedi zabili Ojca. Doszło do trójstronnej wojny. Jedi, Sithowie i Valirianie starli się ze sobą. Zwyciężyliśmy głównie dzięki liczebności. Pozbyliśmy się wszystkich i pozostał tylko nasz lud... - Hologram się wyłączył. - Mój ojciec nie chciał w to uwierzyć. Został uznany za heretyka i niedługo później zginął.
- Jeśli Ojciec pochodził od Sithów... - zastanowił się Flawda. - ... połączyć to z czasem Wojen Mocy, to nie dziwię się, że od razu przeszli do ataku. Jednak bez słowa wyjaśnienia to gruby błąd.
- Dobra, wiemy o zdradzie - wtrącił się Gritlen. - Wiemy, że wojna dotarła nawet tutaj, wciągając was w to... W co wierzy twój lud?
- Wierzymy w Matkę. Wierzymy też, że najlepszy kontakt z nią, łącznikiem, ma właśnie Ojciec. To on dowodzi całym naszym ludem... Wierzymy też w to, że jesteśmy wybrańcami. Armią, która w ostatecznym rozrachunku powstrzyma Zło... A przynajmniej oni wierzą... - dokończył cicho.
Isalar zamknął urządzenie i popatrzył po twarzach obu Jedi.
- Proszę, musicie mi pomóc. Pozwólcie mi tu zostać.
- Ciężka sprawa... - skomentował Wielki Mistrz Zakonu. - Czyli będą atakować z wiarą, że jesteśmy złem. Hmm...Tu potrzeba edukacji, muszą poznać historię galaktyki, Sithów, Jedi... - Uśmiechnął się lekko. - Oczywiście, ze możesz tutaj się schronić. Nie chcemy by ci się stała krzywda, jednak te informacje, co posiadasz... Na pewno ciężko będzie uzyskać pokojową rozmowę wraz z tą prawdą, co nosisz ze sobą.
- Dziękuję, Mistrzu Jedi. Jest jeszcze jedna sprawa... Czy pomożecie mi zdobyć te informacje? Wyruszycie ze mną? Mój ojciec zawsze twierdził, że znajduje się tam coś, co właśnie może zmienić tę historię. Coś, co przedstawia Jedi w zupełnie innym, lepszym świetle.
- Oczywiście. Sam jestem ciekaw, co znajdziemy. Byłem opiekunem archiwów Jedi, wiec mogę uzupełnić swoją wiedzę znaleziskiem.
- Dziękuję wam, Jedi... Dziękuję...
Historia Nohtytu, a właściwie Valirii, była coraz jaśniejsza. Wraz z nowymi informacjami nadbiegały wydarzenia. Co zrobi Tarcza? Jakich wyborów dokona? Jakakolwiek byłaby odpowiedź, przyniesie ona za sobą pewne konsekwencje...
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Damenty
Hodim Tasses wraz z Isalarem wyszli o świcie przed świątynię.. Togrutanin był spakowany w plecak, natomiast Isalar miał jedynie małą torebkę przewieszoną przez ramię. Na dworze zaczynało się robić ciepło, ale poranna rosa jeszcze zdobiła valiriańską roślinność. Wszystkiemu towarzyszył przyjemny powiew wiatru. Erun zaraz do nich dołączył. Oczywiście nieco się spóźnił i był jeszcze lekko zaspany. Nie wynikało to z powodu kiepskiego snu czy tego, jak wcześnie musiał wstać, ale ze względu na swoje zwierzaki, którymi ciągle się opiekował.
- Gotowy do drogi? - zapytał Hodim, patrząc poważnie na spory plecak dźwigany przez jego Padawana
Erun otarł oczy żeby pozbyć się śpiochów i pokiwał głową, że jest gotów.
Przyczyną podróży była choroba Eruna. Nikt nie potrafił stwierdzić, co dokładnie mu jest i skąd to się wzięło. Wiadome jednak było, że jakikolwiek większy wysiłek skupiony na używaniu Mocy kończył się traceniem przytomności i pogorszeniem stanu zdrowia. W przypadku Jedi była to ogromna dolegliwość. Z pomocą przyszedł Isalar, który widząc problemy Padawana Kotha, zaoferował pomoc tutejszych Uzdrowicielek. Po upewnieniu się, że nie ma dla Eruna innej deski ratunku, zaufali Valirianinowi i gonieni przez czas i niepokój, wyruszyli w tylko Isalarowi znanym kierunku.
Grupa szła mniej więcej pół godziny. Słońce ciągle wschodziło, otaczając wszystko ciepłym kolorem. Znaleźli się w lesie, w którym unosiła się lekka mgła przy ich stopach. Isalar ciągle szedł przodem, prowadząc Rycerza Jedi i jego Padawana.
- Jak się czujesz, Erunie? - Hodim spojrzał na swojego podopiecznego, stawiając kroki.
- Poza tym, że miałem poranną wojnę z gryzakiem, nie mogłem spać przez ból głowy, to całkiem dobrze. Nie martw się, mistrzu, wszystko ze mną w porządku. - Wzruszył lekko ramionami.
Nagle dotarli do niewielkiego stawku. Tutaj unosząca się nad wodą mgła była najlepiej widoczna. Roślinność wokół akwenu składała się z suchej, wysokiej i oszronionej trawy. Isalar podszedł do stawu, uklęknął i po nabraniu płynu w dłonie, napił się.
- Możemy tutaj chwilę odpocząć - stwierdził.
Hodim ściągnął plecak i położył go w trawie, rozglądając się czujnie, jakby za zagrożeniem. Erun przystanął i zrzucił swój balast na ziemię, momentalnie siadając wraz z opadającym pakunkiem. Po kilku wdechach uspokoił oddech niczym przy medytacji.
- Daleko jeszcze? - zapytał wyciągając bukłak z wodą.
- Dwa dni drogi. - Spojrzał ciekawskim wzrokiem na Eruna. - Ludzie zawsze się tak szybko męczą?
- Erunie, mów, jeżeli coś się będzie działo - odezwał się swoim tubalnym głosem Hodim Tasses.
Erun wziął łyka i odparł:
- Nie jestem zmęczony. Mogliśmy iść dalej, bez problemów.
- Dobrze. - Isalar wstał i rozejrzał się.
Nagle w małym punkcie na tafli wody przed Erunem zaczęło bulgotać, jakby jakieś małe zwierzątko wypuszczało powietrze. Padawan poderwał się na nogi i sięgnął do pasa po miecz, ale go nie wyciągnął. Czekał, aż to coś się wyłoni. Z tafli zaczęła powoli wynurzać się cienka, ale długa, niebieska żmijka. Nie pełzała się po ziemi, ale wysuwała się do góry, w stronę nieba, kołysząc lekko ciałem. Cały czas jakby obserwowała Eruna, mimo że nie miała oczu. Mógł zauważyć, że jej główka jest pokryta niewielkimi, błyszczącymi płytkami, które wyglądały jak łuski. Młodzieniec się rozluźnił i obserwował to majestatyczne choć małe stworzenie. W pewnej chwili delikatnie i powoli wyciągnął dłoń i skupił Moc. Zwierzę lekko przechyliło głowę, jakby zaciekawione człowiekiem. Padawan w tamtym momencie nie słyszał Isalara i Hodima. Gad zaczął powoli zbliżać się do dłoni Eruna. Blondyn skupił Moc na porozumieniu się z istotą, nawiązaniu z nią kontaktu. Stał nieruchomo, jakby odcięty od wszystkiego w około, tylko on i zwierzę...
W jednym momencie rozległ się gdzieś ze środka stawu plusk, a żmijka spojrzała w tamtym kierunku. Po chwili ponownie skupiła się na Erunie. Padawan czuł, jak zyskuje zaufanie zwierzęcia, ale równocześnie jej zamiary były ciągle wrogie. Młodzieniec spokojnie przekazywał jej swoje intencje. Jego myśli mówiły, że nie jest wrogiem, że nie chce skrzywdzić. Wypełniał umysł pozytywami, próbując przekonać do siebie gada. Nie próbował w jakiś sposób wpłynąć na umysł a bardziej na odczucia i zmysły. Obślizgłe zwierzę zetknęło się z palcem Eruna i powoli zaczęło się oplątywać wokół jego ręki, pnąc się do jego twarzy. Miało jakieś 60 cm długości. Padawan zachowywał spokój. Mimo to na jego twarzy pojawiły się krople chłodzącej wydzieliny. W jego obecnym stanie było to męczące. W normalnych warunkach nawet by się nie spocił. Nagle rozległ się głośny huk uderzenia o ziemię, plusk wpadnięcia czegoś ciężkiego do wody i ćwierkanie ptaków. Żmijka tym razem pognała w stronę hałasu bez zastanowienia, zostawiając Eruna. Chłopak zobaczył wyrwane z korzeni drzewo zanurzone do połowy w stawie oraz odlatujące ptaki. Kiedy się odwrócił, ujrzał używającego Moc Isalara. Hodim złapał Eruna za ramię.
- Mówiłem ci, że masz się oszczędzać, Erunie.
- Dobrze, mistrzu.
Stworzenie było dzikie, piękne i na swój sposób tajemnicze. Valliria oferowała mu więcej niż tereny świątyni. Fauna i flora tego świata zafascynowała go bardziej niż przedtem. Skinąwszy mistrzowi, spojrzał na Isalara. Imponująco - pomyślał.
- Sabti to niebezpieczne stworzenia. - Valirianin popatrzył na Eruna swoimi świecącymi na żółto oczyma. - Czekają w wodach na swoje ofiary, które przychodzą spragnione nad wodę. Wyczuwają drżenie fal, a gdy znajdą się przy celu, w jednej chwili wlatują mu do gardła i wyjadają wnętrzności.
Hodim Tasses westchnął.
- Dlatego niektórzy nie mają skrupułów, żeby robić z nich ozdoby - dokończył Isalar.
- Nie nazwałbym to prawem natury - rzekł Erun - ale nic chyba na to nie poradzimy, prawda...? Chodźmy.
- Chodźmy - powtórzył Togrutanin, po czym złapał za plecak.
Ponownie przedzierali się przez valiriański las. Szli aż do pory obiadowej. Rosa i mgła już dawno zniknęły. Znaleźli się przy jakiejś skale pokrytej mchem w okół której był kawałek obszaru wolnego od wyrastających drzew, co pozwalało na to aby nawet rozbić obóz. Wszystko dookoła było zielone.
Hodim ściągnął z siebie bagaż i klęknął przy nim, szukając czegoś. Erun rozłożył się obok i wyciągnął z plecaka coś do jedzenia - jakieś suszone jedzenie - po czym zaproponował Isalarowi kawałek.
- Dziękuję. - Valirianin wziął poczęstunek od młodego człowieka i spróbował.
- Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tych uzdrowicielkach? - zapytał Hodim, dalej szukając czegoś.
Isalar przełknął jedzenie.
- Nazywamy je Damentami, co w naszym języku oznacza "córki". Podążają one Drogą Matki. W pewnym momencie opuściły stolicę Valirii i od tego momentu ciągle się przemieszczają. - Valirianin usiadł pod drzewem i wyjął z torby swój nietypowy datapad przypominający inkrustowaną księgę z niebieską diodą świecącą na środku jej „okładki”. - Wszyscy poszukujemy ich, kiedy dopada nas choroba. W większości wypadków wracamy zdrowi.
- Jakie one są? - zapytał Erun. - To znaczy, jak używają Mocy? Jak my, jak wy, czy jeszcze inaczej?
Isalar zastanowił się na moment, przestając przeglądać zawartość datapadu.
- Hmmm... Chyba bardziej jak wy, Jedi. W waszym rozumowaniu są po Jasnej Stronie Mocy. My nazywamy to Drogą Matki.
- Powiedziałeś, że ciągle się przemieszczają - odezwał się Hodim, trzymając teraz w dłoniach dwie miski zupy. Z jedną podszedł do Eruna i mu podał. - W takim wypadku skąd wiesz, gdzie je możemy znaleźć?
- Jest jedno miejsce, w którym mogą przebywać. Damentas Nefuent to ich świątynia. Valiria jest tam wychwalana na każdym kroku. Jeżeli ich tam nie będzie, to będziemy mogli tam na nie poczekać.
Erun wziął zupę i mimo trochę dziwnego smaku, zjadł. Słuchał uważnie, co Isalar mówił o kapłankach, zapamiętywał nazwę miejsca i trochę się pocieszył, że Damenty używają Mocy podobnie... Ale czy na tyle, by mógł ją pojąć? To było trudne dla niego pytanie.
- Miejmy nadzieję, że tam będą - skwitował Rycerz Jedi. - Nie wiemy, czy Erun wytrzyma czekanie. - Po wypiciu zawartości miski zamknął ją i odłożył na ziemi. Po tym podszedł do Padawana i przyjrzał mu się bliżej. - Jesteś cały?
- Tak, nic mi nie jest - odpowiedział chłopak mimo widocznego zmęczenia.
- Skąd się wziął u ciebie ten uraz głowy? - zapytał Isalar, chowając z powrotem datapad do torby.
- Właściwie to nie wiem, ale kłopoty przy nadmiernym używaniu Mocy mam od dawna.
Hodim wszedł na skałę i zaczął na niej medytować.
- I mimo to zostałeś Jedi? - Valirianin zadawał kolejne pytania.
- Tak, nie utrudniało mi to za bardzo, ale gdy naprawdę przesadzałem z Mocą, no to bywało gorzej...
Była już noc. Zaczynało się robić chłodno, ale dzięki ognisku było nawet przyjemnie. Isalar ułożył się do snu, a Hodim, mimo że skończył medytację, to nadal siedział na skale i obserwował otoczenie. Erun natomiast siedział przy ognisku, wpatrując się w skaczące po gałązkach płomyki. Był nimi zahipnotyzowany. Po chwili otrząsnął się i zaczął przyglądać Isalarowi...
- Gotowy do drogi? - zapytał Hodim, patrząc poważnie na spory plecak dźwigany przez jego Padawana
Erun otarł oczy żeby pozbyć się śpiochów i pokiwał głową, że jest gotów.
***
Przyczyną podróży była choroba Eruna. Nikt nie potrafił stwierdzić, co dokładnie mu jest i skąd to się wzięło. Wiadome jednak było, że jakikolwiek większy wysiłek skupiony na używaniu Mocy kończył się traceniem przytomności i pogorszeniem stanu zdrowia. W przypadku Jedi była to ogromna dolegliwość. Z pomocą przyszedł Isalar, który widząc problemy Padawana Kotha, zaoferował pomoc tutejszych Uzdrowicielek. Po upewnieniu się, że nie ma dla Eruna innej deski ratunku, zaufali Valirianinowi i gonieni przez czas i niepokój, wyruszyli w tylko Isalarowi znanym kierunku.
Grupa szła mniej więcej pół godziny. Słońce ciągle wschodziło, otaczając wszystko ciepłym kolorem. Znaleźli się w lesie, w którym unosiła się lekka mgła przy ich stopach. Isalar ciągle szedł przodem, prowadząc Rycerza Jedi i jego Padawana.
- Jak się czujesz, Erunie? - Hodim spojrzał na swojego podopiecznego, stawiając kroki.
- Poza tym, że miałem poranną wojnę z gryzakiem, nie mogłem spać przez ból głowy, to całkiem dobrze. Nie martw się, mistrzu, wszystko ze mną w porządku. - Wzruszył lekko ramionami.
Nagle dotarli do niewielkiego stawku. Tutaj unosząca się nad wodą mgła była najlepiej widoczna. Roślinność wokół akwenu składała się z suchej, wysokiej i oszronionej trawy. Isalar podszedł do stawu, uklęknął i po nabraniu płynu w dłonie, napił się.
- Możemy tutaj chwilę odpocząć - stwierdził.
Hodim ściągnął plecak i położył go w trawie, rozglądając się czujnie, jakby za zagrożeniem. Erun przystanął i zrzucił swój balast na ziemię, momentalnie siadając wraz z opadającym pakunkiem. Po kilku wdechach uspokoił oddech niczym przy medytacji.
- Daleko jeszcze? - zapytał wyciągając bukłak z wodą.
- Dwa dni drogi. - Spojrzał ciekawskim wzrokiem na Eruna. - Ludzie zawsze się tak szybko męczą?
- Erunie, mów, jeżeli coś się będzie działo - odezwał się swoim tubalnym głosem Hodim Tasses.
Erun wziął łyka i odparł:
- Nie jestem zmęczony. Mogliśmy iść dalej, bez problemów.
- Dobrze. - Isalar wstał i rozejrzał się.
Nagle w małym punkcie na tafli wody przed Erunem zaczęło bulgotać, jakby jakieś małe zwierzątko wypuszczało powietrze. Padawan poderwał się na nogi i sięgnął do pasa po miecz, ale go nie wyciągnął. Czekał, aż to coś się wyłoni. Z tafli zaczęła powoli wynurzać się cienka, ale długa, niebieska żmijka. Nie pełzała się po ziemi, ale wysuwała się do góry, w stronę nieba, kołysząc lekko ciałem. Cały czas jakby obserwowała Eruna, mimo że nie miała oczu. Mógł zauważyć, że jej główka jest pokryta niewielkimi, błyszczącymi płytkami, które wyglądały jak łuski. Młodzieniec się rozluźnił i obserwował to majestatyczne choć małe stworzenie. W pewnej chwili delikatnie i powoli wyciągnął dłoń i skupił Moc. Zwierzę lekko przechyliło głowę, jakby zaciekawione człowiekiem. Padawan w tamtym momencie nie słyszał Isalara i Hodima. Gad zaczął powoli zbliżać się do dłoni Eruna. Blondyn skupił Moc na porozumieniu się z istotą, nawiązaniu z nią kontaktu. Stał nieruchomo, jakby odcięty od wszystkiego w około, tylko on i zwierzę...
W jednym momencie rozległ się gdzieś ze środka stawu plusk, a żmijka spojrzała w tamtym kierunku. Po chwili ponownie skupiła się na Erunie. Padawan czuł, jak zyskuje zaufanie zwierzęcia, ale równocześnie jej zamiary były ciągle wrogie. Młodzieniec spokojnie przekazywał jej swoje intencje. Jego myśli mówiły, że nie jest wrogiem, że nie chce skrzywdzić. Wypełniał umysł pozytywami, próbując przekonać do siebie gada. Nie próbował w jakiś sposób wpłynąć na umysł a bardziej na odczucia i zmysły. Obślizgłe zwierzę zetknęło się z palcem Eruna i powoli zaczęło się oplątywać wokół jego ręki, pnąc się do jego twarzy. Miało jakieś 60 cm długości. Padawan zachowywał spokój. Mimo to na jego twarzy pojawiły się krople chłodzącej wydzieliny. W jego obecnym stanie było to męczące. W normalnych warunkach nawet by się nie spocił. Nagle rozległ się głośny huk uderzenia o ziemię, plusk wpadnięcia czegoś ciężkiego do wody i ćwierkanie ptaków. Żmijka tym razem pognała w stronę hałasu bez zastanowienia, zostawiając Eruna. Chłopak zobaczył wyrwane z korzeni drzewo zanurzone do połowy w stawie oraz odlatujące ptaki. Kiedy się odwrócił, ujrzał używającego Moc Isalara. Hodim złapał Eruna za ramię.
- Mówiłem ci, że masz się oszczędzać, Erunie.
- Dobrze, mistrzu.
Stworzenie było dzikie, piękne i na swój sposób tajemnicze. Valliria oferowała mu więcej niż tereny świątyni. Fauna i flora tego świata zafascynowała go bardziej niż przedtem. Skinąwszy mistrzowi, spojrzał na Isalara. Imponująco - pomyślał.
- Sabti to niebezpieczne stworzenia. - Valirianin popatrzył na Eruna swoimi świecącymi na żółto oczyma. - Czekają w wodach na swoje ofiary, które przychodzą spragnione nad wodę. Wyczuwają drżenie fal, a gdy znajdą się przy celu, w jednej chwili wlatują mu do gardła i wyjadają wnętrzności.
Hodim Tasses westchnął.
- Dlatego niektórzy nie mają skrupułów, żeby robić z nich ozdoby - dokończył Isalar.
- Nie nazwałbym to prawem natury - rzekł Erun - ale nic chyba na to nie poradzimy, prawda...? Chodźmy.
- Chodźmy - powtórzył Togrutanin, po czym złapał za plecak.
***
Ponownie przedzierali się przez valiriański las. Szli aż do pory obiadowej. Rosa i mgła już dawno zniknęły. Znaleźli się przy jakiejś skale pokrytej mchem w okół której był kawałek obszaru wolnego od wyrastających drzew, co pozwalało na to aby nawet rozbić obóz. Wszystko dookoła było zielone.
Hodim ściągnął z siebie bagaż i klęknął przy nim, szukając czegoś. Erun rozłożył się obok i wyciągnął z plecaka coś do jedzenia - jakieś suszone jedzenie - po czym zaproponował Isalarowi kawałek.
- Dziękuję. - Valirianin wziął poczęstunek od młodego człowieka i spróbował.
- Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tych uzdrowicielkach? - zapytał Hodim, dalej szukając czegoś.
Isalar przełknął jedzenie.
- Nazywamy je Damentami, co w naszym języku oznacza "córki". Podążają one Drogą Matki. W pewnym momencie opuściły stolicę Valirii i od tego momentu ciągle się przemieszczają. - Valirianin usiadł pod drzewem i wyjął z torby swój nietypowy datapad przypominający inkrustowaną księgę z niebieską diodą świecącą na środku jej „okładki”. - Wszyscy poszukujemy ich, kiedy dopada nas choroba. W większości wypadków wracamy zdrowi.
- Jakie one są? - zapytał Erun. - To znaczy, jak używają Mocy? Jak my, jak wy, czy jeszcze inaczej?
Isalar zastanowił się na moment, przestając przeglądać zawartość datapadu.
- Hmmm... Chyba bardziej jak wy, Jedi. W waszym rozumowaniu są po Jasnej Stronie Mocy. My nazywamy to Drogą Matki.
- Powiedziałeś, że ciągle się przemieszczają - odezwał się Hodim, trzymając teraz w dłoniach dwie miski zupy. Z jedną podszedł do Eruna i mu podał. - W takim wypadku skąd wiesz, gdzie je możemy znaleźć?
- Jest jedno miejsce, w którym mogą przebywać. Damentas Nefuent to ich świątynia. Valiria jest tam wychwalana na każdym kroku. Jeżeli ich tam nie będzie, to będziemy mogli tam na nie poczekać.
Erun wziął zupę i mimo trochę dziwnego smaku, zjadł. Słuchał uważnie, co Isalar mówił o kapłankach, zapamiętywał nazwę miejsca i trochę się pocieszył, że Damenty używają Mocy podobnie... Ale czy na tyle, by mógł ją pojąć? To było trudne dla niego pytanie.
- Miejmy nadzieję, że tam będą - skwitował Rycerz Jedi. - Nie wiemy, czy Erun wytrzyma czekanie. - Po wypiciu zawartości miski zamknął ją i odłożył na ziemi. Po tym podszedł do Padawana i przyjrzał mu się bliżej. - Jesteś cały?
- Tak, nic mi nie jest - odpowiedział chłopak mimo widocznego zmęczenia.
- Skąd się wziął u ciebie ten uraz głowy? - zapytał Isalar, chowając z powrotem datapad do torby.
- Właściwie to nie wiem, ale kłopoty przy nadmiernym używaniu Mocy mam od dawna.
Hodim wszedł na skałę i zaczął na niej medytować.
- I mimo to zostałeś Jedi? - Valirianin zadawał kolejne pytania.
- Tak, nie utrudniało mi to za bardzo, ale gdy naprawdę przesadzałem z Mocą, no to bywało gorzej...
***
Była już noc. Zaczynało się robić chłodno, ale dzięki ognisku było nawet przyjemnie. Isalar ułożył się do snu, a Hodim, mimo że skończył medytację, to nadal siedział na skale i obserwował otoczenie. Erun natomiast siedział przy ognisku, wpatrując się w skaczące po gałązkach płomyki. Był nimi zahipnotyzowany. Po chwili otrząsnął się i zaczął przyglądać Isalarowi...
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Damentas Nefuent
Erun nagle jest budzony przez lekkie szturchanie. Spało mu się lepiej niż zwykle, a w trakcie snów słyszał cichy śpiew kobiecych głosów. Kiedy otwiera oczy, widzi jeszcze nocne niebo pokryte comiesięczną zorzą rzucająca feerię barw na czarne płótno. Co dziwne, śpiew ze snów nie ustał, a wręcz odwrotnie - jeszcze się wzmocnił. Ognisko obok było już przygaszone. Zostały tylko kawałki żarzącego się drewna. Mistrz Eruna również musiał być ledwo co obudzony, ponieważ dopiero się podnosił z ziemi.
- Wstawajcie - mruknął nad głową Eruna Isalar, widocznie czymś popędzany. Miał na sobie standardową czarną valiriańską szatę z białymi wykończeniami i swój niecodzienny datapad pod ręką. Szybko przeszedł do pakowania rzeczy aby nie tracić czasu i dać czas dwójce Jedi na zebranie się.
- Co się stało ? Czemu musimy się już zbierać? - zapytał Padawan.
- Damenty są tuż obok. - Valirianin spakował garnek do plecaka Hodima. - Idą w stronę Damentas Nefuent. - Patrzył co chwilę w stronę gęstwiny lasu, w kierunku, skąd najgłośniej dobiegał śpiew. Isalar działał szybko. Widać było, że się spieszył.
Erun wstał niechętnie, ale gdy już to zrobił, pozbierał się błyskawicznie i nagle był gotowy do wymarszu.
Isalar zaczął prowadzić Hodima i jego Padawana do źródła dźwięku. Po niedługim marszu zaczęli już dostrzegać delikatną, żółtą poświatę, wyłaniającą się spośród listowia krzaków i pni drzew. Jeszcze kilka kroków i ujrzeli taki obraz: przepiękne kobiety o jasnej jak gwiazdy cerze i ciemnych jak noc włosach szły jedna za drugą w otoczeniu Montali. Jelenie te były bez wątpienia dodatkową ozdobą w marszu Dament. Ich delikatna, błękitną sierść i cienkie, rozgałęzione rogi tworzyły wspaniały obraz w połączeniu z blaskiem kryształów. Z ust kapłanek wydawał się przepiękny śpiew, w którym bez trudu można było wyczuć Jasną Stronę Mocy. Dodawał on sił i nadziei każdemu, kto go słyszał. Nawet roślinność zdawała się czerpać korzyści z powodu tych majestatycznych dźwięków. Na ich dekoltach spoczywały naszyjniki z kryształami, które były źródłem żółtego blasku, a same były ubrane w płowe, długie szaty.
Damenty zbliżały się powoli do grupy trójki użytkowników Mocy, a Erun stał jak zahipnotyzowany, przyglądając się mistyczkom. Isalar wyszedł Valiriankom na spotkanie. Te nie były zdziwione jego pojawieniem się, ale ich twarze, po kilku wymienionych z nim zdaniach w nieznanym języku, zaczęły wyrażać zakłopotanie. Było ich tam około tuzina z kilkoma Montalami u boku. Isalar co jakiś czas odwracał się i patrzył bądź wskazywał na Eruna. Jedna z Dament, wyglądająca na nastolatkę, ciągle się przyglądała Padawanowi, ale nie był to wzrok ten sam, co u przedstawicielek jej grupy. Było w nim coś innego... Młodzieniec wyłapał to i po chwili onieśmielony opuścił głowę, żeby spoglądać ukradkiem na Valiriankę. Zwierzę, które stało przy niej, nagle zaczęło podchodzić do Padawana. Nim dziewczyna się zorientowała, Montal stał już przy młodzieńcu i zaczął go obwąchiwać. Młoda Valirianka zamrugała szybko oczami, uwalniając się od wpatrywania w chłopaka, i pobiegła za Montalem, krzycząc coś w swoim języku. Gdy podbiegła do zwierzęcia, położyła dłoń na jego grzbiecie i wbiła wzrok swoich rozszerzonych oczu w Eruna. W ogóle nie zwróciła uwagi na Hodima, który stał obok. Padawan po chwili fascynacji Montalem, spojrzał w oczy Valiranki. W jego błękitnych tęczówkach odbijał się blask jej kryształu.
Za chwilę do grupy wrócił Isalar wraz z resztą Dament. Wtedy młoda Valirianka ponownie wyrwała się z rozmyślań i zaczęła rozmawiać ze starszą od niej kapłanką. Uśmiechała się i wszystko wyglądało tak, jakby rozmawiała o zwierzęciu, które jej uciekło.
- Jedi Erunie - odezwał się Valirianin - Damenty zaprowadzą nas do świątyni i pomogą ci z chorobą.
Hodim odetchnął z ulgą na tę wiadomość, a jego Padawan przytaknął. Po chwili jednak młodzieniec nachylił się do Isalara i szepnął mu coś do ucha:
- Dlaczego ta Valiranka się tak na mnie dziwnie patrzy? Nigdy nie widziała młodego Jedi, czy po prostu mam coś na twarzy, co przykuło jej uwagę?
- Sam nie wiem. - Obejrzał się w stronę Dament. - Zapewne nigdy nie widziała Jedi. Chodźmy. - Pognał Eruna oraz Hodima i ruszył za Valiriankami, które kontynuowały swoją wędrówkę.
Gdy tak wszyscy szli, dziewczyna co jakiś czas zerkała za Erunem. Chłopak ten za to nie zdejmował z niej wzroku. Podróż trwała aż do świtu. Co dziwne, nikt nie poprosił ani razu o przerwę, ponieważ nikt nie czuł zmęczenia, pragnienia czy głodu. Wszyscy czuli, że była za to odpowiedzialna aura, którą swoim śpiewem roztaczały Damenty.
Oczom obecnych okazała się potężna świątynia. Była wysoka i wznosiła się na samotnej górze, z której spływało kilka potoków wody. Można było się do niej przedostać tylko przez solidnie zbudowany most z kamienia. Miejsce było otoczone zarośniętymi wzniesieniami. Cały budynek został stworzony przy pomocy jasnego, skalnego materiału, a gdzieniegdzie znajdowały się kolorowe witraże przedstawiające kobiecą postać.
Weszli na dziedziniec. Montale zostawiły ich jeszcze przed mostem, w lesie. Po lewej i prawej stronie placu stała fontanna w postaci kobiety z której rąk wypływała woda. Na miejscu znajdowało się również więcej Dament, które musiały przyjść wcześniej. Wysoka, spiczasta świątynia rzucała cień na całość obiektu, a jej potężnie zbudowane wrota, nad którymi znajdował się największy z witraży, powoli się otworzyły. Wyszła z nich wysoka na dwa metry Valirianka o długich, rozpuszczonych, białych włosach, których nie było widać u żadnej innej obecnej przedstawicielki tej rasy. Wyglądała jak czterdziestoletnia kobieta, ale jej błyszczące własnym blaskiem oczy zdawały się opowiadać historię kilkuset lat. Była w towarzystwie dwóch innych Dament, które stały po obu jej stronach. Jej szata lekko wyróżniała się spośród innych. Również była jasna, kremowa, ale gdzieniegdzie występowały powiewne elementy i srebrne ornamenty. Na głowie miała diadem wysadzany tym samym kryształem, z którego miała zrobiony naszyjnik, co w połączeniu z promieniami słońca dawało zjawiskowy efekt. Przywitała przybyłe Damenty, Isalara i Jedi ciepłym uśmiechem i gestem rąk. Pozostałe kapłanki stały obok i przyglądały się sytuacji. Rzucając okiem, było ich mniej więcej pięćdziesiąt.
- Heria Damenta... - zaczął Valirianin w języku swojego ludu i zaczęła się rozmowa między nim a witającą ich Valirianką.
Po zakończonej kilkuminutowej dyskusji, Damenta spojrzała na Eruna oraz Hodima i ukłoniła się im.
- Witajcie w Damentas Nefuent - odezwała się siwowłosa Valirianka. W tym czasie pozostałe kapłanki jakby nabrały wątpliwości i zaczęły szeptać między sobą. - Jestem Vailaina, Heria Damenta... w waszym języku: "Najwyższa Córka" i nie ma to niczego wspólnego z moim wzrostem. - Uśmiechnęła się ciepło, zwłaszcza do Padawana.
Erun pokornie ukłonił się najwyższej Córce, po czym odwzajemnił uśmiech w nieznaczny sposób.
Vailaina popatrzyła na nich w milczeniu jeszcze przez chwilę, po czym zaprosiła ich do świątyni.
W środku nie panowało bogactwo. Wręcz przeciwnie - było bardzo minimalistycznie, jeżeli chodzi o jakiekolwiek ozdoby, ale to nie oznacza, że wnętrze wyglądało biednie. Gdzieniegdzie w środku rosła roślinność, zazwyczaj w najmniej spodziewanych miejscach. Wyglądało to tak, jakby ktoś nie dbał o to, lub też tego nie widział. Nikt tutaj po prostu nie ograniczał natury. Co jakiś czas podróżnicy mijali wmurowane w ściany źródełka ozdobione soczyście zielonymi pnączami, wysokie okna wpuszczające światło dnia do środka i oczywiście kolejne korytarze. W końcu dotarli do rotundy - sali na planie koła. Pomieszczenie miało wysoki sufit zwężający się ku środkowi i okno co każdy metr ściany, przez które widać było roślinne wzgórza i wodospady otaczające świątynię. Gdy wyjrzało się przez nie, można było nawet zobaczyć niewielką przepaść, na dnie której znajdowała się wodna fosa otaczająca górę, na której się znajdowali. Podłoga sali była wyłożona puszystym dywanem, a na jego środku stał stół i kilka foteli. Ich ilość akurat odpowiadała ilości obecnych osób.
- Usiądźcie. - Vailaina zaprosiła ich gestem ręki, po czym sama zajęła miejsce.
Przybysze zrobili to samo. Togrutanin wyglądał za to na nieco spiętego, jakby cały czas szukał zagrożenia.
- Z chęcią poznam wasze imiona - Damenta zwróciła się do Jedi.
- Nazywam się Erun Koth. - Młodzieniec postanowił przywitać się pierwszy. - Jestem Padawanem Zakonu Jedi.
Vailaina kiwnęła głową.
- Ja jestem Hodim Tasses, nauczyciel Eruna. - Togrutanin spojrzał na swojego Padawana.
- Hodim... - Valirianka powtórzyła jakby w geście zastanowienia. - Niesamowite. Jeszcze nie widziałam takiej istoty... I... - zmrużyła oczy - ...nie obawiaj się. Nic ci tutaj nie grozi... Ale przejdźmy do konkretów. - Skupiła swoją uwagę na Erunie. - Isalar wyjaśnił mi pokrótce, dlaczego przybyliście do Damentas Nefuent. Teraz chciałabym wysłuchać ciebie.
- Emmm, od czego mam zacząć?
- Masz rację. - Vailaina zaśmiała się w sposób magiczny, jakby odgłos ten sam sobą rozweselał serca. - W takiej sytuacji jest wiele do opowiadania. Chciałabym jednak usłyszeć, z jakim problemem do mnie przyszedłeś. Na czym polega twój uraz? - Dotknęła palcem swojej głowy by lepiej wytłumaczyć, co ma na myśli.
Erun rozweselił i rozluźnił się nieco.
- A więc zaczęło się to, kiedy byłem mniejszy i uczyłem się w Świątyni Jedi. Z nosa leciała mi krew, przeważnie gdy używałem Mocy, oczywiście kiedy używałem jej za dużo na tyle, że przeciążyłem tym swój organizm. Tak przynajmniej myślałem, jak i mistrzowie, jednak sądzę, że od Shilli ta przypadłość się nasiliła. Zacząłem częściej mieć skutki uboczne nadmiernego używania Mocy i ogólnego przetrenowania. W pewnym momencie poczułem nawet jak coś wewnątrz blokowało mi częściowo przepływ Mocy. Gdy to się działo, krwawienie z nosa było mocniejsze, a także pojawiły się omdlenia i nawet krwotok z uszu.
Vailaina złapała się za kryształ zwisający na srebrnym łańcuszku i dała sobie chwilę na rozmyślanie.
- Niestety na ten moment nie przychodzi mi nic na myśl. Będę musiała przeprowadzić na tobie dokładniejsze badania, żeby móc znaleźć rozwiązanie na ten problem. W tym celu będziesz musiał tutaj zostać na parę dni. Nie będziesz miał nic przeciwko?
- Oczywiście, że zostanę - zgodził się blondyn.
W tym momencie weszła do sali Valirianka, która tak bardzo była zainteresowana Erunem. Niosła na tacy czajnik jakiegoś napoju i cztery filiżanki. Naczynia te były zrobione z porcelany, na wierzchu której ktoś namalował różnokolorowe wzorki. Gdy młoda Damenta się zbliżyła, postawiła wszystko na stole i zaczęła nalewać każdemu napoju. Przez ten cały czas co chwilę zerkała na Eruna, a jej dłonie się trzęsły. W pomieszczeniu rozniósł się słodki, kojący oddech zapach. Musiał być to jakiś wywar z ziół, ponieważ aromat było niewiarygodnie wyrazisty. Gdy Valirianka skończyła rozlewać herbatę, Vailaina kiwnęła jej głową i wskazała ręką na pozostałe filiżanki, aby każdy się poczęstował. Erun spoglądał na młodą Valirankę i uśmiechał się przyjacielsko, po czym skinął jej głową w podzięce za nalanie mu napoju . Damenta odwzajemniła niezręcznie uśmiech i pogładziła się po włosach, na co Vailaina zaśmiała się cicho w trakcie sączenia naparu. Valirianki zaraz po tym porozmawiały chwilę przy użyciu słów, których Jedi nie znali. Po skończonym dialogu, młoda dziewczyna wyszła z pomieszczenia.
Vailaina zadawała Jedi wiele pytań odnośnie kultury Jedi, skąd przybyli, czym się zajmują i o wszystko to, o co zapytałaby osoba, która nigdy nie miała styczności z tego rodzaju użytkownikami Mocy. Po pewnym czasie zabrała ich na spacer po całym ośrodku Damentas Nefuent. Rozmowa była bardzo przyjemna i swobodna, tym bardziej że co jakiś czas przynoszono im jakieś przekąski, którym nie dało się oprzeć. Wszystko było tak świeże i soczyste, że nie trudno było się uzależnić od tych smaków. Gdy zaczęło się ściemniać, a gorące kolory zachodzącego słońca pokrywały już tylko górną część świątyni, całą resztę pozostawiając w cieniu, po Eruna przyszła ta sama młoda Damenta w towarzystwie trzech innych. Vailaina wyjaśniła, że zaprowadzą one wszystkich do pokojów.
Pozostał tylko Padawan i nastoletnia kapłanka. Kiedy młodzieniec się jej przyjrzał, mógł określić jej wiek na jakieś szesnaście standardowych lat. Jej zdrowe, czarne i długie włosy przysłaniały nieco jej twarz, jakby się za nimi chowała, a światło kryształu z jej naszyjnika delikatnie podkreślało rysy jej słodkiego oblicza. To samo zresztą robiły złote oczy, których blask od czasu do czasu padał na Eruna. Oboje szli przez świątynię w stronę pokoju młodzieńca.
- Ja... Dameina - zaczęła cicho głosem tak niepewnym, że ledwo słyszalny.
Blondyn obdarzył ją uśmiechem.
- Jestem Erun, miło mi Cie poznać. Więc jesteście kapłankami?
- Kapłankami...? - powtórzyła zdezorientowana. - A! Tak, my kapłankami. Ty... Jedi? - Podniosła na niego wzrok. Była od niego niższa o połowę głowy.
- Tak, zgadza się, jestem Jedi, ale nie jeszcze takim pełnym Jedi. Można powiedzieć, że jestem Jedi w czasie treningu. Dopiero gdy zostanę Rycerzem, będę pełnoprawnym Jedi.
- Przepraszam... mój Basic... - Ponownie pogładziła się po włosach, opuszczając głowę. - Nie umiem. - Spojrzała mu prosto w oczy.
- Emmm, jesteś uczona w Mocy, prawda? Może spróbujemy innej komunikacji?
- Hm? - Mruknęła, nie rozumiejąc, co ma na myśli. - Jak?
- Za pomocą Mocy, no wiesz, medytacją. - Zrobił tutaj nieśmiałą minę, mówiąc to.
Zatrzymali się przy jakimś pokoju, którego drzwi były zrobione po prostu z jakiejś bordowej zasłony wiszącej we framudze.
- Może... później? - Kryształ Dameiny zaświecił trochę jaśniej.
- Oczywiście, to była tylko propozycja - odpowiedział Erun. - Nie będę przeszkadzał ci w obowiązkach, każdy ma swoje.
Valirianka odsłoniła zasłonę od pomieszczenia i ruszyła w swoją stronę. W środku był jeden, standardowej wielkości pokój sypialniany. Nie było tam żadnej technologii, a światło wydobywało się z różnych naturalnych źródeł: świecącego białym pormieniem płynu w słoikach, kryształów, roślin... W jednym z rogów znajdowało się wgłębienie w podłożu, do którego zlatywała woda z ozdobnej płaskorzeźby na ścianie. Była ona odprowadzana przez kratę w podłodze, aby pomieszczenie nie zostało zalane. Zapewne służyło to jako prysznic. Za wygodnym łóżkiem znajdowało się jedno, otwarte okno, które wpuszczało do środka świeżę powietrze. Temperatura pomieszczenia jednak mimo to była idealna, jakby chłód nocy w ogóle tutaj nie przeszkadzał. Na pościeli leżały też jakieś dodatkowe ubrania męskie o czarnych kolorach z białymi wykończeniami i gdzieniegdzie drewnianymi dodatkami w postaci guzików. Pokój przepełniał uspokajający aromat i oczywiście to, co otaczało całe Damentas Nefuent - Jasna Strona. Przenikała ona budynki świątyni i całą zawartą w niej roślinność. Moc była tu prawie namacalna.
Erun stał przez chwilę, patrząc, jak kapłanka wychodzi. Wydawała mu się prześliczna pośród tego otoczenia. Serce zabiło mu mocniej, a w brzuchu poczuł jakby latały mu motyle. Gdy kobieta zniknęła w swoich komnatach, stał tak jeszcze chwilę i poszedł poszukać samotności aby porozmyślać.
Blondyn przechadzał się korytarzami świątyni. Mimo że panował tutaj spokój, w jego wnętrzu szalała burza; burza emocji i myśli. Znowu czuł to samo uczucie, to samo, które dawało o sobie znać w obecności Aree. Złapał się za serce, waliło mu jak dzwon i pompowało krew tak szybko, że czuł jak żyły mu pulsują. W brzuchu poczuł to dziwne uczucie, a myśli było tak wiele... Kapłanka podobała mu się, ale Jedi nie może nawiązać więzi głębszych niż te, które ma z Mocą i swoim mistrzem. Jednak czuł coś do tej dziewczyny a to źle; źle, bo wiedział, że odejdzie stąd, gdy rytuał się skończy. Musi pogrzebać swoje zauroczenie tu i teraz. Czy będzie w stanie? tego nie wiedział.
Przechodząc, zauważył odsłonięte pomieszczenie. Nie zamykały go żadne drzwi, więc wszystko ze środka było widoczne. W międzyczasie z zewnątrz ponownie zaczęły dochodzić do uszu Eruna kojące śpiewy Dament tłumione przez mury świątyni. Pokój wyglądał jak kaplica. Znajdował się tam kobiecy, potężny pomnik oświetlany jednym promieniem padającym z sufitu. Postać ta była ubrana w szatę z wygrawerowanymi valiriańskimi oznaczeniami a przy pasie miała sztylet. Ściany pomieszczenia porastały pnącza wbijające się w budulec z jasnego kamienia. Padawan wszedł do komnaty powoli, patrząc na boki. Gdy stanął przed posągiem, dobrze się mu przyjrzał. Postać kobiety wyglądała dostojnie. Chłopak usiadł przed rzeźbą w pozycji medytacyjnej, zamknął oczy i pogrążył się w Mocy.
Energia tego świata powoli otaczała Eruna, a dźwięki dobiegające z placu Damentas Nefuent nasilały się. Wszystkie zmysły młodzieńca zostały wyostrzone, a Jasna Strona zdawała się do niego szeptać. W ciele Padawana zagościło przyjemne ciepło, a przez jego zamknięte powieki widział, że opadające światło zwiększa swoją jasność. Nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu. Obserwował przewijające się wydarzenia, jakby stał obok. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie było chwili aby nad tym pomyśleć. Kobieta wyglądająca jak postać z posągu, przemierzała las, pogrążona w rozpaczy, nucąc melodie żalu. Po chwili nastąpiła biel i ta sama osoba była po środku kilkutysięcznego ludu opadającego czołami na ziemię w geście pokłonu. Następne porażenie światła i sceneria przedstawiała tłum istot schodzących po krętych schodach w dół czeluści, z którego dna docierał oślepiający, złoty błysk. Nagle obraz ten zamienił się w valiriańskie oko, a wizja się skończyła. Erun poczuł, że jest z nim w pomieszczeniu ktoś jeszcze, na co momentalnie otworzył oczy i spojrzał się w stronę przybysza. Jego wzrok powędrował na posąg. Wtedy wyszedł zza niego Isalar trzymający swój datapad z niebieską diodą, oświetlającą nieco to ciemne pomieszczenie.
- Nie możesz spać? - zapytał jakby nigdy nic.
- Jakoś nie mam ochoty na sen. - Erun nie czuł zmęczenia. To śpiew Dament działał w ten sposób. Ich pieśni były prawdziwą ulgą dla ciała i duszy. - Przed chwilą, gdy tu medytowałem, miałem jakby wizję. Widziałem wiele obrazów, ale jeden utknął mi w pamięci najbardziej. Widziałem tę kobietę z posągu, jak przechadzała się lasem, nucąc żałobną pieśń. Potem widziałem ją, gdy stałą pośród kilku tysięcy ludzi, którzy składali jej pokłon. Ta kobieta, kim ona była?
Isalar położył dłoń na pomniku i spojrzał się na niego wzrokiem, który sam sobą wyrażał oddawaną cześć.
- Valiria... nasza Matka. - Popatrzył podejrzliwie na Eruna swoimi złocistymi oczyma. - Zadziwiające jest to, że obdarzyła cię wizją. Wy, Jedi, macie naprawdę wiele wspólnego z nami. To tylko potwierdza nasze legendy.
- Legendy? Opowiesz mi jakąś?
- Cóż... właściwie jedna mówi o tym, że w ogóle istniejecie. Valirianie w pewnym momencie przestali w to wierzyć, mimo że jest na to wiele dowodów. Są też legendy o tym, że macie dobry kontakt z Matką. Jak się okazuje, to nie są legendy a historia.
- Czy wasze legendy mówią coś o naszych przeciwieństwach? O Sithach, którzy pałają się Ciemną Stroną Mocy?
- Mówią to samo - przybysze spoza świata, których nigdy miało tu nie być. To oni nauczyli nas, jak to nazywacie, Ciemnej Strony Mocy. Poznaliśmy też od was i od nich pewne technologie. Właściwie w naszej kulturze przewija się wiele pozostałości po Jedi i Sithach.
- Rozumiem. Mistrz opowiadał ci może o "Zarazie"?
Pomieszczenie, jakby słysząc to słowo, schłodniało. Światło stało się bledsze, a wzlatujący kurz wyraźniejszy.
Isalar pokręcił głową.
- Nie wiadomo mi nic o tym. O jaką zarazę chodzi?
Erun przedstawił Isalarowi całą historię, która miała miejsce w Ohadi, na Shili. Valirianin słuchał uważnie. W pewnym momencie otworzył swój datapad i zaczął sprawdzać zawarte w nim informacje.
- Niestety, nic mi to nie mówi - podsumował opowieść Padawana.
- Szkoda. Walczymy z nią ,ale mimo drobnych zwycięstw dalej nie potrafimy jej powstrzymać.
- Życzę wam powodzenia. - Isalar ruszył w stronę wyjścia. - Tymczasem idę do swojego pokoju...
- Wstawajcie - mruknął nad głową Eruna Isalar, widocznie czymś popędzany. Miał na sobie standardową czarną valiriańską szatę z białymi wykończeniami i swój niecodzienny datapad pod ręką. Szybko przeszedł do pakowania rzeczy aby nie tracić czasu i dać czas dwójce Jedi na zebranie się.
- Co się stało ? Czemu musimy się już zbierać? - zapytał Padawan.
- Damenty są tuż obok. - Valirianin spakował garnek do plecaka Hodima. - Idą w stronę Damentas Nefuent. - Patrzył co chwilę w stronę gęstwiny lasu, w kierunku, skąd najgłośniej dobiegał śpiew. Isalar działał szybko. Widać było, że się spieszył.
Erun wstał niechętnie, ale gdy już to zrobił, pozbierał się błyskawicznie i nagle był gotowy do wymarszu.
Isalar zaczął prowadzić Hodima i jego Padawana do źródła dźwięku. Po niedługim marszu zaczęli już dostrzegać delikatną, żółtą poświatę, wyłaniającą się spośród listowia krzaków i pni drzew. Jeszcze kilka kroków i ujrzeli taki obraz: przepiękne kobiety o jasnej jak gwiazdy cerze i ciemnych jak noc włosach szły jedna za drugą w otoczeniu Montali. Jelenie te były bez wątpienia dodatkową ozdobą w marszu Dament. Ich delikatna, błękitną sierść i cienkie, rozgałęzione rogi tworzyły wspaniały obraz w połączeniu z blaskiem kryształów. Z ust kapłanek wydawał się przepiękny śpiew, w którym bez trudu można było wyczuć Jasną Stronę Mocy. Dodawał on sił i nadziei każdemu, kto go słyszał. Nawet roślinność zdawała się czerpać korzyści z powodu tych majestatycznych dźwięków. Na ich dekoltach spoczywały naszyjniki z kryształami, które były źródłem żółtego blasku, a same były ubrane w płowe, długie szaty.
Damenty zbliżały się powoli do grupy trójki użytkowników Mocy, a Erun stał jak zahipnotyzowany, przyglądając się mistyczkom. Isalar wyszedł Valiriankom na spotkanie. Te nie były zdziwione jego pojawieniem się, ale ich twarze, po kilku wymienionych z nim zdaniach w nieznanym języku, zaczęły wyrażać zakłopotanie. Było ich tam około tuzina z kilkoma Montalami u boku. Isalar co jakiś czas odwracał się i patrzył bądź wskazywał na Eruna. Jedna z Dament, wyglądająca na nastolatkę, ciągle się przyglądała Padawanowi, ale nie był to wzrok ten sam, co u przedstawicielek jej grupy. Było w nim coś innego... Młodzieniec wyłapał to i po chwili onieśmielony opuścił głowę, żeby spoglądać ukradkiem na Valiriankę. Zwierzę, które stało przy niej, nagle zaczęło podchodzić do Padawana. Nim dziewczyna się zorientowała, Montal stał już przy młodzieńcu i zaczął go obwąchiwać. Młoda Valirianka zamrugała szybko oczami, uwalniając się od wpatrywania w chłopaka, i pobiegła za Montalem, krzycząc coś w swoim języku. Gdy podbiegła do zwierzęcia, położyła dłoń na jego grzbiecie i wbiła wzrok swoich rozszerzonych oczu w Eruna. W ogóle nie zwróciła uwagi na Hodima, który stał obok. Padawan po chwili fascynacji Montalem, spojrzał w oczy Valiranki. W jego błękitnych tęczówkach odbijał się blask jej kryształu.
Za chwilę do grupy wrócił Isalar wraz z resztą Dament. Wtedy młoda Valirianka ponownie wyrwała się z rozmyślań i zaczęła rozmawiać ze starszą od niej kapłanką. Uśmiechała się i wszystko wyglądało tak, jakby rozmawiała o zwierzęciu, które jej uciekło.
- Jedi Erunie - odezwał się Valirianin - Damenty zaprowadzą nas do świątyni i pomogą ci z chorobą.
Hodim odetchnął z ulgą na tę wiadomość, a jego Padawan przytaknął. Po chwili jednak młodzieniec nachylił się do Isalara i szepnął mu coś do ucha:
- Dlaczego ta Valiranka się tak na mnie dziwnie patrzy? Nigdy nie widziała młodego Jedi, czy po prostu mam coś na twarzy, co przykuło jej uwagę?
- Sam nie wiem. - Obejrzał się w stronę Dament. - Zapewne nigdy nie widziała Jedi. Chodźmy. - Pognał Eruna oraz Hodima i ruszył za Valiriankami, które kontynuowały swoją wędrówkę.
Gdy tak wszyscy szli, dziewczyna co jakiś czas zerkała za Erunem. Chłopak ten za to nie zdejmował z niej wzroku. Podróż trwała aż do świtu. Co dziwne, nikt nie poprosił ani razu o przerwę, ponieważ nikt nie czuł zmęczenia, pragnienia czy głodu. Wszyscy czuli, że była za to odpowiedzialna aura, którą swoim śpiewem roztaczały Damenty.
Oczom obecnych okazała się potężna świątynia. Była wysoka i wznosiła się na samotnej górze, z której spływało kilka potoków wody. Można było się do niej przedostać tylko przez solidnie zbudowany most z kamienia. Miejsce było otoczone zarośniętymi wzniesieniami. Cały budynek został stworzony przy pomocy jasnego, skalnego materiału, a gdzieniegdzie znajdowały się kolorowe witraże przedstawiające kobiecą postać.
Weszli na dziedziniec. Montale zostawiły ich jeszcze przed mostem, w lesie. Po lewej i prawej stronie placu stała fontanna w postaci kobiety z której rąk wypływała woda. Na miejscu znajdowało się również więcej Dament, które musiały przyjść wcześniej. Wysoka, spiczasta świątynia rzucała cień na całość obiektu, a jej potężnie zbudowane wrota, nad którymi znajdował się największy z witraży, powoli się otworzyły. Wyszła z nich wysoka na dwa metry Valirianka o długich, rozpuszczonych, białych włosach, których nie było widać u żadnej innej obecnej przedstawicielki tej rasy. Wyglądała jak czterdziestoletnia kobieta, ale jej błyszczące własnym blaskiem oczy zdawały się opowiadać historię kilkuset lat. Była w towarzystwie dwóch innych Dament, które stały po obu jej stronach. Jej szata lekko wyróżniała się spośród innych. Również była jasna, kremowa, ale gdzieniegdzie występowały powiewne elementy i srebrne ornamenty. Na głowie miała diadem wysadzany tym samym kryształem, z którego miała zrobiony naszyjnik, co w połączeniu z promieniami słońca dawało zjawiskowy efekt. Przywitała przybyłe Damenty, Isalara i Jedi ciepłym uśmiechem i gestem rąk. Pozostałe kapłanki stały obok i przyglądały się sytuacji. Rzucając okiem, było ich mniej więcej pięćdziesiąt.
- Heria Damenta... - zaczął Valirianin w języku swojego ludu i zaczęła się rozmowa między nim a witającą ich Valirianką.
Po zakończonej kilkuminutowej dyskusji, Damenta spojrzała na Eruna oraz Hodima i ukłoniła się im.
- Witajcie w Damentas Nefuent - odezwała się siwowłosa Valirianka. W tym czasie pozostałe kapłanki jakby nabrały wątpliwości i zaczęły szeptać między sobą. - Jestem Vailaina, Heria Damenta... w waszym języku: "Najwyższa Córka" i nie ma to niczego wspólnego z moim wzrostem. - Uśmiechnęła się ciepło, zwłaszcza do Padawana.
Erun pokornie ukłonił się najwyższej Córce, po czym odwzajemnił uśmiech w nieznaczny sposób.
Vailaina popatrzyła na nich w milczeniu jeszcze przez chwilę, po czym zaprosiła ich do świątyni.
W środku nie panowało bogactwo. Wręcz przeciwnie - było bardzo minimalistycznie, jeżeli chodzi o jakiekolwiek ozdoby, ale to nie oznacza, że wnętrze wyglądało biednie. Gdzieniegdzie w środku rosła roślinność, zazwyczaj w najmniej spodziewanych miejscach. Wyglądało to tak, jakby ktoś nie dbał o to, lub też tego nie widział. Nikt tutaj po prostu nie ograniczał natury. Co jakiś czas podróżnicy mijali wmurowane w ściany źródełka ozdobione soczyście zielonymi pnączami, wysokie okna wpuszczające światło dnia do środka i oczywiście kolejne korytarze. W końcu dotarli do rotundy - sali na planie koła. Pomieszczenie miało wysoki sufit zwężający się ku środkowi i okno co każdy metr ściany, przez które widać było roślinne wzgórza i wodospady otaczające świątynię. Gdy wyjrzało się przez nie, można było nawet zobaczyć niewielką przepaść, na dnie której znajdowała się wodna fosa otaczająca górę, na której się znajdowali. Podłoga sali była wyłożona puszystym dywanem, a na jego środku stał stół i kilka foteli. Ich ilość akurat odpowiadała ilości obecnych osób.
- Usiądźcie. - Vailaina zaprosiła ich gestem ręki, po czym sama zajęła miejsce.
Przybysze zrobili to samo. Togrutanin wyglądał za to na nieco spiętego, jakby cały czas szukał zagrożenia.
- Z chęcią poznam wasze imiona - Damenta zwróciła się do Jedi.
- Nazywam się Erun Koth. - Młodzieniec postanowił przywitać się pierwszy. - Jestem Padawanem Zakonu Jedi.
Vailaina kiwnęła głową.
- Ja jestem Hodim Tasses, nauczyciel Eruna. - Togrutanin spojrzał na swojego Padawana.
- Hodim... - Valirianka powtórzyła jakby w geście zastanowienia. - Niesamowite. Jeszcze nie widziałam takiej istoty... I... - zmrużyła oczy - ...nie obawiaj się. Nic ci tutaj nie grozi... Ale przejdźmy do konkretów. - Skupiła swoją uwagę na Erunie. - Isalar wyjaśnił mi pokrótce, dlaczego przybyliście do Damentas Nefuent. Teraz chciałabym wysłuchać ciebie.
- Emmm, od czego mam zacząć?
- Masz rację. - Vailaina zaśmiała się w sposób magiczny, jakby odgłos ten sam sobą rozweselał serca. - W takiej sytuacji jest wiele do opowiadania. Chciałabym jednak usłyszeć, z jakim problemem do mnie przyszedłeś. Na czym polega twój uraz? - Dotknęła palcem swojej głowy by lepiej wytłumaczyć, co ma na myśli.
Erun rozweselił i rozluźnił się nieco.
- A więc zaczęło się to, kiedy byłem mniejszy i uczyłem się w Świątyni Jedi. Z nosa leciała mi krew, przeważnie gdy używałem Mocy, oczywiście kiedy używałem jej za dużo na tyle, że przeciążyłem tym swój organizm. Tak przynajmniej myślałem, jak i mistrzowie, jednak sądzę, że od Shilli ta przypadłość się nasiliła. Zacząłem częściej mieć skutki uboczne nadmiernego używania Mocy i ogólnego przetrenowania. W pewnym momencie poczułem nawet jak coś wewnątrz blokowało mi częściowo przepływ Mocy. Gdy to się działo, krwawienie z nosa było mocniejsze, a także pojawiły się omdlenia i nawet krwotok z uszu.
Vailaina złapała się za kryształ zwisający na srebrnym łańcuszku i dała sobie chwilę na rozmyślanie.
- Niestety na ten moment nie przychodzi mi nic na myśl. Będę musiała przeprowadzić na tobie dokładniejsze badania, żeby móc znaleźć rozwiązanie na ten problem. W tym celu będziesz musiał tutaj zostać na parę dni. Nie będziesz miał nic przeciwko?
- Oczywiście, że zostanę - zgodził się blondyn.
W tym momencie weszła do sali Valirianka, która tak bardzo była zainteresowana Erunem. Niosła na tacy czajnik jakiegoś napoju i cztery filiżanki. Naczynia te były zrobione z porcelany, na wierzchu której ktoś namalował różnokolorowe wzorki. Gdy młoda Damenta się zbliżyła, postawiła wszystko na stole i zaczęła nalewać każdemu napoju. Przez ten cały czas co chwilę zerkała na Eruna, a jej dłonie się trzęsły. W pomieszczeniu rozniósł się słodki, kojący oddech zapach. Musiał być to jakiś wywar z ziół, ponieważ aromat było niewiarygodnie wyrazisty. Gdy Valirianka skończyła rozlewać herbatę, Vailaina kiwnęła jej głową i wskazała ręką na pozostałe filiżanki, aby każdy się poczęstował. Erun spoglądał na młodą Valirankę i uśmiechał się przyjacielsko, po czym skinął jej głową w podzięce za nalanie mu napoju . Damenta odwzajemniła niezręcznie uśmiech i pogładziła się po włosach, na co Vailaina zaśmiała się cicho w trakcie sączenia naparu. Valirianki zaraz po tym porozmawiały chwilę przy użyciu słów, których Jedi nie znali. Po skończonym dialogu, młoda dziewczyna wyszła z pomieszczenia.
Vailaina zadawała Jedi wiele pytań odnośnie kultury Jedi, skąd przybyli, czym się zajmują i o wszystko to, o co zapytałaby osoba, która nigdy nie miała styczności z tego rodzaju użytkownikami Mocy. Po pewnym czasie zabrała ich na spacer po całym ośrodku Damentas Nefuent. Rozmowa była bardzo przyjemna i swobodna, tym bardziej że co jakiś czas przynoszono im jakieś przekąski, którym nie dało się oprzeć. Wszystko było tak świeże i soczyste, że nie trudno było się uzależnić od tych smaków. Gdy zaczęło się ściemniać, a gorące kolory zachodzącego słońca pokrywały już tylko górną część świątyni, całą resztę pozostawiając w cieniu, po Eruna przyszła ta sama młoda Damenta w towarzystwie trzech innych. Vailaina wyjaśniła, że zaprowadzą one wszystkich do pokojów.
Pozostał tylko Padawan i nastoletnia kapłanka. Kiedy młodzieniec się jej przyjrzał, mógł określić jej wiek na jakieś szesnaście standardowych lat. Jej zdrowe, czarne i długie włosy przysłaniały nieco jej twarz, jakby się za nimi chowała, a światło kryształu z jej naszyjnika delikatnie podkreślało rysy jej słodkiego oblicza. To samo zresztą robiły złote oczy, których blask od czasu do czasu padał na Eruna. Oboje szli przez świątynię w stronę pokoju młodzieńca.
- Ja... Dameina - zaczęła cicho głosem tak niepewnym, że ledwo słyszalny.
Blondyn obdarzył ją uśmiechem.
- Jestem Erun, miło mi Cie poznać. Więc jesteście kapłankami?
- Kapłankami...? - powtórzyła zdezorientowana. - A! Tak, my kapłankami. Ty... Jedi? - Podniosła na niego wzrok. Była od niego niższa o połowę głowy.
- Tak, zgadza się, jestem Jedi, ale nie jeszcze takim pełnym Jedi. Można powiedzieć, że jestem Jedi w czasie treningu. Dopiero gdy zostanę Rycerzem, będę pełnoprawnym Jedi.
- Przepraszam... mój Basic... - Ponownie pogładziła się po włosach, opuszczając głowę. - Nie umiem. - Spojrzała mu prosto w oczy.
- Emmm, jesteś uczona w Mocy, prawda? Może spróbujemy innej komunikacji?
- Hm? - Mruknęła, nie rozumiejąc, co ma na myśli. - Jak?
- Za pomocą Mocy, no wiesz, medytacją. - Zrobił tutaj nieśmiałą minę, mówiąc to.
Zatrzymali się przy jakimś pokoju, którego drzwi były zrobione po prostu z jakiejś bordowej zasłony wiszącej we framudze.
- Może... później? - Kryształ Dameiny zaświecił trochę jaśniej.
- Oczywiście, to była tylko propozycja - odpowiedział Erun. - Nie będę przeszkadzał ci w obowiązkach, każdy ma swoje.
Valirianka odsłoniła zasłonę od pomieszczenia i ruszyła w swoją stronę. W środku był jeden, standardowej wielkości pokój sypialniany. Nie było tam żadnej technologii, a światło wydobywało się z różnych naturalnych źródeł: świecącego białym pormieniem płynu w słoikach, kryształów, roślin... W jednym z rogów znajdowało się wgłębienie w podłożu, do którego zlatywała woda z ozdobnej płaskorzeźby na ścianie. Była ona odprowadzana przez kratę w podłodze, aby pomieszczenie nie zostało zalane. Zapewne służyło to jako prysznic. Za wygodnym łóżkiem znajdowało się jedno, otwarte okno, które wpuszczało do środka świeżę powietrze. Temperatura pomieszczenia jednak mimo to była idealna, jakby chłód nocy w ogóle tutaj nie przeszkadzał. Na pościeli leżały też jakieś dodatkowe ubrania męskie o czarnych kolorach z białymi wykończeniami i gdzieniegdzie drewnianymi dodatkami w postaci guzików. Pokój przepełniał uspokajający aromat i oczywiście to, co otaczało całe Damentas Nefuent - Jasna Strona. Przenikała ona budynki świątyni i całą zawartą w niej roślinność. Moc była tu prawie namacalna.
Erun stał przez chwilę, patrząc, jak kapłanka wychodzi. Wydawała mu się prześliczna pośród tego otoczenia. Serce zabiło mu mocniej, a w brzuchu poczuł jakby latały mu motyle. Gdy kobieta zniknęła w swoich komnatach, stał tak jeszcze chwilę i poszedł poszukać samotności aby porozmyślać.
Blondyn przechadzał się korytarzami świątyni. Mimo że panował tutaj spokój, w jego wnętrzu szalała burza; burza emocji i myśli. Znowu czuł to samo uczucie, to samo, które dawało o sobie znać w obecności Aree. Złapał się za serce, waliło mu jak dzwon i pompowało krew tak szybko, że czuł jak żyły mu pulsują. W brzuchu poczuł to dziwne uczucie, a myśli było tak wiele... Kapłanka podobała mu się, ale Jedi nie może nawiązać więzi głębszych niż te, które ma z Mocą i swoim mistrzem. Jednak czuł coś do tej dziewczyny a to źle; źle, bo wiedział, że odejdzie stąd, gdy rytuał się skończy. Musi pogrzebać swoje zauroczenie tu i teraz. Czy będzie w stanie? tego nie wiedział.
Przechodząc, zauważył odsłonięte pomieszczenie. Nie zamykały go żadne drzwi, więc wszystko ze środka było widoczne. W międzyczasie z zewnątrz ponownie zaczęły dochodzić do uszu Eruna kojące śpiewy Dament tłumione przez mury świątyni. Pokój wyglądał jak kaplica. Znajdował się tam kobiecy, potężny pomnik oświetlany jednym promieniem padającym z sufitu. Postać ta była ubrana w szatę z wygrawerowanymi valiriańskimi oznaczeniami a przy pasie miała sztylet. Ściany pomieszczenia porastały pnącza wbijające się w budulec z jasnego kamienia. Padawan wszedł do komnaty powoli, patrząc na boki. Gdy stanął przed posągiem, dobrze się mu przyjrzał. Postać kobiety wyglądała dostojnie. Chłopak usiadł przed rzeźbą w pozycji medytacyjnej, zamknął oczy i pogrążył się w Mocy.
Energia tego świata powoli otaczała Eruna, a dźwięki dobiegające z placu Damentas Nefuent nasilały się. Wszystkie zmysły młodzieńca zostały wyostrzone, a Jasna Strona zdawała się do niego szeptać. W ciele Padawana zagościło przyjemne ciepło, a przez jego zamknięte powieki widział, że opadające światło zwiększa swoją jasność. Nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu. Obserwował przewijające się wydarzenia, jakby stał obok. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie było chwili aby nad tym pomyśleć. Kobieta wyglądająca jak postać z posągu, przemierzała las, pogrążona w rozpaczy, nucąc melodie żalu. Po chwili nastąpiła biel i ta sama osoba była po środku kilkutysięcznego ludu opadającego czołami na ziemię w geście pokłonu. Następne porażenie światła i sceneria przedstawiała tłum istot schodzących po krętych schodach w dół czeluści, z którego dna docierał oślepiający, złoty błysk. Nagle obraz ten zamienił się w valiriańskie oko, a wizja się skończyła. Erun poczuł, że jest z nim w pomieszczeniu ktoś jeszcze, na co momentalnie otworzył oczy i spojrzał się w stronę przybysza. Jego wzrok powędrował na posąg. Wtedy wyszedł zza niego Isalar trzymający swój datapad z niebieską diodą, oświetlającą nieco to ciemne pomieszczenie.
- Nie możesz spać? - zapytał jakby nigdy nic.
- Jakoś nie mam ochoty na sen. - Erun nie czuł zmęczenia. To śpiew Dament działał w ten sposób. Ich pieśni były prawdziwą ulgą dla ciała i duszy. - Przed chwilą, gdy tu medytowałem, miałem jakby wizję. Widziałem wiele obrazów, ale jeden utknął mi w pamięci najbardziej. Widziałem tę kobietę z posągu, jak przechadzała się lasem, nucąc żałobną pieśń. Potem widziałem ją, gdy stałą pośród kilku tysięcy ludzi, którzy składali jej pokłon. Ta kobieta, kim ona była?
Isalar położył dłoń na pomniku i spojrzał się na niego wzrokiem, który sam sobą wyrażał oddawaną cześć.
- Valiria... nasza Matka. - Popatrzył podejrzliwie na Eruna swoimi złocistymi oczyma. - Zadziwiające jest to, że obdarzyła cię wizją. Wy, Jedi, macie naprawdę wiele wspólnego z nami. To tylko potwierdza nasze legendy.
- Legendy? Opowiesz mi jakąś?
- Cóż... właściwie jedna mówi o tym, że w ogóle istniejecie. Valirianie w pewnym momencie przestali w to wierzyć, mimo że jest na to wiele dowodów. Są też legendy o tym, że macie dobry kontakt z Matką. Jak się okazuje, to nie są legendy a historia.
- Czy wasze legendy mówią coś o naszych przeciwieństwach? O Sithach, którzy pałają się Ciemną Stroną Mocy?
- Mówią to samo - przybysze spoza świata, których nigdy miało tu nie być. To oni nauczyli nas, jak to nazywacie, Ciemnej Strony Mocy. Poznaliśmy też od was i od nich pewne technologie. Właściwie w naszej kulturze przewija się wiele pozostałości po Jedi i Sithach.
- Rozumiem. Mistrz opowiadał ci może o "Zarazie"?
Pomieszczenie, jakby słysząc to słowo, schłodniało. Światło stało się bledsze, a wzlatujący kurz wyraźniejszy.
Isalar pokręcił głową.
- Nie wiadomo mi nic o tym. O jaką zarazę chodzi?
Erun przedstawił Isalarowi całą historię, która miała miejsce w Ohadi, na Shili. Valirianin słuchał uważnie. W pewnym momencie otworzył swój datapad i zaczął sprawdzać zawarte w nim informacje.
- Niestety, nic mi to nie mówi - podsumował opowieść Padawana.
- Szkoda. Walczymy z nią ,ale mimo drobnych zwycięstw dalej nie potrafimy jej powstrzymać.
- Życzę wam powodzenia. - Isalar ruszył w stronę wyjścia. - Tymczasem idę do swojego pokoju...
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Katuanie
Słońce wzeszło, wpadając do pomieszczenia i ukazując piękno valiriańskiego dna. Szumiące na zewnątrz wodospady i szeleszczące korony lasów otaczających ich na wzniesieniach sprawiały, że nikomu nie chciało się marnować czasu, leżąc w łóżku. Niezamknięte okno przywitało Valirias Efai - pięknego, złotego ptaka, który zdawał się świecić własnym blaskiem. Gdy młody Padawan się obudził, zwierzęcia już nie było.
Do pokoju Eruna przyszła jedna z Dament żeby zaprowadzić go do Vailainy. Valirianka ta czekała na niego w tym samym pomieszczeniu, w którym poprzedniego dnia gościła owych przybyszy; sali na planie koła z wieloma oknami pozwalającymi podziwiać majestat planety. Tym razem nie było tam ani stołu, ani krzeseł. Pozostał tylko przyjemny w dotyku dywan i śniadanie leżące na srebrnej tacy. Gdy Padawan jadł, białowłosa kapłanka patrzyła przez szybę, stojąc nieruchomo. Wyglądała, jakby powoli zlewała się z promieniami słońca, które wpadały do sali. Po skończonym przez Eruna posiłku, usiadła naprzeciwko niego.
- Jeżeli zezwolisz, zajrzałabym do twojego ciała i umysłu żeby sprawdzić, gdzie leży problem - zaproponowała.
Erun popatrzył po kapłance i nie zastanawiając się długo, odpowiedział: - Dobrze.
Valiriaka położyła dłonie na skroniach Eruna i zamknęła oczy. Padawan czuł, jak jakaś świadomość wlewała mu się do umysłu. Jego ciało przechodziły dreszcze, które momentami zdawały się być porażeniami elektrycznymi niskiego napięcia. Wydawało się, że to wszystko działo się bardzo szybko, ale w rzeczywistości zlatywało w tym celu wiele godzin. Młodzieniec czuł, jak prędko płynął czas. Był jak w śnie, poddany narkozie. Widział tylko ciemność zamkniętych powiek i momentami przelatujące gdzieś w oddali światło. Nie czuł znużenia. Nie czuł niczego negatywnego... do ostatniej chwili. Nagle zaistniał ból, jakby ktoś wbił mu w tył głowy sztylet i drążył nim by przedostać się jak najgłębiej. To wtedy poczuł znaną mu obecność... obecność, z którą miał do czynienia na Shili. Cierpienie ustało po kilku sekundach, kiedy Vailaina zabrała ręce. Gdy Erun otworzył oczy, dostrzegł w oknach ciemność nocy i wpadające przez nie z placu światło kryształów.
- Gadme Valiria... - szepnęła do siebie Damenta i posłała Padawanowi wzrok wyrażający jej troskę i strach o zdrowie chłopaka. Mimo tego przeżycia, wstała dumnie i odważnie, ukazując swoją siłę.
- Czułem go, czułem jego obecność - skomentował Erun. - On tam wciąż jest? - zapytał z zatroskaną twarzą.
- Nie obawiaj się, synu. Nie ma go tam, ale pozostawił po sobie pieczęć, którą będziemy musieli zdjąć. Chodź za mną. - Zmierzyła do wyjścia.
Vailaina zaprowadziła chłopaka na plac. Nocne niebo już piąty dzień z rzędu pokrywała barwna zorza. Znajdowały się tam dodatkowo chyba wszystkie Damenty, które obecnie stacjonowały w świątyni. Tym razem było ich dwa razy więcej. Każda z nich jakby czekała na Vailainę, co można było wywnioskować po tym, jak ich wzrok skupił się na białowłosej Valiriance wychodzącej z budynku. Oprócz ich kryształów, znajdowały się tam też płonące w misach ogniska, a po środku dziedzińca stały ołtarze z poduszkami do podłożenia pod głowę. Było ich pięć. Wszystkie były ustawione w rzędzie i tylko ten po środku nie był zajęty. Jedna z leżących osób krzyczała wniebogłosy, próbując wyrwać się z pasów, do których była przywiązana. Ktoś inny z kolei płakał. Jedno było pewne - każdej z tych osób dolegało coś poważnego. Vailaina zaprosiła Eruna do wolnego ołtarza i po tym wzniosła ręce w kierunku Dament, na co te rozpoczęły swoją pieśń. Młodzieniec podszedł do ołtarza i położył się na nim. Był trochę niepewny, lekko go to przerażało. Próbował znaleźć wzrokiem mistrza Hodima. Padawan, mimo że nie widział Togrutanina, czuł gdzieś w tłumie jego obecność. Hodim musiał zauważyć, że jego uczeń go szuka. W końcu dał mu poprzez Mocy sygnał oznajmiający, gdzie się znajduje. Stał razem z Isalarem obok jakiegoś obelisku, obserwując wszystko z daleka. Vailaina w tym czasie przemawiała do reszty kapłanek w języku Valiri. Gdy skończyła, stanęła przy ołtarzu Eruna i położyła opuszki palców po obu stronach głowy młodzieńca. Jej dotyk, nawet tak delikatny i subtelny, miał na tyle mocy, że Padawana automatycznie opuściły wszystkie negatywne odczucia, a na ich miejsce przyszły pozytywne odpowiedniki. Kryształ Vailainy jaśniał coraz mocniej. W pewnym momencie z tego małego przedmiotu zaczęła wydobywać się świetlista aura w postaci dymu, który otoczył ciało Kotha. Chłopak z sekundy na sekundę zbliżał się do snu. Jego powieki zaczynały się poddawać. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, była swobodnie opadająca na niego zorza, która niczym barwna płachta utuliła go i pogrążyła w świecie marzeń.
Gdy otworzył oczy, było już widno. Obudził się w jakiejś podłużnej sali, gdzie oprócz jego łoża było kilkanaście innych. Rozpoznał, że kilka osób oddanych razem z nim poprzedniej nocy rytuałowi Dament, również się tutaj znajduje a oprócz nich również kilka innych. Ściany i podłoga pomieszczenia jak zwykle w Damentas Nefuent były zrobione z jasnego, kamiennego budulca. Mimo tak chłodnych materiałów i faktu, że zamiast okien po prostu były wyżłobione otwory imitujące witryny, temperatura sali odpowiadała każdemu. Wśród chorych, czy też uzdrowionych, krzątały się kapłanki. Kolejnym faktem, który rzucał się w oczy, był brak jakiejkolwiek aparatury medycznej. Wszędzie za to znajdowały się rośliny, wytwory naturalnego pochodzenia i wszystko to, co oferowała sobą Valiria.
- Proszę - odezwał się obok Eruna dziewczęcy, aksamitny głosik, a przed jego twarzą zawisł drewniany kubek z błękitnym napojem w środku. Gdy Padawan spojrzał w tamtym kierunku, ujrzał siedzącą przy nim tę samą młodą Valiriankę poznaną dwa dni wcześniej - Dameinę.
Erun wyciągnął rękę po naczynie, po czym podniósł się na łóżku w sposób pozwalający mu siedzieć i upił łyk ekstraktu. Jego smak nie był szczególny, ale na pewno do zniesienia. W konsystencji przypominał kisiel, jednak był bardziej mętny.
- Czy rytuał się powiódł? - zapytał blondyn.
- Heria Damenta mówi "tak". Jak się czuć? - Popatrzyła na niego troskliwie.
Erun spojrzał po sobie, pogmerał po głowie i po chwili odpowiedział:
- Zobaczymy, jak wstanę z łóżka, i zacznę trenować. - Uśmiechnął się do Dameiny.
Valirianka odwzajemniła uśmiech, ale po chwili zastąpiła go jakaś lekka rozpacz, co spowodowało, że pochyliła głowę i zaczęła się bawić swoją szatą.
- Ty niedługo odejść...?
Erun zajrzał w oczy młodej kapłanki.
- Niestety tak. Jestem Jedi i mam obowiązki wobec całej galaktyki.
- Rozumiem. - Odwróciła wzrok w stronę drzwi, które właśnie się otworzyły. Do sali wszedł Hodim z Isalarem u boku. Togrutanin jak zwykle wyglądał poważnie i dumnie, a w jego źrenicach można było dostrzec przebiegające w głowie myśli chcące rozwiązać nieznane jeszcze tajemnice nadchodzącego zagrożenia. Valirianin oczywiście nie odstępował od swojego datapadu, trzymając go kurczowo przy ciele. Dameina wstała i podeszła do nich żeby powiadomić o czymś Isalara. Ten kiwnął głową, po czym Damenta ruszyła w stronę wyjścia. Rycerz Jedi wraz ze swoim valiriańskim przewodnikem podeszli do łóżka Eruna.
- Przepraszam cię, Erunie - rzekł Hodim. - Powinienem był wcześniej zauważyć, co jest powodem twojego ograniczenia na Moc.
- Mistrzu, nikt wcześniej tego nie zauważył, nawet Mistrzowie w świątyni. Na szczęście rytuał się udał... Więc kiedy ruszamy do domu?
- Jak tylko będziesz w stanie, więc to od ciebie zależy.
Nagle z placu zaczął dobiegać jakiś głośny, surowy, kobiecy głos. Erun zwrócił wzrok w tamtą stronę, a Isalar podbiegł do jednego z otworów w ścianie i wyjrzał przez niego. Od razu się przeraził, a z jego ust wyszło ciche: - Evaaina...
- Co się dzieje? - zapytał Hodim.
- Przyszli tu za mną - odpowiedział Valirianin. - Musieli nas śledzić...
Wszystkie obecne w sali Damenty również podeszły do okien i zaczęły obserwować sytuację, a Erun próbował wstać z łóżka.
- Kim są „Evaaina”? - próbował dowiedzieć się Padawan, nie znając kompletnie znaczenia tego słowa.
- Evaaina to imię Valirianki, która należy do Katuan, Rycerzy Valirii - wyjaśnił Isalar, widocznie wystraszony. - Błagam was, zabierzcie to i uciekajcie. - Wyciągnął do nich ręce z datapadem. - Nie pozwólcie im tego zdobyć.
-Obronimy was - rzucił Erun. - Jesteśmy Jedi!
- NIE obronicie - stwierdził dosadnie Valirianin.
W tym momencie rozległy się głośne komentarze Dament obecnych w sali. Isalar zareagował na to, wyglądając za okno. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Hodim, który dostrzegł, co się tam dzieje, również wyglądał na zdezorientowanego.
- Czy oni aresztują Vailainę? - zapytał Togrutanin.
Erun czuł, że jest w pełni wypoczęty, a Jasna Strona, która otaczała to miejsce, wzbierała w nim jeszcze bardziej niż dotychczas. Chłopak długo się nie zastanawiał. Wystrzelił z łóżka i skokiem Mocy wyskoczył przez okno wprost na plac.
Znajdowało się tam oczywiście pełno Dament, ale oprócz tego była grupa nieznanych mu postaci. Składała się na nią dwójka szczupłych Valirian przepasanych czarno-białymi pasami, z kapturami na głowach i zasłoniętymi przez chusty twarzami. Na swoich plecach dzierżyli mechaniczne łuki. Oprócz nich znaleźli się też czterej mężczyźni, Katuanie, odziani w zbroje z czarnego metalu z mieczami świetlnymi u boku. Z ich ramion opadały ciemne peleryny, które lekko powiewały na orzeźwiającym powietrzu. Na czele tych osób stała Valirianka z włosami spiętymi w kok. Zapewne należała do tej samej społeczności, co Rycerze Valirii, ponieważ była opancerzona w ten sam sposób. Dwójka z Katuan właśnie stała po obu stronach Vailainy, trzymając ją w ryzach. Oczywiście oczy wszystkich zwróciły się na Eruna.
Padawan stał pewny i skoncentrowany. Spojrzał na valiriańskich Rycerzy trzymających kapłankę, po czym skierował wzrok na Evaainę.
- Dlaczego aresztujecie Vailainę?!
- Erun! - Dobiegł z tyłu głos Hodima, który zeskoczył na ziemię.
Evaaina odpaliła miecz świetlny, a jego pomarańczowa klinga była skierowana w stronę Jedi.
- Zostaje skazana za przetrzymywanie poszukiwanej osoby - odparła z groźną nutą w głosie. - Gdzie jest Isalar!? - krzyknęła do Eruna.
Padawan, przepełniony teraz Mocą, uleczony z blokady, zaczerpnął ze źródła Mocy, jaką była świątynia, zamknął oczy i momentalnie wypuścił potężną falę aby powalić Katuan.
- Nie ma tu nikogo takiego.
Rycerze Valirii przyjęli to na siebie, cofając się nieznacznie. Erun poczuł, że użyli do tego Mocy nacechowanej Ciemną Stroną. Za to dwójka szczuplejszych postaci zwanych Zwendai odleciała do tyłu. Jeden z nich wykonał fikołka, równocześnie ściągając z pleców łuk, i po wylądowaniu wycelował w Padawana.
- Jestem tylko ja i mistrz - ciągnął młodzieniec - a ja nie pozwolę na uwięzienie kogoś, kto mnie ocalił!
- Erunie! - ponownie rozległ się krzyk Hodima, ale tym razem w zupełnie innym tonie, ostrzegającym i stanowczym. Togrutanin stanął obok swojego ucznia i złapał go mocno za ramię. - Co ty robisz?!
Na placu rozległ się chaos. Damenty zaczęły biegać i krzyczeć. W pewnym momencie ośrodek Damentas Nefuent stał się burzliwy. Słońce zniknęło za chmurami. Niebo już nie było takie jasne, a peleryny Katuan powiewały teraz o wiele intensywniej.
- Zabić ich! - krzyknęła Evaaina, pokazując na Jedi, a dwójka Rycerzy Valirii z nią na czele rzuciła się z odpalonymi mieczami. Ostrza pary uzbrojonych Katuan były żółte. Jedynie kolor klingi przewodzącej im Valirianki był pomarańczowy. Hodim odpalił miecz, trzymając go oburącz. Niebieskie światło jego broni odbiło laserowy, topazowy pocisk wystrzelony z łuku celującego Zwendai.
- Mistrzu - zwrócił się do Togrutanina młody, jasnowłosy człowiek - daję czas Isalarowi na ucieczkę, a my sobie jakoś poradzimy. Zresztą czuć od nich Ciemną stronę. Teraz nie mam wątpliwości.
Erun odpalił zielone ostrze. Stali teraz obok siebie mistrz i uczeń, niebieski miecz razem z zielonym, gotowi walczyć lub bronić.
Dwójka Katuan parła na Hodima, ale jego Forma Soreru była nie do przełamania. Mimo to walka ta ciągle była dwóch na jednego. Musiał przez cały czas zachowywać spokój, a jego umysł powinien być świeży i otwarty na szepty Mocy. Evaaina skupiła się na Erunie. Jej ostrze zmierzało prosto na głowę Padawana. Młodzieniec stał pewnie, przyjmując pozę do Formy I. Nie miał zamiaru się bronić a zbalansować obronę i atak. Gdy cios Evaainy szedł na głowę, Erun wyczekał go, w ostatniej chwili zbijając go w bok i od razu atakując cięciem na prawy bok. Cios naciął jej zbroję. Na szczęście Evaainy, zareagowała ona w porę szybko i odbiła swoim mieczem ostrze raniące ją, przez co te nie wbiło się niebezpiecznie głęboko. Wspomagając się Mocą, odskoczyła od Eruna na środek placu i od razu po tym, posłała w jego stronę podmuch energii. Padawan, pod wpływem silnego podmuchu, odleciał do tyłu, jednak gdy miał uderzyć w ściany świątyni, wezwał Moc i zdążył ustawić ciało tak by zaprzeć uderzenie o nogi i wykorzystać to do odepchnięcia się nogami od budynku i fikołkiem na przód wylądować znowu na ziemi, tym razem bezpieczne. Wypuścił ciężko powietrze, po czym zrobił rozbieg i wyskoczył wysoko w powietrze, chwytając oburącz miecz świetlny i skacząc na Evainnę z cięciem na ramię. Nim ten się zdążył zbliżyć do Valirianki, poczuł, jak jakaś siła zaciska się na jego gardle. Chwilę później wisiał w powietrzu, duszony przez uścisk Mocy. Katuanka miała jedną rękę wysuniętą w stronę Padawana, a drugą trzymała bacznie swój miecz. Młodzieniec zaczął się powoli zbliżać do klingi, która była o krok od jego serca. W tym momencie odleciał od niej na kilka metrów, jakby wyrwany z uścisku, uderzając plecami o posadzkę placu. Gdy podniósł wzrok, dostrzegł jak Evaaina stawia ciężkie kroki w stronę Vailainy. Katuanie, którzy pilnowali Heria Damentę, leżeli na ziemi, ogłuszeni. Dwójka Rycerzy Valirii, z którymi walczył Hodim, stała od niego na odległość niebieskiego ostrza, które było w nich wycelowane. Wszystko zaczęło nabierać ogromnego pędu. Niestety dwójka Zwendai była gotowa do wystrzelenia pocisków, które mogły pozbawić życia togrutańskiego Jedi oraz głowę kapłanek. Nagle obok leżącego Eruna pojawił się Isalar, który klęcząc, wręczył mu plecak.
- Spakowałem wasze rzeczy. Uciekajcie. - Jego ton brzmiał poważnie.
- Jeśli nie ma szansy na wygraną, dobrze, ale pomóż mojemu mistrzowi.
Valirianin wstał i zmierzył do Evaainy. Kiwnął głową na słowa Padawana, a w jego dłoni rozbłysła żółta klinka.
- Ludności się nie spodoba to, co robicie! - krzyknął.
Nie czekając dłużej, Isalar posłał w stronę Zwendai pchnięcie Mocy, a sam ruszył biegiem na Evaainę. Akcja ta spowodowała, że automatycznie wszyscy przeciwnicy skupili się na jego osobie.
- Erun, szybko! - Hodim pospieszał swojego ucznia gestem wolnej ręki.
Padawan zarzucił plecak na ramię i pognał w stronę mistrza.
Togrutanin i jego uczeń wracali przez valiriański las do swojej Świątyni. Biegli ile sił, żeby w razie wypadku nikt ich nie śledził i nie złapał. Na miejsce dotarli następnej nocy. Ujrzeli znanych im Jedi i odetchnęli z ulgą. Hodim stwierdził, że Erun kolejny dzień ma wolny, a teraz ma iść spać żeby się zregenerować po tych wydarzeniach.
Gdy Padawan znalazł się w pokoju i zdjął plecak, usłyszał w nim jakieś brzęczenie. Chłopak otworzył go i sprawdził, co wydawało taki dźwięk. W środku, przykryty ubraniami, znajdował się datapad Isalara...
Do pokoju Eruna przyszła jedna z Dament żeby zaprowadzić go do Vailainy. Valirianka ta czekała na niego w tym samym pomieszczeniu, w którym poprzedniego dnia gościła owych przybyszy; sali na planie koła z wieloma oknami pozwalającymi podziwiać majestat planety. Tym razem nie było tam ani stołu, ani krzeseł. Pozostał tylko przyjemny w dotyku dywan i śniadanie leżące na srebrnej tacy. Gdy Padawan jadł, białowłosa kapłanka patrzyła przez szybę, stojąc nieruchomo. Wyglądała, jakby powoli zlewała się z promieniami słońca, które wpadały do sali. Po skończonym przez Eruna posiłku, usiadła naprzeciwko niego.
- Jeżeli zezwolisz, zajrzałabym do twojego ciała i umysłu żeby sprawdzić, gdzie leży problem - zaproponowała.
Erun popatrzył po kapłance i nie zastanawiając się długo, odpowiedział: - Dobrze.
Valiriaka położyła dłonie na skroniach Eruna i zamknęła oczy. Padawan czuł, jak jakaś świadomość wlewała mu się do umysłu. Jego ciało przechodziły dreszcze, które momentami zdawały się być porażeniami elektrycznymi niskiego napięcia. Wydawało się, że to wszystko działo się bardzo szybko, ale w rzeczywistości zlatywało w tym celu wiele godzin. Młodzieniec czuł, jak prędko płynął czas. Był jak w śnie, poddany narkozie. Widział tylko ciemność zamkniętych powiek i momentami przelatujące gdzieś w oddali światło. Nie czuł znużenia. Nie czuł niczego negatywnego... do ostatniej chwili. Nagle zaistniał ból, jakby ktoś wbił mu w tył głowy sztylet i drążył nim by przedostać się jak najgłębiej. To wtedy poczuł znaną mu obecność... obecność, z którą miał do czynienia na Shili. Cierpienie ustało po kilku sekundach, kiedy Vailaina zabrała ręce. Gdy Erun otworzył oczy, dostrzegł w oknach ciemność nocy i wpadające przez nie z placu światło kryształów.
- Gadme Valiria... - szepnęła do siebie Damenta i posłała Padawanowi wzrok wyrażający jej troskę i strach o zdrowie chłopaka. Mimo tego przeżycia, wstała dumnie i odważnie, ukazując swoją siłę.
- Czułem go, czułem jego obecność - skomentował Erun. - On tam wciąż jest? - zapytał z zatroskaną twarzą.
- Nie obawiaj się, synu. Nie ma go tam, ale pozostawił po sobie pieczęć, którą będziemy musieli zdjąć. Chodź za mną. - Zmierzyła do wyjścia.
Vailaina zaprowadziła chłopaka na plac. Nocne niebo już piąty dzień z rzędu pokrywała barwna zorza. Znajdowały się tam dodatkowo chyba wszystkie Damenty, które obecnie stacjonowały w świątyni. Tym razem było ich dwa razy więcej. Każda z nich jakby czekała na Vailainę, co można było wywnioskować po tym, jak ich wzrok skupił się na białowłosej Valiriance wychodzącej z budynku. Oprócz ich kryształów, znajdowały się tam też płonące w misach ogniska, a po środku dziedzińca stały ołtarze z poduszkami do podłożenia pod głowę. Było ich pięć. Wszystkie były ustawione w rzędzie i tylko ten po środku nie był zajęty. Jedna z leżących osób krzyczała wniebogłosy, próbując wyrwać się z pasów, do których była przywiązana. Ktoś inny z kolei płakał. Jedno było pewne - każdej z tych osób dolegało coś poważnego. Vailaina zaprosiła Eruna do wolnego ołtarza i po tym wzniosła ręce w kierunku Dament, na co te rozpoczęły swoją pieśń. Młodzieniec podszedł do ołtarza i położył się na nim. Był trochę niepewny, lekko go to przerażało. Próbował znaleźć wzrokiem mistrza Hodima. Padawan, mimo że nie widział Togrutanina, czuł gdzieś w tłumie jego obecność. Hodim musiał zauważyć, że jego uczeń go szuka. W końcu dał mu poprzez Mocy sygnał oznajmiający, gdzie się znajduje. Stał razem z Isalarem obok jakiegoś obelisku, obserwując wszystko z daleka. Vailaina w tym czasie przemawiała do reszty kapłanek w języku Valiri. Gdy skończyła, stanęła przy ołtarzu Eruna i położyła opuszki palców po obu stronach głowy młodzieńca. Jej dotyk, nawet tak delikatny i subtelny, miał na tyle mocy, że Padawana automatycznie opuściły wszystkie negatywne odczucia, a na ich miejsce przyszły pozytywne odpowiedniki. Kryształ Vailainy jaśniał coraz mocniej. W pewnym momencie z tego małego przedmiotu zaczęła wydobywać się świetlista aura w postaci dymu, który otoczył ciało Kotha. Chłopak z sekundy na sekundę zbliżał się do snu. Jego powieki zaczynały się poddawać. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, była swobodnie opadająca na niego zorza, która niczym barwna płachta utuliła go i pogrążyła w świecie marzeń.
Gdy otworzył oczy, było już widno. Obudził się w jakiejś podłużnej sali, gdzie oprócz jego łoża było kilkanaście innych. Rozpoznał, że kilka osób oddanych razem z nim poprzedniej nocy rytuałowi Dament, również się tutaj znajduje a oprócz nich również kilka innych. Ściany i podłoga pomieszczenia jak zwykle w Damentas Nefuent były zrobione z jasnego, kamiennego budulca. Mimo tak chłodnych materiałów i faktu, że zamiast okien po prostu były wyżłobione otwory imitujące witryny, temperatura sali odpowiadała każdemu. Wśród chorych, czy też uzdrowionych, krzątały się kapłanki. Kolejnym faktem, który rzucał się w oczy, był brak jakiejkolwiek aparatury medycznej. Wszędzie za to znajdowały się rośliny, wytwory naturalnego pochodzenia i wszystko to, co oferowała sobą Valiria.
- Proszę - odezwał się obok Eruna dziewczęcy, aksamitny głosik, a przed jego twarzą zawisł drewniany kubek z błękitnym napojem w środku. Gdy Padawan spojrzał w tamtym kierunku, ujrzał siedzącą przy nim tę samą młodą Valiriankę poznaną dwa dni wcześniej - Dameinę.
Erun wyciągnął rękę po naczynie, po czym podniósł się na łóżku w sposób pozwalający mu siedzieć i upił łyk ekstraktu. Jego smak nie był szczególny, ale na pewno do zniesienia. W konsystencji przypominał kisiel, jednak był bardziej mętny.
- Czy rytuał się powiódł? - zapytał blondyn.
- Heria Damenta mówi "tak". Jak się czuć? - Popatrzyła na niego troskliwie.
Erun spojrzał po sobie, pogmerał po głowie i po chwili odpowiedział:
- Zobaczymy, jak wstanę z łóżka, i zacznę trenować. - Uśmiechnął się do Dameiny.
Valirianka odwzajemniła uśmiech, ale po chwili zastąpiła go jakaś lekka rozpacz, co spowodowało, że pochyliła głowę i zaczęła się bawić swoją szatą.
- Ty niedługo odejść...?
Erun zajrzał w oczy młodej kapłanki.
- Niestety tak. Jestem Jedi i mam obowiązki wobec całej galaktyki.
- Rozumiem. - Odwróciła wzrok w stronę drzwi, które właśnie się otworzyły. Do sali wszedł Hodim z Isalarem u boku. Togrutanin jak zwykle wyglądał poważnie i dumnie, a w jego źrenicach można było dostrzec przebiegające w głowie myśli chcące rozwiązać nieznane jeszcze tajemnice nadchodzącego zagrożenia. Valirianin oczywiście nie odstępował od swojego datapadu, trzymając go kurczowo przy ciele. Dameina wstała i podeszła do nich żeby powiadomić o czymś Isalara. Ten kiwnął głową, po czym Damenta ruszyła w stronę wyjścia. Rycerz Jedi wraz ze swoim valiriańskim przewodnikem podeszli do łóżka Eruna.
- Przepraszam cię, Erunie - rzekł Hodim. - Powinienem był wcześniej zauważyć, co jest powodem twojego ograniczenia na Moc.
- Mistrzu, nikt wcześniej tego nie zauważył, nawet Mistrzowie w świątyni. Na szczęście rytuał się udał... Więc kiedy ruszamy do domu?
- Jak tylko będziesz w stanie, więc to od ciebie zależy.
Nagle z placu zaczął dobiegać jakiś głośny, surowy, kobiecy głos. Erun zwrócił wzrok w tamtą stronę, a Isalar podbiegł do jednego z otworów w ścianie i wyjrzał przez niego. Od razu się przeraził, a z jego ust wyszło ciche: - Evaaina...
- Co się dzieje? - zapytał Hodim.
- Przyszli tu za mną - odpowiedział Valirianin. - Musieli nas śledzić...
Wszystkie obecne w sali Damenty również podeszły do okien i zaczęły obserwować sytuację, a Erun próbował wstać z łóżka.
- Kim są „Evaaina”? - próbował dowiedzieć się Padawan, nie znając kompletnie znaczenia tego słowa.
- Evaaina to imię Valirianki, która należy do Katuan, Rycerzy Valirii - wyjaśnił Isalar, widocznie wystraszony. - Błagam was, zabierzcie to i uciekajcie. - Wyciągnął do nich ręce z datapadem. - Nie pozwólcie im tego zdobyć.
-Obronimy was - rzucił Erun. - Jesteśmy Jedi!
- NIE obronicie - stwierdził dosadnie Valirianin.
W tym momencie rozległy się głośne komentarze Dament obecnych w sali. Isalar zareagował na to, wyglądając za okno. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Hodim, który dostrzegł, co się tam dzieje, również wyglądał na zdezorientowanego.
- Czy oni aresztują Vailainę? - zapytał Togrutanin.
Erun czuł, że jest w pełni wypoczęty, a Jasna Strona, która otaczała to miejsce, wzbierała w nim jeszcze bardziej niż dotychczas. Chłopak długo się nie zastanawiał. Wystrzelił z łóżka i skokiem Mocy wyskoczył przez okno wprost na plac.
Znajdowało się tam oczywiście pełno Dament, ale oprócz tego była grupa nieznanych mu postaci. Składała się na nią dwójka szczupłych Valirian przepasanych czarno-białymi pasami, z kapturami na głowach i zasłoniętymi przez chusty twarzami. Na swoich plecach dzierżyli mechaniczne łuki. Oprócz nich znaleźli się też czterej mężczyźni, Katuanie, odziani w zbroje z czarnego metalu z mieczami świetlnymi u boku. Z ich ramion opadały ciemne peleryny, które lekko powiewały na orzeźwiającym powietrzu. Na czele tych osób stała Valirianka z włosami spiętymi w kok. Zapewne należała do tej samej społeczności, co Rycerze Valirii, ponieważ była opancerzona w ten sam sposób. Dwójka z Katuan właśnie stała po obu stronach Vailainy, trzymając ją w ryzach. Oczywiście oczy wszystkich zwróciły się na Eruna.
Padawan stał pewny i skoncentrowany. Spojrzał na valiriańskich Rycerzy trzymających kapłankę, po czym skierował wzrok na Evaainę.
- Dlaczego aresztujecie Vailainę?!
- Erun! - Dobiegł z tyłu głos Hodima, który zeskoczył na ziemię.
Evaaina odpaliła miecz świetlny, a jego pomarańczowa klinga była skierowana w stronę Jedi.
- Zostaje skazana za przetrzymywanie poszukiwanej osoby - odparła z groźną nutą w głosie. - Gdzie jest Isalar!? - krzyknęła do Eruna.
Padawan, przepełniony teraz Mocą, uleczony z blokady, zaczerpnął ze źródła Mocy, jaką była świątynia, zamknął oczy i momentalnie wypuścił potężną falę aby powalić Katuan.
- Nie ma tu nikogo takiego.
Rycerze Valirii przyjęli to na siebie, cofając się nieznacznie. Erun poczuł, że użyli do tego Mocy nacechowanej Ciemną Stroną. Za to dwójka szczuplejszych postaci zwanych Zwendai odleciała do tyłu. Jeden z nich wykonał fikołka, równocześnie ściągając z pleców łuk, i po wylądowaniu wycelował w Padawana.
- Jestem tylko ja i mistrz - ciągnął młodzieniec - a ja nie pozwolę na uwięzienie kogoś, kto mnie ocalił!
- Erunie! - ponownie rozległ się krzyk Hodima, ale tym razem w zupełnie innym tonie, ostrzegającym i stanowczym. Togrutanin stanął obok swojego ucznia i złapał go mocno za ramię. - Co ty robisz?!
Na placu rozległ się chaos. Damenty zaczęły biegać i krzyczeć. W pewnym momencie ośrodek Damentas Nefuent stał się burzliwy. Słońce zniknęło za chmurami. Niebo już nie było takie jasne, a peleryny Katuan powiewały teraz o wiele intensywniej.
- Zabić ich! - krzyknęła Evaaina, pokazując na Jedi, a dwójka Rycerzy Valirii z nią na czele rzuciła się z odpalonymi mieczami. Ostrza pary uzbrojonych Katuan były żółte. Jedynie kolor klingi przewodzącej im Valirianki był pomarańczowy. Hodim odpalił miecz, trzymając go oburącz. Niebieskie światło jego broni odbiło laserowy, topazowy pocisk wystrzelony z łuku celującego Zwendai.
- Mistrzu - zwrócił się do Togrutanina młody, jasnowłosy człowiek - daję czas Isalarowi na ucieczkę, a my sobie jakoś poradzimy. Zresztą czuć od nich Ciemną stronę. Teraz nie mam wątpliwości.
Erun odpalił zielone ostrze. Stali teraz obok siebie mistrz i uczeń, niebieski miecz razem z zielonym, gotowi walczyć lub bronić.
Dwójka Katuan parła na Hodima, ale jego Forma Soreru była nie do przełamania. Mimo to walka ta ciągle była dwóch na jednego. Musiał przez cały czas zachowywać spokój, a jego umysł powinien być świeży i otwarty na szepty Mocy. Evaaina skupiła się na Erunie. Jej ostrze zmierzało prosto na głowę Padawana. Młodzieniec stał pewnie, przyjmując pozę do Formy I. Nie miał zamiaru się bronić a zbalansować obronę i atak. Gdy cios Evaainy szedł na głowę, Erun wyczekał go, w ostatniej chwili zbijając go w bok i od razu atakując cięciem na prawy bok. Cios naciął jej zbroję. Na szczęście Evaainy, zareagowała ona w porę szybko i odbiła swoim mieczem ostrze raniące ją, przez co te nie wbiło się niebezpiecznie głęboko. Wspomagając się Mocą, odskoczyła od Eruna na środek placu i od razu po tym, posłała w jego stronę podmuch energii. Padawan, pod wpływem silnego podmuchu, odleciał do tyłu, jednak gdy miał uderzyć w ściany świątyni, wezwał Moc i zdążył ustawić ciało tak by zaprzeć uderzenie o nogi i wykorzystać to do odepchnięcia się nogami od budynku i fikołkiem na przód wylądować znowu na ziemi, tym razem bezpieczne. Wypuścił ciężko powietrze, po czym zrobił rozbieg i wyskoczył wysoko w powietrze, chwytając oburącz miecz świetlny i skacząc na Evainnę z cięciem na ramię. Nim ten się zdążył zbliżyć do Valirianki, poczuł, jak jakaś siła zaciska się na jego gardle. Chwilę później wisiał w powietrzu, duszony przez uścisk Mocy. Katuanka miała jedną rękę wysuniętą w stronę Padawana, a drugą trzymała bacznie swój miecz. Młodzieniec zaczął się powoli zbliżać do klingi, która była o krok od jego serca. W tym momencie odleciał od niej na kilka metrów, jakby wyrwany z uścisku, uderzając plecami o posadzkę placu. Gdy podniósł wzrok, dostrzegł jak Evaaina stawia ciężkie kroki w stronę Vailainy. Katuanie, którzy pilnowali Heria Damentę, leżeli na ziemi, ogłuszeni. Dwójka Rycerzy Valirii, z którymi walczył Hodim, stała od niego na odległość niebieskiego ostrza, które było w nich wycelowane. Wszystko zaczęło nabierać ogromnego pędu. Niestety dwójka Zwendai była gotowa do wystrzelenia pocisków, które mogły pozbawić życia togrutańskiego Jedi oraz głowę kapłanek. Nagle obok leżącego Eruna pojawił się Isalar, który klęcząc, wręczył mu plecak.
- Spakowałem wasze rzeczy. Uciekajcie. - Jego ton brzmiał poważnie.
- Jeśli nie ma szansy na wygraną, dobrze, ale pomóż mojemu mistrzowi.
Valirianin wstał i zmierzył do Evaainy. Kiwnął głową na słowa Padawana, a w jego dłoni rozbłysła żółta klinka.
- Ludności się nie spodoba to, co robicie! - krzyknął.
Nie czekając dłużej, Isalar posłał w stronę Zwendai pchnięcie Mocy, a sam ruszył biegiem na Evaainę. Akcja ta spowodowała, że automatycznie wszyscy przeciwnicy skupili się na jego osobie.
- Erun, szybko! - Hodim pospieszał swojego ucznia gestem wolnej ręki.
Padawan zarzucił plecak na ramię i pognał w stronę mistrza.
Togrutanin i jego uczeń wracali przez valiriański las do swojej Świątyni. Biegli ile sił, żeby w razie wypadku nikt ich nie śledził i nie złapał. Na miejsce dotarli następnej nocy. Ujrzeli znanych im Jedi i odetchnęli z ulgą. Hodim stwierdził, że Erun kolejny dzień ma wolny, a teraz ma iść spać żeby się zregenerować po tych wydarzeniach.
Gdy Padawan znalazł się w pokoju i zdjął plecak, usłyszał w nim jakieś brzęczenie. Chłopak otworzył go i sprawdził, co wydawało taki dźwięk. W środku, przykryty ubraniami, znajdował się datapad Isalara...
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
W cieniu Neskalath
Do pomieszczenia wlatywało niewiele światła. Właściwie tylko to, co zdołało się przedostać przez mały, kwadratowy otwór w drzwiach. Pomarańczowy promień padał na twarz Isalara, ogrzewając go nieco wśród całego tego chłodu celi. Siedział w pozycji medytacyjnej na twardej ziemi, otoczony murami z kamienia, na których osadzała się wilgoć. Pogrążał się w Mocy, szukając oparcia u Valirii, Matki wszystkich Valirian. Wyczuwał, że na zewnątrz stoi dwójka strażników. Wcześniej było ich więcej, ale część odeszła wraz z Vailainą, zaprowadzając ją w nieznane Isalarowi miejsce.
Jego walka z Evaainą w Damentas Nefuent nie trwała długo. Przeciwnik miał przewagę liczebną, a niestety nie mógł liczyć na pomoc Dament. Ich pokojowe usposobienie nie pozwalało im na interakcję. Stąd też zachowanie Heria Damenty, Vailainy, zdziwiło go. Najważniejsza kapłanka, wzór wszystkich Valirian, użyła Mocy, czy też w znaczeniu tutejszych - Daru, do ogłuszenia dwójki Katuan - Rycerzy Valirii okutych w czarne zbroje. Bał się, jaki los ją czekał. Teraz, kiedy i ona została uwięziona, Damentas Nefuent zostało zostawione bez dowódcy, a Damenty nie miały przewodnika.
Całe społeczeństwo się zmieniało. Wśród Valirian nie było już jedności, nie są rodziną. Zaczynają się różnić. Isalar czuł, że poza murami jego więzienia dochodzi do rozłamu. Coraz więcej osób opuszczało Neskalath, stolicę Valirii, w poszukiwaniu innego schronienia. Miał wrażenie, że przez ich życie przepłynęła rzeka, tworząc dwa różne brzegi - brzeg Valirii, Matki, oraz brzeg Avrilay, czyli Ojca.
Mógł się domyślać, że to z rozkazu władcy tej planety Isalar był ścigany przez Zwendai, a następnie pojmany przez Katuan z Evaainą na czele. Co więcej, mógł się domyślać, co było powodem tego wszystkiego - datapad; urządzenie, które przekazał Padawanowi Erunowi Koth.
- Oby tylko udało mu się dotrzeć do Świątyni... - mruknął, kiedy Moc zabuczała w jego głowie, dając znak, że ktoś nadchodzi.
Drzwi celi się otworzyły, a do środka weszła Evaaina. Jej twarde oblicze spojrzało z góry na Isalara.
- Ojciec Nefalar chce cię widzieć - rzuciła oschle. W całym jej tonie słychać jednak było, że słowa te, choć wypowiedziane pewnie, sprawiały wrażenie, jakby Valirianka niekoniecznie chciała je wypowiedzieć.
- Ner hau mon celar - odpowiedział w języku Valiri Isalar.
Słowa te rozwścieczyły Evaainę. Nie musiał używać Mocy, żeby to wyczuć. Wystarczyło spojrzeć na jej nadąsaną twarz. Do tego głośno zamknięte przez niewidzialną siłę drzwi za nią były dodatkowym znakiem potwierdzającym tę tezę.
- Myślałem, że ostatnie wydarzenia uzmysłowiły ci parę rzeczy - kontynuował Valirianin już w Basicu, podnosząc na nią swoje świecące, żółte oczy, lekko przykryte czarnymi włosami.
- Zrozum, że to on ma tutaj władzę i sama Valiria mu ją przekazała! - wykrzyczała w furii, denerwując się słowami wypowiadanymi przez Isalara.
Przy każdej okazji próbował przekonać ją do swojej racji; pokazać, co tak naprawdę się dzieje. Ona odbierała to jako manipulację, na którą nie chciała sobie pozwolić.
- Odłam Dament - mruknął Valirianin - zanikanie kultury, zakłócenia spokoju planety i opuszczanie Neskalath przez jego mieszkańców. - W tym momencie Evaaina spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Myślisz, że tego nie czuję? Wsłuchaj się w Valirię, a usłyszysz, jak jej dzieci się rozdzielają. To nie tak zostaliśmy stworzeni. Nasza natura jest inna. Powinniśmy żyć w zgodzie.
Valirianka stała przez moment w ciszy, obserwując Isalara. Chwilę po tym obróciła się na pięcie i wyszła z celi. Zaraz za nią weszła dwójka Katuan i wyprowadziła Isalara.
- Agh! - jęknął Valirianin, kiedy rzucono go na twardą, pwyłożoną płytkami podłogę sali Avrilay Nefalara.
Pomieszczenie było ogromne jak na jednego Valirianina spoczywającego na tronie. Dwadzieścia metrów szerokości i dwa razy tyle długości mieściły wzdłuż ścian złote posągi męskich postaci. Przedstawiały one wszystkich dotychczasowych władców Valirii. Były one ludzkiej wielkości. Tylko jeden z pomników przewyższał wszystkie inne i znajdował się zaraz za rozłożystym, bogatym w ozdobienia tronem. Jego kształt przedstawiał Valirianina w długiej szacie z rozłożonymi rękoma i włosami do ramion z koroną na głowie. Ta sama postać siedziała na fotelu rządcy Valirii.
- Myślałem, że to Evaaina cię przyprowadzi - rozległ się głos Nefalara, pana tej planety.
Był zbudowany w sposób przeciętny. Jego siwe włosy podkreślały wyraźne rysy twarzy, a żółte światło oczu dodawało trochę barwy jego bladej, valiriańskiej cerze. Valirianin machnął dłonią, a Katuanie, którzy przyprowadzili Isalara, wyszli z sali. Nefalar wstał z tronu i zaczął schodzić po wysokich schodach do więźnia.
- Już raz udało ci się uciec - przemówił zimnym głosem. - Mam nadzieję, że było warto.
- Gdzie jest Vailaina? - wydusił z siebie Isalar, podnosząc się.
- Na miejsce! - rozkazał Avrilay, wyciągając rękę, a po sali rozeszła się siła, która przygwoździła ciemnowłosego Valirianina z powrotem do posadzki. - Moje pytanie: gdzie jest datapad?
- Każde twoje działanie tylko utwierdza mnie... - urwał w momencie, kiedy fala energii odrzuciła go do tyłu, wbijając go w drzwi sali tronowej, co rozeszło się echem.
Nefalar stawiał powolne kroki w stronę Isalara, ciągle wyciągając rękę. Jego szczupłe palce spinały się, zmuszając Moc do woli ich właściciela.
- Kiedy pojmiecie, że Droga Matki jest niczym w porównaniu do Drogi Ojca?
Władca Valirii zaczął się wbijać do umysłu swojego więźnia, próbując wyciągnąć z niego informacje na temat datapadu. Zdziwił się, kiedy napotkał zaporę nie do przejścia. To była najlepsza przecząca odpowiedź Isalara na pytanie zadane przez jego oprawcę. Nefalar puścił uścisk Mocy i ciało ciemnowłosego Valirianina opadło na ziemię.
- W końcu cię złamię... - syknął siwy mężczyzna, a do sali weszła ta sama dwójka Katuan, żeby wyprowadzić Isalara z sali.
Evaaina szła korytarzami Pałacu Ojca z wyraźnym pośpiechem. Gnała kierowana rządzą poznania odpowiedzi. W końcu dotarła do krętych, wąskich schodów prowadzących w dół. Zeszła po nich i znalazła się przed stalowymi drzwiami. Pilnowała je para Gwardzistów Valirii. Byli to wojownicy odziani w potężne, czarne zbroje z hełmami na głowach. Z ich ramion opadały ciemne peleryny. Całość ubioru ozdabiały gdzieniegdzie umieszczone złote ornamenty i białe wykończenia. Każdy z nich trzymał świetlną pikę zasilaną żółtymi kryształami Carasta. Evaaina spojrzała na nich wzrokiem oznaczającym: „Zmiatać stąd!”. Gwardziści popatrzyli po sobie, ale nie ruszyli się z miejsca.
- Mam rozkaz przesłuchać więźnia.
Po chwili namysłu jeden ze strażników otworzył drzwi i Valirianka weszła do środka. Zaraz po tym wejście zostało zamknięte.
Widok, który zastała Evaaina, zbił ją z nóg. Tak zawsze promienna i pełna życia Heria Damenta Vailaina leżała teraz oparta zakrwawioną głową o mur, a w dłoni trzymała swoją połamaną diadę. Jej suknia była potargana. Do tego wszystkiego jedynym źródłem światła był ledwo żarzący się kryształ doczepiony na końcu naszyjnika.
- Evaaina... - wydostało się z suchych ust Damenty.
- Kto...? - zapytała Evaaina, ale ucięła pytanie w momencie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zna na nie odpowiedź. - Dlaczego pomogłaś Isalarowi?
- Nefalar... - Vailaina odetchnęła głęboko - nie jest tym, za kogo się podaje. On... manipuluje nami. - Damenta spojrzała swoimi zmęczonymi, świetlistymi oczyma na przedstawicielkę Katuan. - A Isalar... ma coś, czego Nefalar się... boi - mówiła, dając sobie co chwilę czas na zaczerpnięcie powietrza.
Całe skupisko emocji gotowało się w Evaainie. Moc burzyła się wokół niej, sprawiając, że podziemna cela była jeszcze chłodniejsza. Po chwili Valirianka odpaliła swój miecz świetlny o pomarańczowej klindze i wyszła z pomieszczenia. Ostrze zatopiło się w ciele jednego z Gwardzistów, odbierając mu życie. Drugi natomiast instynktownie zamachnął się piką na Katuankę, jednak silne sparowanie spowodowało, że broń wyleciała mu z dłoni. Chwilę później leżał na ziemi z rozciętym gardłem. Evaaina wróciła się po Vailainę i wzięła ją pod rękę.
- Módl się do Matki, aby to, co mówisz, okazało się prawdą - rzekła do Heria Damenty, wyprowadzając ją z pomieszczenia.
Jego walka z Evaainą w Damentas Nefuent nie trwała długo. Przeciwnik miał przewagę liczebną, a niestety nie mógł liczyć na pomoc Dament. Ich pokojowe usposobienie nie pozwalało im na interakcję. Stąd też zachowanie Heria Damenty, Vailainy, zdziwiło go. Najważniejsza kapłanka, wzór wszystkich Valirian, użyła Mocy, czy też w znaczeniu tutejszych - Daru, do ogłuszenia dwójki Katuan - Rycerzy Valirii okutych w czarne zbroje. Bał się, jaki los ją czekał. Teraz, kiedy i ona została uwięziona, Damentas Nefuent zostało zostawione bez dowódcy, a Damenty nie miały przewodnika.
Całe społeczeństwo się zmieniało. Wśród Valirian nie było już jedności, nie są rodziną. Zaczynają się różnić. Isalar czuł, że poza murami jego więzienia dochodzi do rozłamu. Coraz więcej osób opuszczało Neskalath, stolicę Valirii, w poszukiwaniu innego schronienia. Miał wrażenie, że przez ich życie przepłynęła rzeka, tworząc dwa różne brzegi - brzeg Valirii, Matki, oraz brzeg Avrilay, czyli Ojca.
Mógł się domyślać, że to z rozkazu władcy tej planety Isalar był ścigany przez Zwendai, a następnie pojmany przez Katuan z Evaainą na czele. Co więcej, mógł się domyślać, co było powodem tego wszystkiego - datapad; urządzenie, które przekazał Padawanowi Erunowi Koth.
- Oby tylko udało mu się dotrzeć do Świątyni... - mruknął, kiedy Moc zabuczała w jego głowie, dając znak, że ktoś nadchodzi.
Drzwi celi się otworzyły, a do środka weszła Evaaina. Jej twarde oblicze spojrzało z góry na Isalara.
- Ojciec Nefalar chce cię widzieć - rzuciła oschle. W całym jej tonie słychać jednak było, że słowa te, choć wypowiedziane pewnie, sprawiały wrażenie, jakby Valirianka niekoniecznie chciała je wypowiedzieć.
- Ner hau mon celar - odpowiedział w języku Valiri Isalar.
Słowa te rozwścieczyły Evaainę. Nie musiał używać Mocy, żeby to wyczuć. Wystarczyło spojrzeć na jej nadąsaną twarz. Do tego głośno zamknięte przez niewidzialną siłę drzwi za nią były dodatkowym znakiem potwierdzającym tę tezę.
- Myślałem, że ostatnie wydarzenia uzmysłowiły ci parę rzeczy - kontynuował Valirianin już w Basicu, podnosząc na nią swoje świecące, żółte oczy, lekko przykryte czarnymi włosami.
- Zrozum, że to on ma tutaj władzę i sama Valiria mu ją przekazała! - wykrzyczała w furii, denerwując się słowami wypowiadanymi przez Isalara.
Przy każdej okazji próbował przekonać ją do swojej racji; pokazać, co tak naprawdę się dzieje. Ona odbierała to jako manipulację, na którą nie chciała sobie pozwolić.
- Odłam Dament - mruknął Valirianin - zanikanie kultury, zakłócenia spokoju planety i opuszczanie Neskalath przez jego mieszkańców. - W tym momencie Evaaina spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Myślisz, że tego nie czuję? Wsłuchaj się w Valirię, a usłyszysz, jak jej dzieci się rozdzielają. To nie tak zostaliśmy stworzeni. Nasza natura jest inna. Powinniśmy żyć w zgodzie.
Valirianka stała przez moment w ciszy, obserwując Isalara. Chwilę po tym obróciła się na pięcie i wyszła z celi. Zaraz za nią weszła dwójka Katuan i wyprowadziła Isalara.
- Agh! - jęknął Valirianin, kiedy rzucono go na twardą, pwyłożoną płytkami podłogę sali Avrilay Nefalara.
Pomieszczenie było ogromne jak na jednego Valirianina spoczywającego na tronie. Dwadzieścia metrów szerokości i dwa razy tyle długości mieściły wzdłuż ścian złote posągi męskich postaci. Przedstawiały one wszystkich dotychczasowych władców Valirii. Były one ludzkiej wielkości. Tylko jeden z pomników przewyższał wszystkie inne i znajdował się zaraz za rozłożystym, bogatym w ozdobienia tronem. Jego kształt przedstawiał Valirianina w długiej szacie z rozłożonymi rękoma i włosami do ramion z koroną na głowie. Ta sama postać siedziała na fotelu rządcy Valirii.
- Myślałem, że to Evaaina cię przyprowadzi - rozległ się głos Nefalara, pana tej planety.
Był zbudowany w sposób przeciętny. Jego siwe włosy podkreślały wyraźne rysy twarzy, a żółte światło oczu dodawało trochę barwy jego bladej, valiriańskiej cerze. Valirianin machnął dłonią, a Katuanie, którzy przyprowadzili Isalara, wyszli z sali. Nefalar wstał z tronu i zaczął schodzić po wysokich schodach do więźnia.
- Już raz udało ci się uciec - przemówił zimnym głosem. - Mam nadzieję, że było warto.
- Gdzie jest Vailaina? - wydusił z siebie Isalar, podnosząc się.
- Na miejsce! - rozkazał Avrilay, wyciągając rękę, a po sali rozeszła się siła, która przygwoździła ciemnowłosego Valirianina z powrotem do posadzki. - Moje pytanie: gdzie jest datapad?
- Każde twoje działanie tylko utwierdza mnie... - urwał w momencie, kiedy fala energii odrzuciła go do tyłu, wbijając go w drzwi sali tronowej, co rozeszło się echem.
Nefalar stawiał powolne kroki w stronę Isalara, ciągle wyciągając rękę. Jego szczupłe palce spinały się, zmuszając Moc do woli ich właściciela.
- Kiedy pojmiecie, że Droga Matki jest niczym w porównaniu do Drogi Ojca?
Władca Valirii zaczął się wbijać do umysłu swojego więźnia, próbując wyciągnąć z niego informacje na temat datapadu. Zdziwił się, kiedy napotkał zaporę nie do przejścia. To była najlepsza przecząca odpowiedź Isalara na pytanie zadane przez jego oprawcę. Nefalar puścił uścisk Mocy i ciało ciemnowłosego Valirianina opadło na ziemię.
- W końcu cię złamię... - syknął siwy mężczyzna, a do sali weszła ta sama dwójka Katuan, żeby wyprowadzić Isalara z sali.
Evaaina szła korytarzami Pałacu Ojca z wyraźnym pośpiechem. Gnała kierowana rządzą poznania odpowiedzi. W końcu dotarła do krętych, wąskich schodów prowadzących w dół. Zeszła po nich i znalazła się przed stalowymi drzwiami. Pilnowała je para Gwardzistów Valirii. Byli to wojownicy odziani w potężne, czarne zbroje z hełmami na głowach. Z ich ramion opadały ciemne peleryny. Całość ubioru ozdabiały gdzieniegdzie umieszczone złote ornamenty i białe wykończenia. Każdy z nich trzymał świetlną pikę zasilaną żółtymi kryształami Carasta. Evaaina spojrzała na nich wzrokiem oznaczającym: „Zmiatać stąd!”. Gwardziści popatrzyli po sobie, ale nie ruszyli się z miejsca.
- Mam rozkaz przesłuchać więźnia.
Po chwili namysłu jeden ze strażników otworzył drzwi i Valirianka weszła do środka. Zaraz po tym wejście zostało zamknięte.
Widok, który zastała Evaaina, zbił ją z nóg. Tak zawsze promienna i pełna życia Heria Damenta Vailaina leżała teraz oparta zakrwawioną głową o mur, a w dłoni trzymała swoją połamaną diadę. Jej suknia była potargana. Do tego wszystkiego jedynym źródłem światła był ledwo żarzący się kryształ doczepiony na końcu naszyjnika.
- Evaaina... - wydostało się z suchych ust Damenty.
- Kto...? - zapytała Evaaina, ale ucięła pytanie w momencie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zna na nie odpowiedź. - Dlaczego pomogłaś Isalarowi?
- Nefalar... - Vailaina odetchnęła głęboko - nie jest tym, za kogo się podaje. On... manipuluje nami. - Damenta spojrzała swoimi zmęczonymi, świetlistymi oczyma na przedstawicielkę Katuan. - A Isalar... ma coś, czego Nefalar się... boi - mówiła, dając sobie co chwilę czas na zaczerpnięcie powietrza.
Całe skupisko emocji gotowało się w Evaainie. Moc burzyła się wokół niej, sprawiając, że podziemna cela była jeszcze chłodniejsza. Po chwili Valirianka odpaliła swój miecz świetlny o pomarańczowej klindze i wyszła z pomieszczenia. Ostrze zatopiło się w ciele jednego z Gwardzistów, odbierając mu życie. Drugi natomiast instynktownie zamachnął się piką na Katuankę, jednak silne sparowanie spowodowało, że broń wyleciała mu z dłoni. Chwilę później leżał na ziemi z rozciętym gardłem. Evaaina wróciła się po Vailainę i wzięła ją pod rękę.
- Módl się do Matki, aby to, co mówisz, okazało się prawdą - rzekła do Heria Damenty, wyprowadzając ją z pomieszczenia.
Talym- Admin
- Liczba postów : 332
Join date : 15/04/2016
Age : 25
Skąd : Słupsk
Similar topics
» Cien wśród kamieni
» Cień w ciemności
» Cień Arikika - Arikik Cieniem
» Część 1 - Cień mistrza
» Bractwo Cień Jedi
» Cień w ciemności
» Cień Arikika - Arikik Cieniem
» Część 1 - Cień mistrza
» Bractwo Cień Jedi
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach